WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
........ Kiedy szedł pewnym krokiem przez kasyno tętniące rozmowami, grzechotem kości i szelestem kart rozdawanych przez krupierów o zwinnych palcach, w akompaniamencie odległego stukania delikatnego szkła przy wznoszeniu toastu szampanem za dwa tysiące dolarów za butelkę i wtórującemu mu kokieteryjnemu śmiechu, a dookoła siebie widział jedynie błysk, splendor i pieniądze. Przede wszystkim pieniądze. Żetony sypiące się po stołach. Kolie oplatające łabędzie szyje i lśniące w sztucznym, żółtawym świetle spływającym z żyrandoli zawieszonych wysoko pod sufitem. Złote karty swobodnie, wręcz nonszalancko wyciągane z portfeli przy barze i podawane barmanom.
........ Odczuwał to życie dudniące do samego szpiku kości, w każdej komórce ciała, wszystkimi zmysłami dodatkowo wyostrzonymi jednym drinkiem z czystej szkockiej, którą wypił przy wejściu. Choć szedł równym krokiem, z celowością stawianym jeden za drugim, z dłońmi subtelnie wsuniętymi do kieszeni spodni garnituru, niektórzy z gości zwracali na niego uwagę. Jedni witali się jowialnymi uśmiechami, inni ponurym spojrzeniem posłanym spode łba; niektórzy w ogóle go nie dostrzegali. Odpowiadał na pozdrowienia wyłącznie krótkimi skinieniami głowy, z uśmiechem nie sięgającym czujnych, czarnych oczu, aż wreszcie wszedł po rozłożystych schodach i za lożami przeszedł do części kasyna niedostępnej dla zwykłych gości.
........ Przestronne biuro asystentki i recepcjonistki – a jednocześnie jego anioła stróża – było jasne, wykończone białym marmurem, którego umeblowanie stanowiło wysokie biurko recepcji i proste, eleganckie kanapy wyłożonej butelkowozielonym welurem.
........ — Bierz się do prawdziwej pracy, Layla — rzucił na powitanie, posyłając jej tylko kose spojrzenie kiedy przechodził obok jej biurka w stronę swojego gabinetu. — To może kupisz sobie wreszcie jakąś porządniejszą parę butów.
........ Layla posłała mu pełne pobłażania spojrzenie. Była osobą, bez której Cesare... Stop. Poradziłby sobie bez żadnego człowieka u boku. Ale bez Layli byłoby to po prostu kłopotliwe, a on nie lubił zawracać sobie głowy zwykłymi, przyziemnymi sprawami.
........ — Bardzo śmieszne. Tutaj masz dotychczasowy dochód i szczegółowe listę gości wraz z obsadzeniem stołów. Jest Anderson, przy czwórce. Poza tym dzisiaj rano ostatecznie załatwiłam — wyraźnie położyła nacisk na to słowo — sprawę znikających butelek Chardonnay’a i skompletowałam zamówienia na cały przyszły tydzień. Ach, byłabym zapomniała — wtrąciła jeszcze na sam koniec, jakby kompletnie od niechcenia, ale całe ciało Cesare spięło się na dźwięk tych słów i tylko pozornie lekkiego tonu. — Ktoś czeka na ciebie w gabinecie.
........ — Że co? — mężczyzna żachnął się, zatrzymał i przeszył ją spojrzeniem. Naraz.
........ Nie odpowiadając, asystentka odwróciła się na pięcie z irytująco kpiącym uśmieszkiem rozciągającym wąskie, elegancko umalowane wargi i wróciła do przeglądania czegoś na monitorze komputera ustawionego za ladą w taki sposób, że nikt poza nią w pomieszczeniu nie mógł go widzieć. Cesare odpuścił, wiedziony latami doświadczeń; kobieta niczego więcej mu nie powie. Mógł darować sobie tekst o szpilkach.
........ Ale i tak miał złe przeczucia. Layla, nawet kiedy chciała mu zrobić na złość, nigdy nie wpuszczała obcych ludzi do jego prywatnego gabinetu i nie pozwalała im się tam panoszyć. Nie bał się co prawda kradzieży, pokój był pilnie strzeżony ukrytymi kamerami, poza tym nigdy nie zostawiał żadnych dokumentów na wierzchu. Dla osoby z zewnątrz było to zwykłe nudne biuro kolejnego nudnego bogatego snoba.
........ Dlatego to uczucie pełznące pod skórą, to nie był nawet gram strachu o tajemnice i drobne kłamstewka pieczołowicie skrywane przed całym światem. Nie. Cesare przypuszczał – ba, wiedział już – że tam w gabinecie wcale nie czeka na niego nikt obcy.
........ Mimo to cień konsternacji przebiegł po jego twarzy na widok zastanego tam obrazu, kiedy zamaszyście otworzył dwuskrzydłowe drzwi i stanął w progu swojego królestwa; jedynej Świątyni, do jakiej podchodził niemal z nabożną czcią. Spojrzenie natychmiast wyłapało twarz o elegancko zarysowanej szczęce i idealnych kościach policzkowych, a mózg nie potrzebował więcej niż ułamki sekund żeby przypisać tej boskiej twarzy imię i nazwisko, bardzo konkretne nazwisko z resztą. Wzrok mężczyzny zsunął się raczej odruchowo i całkiem swobodnie w dół, po obojczykach i dekolcie, smukłej sylwetce i bardzo, bardzo długich nogach. Dopiero po tej przyjemnej dla zmysłu wędrówce znów podniósł je do góry i spojrzał prosto w oczy kobiety, jednocześnie wchodząc do pokoju i zatrzaskując za dobą drzwi.
........ W tym pozornie prymitywnym zachowaniu było jednak coś więcej. Cesare kryjąc się pod pozorem zwykłego samca miał dość czasu, żeby intensywnie przemyśleć niezapowiedzianą obecność Erin Connor w jego świętym miejscu na ziemi.
........ — Erin — rzucił sucho, wręcz chłodno, choć płonące w spojrzeniu zainteresowanie wyraźnie kontrastowało z tonem głosu. Myślał. Intensywnie myślał, ale nie dawał tego po sobie poznać; w swobodnym kroku, kiedy podchodził do kobiety, nic nie zdradzało napięcia, w subtelnym uśmiechu na ustach krył się jakiś rodzaj niebezpieczeństwa. — Chciałbym powiedzieć, że dobrze cię widzieć — podjął, zatrzymując się zaledwie na wyciągnięcie ręki przed kobietą — ale nigdy nie lubiłem rzucać komplementów na wyrost. Napijesz się? — zapytał, po czym od razu podniósł karafkę do połowy wypełnioną brunatnym płynem i dwie szklanki, a następnie wolno obszedł biurko dookoła i postawił szkło na blacie przed sobą.
........ Przez cały czas nie spuszczał z Erin spojrzenia. W końcu naprawdę nie miał pewności, czy to nie jest przypadkiem polowanie – a jeśli tak, to kto jest tutaj zwierzyną.
-
– Długo kazałeś na siebie czekać. Obowiązki właściciela? Seks z barmanką, czy handel bronią? – zapytała, uśmiechając się uroczo.
Jeśli tak, to kto jest tutaj zwierzyną. Gdyby zadał to pytanie głośno, nie wahałaby się ani sekundy. To oczywiste, Erin zawsze była myśliwym. Niezależnie od skali przedsięwzięcia, nie pozwalała na siebie polować. Tym razem było podobnie. Nie była w kasynie sama - Cesare musiał o tym wiedzieć. Gdy tylko ją zobaczył, napewno dotarło do niego jak wiele nieznajomych kręciło się po kasynie. Oczywiście oficjalni ochroniarze Erin zostali na zewnątrz. Jej ukochany George, towarzyszący jej od dekady, czekał grzecznie w limuzynie. Nie lubiła bałaganu, ani brudnych rąk. Gdyby zamierzała zdewastować kasyno, albo dokuczyć mężczyźnie, nie byłoby jej tutaj. Wysłałaby odpowiednich ludzi.
– A ja nie lubię komplementów. – rzuciła tylko. – Już? – zapytała też, z lekkim uśmiechem. Zawadiackim, gdzie ledwie kącik jej ust powędrował ku górze.
– Zabawne, jak przeciągasz czas by dać sobie czas do namysłu. Ale nie masz się czego obawiać, jestem urocza i bezbronna. – podniosła dłonie, jakby chciała mu pokazać, że nie chowa żadnej broni. Choć - raczej miała od tego odpowiedni personel.
– Napiję. – przeciągnęła się i w końcu zdjęła swoje długie, niczym nieokryte nogi z blatu jego biurka. Podniosłą się powoli z wygodnego fotela i wolnym korkiem przechadzała po gabinecie. Dawała mu chwilę, by nie tylko cieszył wzrok widokiem, ale też by wsłuchał się w leniwy stukot obcasów. – Gdybym Cię nie znała, pomyślałabym, że jesteś Rosjaninem. Twoje kasyno przewyższa chyba tylko przepych moskiewskiego metra. – cóż, przynajmniej wartościowe porównanie. Metro w Moskwie potrafiło rzucić na kolana.
– Ile to już czasu minęło od naszego ostatniego spotkania? – zapytała, wciąż oglądając biuro. Dała mu czas by spokojnie napełnił szklanki alkoholem. Gdy już dostała swoją, uniosła ją nieco wyżej.
– Wypada wypić za spotkanie po latach. – ledwie zamoczyła usta w alkoholu, odstawiając szklankę na blat. – Pamiętasz Laurel Hitchin, prokurator generalną? – zapytała, wzdychając ciężko. – Za kilka dni pogrzeb. Smutna historia, ale zostawmy to. Kiedy spokojnie opalałam się na jachcie, u wybrzeży Karaibów, zadzwonił do mnie Mitchell Hatley. Zdaje się, że go znasz? Robicie – tutaj urwała, kręcąc głową – Robiliście razem pewne interesy. – i jak to miała w zwyczaju, dała mu kilka sekund przerwy. Aby przetrawił te wszystkie informacje i pojął, co tak naprawdę sprowadza ją do jego gabinetu. Bo nie była to tylko tęsknota za jego penisem, o którym wciąż pamiętała.
-
........ Nieważne kto i na kogo polował w zaistniałym układzie, Erin pojawiając się tutaj musiała mieć świadomość, że pcha się prosto w paszczę lwa. To było jego terytorium i to on był tutaj niekwestionowanym królem. Na dodatek zostali sami za zamkniętymi drzwiami wygłuszonego, pancernego pomieszczenia, do którego dostęp można było całkowicie zablokować w ułamki sekund. Mimo to Erin wyglądała, jakby się dobrze bawiła. Cesare zaczynał mgliście sobie przypominać dlaczego właściwie ją przeleciał. Była cholernie prowokacyjna.
........ Dlatego też teraz nie przeszkadzał sobie w przyglądaniu się otwarcie jej smukłym nogom i zgrabnemu ciału, kiedy zaczęła się przechadzać po gabinecie. Raczej oceniająco, bez szczególnej pasji – jakby właśnie oceniał towar na półce. Wychodził z założenia, że ktoś taki jak Erin nie mógł robić tego bez celu, ale to nie miało znaczenia. Nieważne jak zgrabny tyłek i jak słodkie uśmiechy, żadna kobieta nie zdołałaby oszołomić go na tyle, żeby stracił czujność jeśli chodziło o interesy.
........ — Daruj — rzucił lakonicznie i machnął wolną ręką w powietrzu w ten sposób, jakby odganiał natrętną muchę. Przechylił butelkę i nalał do grubego szkła idealnie odmierzoną ilość szkockiej, po czym jedną ze szklanek przesunął po blacie w stronę Erin. — Urocza i bezbronna to dwa ostatnie słowa, którymi bym cię opisał — urwał na moment, poderwał i zawiesił spojrzenie prosto w źrenicach kobiety. A później leniwy, drapieżny uśmiech rozciągnął się na jego wargach. — I to już był komplement.
........ Drobna zaczepka, której nie zamierzał sobie odmawiać.
........ Wiedział, że chodzi o jakieś interesy – w końcu to głównie one ich kiedyś łączyły – ale wciąż czekał na informację, jakie dokładnie. Cierpliwość nigdy nie była najmocniejszą z jego stron, na szczęście kobieta szybko rozjaśniła powody swojego niezapowiedzianego przybycia. Kilka rzeczy ułożyło się natychmiast na swoim miejscu. Cesare wciąż nie usiadł w fotelu, po prostu stał za mahoniowym biurkiem, które ich teraz oddzielało w przestrzeni eleganckiego, ciemnego gabinetu
........ — Ach, stary, dobry Mitch! — podjął ze sztuczną emfazą, po czym upił spory łyk alkoholu i głośno odstawił szklankę na blat. — Cofam swoje słowa o bieganiu z wywieszonym językiem. Wygląda na to, że to jednak twoja rola — dodał wręcz niewinnie, unosząc przy tym brwi. Nawet jeśli wiedział, jak bezczelne są to słowa – a może właśnie dlatego – zaczynał się wreszcie dobrze bawić. — Jeśli przyleciałaś tu do mnie aż z luksusowego jachtu na Karaibach, nie śmiem zignorować twojej uprzejmości. Posłuchaj — podjął, jednocześnie wymijając biurko. Delikatnie położył dłoń na ramieniu Erin, a później dość prowokacyjnie zsunął ją do okolic łokcia. Wtedy nagle złapał ją, obrócił ich gwałtownie i przypadł kobietę do kantu blatu, mocno przyciskając biodrami w ten sposób, że aż poczuł przyjemne ciepło w podbrzuszu i szumienie w głowie. Ich twarze dzieliło kilka cali. — Oto moja odpowiedź: niech Hatley lepiej sprawdza swoich informatorów. Bo jeszcze rozniesie się wieść, że jego kontrahenci niemal zostali wtopieni przez jego pierdoloną nieuwagę. — Choć wcześniej Cesare był ewidentnie rozbawiony, wraz z ostatnimi słowami cała ta radosna otoczka zniknęła, zostawiając tylko coś zimnego na dnie źrenic i stalowo brzmiącego w głosie.
-
Zaśmiała się tylko, gdy sugerował, że Erin przybiega na skinienie palcem. Odetchnęła głęboko, jakby ignorując tę uwagę. Dopiero po kilku sekundach odniosła się do niej, w dość ogólny sposób.
– Jeśli będę chciała, zaczniesz nawet aportować. Daruj sobie tę jałową pewność siebie - na mnie ona nie działa. – wyjaśniła, nawet na niego nie patrząc. Była pewna siebie, ale nie bez przyczyny. I fakt, filigranowa, szczupła kobieta - a mimo to, nie bała się niczego. Może to objaw jakiś psychicznych ułomności. Na koniec dnia, to jej ojciec był najbardziej poszukiwanym przestępcą na listach FBI. To on kierował olbrzymią przestępczą korporacją, która pewnie tylko z góry obserwowała pomniejsze transakcje, takie jak między Cesare, a Mitchellem. Zresztą, miała znaczną przewagę nad mężczyznami w tej branży. I nie chodzi o seks, a świadomość ich ego. Każdy z nich zachowywał się tak samo: stroszył pióra, by wydawać się większy. Nawet świnki morskie stają wysoko na czterech nóżkach, by wydawać się wyższe w chwili zagrożenia. To jednoznacznie wskazywało na strach.
– Nie interesują mnie Wasze zabawy w piaskownicy, chłopcy. – dodała, a nawet zakończyła zdanie cichym mruknięciem. Cesare przepchnął ją sprawnie do rantu biurka, a ona jakoś odruchowo, nieco mocniej naparła udem na jego krok. Zawadiacki uśmiech nie schodził z jej twarzy. Zupełnie tak, jakby faktycznie nie znała uczucia strachu.
– Nie zamierzam się w to mieszać. Ale nie chcę też bałaganu w Seattle. Mam tutaj kilka spraw do załatwienia, więc macie być grzeczni. – proste. Kiedy ona była w mieście, nie potrzebowała dodatkowego hałasu i zintensyfikowanej działalności biura federalnego. Zapewne i tak "młodzi zdolni" agenci próbowali ją obserwować. Czasami nawet ją to bawiło. Wiedziała, że pojedynczy agenci z biura w Waszyngtonie, przylecieli za nią do Seattle. A może było wręcz inaczej? I to ktoś "większy", chciał wystawić Cesara i Mitcha? Może nawet Erin postanowiła się zabawić ich kosztem i wystawić ich na pastwę agentów FBI? Prawdy pewnie nigdy nie poznamy. Niektórzy zwyczajnie lubili bawić się kosztem innych. Cesare miał szczęście, że dowiedział się o przecieku informacji przed samą akcją.
– Rozumiem, że się stęskniłeś. Ale teraz zapraszam Cię na kolację. – wcale nie próbowała go odepchnąć, czy się wydostać. Wręcz przeciwnie - czuła się bardzo swobodnie. Wiedziała jak na niego działa. Przyśpieszony, płytki oddech, mocniejsze bicie serca. Dawało jej to wiele satysfakcji. – Przy kolacji opowiesz mi o tej wpadce oraz o tym, co zmieniło się przez ostatnie lata. – ton jej głosu pozbawiony był flirtu, czy jakiejś kokieterii. Brzmiał niemal jak opowieść dobrego znajomego, albo nawet partnera biznesowego. Choć, nie zamierzała wchodzić w żadne układy. Czasami kasyna przydawały się do prania brudnych pieniędzy.
-
........ Nachylił się jeszcze trochę, przesuwając dłoń znów do góry, po ramieniu aż na kark, gdzie palce swobodnie wplątał w miękkie włosy kobiety i zacisnął je na nich. Z każdym takim dotykiem wracały wspomnienia, przewijały się gdzieś na tyle głowy. Obrazy nagiej, oszałamiająco odważnej i bezczelnej Erin sprzed kilku lat.
........ — Co jest, Erin? — zniżył głos niemal do szeptu, bo kobieta i tak słyszała każde jego słowo. Musiała, skoro wypowiadał je niemal prosto w jej usta. — Jesteś strasznie drażliwa. Czyżbym trafił w czuły punkt? — mruknął i zmrużył oczy, napierając biodrami nawet mocniej na jej nogę wcale nie przez przypadek przy tym właśnie pytaniu.
........ A później ją puścił, choć nie bez odrobiny żalu. Mimo wszystko, lubił ją mieć blisko. A jeszcze bardziej lubił ją mieć pod sobą.
........ Niestety. Taki tor rozmyślań nie sprzyjał skupieniu, którego teraz potrzebował, więc przerzucił uwagę na inne sprawy. W końcu dostał nowe karty, które należało rozdać z należytym skupieniem. Wyglądało na to, że Mitchell Hatley jest znajomym Connorów i pobiegł do nich na skargę, kiedy koncertowo spierdolił ich przerzut. Oczywiście, w półświatku na pewno swego czasu było głośno o współpracy Velasco z jednym z bardziej ściganych ludzi w całych Stanach – a może nawet poza nimi – ale nie sądził, że sprawy te ciągną się aż po dzisiejszy dzień. Że Connor wyśle córkę do łagodzenia konfliktów. Cesare, choć niczego nie powiedział na głos, przyrzekł sobie, że jeszcze raz uważnie prześledzi całą tą sprawę. I dowie się o Hatleyu czegoś więcej.
........ Dla Erin. Albo raczej; przez nią.
........ — Tak jest, proszę pani — odparował, chociaż darował sobie salutowanie. Zamiast tego podniósł z blatu nalanego wcześniej drinka i wypił resztę jednym haustem. — Dopóki jesteś w mieście, żadnych awantur na placu zabaw. Obiecuję — rzucił z krzywym uśmiechem, jednocześnie krzyżując palce w ten sposób, że mogła ów gest z łatwością zauważyć.
........ Chociaż wyswobodził Erin z uścisku, wcale się od niej szczególnie nie odsunął. Jej to nie przeszkadzało. Jemu się podobało. Układ wręcz idealny. Propozycja wspólnej kolacji wywołała błysk w ciemnych oczach Velasco.
........ — Kolacja — powtórzył po Erin, jakby smakował to słowo na języku. — Czemu nie? Pod warunkiem, że ty opowiesz mi ze szczegółami jakie to zabawy cię teraz interesują — odpowiedział, nie przez przypadek wykorzystując jej wcześniejsze słowa. Dwuznaczność ukryta w tych słowach też była celowa i szczególnie mu się podobała. — Aha, jeszcze coś. Tylko ja i ty, w cztery oczy. Żadnych mało subtelnych goryli kręcących się dookoła i nie spuszczających z ciebie spojrzenia. Dasz radę to załatwić? — zapytał, unosząc przy tym lekko brwi, po czym nonszalancko odstawił szkło na blat, znów przy tym skracając dzielący ich dystans, choć tym razem Cesare zrobił to raczej nienachalnie.
-
– A gdybyś trafił w mój drażliwy punkt, to kazałabym Cię poturbowanego zamknąć w kanale, jako kolację dla szczurów Seattle. – uśmiechnęła się i nieznacznie pociągnęła za szlufkę garniturowych spodni Cesare. Fakt, Erin nie była do końca "normalna". Miała wiele krwiożerczych zapędów, a jej okrucieństwa czasami przewyższały przestępcze normy. Nawet normy jej ojca i jego bliskich przyjaciół.
– Dlaczego mężczyźni tak rzadko dorastają? – zaśmiała się, widząc skrzyżowane palce. Ale kompletnie się tym nie przejęła. W najgorszym wypadku, mogłaby uprowadzić obu. Mitcha i Cesare. Postawiłaby ich na przeciwko siebie, uzbrojonych w pistolety z jedną kulą. Kto pierwszy zginie, ten zgarnia całą pulę. Takie rozwiązanie chyba miało nawet sporo sensu? Jedna ofiara, jeden strzał i po bałaganie. Uniknęli by głośnych strzelanin, czy innych podchodów. FBI kompletnie zignorowało by zniknięcie - jasne, że ciała pozbyłaby się z niesamowitą precyzją. Znała nawet w Chicago pewnego specjalistę. Nosił pseudonim chemik. Wynajmowały go najróżniejsze kreatury, który chciały pozbyć się zwłok. Na co dzień pracował w kanalizacji. Miał niesamowitą wprawę, by odpowiednio żrącymi substancjami rozpuszczać ludzkie ciała.
– Z Tobą? Interesuje mnie tylko jeden rodzaj zabaw. O ile nie wyszedłeś z wprawy. – uśmiechnęła się, a gdy odkładał szklankę na blat biurka, przypadkiem otarła policzkiem o jego policzek. Zamruczała, wcale się z tym nie kryjąc. – Chyba wciąż używasz tych samych perfum? Jesteś niewolnikiem nawyków? – chyba nie byłaby sobą, gdyby nie zaczepiała go na każdym kroku. Testowała jego ego, pewność siebie i wstrzemięźliwość. Była pewna, że mogliby uprawiać seks już teraz, na tym nieszczęsnym biurku.
– Kolację zjemy u mnie. – rzuciła tylko, niemal tonem nieznoszącym sprzeciwu. Pewnie tak brzmiała Elżbieta I, gdy posyłała swoją flotę na ostateczne rozstrzygnięcie z hiszpańską armadą.
– A goryle znajdą swoje zaciszne drzewa i krzewy. Nie będą nam przeszkadzać. Mają pilnować mojego bezpieczeństwa, a nie przeszkadzać moim rozrywkom. – wzruszyła lekko ramionami. Ale nie, nie zamierzała odesłać ochrony. Jej nowy dom był twierdzą nie do zdobycia. I tak musiało pozostać. Nie zjawiła się w Seattle zwykłym przypadkiem. I nie obawiała się FBI czy innych rządowych organów ścigania. Przede wszystkim - trzymała w kieszeni paru polityków, których wpływy skutecznie blokują dostęp do niej. Ale ktoś próbował mieszać w interesach jej ojca w północnej części Zachodniego Wybrzeża. Dopóki nie miała pewności kto za tym wszystkim stoi - nie zamierzała ryzykować. Czuła się bezpieczna, ale nie była nastolatką, która rezygnuje z poczucia komfortu dla chwili adrenaliny.
– Załatw wszystkie sprawy związane z kasynem. Czekam w limuzynie. – zgrabnie go wyminęła, kierując się do drzwi. Trzeba przyznać, że była niesamowicie cierpliwa - nawet dała mu dodatkowy czas, by poinformował współpracowników o wyjściu z kasyna.
-
Trudno nazwać swoje życie idealnym, kiedy tak naprawdę wszystko nagle zwraca się dosłownie przeciwko nam. Chiara miała swoje ambitne plany na życie, mimo wielu przeciwności rzeczywiście chciała zdziałać coś dobrego, a przede wszystkim pragnęła wreszcie wyrwać się spod wpływu ojca. Poniekąd jej się to właśnie udało, wtedy, gdy rozpadł się małżeństwo jej rodziców, oczywistym było, że Chi wybiera matke i to z nią zamierzała początkowo zamieszkać, by po prostu być również dla niej wsparciem. Ojciec zgotował im poniekąd piekło, chociaż nigdy nikt nie mówił o tym głośno. Nie jest dobrym człowiekiem, o czym Chiara niestety przekonała się już wielokrotnie. Nie sądziła jednak, że znowu będzie szukał okazji do tego, by stanąć na jej drodze i podporządkować sobie jej życie szantażem, bo właśnie do tego się przecież posunął. W najbardziej bezczelny i brutalny sposób, wykorzystując i stawiając na szali życie jej własnej matki. Dla której oczywiście ona zrobiłaby absolutnie wszystko, a ponieważ rodzicielka potrzebowała naprawdę kosztownej pomocy medycznej, to jedynie ojciec był w stanie jej ją zapewnić. Czego nie zrobiłby, nie dostając niczego w zamian. Takim właśnie bowiem jest człowiekiem. Jedynie czego nie pozwoliła sobie zabrać, to oczywiście szpital. Kilka lat długich i trudnych studiów, nie mogło pójść na marne z powodu jakiś niestworzonych pomysłów jej ojca. Prawdopodobnie nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby chodziło mu jedynie o wciągnięcie ją w interesy, które pragnął kiedyś oddać w jej ręce. Miała tego pecha, że jest jego jedynym dzieckiem i nie wyobrażał sobie, by mógł to przejąć ktokolwiek inny. Niestety jego imperium, którego ona i tak w swoim życiu nie chciała, to był najmniejszy problem w tym wszystkim. Ojciec postawił bowiem na jej drodze Raymonda i tak oto, z normalnej rezydentki chirurgii, stała się nie tylko menadżerką kasyna, ale również jego narzeczoną. Planowany ślub dosłownie przyprawiał ją o mdłości, kompletnie nie mogła się w tym wszystkim jeszcze odnaleźć, tym bardziej, że musiała z mężczyzną zamieszkać i dosłownie się na to wszystko zgodzić. Jeden błędny krok mógł kosztować jej matkę szansę na życie, a tego nigdy by sobie nie wybaczyła. Co nie znaczy, że stała się nagle całkiem uległa i że na wszystko się godziła. Dzisiaj miała stawić się bowiem w kasynie i zadbać o kilka spraw, aczkolwiek miała dyżur w szpitalu i to właśnie to miejsce było dla niej absolutnym priorytetem. Niekoniecznie przejmowała się tym, że spóźniła się już dobrą godzinę, gdy przekroczyła próg kasyna, przed oczami miała jedynie widok Ray'a, który w "ich" mieszkaniu bzykał inną laskę. Nie miała ochoty się z nim teraz konfrontować, ale w sumie na co ona właściwie liczyła? Przecież nie zamierzała być na miejscu tamtej dziewczyny, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Broniła się jak mogła, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że Ray ma swój urok i potrafi sprawić, że kobiecie miękną kolana. To na pewno. Tak czy inaczej nie mogła mu ulec, bo przegrałaby sama ze sobą. Gdy tylko wparowała do jego gabinetu, zamknęła drzwi i spojrzała na niego przelotem. - Wiem, spóźniłam się. Ale miałam ważniejsze rzeczy na głowie. I jak wiesz, wcale nie mam ochoty tutaj być... - odłożyła skórzaną kurteczkę i plecak na jeden z foteli - Poza tym nie zamierzam kolejny raz patrzeć jak pieprzysz jakieś naiwne laski, ani tutaj ani tym bardziej w mieszkaniu, w którym i ja muszę teraz przebywać. Co Ty sobie w ogóle myślisz? Że możesz je spraszać do tego mieszkania, dzieląc je ze mną? - uniosła nieco głos, wyładowując się nieco po tym co ostatnio widziała, a czego nie miała jeszcze możliwości zrobić, bo się do tej pory nie widzieli tak naprawdę.
-
- Po pierwsze nie podnoś na mnie tonu - zaczął szorstko, odłożył plik pieniędzy i złapał za szklankę, w której tym razem wyjątkowo była woda z cytryną, ale dzisiaj miał ważne spotkanie i chciał być zupełnie trzeźwy - Po drugie mogę sobie robić co chcę w swoim mieszkaniu. Dostałem je na własność, co z tego, że od twojego ojca, jest moje - mruknął i poprawił swoją pozycję na tym fotelu za kilka tysięcy, który i tak był wyjątkowo niewygodny, zapadał się w nim jakby ważył dwieście kilogramów.
- Nie sądziłem, że aż tak poruszyła Ciebie ta sytuacja. Może zwyczajnie jesteś zazdrosna, że żyjesz ze mną pod jednym dachem, a wolę wyruchać jakąś małolatę, której spodobał się mój samochód? - zapytał z tą swoją uszczypliwością, lubił ją drażnić, wierzył że da się z niej wydobyć tą agresywniejszą stronę, chciał dopilnować tego co obiecał jej ojcu, miała zaznać tego światka, miała później przejąć pałeczkę po ojcu.
- Tak poza tym, mam dzisiaj ważne spotkanie. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie podpiszemy papiery, które dadzą nam mnóstwo pieniędzy. Jako moja narzeczona naturalnie musisz być ze mną, jako element, który będzie ładniej wyglądał i prezentował mnie jako człowieka sukcesu - złapał za szklankę, z której upił bardzo niewiele, obserwując przy tym Chiare.
-
-
Czy zatrudnienie nowej menadżerki na miejsce tej, która pracowała z nim od kilku lat i której bezgranicznie ufał, było dobrą decyzją? Nie miał pojęcia. Wiedział za to, że na pewno była to lepsza decyzja niż pozostawienie nowego kasyna w rękach kobiety, o której nie wiedział tyle, ile powiedziało mu jej CV oraz list motywacyjny. Gabrielle zapowiadała się na idealną kandydatkę na to stanowisko. Jednym z warunków było to, żeby zgodziła się na przeprowadzkę do Seattle, gdzie mógł ją mieć na oko, stopniowo budując zaufanie dzięki któremu mogłaby wrócić do Denver i zająć się pracą tam, na miejscu, z dala od jego czujnego oka. Póki co nowym lokalem miała się zająć jego dotychczasowa pracownica, która wiedział, że poradzi sobie doskonale bez jego dobrych rad.
Skutkiem tego było pożegnanie jednej kobiety, która przeprowadziła się do Denver, jak i przywitanie tej, która sprowadziła się do Seattle gotowa podjąć się pracy w jego kasynie. Joel nie mógł powiedzieć, że nie był zdenerwowany. Obawiał się tego, że pierwsze naprawdę dobre wrażenie mogło być mylne, a on koniec końców zostanie skazany na to, by podjąć się dalszych poszukiwań zmuszających go do brnięcia przez rozmowy kwalifikacyjne. Tych z perspektywy szefa wyjątkowo nie lubił. Miał jednak nadzieję, że panna Chartier stanie na wysokości zadania i udowodni mu, że jej dokumenty, nie były nic nie wartym mydleniem oczu potencjalnym pracodawcom, a jej rzekome doświadczenie i staż pracy, przekładały się na praktykę.
W kasynie pojawił się przed czasem. Zgodnie z umową to właśnie tego dnia Gabrielle miała rozpocząć swój miesięczny okres próbny, podczas którego Joel chciał sprawdzić jak szybko blondynka wdroży się w nowe obowiązki i zasady w myśl których funkcjonowało to miejsce. Rzecz jasna zamierzał przy tym rzucać jej wyzwania. Na siłę utrudniać pracę, sprawdzać jak wielkim sprytem potrafiła się wykazać i czy miała głowę na karku na tyle, by mieć oko na jego ewentualne pomyłki, które chciał czy nie, popełniał jak każdy. Barmanowi przygotowującemu się do pracy rzucił krótką prośbę, by nowa menadżerka została skierowana wprost do jego biura. Miała jeszcze kwadrans na to, by pojawić się w pracy. Kwadrans, który on poświęcił siedzeniu za biurkiem ze szklanką whisky w dłoni i stosem dokumentów i faktur rozłożonych na biurku. Zanim zdążył przejrzeć choćby połowę z nich, usłyszał pukanie.
— Proszę! — zawołał i podwinął rękawy swojej czarnej koszuli, gdy barman zajrzał do środka i obwieścił przybycie Chartier, która chwilę później przekroczyła próg biura — Usiądź. Wprowadzę cię w ogólne zasady jakie tutaj mamy. Potem cię oprowadzę i skupimy się na twoich obowiązkach — wyjaśnił, wskazując na krzesło po drugiej stronie biurka — Jak się udała przeprowadzka? Zdążyłaś się już zadomowić w Seattle? — zapytał z czystej ciekawości, ale również przez to, że nie chciał mieć w swoich szeregach kogoś, kto lada dzień mógłby zapragnąć powrotu na stare śmieci.
-
Choć Gabrielle Chartier spędziła w Stanach Zjednoczonych kilka lat swojego życia, wciąż nie potrafiła objąć rozumem rozległości terytorium tego kraju. Dotychczas sądziła, że duże były państwa, które odwiedzała jako dziecko - Włochy, Hiszpania czy nawet Niemcy. Kilkugodzinne podróże samochodem i te nieco krótsze praktykowane dzięki liniom lotniczym jawiły się w jej oczach jako niesamowicie nudne i rozciągnięte w czasie, jednak dopiero podróżowanie po USA było swego rodzaju prawdziwą szkołą życia.
W Seattle pojawiła się przed kilkoma tygodniami. Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że miasto nie zrobiło na niej wrażenia. Zrobiło. I to dużo większe niż Denver, kiedy zjawiła się w nim po raz pierwszy. Na Zachodnim Wybrzeżu wszystko wydawało się tak nowe, ogromne, przemyślane i niezgłębione. Gabrielle lubiła tajemnice, szczególnie te, w odkrywaniu których mogła się wykazać. To z kolei wyjaśniało, dlaczego zdecydowała się na pracę u mężczyzny, dla której musiała przeorganizować całe swoje dotychczasowe życie.
Nie żałowała podjętej decyzji, nawet jeżeli stanowisko w kasynie Joela Gallaghera wciąż pozostawało sprawą raczej niepewną. Chartier była jednak nie tyle urodzoną optymistką, co świadomą wszystkich swoich zalet oraz umiejętności kobietą. Nie bała się wyzwań i wiedziała, że była w stanie sprostać tym, które postawiłby przed nią nowy pracodawca. Ostatecznie jednak - gdyby coś poszło nie tak - nabyte w ostatnich latach kwalifikacje oraz doświadczenie pozwalały na bardzo szybką zmianę miejsca pracy.
Przed budynkiem lokalu pojawiła się na długo przed czasem - lubiła mieć zapas piętnastu, czasami nawet dwudziestu minut. Wyniesiona z domu odpowiedzialność nie pozwalała na spóźnienia, dlatego na punkcie punktualności blondynka miała daleko idącą obsesję. Kiedy jednak zegarek wskazał dziesięć minut do spotkania, opuściła auto i ruszyła do środka, nie omieszkując rozejrzeć się po bogato zdobionym wnętrzu, które niewątpliwie robiło wrażenie dużo większe niż dopiero odnawiany budynek w Denver.
W duchu odetchnęła z ulgą, kiedy polerujący szkło barman skinął głową na informację o tym, kim była i po co się zjawiła - nie lubiła kurtuazyjnych dialogów, nawet jeżeli te były nierozerwalną częścią jej pracy.
Próg gabinetu nowego szefa przekroczyła żwawym, pewnym siebie krokiem.
- Dzień dobry - rzuciła z ciepłym uśmiechem, łagodnym skinieniem głowy dziękując barmanowi za eskortę. Bez cienia zawahania zajęła wskazane przez Joela miejsce. - Całkiem nieźle. Dziękuję - zapewniła, wygładzając materiał czarnej, przylegającej do ciała spódnicy, która idealnie kontrastowała z krwistoczerwoną koszulą. - Jestem na etapie rozpakowywania kartonów. W tym tygodniu mają do mnie dotrzeć ostatnie meble, więc... chyba zostanę na dłużej - dodała w ramach dokładniejszego wyjaśnienia, co miało być jednoznacznym sygnałem, że nie zamierzała uciekać; że podchodziła do tej pracy naprawdę poważnie.
-
— Dzień dobry — odparł, śledząc uważnie każdy krok kobiety. Jej ruchy idealnie wpasowywały się w klimat tego miejsca. Poruszała się pewnie, a zarazem z gracją której wymagał od kogoś na tak wysokim stanowisku. Choć tego wymagał od każdej pracującej w kasynie kobiety, ale niewątpliwie Gabrielle miała być jego główną wizytówką odpowiedzialną za najważniejsze kwestie związane z funkcjonowaniem kasyna — Świetnie. Gdybyś potrzebowała czyjejś pomocy, myślę że barmani i chłopaki z ochrony chętnie pomogą — uśmiechnął się lekko. Zasady w kasynie były jasne. Wszyscy mieli tworzyć jedną zgraną paczkę, dzięki której unikał niepotrzebnych zgrzytów i nieporozumień, a co najważniejsze sytuacji w których pracownicy, kierowani antypatiami robili co mogli, by pozbyć się kogoś z ekipy. Niestety, swego czasu tak właśnie było i to nauczyło go, że cały zespół musiał być doskonale dobrany, żeby wszystkim żyło się dobrze. A zwłaszcza jemu samemu.
— Zacznijmy od tego, że w chwili w której przekraczamy próg kasyna, wszyscy jesteśmy równi sobie. Nie ma tu miejsca na szefowanie i zwroty grzecznościowe. Te dotyczą tylko i wyłącznie klientów. Pracownicy, bez względu na stanowisko są ze sobą na ty — podjął po chwili, nie odrywając spojrzenia od blondynki, która powinna chłonąć jak gąbka wszystko to co od niego usłyszy. Od tego jak zastosuje się do tych zasad, zależało jej być albo nie być w miejscu pracy. Joel widział w niej jednak inteligentną kobietę i miał nadzieję, że zdawała sobie z tego sprawę, przez co nie kusił się o słowne uświadamianie takich szczegółów — Nie mam nic przeciwko temu, żeby znajomości były wynoszone poza kasyno, ale każdego z pracowników proszę o przyzwoitość. Nie chcę, żeby moi goście spotykali was na mieście i byli świadkami bójek bądź rozwiązłych zachowań. Jesteście moją wizytówką również po godzinach i oczekuję, że tak jak pozostali zdołasz to uszanować — dodał. Był to może wyjątkowo duży wymóg, bo w jakimś stopniu ingerował w prywatne życie, ale nie chciał by po jakimś czasie pojawiły się plotki, że jego pracownice pozwalają sobie na zachowania, które nie przystają kobietom, a pracownicy są brutalami, gotowymi obić mordę każdemu za nic — Napijesz się? — zapytał wskazując na szklankę, z której dopił resztki whisky gdy wstawał by nalać sobie kolejną porcję.
-
- Oczywiście - ton jej głosu nie wyrażał żadnych emocji. Była przekonana o chęci niesienia pomocy przez barmanów czy pracowników ochrony, ale niewątpliwie miała na myśli motywacje zupełnie odmienne od tych, którymi kierował się Joel. Jednocześnie jednak nie zamierzała negować jego zaufania do podwładnych. Była gotowa jedynie na to, by podchodzić do nich z rezerwą. Bądź co bądź to ona była nowa; miała prawo do nieufności, podejrzeń i podarowania sobie odrobiny czasu na to, by rozeznać się w nowym terenie. Co zabawne - oni również wcale nie musieli ufać jej doświadczeniom oraz pomysłom. To miał być trudny miesiąc dla każdego.
- W porządku - skwitowała, kiwając głową. Nie była tym zachwycona. Dotychczas obracała się w towarzystwie, gdzie hierarchia była czymś na wzór świętości; nikt nie wyobrażał sobie, aby sekretarka odezwała się do właściciela biura na ty. Oczywiście - w drugą stronę działało to bez problemu i nikt nie czuł się tym jakkolwiek urażony. Chyba właśnie dlatego przez twarz blondynki przemknął wyraz zaskoczenia; Joel nie wyglądał jak ktoś, kto spoufalałby się z barmanami czy gorylami z ochrony. Najwidoczniej wszystkie jej założenia na jego temat były nieudane.
- Nie przenoszę zawodowych znajomości do życia prywatnego - do czego w gruncie rzeczy? Ten drugi element już dawno był w jej przypadku jedynie wspomnieniem. Praca, kariera, jeszcze więcej pracy - to mniej więcej tak prezentowała się codzienność panny Chartier. Nigdy nie przyszło jej do głowy, by romansować z kolegami po fachu. Emocje były złym doradcą. - Skoro jest tutaj tak... rodzinnie - nie kryła swojego dystansu do tego typu pomysłu oraz określenia - to czy mam rozumieć, że organizowane są jakieś wieczorki zapoznawcze lub wspólne wyjścia na kręgle? - zagaiła. Nie drwiła. Pytała poważnie. Wolała być mentalnie nastawiona na perspektywę spędzenia tego jednego wieczoru w miesiącu w towarzystwie kolegów i koleżanek z pracy.
Zmarszczyła nos, słysząc pytanie przełożonego. Wzrokiem mimowolnie powędrowała w kierunku mebli, wśród których część została wygospodarowana na sporych rozmiarów bar. Potem zerknęła na Joela; analizowała, czy naprawdę proponował jej drinka, czy może był to jedynie blef, który miał na celu sprawdzić, czy nadawała się na piastowane stanowisko.
- Nie, dziękuję.
-
— Nigdy nie mów nigdy. To, że nie robiłaś tego do tej pory nie oznacza, że nie zmieni się to tutaj — stwierdził. Nie uważał, że musiało tak być, ale wydawało mu się, że wiele zależało nie tylko od niej, ale i osób które znajdowały się w jej otoczeniu. Co jak co na to, że obdarzy kogoś większą sympatią raczej wpływu nie miała. Nie zmieniało to faktu, że Joel nie miałby nic przeciwko, gdyby jednak okazało się, że w jego zespole nie będzie żadnych dramatów na tle uczuciowym. Zresztą kwestia rozwiązłości dotyczyła również relacji z ludźmi spoza kasyna. Świecenie tyłkiem w klubowej toalecie, czy mizdrzenie się z kimś na tylnym siedzeniu taksówki z przypadkowymi kolesiami, było czymś, czego definitywnie nie pochwalał.
— Od czasu do czasu sobie pozwalamy. Spotkania integracyjne traktujemy jako istotny element pracy, jeśli w nasze szeregi wchodzą nowi pracownicy. Chcemy, żeby wszyscy czuli się tu dobrze — odparł. Nie mógł powiedzieć, że mu to odpowiadało, ale nigdy nie dał po sobie poznać, że było inaczej. Robił co musiał jako szef, by ludzie którzy dla niego pracowali czuli się tam dobrze, darzyli go szacunkiem i stali za nim murem w kryzysowych sytuacjach. Póki co taki plan spisywał się doskonale, więc nie widział potrzeby zmieniania tego, nawet jeśli w czasie gdy musiał spędzać z tymi ludźmi czas wolałby zaszyć się w domu ze swoją partnerką i spędzić leniwie cały wieczór.
Reakcja Gabrielle na propozycję wypicia alkoholu nie była zbyt zaskakująca. Kobieta była nie pierwszą i z pewnością nie ostatnią kobietą, która reagowała w taki właśnie sposób co było zrozumiane, skoro powszechnie przyjęło się, że miejsce pracy nie było miejscem na takie zachowania, a szefostwo nawet nie powinno kusić się o tego typu propozycje. Joel wychodził jednak z założenia, że każdy rządził swoim biznesem według własnych zasad.
— Nie pijesz? Błagam tylko nie mów, że jesteś abstynentką czy coś w tym guście, bo to może być problem — rzucił zaskoczony i mimo odmowy rozlał alkoholu do dwóch szklanek, jedną z nich stawiając przed blondynką — Nie martw się. Nie ciągnąłbym cię do Seattle tylko po to, żeby wyrzucić cię pierwszego dnia z pracy za alkohol, który sam podaję. Wszyscy mają prawo się napić w godzinach pracy na rozluźnienie, o ile nie mają na tyle słabej głowy, że szklanka czegoś mocniejszego sprawi, że będą się słaniać na nogach — wyjaśnił, gdy naszła go myśl, że mogła to uznać za jakiś test, który miałby sprawdzić to czy warto było jej zaufać pod tym kątem. W końcu nikt nie chciał zatrudniać pijących na umór alkoholików, którzy nie potrafili sobie odmówić nawet w trakcie wykonywania obowiązków.