WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miller nie interesowała historia życia Harry’ego. Nie znała go, przyszedł do jej szkoły tańca jak do siebie, wtargnął na jej trening na sali, którą sobie zarezerwowała i zaczął ją ot tak obrażać - jej hobby, pasję, której poświęciła lata i do której zawsze uciekała! Kiedy miała problem, szła tańczyć lub uczyć się, resetując jednocześnie. A on właśnie podważał wszystko to, w co nastolatka wierzyła! I jeszcze do tego wszystkiego był rozbawiony. W trakcie swojego monologu nie przejęła się wtrąceniem nieznajomego - postanowiła, że wróci do tego później. A więc kiedy skończyła i już miała to zrobić, kiedy nieznajomy postanowił przedstawić jej swoje racje. Nie czuła z jego strony chęci pomocy, a jedynie chęć utarcia jej nosa. Potraktowała to jako atak i dlatego przystąpiła do defensywy w postaci naparcia. Do czasu, aż nieznajomy zapytał o to, czy wszystko planuje! Owszem! Wiele planowała! Wakacje, plan dnia i zajęć dodatkowych… jednakowoż słysząc o ostatniej z wymienionych aktywności, Miller otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Dosłownie na sekundę ją zatkało! Niemniej, gdy dotarło do niej to, że Harry powiedział to, co powiedział, zirytowała się! Ba! Na jej bladej twarzyczce pojawiły się rumieńce (i to nie tylko za sprawą zażenowania). - Po pierwsze, wychodząc stąd, zajrzyj do rejestracji i dopytaj, albowiem rezerwację zrobiłam kilka dni temu - orzekła, podnosząc nieznacznie głos. O tak! Już nie ukrywała tego, jak bardzo ją zdenerwował! Postawiła krok w jego stronę. - Po drugie, nie interesuje mnie, co robisz w życiu, kim jesteś. Ba! Nawet nie znam twojego imienia! - i nie chciała go poznać ani trochę! Nie interesowało ją to, czy nazywa się Max, czy nie, ile miał lat, skąd pochodził - nie chciała go w jej oazie spokoju! - Po trzecie, to, czy planuję śniadania… i cokolwiek innego, to tylko moja sprawa! - dłonie zwinęła w piąstki. Zabrakłoby jeszcze kilku dobrych tekstów, aby zaczęła piszczeć, skacząc w kółko, jak mała, poirytowana dziewczyna. Nie była dobra w emocje, potrafiła je skutecznie ukrywać, ale nie wtedy, kiedy ktoś obrażał to, co kochała robić! Nie mówiąc o tym, że wspominając o seksie, wprawił ją w zakłopotanie i nie miał żadnego prawa zadawać jej tego typu pytań! - Po czwarte, chcę, żebyś stąd wyszedł. I to w tej chwili - dodała, wskazując ręką na otwarte drzwi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli komentarze Harry’ego faktycznie obrażały Yukari tak mocno, może faktycznie nie była jeszcze gotowa nie tylko na przesłuchanie, ale i samą uczelnie? W końcu tam nikt nie będzie obchodził się z nią lekko. Nie mówiąc o tym, że to był tylko początek. Świat sztuki był jeszcze bardziej okrutny, niż wykładowcy w szkole. Harry coś o tym wiedział. Brał udział w nie jednym przesłuchaniu i nawet udało mu się zdobyć kilka tanecznych fuch, a tam? Dopiero tam działo się piekło na ziemi! Wielu nie potrafiło wytrzymać presji i dosłownie wiader pomyj, które na nich wylewano. Krytyka, której więc Harry poddawał Yukari była naprawdę niczym w porównaniu do tego, co niósł prawdziwy świat. Niemniej, mimo to, świetnie udało się Hoffmanowi wyprowadzić dziewczynę z równowagi.
- Ewidentnie nie, bo ja swoją zrobiłem kilka godzin temu – pytanie, czyja rezerwacja nie została zarejestrowana w systemie. Niemniej, Harry nadal mówił spokojnym tonem, przyglądając się Yukari bez większego wzruszenia. Posiadanie siostry bliźniaczki mocno przygotowywało na podobne wybuchy ze strony nie tylko dziewczyn, kogokolwiek. W końcu, niektórzy faceci też potrafili tracić rezon w zawrotnym tempie.
W drugą kwestię decydował się nie wtrącać. Powiedziała, przecież że nie interesuje jej jego osoba. W takim razie po co miałby podawać dziewczynie swoje imię? Ewidentnie nie chciała go znać. Zdecydował więc zachować dla siebie tę informację. Trzeci punkt mocno zaintrygował Hoffmana. Szczególnie przerywnik pomiędzy śniadania i cokolwiek. Czyżby to cokolwiek było czymś, czego nigdy wcześniej nie miała okazji planować? Przyjrzał się dziewczynie uważniej. Zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu. Niemożliwe – taka była diagnoza i wtedy padło po czwarte, na które wywrócił oczami. – Ok, nie jeż się tak – rzucił, chociaż miał prawo do tej sali w równej mierze, co ona. Została podwójnie zarezerwowana, nie jego wina. Ewidentnie jednak dziewczyna nie tylko nie potrafiła słuchać konstruktywnych uwag, ale i się dzielić. – Wychodzę, a ty spróbuj przełożyć chociaż odrobinę tych emocji, które wylałaś na mnie w dalszym tańcu – powiedział, podchodząc do ławki, z której zabrał swój telefon i głośnik. Przeszedł następnie w stronę drzwi. Podniósł torbę, do której wsadził swoje rzeczy i spojrzał na Yukari przez ramię. – Na razie – rzucił, machając jej i wyszedł.

/ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kto lubił pracować w weekendy? Dobre pytanie. Chyba mało kto za tym przepada. Naturalnie zależy to od aktualnej sytuacji pracującej osoby i pracy, jaką musi wykonać w weekend. Seon-Jin należała chyba do tych niewielu osób, które lubiły pracować, nawet w weekendy. Chodziło głównie o to, że wykonywała prace, które były jednocześnie jej pasjami - pomijając udzielanie korepetycji, ale te nie trwało długo. W weekendy wcielała się w zgrabną i powabną instruktorkę tańca. W soboty prowadziła zajęcia z tańca nowoczesnego dla dzieci oraz tańca towarzyskiego dla dorosłych, a niedziele poświęcała seniorom. Nie miała jakiegoś wyjątkowo bujnego życia towarzyskiego, więc rytm jej odpowiadał, tym bardziej, że potrzebowała pieniędzy. Po tygodniu spędzonym w studiu fotograficznym w końcu mogła się wyspać, bo sobotnie zajęcia zaczynała dopiero po południu.
Wstawała wtedy zazwyczaj około dziewiątej, po czym robiła sobie małe domowe spa. Nakładać odżywkę na włosy, maseczkę na twarz i plastry ogórków na oczy, po czym odpręża się przy ulubionej muzyce. Bardzo dbała o skórę, mimo że nie miała z nią nigdy specjalnych problemów. Leniwie doprowadzała swoje mieszkanie do względnego porządku, przyrządzała zdrowy i syty posiłek, który jadła pomiędzy jednymi zajęciami, a drugimi w pracy.
Gdy na dużym, eleganckim zegarze w kuchni wybiła godzina czternasta, Seon spakowała torbę sportową, wkładając od niej swój obiad, wcześniej przygotowany strój do tańca, wygodne buty, butelkę wody mineralnej i ręcznik. Na spokojnie sprawdziła, czy aby na pewno wszystko ma i opuściła mieszkanie.
Czasami, mimo najlepszego przygotowania się, była tak rozkojarzona, że zapominała o oczywistych rzeczach. Po prostu czasami nie myśli się, że może być nie tylko lepiej, ale i gorzej. W połowie drogi do szkoły tańca złapał ją deszcz. Stanęła na środku chodnika i westchnęła ciężko, wyraźnie zmartwiona. Mimo, że od zawsze mieszkała w rejonach, w których deszcz był częstym gościem, to nigdy go tak naprawdę nie polubiła. Dużo bardziej wolała suche, słoneczne dni. Oczywiście nie wzięła ze sobą parasola, który tak naprawdę powinna nosić ze sobą bez przerwy, a na taksówkę szkoda jej było pieniędzy. Zdecydowała się na to, aby podbiec do miejsca docelowego. Gdy znalazła się przed wejściem, zmoknięta i z trudem łapiąc oddech, złapała za klamkę, o którą się na moment oparła. Traf chciał, że ktoś nagle nacisnął klamkę i pchnął drzwi z drugiej strony.
Nie mogła przytrzymać się klamki wystarczająco mocno, bo była mokra, więc dłoń zsunęła się z chłodnego metalu, a dziewczyna straciła równowagę i wylądowała na pupie w kałuży.
Oj, zwariowałeś?! — krzyknęła wyraźnie wzburzona, jednocześnie żałośnie się krzywiąc, bo okazało się, że może być jeszcze gorzej, a nie tylko gorzej. Pociągnęła nosem, próbując się podnieść.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1

Odkąd Shin Hyeon porzucił posadę w małym, obskurnym barze w Seulu, obiecał sobie, że nigdy więcej nie podejmie się żadnej wyzyskującej i przede wszystkim mało płatnej fuchy. Został więc przestępcą. Po prostu. Dla kogoś do kogo przypięto łatkę sieroty, sprzedaż narkotyków okazała się ratunkiem. Po wyprowadzce z klasztoru nie potrafił się odnaleźć. Siostry zakonne odwróciły się od niego, jakby nigdy nie towarzyszył im w codziennej modlitwie i podczas sprzątania kościoła. Czuł się upodlony.
Pomimo ciężkiej pracy i skromnego życia, brakowało mu na najpotrzebniejsze produkty. Gdy przekroczył tę cienką granicę moralności, nigdy więcej nie chodził głodny, nie moknął i nie było mu zimno. Niestety robienie nielegalnych interesów niosło ze sobą olbrzymie brzemię, które zmusiło Hyeona do ucieczki z kraju. Obecnie tułał się po Seattle, poszukując inspiracji. Zakup i hodowla rasowych koni nie napełniała go satysfakcją, choć pierwotnie cieszył się, że spróbował czegoś nowego, czegoś po prostu normalnego.
Życie Seon Jin różniło się od tego, które wiódł Shin Hyeon, chociaż obojgu bez wątpienia zależało na pieniądzach. Mężczyzna nigdy nie wróciłby do stanu sprzed jedenastu lat, kiedy to jeszcze musiał obszukiwać kieszenie w poszukiwaniu drobnych na bilet. Jednak w przeciwieństwie do kobiety, to jego rutyna wyglądała zupełnie inaczej. Brał prysznic i zakładał ubranie, które akurat wisiało na suszarce. Następnie wychodził i spożywał śniadanie na mieście. Tak również było tego ranka. W okolicy West Seattle w restauracji Haymaker zjadł omlet oraz wypił espresso. Potem rozsiadł się wygodniej i zaczął czytać książkę, dotyczącą arabskich koni. Lektura w ogóle go nie interesowała, jednak czekał na przyjazd nowego rumaka i musiał wspomóc się informacjami Zanim skończył zegar zaczął wskazywać drugą, a na zewnątrz rozpętała się ulewa. Wtedy spojrzał przez ogromną szybę na lokal znajdujący się po drugiej stronie ulicy. Często obserwował go z tego miejsca i nawet kojarzył stamtąd kilka osób. Szczególnie kobietę, która prawdopodobnie miała azjatyckie korzenie. Zdarzało mu się, że w Haymaker czekał na jej przybycie. Była młoda i roztrzepana, przeważnie goniła gdzieś w popłochu, co na jego twarzy wywoływało rozbawienie.
Dopił drugie już espresso i wyszedł na ulicę. Rozłożywszy parasol pośpiesznie udał się w stronę szkółki tańca. Gdy wszedł do środka intuicyjnie zaczął się rozglądać. Wnętrze było przytulne, choć wymagało niewielkiego odświeżenia. Zauważył, że za krzesłem w poczekalni zaczęła łuszczyć się farba, a kafelka pod drzwiami do sali była oszczerbiona. Nikt go nie powitał: nie wyszedł z przedstawieniem oferty ani propozycją próbnej lekcji, dlatego zwrócił uwagę na plakat, który zachęcał do indywidualnych lekcji tańca.
Shin Hyeon uśmiechnął się ironicznie i postanowił, że przyjdzie innym razem. Cofnął się, lecz gdy pociągnął klamkę do środka niespodziewanie wpadła kobieta. Zdążył odskoczyć, unikając przy tym zderzenia.
To ty — zagadnął, choć nie była to odpowiednia chwila na tego typu teksty. Prędko złapał kobietę za ramię i podniósł ją. Miała mokre ubranie i obłocone podeszwy. Ciemne kosmyki przyczepiły się do jej czoła i policzków, ale mimo tego wciąż miała w sobie jakiś dziwny urok. Może to dlatego, że Shin Hyeon nie spotkał innych Azjatek w okolicy.
Przytrzymał ją za ramię stanowczo za długo, niż wypadało. Kiedy puścił, odsunął się na komfortową odległość.
Nie powinnaś drzeć się na kogoś, kto może być potencjalnym klientem — zwrócił uwagę. Jego ton był wyniosły i arogancki. Schował dłonie do kieszeni płaszcza. W jednej z nich znajdowała się złożona parasolka. — Mogę się zapisać? — Postawił dwa kroki naprzód i nachyliwszy się nad kobietą, skinął w stronę plakatu. — Chciałbym nauczyć się tańczyć — powiedział, jednocześnie okupując bladą twarz Seon Jin spojrzeniem. Widocznie zmarzła, bo miała sine usta.
Wchodząc do lokalu Shin Hyeon niczego nie planował. Chciał jedynie się rozejrzeć, lecz w momencie w którym kobieta wpadła do środka, w jego głowie zakiełkowała idea. Idea tak absurdalna i niedorzeczna, że tylko szaleniec mógł się nią zachwycić. Właśnie ktoś taki, jak Shin Hyeon.
Możemy zacząć od dziś?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzieciństwo Seon diametralnie różniło się do tego, które wiódł Shin-Hyeon. Ona miała wszystkiego pod dostatkiem. Pieniądze nigdy nie były problemem w jej rodzinie. Zawsze dostawała czego chce i nigdy nie musiała prosić dwa razy. Jednak z jakiegoś powodu nie potrzebowała luksusów do dalszego życia. Była zbyt dumna, aby w zamian za pieniądze robić to, czego oczekuje od niej ojciec. Na pierwszym miejscu stawiała siebie, nie bogactwo i przepych. Skoro ojciec zakręcił złoty kurek, to Seon musiała powoli ozłocić swój. Początki w prawdziwym świecie nigdy nie były jednak łatwe. Musiała zacisnąć zęby i przeć do przodu niczym taran, by sama nie zostać staranowana. Świat był dla grubych ryb, nie dla płotek. Również w odróżnieniu od Shin-Hyeona, nie zdecydowała się na zdobywanie pieniędzy w nielegalny sposób. Dlaczego? To proste - nie chciała iść w ślady ojca, którym obecnie gardziła - nie tylko za trudny charakter, zaborczość i wykorzystywanie pieniędzy do manipulacji, ale i za to, że zdradził jej matkę. Takich rzeczy się po prostu nie wybacza. Może sobie gnić w więzieniu i mimo, że nie ona go wydała, to niekiedy dochodziła do wniosku, że mogłaby, gdyby miała okazję. Może i naraziłaby się przez to części rodziny, ale nikt nie przekonałby jej do tego, że ojciec na to nie zasłużył. Zasłużył na to i na więcej.
Spojrzała na chłopaka z wyrzutem.
Ja… A ty to kto? — spytała, marszcząc czoło. Przecież się nie znali, czemu on tak do niej powiedział? Wydał się podejrzany, nawet jeśli dobrze wyglądał. Może to jakiś bogaty turysta? Chociaż całkiem dobrze mówił po angielsku. Seon-jin znała co prawda różnych azjatów w Seattle, w końcu mieszkała tu już dosyć długo, ale mimo to nie było ich aż tak dużo, żeby mijać się ot tak, na ulicy. Chyba, że akurat miało się szczęście, ale nie zdarzało się jej to zbyt często. Zatrzymała powietrze w płucach, gdy tak po prostu postawił ją na nogi. Silny był, nie można mu było tego odmówić. Może coś trenuje? Powoli zerknęła na dłoń, którą przytrzymał na jej ramieniu. Patrzyła na nią, jakby była co najmniej dużym, tłustym pająkiem. Dopiero, gdy mężczyzna się odsunął, mogła spokojnie odetchnąć. Nie przywykła do takiego spoufalania się. Matka skutecznie przelała na nią pewne maniery i mimo, że nie urodziła się i nie wychowała w Korei, to czasami tak się czuła.
Czyżby nieznajomy był potencjalnym klientem? No proszę, nie wpadłaby na to! Kto inny przychodziłby do szkoły tańca? — A ty może powinieneś trochę bardziej uważać — mruknęła, nadal obrażona. Zależało jej na nowych klientach, bo miała kredyty do spłacenia, więc musiała nieco spuścić z tonu i zachęcić go, zamiast zachowywać się tak, że prawdopodobnie przyniesie to odwrotny efekt.
Ty? Naprawdę chcesz się zapisać? — spytała odrobinę zbita z tropu. Powoli się skłoniła, po czym odgarnęła mokre kosmyki włosów z twarzy. — Oczywiście.
Ruszyła w stronę niewielkiej kafejki, czy raczej kuchni, w której częstowano tancerzy kawą, herbatą i czasami ciastem domowej roboty. W pewnym momencie zaytyrzymała się gwałtowni i odwróciła do Shina przodem. — Zaraz, a skąd wiesz, że jestem instruktorką? — spytała zdziwiona i zaintrygowana jednocześnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ta sytuacja była abstrakcyjna i przypominała wydarzenia, które niejednokrotnie występowały w niskobudżetowych komediach.
Ja? — odpowiedział nieco wybity z pantałyku, chociaż sam zapoczątkował tę niezbyt inteligentną wymianę zdań. — Mam na imię Shin-Hyeon — odpowiedział, po tym, jak już pomógł kobiecie podnieść się z podłogi.
W tamtym momencie Shin odniósł wrażenie, że powietrze zostało naelektryzowane, a samo pomieszczenie było zbyt małe, aby ich pomieścić. Wpatrywał się w kobietę, niczym w zaczarowane zwierciadło. Było to niestosowne i niegrzeczne spojrzenie, dlatego kiedy jego umysł otrzeźwiał, instynktownie skierował wzrok na okno. Deszcz dalej bębnił w ulice Seattle. Woda spływała po sklepowych witrynach, szybach rozpędzonych aut oraz odbijała się od kolorowych parasoli przechodniów. Każdy dokądś biegł, nie szczędząc przerażonych i wychłodzonych min. Na zewnątrz było zimno.
Jest taka zasada, że najpierw się wychodzi, a później się wchodzi — ponownie ją upomniał, jednocześnie przypominając zasady poruszania się w publicznych miejscach. Szczególnie stosowało się te metody w środkach transportu oraz windach, ale przydawały się także w innych lokalizacjach. Jak widać szkoła tańca stanowiła niepisany wyjątek.
Shin-Hyeon był typem człowieka, którego cechował upór i niezłomność. Przesiąknięty życiowym doświadczeniem nauczył się, aby nigdy pod nikim się nie uginać. Mimo tego zawsze starał się odpowiadać powściągliwie, lecz zdecydowanie.
Wyglądam, jakbym żartował? — zapytał, przy czym prychnął ironicznym śmiechem i pokręcił głową. Mimowolnie spojrzał na siebie od stóp do okolic klatki piersiowej, jakby musiał się upewnić, że miał na sobie odpowiednie ubranie; takie które nie wzbudzało podejrzeń dowcipkowania. Było w porządku, dlatego ponownie skupił się na kobiecie.
Przemknął przez pół pomieszczenia za instruktorką, po czym gwałtownie zahamował. Niewiele brakowało, aby wpadł na Seon-Jin. Machnął chaotycznie rękoma, jednocześnie odzyskując utraconą równowagę.
Nie rób tak więcej — rzucił obruszony i cofnął się dwa kroki do tyłu, bo nagle znaleźli się niesamowicie blisko siebie.
Obserwowałem cię — wyznał otwarcie. Następnie nachylił się w stronę kobiety. Ponownie nadużył jej strefę komfortu, ponieważ ich twarze nagle dzieliły niespełna trzy centymetry. W końcu przerwał tę dłużącą, milczącą chwilę i wskazał palcem na lokal za szybą. Dokładnie ten, z którego przyszedł. Mimo tego sam nie spojrzał w tamtym kierunku, lecz tkwiąc w tej pozycji, zajął się badaniem oczu Sean Jin. Były ciemne i bezdenne. Właśnie takie lubił. — Jadam tam śniadania. Często widziałem jak tutaj wchodzisz... — wyprostował się — ...zazwyczaj spóźniona — dodał i wzruszył ramionami. — Czy możemy już zaczynać?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1

Ten styczniowy dzień należał do nieco chłodniejszych niż zwykle. Niska temperatura nie zrażała jednak Coltona, który niespiesznym krokiem zbliżał się w kierunku niewysokiego budynku, popijając kawę z tekturowego kubka, która przyjemnie ogrzewała mu palce. Zanim wszedł do budynku, stanął kilka metrów przed wejściem i spokojnie dopił ciemny napój bogów. Kiedy jakiś czas temu mama poprosiła go o wsparcie stowarzyszenia, w którym Coltonowie byli członkami od kilku pokoleń, nie podejrzewał, że to zadanie okaże się tak bardzo… angażujące. Wydawało mu się, że wystarczyło włożyć garniak, pokazać się publicznie, ewentualnie porozmawiać z kilkoma osobami i wpłacić darowiznę na jakiś niezwykle ważny cel, by odbębnić wizytę na balu i pospiesznie wrócić do domu. Albo wyrwać się na o wiele ciekawszą imprezę, o czym już nie musieli wszyscy wiedzieć. Niestety, w rzeczywistości nie było to takie proste i w prośba mamy zawierała haczyk, czego zupełnie się nie spodziewał. Czego się jednak nie robiło dla poprawy wizerunku?
Spojrzał na wiszący na przegubie ręki rolex i bez cienia przejęcia stwierdził, że było już dobrych kilka minut po wyznaczonej godzinie. Złapał ostatni łyk kawy, po czym wrzucił pusty kubek do kosza i z rękami w kieszeniach powoli ruszył na salę, wcale nie przejmując się tym, że właśnie omijał go wstęp.
Nie musiał szczególnie szukać wyznaczonego miejsca do spotkania, bo za otwartych na oścież drzwi dobiegały już głosy świadczące o tym, że już się zaczęło. Gdy tylko przestąpił przez próg pomieszczenia, zwróciło się nim kilka spojrzeń, w tym kobiety prowadzącej próbę.
- Cieszę się, że jesteś, Dominic.
Ja wręcz przeciwnie, Angelo, przemknęło mu przez myśl, co z trudem udało mu się zdusić w sobie. W zamian za to odmruknął coś na powitanie i zdjął kurtkę, którą rzucił na ławkę.
- Twoja partnerka, Lavender, wprowadzi cię szybko w szczegóły, a reszta powtórzy pierwszą sekwencję.
Salę wypełniła znajoma mu melodia. Lavender? Od razu powiódł spojrzeniem na wskazaną przez prowadzącą kobietę i mimowolnie jego usta wykrzywiły się w szelmowskim uśmiechu.
- No, proszę, kogo my tu mamy? Lavender Specter. Jaki zaszczyt mnie spotkał - stwierdził z przekąsem i przeszedł się wokół niej, bezczelnie lustrując ją wzrokiem, a z jego ust nadal nie schodził łotrzykowaty uśmieszek. Musiał przed sobą przyznać, że mimo upływu lat nadal wyglądała nieźle. Czego oczywiście nie miał zamiaru jej mówić. Stanął przed nią i spojrzał na jej delikatnie zarysowane kości policzkowe i lekko spiczasty nos, który wzbudził w nim pewne rozczulenie. Najwyraźniej musiał jej taki pozostać po jego ciągłym zadzieraniu. Z tego, co słyszał, jako prawnik była wręcz wybitnie wyszczekana. Ciekaw był, czy było to prawdą.
- Od kiedy postanowiłaś dołączyć do elity lubującej się w tradycjach? Zawsze uważałem cię za taką postępową dziewczynę. Mógłbym powiedzieć, że czuję się troszeczkę zawiedziony, ale… w sumie mało mnie to obchodzi - przyznał lekceważącym tonem, na koniec lekko się przy tym krzywiąc, po czym wyciągnął do niej dłoń. Czekał na jej ruch. Zarówno słowny, jak i taneczny, który podobno miała mu pokazać.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
29
165

prawniczka

Specter Law Group

portage bay

Post

#34

Owszem, nie było ciepło tego dnia w ogóle, ale ważna gala, na której prawniczka miała się zjawić, wymagała właściwego stroju. Czarna sukienka odpadała, w końcu nie wybierała się kobieta na pogrzeb, czerwona? Była zbyt wyzywająca, a nie o to chodziło Specter pojawiającej się na tym przyjęciu. Niebieska, syrenia suknia pasowała do tej okazji idealnie, do tego trzeba było również ubrać kolię od mamy i diamentowe kolczyki, a włosy upiąć w idealny kok, dzięki któremu jej szyja się optycznie wydłużała, osiągając łabędzi wygląd. Zapewne wraz z odpowiednim perfumem sprawiała ona, w sensie szyja prawniczki, że każdy mężczyzna chciałby ją musnąć kciukiem, albo ustami i ściągnąć z niej tę sukienkę, która idealnie opinała jej kształty i odsłaniała ramiona. Nikt nie wiedział o tym, że sekretem tak idealnie wyglądającej figury był gorset, który miała pod spodem. Dzisiaj czuć od niej było woń wanilii, przemieszana z czarną porzeczką i brzoskwinią, czarująca, nieprawdaż? Prawniczka wspierała takie charytatywne gale odkąd tylko stała się dorosłą, nadal ciągnąc tradycję rodzinną, na której na początku pojawiała się wraz z państwem Specter, z czasem jednak oni usuwali się w cień, dając swojej córce zabłysnąć wśród elity. A ona zamierzała dzisiaj uzyskać trochę więcej nowych kontaktów, które przydadzą się jej przy otwieraniu swojej własnej kancelarii. Miała otworzyć galę tańcząc z jakimś Dominiciem, zapewne jakimś bogatym gburem z oponą na brzuchu, ale kto jak nie ona odegrałaby swoją rolę idealnie i towarzyszyłaby mu, prowadząc w tańcu? Bo jak się okazało ten cały Dominic nawet miał nie umieć tańczyć. To jak on się uchował w elicie, gdzie lekcje tańca były wręcz obowiązkowe wraz z zajęciami z etykiety godnej arystokracji? Oczywiście jako że zawsze była punktualna i nie znosiła się spóźniać, toteż i tym razem była przed czasem, rozmawiając z organizatorami przyjęcia, którzy to mieli zorganizować próbę tańca przed oficjalnym pokazem. Oczywiście jej partner taneczny się spóźniał, a zatem nie myliła się co do niego, to musiał być zadufany w sobie pajac, który to nie szanował cennego czasu innych. A i tak jak tylko pojawi się na sali to ona oczaruje go swoim uśmiechem i ogółem swoją osobą, bo charyzmatyczna była jak mało kto. Zagadała się z Gerardem, oczywiście członkiem palestry, który również był gościem na tym przyjęciu gdy Angela entuzjastycznie powitała jej tanecznego partnera. Wtem szatynka odwróciła się i ujrzała nie kogo innego jak znanego jej dotąd Dominica Coltona, którego to nie darzyła zbytnią sympatią. Nie pokazała jednak tego po sobie, ale mężczyzna chyba ją na tyle znał że mógł ujrzeć ten cień niezadowolenia, który przemknął przez jej oczy. W końcu znali się niestety od dzieciaka, a ich rodzice kiedyś aranżowali ich małżeństwo. Jak dobrze że była kobietą decyzyjną i mogła sama zadecydować za kogo chce w przyszłości wyjść za mąż. Na pewno nie za Coltona. Ruszyła z powabem i gracją w jego stronę.
- Dominic Colton, dawno cię nie widziałam. Jednak niewiele się zmieniłeś od tego czasu. - dla osób z boku to brzmiało jak komplement, oznaka młodości, ale on musiał wiedzieć, że to był z jej strony doskonały przytyk do jego osoby. Nic się nie zmieniłeś, a zatem nadal jesteś tym wrednym i zadufanym w sobie dzieciakiem i z nas dwojga to tylko ja dojrzałam i dorosłam do swojego wieku oraz roli, jaką pełnię w tej hierarchii i ogółem w życiu.
- Najwidoczniej jeszcze niejednokrotnie będzie mi dane ciebie zaskoczyć Dominicu. - stwierdziła, posyłając mu swój najlepszy uśmiech, ale jednocześnie potwierdzając to, że z ich dwojga to tylko ona dojrzała do funkcjonowania w elicie, nie on, który pozostał wiecznie dzieckiem. Następnie podała mu swoją dłoń i ustawiła się do pozycji w ramie.
- Zaczynamy galę walcem wiedeńskim, więc od niego zaczniemy, a gdy goście już nieco bardziej się rozluźnią to dla odwagi zaprezentujemy im tango by wrócili na parkiet. Pamiętasz kroki? - zapytała niby to z troską, ale tonem takim jakby chciała powiedzieć "oczywiście że nie pamiętasz, bo ty nigdy nie przykładałeś wagi do takich rzeczy".

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znajomość z Lavender nie należała do łatwych. Kiedy dwoje ambitnych dzieci, które nie potrafiły uznać czyichś innych racji, spotykało się przez wzgląd na przyjaźń ich rodziców, robiło się ciekawie. Oczywiście, pod okiem dorosłych udawało utrzymać się jako takie pozory, ale kiedy zostawali sam na sam to ich relacja ciężko było im dojść do porozumienia. Wydawać by się mogło, że w czasie okresu dojrzewania ich znajomość również dojrzeje, na co rodzice po cichu bardzo liczyli. Po śmierci Maxa i Heather pani Colton usilnie próbowała ich ze sobą zeswatać. Dominic nie miał serca odmówić jej chociaż podjęcia próby, dlatego zgodził się na ten cyrk, który i tak nie miał najmniejszego sensu, gdy żadne ze stron nie brało takiego aranżowania małżeństwa na poważnie. Do ślubnego kobierca do tej pory nie był gotowy, więc tym bardziej wtedy. A myśl, że panią w białej sukni miałaby być Lavender, przyprawiał go o ciarki. Uprzedzenia potrafiły naprawdę dużo.
- Och, doprawdy? Po czym to wnioskujesz? - zapytał prowokacyjnie, zastanawiając się, czy myśli Lavender ujrzą światło dzienne, czy znów inteligentnie zawoaluje swoją odpowiedź. Jednocześnie pozornie uprzejma, a jednak potrafiła niepostrzeżenie wbijać igłę. Czas doświadczył ją również w tej kwestii. Poza tym to zabawne, że potrafiła dojść do takich wniosków po zaledwie kilku słowach, którymi uraczył ją Dominic.
- Mmm, nie mogę się tego doczekać - przyznał ze śmiechem. Jeśli miała mu ucierać nosa, to wyglądała całkiem niegroźnie, nie potrafił więc sobie wyobrazić, by jakkolwiek miała mu zaszkodzić. Ale trzeba było przyznać, że podobało mu się, kiedy kobieta próbowała mu zaimponować, dlatego też jej słowa odebrał jako obietnicę, której spełnienia zamierzał oczekiwać. I tak niestety byli na siebie w najbliższym czasie skazani. Momentalnie wyczuł pozycję i delikatnie ujął jej dłoń, prostując ramiona i unosząc je na wysokości ich głowy, po czym zgrabnie ułożył drugą na jej plecach, stając sztywno według wszelkich norm.
- Dobra partnerka jest w stanie odpowiednio wprowadzić mnie w szczegóły - odparł nieco wymijająco z czającym się w kącikach ust zawadiackim uśmiechu. Chciał, żeby się wykazała, tak, jak w sumie oczekiwała tego prowadząca. Miał wrażenie, że Lavender lubiła nosić spodnie w związku, więc na razie nie będzie odbierał jej tej przyjemności.
- Swoją drogą, to taki dziwny zbieg okoliczności, że trafiliśmy tu razem. To nie jest przypadkiem twoja sprawka? - dopytał z zaintrygowaniem i lekkim niedowierzaniem. Pomimo że przynależeli do tych samych elitarnych kręgów, to było bardzo dziwne, że zostali sparowani. Nie wierzył w zbiegi okoliczności i węszył w tym spisek. Może nie ze strony Specter, bo nie sądził, że stała się taką desperatką, by na niego dybać, ale... coś tu stanowczo nie było grane.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
29
165

prawniczka

Specter Law Group

portage bay

Post

To też pewnie nie do końca tak było. Bo przecież Lavender otaczała się w kręgu wielu ambitnych przyjaciół, weźmy na przykład takiego Covingtona. Równie ambitny co ona, równie uparty co ona, ale to z nim znalazła wspólny język i został jej prawdziwym przyjacielem aż po grób, a Dominic wręcz przeciwnie, sprawiał że szatynka nigdy nie pałała do niego sympatią. Może było w tym też trochę winy ich rodziców, którzy to ubzdurali sobie, że Dominic i Lavender będą parą, ba, zostaną małżeństwem. A ona potwornie nie znosiła wtrącania się w jej życie czy mówienia jej co ma robić i z kim ma wiązać swoją przyszłość. Ona wtedy była zauroczona niejakim Robertem Brownem, artystą, delikatną duszą, kimś, kto ewidentnie nie pasował do elity, był kimś z niższych sfer, a zatem wykazywał większe człowieczeństwo i miał w sobie tak wiele uczuć i emocji... był przeciwieństwem Dominica, który to był taki jak ona sama, był jej męską wersją wręcz, przynajmniej w jej mniemaniu. Zatem irytowało ją to, że na siłę rodzice próbowali ją z nim związać, przez co darzyła go jeszcze większą antypatią. Przestali się widywać odkąd Lavender zaliczyła wpadkę i nie chciała zdradzić rodzicom, kto jest ojcem jej dziecka. Naprawdę państwo Specter chcieli już by Colton przyjął ją i uznał dziecko za swoje, ba, oni chyba naprawdę liczyli na to, że to mogłoby być jego dziecko. Ale ona już podjęła wtedy decyzję, że nie chce tamtego dziecka i że odda je do adopcji, a gdy je straciła... zamknęła się w sobie jeszcze bardziej, budując wokół siebie mur. Od tamtego czasu zatem nie widziała Coltona, aż po dzisiejszy dzień. Dlaczego wolałaby by takowy nigdy nie nastąpił? Pewnie dlatego, bo mężczyzna potwornie ją irytował swoją osobą. Gdyby miała stanąć kiedykolwiek na ślubnym kobiercu, to wiedziała jedno, na pewno obok niej nie stałby ten oto mężczyzna, z którym to miała teraz zatańczyć.
- Po tym, że mimo upływu lat rozpoznałam cię od razu, nawet nie musiano nas sobie przedstawiać. - odparła, w ogóle nie dając się mu podpuścić, czy wyprowadzić z równowagi. Ją ogółem niezwykle ciężko było wyprowadzić z równowagi, lata praktyki. Przy ludziach też sceny nie zrobi, zbyt wiele osób się im obecnie przyglądało. Nic też dziwnego, skoro mieli wykonać wspólny pokaz i to aż dwa razy tego wieczoru.
- Tak też sądziłam. Pamiętam jak dokładnie przykładałeś się do zajęć tanecznych, na które oboje byliśmy zapisani. - odparła nieco ciszej, tak żeby usłyszał to tylko on, wbijając mu szpilkę. Nawet na zajęcia taneczne rodzice zapisali ich razem i o dziwo, zawsze byli ze sobą parowani. Ona bardzo się przykładała do tańca, a on wręcz przeciwnie, czym jeszcze bardziej ją irytował. Ostatecznie ona zmieniła partnera na zajęciach, a Dominic chyba zrezygnował z zajęć, co było też pewnego rodzaju triumfem ze strony przyszłej wtedy prawniczki. To ona zatem i tym razem rządziła, więc i prowadziła go, chociaż nikt by tego nie zauważył, gdyż wyglądało na to, że on też się jej słuchał, czy raczej inaczej, idealnie odczytywał jej następny krok, jakby znał mowę jej ciała. Jednak te lekcje tańca wspólne coś tam mu dały, przynajmniej potrafił odczytywać każdy jej krok, zatem wstydu nie będzie.
- Nie schlebiaj tak sobie, bo to niezdrowe i narcystyczne. Szczerze mówiąc przez tych kilka lat zdołałam o tobie zapomnieć, aż do dzisiaj, jak pojawiłeś się na tym balu. Zatem to nie moja sprawka. Ale skoro o tym już wspomniałeś to teraz ciekawi mnie czy to ty nie chciałeś mnie zobaczyć po tylu latach. Możesz przyznać że tęskniłeś. - jako że muzyka trwała, a oni mówili do siebie cicho, to nikt nie mógł usłyszeć ich konwersacji, a wygląd jej twarzy sprawiał wrażenie, że świetnie się bawi i jest rozbawiona jego słowami. Potrafiła grać w towarzystwie elity znakomicie wręcz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jakikolwiek związek po Heather dla Dominica nie miał żadnego znaczenia. Nigdy poważnie nie zastanawiał się nad zawarciem związku małżeńskiego, a wpychanie mu Lavender w swoje ramiona było wręcz żenujące. Zaciskał jednak zęby za każdym razem, kiedy rodzice spiskowali za plecami jego i Lav, bo jednocześnie intrygowało go, jak potoczyłyby się sprawy. Nie wierzył w to, że cokolwiek między nimi miałoby kiedykolwiek mieć miejsce, ale niesamowitą przyjemność sprawiało mu patrzenie na zmagania dziewczyny w tej kwestii. Jak bardzo buntowała się rodzicom i jak bardzo przeszkadzał jej ten szalony pomysł, wychodząc na tą gorszą od niego. Ostatecznie jednak dostrzegł przegięcie, gdy Specter naciskali na nią po zajściu w ciążę, nawet jej współczując zarówno usilnych prób niedorzecznego rozwiązania sytuacji, jak i później samej straty, po której cała farsa przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Musiałem więc dobrze wyryć się w twojej pamięci - przyznał z szerokim uśmiechem, jakby naprawdę czuł z tego powodu dumę, co oczywiście było grą. - Albo po prostu zaopatrujesz się w gazety, jak większość społeczeństwa - dodał bez zmiany wyrazu twarzy, nieco bardziej schodząc na ziemię. Był znany i rozpoznawalny, zwłaszcza w kręgach sportowych, ale zdarzyło mu się raz czy dwa wystąpić także w jakimś late night show, więc to jednak musiało coś znaczyć. Wbrew pozorom nie tak łatwo dawał o sobie zapomnieć, jakby chciała tego Lavender. Na jej kolejny przytyk przewrócił oczami.
- Proszę cię, przyszły baseballista na zajęciach tanecznych? Spośród tylu zajęć musiało paść akurat na to. Rodzice wychodzili z siebie, by nas ze sobą połączyć, choć oboje wiedzieliśmy, że było to zupełnie bezcelowe - powiedział lekceważąco na wspomnienie, że coś takiego miało w ogóle miejsce, krzywiąc się nieco na ostatnie słowa. Tamte zajęcia taneczne nigdy nie podlegały konkurencji, a uczęszczał na nie tylko dlatego, że jego mama była uparta, a on nie potrafił jej odmawiać. Nie czuł najmniejszej potrzeby udawać, że podobało mu się na nich, skoro interesował się zupełnie innymi dziedzinami, w których był znacznie lepszy. Nauka podstaw musiała wystarczyć. Dlatego też Lav nie miała się czym szczycić. Z dziwną lekkością przyszło mu odpowiadać na jej ruchy, jakby od zawsze byli parą taneczną. Posłusznie pozwalał jej na sterowanie nim i upewniał, że to ona kontrolowała sytuację.
- Przyznam, że nikt nie potrafi wzbudzić takich emocji, jak ty - odparł nieco wymijająco, a na jego twarzy zawitało rozbawienie. Oj, nikt nie doprowadzał go do szewskiej pasji, złości i rozdrażnienia tak, jak Lavender. Ale mimowolnie czasem potrafiła przyprawić go również o uśmiech i rozbawienie, jak teraz. Bawiło go to, jak bardzo się starała udawać, że świetnie bawiła się w jego towarzystwie. Lubiła stwarzać pozory i choć pod wieloma względami byli do siebie podobni to tym razem akurat nie było to takie konieczne. Było po niej widać, jak dobrze czuła się w swojej roli.
Dobra, dosyć tego dobrego, postanowił w myślach. Teraz to on przejął rzeczywistą kontrolę nad partnerką, tym samym pokazując, że on również do tej pory stwarzał pozory. Przebywanie wśród elity wymagało od niego znajomości tańca, który opanował bez potrzeby uczęszczania na zajęcia. Tym samym dał wyraz temu, że nie potrzebował dodatkowego szkolenia na przypomnienie sobie poszczególnych kroków, a jego obecność tu była tylko formalnością.
- Nie masz jednak wrażenia, że znów ktoś zaczął maczać palce przy naszym spotkaniu? - powrócił do swoich przemyśleń, tym razem już całkiem poważniej, ciekaw jej opinii. Teraz skupiał na niej całe swoje spojrzenie.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
29
165

prawniczka

Specter Law Group

portage bay

Post

To też dawało odpowiedź na to, dlaczego Lavender nie powiedziała rodzicom, kto jest ojcem gdy tylko zorientowała się o ciąży. Bo jej mama próbowała do niej jakoś dotrzeć rozmową, a ojciec jak to ojciec, niby nic nie mówi, niby nic go nie rusza, ale jednak musiał się wtrącić i pojechał do Coltonów, by porozmawiać w cztery oczy z ich niczego nieświadomym synem. Prawnik stwierdził, że skoro jego córka spędzała dzięki swojej matce i matce Dominica, z nim samym wiele czasu to on musiał być ojcem. A skoro ona nie chciała powiedzieć kto nim był, to uznał że Dominic nie chce wziąć odpowiedzialności za swoje dziecko. To dlatego państwo Specter nigdy nie dowiedzieli się, że ojca dziecka poznała ich córka na koncercie rockowym, kiedy to ją poniosło i czego owoc chciała po urodzeniu oddać do adopcji. Oficjalna wersja była taka, że za dużo wypiła i zaliczyła szybki numerek w łazience w studenckim barze, ale to był jakiś student z wymiany i na drugi dzień wracali do swojego kraju. Oczywiście to była wersja dla rodziców, którą może mógł Dominic podsłuchać gdy ich matki plotkowały ze sobą. Prawdę znali tylko nieliczni, ale pewnie przez jej jedno kłamstwo Colton mógł uważać ją za łatwą i puszczalską, gdy tylko poczuje zagraniczną krew. Kobieta spojrzała na niego tak, jakby mu się przyglądała, co też po części robiła. Potem jedynie pokręciła przecząco głową.
- Nie, jednak nie pojawiasz się w prasie, którą czytam, zatem to nie stamtąd cię kojarzę. Sam musisz przyznać również, że przez naszą długoletnią znajomość musiałeś wręcz zapaść mi w pamięć. - ludzie, którzy cię irytowali czy w jakimś innym stopniu działali człowiekowi na nerwy na pewno zapadały w pamięć na dłużej, niż osoby nam obojętne. Przyjaciele to w ogóle byli w zupełnie innej szufladce niż cała reszta, ale Dominic do tej ostatniej grupy nigdy się nie zaliczał. I raczej nie sądziła by miało się to kiedykolwiek zmienić.
- Jednak to ja zawsze się przed tym wzbraniałam i buntowałam, a ty ogarniałeś to śmiechem. Pewnie dlatego do końca mieli nadzieję że nas ze sobą zeswatają, bo uznawali że ty dajesz temu szansę, skoro się nie sprzeciwiasz. - wyrzuciła mu, bo uważała że gdyby od początku podjęli tę samą stronę to rodzice szybciej by dali sobie spokój i nie byłoby tych późniejszych akcji, coraz to gorszych. Lavender pewnie nigdy nie poznała szczegółów rozmowy pana Spectera z Dominiciem i prawdopodobnie nie chciałaby jej nigdy poznać.
- Pozwól że odbiorę to jako komplement. - stwierdziła na jego kolejne słowa, gdyż zawsze wszystko starała się brać na swoją korzyść. On chciał jej pojechać, ona to przekształci w komplement w jej stronę. I ani na chwilę nie dała po sobie poznać, że coś jest nie ta, zwyczajnie miła pogawędka podczas tańca, uśmiech na twarzy, teatr odstawiony na maksa pod publikę. Zdziwiło ją jednak gdy mężczyzna przejął stery w tańcu i naprawdę nie pomylił ani razu kroku, nie zepsuł też ramy.
- Przyznaj się, kiedy nauczyłeś się tańczyć? - zapytała zatem z wyrazem podziwu dla jego umiejętności tanecznych, ale bez przesady, ona się nie zrobiła nagle miła bo on ją poprowadził w tańcu, po prostu to tylko chwilowe zdziwienie jego umiejętnościami. Skrzywiła się nieznacznie, słysząc jego kolejne słowa. To by było nawet prawdopodobne zważywszy na to, że ich rodzice już od dziecka wymarzyli sobie ich związek i jakie piękne dzieci by z tego były.
- Myślisz że nasze matki się znów spotkały i spiskują? - widać było tę delikatną zmarszczkę tworzącą się na jej czole, a także to niezadowolenie w oczach prawniczki. Będzie musiała najwidoczniej ponownie porozmawiać sobie z mamą na temat wtrącania się w jej sprawy sercowe. Zasiał on jednak w niej ziarno niepewności, oj zasiał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasem odnosił wrażenie, że ich rodzice tak bardzo pragnęli uszczęśliwić zarówno swoje dzieci, jak i siebie, że nie dostrzegali niuansów, będących kluczowymi sygnałami w kwestii dogadywania się domniemanej pary. Utrzymywanie pozorów przez Lavender i Dominica wprowadzało ich w przeświadczenie, że tworzyliby świetny duet. Wymiana uprzejmości, wzajemna tolerancja, a przy tym dogryzanie sobie przy każdej możliwej okazji, z zewnątrz traktowane było jako niewinne droczenie się wskazujące na adorację. Aż żal było przerywać starszym państwu tę piękną bajkę, która trwała aż do wpadki Lav. Dominic bardzo dbał o swoją reputację i nie pozwoliłby sobie na wywołanie takiego skandalu. Dlatego przekonanie, że to jego dziecko i że nie chce brać za nie odpowiedzialności, brzmiało absurdalnie. Oczywiście, z pełnym szacunkiem i przekonaniem wyjaśnił panu Specter, że nie uczyniłby czegoś takiego bez wiedzy rodziców oraz że według niego istniała zupełnie inna, tradycyjna kolejność rzeczy, czym wyraził głębokie współczucie. Wtedy też doszło do pierwszej rysy w nieskazitelnym życiorysie Lavender. Po raz pierwszy kobieta okazała się w jego oczach… ludzka. Górował nad nią, ale czy rzeczywiście odczuwał z tego tytułu satysfakcję? To, w jaki sposób potoczyły się później sprawy, nakazywało mu przypuszczać, że za powłoką zimnej suki kryło się znacznie więcej, niż pokazywała. Tym samym byli do siebie znacznie bardziej podobni, niż chcieli przed sobą przyznać.
- Nie da się zaprzeczyć. Słyszałem na ten temat wiele opinii. - Jego kącik ust nieco uniósł się ku górze. Wszystkie wspomniane opinie wskazywały na to, że kobietom rzeczywiście potrafił na długo zapaść w pamięć. Nic więc dziwnego, że Lavender również zaliczała się do tego grona, choć z całkiem innych pobudek.
- Ktoś z nas musiał pełnić rolę tego złego. Zwykle pada na mnie, dlatego to miła odmiana, że chociaż nasi rodzice widzą we mnie wzór cnót - wyznał szczerze, zupełnie pozbywając się ze swego głosu przechwałek. Chodziły o nim różne słuchy, podejrzewał, że pewnie Lavender sama część z nich rozgłosiła, pozostałą część za to sam sobie wyrobił. Za każdym razem, cokolwiek złego się działo, obarczali go winą. Nie zawsze miał chęć na tłumaczenie się, a właściwie nie przejmował się opinią nic nie znaczących osób. Przynajmniej jako przykładny syn odnajdował się w swojej roli. Poza tym do pewnego czasu ciekawie było patrzeć, jak w prawniczce rośnie irytacja.
- Skąd przypuszczenie, że to nie był komplement? - zaśmiał się. Nic nie potrafił poradzić na to, jak bardzo go rozbrajała przewrotnością swoich spostrzeżeń. Pod burzą jej ciemnych włosów musiało nieźle wrzeć, by z niewinnych słów tworzyć bogate historie, oczywiście, według niej, mające na celu tylko zaszkodzenie jej albo wbicie szpilki.
- Jestem pełen niespodzianek - stwierdził tajemniczo, wyraźnie zadowolony, że w końcu udało się dziewczynę czymś zaskoczyć. Nie musiał lubić taniec, ale musiał go znać. Wzorowy syn nie mógłby ośmieszyć swojej rodziny. To był też prosty sposób na zaimponowanie kobietom. Mijająca muzyka cichła wraz z każdym taktem, zbliżając się do finału, podczas którego zbliżył się nieco bardziej do Lavender i objął ją mocniej w talii, by po chwili delikatnie przechylić ją do dołu.
- Chyba, że wierzysz w przeznaczenie - wyszeptał całkiem poważnie. Ich twarze dzieliło tylko kilkanaście centymetrów, które pozwalały na spotkanie ich spojrzeń. Kilka sekund w bezruchu mimowolnie wytworzyły pewne napięcie, dlatego dopiero oklaski widowni uświadomiły Dominica o otoczeniu, więc ponownie postawił Lavender na nogi i odsunął się od niej, tak, jak uczyniłby to profesjonalista. Problem polegał na tym, że nim nie był, a to, co się właśnie stało, było bardzo dziwne.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
29
165

prawniczka

Specter Law Group

portage bay

Post

Mam wrażenie że rodzicom nie zależało na opinii młodych, nawet się z nią nie liczyli, tylko już ich matki oczami wyobraźni widziały tę dwójkę na ślubnym kobiercu, a potem ich z dziećmi, które będą bawić szczęśliwi dziadkowie i babcie. Według pani Specter i pani Colton to nie mogło się nie udać gdyż młodzi idealnie do siebie pasowali. Problem w tym, że to nie była prawda i oni w ogóle tego nie potwierdzali. A tolerować się musieli przez wzgląd na swoje dobre wychowanie. Pan Specter po rozmowie z Dominiciem miał jeszcze większy szacunek do młodzieńca i zgadzał się z małżonką, że ten chłopak pasował do ich córki, ale ona wciąż nie chciała przejrzeć na oczy w tej kwestii. Trzeba było przyznać, że Lavender zawsze była potwornie uparta.
- Nie porównuj mnie do swoich byłych ani kochanek, bo wiesz doskonale, że ja zaliczam się do zupełnie innej puli osób. - odparła, bo była świadoma tego, że Dominic mógł podobać się wielu kobietom, które zapamiętały go wręcz doskonale. Ale ona była inna, nie spała z nim, nawet się nie całowali, więc nie mógłby zapaść jej w pamięć w takim znaczeniu. Poza tym ona była wyjątkowa i powinna być w samotnej puli osób, gdzie nikt inny się nie znajdzie i nie powinien się znajdować. Przecież była wyjątkowa, jedyna i niepowtarzalna.
- Nie powiedziałabym jednak, by uważali cię za wzór cnót, przynajmniej nie moi. - bo jednak jej ojciec z jakiegoś względu posądził Dominica o to, że mógłby ten przespać się z jego córką bez zabezpieczeń, zrobić jej dziecko i jeszcze uważając że to nie jego dziecko, psując jedynie reputację szatynki. Wyjaśnili sobie tę sprawę jak na mężczyzn przystało, ale Lavender nie sądziła, by jej rodzice uważali nadal Coltona za ideał. Był sportowcem, a o nich różne historie krążyły.
- Bo jednak trochę cię znam. - stwierdziła, mówiąc o dziwo w czasie teraźniejszym. I nie pomyliła się, bo przecież przez cały ten czas uważała, że on się nic a nic nie zmienił, a skoro znała dawnego Dominica, który przecież się nie zmienił, to znaczy że nadal go znała.
- Czyli będziemy się tak teraz zaskakiwać przez resztę wieczoru? - zapytała nieco zadziorniej, niż miała w planie, przekrzywiając delikatnie głowę w bok podczas tańca. Wkrótce nadszedł też koniec tego pokazu i gdy ich spojrzenia się spotkały to przez chwilę prawniczka poczuła się dziwnie, gdyż jej serce zabiło nie raz, a dwa razy i to tak szybko. Po powrocie do pozycji stojącej ukłoniła się jeszcze, delikatnie dygając do publiczności i pewnie zeszli z parkietu. Czy wierzyła w przeznaczenie? Nigdy.
- Nie, nie wierzę w przeznaczenie, ani w bajki. - odparła nieco bardziej twardo, odbierając kieliszek szampana i spoglądając w stronę balkonu.
- A skoro w nie nie wierzę to powinniśmy omówić chyba wspólną strategię przeciwko swatkom pod postacią naszych matek. - odparła, subtelnie kiwając brodą w stronę wcześniej upatrzonego balkonu. Taka rozmowa wymaga bycia tylko we dwoje, konspiracja nie powinna odbywać się w tłumie gapiów, gdzie każdy ma gumowe ucho.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Jakże bym mógł porównywać Cię z kimkolwiek. Jesteś zupełnie inna od wszystkich - przyznał głosem, który trudno było rozszyfrować. Niby mówił bardzo swobodnie, z nutą rozbawienia, ale jednocześnie tkwiła w tym pewna powaga. Lavender nie mogła być do końca pewna, czy właśnie się z niej naigrywał, czy po raz kolejny mimochodem sprawił jej komplement. Właściwie… niezależnie od tego, co by zrobił, pewnie i tak zinterpretowałaby to na opak.
- Nie mam zamiaru walczyć z uprzedzeniami, jakie kreują wobec mnie media, ale twoim rodzicom jako ludziom nigdy nie sprawiłem zawodu. - Pomijając tę niesnaskę, bo naprawdę już się przyzwyczaił, że cokolwiek złego się działo, to on obrywał. Może niekoniecznie fizycznie, ale psychicznie. Tracił na wizerunku czy dobrym mniemaniu. Czy chciał wykazywać się, że w rzeczywistości było zupełnie inaczej? Nie widział w tym jakiegokolwiek sensu. Jeśli ludzie tak łatwo wierzyli kłamstwom, tym trudniej byłoby uwierzyć im w prawdę.
- Może widzisz tylko to, co chcesz zobaczyć - odparł ciszej, choć nadal z uśmiechem. Owszem, znała go. Tak jak każdy. Każdy, kto patrzył na niego powierzchownie, nie doszukując się głębszego dna. Sam o to dbał, tak bardzo starał się zachować swoją prywatność. Gdyby chciał, w ciągu tych ostatnich paru lat tak przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy, że trudniej byłoby mu wyjść ze skorupy. Może gdzieś w głębi siebie chciał to zrobić, tylko jeszcze nie odkrył na to sposobu?
- Oczywiście. Jak zawsze, twardo stąpasz po ziemi… - przyznał, uśmiechając się pod nosem. Patrząc po jej sylwetce, manierach i wychowaniu, a ponadto delikatnie podkreślonych przez ubranie walorach, miał pełne prawo dopowiedzieć w myślach, że jednak na pewien sposób zyskiwała miano księżniczki. Gdy Angela z zaskoczeniem i pełną aprobatą przyznała, że skoro tak dobrze poradzili sobie z walcem, to mogli sobie zrobić przerwę. Dominic spojrzał na Lavender i skinął głową na znak, by podążyła w kierunku oddalonych w kącie ławeczek, które wydawały się miejscem odpowiednim na poważniejszą część rozmowy. Gdy tak też uczyniła, on posłusznie podążył za nią.
- Najłatwiej byłoby przyznać, że się kogoś ma, wtedy przestaniemy być obiektem do swatania. Problem polega na tym, że nie jestem skłonny kłamać - przyznał zupełnie szczerze, gdy usiedli na niskiej ławeczce. Nie widział rozsądnego wyjścia w udawaniu, że ktoś wokół niego się kręcił, bo to tylko prowadziło do coraz bardziej wnikliwych dopytywań, a tym samym, coraz większe obracanie spirali kłamstw, w których można będzie się pogubić. Położył łokcie na kolanach i pochylił się, nieznacznie przenosząc na nie swój ciężar. - A ty? Spotykasz się z kimś? - dopytał z typową dla siebie swobodą, spoglądając na nią kątem oka. W rzeczywistości trochę wzbudził w sobie ciekawość. Czy tak wspaniała prawniczka miała kogoś, kim nie chciałaby się jeszcze podzielić z bliskimi?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Genesee”