WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ponownie zaczęła odczuwać pewien dyskomfort związany z padającymi co rusz dogryzkami z jednej i drugiej strony barykady. Wiedziała, że Virgie i Blake mieli na pieńku, nigdy nie chciała się angażować w walkę między nimi pozostając w pewien sposób na uboczu. Lawirowała między nimi nie wnikając w konflikty, które między nimi się odbywały. Teraz, jednak została rzucona w środek ich przytyków i popchnięć słownych, i powoli zaczynała czuć się z tym niekomfortowo. Nie miała siły by zjednywać dwa zwaśnione rody, więc jedynie trwała w ciszy czekając, aż to co paść musi padnie i przejdą do spraw ważniejszych. Spraw, wręcz kluczowych. Miała wrażenie, że jako jedyna stoi tu zestresowana apokalipsą odbywającą się za oknem i trzema jegomościami spoczywającymi w piwnicy Serenity Funeral Home.
Prawda była taka, że pogoda panująca za oknem w pewien sposób ją przerażała. Mieszkając w spokojnej Europie przez większość swojego życia nie miała styczności z żadnymi pogodowymi anomaliami, co najwyżej z wyjątkowo mroźną zimą, która zadziwiła wszystkich przyzwyczajonych do dodatnich temperatur. Pierwszy raz znalazła się w oku cyklonu, który siał zniszczenie i pozostawiał po sobie trupy. Zamyśliła się na chwilę zupełnie ignorując rozmowę, która odbywała się obok niej. Bała się tego co ją zastanie, gdy wróci do mieszkania. Spodziewała się wszystkiego poczynając od braku prądu na drzewie przewalonym na dach kończąc. Co prawda, nie dostała jeszcze żadnej wiadomości od Conora, więc żyła w złudnej nadziei, że wszystko jest w porządku, a przynajmniej na tyle na ile w porządku może być w aktualnej sytuacji.
-Dzięki, jestem wdzięczna, serio.- odparła wyrwana z zamyślenia słowami Blake'a, które tym razem były skierowane do niej. Wiedziała, że czeka ją ogrom pracy, a kolejna para rąk była nieocenioną pomocą. -Patrząc po dzisiejszym kandydacie zaczynam mocno wątpić w pojawienie się jakiegokolwiek nowego pracownika w najbliższym czasie.- dodała z wręcz nietypowym w jej przypadku pesymizmem. A może to obiektywne spojrzenie na fakt, że praca cmentarna nie należała do zbyt atrakcyjnych zatrudnień. Ludzie raczej unikali cmentarza jak ognia mając z nim jedynie złe skojarzenia związane z pogrzebami bliższych czy dalszych krewnych. Mało było ludzi takich jak ona, ludzi, którzy na cmentarzu odnajdywali spokój i ukojenie.
Informację o przymusowym wolnym przyjęła ze stoickim spokojem nie spodziewając się niczego innego. Bała się jedynie jak długo to wolne może potrwać. Na ten moment nie zanosiło się na jakąkolwiek poprawę sytuacji.
-Tak, jasne, skoczę tylko zapalić i jestem gotowa do drogi.- odparła z niemrawym uśmiechem na ustach, którego w przepełniającej ciemności i tak nie było szans dojrzeć. Zarzuciła na siebie wcześniej zdjętą kurtkę przeciwdeszczową, zasunęła kaptur na i tak przemoczoną głowę i skierowała się do wyjścia z SFH. -Widzimy się przy aucie?- dopytała tylko ręką już szukając zabłąkanej paczki fajek modląc się do Wszechświata by nie była zbyt przemoknięta. Zanim usłyszała odpowiedź zniknęła za drzwiami by odstresować się kolejnym papierosem czekając na pojawienie się Blake'a, który niczym wybawca wieczoru odwiezie ją do domu.

zt.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na tą subtelną groźbę o byciu martwym, Virginia zareagowała bardzo dojrzale, pokazując Griffithowi język i dwa środkowe palce. Palant. Dupek. Na samą myśl o trumnie i martwym ciele robiło jej się słabo, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało w przypadku pracownika domu pogrzebowego. Chodziło o tego, tam, amanta Sao. Która zresztą sama stała się jak duch po tym całym ambarasie, a blondynka nawet nie bardzo uważała, że to zły obrót spraw.
Nie wiedziała, co z tym robić. Zawiesiła spojrzenie na Blake'u trochę dłużej niż to było potrzebne. Zmarszczyła nos i czoło. Ten to pewnie przeszedł nad tym do porządku dziennego, w końcu już miał doświadczenie. Może znał jakieś tricki na to, jak normalnie funkcjonować? Spać? Nie myśleć o tym przy byle okazji?
W końcu jeśli nie był takim całkowitym psychopatą, to chyba musiał jakieś mieć...?
Absurd, nie zamierzała sięgać po poradę do Blake'a.
Trochę odpłynęła i ominęła ją większa część dalszej konwersacji, bo Griffith wepchnął jej scenę morderstwa przed oczy skuteczniej, niż by tego chciała i musiała poświęcić trochę czasu na to, żeby się jej pozbyć. Pewnie nie miała przy tym zbyt dobrej miny.
Dopiero kiedy do jej uszu jakby z oddali dotarło "macie wolne", odruchowo rzuciła.
- Dzięki, tato. - przyzwyczajona słyszeć takie rzeczy od Martina.
Potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości i nie skomentowała tego wybryku nijak. Ough, musiała zapalić. Rozluźnić się. Koniecznie.
- Jakiego kier...tak
W połowie pytania przypomniała sobie swoją własną wymówkę. Trochę chodziło o to, że był to problem, którego nie mogli odwlekać dłużej (nie chodziło bynajmniej o brak kierowcy), a częściowo dlatego że naprawdę mocno i desperacko chciała opóźnić moment, w ktorym zostanie sama.
Z ciężkim westchnieniem skierowała się powoli w stronę wyjścia zastanawiając się nad tym, kiedy skończyła robiąc sobie wypady do domu Blake'a, prawie jakby byli funflami czy coś.
Dobrze, że przynajmniej on u niej nie był. To już byłaby przyjaźń. Bleh.
/zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~ 1 ~ Wizyta w zakładzie stanowiła jeden z priorytetów, który, w następstwie spotkania z ojcem u notariusza, wkrótce zamierzała zrealizować. Napięty grafik nie pozwolił jej jednoznacznie określić dnia ani godziny, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Telefon od sekretarki prawnika, z informacją o przełożeniu jej wizyty, oznaczał, że miała wolną chwilę. Mogła wykorzystać tę okazję na zainwestowanie w siebie, szczególnie, że ostatnie problemy spędzały jej sen z powiek, ale postanowiła spożytkować ją w sposób nieco bardziej produktywny i zawitać do zakładu właśnie dzisiaj. Po najnowszych wydarzeniach, to też jakaś forma inwestycji w siebie. Wszystko działo się tak spontanicznie, że zapomniała się zapowiedzieć u współwłaściciela, ale może będzie w stanie puścić jej to małe potknięcie płazem. Zresztą nie wiedziała, dlaczego miałby postrzegać to jako niespodziankę z rodzaju tych nieprzyjemnych.
Jedną z rzeczy, jaką nauczyła się od ojca była zasada, że czas to pieniądz, a że ona nie miała go pod dostatkiem, zebrała się i niedługo potem zaparkowała pod Serenity Funeral Home. Gdyby nie napis, niewątpliwie wykluczający pomyłkę, pomyślałaby, że jej zmęczenie i chęć odreagowania instynktownie doprowadziły ją do jakiegoś luksusowego kompleksu spa lub innego pensjonatu. Zdecydowanie za dużo miała do czynienia z różnymi obliczami śmierci przy okazji pracy w szpitalu, aby w ramach rozrywki zajeżdżać do zakładu pogrzebowego, gdy okoliczności wcześniej zupełnie tego nie wymagały.
Cisza panująca wokół nasilała stukot szpilek ciemnowłosej, w jakich przemierzała hol w poszukiwaniu kogoś kompetentnego. Cóż, nie spodziewała się, że spotka tu zbyt wiele żywych dusz (na te nieżywe też wolałaby nie trafić), ale ktoś tu chyba pracował...
— Przepraszam — usłyszała cichy głos za sobą, odwracając się przodem do jego właścicielki. Rozdzierający wręcz widok rozpaczy na kobiecej twarzy, ściskającej w dłoni poszarpaną chusteczkę jasno wskazywał na to, że raczej nie wliczała się do personelu. — Gdzie znajdę właściciela albo kogoś, z kim mogłabym porozmawiać o organizacji pogrzebu? Miałam stawić się tu w samo południe — oznajmiła, pociągając nosem z dramatycznym wyrazem.
— Ja... sama próbuję dojść tej kwestii. Jeśli pani pozwoli, to pójdę go teraz odszukać i zadbam o to, żeby jak najszybciej oddał się do pani dyspozycji — zaświergotała, w naturalnym odruchu racząc ją nieprzyzwoicie szerokim uśmiechem. W odpowiedzi spotkała się z rezerwą widoczną w oczach kobiety, która lekko spłoszona, zaczęła rozważać, czy oferowane tu usługi rzeczywiście odpowiadają jej potrzebom. Dotarło do niej, że być może nie powinna była szczerzyć się w obliczu czyjegoś cierpienia, w dodatku tak, jakby właśnie sprzedawała komuś receptę na szczęśliwe życie. Odchrząknęła wymownie, skinęła głową na potwierdzenie swoich słów i odeszła w przeciwnym kierunku, strzepując ręce, jak gdyby starała się tym sposobem pozbyć nieprzyjemnego uczucia po tej dziwacznej konfrontacji, jak i również samej niecodzienności doświadczenia spacerowania po zakładzie pogrzebowym. Wystarczyła dosłownie chwila, aby tutejsza grobowa atmosfera zaczęła rezonować niekorzystnie. Aż poczuła zimne dreszcze wstrząsające jej ciałem.
Znalazła się przed jednymi drzwiami i weszła do środka. Wyglądało, że to gabinet, choć biorąc pod uwagę ekstrawagancję całego budynku (przynajmniej z zewnątrz), lepiej było nie powoływać się na własne osądy, bo kto wie, może tak naprawdę trafiła do jakiejś kostnicy? Sunąc powolnym krokiem wzdłuż i wszerz, starała się wyłapać jakieś osobiste elementy, zdradzające tożsamość osoby, do której one należały. Stanęła przy pięknej i solidnej roboty biurku drewnianym, po powierzchni którego przesunęła palcem. Okrążała je, by ostatecznie rozsiąść się w fotelu. Z tej perspektywy całość prezentowała się jeszcze wdzięczniej.
Wścibskiemu Kobiecemu spojrzeniu mało rzeczy umykało, dlatego skupiła się na dokumentach leżących na wierzchu. Przysunęła się bliżej, prześlizgując wzrokiem po treści. Drugi właściciel wiedział już o najnowszych zmianach zachodzących w zakładzie. To zrozumiałe, jednak sam ten fakt świadczył jeszcze nijak o reakcji na nie, więc równie dobrze mogła spodziewać się wszystkiego. Zerknęła pobieżnie po innych przedmiotach stanowiących wyposażenie, kilka razy zastukała palcami o mebel, po czym oparła się plecami o oparcie fotela. Był tak wygodny, że stanowił idealną rekompensatę na wypadek, gdyby nikt się nie zjawił. Oczami wyobraźni widziała już, jakie modyfikacje poczyni w tym konkretnym pomieszczeniu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skoro tak się bawimy, to...
666
(600)
Od dawna nie miał okazji siedzieć za kierownicą karawanu; przyczynił się do tego w głównej mierze wypadek, który spowodował będąc pod wpływem nielegalnych substancji, ale także to, że zatrudnił dobrego, solidnego i obowiązkowego pracownika, jakim był Travis. Poza nim - od czasu do czasu - drugim karawanem poruszał się także David, który uznał, że emerytura jednak jeszcze nie jest dla niego, a za coś trzeba żyć. Blake nie narzekał z tego powodu; mógł zająć się dopinaniem spraw z budżetem Serenity, oraz całym chaosem z dokumentacją zakładu pogrzebowego. Sprawę tym razem ułatwił - a może ułatwił i utrudnił? - mu Martin, wcześniejszy współwłaściciel, kiedy przed dwoma, czy trzema tygodniami obwieścił, że sprzedaje swoją część udziałów. Od tego czasu Griffith analizował i zastanawiał się co zrobić - czy powinien przejąć całe SFH, a może warto było, wręcz przeciwnie, odsprzedać swoją również część i podążyć w stronę dawnych pasji, marzeń, związanych ze swoją przyszłością i jej torem. Czas jednak leciał nieubłaganie, a feralny powrót do Szmaragdowego Miasta i późniejsze konsekwencje, za bardzo zaabsorbowały jego uwagę.
Z samego rana zdążył zaledwie wyciągnąć kopertę ze skrzynki na listy znajdującej się przed domem pogrzebowym, lecz próba odczytania korespondencji przy wypiciu mocnego espresso skończyła się niepowodzeniem. Telefony urywały się; poniekąd przez to, że katastrofa lotnicza w której uczestniczył przed paroma dniami przyniosła ofiary śmiertelne, a te oczekiwały na pochówek. Pech chciał, że w tym samym czasie dwójka jego pracowników (ciekawe, dlaczego akurat ta...) wzięła wolne, zatem próby załatania ewidentnych braków kadrowych jeszcze przed ten dzień, spadły na niego.
Między kursem na cmentarz, a powrotem do SFH, zupełnie wyleciało mu z głowy to, aby poprosić Asli, by spotkała się z umówioną kobietą. Ustalanie kwestii związanych z pochówkami w głównej mierze należało do zadań Leslie, lecz ta, cóż, jak się domyślał, spędzała aktualnie czas z Travisem. Nie próbował nawet mocniej w to wnikać, aczkolwiek liczył, że żadna z tych relacji nie zakończy się tragicznie, a on nie będzie musiał wybierać z jakim pracownikiem musi się rozstać, aby - na przykład, w najgorszym wypadku - nie doszło do żadnego kolejnego w tym miejscu morderstwa.
Z telefonem przy uchu, szybkim krokiem przemierzył długi korytarz, aby finalnie znaleźć się w swoim nowym gabinecie. Sporym pomieszczeniu, w którym wciąż panował niepasujący do niego przepych. Blake wolał schludny minimalizm, zamiast kilku tych dziwnych figurek stojących na regale za biurkiem; wyglądały jak drobne pamiątki z wakacji, które w wolnej chwili spakuje do pudła i odeśle wcześniejszemu właścicielowi tego miejsca. Tak jak i kilka innych rzeczy.
...czyli podjął decyzję.
Podjął?
Zostaje.
Nie był przekonany, lecz nieświadomie - podświadomie? - sięgał myślami różnych rozwiązań, zmian, udogodnień. Wydawało mu się, że się nie pali; że papiery, które czekały na jego biurku są zaledwie ofertą sprzedaży, który - po znajomości - dostał jako pierwszy. Będzie mógł je przeanalizować i...
- Co, kurwa? - mruknął do słuchawki, idealnie w tym samym momencie, kiedy nacisnął na klamkę i otworzył drzwi do gabinetu, w którym siedziała kobieta. Obca, nieznajoma, czująca się - a może tylko sprawiała takie wrażenie? - jak u siebie.
- Zadzwonię za chwilę - poinformował rozmówcę, lecz nie oderwał wzroku od jej twarzy. Na jego zaś ewidentnie wymalowana była konsternacja i niezrozumienie, o czym świadczyła uniesiona pytająco brew.
- Klienci nie mają wstępu do tego pomieszczenia - podjął, odkładając smartfona na biurko i zaraz po tym krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Nieważne, czy są martwi, czy całkowicie... żywi - oznajmił taksując ją wzrokiem, choć pewnie nie było to zbyt subtelne i profesjonalne, jeśli właśnie z tą kobietą był umówiony. On, albo ktokolwiek z pracowników, którzy byli dziś w pracy i potrafili jej pomóc.
  • I swear that it is nothing personal.
    I...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z chwilowej zadumy, już nawet odbiegającej od spraw związanych z zakładem, wyrwał ją dźwięk nadchodzących kroków z korytarza. Jeśli były one przynajmniej w połowie tak zamaszyste, jak efekt, z którym mężczyzna wparował do pomieszczenia, to z pewnością rzucały jakieś nikłe światło na ewentualny przebieg spotkania. Możliwe, że w związku z tym poczuła lekką niepewność, dotąd nieodczuwalną aż tak bardzo.
— Iście imponujące wejście — skomentowała, osadzając nieprzenikniony wzrok na sylwetce nieznajomego (czyżby?), którą pozwoliła sobie otaksować. — Muszę przyznać, że nie sądziłam, że będę musiała z kimś konkurować pod tym względem. — I tak nic z tego nie wyszło, pomijając już fakt, że tak jakby odebrano jej możliwość zaprezentowania swojego wejścia, a to, choć byłoby kompletnie improwizowane, na pewno zrobiłoby odpowiednie wrażenie.
— Puszczę tę uwagę mimo uszu ze względu na zaskoczenie zaistniałą sytuacją, jak mniemam — dodała jeszcze w kwestii przyjęcia obecność nowego wspólnika w gabinecie i jak wątpliwy wydźwięk w konsekwencji to uzyskało. Na wypadek gdyby wypowiedziane przez nią słowa przybrały nader ostrzegawczy ton, sugerujący, aby miał się na baczności, zadziorny uśmieszek na kobiecych ustach z pewnością podziałał jako rekompensata. — Ale tylko ten jeden raz i tylko dlatego, że jestem jej sprawczynią — sprostowała, układając splecione dłonie na biurku. Zdawała się przy tym nie zwracać uwagi, że gdy wszedł do środka, rozmawiał przez telefon, a wzburzenie wcale nie musiało być reakcją na jej widok. Przynajmniej zapamięta na przyszłość, aby nie powielać podobnych zachowan w stosunku do niej. Zresztą nie miał jeszcze ku temu powodu.
— Wyglądam ci na potencjalną klientkę zakładu? — Zaśmiała się melodyjnie, prawdopodobnie znowu niestosownie do okoliczności. Owszem, ostatnio nie spała za dobrze przez natłok wszystkiego, ale chyba nie było tak źle. Będzie musiała pomyśleć nad zareklamowaniem korektora pod oczy, skoro z samopoczuciem nie wychodziło tak, jakby chciała. — Myślałam, że mimo wszystko zasadniczym kryterium jest bycie martwym — zauważyła z przekornie uniesioną brwią. Doskonale wiedziała, co miał na myśli, jednak celowo przekręciła pierwotny sens idący za wystosowanym przez niego zarzutem, próbując odegnać napięcie, jakie mimowolnie wkradło się do atmosfery.
— W każdym razie ciebie też miło poznać, Blake. Bo zakładam, że to właśnie ty. — Oparła uważne spojrzenie na wysokości twarzy mężczyzny. Skoro on nie zadbał o należyty komitet powitalny, to musiała przybliżyć mu tajniki. Albo przynajmniej ich namiastkę. — Nie wszystko jeszcze stracone. Pozwolę ci zatrzeć to nienajlepsze pierwsze wrażenie. Zwłaszcza, jeśli mamy razem pracować — oznajmiła ze stosowną dla niej łagodnością i charakterystycznym błyskiem w oku. Czyżby niespodzianek ciąg dalszy?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie spodziewał się jej w swoim nowym gabinecie.
Jej, ani nikogo innego, wszak wydawało mu się, że takie informacje - jako wspólnik - powinien ustalać z Martinem, który jak gdyby nigdy nic, postanowił sprzedać swoją część udziałów w Serenity, a jemu zaledwie podrzucił plik dokumentów, których nawet Griffith jeszcze nie zdążył przejrzeć.
Ostatnie dni - jak nie miesiące - mijały mu zbyt szybko; nie miał szans na to, by poukładać myśli i odczucia po konfrontacji z matką i jej kochankiem (nie była za przyjemna, tak swoją drogą), by niedługo później wylądować (ledwo co) przy ZOO, tuż po ataku eko-terrorystów. O dziwo ta seria niefortunnych wydarzeń (ktoś musiał pochować zwłoki ludzi zamordowanych na pokładzie...), jak i wyjazd Travisa wraz z Leslie, przyczyniły się do tego, że miał niezwykle mało wolnego czasu, co paradoksalnie - pomijając kwestie sprzedaży części interesu przez Biondi - było mu na rękę.
Lipiec od kilku lat nie był miesiącem, który dobrze zapisał się w jego (nie)pamięci, i nawet jeżeli był t y l k o miesiącem, a dni mijały jak w każdym innym, tak Blake żywił do niego awersję. Do niej - nieznajomej siedzącej przy biurku - również, co prawdopodobnie było tak samo absurdalne, skoro, jak mu się wydawało, widział ją pierwszy raz na oczy.
- Każde moje wejście jest imponujące - skwitował od razu, unosząc na parę sekund wzrok do góry, co przy okazji było nieco ostentacyjne. Nie chcąc kontynuować tego przedstawienia, ale też nie mając zamiaru zejść z tonu przemądrzałego buca ze zbyt wielkim ego, rozchylił usta, aby zadać kluczowe pytanie - kim była i dlaczego znalazła się akurat tu, lecz nim zdążył to zrobić, ciemnowłosa weszła mu w niewypowiedziane jeszcze słowo.
- Kiepsko się składa, skoro mam całkiem sporo uwag - poinformował, opierając się plecami o zamknięte drzwi, a w następstwie krzyżując ręce na klatce piersiowej. Ani myślał spuścić wzrok z intruza, a do tego nadal nie rozumiał z jakiego powodu brzmiała tak pewnie. Zupełnie tak, jak gdyby uważała, że jej obecność - tu, teraz, w tym miejscu - jest uzasadniona. nieByła.
- Nie do końca - powiedział po chwili namysłu. - Zmarli sami się nie zgłaszają, ani za siebie nie zapłacą, więc czy można ich nazwać klientami? - podjął, unosząc pytająco brew, aczkolwiek nie wymagał od niej żadnej - nie w tym temacie - odpowiedzi. W kryterium oceny Blake'a, klientami byli właśnie ludzie żywi, a usługa - jakkolwiek to brzmiało - zostawała wykonywana na martwych. Przygotowanie, odwiezienie na cmentarz, pochówek.
- To trochę tak, jak byś nazwała zamordowaną osobę klientem tego, kto wykonał na niej egzekucję - oświadczył po chwili, zupełnie nie przejmując się tym, że sam siedział za kratkami, wcześniej będąc oskarżonym o potrójne zabójstwo. Nic nie mógł poradzić, że to było pierwszym porównaniem, które przyszło mu do głowy.
W ciszy, bez zbędnych (czy niezbędnych) komentarzy wysłuchał jednak kolejnych słów nieznajomej, tym razem bezwiednie unosząc brwi. Zdziwiony wyraz twarzy został zmyty dopiero wtedy, kiedy Griffith parsknął mimowolnym, kpiącym śmiechem.
- Pozwolisz mi zatrzeć nienajlepsze pierwsze wrażenie? - powtórzył, kładąc nacisk na pierwsze słowo. I niby mógł powstrzymać ten sarkazm, ale wcale nie miał ochoty na to, aby to zrobić.
- Nie będą tak łaskawy, a twoje było jeszcze gorsze... -
I tu urwał, nie wiedząc do kogo się zwraca.
Choć bez wątpienia przyjemniej się na nią patrzyło, niż na wcześniejszego wspólnika.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Właśnie zauważyłam w nim pewną wypracowaną technikę. — Uniosła zaczepnie brew z majaczącym w kącikach ust rozbawieniem, (w ciemno) zarzucając mu chyba mniej spontaniczności, a więcej powtarzalności. Na dokładkę posłała mu niewinne spojrzenie, jak gdyby fakt, że jawnie się z nim droczyła (albo raczej podważała wiarygodność jego słów) daleki był od świadomego i przemyślanego czynu.
— Śmiało, podziel się nimi. — Zadarła delikatnie podróbek ku górze, wyraźnie zaciekawiona. Nawet jeśli miały wybrzmiewać w sposób, w jaki robiły to te sprzed chwili, to chciała znać ich podłoże, bo przecież ona nim nie była, prawda? Osobiście nie zrobiła nic, czym mogłaby mu zajść za skórę aż tak, mimo że ton jego wypowiedzi sugerował coś zupełnie przeciwnego. Podświadomie jednak liczyła, że nie zwiastował niczego gorszego. — Na własne ryzyko — dodała z zawadiackim uśmiechem skrywającym niecne zamiary.
— Przykro mi, że muszę cię rozczarować — skwitowała krótko wykład o tym, co tak naprawdę czyniło klienta prawdziwym klientem zakładu, z nieco udawaną skruchą, ale wolała nie stawiać się w roli kogoś, kim nie była tylko po to, aby on mógł się poczuć bardziej komfortowo. Poza tym kwestia, z jaką się tu zjawiła, była jakby przesądzona. — Ale chyba nie wyrzucisz mnie stąd teraz, kiedy sprawa przybrała tak obiecujący kierunek? — zażartowała, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok. Dało się odczuć, że nie zwykł przyjmować nieproszonych gości w gabinecie, ale teraz dla odmiany pewnie chciałby, żeby pojawiła się w zakładzie właśnie w takim charakterze, aniżeli wspólnika. Na pewno łatwiej byłoby się jej wtedy pozbyć. Zresztą podejrzewała, że wspólnika również postrzegał w podobnych kategoriach.
— Jeśli poczujesz się przez to lepiej, to moje też nie do końca miało tak wyglądać — przyznała, wzruszając ramionami, jakby chciała już puścić tę kwestie w niepamięć. — Ale w takim razie oboje mamy co robić — zauważyła, licząc, że zmiana frontu powinna przyczynić się do zniwelowania napięcia, jakie zdawało się narastać ze strony mężczyzny. Może to praca z trupami wzmagała w nim nieprzyjemne odczucia i wbrew pozorom oraz założeniom, nie był to odosobniony przypadek, a wszyscy chodzili tutaj jacyś struci?
— Mam wrażenie, że z jakiegoś powodu nie jesteś do końca przekonany albo być może nie zrozumieliśmy się — żeby nie powiedzieć, że celowo nie godził się z nowymi warunkami — dlatego przedstawię się raz jeszcze. Yael J. Thirlby. Jestem nową współwłaścicielką zakładu. — Podniosła się elegancko z fotela i wyciągnęła idealnie wypielęgnowaną dłoń w jego kierunku. — Nie zmieni się to w najbliższym czasie, więc równie dobrze moglibyśmy spróbować zaadaptować się do zmiany, a jestem pewna, że dzięki temu współpraca przebiegnie w miłej atmosferze. Oczywiście tak miłej, na ile pozwala praca w takim miejscu. Może nawet będziemy w stanie nauczyć się czegoś od siebie nawzajem. — Po raz kolejny twarz kobiety rozjaśnił zachęcający uśmiech. W końcu nie tylko dla niego była to nowa sytuacja, w której należało się jakoś odnaleźć. Zwykle przynosiło to lepsze efekty, jeśli w procesie zdobywało się sojuszników, a nie przeciwników, dlatego wysunięta przez nią propozycja wydała jej się dobrym punktem odniesienia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uniósł mimowolnie brwi, bez najmniejszego skrępowania przyglądając się kobiecie z dozą kpiącego rozbawienia, ale i niezrozumienia wobec wypowiadanych przez nią tez. Widziała go po raz pierwszy, a już potrafiła ocenić które z zachowań i odruchów należało do wypracowanych technik?
Wydawało mu się; prędko doszedł i do tej konkluzji, kiedy tylko jego spojrzenie sięgnęło jej ciemnych, dużych oczu, na których dnie dostrzegł coś znajomego. A może - w rzeczy samej - tylko mu się wydawało? Może to nie coś znajomego w niej, a przez jego tkanki zbyt głośno przemawiała tak bardzo znana mu irytacja.
Tak, na pewno to to, a jego imię znała wyłącznie dzięki informacjom Martina o drugim współwłaścicielu Serenity. Żałował, że on nie dostał wskazówki, dzięki której byłby przygotowany na przybycie nowej partnerki biznesowej.
Nie lubił nie wiedzieć, a sytuacja poniekąd stawiała go pod ścianą; bez znaczenia, że stał stabilnie o nią oparty, skoro i tak poza pewnie ustawionymi stopami, tej pewności nie czuł w związku z najbliższą przyszłością zakładu pogrzebowego.
- Powoli - odmruknął leniwie - mamy czas, skoro będziemy razem pracować. - Starał się, naprawdę próbował (a może nie?), by ton jego głosu nie był podszyty kpiną. Nie zamierzał ot tak zdradzać jej, jak bardzo nie był przygotowany na pojawienie się nieproszonej osoby na terenie, który był jego. A przynajmniej tak czuł, a wrażenie te umacniała myśl, że... Blake Griffith nie lubił się dzielić. Otaksował spojrzeniem wroga wspólniczkę, by odbić się dłońmi i zmniejszyć dzielącą ich odległość.
- To zależy, co jesteś w stanie mi obiecać - skwitował, odważnie opierając spojrzenie na jej tęczówkach. Sądził, że nic; bo dlaczego miałaby teraz wykazać się czymś spontanicznym, a nie jakąś wypracowaną techniką zbycia go i obrócenia toru tej dziwnej rozmowy? Wbrew przypuszczeniom zadarł wyżej podbródek, tym samym nie odpuszczając, dopóki kobieta nie udzieliła mu satysfakcjonującej odpowiedzi.
Sama zaczęła tę grę, kiedy jej stopa stanęła w SFH, co już samo w sobie - w jego mniemaniu - było błędem.
- Raz jeszcze - powtórzył z konsternacją - mieliśmy już okazję się poznać? - zapytał, choć nie był z tego dumny, ponieważ mogło to świadczyć, że w jakiś sposób go to interesowało. Powoli przekierował wzrok na jej wyciągniętą w jego kierunku dłoń i zawahał się, głównie przez to, że całość wydawała mu się niesamowicie... nienaturalna.
- Blake Griffith, ale to, zakładam, że wiesz - skwitował, hamując chęć skrzyżowania rąk na klatce piersiowej. Minął kobietę z chłodnym uśmiechem, ignorując jej postawę (cóż, nie był najlepszy w nawiązywaniu nowych relacji) i chwycił wcześniej pozostawione na biurku dokumenty.
Niech cię szlag, Martin.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Komentarz padający z ust kobiety, w żadnym wypadku nie był poparty wiarygodnymi przesłankami i - z wiadomych względów - wcale nie starała się, aby tak to zabrzmiało. Został jedynie podszyty lekką złośliwością, którą tylko odpłaciła się mu za chłodne przywitanie.
Poniekąd rozumiała jego irytację i frustracje spowodowana sytuacją. Sama zapewne podzielałaby częściowo jego postawę, gdyby to ona znalazła się dokładnie na jego miejscu. Pamietała zresztą podobne uczucia towarzyszące jej przy spotkaniu z ojcem i notariuszem oraz ojcowskie taktyki i zagrywki, mające za zadanie odwrócić uwagę od niewygodnych faktów, nieprzeznaczonych dla niej. Znała to już bardzo dobrze, dlatego dopiero ich brak byłby podejrzany.
— Na pewno tylko o to chodzi? — spytała z majaczącym w kącikach ust zaczepnym uśmiechem. Chciała wiedzieć, co go tak naprawdę powstrzymywało przed podzieleniem się swoimi przemyśleniami. A w zasadzie domyślała się, że nie były one pochlebne, ale wolała, aby przyznał to na głos. Nie wyglądał na takiego, który zachowywałyby to, co myśli dla siebie, a już na pewno nie ze względu na drugą osobę. — Czy może zrozumiałeś, że uwagi te nie są nic warte? — Oczywiście jedynie go podpuszczała, mimo że nie zapowiadało się na łatwą przeprawę. Nie do końca wiedziała skąd te skłonności do stawiania oporu, chociaż może to zwyczajnie kwestia tego, że nie przywykła do takich zachowań.
— Powoli — odparła z subtelnym uśmiechem. — Mamy czas. — Wcale nie migała się od odpowiedzi, w przeciwieństwie do niego. Ale skoro tak chciał grać. Prawda była jednak taka, że wiele w tym przypadku zależało od niego, od chęci współpracy oraz tego, jak ta ostatecznie będzie przebiegać. Zbyt szybka odpowiedź, zdradzająca pełnie zamiarów, wbrew pozorom nie byłaby satysfakcjonujaca, a jeśli już, to dawała krótkotrwały efekt. Co więcej, jego postawa zdradzała, iż nie zamierzał dostosowywać się do jej stanowiska, jakiekolwiek ono by nie było. — Poza tym naprawdę potraktowałbyś taką obietnicę poważnie? Przecież się nie znamy — zauważyła przekornie. Dla niej nie stanowiło to zwykle większej przeszkody, ale podejrzewała, że w jego przypadku nie było to już tak oczywiste, skoro i tak już podważał każde jej słowo i doszukiwał się w nich drugiego dna.
— Pierwszy raz około dwie minuty temu, ale teraz jak o tym wspomniałeś — zaczęła przeciągłym tonem, kiwając głową na pewną myśl, która zaświtała jej w głowie. — To nie tobie przeprowadzałam badanie stłuczonego jądra? — Jeśli to był on, to przyznanie się do tego w porównaniu z samym tym doświadczeniem nie powinno przysporzyć mu większych problemów. Rzecz jasna gdyby przywołane przez nią okoliczności były prawdziwe, a ona po prostu się nie zgrywała.
Bacznym wzrokiem śledziła zmiany na męskiej twarzy, jak i ruchy, w ostateczności cofając dłoń w lekkim zakłopotaniu, kiedy nie zdecydował się podać swojej. Odchrząknęła cicho, starając się zignorować niezręczność i niepowodzenie swoich prób i gestów pojednawczych.
— Posłuchaj — zaczęła łagodnie. — Rozumiem, że ze względu na okoliczności możesz nie być do końca ufny. Nie wiem, co tak naprawdę myślisz, ale ja liczę, że jednak wprowadzisz mnie w rytm pracy, bo wbrew pozorom nie chcę wprowadzać tu żadnych zmian i chaosu. Przynajmniej nie bez wcześniejszych konsultacji i stosownego bodźca. — Posłała mu wymowne spojrzenie, jakby sugerowała, że tym bodźcem miałby być on wraz z niechęcią, jaką pałał. — Od tej pory gramy do tej samej bramki, więc każda próba podkopania ciebie, byłaby jednoznaczna z sabotażem moich własnych działań. — Prościej już chyba nie mogła przybliżyć mu swoich intencji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chłodne przywitanie jako jedyne wchodziło w grę, nie tylko przez to, że znajdowali się w zakładzie pogrzebowym. Blake co prawda nie lubił rutyny, która wkradała się do życia; przewidywalności, utartych schematów, które decydowały o dalszych wyborach i już w chwili ich podjęcia, konsekwencje były łatwe do przewidzenia. Nie był również fanem tego typu zaskoczeń; kiedy ewidentnie powinien wiedzieć coś, być przygotowanym na zaistniałe okoliczności, a zamiast tego tkwił w niewiedzy i zostawał skonfrontowany z faktami dopiero wtedy, kiedy - tym razem dosłownie - stanęły przed nim.
Oceniał to trochę niesprawiedliwie, choć nadal - jeszcze, pewnie niebawem to zrobi - nie chciał samemu sobie tego przyznać. Wszak dostał dokumenty od Martina, w których - prawdopodobnie - znajdywała się informacja o sprzedaży udziałów przez Biondi. Nie oznaczało to, że Griffith nie czuł do byłego wspólnika żalu, że ten obrał właśnie taką drogę komunikacji. Do tego czasu potrafili rozmawiać względnie normalnie, choć...
...i tu żaden z nich nie był święty. Ojciec Virgie krył poważne problemy związane z hazardem, zaś on z jego córką długo ukrywali wiedzę na temat tego, że się o jego kłopotach dowiedzieli.
- Moje uwagi - zaczął powoli, cedząc przy tym wypowiadane słowa - zawsze są coś warte - poinformował, zawieszając wzrok na wysokości kobiecych oczu. Czuł, że mogła się trochę zgrywać i śmiać, aczkolwiek jemu akurat nie było do śmiechu, zatem nie odparł tego zwrotu z typowym dla siebie nieco zadziornym przekąsem, a poszedł w powagę. Ta też mu - czasami - pasowała, choć atmosfera stała się nieprzyjemnie chłodna i dość... sztywna, ale należało przy tym mieć na uwadze miejsce, w jakim się znajdowali.
- Może - odpowiedział zdawkowo - zależy, czy ta obietnica byłaby mi na rękę i czy bym chciał, byś jej dotrzymała. Wtedy bym to egzekwował - powiedział, tym razem krzyżując ręce na klatce piersiowej, ze spojrzeniem wciąż skierowanym w jej kierunku. Słysząc o ewentualności, w jakiej mogli się poznać, jego brew automatycznie i bezwiednie powędrowała wyżej w wyrazie konsternacji.
- Pytasz, bo chciałabyś je przeprowadzić ponownie? - mruknął, zadzierając wyżej podbródek. - Muszę cię zmartwić; to nie mi. Z moimi jądrami jest wszystko dobrze. - A przyjemniej miał nadzieję, że tak jest. Zresztą, on się nie uskarżał na działanie swojego organizmu, w kontekście tym, który przyszedł mimowolnie mu do głowy, Charlotte raczej też nie mogła narzekać, więc rozłożył szeroko ręce na boki dając znać, że... nie, to nie z nim się poznała w takich okolicznościach.
- W porządku - rzucił nagle - w zasadzie świetnie się składa, dziś mamy niewielkie braki kadrowe i dużo pracy - poinformował, odkładając dokumenty do jednej z szuflad i kierując się w stronę wyjścia z gabinetu. Otworzył drzwi, w następstwie gestem zapraszając ją do wyjścia.
- Znalazłem sposób, by wprowadzić cię w rytm pracy. - Dla odmiany całkiem niepozorny uśmiech pojawił się na jego twarzy, lecz niestety - dla niej - krył pod sobą wiele nie do końca czystych i niewinnych myśli i pomysłów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— A zatem to ja muszę być ich niewarta — odparła z nieznacznie przymrużonymi oczami, jakby wnikliwie badała w myślach wystąpienie takiego prawdopodobieństwa, jednak z jednoznacznością wypowiedzianego przez nią stwierdzenia kontrastowała kobieca brew, która powędrowała ku górze w pytającym geście. W końcu może miał ochotę temu zaprzeczyć... albo potwierdzić, co było bliżej prawdy. O ile nie miał w zwyczaju szybko porzucać podjętych wątków, ale w takim razie musiał wiedzieć, że ona tak łatwo nie odpuszczała i wiercenie dziur w brzuchu znajdowało u niej również metaforyczne zastosowanie. Może nawet bardziej niż to dosłowne. W każdym razie niezależnie od sytuacji była w tym raczej nienachalna i subtelna.
— Myślę, że bez kompromisu się nie obejdzie — zauważyła, wcale nie odnosząc się wyłącznie do tematu obietnic i innych deklaracji, ale także całej współpracy między nimi, bo skoro od początku był tak nieufnie nastawiony, to w pewnym sensie rzucało to jakieś klątwę światło na ich dalsze wspólne poczynania. Już wcześniej zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób dogadywał się z poprzednim współwłaścicielem, jeśli tak bardzo nie przywykł do dzielenia się fotelem, i czy to, że wykazywał się taką opornością w stosunku do niej miało związek jedynie z okolicznościami następujących zmian na tej płaszczyźnie. Fakt, że mogło chodzić o to drugie, nie oznaczało, że dojście do konsensusu będzie przebiegało gładko jak po maśle. Wręcz przeciwnie.
— No cóż. — Przywołanym na twarz uśmiechem starała się odwrócić uwagę od zdumienia wywołanego jego bezpośredniością. Chyba powinna się z tym liczyć, jeśli to ona zaczęła. Nie miała nic przeciwko wobec tak obranej drogi. Nie, kiedy sama niejako narzuciła jej kierunek, ale po prostu założyła, że rezerwa bijąca od niego była na tyle duża, że każdą jedną próbę rozładowania napięcia ten konsekwentnie będzie zbywał. — Nie musiałeś się przyznawać, że to nie ty, a wtedy może udałoby się coś zadziałać — dodała z (nie)wymowną obietnicą osadzającą się w kącikach jej ust, albo przynajmniej namiastką obietnicy, którą bez narażania się, można by przywołać w dowolnym momencie w przyszłości. Wszystko to co najmniej tak, jakby propozycja wyszła od niego, a ona mówiła poważnie, a nie jakby rewanżowała się za to (mimo wszystko) dosyć zuchwale poczynione założenie, przedstawiając sprawę jako z góry straconą.
— Świetnie! Im szybciej zaczniemy, tym lepiej — skwitowała z typowym dla siebie entuzjazmem, gdy w grę wchodziła praca, aczkolwiek odpowiednio go wyważyła, nadając całości lekko zasadniczego tonu, albowiem obawiała się trochę, że przejaw tego entuzjazmu nie postawi ją w dobrym świetle, jeśli okaże się, że Blake nie zamierzał docenić jej przychylności, nie przyjmując do siebie postawionych przez nią warunków, a jedynie drwiąc z niej i jej zapału, jaki w zestawieniu z jego chłodnym dystansem oraz stanowczością, jawił się niemal jako dziecięca naiwność. — Kwestie takie jak podział gabinetu ostatecznie możemy zostawić na inny dzień — zagaiła przy okazji, mijając go w przejściu z przekornym uśmieszkiem i wzrokiem zawieszonym na wysokości męskich oczu. Wręcz musiała przywołać ten temat, wiedząc już, jak drażliwy jest on dla niego. I wcale nie była w tym momencie złośliwa! Ona tylko wprowadzała pewne środki zapobiegawcze, na wypadek gdyby rzeczywiście sobie z nią pogrywał, okej?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mógł jednoznacznie stwierdzić (a może mógł?) na podstawie samej wizualnej prezentacji czy była warta rozwinięcia zaczętego tematu, czy wręcz przeciwnie i nie było sensu, aby strzępił sobie język, a pomimo tej świadomości zuchwale otaksował ją wzrokiem. Skupione, uparte spojrzenie finalnie oparł na jej ciemnych tęczówkach i uśmiechnął się tajemniczo pod nosem, co miało stanowić niewypowiedzianą odpowiedź na pytanie, które w zasadzie nie padło. Ewentualne znaki zapytania czaiły się w tle, zawisły w niedopowiedzeniu, a on nie miał zamiaru mówić więcej, niż powinien, ani tak prędko zdradzać swoich myśli. Poza tym znał samego siebie na tyle, aby wiedzieć, że często reagował zbyt gwałtownie, wyrzucał z siebie słowa, jakich co prawda później nie żałował, aczkolwiek na chłodno rozegrałby daną partię jeszcze lepiej.
- Nie jestem fanem kompromisów - poinformował, z obojętnością wzruszając ramionami. Przywykł - po wyjściu z więzienia - do tego, że grał wedle swoich zasad; nie zawsze fair play, niekoniecznie patrząc na innych. Nie cieszył się z ich potknięć (zazwyczaj), wszak najwięcej emocji przysparzały zacięte pojedynki z godnym przeciwnikiem, ale...
...przecież on i - jak się już dowiedział - Yael, mieli grać do jednej bramki. A może raczej... trumny. Nie był to pojedynek dwóch przeciwnych drużyn, w której zwycięzca otrzymywał gabinet, poważanie i szacunek pracowników, a drugi powinien odejść z opuszczoną w ziemię głową. Złapał się na tym po fakcie (norma...), więc przygryzł policzek od środka kryjąc cień grymasu.
- Może uda ci się to zmienić - dodał po chwili, przelotnie rozglądając się po swoim - wciąż, nadal, j e s z c z e - gabinecie. Nie przyzwyczaił się do niego tak, by miał trud w zadomowieniu się w innym miejscu, a jakiekolwiek sentymenty były mu raczej obce, choć równie nieznana była wizja odpuszczenia. W końcu był sobą; brał co chciał i nie lubił się dzielić, często bardziej ze złośliwości i przekory, niż szczerej chęci na uzyskanie czegoś.
- Nie wyglądasz na lekarkę - powiedział, w zasadzie samemu nie wiedząc dlaczego - na współwłaścicielkę zakładu pogrzebowego też nie - dokończył myśl nieco ciszej, puszczając ją przodem, by po chwili zamknąć za nimi drzwi. Wolnym, niespiesznym krokiem skierował się długim korytarzem w stronę schodów w dół. Do piwnicy, w której znajdowały się komory chłodnicze na zwłoki, ale ja-jako-ja zupełnie się na tym nie znam, więc nie będę opisywał co jeszcze; w każdym razie na pewno wszystko to, gdzie ciała w odpowiednich warunkach czekały na przejęcie je przez tanatopraktorkę.
- Chcesz sprawdzić, czy nasi klienci na pewno są martwi? - zagaił z lekkim rozbawieniem, choć akurat to był temat, z którego nie powinien sobie żartować. Cóż, Blake Griffith - do czego lepiej, aby się przyzwyczaiła - miał specyficzne, czarne poczucie humoru.
- Mamy osiemdziesięciopięcioletnią kobietę. Po wylewie i... - urwał, podchodząc do jednej z lodówek i bezceremonialnie ją otwierając. - Ta jest dużo młodsza - skwitował, przekrzywiając głowę w bok, by lepiej przyjrzeć się dwudziestoparoletniej kobiecie. Przeciągła, głęboka i kilkucentymetrowa blizna na nadgarstku była wymowna, tak samo jak inne szramy na obu rękach, ale przyczyną śmierci bez wątpienia było powieszenie. Nie musiał nawet sprawdzać akt, by to widzieć.
- Rodzina chciała, aby nic nie było widać. - Zatrzasnął zimne powietrze wewnątrz komory i równie chłodnym spojrzeniem obdarzył ciemnowłosą. - Jak to było? Im szybciej zaczniesz, tym lepiej? - rzucił, odrobinę parafrazując jej słowa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— A ja rządów z korzyścią dla jednej strony, więc mamy mały problem — zawyrokowała, lecz uśmiech wkradający się na kobiece wargi w następstwie słów, sugerował, że ów problem nie jest niemożliwy do rozwiązania. Musiałby tylko chcieć, co chyba nie było dla niego aż tak oczywistą kwestią, zarówno w kontekście rozumowania, jak i działania. Powściągliwość z reguły się chwali, bo wynikała zazwyczaj z rozwagi, ale miała wrażenie, że teraz najzwyczajniej w świecie był w opór uparty, a jedyne, przed czym się wzbraniał, to pomyślna współpraca. A właśnie współpraca była najistotniejszym czynnikiem gwarantującym tu względny porządek po chaosie, jaki nastał wraz z jej obecnością i pełnionym stanowiskiem.
— Ale to chyba nie tak, że dajesz mi złudną nadzieję? — W oczach Yael błysnęła zaczepna iskierka, bynajmniej nie podzielająca jego uprzedzenia, bo naprawdę chciała, aby znajomość między nimi została zawarta na co najmniej neutralnych stosunkach, ale jeśli jedyne, co zamierzał, to zwodzić ją, kiedy kwestia ta była z góry przesądzona, zamiast faktycznie dać sobie trochę czasu na oswojenie się i przekonanie, czy taki układ w ogóle ma sens, to więcej niż pewne, że doczeka się upragnionej zwady. Nie chodziło o przymuszanie go do czegokolwiek, bo i tak nie funkcjonowałoby to we właściwy sposób, ale tracić cennego czasu na coś, czego on kompletnie nie czuł, również nie będzie.
— A ty na entuzjastę trupów, a jednak oboje tu jesteśmy — zrewanżowała się z mimowolnym rozbawieniem, na wszelki wypadek raz jeszcze taksując go wzrokiem. Może pominęła jakiś istotny szczegół, który przybliżyłby, albo wręcz przeciwnie, oddaliłby ją od podobnych domysłów. Chyba musiał istnieć jakiś jeden uniwersalny, skoro w jej przypadku się sprawdziło, kiedy to on dokonywał oceny. — Na szczęście wygląd nie stanowi żadnego kryterium, chociaż jestem ciekawa jak według ciebie wygląda lekarka. — Uniosła brwi, zawieszając spojrzenie na wysokości męskich oczu, ostatecznie pozwalając swojej ciekawości wybrzmieć nie tylko w głosie.
— To podchwytliwe pytanie? — Nic innego nie przychodziło jej na myśl w konfrontacji z pytaniem, jakie padło z ust mężczyzny, albowiem raczej nic nie świadczyło o czyimś zgonie tak bardzo, jak zakład pogrzebowy. Ewentualnie mógł zdać sobie sprawę ze wcześniej popełnionej gafy i wyznaczając jej takie, a nie inne zadanie, zamierzał zweryfikować jej predyspozycje w kontekście bycia pełnokrwistą lekarką.
Odpowiedzi się nie doczekała, gdyż dotarcie do celu rozwiało wszelkie wątpliwości, a on zaczął wtajemniczać ją w swój zacny plan.
— Lubisz tu przebywać, co? — zagaiła żartobliwie, dostrzegając brak skrępowania w tym, jak poruszał się po pomieszczeniu oraz jak operował przy zwłokach. W końcu sama zwróciła swoją uwagę na wspomnianą przez niego kobietę, w pierwszej kolejności sunąc wzrokiem wzdłuż całego jej ciała, jak gdyby porównywała jego słowa z rzeczywistym stanem. Jako, że w swoim pierwotnym zawodzenie wielokrotnie miała styczność z trupami, zdecydowanie w znacznie gorszym stanie niż ten tutaj, czynności, jakim wspólnie się poddali, nie robiły na niej większego wrażenia. Przeciwnie, sprawiło jej to względną przyjemność, bowiem odniosła wrażenie, że Blake próbował zniechęcić ją albo poddać jej nerwy próbie, a fakt, że nie osiągnął zamierzonego efektu, podziałał na nią motywująco.
  • koniec.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powrót do pracy przynosił swoiste ukojenie. Zawsze była trochę pracoholiczką, oddawała wszelkie złe emocje pracy licząc, że ta przyjmie je z otwartymi ramionami pozwalając zupełnie zapomnieć o wszystkim co trawiło rozklekotane serce. A praca była wdzięcznym płótnem, przyjmowała na siebie wszelkie plamy pokracznie rozlanej czarnej farby, nie narzekała, nie stroiła fochów, brała wszystko co było jej ofiarowane zwracając z podzięce jedynie odciski na wymęczonych dłoniach. Mały koszt w porównaniu do zysków. Telefon do Blake'a był jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiła gdy na nowo postawiła stopę w Seattle. Słuchaj, wiem, że mnie długo nie było i nie masz żadnego obowiązku mnie przyjmować na nowo, ale...Tak? Wspaniale, zacznę od jutra! Jedna z jedynych pozytywnych wiadomości, które przywitały ją na ziemi amerykańskiej.
Stawiła się w pracy z wysoko upiętym kucykiem, przydużych spodniach i workowatej bluzie, które tłumiły jej sylwetkę sprawiając, że wyglądała jak jeden z wielu ulicznych robotników. Zlewała się z tłem szarości cmentarza co nadzwyczaj jej odpowiadało. Zapomniała już jak wygodnie w jej dłoni spoczywała wysłużona już łopata. Noc była długa, ciągnęła się w nieskończoność, a grób, który kopała zdawał się zupełnie nie powiększać mimo wysiłku jaki w niego wkładała. Ale to dobrze. Bardzo dobrze. Pozwalało jej to odpocząć, wyrzucić wszystko z siebie w tę mętną, brunatną ziemię. Dopiero gdy na horyzoncie zaczynało majaczyć powolnie wschodzące słońce Liane uznała, że grób jest już całkowicie przygotowany na przyjęcie nowego lokatora. W myślach odmówiła krótką modlitwę do Wszechświatu by miał w opiece osobę, która spocznie w tym dole. Złapała pewnie łopatę, otarła pot z czoła i ruszyła do Serenity Funeral Home, gdzie już powinny zaczynać się przygotowania do pogrzebu. Odstawiła swój bojowy oręż do składziku i stanęła przed drzwiami wejściowymi odpalając upragnionego papierosa zupełnie nieświadoma, że zaraz jej spokój zostanie zmącony.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gabriel miał uraz do sióstr zakonnych. Zazwyczaj unikał ich niemalże tak skutecznie, jak księdza Glassa, niekoniecznie chcąc wchodzić z nimi w jakiekolwiek interakcje, jednak czasami sytuacja układała się tak, iż musiał wychodzić ze swojej strefy komfortu, zmuszając się do załatwienia rzeczy z kategorii "bo trzeba". Ot, chociażby takich, jak sprawunki dnia dzisiejszego, zawierających otaczanie się niemalże samymi członkiniami pobliskiego zakonu. Na domiar złego, rozhisteryzowanymi, gdyż proboszcz poprosił go o pomoc w dopilnowaniu spraw pogrzebowych, związanych z pochówkiem jednej z nich. Głównie z racji cementowania dobrych stosunków pomiędzy sługami Bożymi.
Wybór Baskerville'a do tego zadania był czysto losowy, najpewniej z uwagi na posiadane prawo jazdy, choć sam zainteresowany głęboko wierzył, że zdarzenie miało w jego życiu jakiś większy sens. Zresztą, trudno było nie myśleć inaczej, kiedy spędziło się znaczną część poranka w otoczeniu twojego koszmaru z dzieciństwa, którego, swoją drogą, znosił całkiem dzielnie, aczkolwiek... Z czasem naprawdę poczuł się psychicznie wyczerpany, a przecież zostawało jeszcze tak wiele do zrobienia. Szczególnie odczuł swoje zmęczenie, kiedy w otoczeniu dwóch kobiet w habitach znalazł się w Serenity Funeral Home. Trzymał się z tyłu, opierając o dekoracyjną kolumnę w środku zakładu pogrzebowego, wodząc niekoniecznie cierpliwym wzrokiem po współtowarzyszkach. Strasznie wybrednych współtowarzyszkach, warto nadmienić. Po co komu jakaś wystawa, kiedy pod ziemią jesteśmy sobie równi?
- Przepraszam, ale strasznie tutaj duszno... - westchnął w którejś chwili, teatralnie majstrując jedną z dłoni przy swojej koloratce, aby podkreślić to, jak niekomfortowo się wówczas czuł. I nie, to nie chodzi o to, że pogrzeby robią na mnie jakieś wielkie wrażenie. Widziałem ich więcej w życiu, niż ślubów. Dzisiaj po prostu... Nie czuję się na siłach. - Jeśli będziecie mnie potrzebowali, będę przed budynkiem albo usiądę w aucie. Poczekam na was, bez pośpiechu, ale naprawdę potrzebuję trochę powietrza - oświadczył, niekoniecznie dając całemu towarzystwu czas na reakcję na jego słowa, gdyż nie dość, że szybko je opuścił, tak zdawało się, iż wybór trumny sam w sobie fascynował siostry zakonne i sprzedającego bardziej, niż jego nienajlepsze samopoczucie. Ale to nawet lepiej, pomyślał, popychając przeszklone drzwi wejściowe zakładu, wychodząc na zewnątrz.

Momentalnie nawiedziła go niezwykle przyjemna ulga, związana z delikatnie chłodnym wiatrem na dworze. Aż chciało się zaczerpnąć więcej powietrza w płuca, które... Cóż, niemal natychmiast zmieniło zapach z ogrodowych kwiatów z podjazdu na okropny, typowo papierosowy odór, jaki wywołał w Gabrielu wyraźne wzdrygnięcie. Rozglądając się za źródłem tego niemiłego zapachu, dojrzał, że wywoływała go stojąca nieopodal dziewczyna. O tyle niefortunnie stojąca, że swoją sylwetką w zasadzie całkowicie zakryła stojącą przy niej łopatę, toteż nawet nie przyszło mu do głowy, że blondynka mogłaby być grabarką. Ba, w zasadzie nawet, gdyby widział jej narzędzie pracy, nie pomyślałby o tak niecodziennym zawodzie, jak "grabarka", gdyż w tych bezkształtnych ubraniach i osłoniętych włosach nawet nie przywiodła mu na myśl tego, że mogłaby należeć do przedstawicielki płci pięknej. Brak zarostu zasugerował mu, co najwyżej, młodego chłopaka.
- Nie jesteś za młody, żeby niszczyć sobie zdrowie, chłopcze? - zagaił z nieco zmartwioną ekspresją, specjalnie używając niewrogiego "lad" w swojej wypowiedzi, ażeby ją trochę ogrzać. W końcu to nie tak, że chciał upomnieć "młodzieńca" złośliwie, bo choć dym strasznie mu przeszkadzał (w końcu Baskerville nigdy nie miał papierosa w ustach), tak bardziej napomknął "go" z troski. Bo po co karmić raka płuc? - Denerwujesz się czymś?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ballard”