WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Najwyraźniej oboje mieli talent do mówienie tego, czego drugie niekoniecznie chciało słuchać. Dlatego tez Marianne postanowiła dalej nie ciągnąć tego tematu, licząc, że mimo wszystko Jonathan wcale się na nią nie obrazi. No bo koniec końców rzeczywiście ich rozmowa była dość miła, jakby się nad tym zastanowić. Generalnie Mari bawiła się przy nim dobrze, jak na kogoś, z kim jeszcze nie tak dawno nie chciała mieć za wiele wspólnego.
- Chyba, że wydłubałabym sobie oko, zakładając je - powiedziała pierwszą lepszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy, kiedy wspomniał o soczewkach. Wiadomo, że chętnie by się na nie przerzuciła, ale to wiązałoby się z wizytą u okulisty i innymi wydatkami, na które póki co nie miała ochoty. - Ej! Nie jestem gówniarą - obruszyła się nieco, bo w prawdzie Jona tego nie powiedział, ale no znów zachował się całkiem inaczej, niż mogła przewidzieć. Sama nie zwracała takiej uwagi na różnice wieku, to znaczy wiedziała, że Wainwright jest sporo starszy, ale skoro przyjaźniła się z jego starszym bratem, to czemu z młodszym miałaby budować jakieś niepotrzebne wiekowe bariery? No i też lubiła być uznawana za dojrzała. Miała co do tego swoją teorię. - Na wsi ludzie szybciej dojrzewają, więc jesteśmy prawie rówieśnikami - podzieliła się nią nawet z mężczyzną, tylko po to, by zaraz rozpętała się batalia o kawę. Sama czuła się w niej absurdalnie, a co dopiero sprzedawca, który musiał w tym wszystkim uczestniczyć.
- Ale Jona... - jęknęła, bo dobra... spodziewała się, że raz odmówi, ale żeby tak się miał upierać? Sądziła raczej, że machnie dłonią i będzie miał koniec końców jej wybór gdzieś. - Przecież to tylko kawa. Każdy pije kawę - no może jej argumenty nie były zbyt trafne, ale starała się tak? Poza tym przez chwilę wierzyła, że naprawdę dobrze to zrobiła, skoro Jonathan zmienił zdanie, ale ostatecznie zamówił jej bezkofeinową. - A co to za wymysł? - zmarszczyła nos, bo też nigdy nie piła kawy bez kofeiny i brzmiało to dla niej, jak jakiś archaizm. - Powinieneś mi zabronić? Jako kto? - burknęła, mrużąc przy tym oczy. No dobra, martwił się w tym swoim lekarskim tonie, ale Chambers nie była z tych, co to pochylali głowę i po prostu brali to do wiadomości. Była więc nieco obrażona, bardziej, jak dzieciak, niż dorosły człowiek, bo jednak tego typu osobą była, ale i tak się liczy. - Cynamonową - dodała pod nosem, zaplatając ręce pod biustem i obracając spojrzenie. W tym wszystkim nie zauważyła nawet, kiedy Wainwright za nich zapłacił i chociaż miała pociągnąć nieco dłużej to swoje boczenie się, to niestety kwestia finansów była ważniejsza.
- A co zrobisz z tym guzikiem? Mogę ci go po prostu przyszyć przy stoliku... tajniacko nikt nie zauważy - rzuciła konspiracyjnie, nadal ściskając zakładnika w postaci guzika. - No i jasne, że docenia. Gabe jest super, poza tym jest niesamowicie miły, pokazał mi trochę miasta - pochwaliła się akurat na chwilę przed tym, jak sprzedawca położył ich zamówienia. Normalnie Marianne wzięłaby sobie jeszcze cukier, ale nie chciała kusić losu, więc z utęsknieniem spojrzała w kierunku torebeczek ze słodzikami i odeszła za Joną, który pierwszy złapał tacę z ich zamówieniem.
- W ogóle, oddam ci pieniążki za mają kawę - zauważyła, gdy już ściągnęli z siebie okrycia i usiedli przy wolnym stoliku, gdzieś w kącie, obok okna, z którego było widać ozdoby świąteczne. Mari z trudem odwróciła spojrzenie od tego widoku, wyciągając swoją portmonetkę, zerkając przy tym na rachunek leżący na tacy, aby odliczyć odpowiednią sumę. - Strasznie ładnie wygląda, co? Z tymi pierniczkami - rzuciła jeszcze, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który sam zakwitł na jej twarzy na widok napoju.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uniósł lekką kącik ust, bo mimo iż Marianne zaoponowała z wielkim zaangażowaniem to i tak wydawał mu się w tym wszystkim nieco urocza i co tu dużo mówić, także dziecinna, a niestety jej argument w postaci wiejskiej teorii tylko utwierdził Jonę w tym przekonaniu. Aczkolwiek odpuścił sobie komentowanie jej słów, bo po prostu by go to przerosło. Mimo wszystko trzymał się jakiś standardów w rozmowie i plecenie totalnych głupstw, nigdy nie było w jego stylu, tak samo odnoszenie się do nich.
- Jako życzliwa osoba - odpowiedział, bo przecież miał na myśli dobro Marianne, a że ona go nie umiała zrozumieć, to już jej problem. - Nadmiar cukru to też powód dla którego możesz się źle czuć, więc w sumie ta bezkofeinowa kawa jest nawet lepszym wyborem niż czekolada - oświadczył zadowolony, że tak dyplomatycznie udało mu się wybrnąć z sytuacji. Pewnie nie skakałby tak nad Chambers, gdyby nie fakt, że autentycznie bał się o jej zdrowie bo objawy jakie udało mu się zaobserwować u dziewczyny kwalifikowały się do przeprowadzenia chociażby podstawowych badań. Jednak Marianne stanowczo się przed nimi wzbraniała, co związywało Wainwrightowi ręce, a póki co ich relacja nie pozwalała mu ingerować za bardzo w jej życie, nie mniej jednak chociaż takimi drobnostkami, mógł chociaż odrobinę wpływać na dokonywane przez rudzielca wybory. - Wolałbym nie - oznajmił, po czym poruszył palcami, aby tym samym ponaglić Chambers i wreszcie odzyskać guzik. - Mimo wszystko nadal uważam, że przestrzeń publiczna nie jest ku temu odpowiednim miejscem - dodał, bo faktycznie czułby się bardzo skrępowany gdyby Mari zaczęła przyszywać mu ten guzik w kawiarni. Ogólnie sama myśl, że miałaby coś takiego zrobić wywoływała w Jonie dziwny dyskomfort. Nie w jakim s negatywnym sensie, ale wolał sam sobie poradzić z takim problemem, jakby była to dziwnie zbyt intymna sprawa. - Spotykacie się poza pracą? - Zapytał zaskoczony i całe szczęście, że w tym samym momencie podano ich zamówienie, bo tym samym Jonathan mógł ukryć swoją niepewność po wypowiedzeniu tych słów.
Idąc do stolika w przypływie irytacji, zacisnął mocniej dłonie na tacy, którą niósł. Kompletnie gubił się w tych podbojach Marianne. Ostatnio liczyła na jakich podryw w barze, wspominała o narzeczonym, który został w Asotin, no i tak niezdrowa fascynacja szefem. W sensie Jona nie miał zielonego pojęcia, czy tak jest, ale na wzmiankę o tym całym Gabie, Maianne zawsze wydawała się nazbyt podekscytowana. Ogólnie to też nie podobało mu się to, że w ogóle rozmyślał o odgrywanych przez mężczyzn rolach w życiu Chambers. Nijak nie rozumiał jakim sposobem doszło do takiej sytuacji, w której zastanawiał się nad tego typu kwestiami.
-Słucham? - Z zamyślenia wyrwały go dopiero słowa Mari, a widząc, że w dłoniach trzyma portfel jakoś tak odruchowo sam położył na nich rękę. - Nie, nie oddawaj - oznajmił, a że przed chwilą myślał o czym myślał, to w efekcie dodał kolejnych kilka słów. - To ja ciebie zaprosiłem, więc ja płacę. Mówiliśmy o tym kiedyś - oznajmił spokojnie, ale czuł się jakby błądził po omacku, bo właściwie nie powinien nawet próbować wychodzić z tego typu propozycjami, a co dopiero tak wprost o nich mówić, gdy dopiero co uświadomił sobie, ze w zasadzie nie wie nawet, czy Marianne jest singielką. Ba! Nawet nie powinno go to interesować, a jednak.... Patrzył jej teraz w oczy i delikatnie przesunął palcami po jej dłoniach, czując chłód i miękkość jej skóry. Trwało to kilka sekund, bo zaraz oprzytomniał i faktycznie skupił się na swojej kawie, zabierając uprzednio rękę. - Może być - burknął, nawet nie przyglądając się temu o czym mówiła Marianne. Bardziej skoncentrowany był na stresie, którego nietypowy, przyjemny i zarazem niepewny charakter powinien być przypisany do pierwszych randek, spotkań, prób flirtu, a nie kawy z panną z prowincji, która na litość boską miała go nigdy nie zainteresować. - Planujesz jeszcze jakieś zakupy? - Szybko poszukał jakiejś ucieczki, a gdy jego wzrok powędrował w stronę toreb, które ułożył na krześle obok, to pytanie przyszło mu na myśl jako pierwsze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chyba nie potrafiła zrozumieć, co w przyszywaniu guzika mu przeszkadzało, ale mimo, że chciała zadość uczynić mu tą szkodę, to jednak nie zamierzała się upierać. Tym razem po prostu lepiej było odpuścić, bo z uszczęśliwiania kogoś na siłę jeszcze nic dobrego nie wyniknęło.
- Nom... wiesz, on jest prawnikiem Rae, więc w sumie bardzo mi pomaga w tym wszystkim to, że nie traktuje mnie jedynie, jak pracownicę, ale no... tez pomaga mi się w tym wszystkim odnaleźć - odpowiedziała na jego słowa, osobiście nie widząc w tym niczego złego. Wręcz przeciwnie. Nie mogła tez przewidzieć, co działo się w myślach Jonathana. Podobnie nie miała też pojęcia, że blondyn poznał już w przeszłości jej szefa. Za wiele spraw o nim nie wiedziała, bo w sumie, mimo, że teraz to spotkanie przebiegało dość przyjemnie, to jednak byli dla siebie całkiem obcymi ludźmi. Poznawali się raczej powoli, bo o ile Chambers lubiła mówić, o tyle Wainwright nie był najbardziej otwartym człowiekiem na świecie. Mimo to ze spotkania na spotkanie w Mari było więcej sympatii względem mężczyzny, poznawała jego bardziej ludzkie oblicze, tak jak teraz, gdy złapał jej dłoń. Oczywiście chciała mu oddać za tą kawę, więc niby poczuła się z tym niewygodnie, ale też coś w jego postawie dało jej do zrozumienia, że nie powinna się kłócić.
- Nie chciałam ciebie naciągać - wyjaśniła, ale na tym się zatrzymała, wzrokiem zjeżdżając na ich dłonie. Poczuła się nieco niezręcznie, a rzadko kiedy czuła się w taki sposób. Wydawało jej się, że z ich dwójki to raczej Jonathan chętniej sięga po takie emocje, bo chyba nieszczególnie komfortowo czuł się, gdy ktoś nie szanował jego przestrzeni osobistej, ale po dzisiejszym dniu nie była już tego taka pewna. Jedyne czego była pewna, to chyba tego, że nie do końca go rozumie, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. No, ale zaraz też ta przyjemna atmosfera prysła, a on zabrał rękę i burknął coś odnośnie jej kawy. - Mało czym się zachwycasz, co? - zażartowała i sięgnęła po swój napój, wcześniej kładąc przed nim guzik od płaszcza, bo nadal była w jego posiadaniu. - No i tak, będę musiała jeszcze dokupić coś typowo świątecznego. Myślałam może o jakimś obrusie... tutaj za rogiem jest sklep z dekoracjami, no i też mają wyprzedaże - pochwaliła się, bo to ostatnie słowo budziło w niej niemało entuzjazmu. - Ale spokojnie, jeśli chciałbyś już wziąć swoją koszulkę, to bez problemu możesz mnie zostawić - zapewniła, bo nie wiedziała, czy Jona nie czuł się w obowiązku jej towarzyszyć, a mógł tego nie chcieć. - Aczkolwiek uważam, że takie świąteczne zakupy dobrze ci zrobią... - dodała nieco ciszej, zgodnie ze swoimi przekonaniami. Sięgnęła też zaraz po kawę, którą przybliżyła do ust i upiła sporą ilość, by zaraz wyszczerzyć się wesoło. - Przepyszne!!! - zawołała, jednym piernikiem nabierając nieco bitej śmietany, którą zaraz z nim zjadła. - Chcesz łyka? - zapytała też grzecznie, bo była z tych osób, które lubiły się dzielić. Wyciągnęła nawet w jego kierunku szklankę zachęcająco. - Pierwszy raz piję bezkofeinową kawę... nawet nawet, sądziłam, że będzie jakaś dziwna w smaku - podzieliła się z nim swoją opinią na temat tego napoju. Raczej z normalnej nie zrezygnuje, ale mimo to była ona całkiem smaczna. - Będziesz spędzał święta z Fitzem? - zapytała, bo w sumie o czymś wypadało rozmawiać, a ta kwestia naprawdę ją interesowała. Nie chciała, żeby którykolwiek z nich święta spędzał samotnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miał ambiwalentny stosunek do wszystkiego co było związane ze sprawą rozwodową brata. Nie umiał się określić po żadnej ze stron, aczkolwiek gdyby musiał pewnie stanąłby za Fitzem. Z drugiej zaś strony Rae była mu także bliska i w sumie ze względu na nią nie zapomniał o istnieniu Marianne po ich pierwszym niefortunnym spotkaniu, a siedział z nią w kawiarni i ku własnemu zaskoczeniu, coraz mocniej interesował się jej osobą. Dlatego też cieszył się, że obecnie posiadała znacznie lepszą pracę niż zaraz po pojawieniu się w Seattle, ale też postać tajemniczego Gabe'a coraz bardziej go zastanawiała.
- Nie wiem czy dobrze rozumiem na czym polega wasza relacja, ale cieszę się, że powoli odnajdujesz się w nowej pracy - skomentował najuprzejmiej jak umiał, a trzeba przyznać, że nabierał coraz większych podejrzeń co do roli jaką szef Marianne odgrywał w jej życiu. - To ja Ciebie zaprosiłem, więc ja płacę. - Zakończył dyskusję na ten temat, bo jednak miał w sobie tyle klasy, aby zapłacić za kobietę, a już tym bardziej, gdy sam proponował, aby wspólnie poszli do tej kawiarni. - Zachwycam się tym, co jest warte tego zachwytu. Fikuśnie przystrojona kawa mnie nie kupuje - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że świąteczny bestseller jest tylko chwytem marketingowym, na którego właśnie takie naiwne Maryśki najłatwiej naciągnąć.
Wysłuchał z uwagą potoku słów, jaki wypluła z siebie Chambers. On zadał proste pytania, a uzyskał tak rozbudowaną odpowiedź, że sam zapomniał do czego dążył, ale w sumie rudzielec swoją wstawką z powrotem nakierował myśli Jony na odpowiednie tory. - W sumie chciałem zaproponować, odwiezienie ciebie do domu. Tym bardziej, że planujesz coś jeszcze dokupić, a już kilka tych toreb masz - odezwał się spoglądając na stojące na sąsiednim krześle zakupy. - Nie spieszy mi się, więc o ile nie masz nic przeciwko z chęcią zostanę - zaoferował się, po czym sam sięgnął po swoją czarną kawę. Upił kilka łyków ciesząc się z goryczy i intensywnego smaku napoju, aczkolwiek swój zachwyt zachowywał dla siebie, natomiast Marianne dzieliła się własnymi doznaniami aż nazbyt intensywnie. -Cieszę się - mruknął patrząc jak rudzielec zajada się pierniczkiem. - Nie dziękuję. Nie przemawiają do mnie ilość cukru jaka w tym się znajduje. W ogóle nie lubię słodkiej kawy i od tego wypadałoby zacząć - oznajmił stanowczo i nawet skrzywił się lekko na samo wspomnienie tego nieprzyjemnego, dla Jony smaku.. - Nie różni się niczym od normalnej, a dla Ciebie byłaby wskazana, skoro pijasz ją w nadmiarze, tym bardziej jak dosładzasz - odniósł się do jej słów o bezkofeinowej kawie, a potem ponownie upił kilka łyków z własnego kubka. Może trochę przesadzał z tą swoją upierdliwością, bo w zasadzie nie był odpowiednią osobą, aby narzucać Marianne własne zdanie i pewnie by tego nie robił, gdyby nie miał podstaw, aby jednak zainteresować się tym jak rudzielec dba o własne zdrowie. - Prawdopodobnie tak - odpowiedział, a potem zamyślił się na kilka sekund. Z roku na rok ich wspólne święta wyglądały coraz gorzej. Brakowało w nich tej magicznej, rodzinnej atmosfery, bo co tu dużo mówić, Wainwrightowie rozsypywali się na kawałeczki dosłownie i w przenośni. Rodzice umarli, Jona i Fitz stracili żony, a żaden z nich nie posiadał dzieci, cóż nie kreowało to zbyt kolorowej wizji szczęśliwej rodziny, a raczej dwóch, samotnych i przytłoczonych życiem facetów, którzy chyba od dawna podążali w życiu złym torem, ale usilnie wmawiali sobie, że to ich własny i przemyślany wybór. - A ty? - Ocknął się z przemyśleń, które nawet dla niego po chwili stawały się już zbyt przytłaczające. - Wiem, że nie wracasz do Asotin, więc pewnie spędzasz święta z Raelynn? - Zapytał, aczkolwiek nie był pewny tego, że trafił. W sumie to może dzięki temu pytaniu uzyska kilka odpowiedzi na nurtujące go kwestie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie do końca zrozumiała o co Jonathanowi chodziło, a już na pewno nie domyślałaby się, że Wainwright może się obawiać, że między Marianne, a Gabem coś jest... W sumie nawet w swoim rozgadaniu i otwartości, Marianne nie była tak bezwstydna, aby opowiadać, jak to źle coś zrozumiała i pocałowała szefa... no lepiej było zachować niektóre sprawy w tajemnicy. Pokiwała też tylko głową na znak, że pozwoli mu zapłacić, a potem nie ciągnęła tematu tego zachwycania się, bo faktycznie pod tym względem, jak i wieloma innymi, raczej do porozumienia między nimi nie dojdzie.
- Ach! No bo tak, ty masz samochód... ciągle o tym zapominam - powiedziała jakoś tak głupio, ale to przez to, że miała ten zwyczaj przerzucania własnych standardów na innych. Zaskoczyło ją przy tym to, że Jona się zaoferował, ale nie skomentowała tego od razu. No bo wypadało odmówić i nie robić problemu, ale też spojrzała na ilość swoich pakunków, walcząc przy tym z sobą. - No jeśli to nie problem, to bardzo chętnie - przyznała bez bicia. - Ale też trochę wstyd, po to przyjechałam w pobliże szpitala, żebyś koniec końców i tak musiał fatygować się do Rae - zaśmiała się niezdarnie pod nosem, poprawiając przy tym okulary, które nieco jej się z niego zsunęły. Żałowała jedynie, że Jona nie chciał skosztować jej kawy i było po niej widać, że jego odpowiedź jej nie ucieszyła, ale nie nalegała i cofnęła szklankę. - Nie pijam jej wcale w nadmiarze, a poza walorami smakowymi, ma mnie jeszcze obudzić, więc raczej się na nią nie przerzucę - wolała to podkreślić, żeby mieli tą kwestię jasną. Teraz było już późno, a Wainwright panikował, więc dla niego mogła postawić na taką opcję, ale bynajmniej nie planowała zmieniać swoich nawyków. Lubiła kawę w takiej formie, w jakiej znała ją dotychczas. Smak, chociaż bardzo istotny, był jedynie dodatkiem. Z jakiegoś powodu ucieszyło ją to, że faktycznie spędzi czas świąt z Fitzem, bo ani jednemu, ani drugiemu nie życzyła samotności w tym czasie i było jej chyba lżej z tym, że mają siebie. Tylko, że co do własnych planów nie była taka pewna.
- W sumie nie wiem, jakie Rae ma plany... jeśli zostanie, to pewnie tak, ale jeśli sama będzie chciała wyjechać, to coś sobie wymyślę - wyszczerzyła się wesoło. Ani myślała o powrocie do Asotin, szczególnie teraz, po spotkaniu z Martinem, chyba obawiając się, że faktycznie, jakby tam się pokazała, to już by nie udało jej się powrócić do Seattle. Nie chciała o tym teraz myśleć, ale siłą rzeczy obraz byłego narzeczonego zawisł nad nią na dłuższą chwilę, więc w zasadzie ani się nie obejrzała, a już wypiła swoją kawę. Dostrzegła też, że z Joną było podobnie, więc w zasadzie nie przeciągając, wstali i wyszli z kawiarni, kierując się do kolejnego sklepu. Tam ogrom wystaw ponownie zawrócił Chambers w głowie, wprawiając ją w świąteczny i pełen radości nastrój, gdy latała od jednego regału, do drugiego, musząc koniecznie wszystkiego po drodze dotknąć. Trochę szkoda, że Jonathan nie mógł poczuć tego, co ona, a przecież tak bardzo zależało jej na tym, by i on się dobrze bawił, dlatego w którymś momencie zdecydowała się zrobić mu niewinny żart, o który pewnie nikt względem niego by się nie pokusił, bojąc się o własne życie. No, ale cóż, Mari nie grzeszyła instynktem przetrwania.
- Podałbyś mi tą figurkę z dolnej półki? - poprosiła, wskazując na jakieś figurki świątecznych kotów. - No wiesz, nie chcę, żeby zaś mi się zakręciło w głowie, bo już dość paniki miałeś jak na jeden dzień - wyjaśniła, szczerząc się wesoło, co jasno dawało do zrozumienia, że ona w dalszym ciągu się tym nie przejmowała. Kiedy więc Jona w swej kurtuazji przystał na jej propozycję i schylił się w dół, ten jeden raz pozwalając Mariannie zobaczyć, jak wygląda czubek jego głowy, Chambers złapała za opaskę z rogami renifera na których wisiały dzwoneczki i sprawnie założyła ją na głowę mężczyzny, odskakując zaraz w tył, chichrając się przy tym jak dziecko. - No! Teraz wyglądasz na szczęśliwego ze świąt! - zawyrokowała, nie mogąc powstrzymać rozbawienia. W zasadzie to nawet nie próbowała tego robić i aż żałowała, że nie przygotowała od razu telefonu, aby zrobić mu zdjęcie, bo ten widok prędko może się nie powtórzyć. - Powinieneś tak chodzić do pracy, może wtedy bym tam przyszła - dodała, czując, że oczy zachodzą jej już łzami, od rozbawienia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dla Jony odwiezienie Marianne nie stanowiło żadnego problemu, wręcz przeciwnie - sprawiało mu przyjemność, bo jednak jak już uzmysłowił sobie, że lubi rudzielca bardziej niż powinien to nieudolnie starał się jakoś do niej zbliżyć. Na nieszczęście Marianne, Jona mistrzem w kontaktach między ludzkich nie był. Pewnie każdy mężczyzna z Seattle na milion sposobów umiałby zaimponować Mari podczas rozmowy, bo ona sama była bardzo sympatyczną, zabawną i przyjacielską osobą, poza tym nie stroniła w swoich wypowiedziach od dwuznaczności, których niestety Wainwright wyczuć, albo wykorzystać nie umiał. Dlatego jak człowiek prehistorii, liczył, że bardziej zaimponuje jej klasą, kurtuazją i elokwencją, niż polotem i chwytliwym żartem. Niestety, ale na tym polu raczej miał małe szanse.
- Zawsze możesz spędzić je z nami. Wiem, że to śmiałe zaproszenie, ale nie chciałbym, abyś swoje pierwsze święta w Seattle spędzała sama - zaproponował, bo mimo wszystko nie podobała mu się wizja, w której Mari miałaby być solo.
W końcu opuścili kawiarnię i udali się do pobliskiego sklepu, w którym rudzielec biegał od regału do regału z niesamowitą fascynacją i zachwytem wymalowanym na twarzy. Jona zaś starał się nie strącić niczego przypadkiem i asystować Marianne, gdy tego oczekiwała. Przy okazji też obserwował ją z daleka, a że była pochłonięta zakupami, nie skupiała na nim tak swojej uwagi, więc bezczelnie mógł się jej przyglądać. Kiedyś dostrzegał w niej same niedoskonałości, a teraz zaczął uzmysławiać sobie, że te roztrzepane włosy, mają przyjemny ciepły odcień, który idealnie współgra z kolorem jej oczu, a nieperfekcyjny makijaż przestaje być widoczny, gdy Marianne się uśmiecha, a na jej policzkach pojawiają się urocze dołeczki. Ogólnie poczuł się nią oczarowany i mimo iż chciał z tym walczyć, nie umiał już tak dłużej. W zasadzie podczas takiego stalkingu, Marienne wyrwała go z zamyślenia swoją prośbą, którą bezmyślnie spełnił. Nie musiała nawet dodawać argumentów, bo był tak speszony, że praktycznie od razu kucnął, aby sięgnąć po wskazaną ozdobę.
Tylko, że o ile Jona właśnie uzmysławiał sobie własną słabość do panny Chambers, o tylko panna Chambers przeżywała swoje najlepsze chwile śmiejąc się z własnego, wybornego poczucia humoru. Pewnie w innych okolicznościach Wainwright natychmiast zdjąłby z głowy tą tandetną opaskę, ale rozbawienie Marianne go przed tym powstrzymało. - Wyglądam na szczęśliwego? - Zapytał poważnie, ale po sekundzie uśmiechnął się, nie umiejąc jednak oprzeć się aurze jaką roztaczała wokół siebie Mari. - To na pewno nie z powodu świąt - dodał nieco ciszej i oczywiście zdjął te różki, uznając że dwadzieścia sekund to wystarczająco długo, aby uszczęśliwić swojego, małego żartownisia. - Zacznę się zaraz zastanawiać, czy ich nie kupić w takim razie - oświadczył podchodząc do rudzielca i samemu ostrożnie zakładając jej tą opaskę na głowę. - Tobie pasują bardziej, aczkolwiek szkoda, że nie mamy halloween. Tamtejsze klimaty lepiej wpasowują się charakterem w twoją osobowość - dodał swój nazbyt rozbudowany żarcik. Zadziałał też trochę pod wpływem emocji i impulsu, więc po chwili zorientował się w jakiej bliskości znajduje się z Marianne. Oczywiście speszył się tym jak zwykle i odszedł zbyt gwałtownie w tył, wpadając na kogoś kto przechodził obok, co wywołało falę przeprosin zarówno z jego ust, jak i nieznajomej mu osoby. - To jak? Masz już wszystko? - Musiał jakoś zatrzeć swoje roztargnienie, a więc na nowo skoncentrował się na zakupach. Poza tym nadal trzymał w dłoniach figurkę, której przyglądał się teraz z nieskrywaną odrazą. - Okropne - burknął odstawiając paskudnego kotka na półkę obok. - A sobie coś kupiłaś? - Zapytał, bo z tego co zrozumiał Marianne myślała o każdym, ale nie o sobie, a przecież powinna i siebie nieco porozpieszczać. Tym bardziej, że były to jej pierwsze, indywidualne i kompletnie różniące się od poprzednich, święta.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szczerze zaskoczyło ją zaproszenie Jony, w pozytywnym tego słowa znaczsniu, bo jednak równocześnie uznała to za największy komplement, jaki od Wainwrighta otrzymała. Niby widziała, że już się z nim dogaduje i w ogóle, ale nie sądziła, że idzie to tak daleko, żeby był on gotowy sam z siebie zaprosić ją na święta. Może nie znała go jakoś perfekcyjnie, ale na pewno zauważyła już, że jest człowiekiem skrytym i niechętnym do dopuszczania do siebie nowych ludzi, dlatego tym bardziej ją zaskoczył. Trochę podejrzewała, że wojna i to co na niej widział odcisnęła na nim spore piętno, ale trochę też pewnie było to jego usposobieniem, w końcu znała Fitza i on też wydawał się być Mari zawsze raczej niezbyt otwartym człowiekiem, a przynajmniej z początku, bo teraz Chambers wierzyła, że jej relacja ze starszym Wainwrightem jest o wiele bardziej zaawansowana, w końcu dla niej niezaprzeczalnie, niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, Fitz miał pozostać częścią rodziny. Może nawet lubiła myśleć o sobie, jak o kimś pokroju młodszej siostry, może nawet przez to z początku zazdrościła Jonie, że on faktycznie jego młodszym rodzeństwem jest, ale teraz, gdy i jego poznała, te absurdalne myśli przestały mieć znaczenie. Cieszyło ją też to, że sam Jona nie rezygnował ze znajomości z Rae, w zasadzie bardzo go przez to szanowała, może i nie była to jej sprawa, ale chciała by oboje z małżeństwa przeszli przez to wszystko w miarę łagodnie, chociaż co ona mogła wiedzieć? Wcale nie znała się na rozwodach, a chociaż Gabe pomagał jej w zrozumieniu ich ze strony prawniczej, to i tak ten temat był dla niej wybitnie trudny.
Póki co wolała po prostu się na tym nie skupiać, ciesząc się zakupami, bo samo to, że miała pieniądze na kupienie bliskim prezentów było dla niej wyjątkowe. Wiadomo, nie było to niewoadomo co, pewnie dla Jony jej podarki były dość liche, ale Chambers wcześniej nie mogła sobie pozwolić na to, by kupić coś każdemu, tak jak w tym roku. Pewnie dlatego myśl, że praktycznie wyczyści konto nieszczególnie ją martwiła. Roztaczała przez to swój dobry humor dookoła, a Jona nie miał być wyjątkiem, kiedy więc mimo wszystko się uśmiechał, Mari wyszczerzyła się jeszcze szerzej zadowolona z siebie, jak rzadko kiedy.
- Uśmiechasz się! - odpowiedziała tak, jakby on nie zdawał sobie z tego sprawy. - Musisz kupić! - podpuszczała go dalej, ciesząc się z tego, jak jej dowcip się udał i przez to też nawet stała w miejscu, gdy chciał założyć jej opaskę. Mało tego, pomachała głową na boki, by zadzwonić dzwonkami. - Pffffu, chyba w twoją! - odpowiedziała na jego zaczepkę i była gotowa to pociągnąć dalej, ale Jonathan na kogoś wpadł, więc i ona się nieco przejęła, stojąc tak z boku i obserwując salwę przeprosin. Kiedy już było po tym, ściągnęła z siebie opaskę i odłożyła ją na bok, by przypadkiem nie wyjść z nią później ze sklepu i nie narobić problemów.
- W sumie nie wiem, ale mam już obrus i jeszcze kupiłam dwie włóczki dla babci, są mega miękkie - pochwaliła się, a zaraz widząc, jak odkłada na bok figurkę, zmarszczyła nieco nos. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo zaskoczyło ją jego pytanie. - Nie no, co ty - zaśmiała się krótko, poprawiając jakiś tam kosmyk włosów. - Mi niczego nie potrzeba - dopowiedziała jeszcze wzruszając ramionami, bo jednak opowiadać o tym, że aż tyle pieniędzy nie ma, nie chciała. To spotkanie było bardo mile i wolała nie zmieniać atmosfery w żenującą. Dlatego też szybko odbiła piłeczkę. - Ale ty musisz coś sobie kupić! - zawyrokowała i ruszyła szybciej w stronę nieco ładniejszych ozdób, rozglądając się za czymś ładnym. - Oooo! Popatrz jaki piękny świecznik! Z jeleniami! Wyglądałby super na przykład na twoim stole! Miałbyś jakiś świąteczny akcent, a jest naprawdę wspaniały! - zachęcała, bo ozdobą naprawdę przypadła jej do gustu, a przy tym wierzyła też, że nie jest aż tak kiczowata. W końcu naprawdę starała się by nie wybrać czegoś pokroju... Tej figurki kota w czapce mikołaja. No może też nie była to wybitna ozdobą, bo jednak sklep w którym się znajdowali nie był z wyższej półki, ale też ewidentnie stali w tej jego części, w której wystawili swój najlepszy asortyment.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niezaprzeczalnie sytuacja w jakiej się znalazł bawiła go tylko z jednego powodu, którym oczywiście była Marianne. W innym wypadku pewnie burknął by coś nieprzyjemnie pod nosem, po czym wyszedł ze sklepu uznając, że jego cierpliwość na tym się kończy. Jednak jak już od pewnego czasu dało się zauważyć, panna Chambers działała na Wainwrighta w nieprzewidywalny i kojący sposób, a więc na twarzy Jony zamiast irytacji, zagościł przyjemny uśmiech. Oczywiście zakupu opaski odmówił, bo nie przesadzajmy, ale prędzej przyszedłby do pracy w tandetnym świątecznym swetrze, niż z czymś takim na głowie, aczkolwiek musiał przyznać, że ten nieodpowiedni żarcik całkiem go rozbawił. Jednak ten temat poszedł w odstawkę, a rozmowa skoncentrowała się ponownie na prezentach. Może to zaskakujące, ale poniekąd Jonathan zazdrościł Marienne, że miała dla kogo przezywać te święta, bo nie oszukujmy się ale kupowania upominków to nie wszystko. Chodzi o coś więcej, czego Wainwright od kilku dobrych lat już nie umiał w sobie odnaleźć. - Włóczki? Nie pamiętam kiedy ostatni raz spotkałem kogokolwiek, kto robi na drutach - pozwolił sobie na wypowiedzenie na głos kwestii nad którą zaczął się przez chwilę zastanawiać. Nie obracał się w kręgach towarzyskich, gdzie tego typu rozrywki były czymś normalnym Ogólnie miał wrażenie, że to hobby osób starszych, albo influenserów, którzy starają się wyróżniać własnymi zainteresowaniami na tle miliona podobnych im osób, wątpił jednak aby babka Marianne należała do tej drugiej grupy. - Słucham? - Rzucił pytaniem, które właściwie odnosiło się do obu kwestii. Zaskoczony był, że dla siebie rudzielec nic nie wybrał i tym, że uznała iż to Jona koniecznie powinien sobie coś kupić. - Wiesz nie przepadam za.. - Przerwał w półzdania, gdy Marianne wskazała na jakiś całkiem elegancko wyglądający świecznik. Może nie było to coś, co Jonathan kupił by sam z własnej nieprzymuszonej woli, ale przynajmniej wyglądało lepiej od większości asortymentu jaki znajdował się w sklepie. - Marysiu, mówiłem ci już, że nie potrzebuję takich rzeczy, ale skoro tak ci się podoba, to może sama go sobie kupisz? - Zaproponował biorąc do ręki wskazaną przez rudzielca ozdobę. - W końcu tobie także należy się jakiś prezent - za argumentował, bo akurat on nigdy na sobie nie oszczędzał, w końcu po coś te pieniądze zarabiał, a że na święta kupował prezenty tylko wąskiemu gronu osób, to wobec siebie potrafił być szczodry. - Eh... Naprawdę aż tak ci się podoba? - Zapytał dla pewności, bo nie odpuszczała, a on nie miał zamiaru sprawiać jej przykrości, skoro tak bardzo spodobała jej się ta figurka. Poza tym zaczął podejrzewać, że Marianne postawiła sobie za cel rozbudzić w nim jakiegoś świątecznego ducha. - No dobrze, niech będzie - poddał się jej namowom. - Wezmę dwa w takim razie - dodał, nie czując potrzeby uzasadniania swojej decyzji.
Gdy już mieli wszystko poszli do kas, a Wainwright miał wrażenie, że Marianne była naprawdę zadowolona z siebie, bo jej szczery uśmiech wydawał się być jeszcze bardziej radosny. W końcu wyszli ze sklepu, a Jona poprzekładał trzymane przez siebie torby, tak aby tą właściwą wyciągnąć w stronę Marianne, już przy kasie poprosił, aby zapakować oba świeczniki osobno.
- To dla ciebie - oznajmił, gdy zatrzymali się na moment. - Byłaś nimi zachwycona, więc postanowiłem, że także powinnaś mieć jeden. I nie odmawiaj, bo inaczej oba zwrócę do sklepu - dodał stanowczo, bo w zasadzie kupił te świeczniki tylko po to, aby jeden z nich dać Chambers. On nie potrzebował tego typu bibelotów, ale zachwyt jaki wymalował się na twarzy rudzielca, gdy zgodził się na ten zakup, rozczulił go na tyle, że nie umiał sobie odmówić tej przyjemności.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet dla Marianne nie było to zaskoczeniem, że Jonathan nie zna nikogo, kto robiłby na drutach. Wątpiła, by ludzie w mieście sięgali po takie rozrywki, chyba, że właśnie teraz ci, którzy są bardziej artystycznymi duszami i chcą wracać do przeszłości.
- No to widzisz, teraz w sumie spotkałeś, bo ja potrafię - pochwaliła się, uśmiechając przy tym delikatnie. Nie, żeby chciała mu w ten sposób zaimponować, było to pewnego rodzaju ciekawostką, która pewnie już nigdy więcej nie wypłynie, bo Jona nawet nie chciał, aby przyszyła mu guzik do płaszcza, więc o sweter tym bardziej jej nie poprosi. - Ale nie jestem tak dobra, jak babcia. Ona na drutach i szydełku robi wszystko. Poszewki na poduszki, serwety, nawet koszyki, jak zakrochmali, czasem nawet ktoś od niej je kupuje... to znaczy kiedyś, bo teraz nie ma już takich sprawnych dłoni - wyjaśniła, jak zwykle mówiąc być może więcej, niż rozmówca chciałby usłyszeć. Trzeba się było przyzwyczaić do tego, że Chambers była gadułą. Przez to też wierzyła, że przekona Jonathana do zakupu świecznika, niby nie powinno jej na tym zależeć, ale po prostu... wydawało jej się to strasznie przykre. To, że wraca po pracy do takiego ogromnego, pustego apartamentu i nie ma tam żadnego miłego elementu wystroju. Owszem, nie jej sprawa, nie wypadało mu mówić, jak ma żyć, ale chyba naprawdę wierzyła, że taki akcent sprawi, że chociaż trochę będzie mu milej, może nawet się uśmiechnie? Z resztą podobne przemyślania miała, gdy Fitzowi dawała urodzinowe jeże. Tylko, że młodszy Wainwright opierał się strasznie, co nieszczególnie współgrało z planem Mari.
- Ale może nie przepadasz, bo nie próbowałeś tego zmienić? Patrz, jakie one są piękne i wcale nie takie super świąteczne, bo motywy takich jelenio-reniferów są teraz modne, widziałam w gazecie - jej taktyką było przegadanie go, chociaż po raz kolejny na moment straciła azymut, kiedy Jona nazwał ją w taki zdrobniały sposób. Pokręciła głową na boki, zanim odnalazła jakieś odpowiednie słowa. - Ja już wydałam dość pieniędzy na tych zakupach - zauważyła żartobliwie, ale było to przy tym jak najbardziej zgodne z prawdą, ale no... nie będzie mu mówić, że sama sobie takiej drogiej ozdoby by nie kupiła. - Tak! Jest przepiękny! Mógłbyś sobie do niego zamontować jakieś zapachowe świeczuszki! - kontynuowała swoje zagrania marketingowe, a kiedy te faktycznie się opłaciły, nie dało się nie zauważyć jej entuzjazmu. Aż podskoczyła wydając z siebie bliżej nieokreślony pisk, a co do ilości, kompletnie się tym nie martwiła, sądząc po prostu, że może Jona chce położyć je gdzieś, gdzie symetrycznie rozłożone dwa świeczniki prezentowałyby się lepiej. Ruszyli więc do kas, gdzie najpierw ona zapłaciła za swoje zakupy, potem Jonathan za swoje i mogli już wychodzić. Miała właśnie pochwalić go, powiedzieć, że cieszy się, że też dla siebie coś kupił, kiedy blondyn wyciągnął w jej kierunku siatkę z jednym ze świeczników.
- Co? - zapytała nieco skołowana, jakby w jej głowie pojawił się jakiś błąd. Przede wszystkim na początek strasznie spanikowała, że naciągnęła go na taki duży wydatek, bo umówmy się, dla niej to był duży wydatek, wbrew jego woli. Nie chciała, by sobie pomyślał, że wyłudza jego pieniądze. - Ja... - rzadko kiedy brakowało jej słów, było to zjawiskiem raczej nie występującym za często. - Ale Jona, gdybym wiedziała, że będziesz chciał mi coś dać, pokazałabym coś tańszego, postawiłeś mi już wcześniej kawę i teraz jeszcze chcesz mnie odwieźć, to też jest paliwo i... - pogubiła się dość mocno, ale Wainwright dał jej raczej jasno do zrozumienia, że świecznik zostanie u niej, albo żadne z nich nie będzie go miało. Jeszcze chwilę gryzła się z myślami, ale skoro nie było wyjścia... było jej naprawdę wstyd, ale jednocześnie nie potrafiła ukryć tego, że się cieszy, jak dziecko. Dlatego też ostatecznie złapała siatkę i podskoczyła, ponownie go wypakowując i oglądając, bo teraz to już była inna akcja, tak? Teraz to był jej świecznik. - Jejku, dziękuję, nigdy nie dostałam czegoś tak ładnego! - przyznała, bo taka była prawda. - Postawię go sobie na szafce nocnej, albo może... o! Może wzięłabym go do pracy na biurko, żeby każdy widział i mi zazdrościł - myślała na głos, obracając ozdobę w dłoniach jeszcze jakiś czas, nim schowała ją z powrotem do odpowiedniej torby. Tylko, że nadal pozostawała jedna kwestia, która nie dawała jej spokoju. Bo no... przyzwyczajona była, by ładnie dziękować za prezenty, ale Jonathan, to Jonathan. Zerkała więc ukradkiem na niego, tocząc jakąś wewnętrzną walkę, a także oceniając ile toreb niósł, a przy tym jaki był wysoki. Planowała, czy powinna coś zrobić z zaskoczenia, a jeśli tak, to na jakim poziomie są, by dobrać odpowiednie gesty, na jakie względem niego mogła się zdobyć. To wszystko dość porządnie zamieszało jej w głowie i dlatego ostatecznie dała za wygraną i postanowiła postawić na przejrzystą i jawną formę.
- Jonathan? - zagadnęła więc, czując dziwne zestresowanie, bo no... nieczęsto miała do czynienia z tego typu ludźmi, a jeszcze nie tak dawno Wainwright jej nie tolerował. Teraz natomiast szła sobie obok niego i ściskała w ramionach przepiękny świecznik, który jej sprezentował. - Pochyliłbyś się, żebym mogła dać ci buzi w policzek? - zapytała, a dopiero, gdy te słowa doszły do jej uszu, dotarło do niej, że jak jej odmówi, to zapadnie się pod ziemię i już z niej nie wyjdzie. Postanowiła więc, jak większość spraw w jej życiu i to ubrać w żart, by w razie potrzeby jako tako wyjść z tego z twarzą. - No wiesz, tam skąd pochodzę tak się dziękuje za prezenty, ale jesteś za wysoki, a przez torby przytulić też za bardzo nie mam ciebie jak - wyłożyła mu wszystko jasno, mając nadzieję, że dzięki temu jej zamiary będą dla niego jasne i nie zabrzmią dość dziwnie. Ostatecznie też powinien chyba wiedzieć, że jest osobą dość bezpośrednią. Bała się po prostu, że w swoim wycofaniu jakoś go urazi taką prośbą, ale zależało jej przy tym, by naprawdę zrozumiał, jaką jej przyjemność zrobił, nawet jeśli w dalszym ciągu uważała, że nie powinien wydawać na nią tyle pieniędzy. Chyba najgorsze w tym wszystkim było to, że sama chciałaby mu coś podarować, a no... jej wytwory z masy solnej do takiego świecznika się nie umywają. Może mogłaby przedyskutować to z Rae, albo Fitzem? Tylko z drugiej strony czy wtedy wyraziłaby odpowiednio swoją wdzięczność, czy może poszłaby na łatwiznę? Wszystko to było naprawdę skomplikowane, bo Mari zwykle nie znajdowała się w takich sytuacjach. Tam, skąd pochodziła prezenty naprawdę były dość symboliczne i w pierwszej kolejności kupowało się rzeczy pierwszej potrzeby.
W sumie, teraz jak tak czekała na jego reakcje, to z każdą sekundą stresowała się coraz bardziej, że może Jonathan uzna ją jednak za nachalną, albo nazbyt prostą, albo w ogóle pójdzie się poskarżyć Rae, że jej kuzynka jest jakaś taka nieokrzesana. No może i to zabawne, ale naprawdę już na końcu języka miała jakieś słowa w stylu albo jednak nie, zapomnij, tylko, że to z kolei zabrzmiałoby dość niegrzecznie, a ona jednak chciała okazać wdzięczność, a nie chamstwo. Słowem, wpakowała się sama w dość niezręczną sytuację i nie pierwszy raz obiecała sobie, że na przyszłość będzie uważniej planowała to, co mówi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Musiał przyznać, że zaskoczyły go umiejętności jakie posiadała Marianne, bo jednak niezbyt często spotyka się młode kobiety, które parają się takim osobliwym hobby. Nie mniej jednak odnotował w swojej pamięci zapis, że zna kogoś tak uzdolnionego, aczkolwiek nie sądził, aby kiedykolwiek ta wiedza mogłaby mu się na coś przydać.
Miał przemożną ochotę zapalić, ale Marianne niestety oponowała, zamiast bez zbędnych dyskusji przyjąć prezent.
- Jaką benzynę? - Ocknął się od razu, bo w jej wypowiedzi ta kwestia zabrzmiała najzabawniej, reszta była p prostu nieumiejętną próbą odwrócenia jego uwagi. - Daj spokój. Po prostu przyjmij ten prezent, albo odniosę go do sklepu - ponowił swoją groźbę i ostatecznie, udało mu się przekonać Chambers do przyjęcia podarunku. Radość jaka wymalowała się na twarzy rudzielca, wprawiła i Jonathana w niemały zachwyt, więc przez kilka sekund po prostu stał bez słowa i gapił się na dziewczynę. - Cieszę się, że tak ci się podoba. Ja swój postawię tam gdzie proponowałaś, niech już ci będzie - oznajmił, po czym uśmiechnął się delikatnie i ruszył z miejsca, kierując się w stronę szpitalnego parkingu.
Mógł też wreszcie zapalić. W momencie w którym Marianne go zawołała, miał zamiar włożyć papierosa do ust, ale zaprzestał tego ruchu, spoglądając w bok na idącą przy nim dziewczynę.
- Tak? - Zapytał zaintrygowany, a że Chambers się zatrzymała to i on to zrobił, czekając na rozwinięcie akcji. I dobrze, że nie włożył tej fajki do ust, bo pewnie teraz by mu z nich wypadła. Był kompletnie zaskoczony pytaniem rudzielca, przez co nie odpowiedział od razu, co pewnie i ją nieco skołowało, bo po chwili dodała kilka słów wyjaśnienia, które w zasadzie jeszcze bardziej zawstydziły Jonę. Stał więc tak gapiąc się na nią w milczeniu i dziękując za zimny wiatr, przez który jego twarz była już dawno zaczerwieniona w kilku miejscach. - Wiesz, zwykłe "dziękuje" wystarczyło - odezwał się w końcu. - Ale nie odmówię tak miłemu gestowi - dodał, bo przecież cieszył się, tak? Marianne nie była mu obojętna z czym zaczął się powoli oswajać, aczkolwiek niespecjalnie coś sam z tym robił, bo nieudolny był z niego romantyk. No i też sytuacja w jakiej się znajdowała, jakoś romansom nie sprzyjała, w końcu był bratem człowieka z którym rozwodziła się jej kuzynka. Ogólnie biorąc nic nie sprzyjało nawiązaniu się między nimi jakiejkolwiek głębszej relacji, więc Wainwright podchodził do wszystkiego z dystansem, aczkolwiek oponować nie miał zamiaru.
Schylił się więc, tak jak prosiła, a gdy jej ciepłe usta musnęły jego policzek, przymknął na moment oczy, pozwalając sobie na delektowanie się tym niepewnym, uroczym i nieoczywistym dla niego gestem, bo mimo wszystko był raczej nieprzystępnym człowiekiem i nawet względem bliskich mu osób, często zachowywał nadmierny dystans. Zaś w tamtej chwili pod każdym względem zachwycił się tym delikatnym pocałunkiem - zapachem włosów Mari, delikatnością jej warg, sposobem w jakim podparła się dłonią o jego tors. Czuł każdy ten maleńki szczegół tysiąckroć bardziej, niż każde inne intymne zbliżenie jakie w ostatnim czasie było mu dane przeżyć.
- Teraz to ja się czuję, jakbym dostał prezent - powiedział, gdy już się odsunęła, ale Jona nadal czuł ciepło na policzku, w miejscu w którym go pocałowała. Może jego słowa były dość nietypowe, ale dokładnie takie przemyślenia go naszły, gdy uzmysłowił sobie ile ten czyn dla niego znaczył. - Emm.. Chcesz jeszcze gdzieś wejść, czy idziemy już do auta? - Zagadnął po chwili, bo mimo wszystko przerastały go takie sytuacje, a tym bardziej gdy na przeciwko stała właśnie Marianne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czekała w napięciu, aż Jonathan jakoś zareaguje na jej prośbę. Nigdy nie należała do osób, które łatwo się zawstydzały, bo mimo wszystko była raczej śmiałą kobietą, ale teraz najwyraźniej jej śmiałość gdzieś się schowała. No bo może nieco przesadziła? On był wycofanym człowiekiem, już i tak dużo miłych rzeczy dla niej dzisiaj zrobił, a Chambers chyba przeciągała strunę. Kiedy więc Wainwright powiedział, że zwykłe dziękuje wystarczy, poczuła się trochę tak, jakby miała dostać zawału. Zrobiło jej się strasznie głupio, ale trwało to jedynie kilka uderzeń serca i zaraz dodał kolejne słowa, więc na twarzy Mari szybko ponownie zagościł uśmiech. Przybliżyła się też zaraz, jak tylko się nachylił i podpierając się o niego, stanęła na palcach, by złożyć tego obiecanego buziaka. To miała być normalna akcja, nie pierwszy raz całowała kogoś w policzek, ale jednak zrobiło jej się jakoś tak... dziwnie. No bo jednak Jonathan nie był byle kim, a ich relacja od dość sporej niechęci dalece się rozwinęła. W końcu stanęła płasko na ziemi, patrząc sobie na niego i ona także pomyślała o tym, że na całe szczęście jej twarz była już czerwona od mrozu, bo kiedy Wainwright uznał, że i ona dała mu prezent, to jakoś tak nieco się speszyła.
- Jeśli tak, to niestety ten ode mnie nie umywa się do super świecznika - zażartowała, bo poczucie humoru było jej odpowiedzią na wszystko i odetchnęła nieco głębiej, kręcąc głową na boki. - Mam już wszystko, więc możemy się zbierać - odpowiedziała na jego pytanie, bo rzeczywiście mieli już pełne siatki prezentów, które Marianne mogła zapakować i wysłać do Asotin.
Jak już zbliżyli się do szpitala, to pewnie jeszcze chwilę musieli podyskutować o tym, że Chambers nie chce nawet wchodzić na teren parkingu, więc poczeka za wyjazdem, ale jednak ostatecznie nie chcąc robić dodatkowych problemów postanowiła nieco się przemóc i podejść do jego samochodu, jednak wcale nie bez problemów. Mimo tej małej przeszkody bardzo mu była wdzięczna za to, że jej towarzyszył w tych zakupach i ją odwiózł, co pewnie wiele razy mu powtórzyła, zanim wysiadła z wozu i poszła do siebie.

<zt x2>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#sprawdzę

Coraz mocniej zaczynała dostrzegać znamiona czasu, który wyrywał życie spomiędzy palców zwyczajnych śmiertelników. Kiedyś bez najmniejszej oznaki zmęczenia urządzała maratony po przeróżnych sklepach - co oczywiście nie oznaczało, że robiła to z ogromną przyjemnością! W końcu gdzieś tak po godzinie zaczynała być znużona i niezadowolona z nieefektywnych poszukiwań. Teraz dodatkowo dochodziło pragnienie krótkiej przerwy, by dać zmęczonym mięśniom chwilę odpoczynku. I teraz pojawiało się najważniejsze pytanie; ile w tym było z psychologicznej gierki własnego umysłu? Wszakże parę tygodni temu stała się posiadaczką jezusowego wieku (choć to określenie jest jak pięść do nosa, gdy w grę wchodzi wyznanie kobiety, ale nie przywiązujmy do tego zbyt wielkiej wagi) i rozmyślania na temat przemijania samoistnie zawładnęły jej umysłem. Oczywiście bez większego dramatyzmu - nie wypatrywała z desperacją zmarszczek na twarzy widocznej w lustrze, nie liczyła potencjalnych siwych włosów na czubku głowy. Wprawdzie nigdy tak na poważnie nie zastanawiała się nad własnym wiekiem i wszystkim, co się z nim wiązało - bo przecież tak to wyglądało, nieprawdaż? Społeczeństwo zamykało ludzkie życie w ramach, do których najrozsądniej byłoby się dopasować. A ona nadal nie potrafiła określić, w jakim kierunku zmierzało jej życie... a w jakim powinno.
Ledwo wyrwała się z rozmyślań, mocniej zaciskając palce na tkaninie ciemnej koszuli i powoli przenosząc spojrzenie na osobę stojącą nieopodal. Wpatrywała się jeszcze przez moment w ciszy, by w miarę możliwości oprzytomnieć i skupić się na zakupach. - Jak myślisz? Warta swojej ceny? - Rzuciła trochę bezmyślnie, unosząc delikatnie do góry wieszak z oglądaną koszulą. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy przypadkowo nie odezwał się do omylnie do kogoś w sklepie. Zapewne teraz policzki Esther powinny zapłonąć czerwienią, gdy zawstydzeniem rzuciłaby jakąś przepraszającą formułkę. Ostatecznie nie zdecydowała się na to, wybierając zapewne dziwniejszą opcję na wyjście z tej sytuacji. Nadal stała z uniesioną dłonią, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi na zakupowy dylemat... którego właściwie nigdy nie miała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

3.

Ostatnie wydarzenia dały jej trochę do myślenia. I przegląd szafy również. Nawet jej własny syn zwrócił jej uwagę, że ta bluzka już dawno powinna być w koszu – jej własny syn. Może to był bunt czterolatka? Tak dużo o tym czytała, będąc jeszcze w ciąży, ale nie spodziewała się, że dotknie to również ją. Miała jednak motywację na zmianę garderoby; spotkanie z byłym kochankiem! O tak, wrócił do miasta, gdziekolwiek był i spotkali się już, a ona wyglądała jak siedem nieszczęść. Zaraz po zakupach planowała też odświeżyć trochę fryzurę. Za takie burżujstwo będą jedli chleb z solą i masłem, ale przynajmniej młody nie będzie się wstydził. Zazwyczaj nie ma czasu na wyjścia na miasto, bo po pracy jest okrutnie zmęczona, a jeszcze Phin potrzebuje zabawy i wspólnego czasu, lecz mimo to nadszedł moment wielkich, ogromnych zmian. Uznała to za wstęp do randkowania, na które właściwie nigdy nie była gotowa, ale może to pozwoli jej zapomnieć ojca jej syna. A tego niechciała, naprawdę.
Chodziła po sklepach, czując coraz to większe zrezygnowanie. Wciąż coś jej nie pasowało (głównie ceny), albo nie mogła znaleźć odpowiedniego koloru i fasonu jaki chciała. Wypiła jedną kawę, a następnie drugą i skoczyła coś zjeść na szybko. Powoli zaczynała się poddawać, stwierdzając, że ani Miles, ani randki nie są dla niej i nie podbije już żadnego męskiego serca, nosząc wciąż stare i znoszone ciuchy. Szukała inspiracji wszędzie, w Internecie, w gazetkach, u koleżanek, ale nikt nie doradzi jej na żywo.
Chyba, że…
Nieopodal sklepu – jej ostatniej nadziei na zmianę – dostrzegła nastolatkę. Przyszła jej do głowy szalona myśl i z pewnością niecodzienna; normalnie nie zrobiłaby czegoś takiego jak teraz. Naprawdę zależało jej na kupieniu czegoś dziś i zapomnienia jak najszybciej o żenującej porażce. Podeszła do dziewczyny, uśmiechając się przy tym najładniej jak potrafiła i wcale nie przerażająco.
- Cześć, przepraszam, że ci przeszkadzam, ale… potrzebuję rady. Serio, nie znam się na dzisiejszej modzie, moja szafa jest fatalna, były w mieście i własny syn mnie ostatnio wyśmiał, więc proszę, pójdziesz ze mną na zakupy? – matka wariatka – tak można określić Marcy, składającą dłonie jak do modlitwy przed nastolatką. Doskonała droga do zamknięcia ją w areszcie za zaczepianie nieletnich i, zaraz nadejdzie gorsze: - Kupię ci alkohol, papierosy, co zechcesz, tylko rzucisz mi radą co nosić a co nie.
I całe szczęście, że wokół nikogo nie było, bo już skuwaliby Marcy w kajdanki za sam absurd całej sytuacji. A jej po prostu zależało, by zrobić wrażenie na byłym. Oby nie straciła syna przez te chęci. Liczyła jednak, że dziewczyna zrozumie Marcy i zlituje się nad nią; a co najwyżej wyśmieje ją, bez wzywania posiłków.

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

ciuszek

Dzisiaj Stella miała leniwy dzień. Nigdzie się nie śpieszyła. Spóźniła się na autobus spod szkoły do centrum, ale w ogóle jej to nie zasmuciło, po prostu dłużej pogadała z koleżankami z klasy. Przy okazji dowiedziała się kilku ciekawych plotek na temat nowego nauczyciela chemii, które obiecała sobie później prześledzić w internecie. Co by zrobiła gdyby nie istniały żadne media społecznościowe? Byłaby zbłąkanym dzieckiem we mgle, a tak mogła się dowiedzieć czegoś ciekawego przed pierwszą lekcją, która wypadała jej już jutro. Wątpiła, by miała dzięki niemu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zrozumieć istnienie wiązań kowalencyjnych, ale może to nierozumienie będzie mniej bolesne.
Spotkała się w centrum ze swoją przyjaciółką Jess i spędziła z nią przyjemne dwie godzinki w kawiarni przy dużej czekoladzie z bitą śmietaną i ciasteczkami. Kubki smakowe Stelli były odporne na słodycz, była w stanie skonsumować wielkie ilości i nie czuć się przesłodzona, dlatego wychodząc z lokalu wzięła sobie jeszcze jedno ciastko na wynos. Jess też naopowiadała jej mnóstwo niestworzonych historii, więc Stella mogła uznać to spotkanie za udane. Pożegnała się z nią i poszła na przystanek, ale po drodze uznała, że pogoda jest zbyt przyjemna, żeby tak wcześnie wracać do domu. Usiadła sobie na ławce przy deptaku, wyciągnęła swój szkicownik, a na uszy nałożyła pastelowo różowe słuchawki, by umilić sobie czas ulubioną muzyką. Tupała nogą w rytm wygrywanego utworu, czasem coś sobie cicho dośpiewała, zapominając, że ktoś może ją usłyszeć. Ołówek gładko przesuwał się po pożółkłej kartce papieru, szkicując budynek naprzeciwko.
Aż nagle ten relaks przerwał jej nieznajomy głos. Zaskoczona podskoczyła na ławce, zsuwając z ucha jedną słuchawkę, a gdyby ktoś się nad nią pochylił, usłyszałby anielski głos Harry'ego Stylesa (jego koncert zbliżał się wielkimi krokami!).
- Co... - wydukała, spoglądając na kobietę z wyraźną konsternacją wymalowaną na twarzy, mierząc ją od góry do dołu, chcąc się upewnić, że nie rozmawia z wariatką. Po krótkiej chwili doszła do wniosku, że wcale na wariatkę nie wygląda. - Mam pójść z tobą na zakupy? - Upewniła się, rozglądając się dookoła, jakby spodziewała się, że zaraz wyskoczy ktoś z kamerą i mikrofonem, bo okaże się, że bierze udział w jakimś programie. Zamknęła swój szkicownik, bo nie lubiła, kiedy obcy ludzie mu się przyglądali - to była bardzo prywatna rzecz, na niektórych stronach równie prywatna co pamiętnik, w zależności od tego, co w nim akurat malowała. Jeszcze raz jej się przyjrzała, choć tym razem bystrzejszym wzrokiem, zsuwając słuchawki na szyję. W zasadzie miała czas, nigdzie się nie śpieszyła, nie miała żadnych ambitnych planów na resztę popołudnia. Mimo wszystko zerknęła na zegarek w telefonie, żeby dać jej do zrozumienia, że trochę się poświęca. - No dobra - zgodziła się po chwili jak gdyby nigdy nic, a kiedy wstała z ławki, zaskoczona odkryła, że jest równie wysoka co nieznajoma, a to nie zdarzało się często. Ciotka Dakota miała rację, musiała ostatnio jeszcze trochę urosnąć, takie siłą wyciśnięte centymetry, które gdzieś się wcześniej zapodziały. - Możemy tutaj wejść - wskazała głową na sklep naprzeciwko nich, nigdy w nim nie była, ale manekiny były ubrane całkiem znośnie. Wpakowała szkicownik z powrotem do plecaka, włączyła pauzę, gumę do żucia wyrzuciła do pobliskiego śmietnika, i pewnym krokiem weszła do sklepu.
- Niech będą papierosy - rzuciła do niej przez ramię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasem naprawdę chętnie cofnęłaby się do beztroskich czasów liceum. No, w miarę beztroskich, bo już wtedy siostry zakonne mówiły wciąż o samodzielności, wybieraniu college i zbieraniu pieniędzy na ewentualne życie bez nauki. I Marcy znalazła się w tej mniejszości, która wcale nie chciała uczyć się dłużej. Chciała zarabiać, żyć jak inni dorośli, poczuć w końcu prawdziwą wolność i niezależność. Tak to poczuła, że ledwo co zdołała opanować sztukę radzenia sobie na dobrym poziomie, bez większych wyrzeczeń, to przypałętał się taki kochanek, który zmajstrował jej Phinna. Nie żałuje nic, bo były to bardzo miłe wspomnienia, a młody jest naprawdę pociesznym dzieckiem, który ratuje własną matkę od stoczenia się. To dzięki niemu złoży kiedyś papiery na kurs kulinarny, a jeszcze wcześniej na awans i ze zwykłej pokojówki zmieni się w królową pokojówek; z własnym gabinetem.
Wciąż ją dziwiła ta chęć zmian, która nastąpiła wraz z pojawieniem się jej byłego. Zwłaszcza, że była w dość stałym związku i to raczej z Isakiem planowała przyszłość, niż z Milesem. Skomplikowany świat dorosłych. Tęskniła do czasów, gdy nie mogła się zdecydować pomiędzy lodem truskawkowym, a czekoladowym. Wszystko wtedy wydawało się o wiele łatwiejsze, a dramaty nastoletnich serc całkiem przyjemne. Oczywiście nie zawsze, wiadomo.
Może gdyby lepiej uważała w szkole na trendy, uwagi pseudokoleżanek i czytałaby magazyny, miałaby normalny styl i nie potrzebowałaby teraz pomocy. Izolowała się, więc nie przyniosło to żadnego efektu lepszego ubierania się. Wiecznie to samo: koszulki, spodnie i zwykłe trampki. Sukienki nie wchodziły w grę, ani kolory zachęcające do życia. Same odcienie czerni, brązu, czasem i paski biało-szare, ale na tym kreatywność garderoby Marcy kończyła się. Jej „styl” krzyczał wręcz głośno zgłoś mnie do programu o ubieraniu! Pewnie ani Sablewska, ani Gok nie poradziliby sobie z Marcy Thirlwall.
Pewnie całe liceum tej młodej damy będzie hucznie naśmiewało się ze starej baby, nie potrafiącej wybrać samej sobie ubrań. Ale co z tego? Ona i tak nigdy nie usłyszy tych komentarzy, na które zresztą zrobiła się już dawno odporna.
Nie zaglądała dziewczynie w szkicownik. Kiedyś pisała dziennik i wiedziała jak to jest, gdy oko komuś uciekało, aby dowiedzieć się o czym myśli. A jeszcze sam fakt, że była obca – pogrążyłby ją.
- Tak, właśnie tak – rozłożyła ręce, prezentując się i uśmiechnęła się dość wymownie. Była dziwną karykaturą dziewczyny skatera. I przestało jej się to podobać. Podążyła wzrokiem za dziewczyną, również szukając (nieświadomie) ukrytej kamery, ale nic nie dojrzały. Dopiero po chwili do niej dotarło za czym rozglądały się, więc parsknęła śmiechem i pokręciła głową. - Nieee, nie żartuję. Poważnie potrzebuję rady kogoś… w trendach. I młodego. Wiesz, żadne siksowate miniówki, a coś po prostu… lepszego.
Będą musiały zachować to w tajemnicy; właściwie Marcy będzie musiała, przed Linden i przed resztą swoich przyjaciół, zwłaszcza przed Isakiem, bo uznają ją za wariatkę – tak jak Stella przed chwilą. Odetchnęła głęboko, gdy dziewczyna zerknęła na zegarek. W duchu modliła się, żeby miała dla niej czas, bo już więcej nie chciała tak błaźnić się przed obcymi. Dzisiejsza młodzież potrafi być okrutna i choć Marcy dobrze radziła sobie z ciętym językiem, nie miała chyba już siły walczyć z nastolatkami. A zwłaszcza z ich rodzicami. Och, oby rodzice tej dziewczyny nie dowiedzieli się! A jeśli już – niech mają niegroźne zawody jak pan i pani z warzywniaka.
- O rany. Uratujesz mnie tym, naprawdę – westchnęła z ulgą, zerkając na sklep. Właśnie do niego zamierzała wejść; raz upolowała tam za całkiem niezłą cenę ładną sukienkę. Nie założyła jej jeszcze ani razu, ale tylko dlatego, że nie było okazji. Może na zakończenie przedszkola syna? Ruszyła od razu za nią. - Pewnie, pewnie. Jestem Marcy Thrilwall. Tak na wszelki wypadek jakbyś jednak chciała mnie gdzieś zgłosić na policję – dodała cicho z rozbawieniem. Co prawda, nie było jej tak do śmiechu, ale może tym samym dziewczyna poczuje się trochę pewniej. - Więc tak... nie chcę żadnych różowych rzeczy, wyglądam w tym kolorze jak czarownica, ale... żółty to podobno nowa czerń, prawda?
run too fast and you'll risk it all
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „First Hill”