WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rudowłosa zachichotała. Dotychczas nie przyszło jej do głowy by stosować podobne praktyki wobec opornych tancerzy, ale kto wie, skoro to działa, to może musi spróbować?
- Dziękuję za poradę. Przy pierwszej nadarzającej się okazji przetestuję - oświadczyła pół żartem, pół serio. Co prawda nie planowała tej techniki stosować wobec kursanów w szkole tańca, chociaż pewnie niejednemu odrobina procentów dodałaby śmiałości i luzu, tak wskazanego w zajęciach ruchowych, szczególnie jeśli chciało się z nich czerpać również i przyjemność.
- Dexter… hmm, jak ten, co miał laboratorium i nieznośną siostrę Dee Dee, która niszczyła jego eksperymenty - skomentowała z zamyśleniem Tottie, przypominając sobie kreskówkę z najmłodszych lat - jej brat Carl, szczególnie podczas choroby, namiętnie oglądał Cartoon Network i całe maratony kreskówek, więc pewnie to dzięki niemu znała ten tytuł i skojarzyła bohatera - imiennika mężczyzny, z którym tańczyła. - Miło mi cię poznać, Dexterze - dodała, łapiąc na kilka sekund kontakt wzrokowy z ciut bardziej znajomym nieznajomym.
- Ooo, to dopiero zaskoczenie! - skwitowała Tottie dając się nabrać na tego szarego dostawcę żarcia i pewnie nie dyskutowałaby, gdyby nie ta pauza Sherwooda, po której nastąpiło wyjawienie prawdziwej profesji. O ile wcześniejsza opcja wydawała się rudowłosej dość nieoczywista, tak informacja o detektywie była jeszcze większym szokiem.
- To detektywi mają życie? - zapytała odruchowo, ale zorientowała się, że niezbyt dobrze to brzmi, więc uznała, że musi sprecyzować o co jej chodzi. - To znaczy… myślałam, że całe dnie spędzają w pracy. Jesteś teraz w pracy? - zapytała, odchylając głowę w bok, by przelotnie spojrzeć na otoczenie, które nie wydawało się podejrzane. - Nie przepłoszyłam ci tymi moimi pląsami jakiegoś zbira, którego tropisz? - dopytała konspiracyjnym szeptem, lekko nachylając się ku mężczyźnie, by tylko on mógł usłyszeć jej słowa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skojarzenia z bohaterem kreskówki nie były oczywiście dla niego żadną nowością. Spotykał się z tym raz na jakiś czas, choć z wiekiem coraz rzadziej. Jakoś tak w dzieciństwie ludzie byli bardziej skorzy do wrzucania go w tę ramkę. Dobrze, że nie był rudy, bo w ogóle nie daliby mu spokoju.
- Dokładnie. Albo jak ten seryjny morderca i policyjny analityk z serialu Showtime. - Ten zresztą też był rudy, też miał specyficzną siostrę i też był bardzo inteligentny. To był jednak koniec podobieństw między nim, a tym z Cartoon Network. Sherwoodowi bliżej chyba było jednak do tego nieanimowanego, przynajmniej pod względem roboty. Do nauki jakoś nadmiernie go nie ciągnęło. Na szczęście nie miał za uszami masowych zabójstw, ćwiartowania ciał czy wyrzucania ich do oceanu. Wszystko jeszcze przed nim!
- Myślała tak też moja była i każda kolejna, z którą się spotykałem. Może dlatego jestem singlem? - rzucił niby to żartobliwie, ale jednak musiało być w tym ziarno prawdy. Narzeczona zostawiła go między innymi przez czas oraz poziom niebezpieczeństwa, z jakim wiązała się jego praca. A że przez załamanie, jakie przeszedł po rozstaniu, nabrał tendencji do pracoholizmu, to jakoś nikt nigdy nie dał rady zagrzać przy nim miejsca na dłużej.
- Jestem na tropie okropnego złodzieja. Posunął się do czynów wyjątkowo karygodnych. Pozbawił człowieka środków do życia i godności i jeszcze się tym chełpił, dasz wiarę? - również obniżył głos do szeptu i zaczął rozglądać się podejrzliwie, jakby dzieciak, który wyrwał mu portfel, miał się nagle magicznie zmaterializować na środku chodnika, na którym pląsali. Na nic takiego się nie zapowiadało, nie widział nawet w okolicy kogokolwiek, kto z jakiegoś powodu miałby mieć coś wspólnego ze wspomnianym zbirem. No, chyba że był jego ofiarą. Ale czy w okolicy jest ktoś tak naiwny jak Dexter?
Obrazek
Dream a little dream of me
Make me into something sweet
Turn the radio on, dancing to a pop song
Fuck it, I love you

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Choć o serialu Tottie słyszała, to jednak nie szukała okazji by go oglądnąć. Nie do końca w jej klimacie były produkcje, gdzie dokonywano morderstwa albo odkrywano zwłoki. Możliwe, że przeszłość dziewczyny rzutowała na dokonywany przez nią dobór seriali, które miałyby ją odmóżdżyć, a nie - nawet nieumyślnie - przywoływać wspomnienia związane z rzekomym rozszerzonym samobójstwem w jej najbliższej rodzinie.
- Och, to prawda, był i taki bohater. Bliżej ci do któregoś, czy piszesz swoją własną fabułę? - zapytała, choć już zanim otrzymała odpowiedź celowała w trzecią opcję. Wydawała jej się najbardziej odpowiednia i pasująca do nowego znajomego.
Zmieszała się wyraźnie po komentarzu mężczyzny.
- Ojej, przykro mi - odparła cicho, bo rzeczywiście szkoda jej się zrobiło Dextera. - Nie chciałam poruszyć tak bolesnego tematu - dodała, przygryzając wargę. Żałowała, że wcześniej nie ugryzła się w język, by powstrzymać się od stwierdzenia o pracy. Była też w kropce, bo przez to, że nie znała Sherwooda, trudno jej przychodziło dobranie odpowiednich słów, które mogłyby dodać mu otuchy. Z drugiej strony - czy on potrzebował takiego wsparcia, szczególnie od kogoś, kogo zna ledwie kilka minut. - Czasami bycie singlem nie jest wcale takie złe i też pozwala odnaleźć coś na kształt szczęścia - powiedziała nieco bezradnie, lekko wzruszając przy tym ramionami. Sama nie miała nikogo i choć do tańca nie było trudno znaleźć partnera, o tyle w kwestii związków niekoniecznie sprawy szły tak pomyślnie, jakby sobie tego życzyła, więc zdążyła już do tego przywyknąć.
Wiadomość, którą przekazał Dexter, zmroziła Tottie. Momentalnie zdjęła ręce, które opierała o ramiona mężczyzny i odsunęła się kawałek, porażona tą informacją.
- Nie żartujesz? - zapytała, by się upewnić i dołączyła do rozglądania się wokół, by wyłapać w ich otoczeniu kogoś podejrzanego. - Może mogę jakoś pomóc? Nie mam przy sobie zbyt wielu pieniędzy, ale niedawno robiłam zakupy, to mogłabym ci dać to, co kupiłam. Wystarczy na śniadanie, może i jakiś prosty obiad... - Spoglądnęła w stronę roweru, który zdążył wyłożyć się na chodniku, jednak nie wzbudzał zbytniego zainteresowania kogokolwiek, bo był już wysłużonym środkiem transportu i nawet gdyby ktoś chciał go sprzedać, to nie dostałby za niego wiele. - Ta rana… to też przez ten wypadek? - zapytała, ręką wskazując na miejsce na swojej głowie, tak jakby była lustrzanym odbiciem Sherwooda.


Edit: [10.11.2020] - brak odpowiedzi współgracza

/zt.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

chapter five.

Żołądek burczał głośno, domagając się kolejnej dawki cukru i węglowodanów, których mu tak okrutnie zaczęła odmawiać. Ciężkie torby z organicznej bawełny, boleśnie stukały o jej biodra, a kilka samotnych, wystających marchewek raz na jakiś czas wbijało się jej pod żebra, kiedy szła z zacięciem wąskim chodnikiem. Pełnym wyrw i krzywych kostek, o które co rusz się potykała. Do tej pory nie była fanką zdrowego jedzenia, a w ciągu ostatnich trzech miesięcy dała ku temu stanowczy manifest, upychając w drobnym ciele dania błyskawiczne, zalewane zatrważającą ilością coca-coli. Dopiero kiedy po raz pierwszy wychynęła z mieszkania, ubrana w ogrodniczki zamiast workowatego dresu, jakiś trybik w jej głowie się przekręcił, oznajmiając, że teraz ona, właśnie ta Linden spod dziewiątki, nazywana pieszczotliwie przez sąsiadów dziwaczką (ci bardziej złośliwi mówili o niej "niespełna rozumu"), stawia pierwszy krok ku odnowie. A nie ma przecież nic lepszego i nic bardziej znaczącego jak zadbanie o swoje ciało. Osobistą świątynię, którą do tej pory zdążyła doszczętnie zbezcześcić, zajmując się również wątrobą, która (cud!) jeszcze domagała po taki imponującej ilości rozlanego wina.
Nie zastanawiała się jeszcze co zrobi z tak dużą ilością selera naciowego, ani do czego jej aż tuzin papryczek chilli, zważywszy na to, że za zbyt ostrymi potrawami wcale nie przepadała. Podpatrzyła te artefakty w kuchni starszego brata, a skoro on nimi operował, zdawałoby się, że da się z nich wyczarować wszystko. Wreszcie jej myśli nie krążyły niczym błędny rycerz wokół listopadowego wydarzenia, którym do tej pory żyła większa część mieszkańców jej piętra. I może tak by było przez resztę drogi do domu, a nawet i resztę dnia, który spędziłaby na nieudolnej próbie połączenia ze sobą zakupionych warzyw, ale pech chciał, że tuż przed nią zamajaczył znajomy kształt. Wysoka postać z burzą ciemnych loków, których nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie przeoczyć. Zainteresowany był akurat witryną, co z ulgą przyjęła, znajdując w tym sposobność ucieczki. Taktyczny manewr jaki wykorzystała do odwrotu spalił na panewce, gdy jej but zahaczył o tą nieszczęsną, krzywą kostkę, a tylna noga splątała się z tą tkwiącą w chodniku, skazując całą akcję na niepowodzenie.
Głośny jazgot upadających toreb był zaledwie początkiem, nadciągającej apokalipsy, gdy dwie główki kapusty, w towarzystwie kilku cebul potoczyły się w stronę mężczyzny, zatrzymując u jego stop. Chwilę później runęła tam Deni z wyrazem prawdziwego nieszczęścia na twarzy i zbolałym jękiem jaki wydobył się z jej ust zanim zakryła je fala włosów.
- Nic mi nie jest! - rzuciła naprędce, pilnując aby poskręcane we wszystkie strony, ciemnobrązowe fale, nie opuściły jej twarzy, służąc za prowizoryczną maskę. Może jej nie rozpozna, może sobie pójdzie i zostawi to dziewczę w spokoju, skazane na niełaskę krzywego chodnika.
- Poradzę sobie - dodała jeszcze na wszelki wypadek, ani myśląc żeby przepraszać za zuchwały atak warzyw, które wysypały się z jej toreb.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ach, co za piękny weekand! Tak weekand! Nie mógłby sobie w żaden inny dzień pozwolić na to, aby o tej porze sobie swobodnie wyjść na miasto poza pracą. Oczywiście ze względu na naturę swojej pracy, musiał pracować nawet w weekandy, ale zdarzało mu się od czasu do czasu, że mógł sobie pozwolić na wzięcie wolnego w te dni. Nie w każdy tydzień, bo jednak bycie neurochirurgiem było czasochłonne, no i był zawsze potrzebny. Dlatego też mogło się wydawać, że miał w teorii wolne, bo sobie postanowił zrobić odpoczynek, może wyjść na miasto, zrelaksować się, porobić zakupy, czy też oddać się swoim zainteresowaniom. W praktyce jednak musiał być dalej dostępny pod telefonem, gdyby nagle w szpitalu zrobiła się jakaś sytuacja awaryjny i doktor Brown był potrzebny. Wiedział, w co się pakuje już, gdy był na studiach i wciąż się zdecydował pójść w tym kierunku. Oczywiście, gdyby kiedyś zmienił zdanie, to pewno znalazłaby gdzieś posadę w miejscu i na stanowisku, gdzie wymagaliby od niego mniej czasu. Na razie jednak chirurgia mózgu była jego pasją. Było to coś, co wciąż chciał robić.
Okej, no dobra, ale co on robił konkretnie na tej ulicy? Spacerował? Tak i nie. Postanowił wyjść na spacer, a akurat powodem ku temu było wyjście do sklepów. Niekoniecznie miał w planach cokolwiek kupić (i wciąż tego nie zrobił), ale szansa zawsze była. Przede wszystkim zależało mu na tym, by wyjść z domu, zrelaksować się, zażyć trochę ruchu, który nie był spowodowany pracą oraz dawką stresu. Przechodził sobie między ludźmi, kiedy nagle zainteresowała go witryna sklepu odzieżowego, a konkretniej spodnie, które to zauważył na wystawie. Wyglądały one fajnie i... kurcze, cena strasznie dużo. Mógł sobie pozwolić ze swoją pensją, ale Henry nie należał do ludzi, którzy szastali kasą na prawo i lewo na rzeczy, które niekoniecznie mógł potrzebować. Z drugiej strony może potrzebuje nowych spodni?
Nim jego tok myślowy potoczył się dalej, to nagle usłyszał gdzieś z boku jakiś głośny hałas. Słyszał gwałtowny krzyk, odgłos upadku oraz toreb spadających na ziemię. Zaraz też zobaczył, jak o jego stopy obijają się różne warzywa... a źródłem wszystkiego była kobieta leżąca na ziemi niedaleko niego.
- Nic pani nie jest? - jego pierwszym instynktem było, by ruszyć potrzebującej z pomocą. Zaraz jednak usłyszał jej odpowiedź. Kiedy chciał zaproponować, by pomóc jej wstać, to wolała to zrobić sama. Henry naturalnie zdziwiły reakcje kobiety, ale może po prostu należała do tych osób, co preferowały sobie same radzić.
- Przynajmniej pomogę zebrać zakupy, okej? - stwierdził i zaczął zbierać główki kapusty, cebule, no i wszystko, co poturlało się bliżej niego. "Nieznajoma" rzecz jasna protestowała, ku zdziwieniu Henry'ego... lecz ono już przestawało wynikać tylko z jej protestów. Im dłużej mówiła, tym bardziej zaczynał mieć wrażenie, że skądś rozpoznaje ten głos.
- Czy my się nie znamy? - nagle rzucił jakby odruchowo, po czym wstał z pozycji klęczącej, trzymając w obu dłoniach zakupy kobiety, wciąż niezapakowane z powrotem w jej torbach. Próbowała zaprzeczać, chociażby klasycznym stwierdzeniem, że nie ma pojęcia, o czym on mówi, ale akurat Henry ma dobrą pamięć do osób. Zwłaszcza jeśli jest to ktoś, kogo miał już okazję wiele razy spotkać... i to w normalniejszych okolicznościach niż te obecne.
- Linden? Lidnen... co ty? - zapytał się jej nagle, wciąż nie wiedzą, czy jednak miał dobre przeczucie co do tożsamości kobiety. Głos wydawał się mu znajomy. Zresztą trudno jest zapomnieć kogoś, kto porzucił jednego z jego nielicznych przyjaciół na ołtarzu parę miesięcy wstecz.
- Dawno cię nie widziałem odkąd... - już nawet nie dokończył myśli, bo chyba ona doskonale wiedziała, od kiedy się nie widzieli. Pewno musiał wyglądać ciekawie z kapustą w ręce i do tego miną, która mówiła wszystko. Kobieta nie była obecnie jedną z jego ulubionych osób.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jakiś przechodzień z boku mógłby stwierdzić, że w tej scenie jest coś ujmującego. To jak nieporadnie ta rozciągnięta na chodniku dziewucha, próbowała ukryć swoją tożsamość, a równocześnie nie dopuścić, aby z jej mobilnego warzywniaka zrobiły się zgliszcza, wyglądało na swój sposób uroczo. Pociesznie. Jak mała dziewczynka, zamykająca oczy, będąc święcie przekonaną, że dzięki temu nikt jej nie zobaczy. Dokładnie tak zachowywała się trzydziestoletnia Linden, która w oczach niektórych (grono się w ostatnim czasie co prawda zawęziło) uchodziła za dojrzałą kobietę. Cóż. Jej sąsiedzi z tą teorią z pewnością by się nie zgodzili. Prawdopodobnie tak samo jak mężczyzna przed, którego stopami padła i inni nieweselni goście. Ach, i pracownicy marketu, w którym zrobiła pobojowisko tydzień temu, no i może jeszcze kelnerzy w jej ulubionej kawiarni, gdy zalała byłego męża cukrową polewą, w postaci kawy.
Nie. Ta (uwaga, ważne!) najbardziej ogarnięta, opiekuńcza, matkująca i najdojrzalsza (tak, wszystko się zgadza) Krzyzanowska, od jakiegoś czasu po prostu nie była sobą, zaznając życia w zupełnie innej, nieznanej dotychczas sobie formie. Robiła wszystko to, o co nawet by siebie nie podejrzewała, podejmowała decyzje, wcale nie w oparciu o czyjeś dobro, tylko swoje (wreszcie!) i stosowała wręcz absurdalne zabiegi w unikaniu niechcianych spotkań. Z marnym skutkiem, rzecz jasna.
Rozpłaszczona jak żaba, wciąż próbowała skryć się za kurtyną włosów, nawet wstając, głowę podkulając niemalże tak mocno, że gdyby tylko się dało, przebiłaby nią klatkę piersiową i schowała się w tej świeżo wyrzeźbionej dziurze. Energicznie kręcąc głową zaprzeczała, jakoby to ona miała być Linden Krzyzanowski. Nie. Mogła w tej chwili być kimś innym, kimkolwiek, ale nie tą Linden, o którą ją posądza. Ona... Ona wyjechała. Nie żyje. Nie zna jej. To nie ona.
- Na pewno nie! - odpowiedziała od razu, nieco za ostro, ale głowy nie prostowała, jakby dostała jakiegoś dziwnego skurczu szyi. Jeszcze tych kilka samotnych ziemniaków, pietruszka i może iść. A, i rzepa się poturlała straszliwie daleko.
- Jaka Linden? - zapytała głupio, choć jej przykrywka została spalona już jakieś kilka sekund wcześniej, gdy Henry połączył koniec z końcem, a że głupi nie był, dalsze plany przechytrzenia go były co najmniej naiwne.
- Eeee... A, ja - wydukała z siebie, przyjmując z niechęcią fakt, że już się nie wyłga. Łypnęła na niego jednym okiem, pozwalając, aby część włosów wreszcie odsłoniła jej twarz. Dzięki temu dostrzegła jeszcze marchewkę nieopodal.
- Prawda, to długi czas - pokiwała głową, robiąc coraz głupszą minę. Kiedy się denerwowała, ciężko było jej zachować powagę, a w jej miejsce pojawiał się durny uśmieszek, którego w żaden sposób nie umiała powstrzymać. - Oj, muszę już lecieć, bo, no, wiesz... - wytłumaczyła się pospiesznie, łapiąc się pierwszej lepszej wymówki jaka wpadnie jej do głowy. Problem w tym, że nie wpadła żadna. Czarna dziura zaległa jej głowę, więc postanowiła zostawić mu tą kapustę, a nawet porzucić tamtą marchewkę i odwróciła się na pięcie w celu dalszej ucieczki, ale chodnik ot tak się nie naprostował. Wciąż był krzywy, a jej nogi w przypływie panicznego paraliżu, znowu się poplątały, a Linden tym razem wyrżnęła w sklepową witrynę, na nowo się rozpłaszczając, tym razem na stojąco.
- Albo nie, jednak zostanę - zawyrokowała chwilę później, uznając, że całe to zdarzenie jest jakimś misternym, bożym planem, zesłanym jej w ramach pokuty za popełnione ostatnio grzechy. - Wszystko... W porządku Henry? - zapytała, tym razem poważnie, a głos jej lekko zadrżał. Tyle pytań jej się nasuwało na myśl, ale nie śmiała ich zadawać. Nie po tym co zrobiła. A wbrew pozorom wciąż martwiła się o byłego narzeczonego. Henry'ego też lubiła, choć obecnie nie należał on do grona osób, które chciałaby zobaczyć.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pójdźmy wręcz o krok dalej! Gdyby jakiś przechodzień się temu całemu zdarzeniu przyglądał, a na tej ulicy to było raczej pewne, to widok musiał być też komiczny! W końcu wyobraźcie sobie. Idziecie po ulicy, zajmujecie się swoimi sprawami. Może nawet na zakupy też poszliście? Tu nagle gdzieś po drugiej stronie drogi jakaś pani z torbami zakupowymi się wywala na ziemię, bo potknęła się o krzywiznę chodnika. Dla innych pierwszą reakcją byłoby zamartwienie się, tak jak to było u Henry'ego, kiedy jeszcze nie wiedział, kto taki upadł niedaleko niego. Były jednak takie osoby na świecie, którzy mogliby się nawet zacząć śmiać, a przynajmniej stwierdzić, że sytuacja jest zabawna. Tak, niektórych rozbawiało nieszczęście innych. Nie Henry'ego, oj nie. On do takich osób nie należał. Zresztą, nawet jeśli kogoś niespecjalnie lubił, to nie życzył tej osobie nic złego.
Widział reakcję kobiety, kiedy założył, że to może być Linden. Sprawiło to, że początkowo zrobiło mu się głupio, bo jednak przyjął ewentualność, że mógł się mylić. Było tak jednak tylko do momentu, kiedy kobieta wymówiła swoje własne imię. To, w połączeniu z jej głosem, rozwiało jakoś jego wątpliwości i był teraz pewien, kogo przed sobą widzi. Brunetka chyba musiała to zauważyć, bo nagle jej mowa ciała się zmieniła, a do tego łypnęła na niego jednym okiem, które się odsłoniła spomiędzy kosmyków włosów. Tak, widział wtedy na tyle jej twarzy, by być już absolutnie pewnym, kto to jest!
- Tak... ty - stwierdził tak trochę bez emocji, spokojnie. Nie miał w końcu zamiaru robić jakieś sceny w publicznym miejscu. Wprawdzie mocno zraniła jednego z jego najlepszych przyjaciół, ale nie zmieniało to faktu, że nie wypadało robić awantury przy ludziach. Co nie znaczy, że da radę ostatecznie się powstrzymać, ale to swoją drogą. Nim zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, to Liden już chciała się stąd zwijać. Do tego miała zamiar zostawić go z tą całą kapustą, cebulami i resztą warzyw w jego ramionach! Ej! No co ty! Kobieta jednak zaraz wykonała kolejnego fikołka i tym razem obaliła się o sąsiednią witrynę sklepu. Na szczęście przetrwała ona uderzenie. Linden oraz wielka szyba.
- Mówisz? - zapytał trochę sarkastycznie, trochę retorycznie, po czym podszedł powoli do kobiety i mimo wszystko pomógł zapakować do środka toreb rzeczy, które dla niej trzymał. Tak w końcu wypadało, nie? Zapłaciła za to wszystko, należało więc do niej. Pytanie malarki trochę go zaskoczyło, bo po tym, co zrobiła, to myślał, że nie będą ją takie rzeczy obchodzić - Nie wiem, Linden. Czy może być wszystko okej, gdy spotykam osobę, która zraniła kogoś, kto się ode mnie nie odwrócił, nawet gdy przez lata byłem kompletnym dupkiem? - znowu było to pytanie retoryczne, ale ona niekoniecznie mogła sobie z tego zdawać sprawę. Po włożeniu wszystkich zakupów do jej toreb, Henry trochę się od niej odsunął i przyjrzał. Następnie założył jedną rękę na drugą, na wysokości swojej klatki piersiowej.
- Gdzie byłaś? Próbowałem się z tobą skontaktować od kilku tygodni, ale nie odbierasz telefonu - wyznał po chwili swojej rozmówczyni - To Mitch... poprosił mnie, żebym odebrał od ciebie parę rzeczy, które wciąż ponoć są w twoim mieszkaniu - szybko wytłumaczył powód swoich prób kontaktu, bo widział, że Linden była trochę zdziwiona, czemu akurat Brown próbował do niej dotrzeć. Tak. Jego przyjaciel, a jej były narzeczony, nie czuł się na siłach, by kontaktować się z nią. Nie po tym wszystkim. Dlatego poprosił Henry'ego, by mógł zaaranżować odbiór kilku rzeczy, które wciąż były u Krzyzanowskiej. Miał też je sam odebrać, bo... w sumie nie musiał wiedzieć czemu. Skoro Mitch tego potrzebował, to był gotowy to zrobić. Pewno nie chciał się zbytnio z Linden widzieć i niezbyt mu się dziwił.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby tak dokonać analizy psychologicznej Linden (a nikomu tego nie życzę), za istotnie ciekawy fakt można uznać, że w sytuacji najwyższego kryzysu i zagrożenia kontuzją, jej pierwszym pytaniem było jak on się czuje, a nie zadanie go samej sobie. Co ciekawe, sama zainteresowana, nie czuła się najlepiej. Twarożek z warzywami, który zjadła z rana, przesuwał się jej niebezpieczne w brzuchu, a oczy nie wiedziały gdzie się podziać. Ilekroć natrafiały na spojrzenie Henry'ego, to chociaż nie było ono nawet wrogie (musiała z niechęcią przyznać, że zachował klasę; w przeciwieństwie do niej), wprawiało ją w dogłębne zakłopotanie. Ileż to razy jeszcze będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami swojego ślubnego występku? Starszy brat dość rozsądnie ujął to w słowa, twierdząc, że nie powinna się skupiać na samo zadręczaniu. W rezultacie nie wyszło najgorzej. Nie musiała spędzić wieczności w nieudanym małżeństwie z mężem, który prawdopodobnie po czasie zacząłby się męczyć równie mocno jak ona. Szkopuł w tym, że tych niedopowiedzeń było mnóstwo. Do tej pory nie śmiała nawet się odezwać z ewentualnymi wyjaśnieniami. W jej głowie wciąż panował chaos, przez który nie potrafiła się przebić przy wyborze odpowiednich słów. Istniało również ryzyko, iż w wyniku nadmiernego szoku (o ile słowo to jest dobrze dobrane) dostanie hiperwentylacji i nie powie zupełnie nic.
Rana wciąż była świeża, a chociaż od pamiętnego dnia minęło już kilka miesięcy, miała irytujące wrażenie jakby doszło do tego zaledwie przed kilkoma dniami.
Spojrzała na niego wielkimi oczami, kiedy zbliżył się żeby miłosiernie oddać jej kapustę. To było na swój sposób miłe, że nie próbował w nią rzucić tą kapustą, ani nawet najzwyczajniej w świecie odwrócić się na pięcie i zostawić jej z tym bałaganem. Z drugiej strony, wciąż łypała na niego nieufnie, obawiając się ukrytych intencji. Wykładu, który zmiecie jej ostatnimi czasy niewygórowane ego i z powrotem wpakuje w za duże dresy i niezdrowy nawyk trucia ciała bombami tłuszczowo-cukrowymi.
- No - przyznała krótko, wbijając na chwilę wzrok w beton. Wszystko żeby nie zobaczyć wyrzutu w jego oczach albo co gorsza, rozczarowania. - A to nie tak, że dupek dupka zrozumie? - w chwili, w której jej usta rozciągnęły się w żałosnej próbie zawadiackiego uśmiechu, w głowie rozległ się znany dobrze z kabaretów dźwięk werbla i talerzy. Wcale nie chciała tak zabrzmieć, ani nie chciała żeby miał ją za dupka. Doskonale wiedziała jak postąpiła i cierpiała w zadośćuczynieniu długie miesiące. Ale on o tym nie wiedział.
- Ja... - zawiesiła się w kolejnej próbie żartobliwej odpowiedzi, ale szybko poniechała dalszego ciągnięcia tej farsy. Znów zwiesiła głowę, a włosy smętnie opadły jej na twarz, jakby były odbiciem jej obecnych uczuć. Nadszedł moment, w którym musiała wyznać swoje grzechy, a przede wszystkim wytłumaczyć się. Choć pierwszą osobą, do której powinna się zwrócić o rozgrzeszenie, z pewnością był Mitch, była zbyt dużym tchórzem. Może właśnie Henry był pierwszym krokiem, ku odkupieniu?
- W domu Henry. Byłam cały czas w domu - wyznała, wzdychając ciężko i uniosła na powrót głowę, patrząc mu głęboko oczy. Szukała chociaż krztyny zrozumienia, ale go nie oczekiwała. - Przepraszam, po prostu... To wszystko mnie przerosło. Nie wiedziałam nawet, że dzwoniłeś. Musiałeś być jedną z wielu pozycji, które zginęły w gąszczu nieodebranych połączeń. Oczywiście, powiedz kiedy Ci tylko pasuje, a zbiorę rzeczy w jedno miejsce i Ci przekażę - zastygła w bezruchu, kręcąc nerwowo nogą kółka w chodniku. Nie miała bladego pojęcia gdzie znajduje się większość rzeczy narzeczonego, ale wcale nie dlatego, że upchnęła je gdzieś w ferworze złości czy smutku. Jej mieszkanie, chociaż ostatecznie się dźwignęła, wciąż pozostawiało po sobie wiele do życzenia. Do tej pory potykała się o stare pojemniki po żarciu na wynos i puste butelki po winie, ale na swoją obronę mogła dodać, że było ich znacznie mniej niż jeszcze kilka tygodni temu.
- Wcale nie chciałam żeby to tak się potoczyło. Naprawdę nie chciałam źle. Chyba po prostu jakaś część mnie jest zepsuta i nie funkcjonuje prawidłowo. Przynajmniej ta odpowiadająca za podejmowanie racjonalnych decyzji - mruknęła cicho, a w jej głosie słychać było szczerą skruchę. Pogubiła się gdzieś pomiędzy dniem, w którym zdecydowała się założyć pierścionek na palec serdeczny, a momentem, w którym wybiegła z kościoła. Powinna była zareagować od razu, a nawet jeśli pod wpływem impulsu przyjęła zaręczyny, powinna była je odwołać. Przez cały ten czas czuła się odpowiedzialna doprowadzenia tego do końca. Jakby odmowa i odwołanie ślubnych zaproszeń w ogóle nie wchodziło w grę.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W pewnym sensie można powiedzieć, że Henry miał podobnie, jeśli chodziło o martwienie się o drugiego człowieka w pierwszej kolejności niż samego siebie. Można to było uzasadnić skrzywieniem zawodowym, bo w końcu jako chirurg, ba, jako lekarz powinien martwić się o dobro swoich pacjentów, nie o samego siebie. Prawda jednak była z góry inna. Brown był taki od zawsze. Fakt, zdarzały mu się chwile, kiedy potrafił być trochę samolubny. Przykładowo w chwilach, kiedy widział, że druga osoba wykorzystywała jego dobroć do własnych, parszywych celów, albo ktoś mu mocno podpadł. Wtedy to już Henry nie był taki przyjaźnie nastawiony. Tak więc do jakiej tu kategorii mogła się wpasować Linden? Ktoś, kto mu podpadł? Czy może ktoś, kto zasługiwał na jego dobroć? Było to pytanie, na które ciemnowłosy nie byłby w stanie teraz odpowiedzieć, nawet jakby chciał. Z jednej strony nie była ona jego ulubioną osobą i choć przed tym całym ślubem uważał, że jest nawet fajna i zazdrościł swojemu przyjacielowi, to tak teraz jego opinia o kobiecie nie była za najlepsza. Z drugiej zaś strony... jakaś tam część jego jestestwa mówiła mu, że może niekoniecznie zna całą historię? Łatwo było założyć człowiekowi, że Krzyzanowska zrobiła to wszystko specjalnie, by skrzywdzić Mitcha i sprawić, by cierpiał. Kiedy jednak tak na nią patrzył, w tej chwili, to sam nie był już pewien. Nie wyglądała na kogoś, kto ostatnio cieszył się życiem. Wręcz przeciwnie. Wyglądała na zmęczoną, zestresowaną i jakby coś jej leżało na sercu od dawna. Czyżby to były wyrzuty sumienia? Ciężko mu to było ocenić, bo jednak nie potrafi czytać w myślach.
- Tak mówią, a przecież byłem kiedyś sam dupkiem, jak już powiedziałem - odparł krótko, kiedy Linden zasugerowała, że jako dawny dupek, może powinien być w stanie ją trochę zrozumieć. Nie, nie był. Przynajmniej nie teraz. Była jednak jedna rzecz, którą mógł jej przyznać, choć jeszcze nie była na to pora. Miał jednak wkrótce się zdradzić ze swoją opinią na ten temat, choć jeszcze o tym nie zdawał sobie sprawy. Nie odwzajemnił jej jednak uśmiechu, choć jego twarz wciąż pozostawała bez zmian. Nie wyglądał ani na specjalnie wkurzonego jej widokiem, ani zadowolonego. Było tak tylko dlatego, że kto wie, gdyby nie publika, to czy by jej czegoś nie powiedział. Nie chciał jednak robić sceny, jak już zostało ustalone. Przyglądał się brunetce, wciąż mając jedną rękę założoną na drugą i uważnie zaczął wysłuchiwać tego, co chciała mu powiedzieć, a przynajmniej co czuła, że ma mu do powiedzenia. Dopiero teraz, kiedy odważyła mu się spojrzeć w oczy i zatrzymać na nich swój wzrok na dłużej, to zaczął dostrzegać zmęczenie w nich. Chyba faktycznie coś było nie tak, a to, co zaczęła mówić, tylko go w tym utwierdziło.
- Nie... - zaczął, choć momentalnie zamilkł, przełykając swoją ślinę. Co w końcu mógł powiedzieć? Albo czy było to coś, co chciał powiedzieć? Zwłaszcza jej? - Nie musisz przepraszać. Po prostu.... po prostu Mitch mnie o to poprosił. On... - dalej bił się trochę z tym, czy cokolwiek jej mówić, ale ostatecznie zdecydował, że pewno ją zastanawia, co u jej byłego narzeczonego słychać - On ciężko to znosi... co zaszło między wami. Dlatego poprosił mnie, żebym ci o tym wspomniał i odebrał jego rzeczy. Nie ma do tego sam głowy ostatnimi czasy - wyjaśnił kobiecie, lecz nic więcej nie chciał mówić. Głównie dlatego, że jeśli ta dwójka kiedyś postanowi usiąść do jakieś rozmowy między sobą, to powinni pewne sprawy sami ze sobą wyjaśnić. Nie zamierzał się ani w to mieszać, ani być swego rodzaju pośrednikiem, który plotkowałby drugiej stronie, co ich dawny partner powiedział. Wysłuchał dalszego wywodu Linden i choć nie miał wobec niej obecnie za dobrej opinii, to jednak była jedna rzecz, którą musiał przyznać... otwarcie.
- Może i nie chciałaś, ale i tak potoczyło się tak, a nie inaczej. Jeśli mam być szczery, to... - zaniemówił, jakby zastanawiając się nad czymś. W końcu widział, że sama ciężko to wszystko znosi, a przecież nie słynął z tego, by dobijał leżących - Nie lubię cię, bo nie potrafię zrozumieć, jak mogłaś tak długo tą szopkę ciągnąć, by złamać Mitchowi serce dopiero przed ołtarzem - powiedział trochę stanowczo i mógł nawet przez chwilę brzmieć, jakby miał zaraz wybuchnąć. Prawdopodobnie ku zdziwieniu Linden, ramiona Henry'ego się zluzowały, a mężczyzna westchnął ze zrezygnowaniem, opuszczając na moment głowę. Zaraz jednak jego wzrok z powrotem spotkał się z jej - Z drugiej strony... nie rozumiem, czemu to zrobiłaś, a więc może nie do końca pojmuję całą historię. Może miałaś swoje powody, nie wiem. Wiem, że jeśli chcesz kogoś przepraszać, to nie mnie, tylko Mitcha - dokończył swoje zdanie, po czym pomasował się ręką z tyłu szyi. Następnie także oparł się o witrynę sklepową, o której opierała się Linden, spoglądając w kierunku ulicy w zamyśleniu.
- Mogę w weekand wpaść po jego rzeczy. Wolisz w ten, czy następny? - wrócił do tematu, który prowadzili trochę wcześniej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Iluzja, którą była spowita od chwili, w której opuściła mieszkanie, prysła. Kłamliwy obraz szczęścia, którym się otoczyła, zniknął. Znowu była kłębkiem nerwów, a spotkanie z Henrym tylko sprawiło, że przestępowała z nogę na nogę, raz za razem dając świadectwo głupoty, choć nigdy wcześniej tak się nie zachowywała.
Była zmęczona udawaniem. Umyte, świeżo ułożone włosy nie błyszczały, a teksturę miały matową. Delikatnie umalowana twarz. Rzęsy pociągnięte jednym ruchem tuszu, lekko podkreślone policzki i bezbarwna szminka. Ale nic nie było w stanie zatuszować sińców pod oczami, które wytrwale towarzyszyły jej od kilku miesięcy. Wreszcie paznokcie pomalowane transparentnym lakierem i skórki, których dawno nie widziała na oczy, z manią w stresie i żalu, obgryzając miejsce, w którym mogłyby się znajdować.
- A mam wrażenie, że powinnam robić to bez końca - odpowiedziała, podchwycając jego wzrok. Czuła się w obowiązku wiecznej pokuty, jakby pójście dalej było czymś złym, zakazanym, a zwłaszcza w jej przypadku. Każde jego kolejne słowo, dźgało ją jak niewidzialny szpikulec. Oczywiście, że Mitch cierpiał. Spodziewała się tego i to właśnie to wprawiało ja w największą rozpacz. Sposób w jaki to zakończyła. Ale nie potrafiła tam ustać dłużej. Słowa nie były w stanie przejść jej przez gardło, za każdym razem kiedy zbierała się na odwagę żeby poprosić go o odwołanie ślubu. Wciąż przed oczami miała jego ciepłe, ufne spojrzenie, którym ją obdarowywał i tak bardzo, potwornie nie chciała go zawieźć. Aż w końcu zrobiła to w najgorszy, możliwy sposób. Cios w samo serce.
To spojrzenie prześladowało ją. Widziała je w suficie, na łóżku, na podłodze, a zwłaszcza zamykając oczy. Sprawiało, że łzy ciekły jej tak długo, aż kanaliki nie były w stanie już żadnej kolejnej z siebie wypuścić. I to wszystko było teraz widać. W jej pozie, pełnej rezygnacji. Nieudanej próbie ucieczki, a nawet tych zmatowionych włosach, udających że wszystko jest w porządku.
- Och - wyrwało jej się, a w głowie poszukiwała słów jakie byłyby odpowiednie na tą reakcję, ale żadnych nie było pod ręką. Nic nie było dobre. Wszystko jakieś takie źle dobrane, niestosowne. - Wciąż... Dalej, jest bardzo źle? To znaczy, radzi sobie.... jakoś? - nie powinna pytać. Powinna uszanować jego żałobę po stracie zdradzieckiej ukochanej, ale musiała to wiedzieć. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby doprowadziła go na skraj rozpaczy, gdyby złamała w nim ducha.
Wbiła uporczywe spojrzenie w Henry'ego doszukując się cienia szansy na to, że może wcale nie jest tak źle. Że może już do siebie dochodzi, a ona niepotrzebnie co noc wylewa morze łez.
- Nie oczekuję, że będziesz mnie lubił. Prawdę mówiąc, na razie sama siebie nie lubię - przyznała, na nowo odkrywając wady i zalety chodnika pod sobą. - Nie umiem Ci tego wytłumaczyć. Ciężko jest mi przedstawić to jednowymiarowo. Ale... chociaż stało się to w najgorszym, możliwym wariancie to naprawdę próbowałam temu zapobiec. Chyba po prostu nie jestem na tyle silna i mimo, że robiłam wszystko żeby tylko mu nie złamać serca, to właśnie to zrobiłam. Cóż... Nigdy nie miałam w rodzinie silnego, kobiecego wzorca, ale mogę jedynie winić siebie - dodała jeszcze, wcale nie próbując się wybielić ani obronić. Na to nie było nawet najmniejszych szans. Chciała jednak chociaż odrobinę przybliżyć mu sytuację w jakiej wtedy się znalazła. Może kiedyś odnajdzie na to odpowiednie słowa, ale to nie był jeszcze ten czas.
- Jasne, wpadnij w ten - odpowiedziała nieco za szybko, uzmysławiając sobie, że weekend jest tuż tuż, a jej mieszkanie wciąż wygląda jakby wybuchł tam granat. Ale może to i lepiej. Wreszcie będzie miała okazję wziąć się w garść i zacząć sprzątać cały ten burdel, który narobiła, a najlepiej było zacząć właśnie od mieszkania.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Udawanie, że wszystko jest okej, coś nas nie męczy i już przeżyliśmy przez to, co najgorsze i jesteśmy gotowi ruszyć dalej ze swoją przyszłością. Gdyby Henry mógł teraz czytać w myślach i wiedzieć, co takiego było w głowie Linden, to pewno z jednej strony nie wiedziałby, jak ogarnąć część rzeczy, a z drugiej potrafiłby ją zrozumieć. W końcu sam pamięta jeszcze niedawne czasy, po stracie swojej Emily, kiedy przez długie dni... tygodnie... miesiące.... okej, lata! Przez długie lata tak wszystkim wmawiał, że jest z nim w porządku, że w pewnym momencie sam zaczął w to wierzyć. Nawet jeśli swoim zachowaniem czasami pokazywał inaczej, to nie chciał, by było inaczej. Przede wszystkim nie chciał przyjąć do siebie w ogóle możliwości, że potrzebował pomocy z poradzeniem sobie ze swoją żałobą. Kosztowało to prawie życie jednego z jego pacjentów na stole operacyjnym. Po tamtym wydarzeniu mężczyzna zdał sobie sprawę, że jednak powinien znaleźć profesjonalną pomoc, nie udawać, że wszystko jest dobrze i odrzucać od siebie wszystkich, którzy próbowali mu pomóc. Niestety w wielu przypadkach było za późno, bo jego depresja zniszczyła wiele długich przyjaźni. Prawie zniszczyła jego relację z rodziną, która jednak koniec końców się od niego nie odwróciła.
- Chyba chodziło mi o to, że nie to nie do mnie powinnaś kierować te przeprosiny, wiesz? - zwrócił kobiecie uwagę, bo choć rozumiał, że mogła czuć się winna tego, co się stało (i słusznie z jego punktu widzenia!), to chyba nie był on tą osobą, która powinna to słyszeć. Był nią jego kumpel, a jej były narzeczony, który w ciągu następnych tygodni od nieudanego ślubu strasznie to wszystko przeżywał. Przynajmniej tyle słyszał od jego bliskich, bo on telefonów nie odbierał od niego. W końcu Brown zaprzestał kontaktu i postanowił dać Mitchowi trochę czasu. W końcu się do niego odezwał, zaczęli znowu gadać i jakiś czas temu poprosił on naszego neurochirurga, by skontaktował się z Linden i wziął z jej mieszkania parę jego rzeczy. On, jak każdy dobry przyjaciel, postanowił wyświadczyć mu tę przysługę. Zwłaszcza że domyślał się, przez co on musiał przechodzić.
- Nie wiem... na początku w ogóle zamknął się na wszystkich. Dopiero niedawno zaczęliśmy gadać. Wydaje mi się, że jest okej, choć... - zaczął jej opowiadać, sam za bardzo nie wiedząc czemu. Czemu ją to tak interesowało? Czyżby czuła skruchę? Zależało jej na kimś, kogo skrzywdziła? Nieważne jak bardzo Henry chciał z niej teraz zrobić tą kompletną złą socjopatkę bez skrupułów, to jednak nie była to osoba, którą teraz przed sobą widział. W jego oczach stała zmęczona kobieta. Zmęczona psychicznie i pełna żalu. Nie znaczyło to, że Henry czuł wobec niej sympatię w tej chwili, ale... ale nie mógł powiedzieć, że nie widział w niej żadnej skruchy. Może więc też ściągało to sen z jej powiek? Możliwe - Wciąż jednak przeżywa... no bo nie potrafi zrozumieć, czemu sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, bo sam mi nic nie mówi - nie był do końca pewien, czy był to dobry pomysł, ale od ślubu minęło już kilka miesięcy. Może dobrze by im to zrobiło, gdyby się spotkali? Porozmawiali ze sobą? Z drugiej zaś strony... nie chciał nic otwarcie sugerować, ani też sam nikogo na nic nie namawiać, bo mogło się takie coś też skończyć kompletną katastrofą. Wysłuchał oczywiście tego, co miała mu do powiedzenia po chwili, lecz Brown nie wiedział za bardzo, co ma na to powiedzieć. Linden starała mu się wytłumaczyć trochę sytuację, ale nie wychodziło jej to za dobrze. Podłapał jednak jedno. Starała mu się chyba przekazać, że uczucia wobec Mitcha stopniowo zanikały, aż w końcu zaczęła mieć wątpliwości wobec ślubu? Może o to chodzi? Nie wiedział, ale nie miał zamiaru poruszać tematu. Po pierwsze, jego rozmówczyni nie wyglądała na kogoś, kto był w najlepszym stanie do rozmowy o tym, zwłaszcza publicznie. Po drugie... no ponownie, może powinna te wyjaśnienia przekazać stronie pokrzywdzonej? Tak przynajmniej uważał.
- Okej... dalej mieszkasz w tym samym miejscu? O której bym mógł wpaść? - dopytał się dalej, bo w sumie nie chciał jej też dłużej tu przytrzymywać. Bał się też, że im dłużej tu z nią pogada, tym większa szansa, że powie coś, czego mógłby żałować. Poza tym może miała swoje plany, a on miał do tego swoje, więc...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W dniu swoich jedenastych urodzin, pamiętała, że Lake i tata strasznie się pokłócili. Nie zwróciła uwagi na to co było powodem kłótni, ale tors starszego brata, który rozpłaszczył się na jej baśniowym (przynajmniej w mniemaniu jej matki, która położyła na szczycie dwie, lukrowe księżniczki, których prawdę powiedziawszy Deni nie znosiła) torcie. Płakała wtedy ze czterdzieści minut, skryta w maminych, zbyt pstrokatych rabatkach, zanim znalazł ją drugi z braci, tłumacząc, że to nic takiego. I małej Linden zrobiło się wtedy niesamowicie głupio, że z tak trywialnego powodu wylewa morze łez, kiedy każdej zimy umierają setki bezdomnych, a niektóre dzieci nie mają co jeść. A ona śmie płakać nad tym tortem, który na pewno nawet nie był smaczny i może, to i lepiej, że nikt go nie musiał jeść.
Potem było pierwsze rozstanie z chłopakiem, nieudana trwała, ukruszony ząb i ogromny pryszcz na środku czoła, kilka kolejnych kłótni (tym razem to byli rodzice), przedawkowanie młodszej siostry i za każdym razem wmawiała sobie, że jej płacz to czysty egoizm, bo inni mają gorzej. Tak było i tym razem, gdy schowana w stercie śmieci, pustych butelek, za dużych dresów i w dodatku z tłustymi włosami, łkała w poduszkę, wyrzucając sobie, że jeśli już ma biadolić, to powód powinien być zgoła inny. Ale to nie wychodziło. Codziennie powtarzała ten sam rytuał, któremu towarzyszyło wkurwienie na siebie samą i bezbrzeżny smutek, którym katowała się, za każdym razem gdy jej myśli wracały do przerażonego i zbolałego wzroku Mitcha, a potem znowu nachodziła ją fala złości, bo użala się nad sobą, gdy inni mają gorzej. Mimo to chciała zniknąć. Zatopić się w miękkiej pościeli i czekać aż ją w siebie wchłonie, aż zgnije pod stertą śmieci, pojedynczych czipsów i jednorazowych chusteczek. Nie umiała odkryć największej tajemnicy swojego istnienia. Co dokładnie było w jej środku zepsute? Co sprawiało, że dokonywała takich, a nie innych decyzji? Może to jakieś wadliwe oprogramowanie, złe geny przekazane przez dziwacznych rodziców albo czip w szczepionce na ospę, o którym chyba mówił jakiś bezdomny mesjasz, wygłaszający swoje mowy w zaułku po drodze do sklepu monopolowego.
- Wiem, ale... To chyba jeszcze za wcześnie. Zbyt dużo złego narobiłam żeby jeszcze prosić go o wybaczenie. I... Myślę, że Tobie też jestem winna przeprosiny, i wszystkim którzy wybrali się na ten pożal się Boże ślub - wyjaśniła mu, wciąż czując wyrzuty sumienia względem byłego narzeczonego, jego rodziny, przyjaciół, a nawet tych wszystkich pomarszczonych, wygłodniałych plotek starych panien. Chociaż nie. Cofnij. Ich wcale nie było jej szkoda. Wybiegając z kościoła słyszała podniecone szepty i mlaskanie jęzorów, żywo uderzających o podniebienia.
Wciąż zaś było za wcześnie i nie wiedziała kiedy nadejdzie dobry moment żeby do niego zadzwonić, przeprosić go. Może nigdy. Może napisze kiedyś list, zaadresuje go i zamknie w szufladzie. Albo pocztą pantoflową pośle przeprosiny, które w trakcie ewoluują i narobią szkód. Nie. Nie wiedziała jeszcze jak to rozwiązać.
- Och - westchnęła, spuszczając zaszklony wzrok w dół. Nawet nie umiała sobie wyobrazić w jak kiepskim stanie musiał znajdować się Mitch. Domyślała się, że w sto razy gorszym niż ona. W końcu to on został porzucony i to właśnie przez nią. Jako, że był osobą pełną ciepła i empatii, była niemalże pewna, że doznał w pewnym stopniu załamania nerwowego. Pocieszającym jednak był fakt, że w jakimś stopniu się ze stanu tej psychicznej agonii otrząsnął. - Wiem, że może nie zabrzmi to najlepiej, ale go rozumiem. Naprawdę. Może to właśnie przez to, że byliśmy do siebie tacy podobni... Stało się jak stało - powiedziała cicho, dalej zbolałym spojrzeniem, przesuwając po chodniku. - Oddałabym wszystko gdybym mogła jakoś sprawić żeby nie cierpiał - a była święcie przekonana, że jej wizyta jedynie wszystko by pogorszyła. Gdyby znalazła się na jego miejscu, prawdopodobnie zbudowałaby ołtarzyk ofiarny, nad którym odprawiałaby jakieś rytuały voodoo. Okej, może przesadziła. Niemniej, zdawało jej się, że jej głos, nawet gdyby znajdował się po drugiej stronie słuchawki, zadziałałby jedynie jak pogrzebacz, przesuwający się po świeżej ranie. A najbardziej na świecie nie chciała dokładać kolejnej cegiełki do jego krzywdy.
- Tak, dalej w tym samym - odpowiedziała, kiwając głową dla potwierdzenia słów. Jakby one same były tak nieszczere, że nie wystarczały. - Możesz wpaść, o której chcesz. Ale najlepiej popołudniem - dodała jeszcze, na wypadek, gdyby postanowił wpaść do niej o wczesnej porze. W ostatnim czasie w nawyku miała wstawanie grubo po południu. Kiedyś będzie musiała to zmienić, ale jeszcze nie teraz.
teraz na nic nie było dobrego czasu.
- To... Do zobaczenia - uśmiechając się słabo, odwróciła się, zabierając swoje tobołki, na nowo wypchane warzywami. Gdzieś jakaś samotna marchewka mogła zaginąć, ale nie przejmowała się tym. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu i wypuścić powietrze z płuc, bo od mikro wydechów miała wrażenie, że jej za chwilę pękną.

/zt x2
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#13Dziękuję – westchnęła, kiedy w końcu, po co najmniej minucie upierania się przy tym, że spokojnie mogła dojść do domu na piechotę, pozwoliła Astrze na to, aby ją odwiozła i zupełnie dobrowolnie wsiadła do radiowozu. Ostatnimi czasy pogoda w Seattle dawała w kość, to prawda, ale zupełnie nie spodziewała się tego, iż któregoś popołudnia chybotliwa, choć wciąż potężna gałąź jakiegoś spróchniałego drzewa, które od dawna nadawało się do wycinki, wyląduje na masce jej samochodu. I to przed komisariatem, gdzie zaszła tylko na chwilę, w celu przekazania jednemu z detektywów jakiegoś podrzędnego raportu. O ile zazwyczaj nie pozwalała sobie na przekleństwa, tak gdy usłyszała charakterystyczny huk i dobrze znany dźwięk alarmu samochodowego, przeklęła siarczyście, wprawiając tym samym w zakłopotanie paru pracowników komisariatu, którzy znali ją od wielu lat i kojarzyli ją raczej jako tę spokojną, niemalże przezroczystą koroner.
Dobrze, że chociaż miała ubezpieczenie. Po tylu latach spokojnej jazdy, kiedy zaczęła już wątpić w to, czy takowe kiedykolwiek się jej przyda, wreszcie poczuła, że nie wydawała tych pieniędzy w błoto. Byłaby jednak zdecydowanie bardziej zadowolona, gdyby nie musiała martwić się tym, jak dojedzie do pracy kolejnego dnia. Tym bardziej teraz, kiedy komunikacja miejska przestała funkcjonować.
Pewnie macie teraz dużo pracy? – Zazwyczaj nie miała nic przeciwko ciszy, ale teraz siedziała obok Cabrery, w jej służbowym aucie, i z jakiegoś powodu czuła się nieswojo. Potrzebowała ucieczki, a jedyną takową, na jaką mogła sobie w tamtym momencie pozwolić, była rozmowa. Nieważne jak wymuszona. – Słyszałam, że ewakuowano niektóre dzielnice... – Mogłyby puścić radio i milczeć, może tak nawet byłoby łatwiej, lecz Averill paradoksalnie chciała wdać się z nią w jakąkolwiek konwersację. Usłyszeć jej głos. Ich ostatnia rozmowa niby niczego między nimi nie zmieniła, a jednak przez ostatnie tygodnie Callaway jakoś czuła się ze sobą lżej. Jak gdyby fakt, iż Astra wybrała ją jako powiernika swojej teorii, świadczył o pewnej jej wyjątkowości, a nie o samotności Cabrery.
Och, jaka była żałosna w tym swoim marnym życiu. Z dorosłymi dziećmi i nieobecnym mężem każdego dnia czuła się tak, jakby przegrywała. Raz za razem. Otuchy dodawały jej tylko pocieszne, brązowe oczy wpatrującego się w nią psa.
Nic więc dziwnego, że gdy w pewnym momencie, przejeżdżając powoli przez zalaną ulicę, zobaczyła jakiegoś uwiązanego na łańcuchu psa, automatycznie naszło ją kłujące współczucie.
Zatrzymaj się – zażądała, nie zważając na to, iż znajdowały się na środku sztucznego jeziora, utworzonego przez napadany deszcz. Dzielnica wyglądała na opuszczoną – prawdopodobne skutki wspomnianych ewakuacji – a jednak zapomniano o tym przemoczonym biedaku z jednym oklapniętym uchem, który krążył niespokojnie na swoim łańcuchu, brodząc w błocie. Nie mogła tego zignorować.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Od zajebania – odpowiedziała wprost na temat ilości pracy. – Za przeproszeniem. – Zreflektowała się na moment zapominając, że była dorosłą kobietą, która rozmawiała z drugą dorosłą i na dodatek wykształconą panią doktor. Poza tym, Averill zawsze (przynajmniej kiedyś) zwracała jej uwagę na przekleństwa. W pokoju miały nawet specjalny słoik, w którym uzbierało się sporo jednodolarówek. W większości z kieszeni Astry, która nie stroniła od bluzgów.
Paradoks. Podczas klęsk żywiołowych, choćby takiej, która aktualnie nawiedziła Seattle, wydział zabójstw przyjmował mniej zgłoszeń. Po pierwsze, w takim czasie nie planowało się morderstw lub je przekładano, bo warunki nie były sprzyjające. Po drugie, do kostnic trafiało zbyt wiele ofiar aby nadążyć za ich ewentualnymi badaniami pod kątem wątpliwej śmierci w wyniku utonięcia lub przygniecenia przez budynku, osuwające się grunty itp. Ludzi nadal było tyle samo, ale pracy coraz więcej, dlatego jeżeli doszło do jakiegoś zabójstwa, wydział dowie się o tym w nieco opóźnionym czasie chyba, że lekarze/medycy/patolodzy mają podstawy sądzić co innego. Jak na razie, prócz bieżących spraw, nie przyjmowano nowych zgłoszeń. Nawet te, nad którymi aktualnie pracowali, musiały lekko pójść w odstawkę (zależnie od stopnia konieczności ich rozwiązania), z powodu oficjalnej prośby wysłanej od drogówki – Potrzebowali pomocy. Wsparcie każdego policjanta było potrzebne i choć Cabrera jako Kapitan nie musiała jechać na ulice, użerać się z ludźmi i moczyć tyłek w deszczu, to były sprawy, którym nie odpuszczała.
Jedną z nich była pomoc osobie ściśle powiązanej z jej wydziałem. Komuś, kto jak usłyszała z pogłosek, jeszcze nie ewakuował się z osiedla, co przyjęła ze sporym niezadowoleniem.
- W tym twoją – podkreśliła ostro i spojrzała na Callaway. Tylko na krótko, bo od razu musiała wrócić wzrokiem na drogę przypominającą zalew. – Nie myśl, że nie wiem. Ludzie plotkują. – Nie brzmiała na mocno rozgniewaną a lekko zawiedzioną i zaniepokojoną, że pani doktor jeszcze nie ewakuowała się ze swego domu. - Pewnie teraz żałujesz, że zgodziłaś się na tę podwózkę – dodała pół żartem pół serio i zaraz dorzuciła: - Czemu jeszcze się nie wynieśliście? – Użyła liczby mnogiej, bo sądziła, że to tyczyło się również dzieci Averill oraz jej męża. Przynajmniej tak założyła. – Życie wam niemiłe? Wiesz, że teraz mam obowiązek siłą wydelegować cię z domu? – To nie prawda. Policja nie mogła zmusić obywatela do opuszczenia domostwa. Nie siłą. Mieli obowiązek upomnieć domownika i przekonać go do zmiany zdania, ale nie mogli użyć siły.
Zatrzymaj się.
- Ave, daj spokój. Mówię to z troski – jęknęła pewna, że kobieta rzuciła fochem i zamierzała się z nią pokłócić albo co gorsza wyjść z auta i resztę drogi przejść na piechotę. Nie chodziło jednak o to, co powiedziała a o psa (co też mogła przyjąć personalnie; policjant = pies). – Zostaw, to nie nasza spra.. – Nie pozwolono jej dokończyć. Callaway się uparła i właśnie otworzyła drzwi pozwalając deszczowi wlecieć do środka. – Oh, Dios mío! Zaczekaj. – Pochyliła się do przodu łapiąc za przedramię Ave, którym otwierała drzwi. – Nie możesz tam tak po prostu wyjść. Zamknij drzwi i zarzuć przeciwdeszczówkę. – Sięgnęła do tyłu, do kartonu, w którym na ten czas umieszczono najprzydatniejsze rzeczy. Sobie też wzięła, bo na widok psa przewidziała podstawowy problem, o którym być może Callaway nie pomyślała. – Trzeba wziąć latarki, bo w tym deszczu będziemy mało widoczne a nie chcemy zostać potrącone przez auto. – Nawet jeśli te jeździły bardzo powoli, stanowiły zagrożenie. – I przede wszystkim, przyjrzyj się. Ten twój kundel nie ma obroży. Cholera go wie, ile lat tkwi uwiązany na tym samym łańcuchu. Widziałam już takie. Łańcuch wrzyna im się w skórę i potem w nią obrasta. Parszywa sprawa. – Z niechęcią pokręciła głową. – W Afganistanie przynajmniej psy biegają wolno. A to? To jest nasze amerykańskie barbarzyństwo. – Umyślnie podzieliła to na kategorię, bo w Afganistanie niektórych ludzi traktowało się gorzej od psów. Ba, większość psów miało tam lepiej niż ludzie, których trzymało się na łańcuchu. W Ameryce było na odwrót. Nie było tak dużej swobody karania grzeszników, jak na Dalekim Wschodzie. Tu wyżywano się na zwierzętach, z czego potem, połowa osób (ze skłonnościami znęcania się nad zwierzętami) wyrastała na psychopatów, socjopatów i morderców. – Potrzebne będą norzyce do cięcia. Powinny być w bagażniku. – Jak łom częściowo będący wyposażeniem policyjnych aut. Nigdy nie wiadomo, kiedy coś takiego może się przydać.
Nim obie opuściły samochód, Cabrera włączyła policyjne światła i te awaryjne na znak, że auto stało. Będzie widoczny z daleka. Raczej nikt w niego nie pieprznie.
- Jeżeli choć raz pokaże zęby, zostawiamy go. - Tego jeszcze by było mało, gdyby pies okazał się łasy na chapnięcie którejś z nich.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Westchnęła, odwracając twarz w drugą stronę, wprost na szybę, po której zewnętrznej stronie spływały krople deszczu. Ich konkretna dzielnica nie była aż tak zagrożona, co nie zmieniało faktu, iż wiele mieszkających tam rodzin postanowiło opuścić swoje domy tak na wszelki wypadek. Averill zdecydowanie nie zamierzała iść w ich ślady i przynajmniej w tym zgadzała się z Mikaelem. Warunki były niesprzyjające, to prawda, ale równocześnie zagrożenie wcale nie przerastało ich możliwości. Nawet bez kompletnie sprawnej elektryczności dawali sobie radę. Zresztą zawsze była jedną z tych osób, które były przywiązane do swojego domostwa. Kiedyś uważała za takowe swój rodzinny dom, nie mając innego wyboru, ale gdy tylko przeniosła się do akademika, podświadomie zaczęła traktować niespecjalnie duży, dwuosobowy pokój jako swoje własne gniazdko. Zaczęły jedynie z dwoma pojedynczymi łóżkami, starą szafą i odrapanym biurkiem z krzesłem w nie lepszym stanie, a jednak na przestrzeni lat to początkowo bezduszne pomieszczenie coraz bardziej stawało się ich. Plakaty, inne naścienne ozdoby, regał na książki z drugiej ręki oraz szydełkowany dywanik ze sklepu charytatywnego. Wcale nie trzeba było wykładać sporo pieniędzy, aby jakoś po ludzku udekorować ich najbliższe otoczenie. I tak samo jak wtedy było jej ciężko zostawiać ich pokój, tak i teraz nie mogła znieść myśli o opuszczeniu domu, w którym składowała wszystko, co miała. Za bardzo ceniła swoją przestrzeń i wspomnienia, aby się stamtąd ulotnić oraz pozwolić na to, aby jacyś szabrownicy włamali się do jej domu i zabrali wszystko, co cenne.
Nie zamierzam wynosić się stamtąd tylko po to, aby dać szansę złodziejom. – Może i myślała zbyt prostolinijnie, ale mówiła prawdę. – Poprzedniej nocy widziałam, jak ktoś wybija okno w domu sąsiadów i wynosi stamtąd wielki wór rzeczy. Mikael zadzwonił po policję, ale w tych okolicznościach nikt nie przejmuje się grabieżami. – Nie winiła policji. Pracowała przecież obok i wiedziała, jak wiele mieli na głowie. Jednocześnie jednak nie zamierzała stawać się ofiarą takiego bezczelnego żerowania na obopólnej tragedii. – Gdybyście mieli taki obowiązek to zrobilibyście to już dawno. – Uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową z rozbawieniem. Ta upartość była godna pochwały, ale Averill i tak zamierzała obstawiać przy swoim. Nie byłaby sobą, gdyby tak nie postąpiła.
Nie gniewała się również, a jej nagła prośba (czy raczej żądanie) zatrzymania auta nie miała nic wspólnego z ich rozmową. Fuknęła z oburzeniem, gdy Astra spróbowała wmówić jej, że to nie była jej sprawa.
Rozumiem, że to nie człowiek, i że nie masz służbowego obowiązku jakkolwiek reagować – rzuciła z lekkim wyrzutem, jakby spodziewając się, że wzbudzi tymi słowami jakieś poruszenie jej sumienia. – I nie musisz tego robić. Po prostu daj mi działać. – Nie zamierzała kłamać, pomoc kogoś doświadczonego na pewno byłaby wskazana. Mimo to, gdyby Astra upierała się przy swoim, Averill nie prosiłaby jej o zmianę zdania. Po prostu działałaby na własną rękę.
Westchnęła, słysząc jej instrukcje. Czy jej się to podobało, czy nie – miała rację, więc ubrała szeleszczący, foliowy płaszcz przeciwdeszczowy, nie sądząc jednak, iż cokolwiek pomoże.
Jej kolejne argumenty były okropne, ale nawet one nie były w stanie zniechęcić Callaway.
Jestem lekarzem – zauważyła, unosząc lekko brwi. – To znaczy… wiesz o co mi chodzi. – Rozumiała takie podstawowe sprawy, tak? Skoro na co dzień zajmowała się zwłokami, na pewno potrafiłaby pomóc psu. – Na pewno macie numery do pracujących weterynarzy. – I znowu spojrzała na nią tak, jakby policja mogła stać się lekarstwem na całe zło tego świata. – A nawet jeśli nie to ja znam kogoś, kto umiałby się tym zająć. – Co za ironia, że akurat w tamtym momencie pomyślała o Poli, nie wiedząc, iż to z nią zabawiał się Mikael pod jej nieobecność. – Dlatego właśnie nie możemy go tu zostawić. – Nie potrafiła nawet sobie wyobrazić, jak okropna była śmierć przez utopienie, w dodatku bez możliwości uratowania się od tego strasznego losu.
Odetchnęła z ulgą, gdy, zamiast dalej zarzucać ją argumentami, wykazała inicjatywę. Rozluźniła ramiona i pokiwała głową, gotowa do pracy.
Nie musimy go ze sobą zabierać – zauważyła na jej uwagę. – Wystarczy, że odetniemy łańcuch. Dalej sobie poradzi. – W idealnej wizji zabierała psa z nimi i upewniała się, że nic mu się nie stanie, ale gdyby zwierzak był wielkim indywidualistą, pozwoliłaby mu odejść. Byleby tu nie został.
Łatwo odnalazły wspomniane nożyce. Wziąwszy je w dłonie, Averill skierowała się w stronę skomlącego zwierzaka, czując nieprzyjemnie zimną wodę, wlewającą się jej do butów i moczącą nogawki spodni. Mimo oświetlania sobie drogi latarką, przy postawieniu kolejnego kroku coś chlupnęło i jej prawa noga niespodziewanie zniknęła pod jakimś błotnistym nasypem, w miejscu którego kiedyś prawdopodobnie był rów.
Nie podchodź – ostrzegła od razu z lekką paniką w głosie. Tego jeszcze brakowało – żeby obie utknęły w jednym miejscu.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki”