WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post


Gdyby nie fakt, że Lou naprawdę mocno potrzebowała tego rozpadającego się, paskudnie zielonego forda, to na straty i brutalną śmierć spisałaby go dawno temu. Nie uśmiechało jej się pakować w niego pieniędzy, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że codzienne używanie komunikacji miejskiej szybko obudziłoby w niej tęsknotę za samochodem. Dlatego zostawiła go w nieszczęsnym warsztacie, u niezbyt sympatycznego, starszego pana i z trudem przeżyła kolejne dni, kiedy była tego grata pozbawiona. Nic więc dziwnego, że umówionego dnia zjawiła się naprawdę pełna nadziei, że mężczyzna wymienił jej to, co umrzeć w nim zdążyło (a co nie, skoro pamiętał czasy młodości jej ojca?) i Lou będzie mogła wreszcie wsiąść za jego kierownicę.
Naprawdę wierzyła, że uda jej się załatwić wszystko dość szybko. Pojawi się tutaj, zamieni kilka słów z mężczyzną, ureguluje rachunek i odjedzie samochodem, który — mając na uwadze, że jego właścicielka była naprawdę spłukana — nie umrze przez kolejne długie miesiące. Nic jednak po myśli Lou nie poszło. Jakaś kobieta zagadywała jedynego mechanika, który był na zmianie kolejne dwadzieścia minut, więc musiała cierpliwie czekać na swoją kolej. A później dostała faktycznie rachunek, ale niewiele wspólnego miał on z tym, na co się umawiała.
Na początku myślała, że się przesłyszała. Później nawet przestała udawać, że nie jest zdenerwowana, a ostatecznie podniosła głos i zaczęła się na tego cholernego mechanika wydzierać. Nikogo więcej w warsztacie nie było, więc nawet nie czuła potrzeby ku temu, by się hamować. Kwestie finansowe stanowiły temat wystarczająco dla Lou drażliwy, by odczuwała ogromne zdenerwowanie na myśl o każdym, niezaplanowanym wcześniej wydatku. Dorosła kobieta powinna, zdaje się, posiadać już odłożone grosze na niespodziewane wypadki. Niestety jednak były facet Ferguson pozbawił ją takiego, wygodnego zabezpieczenia.
— Ale czego pan nie rozumie? Nie tak się umawialiśmy przecież! — krzyknęła czując, że zaraz będzie zmuszona mu przyłożyć. Mężczyzna nie czuł najmniejszych wyrzutów sumienia w związku z tym, że sam sobie dał błogosławieństwo ku temu, by jeszcze kilka rzeczy w jej samochodzie wymienić. Może i z innymi klientami taki numer przechodził, ale Lou nie zamierzała pozwolić staremu, nieprzyjemnemu mechanikowi naciągać się na dodatkowe koszta. — Hola, stop! Najpierw ja tu załatwiam sprawę! — zwróciła się do mężczyzny, który chwilę wcześniej stanął pod warsztatem. Niby nie zrobił nic, poza podejściem bliżej, ale wystarczyło, że na kilka chwil skupił na sobie uwagę starego właściciela by Lou poczuła potrzebę przypomnienia wszystkim, że nadal nie odzyskała kluczyków od swojego samochodu, a przecież po to tutaj przyszła. Nie zamierzała płacić zbyt wysokiego rachunku, jedynie tyle, na ile się umówili. Bardzo też chciała stąd wreszcie pojechać i nigdy więcej o ten warsztat nie zahaczać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 1.

Od jego spotkania z wykonawcą ostatniej woli jego babci minęło już kilka tygodni, prawie miesiąc, jakby nie patrzeć. Miał wrażenie, że widział się z nim zaledwie wczoraj, ale głownie dlatego, że ciągle, c i ą g l e, wracał myślami do tego co powiedział — jest jeden warunek. Słysząc słowa wyjaśnienia, które padły po jego niecierpliwym – i odrobinę niegrzecznym – pytaniu, roześmiał się, zwyczajnie się roześmiał. Miał wrażenie, że to żart, ba, był przekonany, że poczciwy staruszek w garniturze, który wyglądał na jeszcze starszy od niego samego, zaraz też się roześmieje, klaśnie w dłonie i powie, że jego babcia kazała mu to zrobić. Rozbawić go ostatni raz. Miała przedziwne poczucie humoru. Ale nie, niestety, staruszek miał tak samo poważną minę jak w momencie, gdy odczytywał zapisaną przez babcię wolę.
Cholera jasna, babciu.
I to nie tak, że całe życie czyhał na jej spadek. Ze cenne uważała swoje filiżanki i srebrne łyżeczki, spodziewał się, że odda je jego matce albo siostrom, a pieniądze po dziadku… nikt ich nigdy nie widział, nie mówiąc już o tym, by wiedzieć ile ich jest! Leon nie miał pojęcia, nie miał się też dowiedzieć, a skoro tak… musiało ich być sporo.
I jak tu o nich nie myśleć?
Szczególnie mając wydatki… Był umówiony z właścicielem warsztatu, który zwykle załatwiał mu części do jego motoru, nie był najnowszy, a Leon, o zgrozo, był sentymentalny, więc był zdany na łaskę mechanika o wątpliwych zdolnościach, ale świetnych kontaktach, jak na złość nie chciał się dzielić, dlatego Broughton był pewny, że spora część pieniędzy lądowała w jego kieszeni. Zresztą, był z tego znany… dziwił się, że wciąż ma klientów, ale cóż, idiotów i desperatów nie brakowało, prawda? Wolał nie wgłębiać się w to, do której z tych grup należał. Naprawdę. Za to przyglądając się od minuty czy dwóch scenie, jaka miała miejsce w warsztacie, próbował nadać odpowiednią etykietkę brunetce. HM. Wydała mu się znajoma już chwilę temu, ale dopiero, gdy podszedł bliżej, a ta wrzasnęła na niego, ta maleńka żaróweczka w jego głowie zapaliła się jak na boże narodzenie. Ferguson? Tak, na pewno, imienia nie pamiętał.
Widzę. Świetnie Ci idzie — odparł, uśmiechając się pod nosem, po czym zerknął na mechanika, który tylko wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć „no, panie, wariatka, no”. Broughton z chęcią by mu przytaknął, ale jedyną rzeczą jaką zdążył zapamiętać, gdy poznał brunetkę – na imprezie urodzinowej ich wspólnej znajomej zdaje się, kilka miesięcy temu – to fakt, że jest wyszczekana jak cholera. I trudno wejść jej w słowo, gdy jest wkurzona, jak teraz, i wtedy, choć był pewny, że to miało związek z jego osobą. Ha. — Co jest grane? — rzucił, i w sumie nie wiem, czy to do niej, czy do nieszczęsnego mechanika, ale im szybciej ona „załatwi sprawę”, tym szybciej on załatwi swoją, a śpieszyło mu się.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Całą ta scena przeciągała się bardziej, niż mogłaby uznać to za konieczne. Chciała wrócić do domu, a kolejnego dnia wpakować tyłek na fotelu kierowcy i nie przejmować się już zupełnie tym, że staruszek, którym jeździła, odrobinę nie domagał. Podstarzały właściciel postanowił jednak wszystko utrudnić. A postronny obserwator, który chciał wcisnąć się do kolejki przed nią, był ostatnim czego w tej chwili potrzebowała. Nic więc dziwnego, że zerknęła na niego z groźnym wyrazem twarzy, mrużąc oczy groźnie. Prawdopodobnie nie wyglądała nawet w dwudziestu pięciu procentach przerażająco — ciężko było to osiągnąć, gdy było się krasnalem z niepokonanym przez lata bejbifejsem. A kiedy wzrok zawiesiła na jego osobie na dłużej, niż pierwsze kilka sekund, to przypomniała sobie, że nawet tego osobnika znała. Chociaż stwierdzenie było to na wyrost, bo utknął jej w pamięci obraz z jakiejś imprezy i prawie pewna była, że posiadali wspólną znajomą — taką, która nie powiedziała Lou, że mężczyzna jest lekkim furiatem. A przynajmniej bywał nim, gdy przypadkiem oblewało się go klejącym drinkiem. Nic więc dziwnego, że zmarszczka, która pojawiła się wcześniej między jej brwiami pogłębiła się w reakcji na jego słowa.
— Świetnie, dziękuję za zbędną ocenę. Teraz cofnij się o trzy kroki i poczekaj na swoją kolej — dodała, bo nie bardzo uśmiechało jej się wojować z dwójką mężczyzn. Nie potrafiła dojść do porozumienia z jednym i to, wystarczająco mocno, działało jej aktualnie na nerwy. Nawet gdyby chciała rozwiązać sprawę polubownie to i tak nie miała przy sobie gotówki. Nie mówiąc o tym, że w jej wydatkach nie było miejsca na nieprzewidziane naprawy auta, które pochłonąć miały kilka stówek. Zupełnie ignorowała słowa mężczyzny, że w przeciwnym razie zabiłaby się w ciągu tygodnia pewnie. Gdy zostawiała samochód to o niczym takim mowy nie było. — To oszust i naciągacz. Nie chce mi oddać kluczyków do auta — wyjaśniła, chociaż już w połowie jej słów mężczyzna, którego oskarżała podniósł głos i starał się ją zagłuszyć. Ostatecznie nie wiedziała, czy facet który zadał pytanie chwilę temu, otrzymał satysfakcjonującą go odpowiedź. Było jej to obojętne, nie chciała tracić czasu na zbędne tłumaczenia, skoro miała jeszcze mnóstwo rzeczy na głowie.
— Przysięgam, że zaraz wybiję szyby temu czemuś i będzie pan miał więcej rozwścieczonych klientów na głowie — zagroziła mrużąc oczy. Póki co może i nie porywała się na takie desperackie ruchy, ale jeśli ktoś nadal będzie jej cierpliwość testował to wtedy będzie musiała interweniować odpowiednio.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[3]

Leku pod żadnym pozorem nie można łączyć z alkoholem.
Zmęczone oczy zignorowały napis, ginący wśród reszty treści, wypisanej małym, ścisłym druczkiem, na pogiętej ulotce, którą ręce cisnęły w kąt, za śmietnik, bo umysł nie skupił się na tym żeby trafić. Nie planował nawet ich brać, ale upierdliwy głos wspomnienia sprzed kilku dni, wiercił mu w głowie dziurę, nagląc do połknięcia tabletek. Więc zrobił to. Dla świętego spokoju, łyknął te pieprzone, przyżółcone pigułki, a kilka godzin później zalał je solidną ilością brandy, które podczas spożywczych zakupów, trafiło do jego koszyka. Nie bimber. Nie mógł na niego patrzeć od jakiegoś czasu. Data była konkretna, wyryta w pamięci, ale ignorował ten fakt, zupełnie jak tamten mały napis, ostrzegający przed niechybnymi konsekwencjami.
Ktoś mógłby pomyśleć, że gdy słońce wzejdzie i oddzieli grubą kreską noc od poranku, ten szczególny moment zmartwienia odejdzie w eter. Przestroga okaże się zbyteczna i ulegnie autodestrukcji, wraz z kacem, przegonionym czarną, mocną kawą. Gorzką i kwaśną, skręcającą trzewia w niemym okrzyku protestu, przed wlewaniem do organizmu dalszych ilości. Bezskutecznie. Choć jedynym czego pragnął, była ucieczka łodzią w nieznane, opuszczenie Seattle na zawsze i zapomnienie o wszystkim co go łączyło z tym miejscem, nie mógł. Przyjechał właśnie z powodu tego łącznika i dzisiejszy dzień miał być tym, w którym wreszcie postawi nogę za próg rodzinnego domu, odwiedzając matkę w chorobie. Z cichym podszeptem sumienia, które prosiło Najwyższego o brak młodszego brata w domu. Wciąż nie mógł mu patrzeć w oczy i chociaż niczego innego nie pragnął bardziej jak zrzucić z siebie balast winowajcy i zniknąć z tego świata, nie mógł mu tego zrobić. A może mógł tylko się bał?
Drżące ręce na kierownicy, straciły chwilowo panowanie, doprowadzając do cichego trzasku, ogłaszającego uderzenie metalu o metal. Przedniej części samochodu o tylną, tego który jechał przed nim. Stopa nacisnęła hamulec o kilka sekund za późno, a czasu nie dało się cofnąć. Tak samo jak opróżnionej butelki poprzedniego wieczoru. Jego oddech wciąż trącił przetrawionym alkoholem. Szlag.
Pierwszy do siebie doszedł rozum, nakazując kierowcy zejść z wygodnego siedzenia i ocenić szkody jakie wyrządził. Kątem oka dostrzegł znajome zakręty i skwery, sugerujące, że znajdują się nieopodal warsztatu. O ironio. Zaraz za nim wysiadła postać z poszkodowanego pojazdu. Lśniące, ciemne włosy, opadały kaskadami na ramiona. Widywał je na wakacjach. Wilgotne, pofalowane pod wpływem morskiej soli, ale też spięte w kok i puszczone luzem w ułożonych lokach. Żołądek podszedł mu niebezpiecznie blisko gardła. Może to nie ona? Może ma zwidy. Ale się odwróciła. Gniewne spojrzenie ugodziło go prosto w twarz jak siarczysty policzek. Kurwa mać.
- Harmony? - zapytał, ale tak naprawdę retorycznie, z miną głupca, łudząc się, że istnieje jeszcze jakiś procent szans na to żeby okazało się, że to nie jest ona. Ale to była ona. Harmony. Tak jak kiedyś była Molly, ale Molly już nie istniała. Ale jeśli kiedyś była Molly, to była i Harmony, Harmony i Molly, a czasem bywał Max. Czasem Max i Harmony, a potem pojawił się Miles, wydzierając Molly, zabierając Molly Maxowi, o czym on nie wiedział, ale Harmony wiedziała. A może nie? Musiała wiedzieć. Ale co jeśli nie?
- Tu niedaleko jest mechanik, czy zgodzisz się żebyśmy podjechali do niego i sprawdzili co się uszkodziło? Zapłacę za wszystko - tylko nie wzywajmy policji, rozejdźmy się w pokoju, zapomnijmy o tym co było i tego czego już nigdy nie będzie; przez niego. Spocznijmy w spokoju.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby ktoś szukał teraz natchnienia do kolejnej ckliwej komedii romantycznej, Harmony spokojnie mogłaby posłużyć za inspiracji do sceny, w której główna bohaterka cierpi po rozstaniu/zdradzie/kłótni ze swoją drugą połówką. Z głośników wydobywały się wszystkie najbardziej kiczowate piosenki o zdradach i zerwaniach, jakie tylko zdołała wrzucić na swoją playlistę, a Abbott zawodziła właśnie przez łzy, wtórując piosenkarkom. I wcinając pączka za pączkiem, bo skoro nie potrafiła tak jak Malcolm znaleźć sobie kogoś nowego, to przynajmniej może zajeść wszystkie smutki. Albowiem w tej chwili nienawidziła O'Malleya i wszystkich facetów, obiecywała sobie, że przekona się czy może jednak mogłyby pociągać ją też kobiety, tylko po to, żeby zaraz dojść do wniosku, że powinna znaleźć sobie jakiegoś przystojnego i bogatego pana od seksu, z którym mogłaby paradować przed nosem swojego byłego narzeczonego. Bo zasłużył sobie na to w pełni.
Harmony jednak nie zasłużyła sobie na to, aby w całej tej rozpaczy, ktoś poza sercem złamał jej jeszcze tylni zderzak, ale jak wiadomo nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Gdy poczuła mocne uderzenie, zjechała na bok, włączyła światła awaryjne i spróbowała jakoś otrzeć łzy z policzków, by nie było widać w jak żałosnym jej stanie. Nie trzeba chyba dodawać, że niewiele jej to dało, bo buzię dalej miała opuchniętą, a oczy zaszklone? Na domiar złego osobą, która wjechała jej w tył okazała się jedną z tych ostatnich, które powinny ją taką widzieć. Miles. - Mnie też chcesz wysłać na tamten świat? - zapytała ze złością, trzaskając drzwiami samochodu. Krew wrzała jej w żyłach, a Miles nie zasłużył sobie na takie słowa... a może właśnie zasłużył? To przez niego nie było już Molly, to przez niego Harmony tak często dopadały wyrzuty sumienia. Bo przecież powinna powiedzieć o wszystkim Maxowi, prawda? Była jego najlepszą przyjaciółką, a jednak postanowiła zataić przed nim tajemnicę, którą Molly wyznała jej tuż przed śmiercią - pozwoliła jej zabrać ten romans do grobu. A jednak Miles wciąż tu był, choć powinien wyjechać i nigdy nie wracać do Seattle, a przynajmniej to właśnie by zrobił, gdyby miał choć odrobinę przyzwoitości. Miała w nosie, co się z nim stanie, tak długo jak będzie trzymał się z dala od Maxa - bo choć zachowała ich sekret, to nie zamierzała dać mu go ponownie skrzywdzić, choćby miała sama stanąć między braćmi.
- W dupę sobie wsadź mechanika - warknęła w pierwszym odruchu, kierując się na tyły samochodu, by ocenić dokonane przez niego szkody. I wtedy jęknęła przerażona, bo już wiedziała, że nie będzie jej stać na naprawę. Wszystkie oszczędności wydała na ślub, który nigdy się nie odbył, kątem mieszkała u Milesa, a wszystko, co udawało jej się odłożyć i tak szło na prawników, w końcu odzyskanie rodzeństwa było dla niej najważniejsze. Szybko zrozumiała więc, że przyjdzie jej przełknąć dumę i pozwolić mu na opłacenie naprawy, bo jej ubezpieczenie z pewnością tego nie pokryje. - Za wszystko zapłacisz. Za naprawę, pełen przegląd i wymianę oleju też - co prawda, Harmony nie znała się zbytnio na samochodach, ale musiała w tym wszystkim jakoś postawić na swoim.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Trzask gniewnie, wręcz z furią zamkniętych drzwi, obił się dźwięcznym echem o jego uszy, pozostawiając po sobie ciche wibracje w czaszce. Mętne, przyćmione spojrzenie stalowoszarych oczu przemknęło po twarzy - zapuchniętej, zmęczonej, wyjątkowo nieszczęśliwej i oczach - dorównujących twarzy we wszystkim co uprzednio, ale i miotających gromami wkurwienia, ciskających błyskawice i wszystko to co mogłoby, ale wcale nie musiało zneutralizować cel (a był nim Miles) na miejscu. Był niemalże pewien, że gdyby tylko władała taką mocą, w ciągu zaledwie kilku sekund zamieniłby się w kupkę popiołu u jej stóp i wcale nie odrodził się jak Feniks, rozdmuchany przez wiatr, a dla pewności jeszcze wdeptany w podeszwy ładnych, czarnych butów. W przeciwieństwie do jego - zadbanych, nieubłoconych, nie noszących na sobie śladów otarć sieci rybackiej ani dźgnięć harpunem, bo ten, gdy nie trafiał w jego rękę, wręcz za często zderzał się z ich zmatowionymi czubkami.
Nie oceniał, ale i nie wiedział jaką wiedzę tajemną mieściła pod gęstwiną ciemnych, lekko potarganych włosów od zderzenia włosów. Zniknął, gdy tylko wypuścili go ze szpitala. Zapadł się w kolor pomarańczowego uniformu i brudnych, szarych ścian. A potem znów zniknął, przepadł w zapomnieniu, na morzu, wśród oceanów, wśród burz i pachnącego rozpaczą, do bólu przesiąkniętego solą (na rany) powietrza. I nie pojawił się. Nie było go aż do teraz. Do czasu gdy pani MacCarthy zapadła się w agonalnym tchnieniu wśród białych i haftowanych poduszek, w domu, w oczekiwaniu na pierworodnego syna, aż ten powróci wreszcie z tułaczki. Ale choć był już w Seattle od jakiegoś czasu, dalej nie potrafił przejść przez próg, jakby groziło to samoistnym zapłonem. Unikał spotkania z bratem, unikał spotkania z kimkolwiek, a jednak kiedyś musiał się tam pojawić.
Uderzenie. Jak ciężki obuch słowa z jej ust, uderzyły go w głowę, w pierś, niemalże powalając na zimny beton. Ale stał. Nie drgnął nawet, a przez twarz nie przemknęła mu żadna emocja, chociaż wewnątrz siebie tłumił ich tysiące, miliony wręcz, buzujących w rytm rzewnej pieśni, marszu pogrzebowego (a miał być przecież Mendelsona).
- Nie, nie chcę wysyłać tam nikogo - mruknął cicho, nie chwytając zaczepki. Nie siląc się na złośliwy uśmiech, na usta wykrzywione w kpiącym grymasie. Już nie był tamtym Milesem. Był inny. Wciąż znajdował się na granicy dwóch światów, jedną stopą w tej nieistniejącej sferze, gdzie zniknęła Molly, gdzie zniknął jego dawny świat i śmiech, i zabawa, i nawet głupie docinki, kiedy przekomarzał się z nią, z Maxem, a nawet Harmony. Teraz była dla niego jakby obca. Sam dla siebie był obcy.
Choć jej kolejne stwierdzenie, przywołało igrające wesoło iskierki do jego oczu, kiedy obserwował niewzruszenie jak pochyla się nad samochodem i lustruje wzrokiem ogrom zniszczeń. Nie było ich dużo, ale wystarczająco żeby żaden szanujący się mechanik nie podpisał jej przeglądu, a policjant nie przejechał obok obojętnie.
- Zapłacę za wszystko - pokiwał głową, tym razem przechodząc od strony swojego bagażnika po linę do holowania, którą miał zamiar przymocować do jego samochodu. - Wsiądź - gestem jej wskazał miejsce pasażera. - W tym stanie i tak nie możesz prowadzić - niefortunnie ująwszy w słowa fakt, iż to o stan samochodu jej chodziło, a nie jej własny, z którego miał niejasne wrażenie, że zdawała sobie sprawę, zerknął na nią spod przymrużonych powiek, w oczekiwaniu na kolejną, werbalną chłostę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zniknął i mógł nie wracać - inaczej, powinien nie wracać. Nie uważała go za człowieka honorowego, wszak gdyby takim był nigdy nie wdałby się tajemnicy w romans z ukochaną swojego młodszego, niezależnie od tego jak głębokie nie byłoby jego uczucie; tak, myślała o tym często i w żadnym ze scenariuszy nie dostrzegała dla Milesa żadnych okoliczności łagodzących. Mógł zrobić wiele - zdusić w sobie pożądanie lub choćby przekonać Molly, że powinna najpierw zerwać z Maxem, nim wskoczy mu do łóżka, a jednak nie zrobił absolutnie nic. Nic poza zniknięciem. Niemniej, nawet pomimo ostrego przekonania o braku jego honorowości, Harmony sądziła, iż ma w sobie przynajmniej tę resztkę człowieczeństwa, która kazała mu zniknąć ze szpitala i nie pokazywać im się nigdy na oczy.
Jak widać i w tym się pomyliła.
Nie miał pojęcia, jak wiele wysiłku włożyła w naprawianie jego bałaganu. Ile bezsennych nocy spędziła czuwając przy Maxie, ile razy wywlekała go pijanego z baru i podtrzymywała gdy wymiotował na ulicy, ile razy powtarzała te same słowa, które w końcu wbiła mu do głowy. Nie miał pojęcia, bo zrobił najlepsze co mógł w tej sytuacji i rozpłynął się w powietrzu, nie zastanawiając się nawet nad tym jak cholerną i nieodwracalną krzywdę wyrządził własnemu bratu. Skupił się na własnym bólu, na własnej rozpaczy, a cała reszta? Cała reszta mogła zniknąć, po huraganie Miles nie było w końcu już czego ratować.
- Szkoda, że nie wpadłeś na to wcześniej - zdenerwował ją tylko bardziej swoim spokojem i tym, że nie podniósł rękawicy, jednak wcale nie zamierzała się wycofać. Tylko prowokować dalej, ranić każdym słowem, aż pod maską obojętności dostrzeże, że zadała mu ból przynajmniej odrobinę przystający do tego, który czuła ona gdy zabrał jej najlepszą przyjaciółkę.
- Świetnie, dopilnuję tego bo ci nie ufam - oznajmiła prosto z mostu, nie zamierzając owijać w bawełnę. Nie ufała mu z samochodem, ale co ważniejsze - nie ufała mu z Maxem, wystarczająco już go zranił i pewnie mając okazję, zrobiłby to znowu. A Harmony nie po to włożyła tyle pracy w postawienie młodszego z braci na nogi, aby Miles swoim nierozważnym powrotem do Seattle zniszczył wszystko. - Mój stan to nie twója sprawa, nie wspominając już o tym, że nie ma żadnego stanu i jak najbardziej mogłabym prowadzić, gdybyś nie uszkodził mi auta - oburzyła się. Na słabość po rozstaniu mogła sobie pozwolić przy Maxie, jednak gdy stawką w grze była ochrona najlepszego przyjaciela, musiała wykrzesać z siebie całą swoją teksańską siłę, aby stanąć pomiędzy braćmi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała. Że Molly tamtego dnia, gdy przyszedł zawieźć ją do Maxa, wykradła podstępnie kartkę z pamiętnika młodszej siostry i sieć kłamstw wić zaczęła od umieszczenia jej, ubranej w ładną, dziewczęcą papeterię, w kieszeni Milesa. I nie wiedziała. Ile razy Miles odwracał wzrok, udając że nie widzi natarczywego spojrzenia, ani uśmiechów zachęcających go do zrobienia kroku w przód. W stronę Molly, tej niewinnej, ładnej, dobrej Molly, co nęciła tego, którego nie powinna. Bo nie tego wybrała. To Max należał do niej, ale chciała mieć obu. I nie wiedziała też. Jak dużo siły Milesa kosztowało, utrzymanie tonu neutralnego i chowanie głębszych wypowiedzi w głowie, zamieniwszy je na te zdawkowe, co niby w powietrze rzucał.
I w końcu uległ. Bo ileż drzewo musi być ciosane, aby padło? Jak wielki wiatr musi weń dąć żeby się wygięło? Więc i Miles został pokonany. Przez spojrzenia, przez uśmiechy i tą kartkę nieszczęsną, co zwierciadłem duszy Molly miała niby być i do tej pory ukryta w szufladzie przy łóżku leżała, jak dowód popełnienia zbrodni, który został pominięty przy rozwiązywaniu sprawy.

Uciekł.

Nie mógł inaczej. To Molly zawodziła w głowie pieśnią rzewną, ku oceanom go prowadząc. To jej głos odbijał się od krat więziennych, gdy wypełniał pokutę przez sąd zadaną za nieumyślne spowodowanie wypadku. O krawędź szaleństwa się niemalże otarł, odmawiając wizyt. Maxa, matki, ojca, przyjaciół. Sam w kręgu żałobnym, który wokół siebie roztoczył. Musiał być sam. Jakże mógł komuś spojrzeć w oczy? Chociażby te Maxa, płynne srebro, ze łzami zmieszane, ufne, pokładające w bracie nadzieje, które ten roztrwonił. Zaufanie zawiódł. Wszystkich zawiódł. I nawet Harmony co z Maxem nierozłączna była, najlepsza przyjaciółka. Ją też czasem na lody woził, do domu odstawiał pod zmroku, co by jej nic złego się nie stało. Na nią też nie mógłby spojrzeć, bo odbiciem Maxa była. I Molly, która sekrety swoje chowała i rozdawała jak karty, to temu, to tej, ale tylko te które uznała za stosowne. Bawiła się ogniem i co dalej? Spaliła.
Się.
W wypadku.

- Rozczaruję Cię Harm, ale takich rzeczy się nie planuje - mruknął znowu, zmęczony. Zmęczony walką, życiem, tym starciem nieoczekiwanym, bo przecież nie planował na nią wpaść, ani uderzyć jej samochodu. Gdyby mógł, dalej tkwiłby pod ziemią, a gdyby mógł więcej, pod tą ziemię zapadłby się martwy, w zamian za Molly. Życie za życie, bo jego nic nie było warte.
Mogła go prowokować. Nawet uderzyć. Nie oddałby. Poddałby się ciosom, błagając o więcej, bo nic nie czuł. Umarł, zamieniając się w bolesną skorupę, poranioną, usłaną niewidzialnymi rozdarciami. Chciał skonać, ale nie mógł, bo w całym paradoksie, jego śmierć byłaby gwoździem do trumny Maxa.
- Dopilnujesz, jak zawsze - nie ufasz, jak zawsze. Spojrzenie miała takie samo jak to, którym taksowała go przed paroma laty, przed tym nieszczęsnym wypadkiem, kiedy zaklęcie Molly zaczęło działać. A może to zawsze tak na niego patrzyła? Z dozą dystansu i nieufności. Może przeczuwała już wcześniej, że ten Miles, dobry dzieciak, co zawsze chętny był odebrać, zawieźć, przywieźć, co z całą paczką na piwo się wybierał, tak naprawdę draniem był, ale sam jeszcze o tym nie wiedział? Może gdyby mu wcześniej o tym powiedziała, nie doszłoby do tragedii i usunąłby się w kąt, na morze, na drugi koniec świata, za ocean.
Ale to nie cofnęłoby choroby mamy MacCarthy, a po to przecież wrócił.
- Nie ma żadnego stanu? - prychnięcie. Poczuł. Rozdrażnienie. - A oczy zapuchły Ci od alergii? Ręce się trzęsły od nadmiaru kofeiny? - otaksował ją spojrzeniem, wciąż czekając aż zajmie miejsce pasażera, choć sam nie był lepszy, acz spokojny. I spostrzegawczy. Widział te plamki na twarzy bladej, co żarzyły się czerwienią płaczu, choć znikały z upływem czasu. I oczy szkliste, uparte, hardo wpatrujące się w niego, jakby gotowe były do natarcia. Ręce zwisające teraz luźno, udając że nic wcześniej nie zaszło. Widział wszystko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Ale można im zapobiec - kolejna szpila, wymierzona dokładnie tam, gdzie bolało najbardziej. Choć zwykle stroniła od tak surowych osądów, w tym przypadku nie mogła się przed nimi powstrzymać - byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby i on nie wyszedł żyw z tego wypadku. Oboje zawinili, zarówno on i Molly. Miesiącami bawili się uczuciami Maxa, trzymali swój romans w tajemnicy przed nim i w końcu go złamali, choć inaczej, niż pewnie planowali. A przecież musiał się kiedyś o tym dowiedzieć, dlaczego więc nie mieli w sobie tyle odwagi cywilnej, by wyznać mu prawdę?
Zdradzili go, oboje. I to w najgorszy możliwy sposób.
- Zapamiętam sobie, żeby następnym razem jak jakiś kretyn wjedzie mi w tył samochodu zachować pełen spokój i zapanować nad drżeniem rąk - rzuciła kąśliwie, gdyż prędzej wróciłaby do domu na piechotę i zapłaciła za naprawę z własnej, dość pustej kieszeni, niż przyznała się przed nim, że życie waliło jej się już od pewnego czasu. Nie mówiąc już nic więcej, zacisnęła wargi w wąską linię i zajęła miejsce od strony pasażera, teatralnie trzaskając za sobą drzwiami. Wrogo skrzyżowała ramiona na piersiach i odsunęła się możliwie jak najdalej od niego, właściwie wciskając się w sam kąt samochodu, z rozczarowaniem obserwując jak laweta holuje jej własne auto. - Nie powinieneś wracać. Prawie udało mi się wyciągnąć Maxa z gówna, w jakie go wpędziłeś i nie zamierzam pozwolić, żebyś to zepsuł - oznajmiła, gdy już ruszyli, nie przebierając w słowach. To, że ona nie cieszyła się na jego widok to jedno, jednak wciąż bała się jak spotkanie ze starszym bratem wpłynie na jej przyjaciela. I jeśli coś miało wypłynąć z ich dzisiejszego spotkania, to właśnie to, że zamierzała się upewnić, że Miles zamierzał trzymać się od niego z daleka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • Dryń, dryń.
Budzik zadzwonił - to znak, że trzeba wstać. Czasy, kiedy proszę, jeszcze pięć minut było osiągalne i właściwie praktykowane o każdym poranku, już dawno się zakończyły. Teraz pięć minut oznaczało katastrofalne spóźnienie, dlatego zawsze, kiedy znajomy dźwięk wypełniał sypialnie, zrywała się na równe nogi, co prawda nieco odrętwiałe boleśnie odczuwały każdy krok stawiany na zbyt zimnej podłodze, ale wyjścia nie miała. W pośpiechu - jak zawsze zresztą - ogarniała siebie, nad zębami pastwiąc się dłużej, niż na nakładaniu tapety składającej się zaledwie z kremu bb i kilku pociągnięć szczotką po rzęsach. Jeszcze tylko ubrania zarzucić na siebie musiała, te co od wczorajszego wieczoru przygotowane czekała, by udać się do kuchni, gdzie gorąca herbata szybko z garnkiem zimnej wody spotkać się musiała. I kiedy już letnią do kubeczka odpowiedniego (good lord, oby dobrego - trzy latka zmienia preferencje w zastraszającym tempie) wlała, wracała do sypialni, by zbudzić małego szkraba i całą procedurę od nowa rozpocząć. Herbatka, toaletka (o zgrozo, zęby też) i jeszcze ubranie, a później już tylko płacz w samochodzie…
Przecież weekend jest!
— Chciałabym skarbie, ale dopiero -nalitośćboskąnieodpinajmitychpasówwczasiejazdy!- mamy środę.
— Ja nie chcem do pekola.
— Ja też nie chcę iść do pracy, ale muszę. Już zbyt długo siedzimy wujkowi Prestonowi na głowie. Po twojej nocnej wyprawie do jego łóżka stwierdzam, że stanowczo zbyt długo. Muszę zarobić pieniążki, później zrobimy wielkie pakowanie i znajdziemy sobie nowy dom.
— Ja nie chcem nowego domu. Chcem ten Pestona.
Podobno człowiek uczy się na błędach, ale Teddy w dalszym ciągu nie nauczyła się, że lepiej nie wdawać się w dyskusję z trzylatką, która w każdej odpowiedzi znajdzie problem. Teraz tylko spokój mógł ją uratować, a od niego dzieliło ją zaledwie kilka kroków jakie miała do pokonania w drodze do żłobka. Jeszcze tylko parking, drzwi wejściowe, dzień dobry rzucone prędko przedszkolance i szybki sprint do drzwi, byleby tylko Aurora nie zdążyła odwrócić się i sparaliżować jej spojrzeniem pełnym łez.
  • ZWYCIĘSTWO!
Z ulgą odetchnęła, kiedy ponownie zasiadła za kierownicą, ponieważ cisza była miłą odmianą po dwudziestu minutach przeplatanych dyskusją płaczem. I już miała odpalić samochód, aż tu nagle…
— Co jest grane? — wymruczała, początkowo uznając to za pechowy start. Na pewno coś w pośpiechu schrzaniła. Jeszcze jedna próba, druga, kolejna…
— Cholera jasna!! — była w błędzie i to podwójnie. Po pierwsze, jej samochód się zepsuł. Po drugie, filmowe nerwowe uderzanie głową w kierownicę wcale nie jest było przesadzone, ponieważ sama tego właśnie dokonała, klaksonem obwieszczając swoje załamanie wszystkim pozostałym rodzicom na parkingu.
  • PORAŻKA.
To właśnie czuła, kiedy siedziała w swoim złomku pokonując drogę do najbliższego warsztatu samochodowego - p o r a ż k ę. Pewnie gdyby nie pomoc dwóch ojców, którzy na parkingu zlitowali się nad nią i pomogli na tyle, by dało się ją odholować, byłaby w czarnej dupie. Kiedy zatrzymali się pod Chuck's Auto Repair, wysiadła z samochodu dziękując mężczyznom za pomoc, na szczęście spieszyli się na tyle, że odjechali praktycznie od razu, a ona skierowała swoje kroki do warsztatu. Nie wyglądał on luksusowo, co niezmiernie ją ucieszyło - w końcu nie uśmiechało się jej wydawać wszystkich oszczędności na naprawę czegoś, co i tak od dłuższego czasu się sypało.
— Dzień dobry — zawołała wchodząc ostrożnie do środka i rozglądając się przy tym niepewnie. — Przepraszam, jest tutaj ktoś? — dodała stawiając kolejne kroki — ha-aaaa-lo — wypowiedziane trochę głośniej i pod strachem (a raczej odrobinę piskliwie) kiedy przepadła o jakiś klucz leżący pod jej nogami. Nieistotne, co to było. Ważne, że nagle jej oczom ukazała się męska sylwetka; co prawda dostrzegła tylko nogi i kawałek brzucha wystające spod jakiegoś samochodu, ale wciąż się ruszał, więc na pewno żyje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

2 On za to powiedział dzisiejszego ranka tę wyświechtaną w czasach szkolnych frazę jeszcze pięć minut — tym razem jednak nie stojącej nad nim matce, a sobie, bo przecież już od dobrych osiemnastu lat jest panem swojego życia i matki słuchać się nie musi. Dorosłe życie, to jednak dorosłe życie i człowiek musi być odrobinę bardziej odpowiedzialny, niż wtedy, gdy jego jedynym obowiązkiem było pójście do szkoły i, ewentualnie, skoszenie trawnika. Co prawda Kayden po śmierci ojca miał odrobinę więcej obowiązków, ale i tak zdecydowanie mniej, niż teraz. Teraz na swojej głowie ma swój własny dom, matkę, warsztat, który odziedziczył po ojcu, a ostatnio jeszcze do miasta wróciła jego siostra, która od tego czasu również zaczęła zajmować jego myśli. Nic dziwnego, że nie może spać w nocy; nic dziwnego, że każdego wieczora ląduje w barze, by wypić drinka (a czasem i więc, żeby choć na moment zapomnieć).
Nie inaczej było poprzedniego wieczora, ale wiedząc, że nazajutrz musi wstać do pracy, starał się nie przesadzić. Właśnie dzięki temu dzisiejszego ranka faktycznie był w stanie wstać raptem po pięciu minutach od pobudki, a chłodny prysznic, pod który od razu poszedł, pomógł mu się w pełni dobudzić. Nie musiał się jednak spieszyć, dzisiejszego dnia i tak miał być w warsztacie sam, więc nikt na niego nie czekał — wątpił, aby jakikolwiek klient przyjechał do niego o siódmej rano, większość o tej porze zazwyczaj jest w pracy (no, chyba że jest z kimś umówiony, ale dzisiaj na szczęście nie był).
Do warsztatu dotarł więc później, niż zwykle. Zrobił sobie kawę, zjadł kanapkę, którą kupił po drodze, a potem… A potem zanurkował pod auto, które czekało na jego sprawne ręce, aby je naprawił. Nie spodziewał się nikogo przez jeszcze kilka dobrych godzin, dlatego też włączył sobie nawet radio, czego zazwyczaj nie robi, a przynajmniej nie wtedy, gdy jest sam.

To radio było właśnie powodem, przez który nie usłyszał podjeżdżającego pod warsztat auta. Nie usłyszał też cichych kroków, ani niepewnego nawoływania, zbyt zajęty odkręcaniem śrub i nuceniem lecącej właśnie piosenki. Dopiero znajomy, metalowy dźwięk, który odbija się nagle echem od ścian warsztatu sprowadza go na ziemię i sprawia, że wychyla się spod właśnie naprawianego auta. Chwyta leżącą nieopodal szmatę i dopiero kiedy zaczyna wycierać w nią brudne od smaru ręce, spogląda na drobną, kobiecą postać, która stoi raptem kilka kroków od niego. Uśmiecha się do niej lekko, po czym wstaje z podłogi i dopiero wtedy uderza w niego fakt, że skądś tę twarz zna. Niestety, jak to facet, nie ma zbyt dobrej pamięci — ani do imion, ani do twarzy — aczkolwiek w tym przypadku dość szybko przypomina sobie skąd ją zna.
Teddy. — Uśmiecha się nieco szerzej na wspomnienie ich pierwszego (i jednocześnie ostatniego) spotkania. Tego, podczas którego dał jej swój numer telefonu w razie jakichkolwiek kłopotów, a z którego ona nigdy nie skorzystała. Zgubiła? Nie potrzebowała? A może zwyczajnie nie chciała? — Niech zgadnę, samochód ci się zepsuł? — pyta z rozbawieniem, no bo po co innego niby miałaby tutaj zaglądać? Raczej wątpił, że nagle sobie o nim przypomniała i postanowiła go odwiedzić. W zasadzie po jej minie wnioskuje, że zupełnie nie spodziewała się go tutaj spotkać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Warsztat samochodowy nie był dla niej zupełnie obcym miejscem, ponieważ już jako dziecko spędzała w nich odrobinę czasu wraz ze starszym bratem. Wtedy jednak - podobnie zresztą jak teraz - nie interesowała się narzędziami czy naprawą, a babrać się w smarze nigdy nie lubiła. Wolała wsiąść za kierownicę i udawać, że odjeżdża daleko przed siebie zostawiając w tyle swój Koniec Świata. Teraz jednak odjechać nigdzie nie mogła, a udawanie, że jedzie sobie do pracy raczej nie przeszłoby u kierownika. Zależało jej na czasie, ale znała też swoje szczęście i podejrzewała, że prędko nie wyjedzie stąd swoim wozem. Wzięła więc głęboki wdech próbując na szybko obmyślić plan działania: porozmawia z mężczyzną, zamówi taksówkę, a resztą będzie się martwić już w pracy. Gdyby była sama to w zasadzie problemu nie miałaby żadnego, komunikacja miejska jej nie przeraża, o ile poruszała się nią w pojedynkę. Codzienna przeprawa z dzieckiem przez pół miasta i to bez własnego samochodu, zwyczajnie cuchnęła porażką. Bez wątpienia musiała odebrać swoją rakietę na cito, pewnie dlatego starała się ładnie uśmiechnąć, kiedy dostrzegła, że mechanik zaczyna wyjeżdżać spod samochodu. Jakby zobaczył poddenerwowaną i zdesperowaną wariatkę, jego chęci pomocy mogłyby polecieć w dół, a co jak co, uśmiech to pierwszy krok do sukcesu i tego postanowiła się trzymać. Nie była pewna kiedy jej pogodny uśmiech przerodził się w zaskoczenie, ale gdy tylko ujrzała pierwsze rysy mężczyzny już wiedziała, że nie jest to przypadkowy mechanik. Los sobie z niej zakpił, a może to przeznaczenie spartoliło jej samochód? Tego nie wiedziała, ale jeśli czegoś mogła być pewna to tego, że dawno dawno temu zgubiła tę karteczkę z jego numerem telefonu i choć po drodze kłopotów miała całe hordy, to i tak nie chciała z niego skorzystać, by szukać pomocy. Pragnęła zwyczajnie porozmawiać, jak wtedy, kiedy deszczową wieczorową porą razem sączyli herbatę. Zawsze miło wspomina tamto spotkanie, nawet jeśli jego początek nieco ją przeraził.
— Kayden — wyszeptała wyraźnie zaskoczona, jednocześnie uśmiechem szczerym go obdarowując. — Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś na ciebie wpadnę — wyznała, a w jej głosie czaiło się poczucie ulgi, że ten scenariusz nie miał szans się zrealizować, bo przecież teraz stali twarzą w twarz.
Kiedy pierwszy szok minął ocknęła się, a na jej twarzy pojawił się lekki grymas jakby wyrwana została z miłego snu. Jego pytanie sprowadziło ją na zimę, jednocześnie uświadamiając, że niebawem powinna znaleźć się w pracy, a na dany moment jest w wielkiej kropce.
— B i n g o! Nawalił na całej linii, a ja nie mam zielonego pojęcia co tam się wydarzyło — wzdychając bezradnie machnęła ręką, jakby chciała wskazać swojego złomka, znajdującego się na zewnątrz. — Widzę, że jesteś trochę zajęty, ale gdybyś znalazł odrobinę czasu dla niego… — i to bezradne spojrzenie, błagalne wręcz (najlepiej teraz, już!) — będę bardzo wdzięczna — dodała spokojniej, nie chcąc naciskać jak desperaka (którą w tej chwili całkowicie była).

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kate miała dziś dobry dzień, niestety jej partner nie bardzo. Wylądował w szpitalu ze skręconą kostką z przyczyny, która od razu rozbawia kobietę - schodząc z kawą po schodach, potknął się i niefortunnie wywrócił. No cóż, dostała świeżaka do przeszkolenia i tego efekty. Dzisiaj musiała więc pracować solo, jednak sprawa była prosta i nie przewidywała żadnych strzelanin, najzwyklejszy wyjazd po informacje.

Jako agentka wyższego stopnia, mogła darować sobie klasyczny ubiór, jaki jeszcze rok temu sama nosiła. <a href="http://hp.funrahi.com/2012/05/kate-beck ... pg">Ubrana w czarne, lekko przylegające do ciała spodnie, ciemnooliwkową koszulę i czarną marynarką, pod którą miała schowaną kaburę, wsiadła do czarnego Chevroleta Suburban, jakie agencja miała na wyposażeniu, założyła przeciwsłoneczne okulary i ruszyła w drogę</a>. Cieszyła się, że to ona sama dziś kieruje, zawsze robił to "zielony", co podwyższało jej ciśnienie, w strachu o własne życie.

***

Czarna bestia podjechała pod jedną z bram garażowych CHUCK'S AUTO REPAIR. Ciężko było przegapić ten pojazd, a tym bardziej wysiadającą z niej osobę. Ten ubiór i okulary...pierwsze co przychodziło do głowy to FBI, szczególnie, że ktoś znający się na mechanice, od razu wypatrzyłby światła pościgowe za przednią szybą i w przednim grillu. Dziwić mógł jedynie fakt, że nie było drugiej osoby, co jest raczej rzadkością w służbach.

Kate weszła przez otwartą bramę i wpierw rozejrzała się po warsztacie, wypatrując jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa. Doskonale znała takie miejsca, w końcu sama jedno prowadziła, wiedziała więc czym można zaatakować i gdzie można coś ukryć. Wyglądała bardziej jak nadziana klientka, do czasu kiedy nie podeszła do pierwszego lepszego pracownika, wyciągając odznakę i legitymację, by po chwili ją schować.

- Kate Callaghan, FBI. Poszukuję właściciela, jest na miejscu? - odparła do nieznajomej kobiety, nawet nie ściągając okularów. Jej głos był przyjemny, ale z drugiej strony była widocznie poważna w tym momencie, skupiona na zadaniu.

W rzeczywistości kobieta doskonale wiedziała do kogo podchodzi. Zanim się tu wybrała, przejrzała prześwietliła pracowników tego zakładu. Vanitas Irfy, notowana za kradzieże, rozboje i włamania, trudne dzieciństwo i dorastanie. Teraz jednak wyszła na prostą...teoretycznie. Była jedną z podejrzanych, ale chwilowo nie chciała od razu mieszać jej z błotem, łatwo byłoby zepsuć komuś opinię. Wpierw musiała porozmawiać z kierownikiem, o ile był dostępny, a jeśli nie, wtedy porozmawia sobie z nią.

autor

Awatar użytkownika
31
175

mechanik

Chuck's Auto Repai

south park

Post

Nienawidziła, gdy ktoś przerywał jej w pracy. Zwłaszcza gdy tym kimś jest policja czy pokrewny organ i zapewne wylałaby swoją złość na tego człowieka, gdyby najpierw nie usłyszała głosu, a następnie tamta się nie przestawiła. -Stęskniłaś się za mną?- odpowiedziała pytaniem na pytanie opierając się tyłkiem, o samochód w jakim jeszcze chwilę temu grzebała. Splotła ręce na piersiach nie przejmując się faktem, iż się ubrudzi. W sumie i tak była cała brudna więc kolejna smuga nie zrobi jej różnicy. Zmierzyła kobietę od stup do głów, a na jej ustach zagościł szelmowski uśmieszek. Znała ją. Może nie teraz lecz kiedyś gdy przez prawie pół roku żyła ukradziona tożsamością. Wtedy właśnie mogła wyrwać się, ze swojego małego piekła. Poznała inny lepszy świat niż ten, który znała na co dzień. W czasie swojej mistyfikacji poznała parę osób i myślała, że nawet zaprzyjaźniła się z tymi ludźmi, lecz gdy tylko wszystko się sypnęło każdy wypiął się na nią w tym i ta tutaj. A kiedyś naiwnie myślała, że mogą zostać przyjaciółkami. Zabawne. -Skąd mam wiedzieć Kate... Nie mają gps'u w tyłkach.- Dodała bawiąc się chwilą. Chciała sprawdzić jak zareaguje na jej zaczepkę słowną oraz na fakt, iż znów się widzą po wielu latach. Gdzieś w głębi swojego jestestwa myślała, że tamta ją zaakceptuje jednak zawiodła się na niej. Każdy kto był wyżej w łańcuchu pokarmowym gardził takimi jak ona przez fakt pochodzenia oraz miejsca zamieszkania. Wtedy właśnie Kate złamała jej serce po raz pierwszy. -Fajny samochód...- Zmieniła szybko temat nawiązując do fury, jaka przyjechała. Czyżby była taka głupia i zostawiła, go bez wiernego pieska, a może jakiś świeża właśnie srał po siebie mając nadzieje, że nikt nie zechce przerobić go na burgery. - Od kiedy FBI jest tak zdesperowane, by tu przyjeżdżać? - Spytała, z nieukrywaną ciekawością malującą się w głosie obraz spojrzeniu nadal nie spuszczając wzroku, z kobiety. Chłonęła jej sylwetkę niczym ćpun nowy klej. Wyrosłaś... Przemknęło jej przez myśl, gdy po raz kolejny uważniej przyjrzała się kobiecie, jaką kiedyś znała. Na samo wspomnienie poczuła zimny dreszcz, jaki przebiegł jej po kręgosłupie. Było, to złe wspomnienie. Pełne bólu...

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki”