Minęło prawie osiem godzin (dokładnie: siedem, i pięćdziesiąt jeden minut, i trzydzieści trzy sekundy - odliczane w chwili, w której, zmarźniętą dłonią owiniętą w naciągnięty na kłykcie rękaw popychał drzwi wejściowe znajomej kamienicy w Belltown), a Syd Shaule
- nadal
- drżał.
- A jednak Syd Shaule nie byłby zdziwiony gdyby, w drodze z Chinatown do Downtown pod niebem tak bladym, jakby i ono również, podobnie jak Syd i Orion, nie zaznało poprzedniej nocy ani minuty wypoczynku, przeglądając się w sklepowych witrynach zauważył, że całe jego ciało trwa w bezustannym dygocie.
A może drgawki pośmiertne, którymi zaraził się - przed dotyk? - od tamtego faceta, jeśli...
Pokręcił głową tak gwałtownie, że aż chłodny, przeszywający skurcz rozniósł się po spiętych mięśniach jego karku. Nieosłoniętego szalikiem - bo szalik został tam, gdzie resztki sydowej niewinności: na zalanym deszczem parkingu pod obskurną knajpą uczęszczaną przez gości, na których nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby się natknąć w ciemnej uliczce. Coś - może instynkt, wola przetrwania - podpowiadało mu, że musi natychmiast uciszyć własne myśli, jeśli nie chce pozwolić, by zagryzły go niczym dzikie zwierzęta. Sprawdził więc jeszcze raz, migoczący śmiesznie po niedawnej kąpieli w chłodzie waszyngtońskiej pluchy, ekran telefonu, natykając się na pustkę nieodebranych połączeń (12) i nieodczytanych SMSów (5) za sprawą których próbował uprzedzić Noah Eisenberg o swojej wizycie.
Jakaś jego część upierała się przy myśli, że to absolutnie nie jest dobry pomysł, ale inna -
- - ta, którą dziewczyna nakarmiła czekoladowymi myszkami i której przyklejała do łopatek plasterek z Maleństwem -
Może dlatego, że Syd nie mógł wytrzymać już w domu - z kotami, przerażonymi napięciem jakie musiały wyczuwać w ciele Oriona, i jego własnym, z Haywardem, którego nos nie chciał przestać siąpać karminem, a równy rząd białych zębów straszył teraz prostokątem czarnej przestrzeni, i w końcu z Phoenix Farrell, którą ściągnęli na altruistyczny pielęgniarski dyżur o świcie po siódmym nieodebranym przez Noah połączeniu.
A może, ponieważ nie wybaczyłby sobie, gdyby chociaż nie spróbował zrozumieć czemu Noah-jak-chłopak, która - zdawało mu się - zaczynała go tak zwyczajnie, po ludzku, lubić, nagle jakby nie chciała go znać rozpłynęła się w powietrzu.
Czy to dlatego, że nie mówił? Może była zmęczona koniecznością odczytywania jego słów z papieru albo wyświetlacza telefonu, podczas gdy na świecie były miliony osób zdolnych wyrażać swoje myśli, po prostu, dźwiękami? A może wyczuła co zrobił co zrobił co zrobił, że z blondynem ewidentnie było coś nie tak?
Nie pamiętał czy wsiadł do windy, czy pod numer dwieście-dwa wspiął się po schodach, ale zarejestrował szorstkość wycieraczki rozpiętej pod jego stopami oraz chłód klamki, gdy dotarł na znany już sobie próg; a także głuche
- stuk
- stuk stuk