WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

🪶 dziesięć Nadal drżał.
Minęło prawie osiem godzin (dokładnie: siedem, i pięćdziesiąt jeden minut, i trzydzieści trzy sekundy - odliczane w chwili, w której, zmarźniętą dłonią owiniętą w naciągnięty na kłykcie rękaw popychał drzwi wejściowe znajomej kamienicy w Belltown), a Syd Shaule
  • nadal
    • drżał.
Nie mógł odeprzeć wrażenia, że tremor zaczynał się w koniuszkach palców właśnie, teraz podwiniętych we wnętrza rąk, i rozchodził po ciele, wprowadzając się w tak niedorzeczne jego części jak płatki uszu, czubek nosa, kolana i pięty. Sprawdził: jego nos (w przeciwieństwie do Oriona, który brutalnym spotkaniem z samochodową maską został nocą przemieniony na moment w coś na wzór kubistycznego arcydzieła - kształt równy może, ale ułożony pod nietypowym kątem, i w dodatku splamiony żywym strumieniem czerwieni) się nie trząsł; zresztą byłoby to przecież chyba fizycznie niemożliwe...
  • A jednak Syd Shaule nie byłby zdziwiony gdyby, w drodze z Chinatown do Downtown pod niebem tak bladym, jakby i ono również, podobnie jak Syd i Orion, nie zaznało poprzedniej nocy ani minuty wypoczynku, przeglądając się w sklepowych witrynach zauważył, że całe jego ciało trwa w bezustannym dygocie.
Może były to wstrząsy wtórne po kolapsie, którego minionej nocy doświadczyła cała struktura jego świata.
A może drgawki pośmiertne, którymi zaraził się - przed dotyk? - od tamtego faceta, jeśli...

Pokręcił głową tak gwałtownie, że aż chłodny, przeszywający skurcz rozniósł się po spiętych mięśniach jego karku. Nieosłoniętego szalikiem - bo szalik został tam, gdzie resztki sydowej niewinności: na zalanym deszczem parkingu pod obskurną knajpą uczęszczaną przez gości, na których nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby się natknąć w ciemnej uliczce. Coś - może instynkt, wola przetrwania - podpowiadało mu, że musi natychmiast uciszyć własne myśli, jeśli nie chce pozwolić, by zagryzły go niczym dzikie zwierzęta. Sprawdził więc jeszcze raz, migoczący śmiesznie po niedawnej kąpieli w chłodzie waszyngtońskiej pluchy, ekran telefonu, natykając się na pustkę nieodebranych połączeń (12) i nieodczytanych SMSów (5) za sprawą których próbował uprzedzić Noah Eisenberg o swojej wizycie.
Jakaś jego część upierała się przy myśli, że to absolutnie nie jest dobry pomysł, ale inna -
  • - ta, którą dziewczyna nakarmiła czekoladowymi myszkami i której przyklejała do łopatek plasterek z Maleństwem -
nie uległa, zadecydowawszy, że po prostu musi przyjść i sprawdzić.
Może dlatego, że Syd nie mógł wytrzymać już w domu - z kotami, przerażonymi napięciem jakie musiały wyczuwać w ciele Oriona, i jego własnym, z Haywardem, którego nos nie chciał przestać siąpać karminem, a równy rząd białych zębów straszył teraz prostokątem czarnej przestrzeni, i w końcu z Phoenix Farrell, którą ściągnęli na altruistyczny pielęgniarski dyżur o świcie po siódmym nieodebranym przez Noah połączeniu.
A może, ponieważ nie wybaczyłby sobie, gdyby chociaż nie spróbował zrozumieć czemu Noah-jak-chłopak, która - zdawało mu się - zaczynała go tak zwyczajnie, po ludzku, lubić, nagle jakby nie chciała go znać rozpłynęła się w powietrzu.
Czy to dlatego, że nie mówił? Może była zmęczona koniecznością odczytywania jego słów z papieru albo wyświetlacza telefonu, podczas gdy na świecie były miliony osób zdolnych wyrażać swoje myśli, po prostu, dźwiękami? A może wyczuła co zrobił co zrobił co zrobił, że z blondynem ewidentnie było coś nie tak?

Nie pamiętał czy wsiadł do windy, czy pod numer dwieście-dwa wspiął się po schodach, ale zarejestrował szorstkość wycieraczki rozpiętej pod jego stopami oraz chłód klamki, gdy dotarł na znany już sobie próg; a także głuche
  • stuk
    • stuk stuk
gdy uniósł rękę i opuścił ją trzykrotnie na gładź drzwi. Przekrzywił głowę smutnym, gołębim ruchem, i czekał, w myślach zakładając się sam ze sobą, że będzie pewnie już tak czekał na wieki.

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

#73
Istnieją dziesiątki jak nie setki, czy tysiące powodów, które w ciągu jednej chwili mogą sprawić, że posypie się… wszystko. Od wrażliwości każdego człowieka zależy, co to może być i jak bardzo wpłynie na jego psychikę i dotychczasowe życie. Śmierć bliskiej osoby, wyjazd najbliższych, zdrada, rozpadające się przyjaźnie, utrata pracy, choroba. Laura zaczynała zastanawiać się, czy natężenie wszystkich przykrych sytuacji było jakimś złośliwym chichotem losu, planem wszechświata, by uczynić ją silniejszą, czy brakiem jakiekolwiek powodu, a po prostu czystym, choć cholernie bolesnym przypadkiem. Nic nie dzieje się bez przyczyny, prawda? Tylko w tej chwili nie bardzo mogła sobie wyobrazić, jakie mogłyby być przyczyny tego, co w życiu ją spotykało. Poszukiwanie odpowiedzi nie było łatwe, więc kolejny raz próbowała zamieść problemy pod dywan, zająć głowę czymś zupełnie innym, znaleźć sobie kolejne zajęcie albo chociaż zagłuszyć natrętne myśli głośną muzyką.
I właśnie wtedy, gdy od dziesięciu minut szukała pilota do stojącego w salonie zestawu stereo, zapukała do pokoju Naoh, po czym weszła do niego, bo skoro nie dostała żadnej odpowiedzi, to najwidoczniej współlokatorki nie było w domu, a pilot był Hirschównie w tym momencie cholernie potrzebny. Zresztą Noah nie miała w zwyczaju odkładania rzeczy na miejsce, więc liczyła na to, że właśnie u niej ten pilot się znajdzie. Jakie wielkie było jej zdziwienie, gdy zastała pusty pokój. No dobra, nie taki pusty, bo brakowało walizki i kilku osobistych rzeczy Noah, ale pusty na tyle, by była tą pustką zaskoczona.
Najpierw zastanawiała się, czy skończyła się jej umowa, a ona o tym zapomniała, co było absurdalne, skoro jeszcze dzień wcześniej jadły razem lunch, a teraz jej nie było. Potem zaczęła przeglądać jej szafę, zastanawiając się, czy nie wypadło jej z głowy, że miała gdzieś pojechać na weekend i brakuje jedynie kilku rzeczy. Następnie wpadła w lekką panikę, wisząc na telefonie, na przemian dzwoniąc i wysyłając wiadomości tekstowe do Noah. Później skontaktowała się z mamą, następnie zadzwoniła do znajomej Noah, którą poznała kiedyś w kawiarni, potem napisała do kogoś, kto otagował ją na zdjęciach na Instagramie, a na samym końcu wybrała numer policji, ale ci kazali zadzwonić, gdy miną 24 godziny i sprawdzić mieszkanie oraz pokój koleżanki, bo może zostawiła jakąś informację.
Zaczęła rozglądać się po pokoju Noah, aż w końcu dotarła do jej biurka, na którym leżało kilka książek pożyczonych od Laury, a pod nimi krótki liścik
  • Musiałam wyjechać. Przepraszam, że tak nagle.
    Przez kilka dni będę poza zasięgiem.
    Trzymaj się,
    Noah
Czy to uspokoiło Laurę? Trochę. Choć sytuacja nadal wydawała się jej cholernie dziwna.

Słysząc stukanie do drzwi, miała nadzieję, że to ona. Ruszyła żwawym krokiem w stronę przedpokoju, zostawiając na kanapie koc, którym była nakryta, gdy siedziała przy biurku nad stertą notatek na studia. Nie pomyślała nawet o tym, spojrzeć przez wizjer, od razu otworzyła drzwi. Zrobiła krok do tyłu, gdy dostrzegła stojącego po drugiej stronie mężczyznę. – Tak? – nie wiedziała, co ma powiedzieć, tylko tyle w tym momencie przyszło jej do głowy.

autor

oh.audrey

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Dziewczyna, która stanęła w progu "dwieście-dwójki" chwilę po tym gdy Syd usłyszał prędkie zgrzyyyt-nięcie zamka, i skrzy-YY-yp-nięcie otwieranych drzwi, sprawiała wrażenie kogoś, kto wyraźnie spodziewa się czyjegoś nadejścia (może nawet go wyczekuje?), ale zdecydowanie nie ma nadziei akurat na ujrzenie Syda. Blondyn znał tę mimiczną ekspresję: prędki błysk nadziei, krótki świst pewności, przez twarz biegnącej jak przeciąg, spięcie mięśni elektryzowanych rozczarowaniem (to zawsze była najkrótsza z reakcji, dosłownie milisekundy, zanim mózg nie nada całej sytuacji choć krzty sensu albo znaczenia) a potem płaski, blady cień uprzejmego rozczarowania. Nigdy, w zasadzie, nie traktował tego zresztą personalnie. Był listonoszem, na miłość boską!
Przywykł już do wszystkich tych cichych "Och, przepraszam. Czekałam akurat na kogoś...", wyrzucanych na pół-dechu przy skrępowanym geście upinania puszczonych wcześniej luźno włosów, i do skonfundowanych "Nie, nie, żaden problem. Spodziewałem się po prostu... Nieważne. Napije się pan herbaty?" (Syd odmawiał tylko dlatego, że był w pracy, i zwykle miał jeszcze wiele listów do podostarczania).
I, w szerszym, poza-zawodowym kontekście, przyzwyczaił się też, że ludzie - choć witali go uprzejmie, czasem nawet serdecznie, i prawie nigdy nie mieli nic przeciwko jego obecności - rzadko czekali akurat na niego. No, bo na co tu czekać? Syd, na tym etapie swojego życia, wiedział już wystarczająco dobrze, że dla nikogo nie jest jak letnia ulewa, kaskadująca z szarpanego piorunami nieba po dwóch tygodniach wykańczającej, miejskiej suszy, a co najwyżej jak przyjemna, wiosenna mżawka, w której nie należy przerywać spaceru czy rozmowy, ani przyspieszać kroku. Taki właśnie zwykle był w oczach, i w doświadczeniu, większości świata: sympatyczny i nieuciążliwy.

No chyba, że stawał na ich progu o wczesnej, porannej porze, z drżeniem w dłoniach i bez drżenia głosu, ponieważ głos, ponownie, razem z zębem Oriona i tą wspomnianą już wcześniej reminiscencją niewinności, zostawił poprzedniej nocy na asfalcie pod jakąś zaplutą meliną.

Dziewczyna - która oprócz tego, że była młoda i lekko skołowana - wyraźnie nie była także Noah. I z Sydem mieć mogła chyba co najwyżej tyle wspólnego, że każde z nich stało teraz twarzą w twarz z Zaskoczeniem, wyrysowanym po drugiej stronie drzwiowej framugi.

Nie wiedział, co należy odpowiedzieć na takie: "tak?"
Nie był nawet pewien, czy - szczekliwe, trochę jakby poirytowane, ale też i przepełnione zmęczeniem, które sugeruje, że ostatnia noc nie była najhojniejszą pod względem snu i wypoczynku - było pytaniem.
Gdyby powiedział, że "tak, owszem", to co by potwierdzał? Że faktycznie nie jest Noah? I że sam, również, nie wie, gdzie podziała się Eisenberg? A może, że za nią tęsknił, nie tylko wczoraj, tylko tak w ogóle, i dlatego się tu zjawił, nieszczęścia ubiegłej nocy traktując jedynie w kategoriach wygodnego pretekstu?
A gdyby odparł, że "nie, bynajmniej", to czemu by zaprzeczał?
Samemu sobie, pewnie. Jak zwykle wtedy, kiedy mówił zapewniał, że wszystko jest w najlepszym porządku.

W każdym razie, ponieważ nie wiedział, co może powiedzieć, sięgnął po swoje najbardziej sprawdzone, asekuracyjne zarzewie jakiejkolwiek komunikacji. Wyświechtane ostrzeżenie, tak wryte w jego pamięć i instynkt tłumaczenia się z własnej egzystencji, że spod przyciskających klawisze nadal niedosuszonego telefonu wykwitające jakby poza jego kontrolą i wolą:
  • Nazywam s ę Syd. Nie mówię ale wszy tko rozumiem.
I, z zawahaniem ciała, które przypomniało sobie właśnie, że nie jest to pierwszy raz, gdy Shaule taki sam komunikat nadaje na progu kilkupokojowego mieszkanka w Belltown:
  • Dziękuję
Przestąpił z nogi na nogę. Zmarszczył nos krótkim skurczem mięśni. Mrugnął.
  • Przyszedłem do Noah zastałem ją może?
Ostatnio zmieniony 2022-12-31, 16:51 przez Syd Shaule, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Nie była w stanie ukryć zaskoczenia, które pojawiło się na jej twarzy w momencie, gdy ujrzała przed sobą szczupłego, dość wysokiego (jak na jej standardy) chłopaka, którego minę można porównać do tej, którą robią małe, słodkie szczeniaczki, gdy wyczekują swojego ulubionego przysmaku. Laura jednak nie miała pojęcia, kogo wyczekiwał Syd, bo szczerze mówiąc w pierwszej chwili, nie wpadła na to, by mógł przyjść do Noah. Miała wrażenie, że raczej kojarzyła ludzi, którzy ją odwiedzają, a jego twarzy nie znała.
W tym momencie, zaskoczona niespodziewaną wizytą, nie miała czasu zastanowić się nad tym, że przecież Noah również nie znała każdej osoby, która odwiedzała Laury. Nie wspominając już nawet o mężczyźnie, z którym spotykała się przez kilka miesięcy, a nie wiedział o nim absolutnie nic.
„Tak?” miało być neutralnym rozpoczęciem nadchodzącej wymiany zdań, zachęceniem stojącego na korytarzu chłopaka, by podzielił się z nią celem swojej wizyty. Nie zakładała od razu, że był listonoszem, sąsiadem, zagubionym gościem albo dostawcą jedzenia, którego przecież nie zamawiała. Nie czytała w jego myślach, by wiedzieć, że doskonale znał drogę pod jej drzwi i spodziewał się za nimi spotkać znajomą im obojgu twarz. Była też na tyle dobrze wychowana, by nie zatrzasnąć drzwi przed nosem chłopaka, czy rzucić oschłym albo niemiłym komentarzem. Oczywiście, mogła powiedzieć „dzień dobry, czy kogoś pan szuka?” ale brzmiałoby to tak, jakby była ekspedientką w sklepie, a on klientem, który zamiast poszukiwania półki z sosami pomidorowymi, szukał swojej koleżanki. „Tak” więc miało być naturalnie rzuconym zamiennikiem, dużo lepszym od „chyba pomyliłeś mieszkania”. Tak się jej przynajmniej wydawało, bo zgodnie z obserwacjami Syda, była zmęczona i lekko poirytowana. Choć zawsze starała się negatywnych emocji nie przelewać na innych ludzi.
Zmarszczyła czoło, przyglądając się mu, jak wyciąga telefon i zaczyna na nim pisać. Wychyliła się nieco, gdy uniósł swoją komórkę, by przeczytać to, co właśnie jej pokazywał. Lekkie drżenie ręki chłopaka sprawiło, że potrzebowała nieco dłuższej chwili, by przeczytać i zrozumieć, o co mu chodzi.
– Okej. – mruknęła, nieco zdezorientowana tą informacją. Dopiero po chwili pokiwała powoli głową, przyswajając tę informację. Dobrze było wiedzieć, skoro była to jedyna opcja komunikowania się, jednak nadal nie wiedziała, dlaczego chłopak stoi pod jej drzwiami.
– Do Noah? – przeczytała kolejny komunikat, jeszcze bardziej zaskoczona, niż trzydzieści sekund temu. – Noah… Noah się wyprowadziła. – zaczęła, marszcząc czoło i zastanawiając się, jak powinna to ubrać w słowa. – Byliście umówieni? – dopytała, bo skoro do niej przyszedł, to może zapomniała odwołać tego spotkania? A może przyszedł coś dla niej odebrać? Nie miała pojęcia, ale też nie wiedziała, jakie pytania w tej sprawie zadać Sydowi.
– Nie dała ci znać? – rzuciła jeszcze, choć fakt, że nie poinformowała nawet swojej współlokatorki, mówił sam za siebie.

autor

oh.audrey

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Całkiem zabawne, że gdyby jednak podjęła się podobnej zgadywanki, Laura trafiłaby za pierwszym razem. Bo Syd Shaule przecież był listonoszem. Ale sąsiadem, zagubionym gościem, dostawcą jedzenia, którego pod dwieście-dwójkę nie zamawiał nikt, domokrążcą sprzedającym zioła na potencję i trawienie, świadkiem Jehowy albo jakiegoś wielkiego Cudu, pragnącym porozmawiać o wierze, wierności i tym, gdzie trafimy po śmierci, kurierem, kominiarzem, albo księdzem wiedzionym tu przedwczesnym obowiązkiem kolędowania - już nie.
I może to lepiej, że nie spytała go wprost kim tak naprawdę jest - dla Noah, albo w ogóle, bo nie wiedziałby, jak mógłby jej na to pytanie odpowiedzieć odpisać.
Kim był?
  • Chryste.
Pierwszy instynkt kazałby mu, jak zawsze, odrzec, że przyjacielem Oriona Haywarda; kolejny - samemu sobie zaprzeczyć.
Już prościej by było, gdyby Laura chciała dowiedzieć się jaki był (Syd Shaule). Dzisiaj?
  • Smutny. Zmarźnięty. Niewyspany. Przestraszony; aż tak, aby zapomnieć o szamoczącym się w jego organizmie, czysto fizycznym głodzie, którym jaźń ostatnio zaprzątał sobie jakoś... uch, z osiemnaście godzin wcześniej?
Ale dziewczynę bardziej niż to "kim", albo "jaki" Syd Shaule był, czy bywał, zdawała się interesować forma relacji, która - jeśli blondynowi w ogóle uwierzyć - łączyła go z Noah Eisenberg.
Na "Noah się wyprowadziła", Syd zareagował mimowolnym, trochę dziecięcym rozdziawieniem buzi. Na "byliście umówieni?" w stanie był odpowiedzieć jedynie przeczącym ruchem głowy. Powolnym. Tak, jakby sam nie był pewien. Czy był z Noah umówiony? A jeśli tak, to na kiedy co?
  • Na pewno nie na to, że dziewczyna przyjdzie mu z pomocą w równie niedorzecznych i niespodziewanych okolicznościach.
    • Ani na to, że nie zniknie.
Kolejne pytanie -

"Nie dała ci znać?"

Wytrąciło wreszcie listonosza z letargicznej ciszy. Kolejny ruch głowy - jeszcze wymowniej przeczący niż poprzedni.
Gdyby miał teraz na to przestrzeń, zastanowiłby się, jakie przypuszczenia na jego temat mogą na tym etapie kiełkować w głowie stojącej w progu brunetki. Czy wzięła go za odrzuconego przez Noah amanta, tak naiwnego by przypuszczać, że Eisenberg poinformuje go o wyjazdowych planach? A może za nachalnego prześladowcę z roku, który ubzdurał sobie, że są najlepszymi przyjaciółmi, choć w istocie tylko kilka razy pili wspólnie kawę - i to nawet nie w kawiarni, a jedynie na uczelnianym korytarzu, rzut beretem od zgrzytliwego, i podatnego na awarie automatu?

Syda Shaule - w najbardziej sydowy sposób pod słońcem - nie interesowało jednak to, co myśli o nim ani Laura Hirsch, ani generalnie, ktokolwiek (oprócz Oriona i Taty; i może trochę oprócz jego gołębi - bo chciał, żeby uważały go za dobrego przyjaciela, ale po tej ostatniej... po tej sytuacji z Chickiem nie łudził się już za bardzo, że szczególnie go kochały). Bardziej skupiony był na kwestii, w której obydwoje z Laurą zdawali się być równie silnie skołowani.
  • Czy n c jej nie je t?
klik, klik, klik
    • Czy wszy tko z n ą w porządku?
Ostatnio zmieniony 2023-01-21, 23:28 przez Syd Shaule, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Po reakcji Syda mogła wnioskować, że on również nie miał pojęcia, co działo się z Noah. Czy w takim razie wykreślało to go z listy bliskich Noah osób, skoro nie wiedział, że wyjechała? Niekoniecznie, bo Laura przecież aż do teraz miała wrażenie, że jako jej przyjaciółka, była jej bliska i powinna wiedzieć, co się w jej życiu dzieje. Z pewnością jednak skreślało to Syda z listy osób, które mogły wiedzieć cokolwiek. A skoro Noah nie odbierała telefonu, nie odpowiadała na smsy, do tego zabrała ze swojego pokoju wszystkie rzeczy, to może chciała, by ktoś wiedział? Tylko czy… nie brzmiało to dziwnie tajemniczo i niedorzecznie? Ukrywała się, obraziła się? Laura nie miała pojęcia, co w tej sytuacji może i powinna myśleć.
Zmarszczyła lekko czoło, wlepiając spojrzenie w ekran telefonu, dostrzegając brak kilku liter, które zapewne Syd zgubił, stukając w komórkę drżącymi palcami. Pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
– Szczerze? Nie mam pojęcia. Nie odzywa się od trzech dni. – przyznała szczerze, po chwili orientując się, że może nie było to najlepszy pomysł, by dzielić się z nieznanym chłopakiem takimi informacjami. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że jego spojrzenie wzbudzało zaufanie. – To znaczy… no dała znać, że wyjeżdża i nie miałam okazji z nią od tamtego momentu rozmawiać. – najpierw odchrząknęła cicho, potem spróbowała wytłumaczyć jakoś to, co przed chwilą bezmyślnie rzuciła. Tylko, czy to teraz miało jakikolwiek sens?
Kolejny raz przeniosła spojrzenia na ekran telefonu i poczuła narastający niepokój.
– A dlaczego miałoby nie być? – zapytała od razu, przyglądając się uważnie twarzy chłopaka. – Możesz mi przypomnieć, skąd znasz Noah? – uniosła pytająco brew. Oczywiście wcześniej taka informacja nie padła, jednak robiła wszystko, by ton jej głos oraz sposób, w jaki wypowiadała swoje pytania, nie brzmiały nieprzyjemnie i oskarżycielsko. Niepokoiło ją jednak to, że Syd pytał, czy wszystko z nią w porządku, a nie na przykład wszystko u niej w porządku? Może za bardzo i jak zawsze niepotrzebnie wszystko analizowała, ale martwiła się o Noah i chciała wiedzieć, dlaczego Syd do niej przyszedł i dlaczego sprawiał wrażenie, jakby też się o nią martwił. Nie pytał o jej nowy adres, nie wspominał o tym, że wcześniej do niej dzwonił albo pisał. A może to była po prostu kwestia średniej komunikacji między nimi?
– Kiedy się z tobą umawiała na to spotkanie? – dodała jeszcze kolejne pytanie, bo próbowała w swojej głowie jakoś połączyć te informacje.

autor

oh.audrey

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

A jednak tak właśnie zabrzmiały. Oskarżycielsko i nieprzyjemnie. Z cieniem niepokoju i irytacji dzwoniących jak echo w pauzach kawalkady pytań, pod których ostrzałem znalazł się teraz Syd Shaule. Jedno świsnęło mu nad czołem jak kula, drugie trafiło w kant policzka niczym szrapnel. Trzecie zarykoszetowało wreszcie o framugę drzwi i strzeliło go prosto w lewe ucho - jak niekompetentny szkolny katecheta, który miał w zwyczaju pstrykać ich i szarpać za koniuszki uszu gdy zacinali się w modlitwie, albo ociągali z gestem krzyża w akcie żegnania się (a Syd, oczywiście, wszystkie zdrowaśki ledwie dukał, o bardziej skomplikowanych koronkach nawet nie wspominając).
Paradoks polegał jednak na tym, że podobne brzmienie cudzego tonu w jakimś sensie dodawało Sydowi otuchy. Było czymś powszechnym w jego interakcjach ze światem, a zatem i dobrze mu znanym. Jak spacer tą samą trasą - codziennie obieraną w rytuale dostarczania listów (aż do dnia sprzed paru miesięcy, gdy nieszczęśliwie wysłano go na zastępstwo do Columbia City), albo filiżanka bawarki - wyszczerbiona po dawnym utłuczeniu tuż nad pałączkiem uszka - sączona przed snem wyjałowionym z obrazów albo wspomnień, pustym jak wydmuszka. Rzadko zdarzało się bowiem, żeby ludzie odnosili się do niego cierpliwie i ze zrozumieniem. Nawet jeżeli w pierwszej chwili jego kalectwo zdawało im się rozczulające, albo urocze, w końcu tracili tę krztę empatii, która kazała im go nie pospieszać. I zaczynali się denerwować - na to, że nie mówił szybciej wcale, że gubił literki w szykach zdań składanych na klawiaturze, wreszcie - że patrzył na rozmówców cielęcym, pół-obecnym spojrzeniem dużych, dziecięcych oczu. Jak szczeniak, który nadstawia się pod kolejny raz wymierzony mu przez łeb, i jeszcze się cieszy - merdając ogonem i liżąc po kostkach.
Nic dziwnego, że wkurzał ludzi. Siebie też. Siebie też wkurzał.

Ale nie Noah. W trakcie tej krótkiej interakcji, do której doszło między nimi dawno i przypadkiem, a która jednak zostawiła w pamięci dwudziestopięciolatka ślad na tyle trwały, że znalazłszy się w tarapatach postanowił nim, ufnie, podążyć. Jasne, Eisenberg nie była przy ich pierwszym jedynym spotkaniu jakąś tam znowu definicją empatii i uprzejmości - ze swoimi zjadliwymi żartami, i spojrzeniami rzucanymi mu, zwłaszcza na początku, tak, jakby na jej progu wylądował spadłszy prosto z obcej, bardzo odległej planety. Jednakże było w jej zachowaniu coś, co sprawiło, że Syd jej zaufał.
I na czym, najwyraźniej, miał się właśnie dotkliwie przejechać.

(...) nie odzywa się od trzech dni...
Syd poczuł, jak jego powieki rozwierają się szerzej, a wargi próbują pójść w ich ślady w koślawym, nieładnym grymasie niezrozumienia. Jak to "od trzech dni"!? Przecież rozmawiał z nią poprzedniej nocyj.
  • To n
    • - iemożliwe.
Patrzył na szczupłą brunetkę po drugiej stronie progu, który raz już przekroczył, ale za który teraz już - najwyraźniej - zwyczajnie nie miał wstępu. Podczas gdy Laura zastanawiała się, czy można mu ufać, tak i Syd głowił się na podobnym pytaniem.
  • Zn my się z są edztwa.
Przypomniał sobie słowa taty - z czasów, w których obydwaj jeszcze byli w stanie mówić; o tym, że kłamstwo ma krótkie nogi.
  • Um wialiśmy się wcz raj
Zastanawiał się, czy właśnie skłamał. Albo czy można wierzyć w coś tak bardzo, żeby stało się prawdą.
  • Proszę
Łypnął na dziewczynę spod pochylonej nad telefonem głowy - i spod zwilgotniałych deszczem kosmyków wpadającej odrobinę do oczu grzywki.
  • Mo e zostawic Ci swój num r żebyś dała m znać jeśli kiedy N ah wroci do domu?

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Przyjaźniła się z Noah od kilku miesięcy, choć odkąd zniknęła, zaczęła kwestionować charakter ich relacji.
Czy tak zachowałaby się przyjaciółka?
Czy nie miała być jedną z niewielu osób, którym można i chce się ufać mimo braku więzów krwi albo zobowiązań?
Czy jeśli coś się działo, to nie powinna czuć, że ma w domu osobę, z którą może szczerze porozmawiać, która z pewnością wyrazi chęć, by pomóc rozwiązać dany problem?
Zwątpiła jeszcze bardziej, gdy Syd pokazał jej wiadomości na swoim telefonie. Zdała sobie sprawę, że być może wcale nie znała dziewczyny, z którą mieszkała od dłuższego czasu. Może to umysł płatał jej figle, w tej nerwowej sytuacji podsyłając wiele wątpliwości i czarnych myśli, a może Noah naprawdę coś przed nią ukrywała. Prawdopodobnie w podobnej sytuacji inne nastolatki nie martwiłyby się tak bardzo, zrzucając nagłe zmiany na napiętą sytuację, kłótnię albo widzimisię drugiej osoby, ale Laura była wychowana przez sędzinę, która czasami opowiadała o prowadzonych przez siebie sprawach albo przypominała córce o podstawowych zasadach bezpieczeństwa, przez co na niektóre sprawy młoda Hirsch była nieco przeczulona. Noah mogło się coś stać, ale równie dobrze mogła mieć powód, by chcieć się wyprowadzić.
– O. – wydała z siebie krótki dźwięk, który zdradził jej zaskoczenie. – Chyba cię tu wcześniej nie widziałam, wybacz. – przyznała szczerze, posyłając mu przepraszający uśmiech. Nie miała pewności, czy miał na myśli bliskie sąsiedztwo i mieszka w tym budynku albo gdzieś niedaleko, czy łączyła ich tylko ta sama dzielnica, jednak w tym momencie założyła, że skoro znał się z Noah, był z nią w kontakcie, a także przyszedł do jej mieszkania, to musiał być sąsiadem.
– Oczywiście. – kiwnęła głową w odpowiedzi na jego pytanie. Już nawet sięgała do tylnej kieszeni spodni, by wyciągnąć z nich swój telefon, gdy zatrzymała na nim rękę i uniosła spojrzenie. – A może… może chcesz wejść? – zapytała nieco niepewnie, unosząc przy tym kącik ust. – Moglibyśmy spróbować zadzwonić do niej razem. Może w końcu odbierze… – zaproponowała, mając nadzieję, że może z numeru Syda uda się im do niej dodzwonić. Skoro stał przed jej drzwiami, pewny tego, że zastanie Noah, całkiem prawdopodobne było, że tego dnia się jeszcze nie kontaktowali. – Zresztą… chyba powinieneś się wysuszyć. – zasugerowała, gestem dłoni przeczesując najpierw swoją grzywkę, a potem wskazując na jego włosy, by dać mu do zrozumienia, co ma na myśl. Cofnęła się jakieś dwa kroki w głąb mieszkania, dając mu tym samym przestrzeń, by mógł przekroczyć jego prób. – Zrobię herbatę, jest zimno. – to był chyba najlepszy możliwy pomysł. Chłopak wyglądał na nieco zmarzniętego, a i ona poczuła chłód, który ciągnął po kostkach przy otwartych drzwiach do mieszkania. Chciała mu też zadać kilka pytań, a tylko w ten sposób mogła się czegoś więcej dowiedzieć. – Zapraszam. – zapraszającym gestem wskazała mu kierunek, czyli przestronną kuchnię, która znajdowała się kilka metrów dalej.

autor

oh.audrey

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Gdyby to samo pytanie Laura zadała Sydowi raptem kilka lat wcześniej, chłopak bez wahania odpowiedziałby jej, że nie.
Przyjaciele się tak nie zachowują.
  • Przyjaciele nie znikają bez słowa (na noc, albo na trzy miesiące).
    Przyjaciele nie zdradzają zaufania powierzonego im nie jak pożyczka-chwilówka, ale ślepo i na zawsze.
    Przyjaciele nie milką nagle; nie unikają rozmów - nawet, jeśli te przyjmują czasem formę kłótni albo niewygodnych, trudnych wyznań.
    Przyjaciele zostają nawet wtedy, kiedy robi się trudno. Trudniej niż kiedykolwiek wcześniej.
I chociaż Laura - pewnie na całe szczęście - nie miałaby zielonego pojęcia do czego chłopak tak naprawdę pije, w jakimś sensie Syd byłby jej zobowiązany za to sporo mu dające do myślenia pytanie.
Jego tata miał różne powiedzonka. Tak, to o nogach i łgarstwie, chociażby; ale także inne - na przykład tamto o monecie, która zawsze ma dwie strony, i kiju o dwóch końcach, i tango, jakiego nie da się zatańczyć w pojedynkę.

Syd cmoknął krótko, rozważając propozycję złożoną mu przez dziewczynę ponad progiem, i między konturami framugi.
Gdyby zaczął głowić się nad powodami nagłego zniknięcia Eisenberg, jednocześnie mierząc sytuację własną miarką, mógłby wysnuć mało prawdopodobną (ale to nie znaczy, że niemożliwą, i bardzo dramatyczną przy tym wersję wydarzeń). Całkiem możliwe, że w tym scenariuszu - rozwijającym się w sydowej głowie jak rzucona na podłogę szpulka wełny turlająca się pod mebel w ucieczce przed kocimi pazurami - to Laura byłaby winowajcą. Powodem, dla którego Noah spakowała się prędko, i zniknęła. No i co z tego, że dziewczyna nie zabrała całego swojego dobytku?
Kiedy to Syd, pięć lat temu, wyszedł odszedł z mieszkania w Chinatown na przeszło trzy miesiące, nie miał ze sobą wiele więcej niż jeden plecak.

Z drugiej strony czekająca na jego odpowiedź istota nie wyglądała na kogoś, kto mógłby zrobić Sydowi Shaule krzywdę. Przynajmniej pod tym fizycznym względem - pod którym, choć była dość wysoka, Syd przewyższał ją nie tylko wzrostem, ale i zapewne siłą w nieszczególnie imponujących może, ale mimo wszystko wzmocnionych ostatnio mięśniach.
No, i nawet jeśli, to co?
Syd wiedział, że - w przeciwieństwie do Noah - nikt by go nie szukał.

A poza tym były jeszcze dwa czynniki, które sprawiły, że w końcu wystukał na klawiaturze telefonu nieśmiałe:
  • OK. Chetnie. Dzi kuję.
I podążył we wskazywanym mu przez brunetkę (i znanym, przy okazji) kierunku.
Po pierwsze: Syda rzadko gdziekolwiek zapraszano.
Pozwalano mu, owszem. Wejść, albo "poczekać chwilę" za płotem - po intymniejszej stronie obejścia, ale przed drzwiami faktycznego domu.
Czasem nawet dziękowano - za doręczenie listu albo paczki, za cierpliwość - gdy odbiorcy chwilę dłużej zajmowało dowleczenie się do progu po ich odbiór, za sprawną i profesjonalną pocztową usługę.
Ale Laura prosiła go do środka. Co brzmiało egzotycznie. I całkiem miło.

Po drugie: Syd przecież uwielbiał herbatę. Pewnie nie miało to zbyt wiele sensu - bo niby czemu miał spodziewać się jakichś ogromnych zmian i przemeblowań?! - ale Syda zaskoczył fakt, że w mieszkaniu, w jakim schronienie znalazł parę ładnych tygodni temu, prawie nic się nie zmieniło. Przestronne i czyste, wyglądało praktycznie tak samo jak wówczas, gdy zajęła się nim Noah Eisenberg. I wzbudzało w blondynie taką samą jak wtedy reakcję - czuł się, jakby bardzo nie powinien tu być, ale i jakby nie chciał być w żadnym innym miejscu.
  • A wy sk d się znacie? Z Noa ?
- zagadał, zanim Laura zaczęła krzątać się po drugiej stronie blatu.
Potem przełknął i pociągnął zaróżowionym od chłodu nosem. Po jego czubku spływała jakaś zabłąkana kropelka deszczu, która zjechała wcześniej z jego grzywki jak po zjeżdżalni. Starł ją nasadą dłoni, i stanął sztywno - bliżej kuchennego aneksu, ale z widokiem na tę cudownie wygodną kanapę, na której nie odważyłby się teraz usiąść. Taki brudny mokry.
  • Przepraszam za klopot ale czy moglbym dostać jakis ołowek i kartke? bardzo mnie wkurza ta kl wiatura

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Zniknięcie każdej osoby było dziwne i w kręgu podejrzanych stawiało się niemal wszystkich, którzy mogli mieć coś z tym wspólnego. Policja zawsze przepytywała bliskich, rodzinę, przyjaciół, współlokatorów, a dopiero później osoby postronne. Na szczęście (do tej pory) sytuacji nie wymagała interwencji policji oraz przesłuchania. Czy karteczka, na której literki napisane charakterem pisma Noah nie była jasną informacją, że nie będzie jej kilka dni? Skąd więc to zaniepokojenie, które towarzyszyło im obojgu?
Laura miała wrażenie, że ludzie wokół niej po prostu znikali z jej życia, nie kłopocząc się z wyjaśnieniami. Telefon, krótka rozmowa, pięciominutowe spotkanie albo karteczka na biurku, której nie miała prawa zobaczyć, to było najwidoczniej maksimum możliwości otaczających jej osób.

  • Wyjeżdżam do Hiszpanii na kilka miesięcy. Za tydzień.
    Znalazłem świetną pracę w Australii, zaczynam w przyszłym miesiącu.
    Dostałem stypendium sportowe na innej uczelni, przeprowadzam się.
    Nie idę na studia, robię gap year. Marzą mi się wielkie podróże!
    Przez kilka dni będę poza zasięgiem.

Znała to uczucie, aż za dobrze. Nagłe ukłucie w okolicach klatki piersiowej, wstrzymany na zbyt długą chwilę oddech, ból zaciskającej się szczęki, a także trud, jaki wkładała, by zmusić mięśnie twarzy do szerokiego uśmiechu. Każdy w końcu znikał. Czy powinna mieć im to za złe? Każdy szukał swojej drogi i swojego miejsca na świecie, najwidoczniej za nic mając sobie relacje z innymi ludźmi. Mężczyzna, który jako pierwszy sprawił, że jej serce zabiło mocniej, rodzony ojciec, starszy brat, najlepsza przyjaciółka. Laura wszystkim mówiła to samo – mówiła o tym, jak bardzo się cieszy, że podejmują kroki, które zaprowadzą ich do nowego, miała nadzieję, lepszego życia.
Posłała mu zapraszający uśmiech i zaprowadziła w kierunku kuchni. Wskazała mu wysokie krzesło stojące przy kuchennej wyspie i poprosiła, by podał jej kurtkę, by mogła ją odwiesić do wyschnięcia. W końcu stanęła między kuchenną zabudową a wyspą, wstawiła wodę i wyciągnęła dwa duże kubki. Podeszła też bliżej Syda, by odczytać wiadomość od niego.
– Ze studiów. No i Noah mieszka u mnie, ale to już chyba wiesz. Jakiś rok temu szukałam współlokatorów, no i tak jakoś na siebie trafiłyśmy. – odpowiedziała na jego pytanie zgodnie z prawdą. Wcześniej kojarzyła Noah z kampusu, na którym mijały się gdzieś na korytarzach, ale dopiero, gdy odpowiedziała na jej ogłoszenie, miały okazję, by poznać się lepiej i zaprzyjaźnić.
Znów pochyliła się nad kuchennym blatem, spoglądając na ekran Sydowego telefonu. Kiwnęła głową i uśmiechnęła się. – Oczywiście. Daj mi chwilę, pójdę po notes. – rzuciła, po czym zniknęła w swoim pokoju. Wróciła z notesem, ołówkiem i długopisem, by Syd mógł sobie wybrać, czym będzie mu się wygodniej pisać, a także ręcznikiem. Przekazała mu to wszystko i wróciła na drugą stronę kuchni, otwierając szufladę z herbatami.
– Jaką herbatę lubisz? Czarną, zieloną, owocową? – uniosła pytająco brew. Uwielbiała herbaty i piła ich bardzo dużo, zwłaszcza gdy na zewnątrz było chłodno, dlatego mogła mu zaproponować kilka różnych rodzajów i smaków. – Sama najbardziej lubię tę. Ta też jest niezła. – dodała, wyciągając pudełko wypełnione wysuszonymi liśćmi herbaty, by pokazać chłopakowi, co ma na myśli. Postawiła nawet przed nim trzy kolejne, by mógł powąchać i coś dla siebie wybrać, po czym odwróciła się w poszukiwaniu ciastek, by dać mu czas na podjęcie decyzji.

autor

oh.audrey

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Ktoś zawsze musiał odejść pierwszy. To przecież historia stara jak świat.

Od stołu - po wypełnionej śmiechem kolacji jedzonej w nieregularny rytm szczęknięć sztuciec o porcelanę talerzy, i rantów kieliszków o siebie nawzajem, w szczerych, zabawnych toastach.

Z tego, czy innego miejsca pracy, resztę zespołu - w zależności od wcześniejszych anty- i sympatii, i tego, czy typowe, pracownicze wojenki kończyły się zwykle rozejmem, czy tylko zaognieniem konfliktu - zostawiając w stanie żałoby, albo euforii.

W bliskich związkach - choćby na krótką i bolesną chwilę, choć ze szczerym, i często spełnionym zamiarem powrotu (przed kolejnym odejściem) - do własnego świata, i własnych spraw, które pochłonąć mogły całą uwagę, niepoświęconą bliskim. Ot, momentalna dezercja skwitowana tylko niewinnym: Przepraszam, co mówiłeś?

We własnym kierunku. Bo "tak było lepiej dla obydwu zaangażowanych osób", albo, bo "potrzebowało się przestrzeni" albo "czasu", albo "nowości", czy "wrażeń". Szkoda tylko, że niektórzy nie uprzedzali. Szczędząc nawet krótkiej przestrogi wpisanej pośpiechem w skrawek pergaminu.

  • Wreszcie - na zawsze. Ktoś, zawsze, musiał odejść pierwszy. Na zawsze.
I ktoś, zawsze, musiał potem za nim tęsknić, i czekać - w okrutnej, podskórnej świadomości braku szans na powrót tej drugiej strony.

Dopiero teraz Syd miał moment, żeby przyjrzeć się dziewczynie chwilę dłużej, i trochę uważniej. Zarejestrować, że była wysoka, że poruszała się po wnętrzach mieszkania jak ktoś, kto spędził tu na tyle dużo czasu, aby w topografii pokojów i przedsionków nawigować nawet na ślepo, że miała ładne, ciemne włosy - w barwie podobnej do orionowych, ale jakby bardziej monotonnej (kosmyki Haywarda, zależnie od kąta padania światła, mieniły się czasem rdzą albo złotem; jej wydawały się nieprzemierzenie ciemne - jak bezgwiezdne niebo, albo krucze piórka zimą) i piegi, oprószające policzki w niesymetrycznej może, ale sensownej konstelacji. Założyłby się, że do twarzy byłoby jej z uśmiechem. Pewnie nawet takim przekłamanym - przywoływanym na wargi tylko po to, by dodać otuchy innym, a nie sobie.

Dziękuję

Z ulgą przyjął długopis, wzdychając cichutko, gdy tusz rozszedł się miękko po stronie podanego mu notatnika. To było o wiele przyjemniejsze niż desperackie wciskanie zamokłych klawiszy telefonu.
  • Naprawdę? To tak jak ja. Też wynajmuję pokoje
Wyznał.
  • Tylko lokatorzy często się zmieniają. No, ale nie winię ich, bo mieszkanie nie jest...
Rozejrzał się, odchylając lekko na krześle.
    • Takie ładne jak to
Oczy błyszczały mu żywiej na widok sensownych, zgrabnych dekoracji, które wypełniały salon - ale dopiero w spotkaniu z kilkoma pudełkami herbacianego suszu rozpaliły się mnogością żywych iskierek.
  • Każdą
Odpisał natychmiast, pochylając się nad ustawioną przed nim selekcją. Zamknął oczy, wciągając w nozdrza ciężki, kojący aromat. Zrobiło mu się lepiej. Nie całkowicie dobrze, z pewnością nie zupełnie szczęśliwie, ale ogarnął go przynajmniej cień nieodczuwanego dawno spokoju. Herbata - to było jedno. Fakt, że znalazł się ktoś, kto chciał ją Sydowi zrobić, to była zupełnie inna sprawa.
  • Napiję się tej co ty, dobrze? Tylko z kropelką mleka, jeśli macie
Bezwiednie użył liczby mnogiej, jakby niezdolny, by wymazać z pamięci obecność Noah w mieszkaniu.
    • Monach
Zaczął, ale urwał. Zupełnie, jakby niektóre słowa były zarezerwowane dla niektórych tylko osób. W tym wypadku - dla Eisenberg.
      • Bawarki
Otarł ręcznikiem kark; rąbkiem materiału - wytarł też ekran telefonu, zanim odłożył przedmiot na blat, nieopodal.
  • Nie zostanę długo, tak w razie czego. Tylko wypiję herbatę, może przestanie wreszcie padać
Uśmiechnął się nieśmiało.
    • Ale czy to byłoby okay gdybyś mi powiedziała jak masz na imię?

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Nienawidziła tego poczucia pustki, gdy ktoś nagle się oddalał albo znikał. Czasami zastanawiała się, czy przyczyniła się w jakiś sposób do zniknięcia drugiej osoby, czasami była pewna, że ten ktoś podejmował decyzję całkiem sam. Nigdy jednak nie mogła mieć stuprocentowej pewności. Czasami też zastanawiała się, jak bardzo nieistotną osobą była w czyimś życiu, że tak nagle znikał. Lepiej było nie znać odpowiedzi na nurtujące pytania, bo prawda mogła cholernie zaboleć.
Nienawidziła poczucia braku kontroli, i choć niewiele mogła zrobić, gdy ktoś inny podejmował daną decyzję, to miała wrażenie, że i tak wszystko ucieka jej z rąk, sypie się jak domek z kart, staje się przypadkowe. Lubiła wiedzieć, co później, jutro, za godzinę, za miesiąc, a najlepiej i za rok.
Sama nie potrafiłaby zniknąć tak nagle. I może to właśnie sprawiało, że nikt się nie bał, że kiedyś zniknie, nikt nie próbował sprawić, by znikać nie chciała.
Oparła się o blat wysokiej kuchennej wyspy, pochylając się nad blatem, zerkała na kartkę notatniku, w którym Syd pisał. Uśmiechnęła się, widząc pierwszą wiadomość. Zaraz potem zmarszczyła lekko brwi, pokręciła lekko głową i zaśmiała się.
– U mnie też lokatorzy często się zmieniają. Nie wiem, czy jest to kwestia… ładności mieszkania, wiesz? To chyba taka, powiedzmy „grupa docelowa”… – zerknęła na niego i zaczęła mówić. – Przynajmniej u mnie. Wiesz, studenci. Pojawiają się i znikają. Jedni zaczynają studia, inni kończą, ktoś wyjeżdża na wymianę studencką. – kontynuowała, po czym lekko wzruszyła ramionami. Miała wrażenie, że mniej więcej w takich przełomowych momentach na studiach, u niej w mieszkaniu też się coś zmieniało. – Chociaż przyznam, że jest to… trochę upierdliwe. – dodała szczerze. Szukanie nowych lokatorów było męczące. Robienie porządków po kimś, kto się wyprowadzał, by zrobić miejsce dla nowej osoby, było uciążliwe. Poznawanie nowych osób i próby przyzwyczajenia się do nowej rzeczywistości były czasami trudne. Owszem, czynsz był o wiele niższy, miło było mieć z kim zjeść kolację albo obejrzeć serial, ale czasami chciała też pobyć sama.
Każda to chyba najlepszy wybór. – zażartowała, po czym zgodnie z jego życzeniem zostawiła na blacie jedną puszkę, tej samej, którą planowała zrobić sobie. – Mam owsiane, będzie dobre? – zmarszczyła lekko czoło, zastanawiając się, czy może przygotować mu herbatę taką, jakiej chciał się napić. Zwykłe mleko pojawiło się w lodówce, gdy Noah robiła zakupy. – Hmm, chwileczkę. – o tym sobie właśnie przypomniała, więc zerknęła do lodówki w poszukiwaniu kartonu, który należał do współlokatorki. Zdjęła go z półki i potrząsnęła nim, by sprawdzić, czy coś jeszcze w nim jest, po czym odkręciła korek i powąchała, chcąc się upewnić, czy nadal było świeże. – Jednak mam zwykłe. – poinformowała chłopaka, triumfalnym gestem pokazując mu butelkę mleka. – Bawarka raz, już się robi! – rzuciła w podobny sposób, jak to robiła czasami w kawiarni i zaczęła przygotowywać herbatę. Gdy wszystko było gotowe, znów zerknęła na kartkę podsuniętą przez Syda.
– Nie ma problemu. – odparła z uśmiechem. Nie znali się jeszcze na tyle, by mogła go namawiać, by został dłużej. Nie wiedziała też, czy nie ma jakichś obowiązków, do których musi wrócić. Odwróciła się po kubki zalane gorącą wodą, ten jeden z nieco mniejszą jej ilością, by zmieściło się do niego mleko, po chwili wyciągnęła sitka i podsunęła kubek oraz mleko bliżej Syda. – Słodzisz? – zapytała, grzebiąc w szafce w poszukiwaniu ciastek. Wyłożyła je na talerzyk i postawiła między nimi.
– Oczywiście. Mam na imię Laura. – odparła z uśmiechem. – Miło cię poznać, Syd. Syd, dobrze pamiętam? – wyciągnęła dłoń w jego stronę, ale jeszcze upewniła się, czy dobrze zapamiętała imię, które jej podał, gdy pojawił się pod jej drzwiami.

autor

oh.audrey

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Kiedyś - dawno, dawno temu, w czasach, w których nastoletni Syd jeszcze potrafił śnić, nie bał się marzyć, i fascynował się awiacją (z którą wiązał nie tylko naiwne, chłopięce fantazje, ale też z każdym miesiącem coraz doroślejsze plany, staranną czcionką wpisane w skrywane przed światem podania do szkół lotniczych) - znikanie nie było mu straszne; jawiło się natomiast, raczej, jako czynność dość naturalna i całkiem niezagrażająca. Wtedy - w tym okresie życia, w którym śmierć jego matki była już na tyle daleko, że, opłakana i przemilczana, zasklepiła się w pamięci blondyna niczym blizna, a śmierć ojca - Pana Shaule zagarniająca sobie teraz na raty - dopiero czaiła się na horyzoncie, zaczynał godzić się z zagadnieniem straty. O tyle, o ile przytrafiała mu się rzadko; i o ile niosła ze sobą także szansę na odzyskanie zguby.
Znikały w końcu samoloty - malutkie, rozbłyszczane słonecznymi refleksami sylwetki sunące po płachcie nieba - za horyzontem, pozostawiwszy za sobą tylko rozmywającą się wolno, pastelową smugę.
I ptaki, pikujące z nieba wprost do wody, wpadające między leśną gęstwinę, nurzające się w pierzastych kłębach chmur, i wyłaniające się z nich zaraz leciutkim, niemal kpiącym sobie z grawitacji ruchem.
Znikały nazwy i kontury ulic, kształty samochodów i maleńkich jak mrówki postaci panoszących się po wstęgach deptaków i parkowych alejek - gdy człowiek patrzył na nie z góry, zza owalu okienka we wznoszącym się w niebo samolocie.
Znikał nawet Syd - który w tych samych chmurach zwykle trzymał głowę.
  • No, i znikał także Orion; z kilkugodzinnej - czasem także i po zmroku - nieobecności powracający z beztroskim (a więc i niemartwiącym) wzruszeniem okrytych ramoneską ramion.
A potem wracał, i wraz z nim, do normy wracało też życie.

Dziś jednak blondyn bez zawahania zgodziłby się z Laurą - gdy ta marzyła o poczuciu kontroli, nienawidziła niezapowiedzianych rozstań, i którą, wreszcie, jej własne otoczenie uznawało za pewnik. Po pierwsze w tym, że znikanie było c h u j o w e.
Po drugie zaś, że każdy miał w swoim najbliższym, towarzyskim kręgu, choć jedną taką osobę. Tego jednego przyjaciela, sąsiada, czy kochanka, który zawsze trwał na posterunku, zawsze częstował herbatą, zawsze odbierał telefon, i nigdy nie odkładał go bez uprzedzenia. Każdy miał kogoś, kogo doceniało się dopiero po jego finalnym odejściu.
Świat Laury - miał Laurę.
Świat Syda - miał Syda.
  • A teraz, nagle -
    I pewnie na krótką chwilę, efektem zupełnego przypadku...
    Mieli też siebie nawzajem.
To pocieszające
Przyznał w kaligrafii, z uśmiechem wdzięczności przesuwając notatnik po blacie tak, by brunetka mogła odczytać jego słowa. Mógł mówić o jej utarczkach ze współlokatorami, ale także o rzeczach o wiele poważniejszych. Obrócił brulion ku sobie.
  • A ty? Studiujesz coś?
Syd pytał inaczej, niż większość osób - z czystej ciekawości, a nie po to, by zaraz móc opowiedzieć Laurze o sobie. No, bo o czym? Nie uważał siebie za szczególnie ciekawy przypadek, nawet jeśli życie zrzucało nań katastrofy godne filmowego scenariusza. I nie było też, jasna sprawa, żadnego akademickiego kierunku, jakim mógłby się pochwalić.
Przyglądał się kolejnym, wykonywanym przez Hirsch czynnościom i czuł, jak jego oddech, dotąd przyspieszony lękiem, wyrównuje się i spowalnia, a kiedy dziewczyna postawiła przed nim dwa parujące kubki, na krótką chwilę w ogóle zapomniał o przyczynie swojej wizyty. Pytała, czy słodził.
  • Tylko, kiedy chc -
Postawił pierwsze litery w żartobliwym wyznaniu, że słodzi, tylko kiedy chce kogoś poderwać. Potem popatrzył na kartkę papieru tak, jakby pisał po niej ktoś zupełnie obcy; z pewnością nie Syd Shaule.
Żachnął się. Przecież on nie flirtował. A w dodatku tak głupio.
  • Tylko, kiedy chc -
    • Nie.
Kropka dostawiona do przeczenia krótkim, rzeczowym ruchem, wydała mu się brzydka i surowa. Spłoszył się więc. Samą myślą, że taki właśnie - brzydki, i surowy - mógłby się, rykoszetem, wydać zaraz samej Laurze.
Sięgnął jednocześnie po mleko, jak i po ciastko, kiwając przy tym głową na "Tak, mam na imię Syd" i "Bardzo dziękuję za poczęstunek" i jeszcze na "Ciebie też miło poznać, Lauro". Kiedy jednak znowu dopadł kartek notatnika, na jego stronach nie wykwitło żadne z tych zapewnień.
  • A wiesz, że gołębie też lubią herbatę? Zwłaszcza pocztowe i zwłaszcza napar z rumianku i mięty. Tylko bez mleka i bez cukru, to byłoby niezdrowe. Ale ziołowe napoje dobrze im robią na mięśnie i na błędnik, a błędnik jest bardzo ważny kiedy się lata
Gdyby umiał, pewnie zabawiłby teraz Laurę Hirsch jakąś błyskotliwą, lekko ironiczną opowiastką. Ale Syd potrafił wylać się tylko ze swoim bezdźwięcznym słowotokiem, i naiwnym spojrzeniem blado-błękitnych oczu wbitym w nią w próbie przewidzenia dziewczęcej reakcji. Chyba czuł się jak idiota. Ale, jak to mówił jego ojciec, kiedy powiedziało się "A"...
  • Ludzie też mają błędnik. Wiesz, gdzie?

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Długo była przekonana, że nie potrzebuje nikogo. Świetnie radziła sobie sama, lubiła spędzać czas sama, a przede wszystkim nie chciała, by ktokolwiek ją ograniczał albo ranił. To, co najważniejsze, teoretycznie dawała jej rodzina, w praktyce jednak rodzice byli rozwiedzeni od wielu lat, a ojciec wyjechał do Australii. Nadzieja, choć złudna i cholernie bolesna, na relację, której będzie mogła zaufać, pojawiła się wraz z Leonardem. A teraz nie znikała, co bolało jeszcze bardziej.
Uśmiechnęła się, widząc literki naniesione przez Syda na kartkę. Każdy prawdopodobnie przezywał coś podobnego, co w tym pustym i samotnym świecie faktycznie było pocieszające. Oczywiście wolałaby, żeby Syd opowiedział jej o tym, jak wspaniałych ma współlokatorów, że czuje się przy nich dobrze, swobodnie, bezpiecznie, że może nazywać ich swoimi przyjaciółmi, jednak jeśli tak nie było, być może nie było sensu ciągnąć tego tematu i psuć atmosfery. To, co wisiało w powietrzu, było niesamowicie trudne do zdefiniowania. Syd wydawał się spokojnym i bardzo miłym chłopakiem, jego ciepły uśmiech był zaraźliwy. Zaaferowana przygotowaniem dla niego herbaty na moment odsunęła od siebie problemy związane z nieobecnością Noah, a także cały niepokój, który jej przez to towarzyszył.
Znów pochyliła się nad blatem, by spojrzeć na kartkę podsuniętą przez Syda.
– Tak. Architekturę. A ty? – odpowiedziała z krótkim kiwnięciem głowy, po czym uniosła pytająco brew. Przypuszczała, że mógł być od niej starszy zaledwie o kilka lat, może pięć, nie więcej. Wyglądał naprawdę młodo.
Nie mogła zobaczyć tego, co pisał dalej na kartce. Nie chciała mu zaglądać przez ramię, dawała więc mu tyle czasu, ile potrzebował. Dostrzegła jednak przekreślone literki, a mała zmarszczka na jej czole z pewnością zasygnalizowała mu, że przez krótką chwilę zastanawiała się, co takiego chciał napisać. Kiwnęła głową w odpowiedzi na informację, że chłopak nie słodził. Po chwili była już gotowa, by usiąść obok niego i poświęcić mu więcej czasu. W tej sytuacji rozmowa nie bardzo mogła się kleić, gdy ona kręciła się po kuchni i przerywała wykonywane czynności, by czytać to, co Syd do niej pisał. Siedząc obok, było jej o wiele wygodniej.
Czekając na kolejną wiadomość od siedzącego tuż obok chłopaka, sięgnęła po ciastko, a potem bacznie obserwowała ruch jego dłoni, gdy literka za literką kreślił słowa na kartce. W pierwszej chwili była nieco zaskoczona tematem, który podjął, wydał się jej on jednak na tyle ciekawy, by się odezwać. – Nie wiedziałam. Tylko gołębie, czy inne ptaki również? – dopytała, bo zaczęła się zastanawiać, czy były to preferencje jedynie jednego gatunku, czy raczej norma dla wszystkich ptaków.
Zmarszczyła nieco czoło, widząc jego pytanie. Chyba nie była pewna, czy zadał je, bo sam nie wiedział, czy chciał ją sprawdzić. – W uchu? – odparła niepewnie, a jej słowa brzmiały raczej jak pytanie, a nie stwierdzenie. W tym momencie poczuła się, jakby nagle naprawdę przestała wiedzieć.
– Skąd wiesz tyle o gołębiach? To jakaś ciekawostka, którą dzielisz się z ludźmi, kiedy chcesz rzucić jakiś temat, czy… no nie wiem, masz jakiegoś w domu? – zapytała, a przez jej twarz przemknął uśmiech. Nie znała nikogo, kto miałby w domu gołębia, ale wiedziała, że się je hoduje, więc Syd równie dobrze mógł mieć w domu rodzinnym całą hodowlę.

autor

oh.audrey

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

  • Na domu.
Syd przełożył kartkę, nakreślił u szczytu strony dwa krótkie słowa, i spojrzał na Laurę ze śmiertelną powagą wymalowaną w płowym błękicie tęczówek. Ktoś mógłby pomyśleć, że blondyn robi sobie żarty, ale on mówił zupełnie poważnie.
  • Mam gołębie na domu, nie w domu
Wydawało mu się, że to istotne, żeby sprecyzować.
To prawda: zdarzało mu się znosić do mieszkania najsłabsze pisklęta, trzymane potem w podziurawionym odpowiednio, wypchanym siankiem pudełku po butach, i karmione mieszaniną siemienia lnianego z prosem, ale starał się ograniczać te instancje jedynie do bardzo szczególnych, kryzysowych przypadków. Wiedział przecież, że zapraszanie jego skrzydlatych przyjaciół pod adres, pod którym zwykle rezydowało przynajmniej kilku, jeśli nie kilkunastu, ogoniastych, czworołapych lokatorów, mogło się skończyć tragicznie przynajmniej dla jednej z wymienionych stron. Co za tym idzie, niewiele miałoby wspólnego z zachowaniem rozsądnym i odpowiedzialnym - godnym szanującego się opiekuna zwierząt, za którego Shaule chciał przecież się uważać (ostatnio - nadal było mu trudno; wciąż nienawidził samego siebie za to, co stało się z Chickiem).
  • W sumie już siedemnaście. Nazywają się:
Pochylił głowę, jedną dłonią unosząc ku wargom kubek z herbatą, drugą zaś rozpędziwszy się po pergaminie.
  • Herman, Emily, George, Mo, Little Mo, BB, Pepper, Opal, Gustav, Snowy, Sunny, Cloud, Ernest, Kurt, Fyodor, Donovan i Noah.
Nie wpadł na to, że być może Laury kompletnie nie interesuje kolekcja imion noszonych przez jego gołębie, ani fakt, iż ostatnie dwa należały do faktycznie żyjących osób. To zawsze było dla Syda dość problematyczne: zrozumieć, że rzeczy, które jemu samemu zdają się być najbardziej fascynującymi zagadnieniami pod słońcem, dla innych mogą okazać się zwyczajną nudą. Umoczył wargi w parującym naparze i westchnął - jak to on: śmiesznie, bezgłośnie. Jakby ciało dwudziestopięciolatka zapomniało, że ma w ogóle prawo wydawać dźwięki (to samo działo się, kiedy płakał albo dochodził; nawet krzyczał jakby w pianissimo).
  • Papugi też. Lubią herbatę. Ale powinny pić tylko ziołową, pod żadnym pozorem czarną. Co do innych ptaków, to nie wiem. Przypuszczam, że nie stałaby im się krzywda, ale nigdy nie próbowałem. I nie powinienem ci chyba tego mówić
Łypnął na Laurę, zastanawiając się, czy brunetka wygląda jak ktoś skłonny, by o sydowych sekretach poinformować lokalne pogotowie ornitologiczne -
  • Ale Ernest bardzo lubi rum. Nie pytaj jak się o tym przekonałem
Porwał się na krótki, niemy chichot. Poprawił długopis w dłoni.
Nie był pewien co sprawiło, że z taką łatwością opowiadał Laurze o rzeczach, którymi zwykle z nikim się nie dzielił. Może przyczyniło się do tego samo otoczenie - mieszkanie, które trochę już znał, i w którym czuł się bezpiecznie. A może raczej fakt, że dziewiętnastolatka dawała mu czas na spokojne wypisanie na kartce nawet najbardziej niedorzecznej odpowiedzi, i zadawała mu pytania, zamiast chłostać go niepotrzebnymi złośliwościami, których w życiu nasłuchał się przecież aż nadto.
  • Tak, w uchy. O, tu
Postukał się opuszkiem palca w punkt nieco powyżej skrawka ucha, a potem narysował na kartce ślimakowaty zygzak.
  • A wiesz, że błędnik nazywa się też "labiryntem"? Nie chcę się wymądrzać, po prostu wydaje mi się to fascynujące. No, i fakt, że mają go i ludzie, i ptaki. Chociaż u tych drugich jest, oczywiście, bardzo malutki.
Zrobił pauzę na odgryzienie, przeżucie i przełknięcie kęsa ciastka. Potem kontynuował:
  • Nie, nigdy nie poszedłem na studia. Coś się wydarzyło, i nie mogłem. Jestem listonoszem. I hoduję ptaki.
Przynajmniej druga część sentencji sprawiła, że poczuł się dumny - i nawet wyprężył nieco szczupłą pierś; śmiesznie, po chłopięcemu.
  • Architekturę? Masz w mieście jakiś ulubiony budynek albo obiekt? Ja bardzo lubię Most Aurory, i budynek biblioteki UoW ale tylko z zewnątrz, nigdy nie byłem w środku.
    • A nie lubię Columbia Center. Uważam że jest smutne i brzydkie
      • :(

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „202”