imie i nazwisko
Rotem Romeo Levi-Blau
pseudonim
Romeo, Ro
data i miejsce urodzenia
13.12.2005, Nowy Jork
dzielnica mieszkalna
Fremont
stan cywilny
jeszcze nielegalny
orientacja
homoseksualny
zajęcie
licealista, wanna-be artysta
miejsce pracy
petco
wyznanie
podobno judaizm
jestem
miejscowy
w Seattle od:
miesiąca
W domu nie wolno biegać, śmiać się za głośno, krzyczeć (w ogóle), garbić się, machać nogami, robić min, pyskować starszym, dokuczać młodszym, a przede wszystkim - zadawać pytań. Kiedy jestem grzeczny, dostaję ciastka z metalowej puszki, którą z Izraela przysłała nam kiedyś babcia Ruth. Kiedy jestem niegrzeczny, dostaję szlaban albo linijką po łapach. Kiedy wieje, dostaję chrypki, a jak będę siedział tyłkiem na chodniku, dostanę wilka i umrę. Mój dom jest ciemny i ciasny jak trumna, i jak trumna - bezpieczny. ✡Niebezpieczne jest za to wszystko, o czym mówią w radio - a więc i wszystko, co dzieje się poza granicami naszego getta, (chociaż wszyscy w rodzinie robią straszną scenę, kiedy tak właśnie nazywam obszar, do którego Oni przykleili łatkę: "dom") - modernizm, terroryzm, narkotyki, popkultura, wszystko co niekoszerne, i cały ten syf, na którym zbudowano znienawidzoną przez Nich współczesność. Lizane przeze mnie myślami, jak przysłowiowe dziecko może lizać cukierki przez szybę sklepowej witryny, za każdym razem gdy uda mi się wyściubić z najbliższego sąsiedztwa ledwie-nastoletni nos. Znikam raz, tuż przed moją bar micwą - po drodze z lekcji czytania Pięcioksięgu skręcając w prawo, choć powinienem iść na wprost. Idę przed siebie tak długo, że buty obcierają mnie do krwi; więc zdejmuję je, i idę dalej, przez most, z wizgiem samochodów liżących moje głupio-chude biodra z obydwu stron. Z drugiego końca miasta odbiera mnie matka: jesionka narzucona na kanty ramion i peruka nakładana w pośpiechu (zdradza ją jeden niepozorny kosmyk - nikt pewnie nie zauważył, ale ja tak); nie odzywa się do mnie przez następne czterdzieści osiem dni. ✡Aaron urodził się piętnaście lat przede mną, i umrze za dwa (ale tego, póki co, żaden z nas nie ma oczywiście prawa wiedzieć), co oznacza, że kiedy się poznajemy, jestem dokładnie w tym wieku, w którym był on, kiedy przyszedłem na świat. Trudne?
No i dobrze, takie ma być. Pewne rzeczy nie mają prawa nie być nieskomplikowane. Kiedy wchodzi do mieszkania, razem z nim wchodzi światło i dźwięk. Płaci mu moja babka, która uważa, że młodzieńcy z dobrych domów - a nasz Dom przecież właśnie taki jest - powinni wcześnie nauczyć się pewnych rzeczy. Więc Aaron - zastępujący Pana Sofrę, który miał słuch absolutny, sękate palce i chyba ze sto lat, i umarł kiedy chorowałem na anginę parę tygodni wcześniej - mnie uczy. W te dni, kiedy za ścianą czyha któraś z czujnych par uszu (uszu, po jakich ponoć można poznać, j a k a płynie w nas krew), Rubinsteina i Mahlera. Ale kiedy ich nie ma, po mieszkaniu roznosi się Gershwin i Glass.
To Aaron pokazuje mi, jak to jest być dostrzeganym. Nie "patrzonym - na", i nawet nie "zauważonym". To Aaron, tak myślę czuję, widzi mnie jako pierwszy. A ponieważ mam piętnaście lat, i nikt mnie nigdy nie kochał, pędzę ku temu jak ćmy pędzą do nieosłoniętego światła, zupełnie bez asekuracji. ✡Jedną z rzeczy, których w zasadzie nigdy nie mówię innym na "dzień dobry", jest to, że rysuję od dziecka (i, jeśli bym mógł, rysowałbym cały czas). To fakt tak oczywisty, że zapominam o nim napomykać - no bo kto by, przy inicjowaniu każdej nowej znajomości - czuł się w obowiązku, żeby wspominać, że, na przykład, musi oddychać, albo pić wodę, albo jeść, żeby żyć? Poza tym to też trochę tak, jakbym od pierwszych słów informował drugą stronę o doskwierającej mi, śmiertelnej chorobie (trochę nie wypada). Czuję, że sztuka mnie kiedyś zabije -
- ale, w dniu, w którym moja relacja z Aaronem wychodzi na jaw -
Opuszczam Nowy Jork dwa tygodnie później: dwie walizki pakowane w pośpiechu (matka wrzeszczy na mnie - po raz pierwszy w życiu - kiedy mówię jej, że czuję się jak w czterdziestym drugim), pięcioramienna gwiazdka wsunięta pod sweter i granicząca z pewnością myśl, że większości mojej rodziny już nigdy nie zobaczę - i wtedy też przestaję spać.
Gdyby w moim środowisku uznawano takie szarlataństwo, jak chodzenie do psychoterapeutów, mój wymarzony doktor od dusz pewnie powiedziałby, że to naturalna reakcja na żałobę (a żałoba, z kolei, jest naturalną reakcją na stratę). Ale zamiast na kozetkę, matka wysyła mnie na lotnisko, a z lotniska odbiera mnie Yoam Schnapp, którego wszyscy znają w roli wielkiego wizjonera reportażu, a ja dopiero poznam: jako mojego ojca.
✡Przez pierwsze tygodnie w mojej nowej szkole - od mojej starej, elitarnej placówki wyłącznie dla chłopców większej jakieś pięć i pół raza - traktowany jestem jak przyjemne kuriozum: ja, i moje dwuczłonowe nazwisko, spłoszone spojrzenie, pośpieszny, nieporadny trochę ruch ciała nieprzyzwyczajonego do obowiązku lawirowania labiryntami ciągnących się w nieskończoność korytarzy. Odstaję jak niewygładzony, stężały zaciek farby na płótnie, albo skórka naderwana u paznokcia, i samemu sobie sprawiam ból obowiązkiem stawiania się na porannych apelach, lekcjach i zajęciach dodatkowych, na których próbuję zabijać czas. Czuję, jak System połyka mnie stopniowo, i próbuje wtłaczać w równiutkie ramy odrapanych ławek, ale coś we mnie nie godzi się na to, buntuje, każe stawać mu w gardle w poprzek, jak bardzo blada, bardzo cienka kość. Mówiąc zupełnie szczerze, nie lubię zbytnio ani siebie, ani Seattle, ani większości osób, którymi - chcąc, nie chcąc - idzie mi się tutaj otaczać, ale podoba mi się, że wreszcie żyję poza linią wszech-widzącego wzroku (mój ojciec bowiem, przez większość czasu, ma mnie gdzieś daje mi dużo wolności). Poza tym za parę miesięcy skończę siedemnaście lat, i wszyscy mówią, że najlepsze jeszcze przede mną.
Nie lubi: swojego wzrostu, bo wolałby być wyższy; swojego ciała, bo mogłoby być ładniejsze; jeździć autobusami; mięsa; zapachu starych ludzi, zwłaszcza w synagogach; tego, że wszyscy-zawsze pytają go o holokaust; sposobu, w jaki jego matka nazywa go "swoim synem"; czekolady mlecznej; ludzi, którzy za szybko opowiadają mu o sobie; ludzi, którzy chcą, żeby ciągle ich rysował; ciasnych przestrzeni; zimna; wilgoci; deszczu (ups); tego, że serca zrastają się wolniej niż kończyny;
✡ Od dziecka przyzwyczajony do jasnych, latarnianych świateł i nieustającego gwaru wielkich miast, boi się ciemności i ciszy. Najlepiej śpi mu się przy zapalonej lampce, z białym szumem albo jakimś nudnawym lo-fi puszczonym ze słuchawek prosto w małżowinę ucha i z pluszowym jeżem Theodorem utulonym w ramionach, i w tym objęciu podciągniętym pod sam nos.✡ Ale spróbujcie komuś powiedzieć, że w wieku - p r a w i e - siedemnastu lat Rotem (dziś najchętniej "Romeo" albo "Ro") sypia z pluszakiem: wtedy od razu przejdzie mu ochota, by się z Wami zadawać (i jeszcze pewnie rzuci na Was jakąś klątwę pulsa diNura, w komplecie).
✡ Ma uczulenie na psią sierść i ananasa, z czego jedno jest przyczyną niezrozumiałych dlań (do niedawna) żartów ze strony kolegów, a drugie - prawdziwej, ściskającej za serce rozpaczy. Możecie zgadywać, która to która.
✡ Jego rodzice poznali się w kibbutzu Ulpan w Izraelu, na kilkumiesięcznym obozie młodzieżowym dla bogobojnych Żydów ze wszystkich stron świata. W ostatnich tygodniach pobytu matka Rotema, Rifka, zorientowała się, że w wieku siedemnastu lat nosi pod sercem dziecko. Małżeństwo z ojcem Ro, dwudziestoletnim studentem dziennikarstwa, nie wchodziło wówczas w grę, więc Rifka wróciła do Stanów pod okrywą hańby i ku perspektywie samotnego rodzicielstwa.
✡ Swojego tatę - przed przyjazdem do Seattle około półtora miesiąca temu - Rotem widział wcześniej raz (i parę razy na zdjęciach należących do matki oraz na obsesyjnie oglądanych przez Ro okładkach wydanych przez jego ojca książek). Dziś mieszka z nim w trzypokojowym mieszkaniu we Fremont, ale nadal czuje się tak, jakby zamiast ojca zyskał po prostu współlokatora.
✡ Ulubiona technika artystyczna chłopaka to rysunek ołówkiem, węglem i tuszem, oraz kolaż. Nie rusza się z domu (a nawet: z łóżka, po mieszkaniu ojca zawsze snując się z ołówkiem wciśniętym za ucho) bez szkicownika i wymiętego piórniczka pełnego przyborów kreślarskich.
✡ Ma (prawie) siedemnaście lat, więc zaczytuje się w Beckettcie, Rothcie i Kafce, i dość sprawnie rozumie, że z Dostojewskiego rozumie więcej niż to, jaki wpływ na warsztat pisarski może mieć zabójcze połączenie epilepsji, minusowych temperatur i fanatyzmu religijnego.
✡ Za to w kwestii gustu muzycznego nie aspiruje już spotykania przesadnie wysokich, wysublimowanych standardów. Lubi Sama Smitha i Toma Rosenthala, makijaż robi sobie słuchając ABBY, a o kolegach z klasy fantazjuje czasem słuchając Heart i Celine Dion. Na jego playlistach pełno jest też starego rocka i Billie Eilish, a kiedy musi się uczyć, puszcza ze słuchawek dźwięki natury albo brown noise.
✡ Nie jest pewien, czy jego artystyczne osiągnięcia to zasługa geniuszu (chciałby tak myśleć), czy po prostu powtarzalności ciężkiej pracy, wkładanej w warsztat odkąd skończył siedem lat. Wie tylko tyle, że wyzwolenie się spod kurateli ortodoksyjnej rodziny już dobrze mu robi na umiejętności - nie ma wszak lepszego treningu niż wyrwanie się na miasto i spędzanie całych goooo-oooodzin na śledzeniu ołówkiem ludzkich sylwetek, miejskich architektonicznych kuriozów, i zmieniających się z minuty na minutę kształtów brzydkich, pierzastych chmur.
✡ Uwielbia jedzenie, ale nienawidzi tyć, dlatego często przekonuje samego siebie, że zapomniał drobniaków na lunch (tak, jakby w XXI wieku nie płaciło się za wszystko telefonem), i że absolutnie nigdy nie jest głodny po osiemnastej.
Nigdy: nie był na innym kontynencie ani na prawdziwym koncercie; tak porządnie się nie upił, nie brał narkotyków, nie palił nawet zioła; nie wierzył w prawdziwą miłość, dopóki nie poznał Aarona; nie ogląda się na lewo i prawo, gdy przechodzi przez ulicę na pasach; nie jechał kolejką górską; nie pływał nago, nie spał pod gołym niebem; nie myślał, że przyjdzie mu odnajdywać się w Seattle;
Zawsze: chciał studiować sztukę, ale nie jest pewien, czy wystarczy mu na to zdolności i funduszy; marzył o mieszkaniu w Paryżu (takim, jaki zna z filmów i fotografii); ma w uszach słuchawki, narkotyzując się jedną ze swoich niezliczonych playlist; podaje rękę, gdy poznaje nowe osoby; myśli o najgorszych możliwych scenariuszach; myśli, że nie dożyje do trzydziestki;