WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

🪶 jeden Bolało go.

Tylko nie mógł – jeszcze – stwierdzić z absolutną pewnością co.
Czy (prawdopodobnie) przetrącony bark, chłodny i ciężki pod przemokniętą ultramaryną pocztowego uniformu, rozcięta brew – pulsujący, ciepły rytm nad, dla kontrastu, zupełnie odrętwiałymi okiem i policzkiem, palce – przykulone, żałośnie wsunięte pod naciągnięty na kłykcie i poszarpany czymś (czym? nie pamiętał) rękaw swetra, kant szczęki – róże i fiolety wykwitające dopiero na trasie między płatkiem ucha i wysepką brody…
Czy strach?
Bo strach też może boleć, chociaż go nie widać. Dokładnie tak, jak boleć może pamięć, i niepamięć, i prawda, i miłość, i gniew. Tylko, że niefizycznych ran niestety chyba nie da się zaleczyć – znieczulić, zdezynfekować, zaszyć; poklepać, powiedzieć, że do wesela, to – wiadomo co.
No, bo jak naprawić coś, czego nie ma?

Kiedy poruszał nogą – na przykład dużym palcem u stopy, albo gdy naprężał mięsień smukłej, mocnej łydki – bolało go biodro. A kiedy napinał brzuch – długie mięśnie biegnące od łona po pępek i od pępka po przeponę, bolał go kark. Nie sądził jednak, żeby był połamany. Gdyby był, nie dotarłby aż –

Tu.
Wystarczyło zadrzeć głowę, żeby zobaczyć numerek na drzwiach wyrastających z podłogi - z progu, gwoli ścisłości - w miejscu, w którym chyba stracił przytomność, a potem zasnął, albo zasnął, a potem stracił przytomność, jakieś dwie, może trzy godziny temu. Przymrużył oczy –
oko
- w walce o wyostrzenie konturów rozmytego, zniekształconego oddolną perspektywą zera, i pilnujących go z obydwu stron dwójek o śmiesznych łebkach i ogonkach.
Wysunął nadgarstek z rękawa, i napotkał stłuczony cyferblat zegarka na brązowym, skórzanym pasku. Gdyby się postarał, nadal mógłby dowiedzieć się, która jest godzina - po skrzypliwym, ale wytrwałym cyk-tyk-cyk wnioskował, że czasomierz jednak nadal żył - ale nie mógł na niego patrzeć. Wiedział z odległego, szkolnego doświadczenia, że słoność łez nie najlepiej robi na świeże otarcia i skaleczenia.

Wiedział, że powinien spróbować wstać, dźwigając chudy tyłek z chropowatej, lecz czystej wycieraczki - jednej z tych droższych, których nie kupuje się w Walmarcie, ale raczej on-line albo przynajmniej w Crate & Barrel - ale:
  • jeszcze
    • nie.
Przekrzywił głowę, podkurczając nogi nieco wyżej piersi - dokładnie tak, by zmieścić się, jak na wymiar, między jeden, a drugi kontur framugi, pewnie jedyne objęcia na jakie mógł liczyć (nie tylko tutaj, i nie tylko dziś).

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Wiedziała, że Syd ma rację (nawet jeśli jeszcze w tej chwili, jadąc windą na swoje piętro, wciąż znajdowała się w świecie, w którym ona i Syd jeszcze nigdy się nie spotkali) - tak naprawdę nie da się zaleczyć ani strachu, ani pamięci, niezależnie od tego czy wciąż p a m i ę t a s z, czy zapominasz, bo Noah coraz częściej łapała się na tym drugim. Nie bała się tego, ile pamięta, ale tego ile przestaje pamiętać, gdy ludzie - ci obcy i ci, którzy kiedyś byli najbliżsi - wspominają sytuacje z Romy, które jej już dawno wyleciały z głowy. Wakacje przed rozpoczęciem liceum. Mecz szkolnej drużyny i to, co się działo w przerwie na trybunach. Weekend tuż przed egzaminami, gdy złapała grypę żołądkową.
Ojciec, który wychodził z jej pokoju.

To wszystko zacierało się coraz bardziej, wypierane przez inne, zdecydowanie bardziej żywe obrazy: tygodnie poszukiwań i to, co się wydarzyło tuż przed. To wszystko bolało ją w sposób, który miał niewiele wspólnego z rozciętą brwią ani przetrąconym (prawdopodobnie) barkiem; także dlatego, że ona gdzieś głęboko w środku ten ból akceptowała: zasłużyła, więc teraz boli, niby czego się spodziewała?

A mimo to - mimo tego, że ból był słuszny, i mimo świadomości, że przecież nic nie jest w stanie z nim zrobić - dalej próbowała. Robiła to tak samo jak większość rzeczy w swoim życiu: za szybko i niezbyt rozważnie, skupiona na szybkim efekcie bardziej niż na długotrwałych konsekwencjach, raz po raz łamiąc dane sobie samej słowo, gdy obiecywała sobie, że to już o s t a t n i raz, a potem wszystko było po staremu.

Odbieranie telefonów od matki było jedną z mniej szkodliwych rzeczy, które Noah robiła samej sobie. W dodatku - tu decydowało przede wszystkim poczucie obowiązku, wynikające z tego, że to matka płaci za jej czynsz oraz studia, które niewiele miało wspólnego z jakimiś górnolotnymi uczuciami czy docenianiem trudów ciąży i wychowania jej, dzięki czemu Noah dotrwała aż do dzisiaj, jeszcze nie stając się bohaterką jakiegoś reality show Nastoletnie kryminalistki. Co nie znaczy, że nie miała nadziei, że w windzie nagle straci zasięg i zyska pretekst do zakończenia rozmowy. Niestety winda, a tym samym Noah, dotarły na górę bez najmniejszych problemów, a ona wysiadła i ruszyła klatką schodową, przyciskając telefon ramieniem do ucha i co jakiś czas wydając z siebie pomruk na znak, że jeszcze tu jest.

Bo przecież nie taki, który potwierdziłby, że słucha.

Z początku myślała, że tylko jej się przywidziało. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości od własnych drzwi, wpatrując się w… to, co zajmowało jej wycieraczkę. Gapiła się dłuższą chwilę, coraz bardziej nabierając pewności, że patrzy na kogoś, a potem powiedziała tylko: - Słuchaj, muszę kończyć, pa - dowodząc tym samym, że miała dość nędzny instynkt samozachowawczy, ale też, że miała dopiero dwadzieścia kilka lat i, wynikające z tego, głębokie przekonanie, że rodzice nie są w stanie jej w niczym pomóc.

Wzięła głęboki oddech i podeszła jeszcze bliżej, a potem powiedziała trochę głośniej niż miała w zwyczaju: - Słuchaj, mógłbyś… iść poleżeć pod drzwiami kogoś innego? Nie chciałabym być niegościnna, ale nie mogę przez ciebie wejść do środka - zaczęła dość idiotycznie, ale hej, skąd niby miała wiedzieć, jak się rozmawia z ludźmi na wycieraczkach? - Hej! - podniosła głos jeszcze odrobinę i nieświadomie podeszła jeszcze bliżej, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że ta kupka nieszczęścia na jej progu jest zakrwawiona. - Jezu, kurwa, chryste - ledwo zdając sobie sprawę z tego, że to robi, kucnęła przy Sydzie, mocno marszcząc brwi. - Słyszysz mnie? Dasz radę się ruszyć? Ja pierdolę. Pokażesz mi, gdzie cię boli? Ty… ty mówisz po angielsku? - jeśli nie, to przynajmniej mogli mieć pewność, że mieszkanie (albo klatkę) Noah opuści, poznawszy kilka angielskich przekleństw.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Mama Syda - zanim zachorowała i zaczęła słyszeć rzeczy, które tak naprawdę nie miały dźwięku i widzieć obiekty, które faktycznie nie miały ani koloru, ani kształtu, ani racji bytu, i w końcu skoczyła z dachu - mówiła, że nikt nie zasługuje na ból.
To było jedno z jej ulubionych powiedzeń - i, również, w zasadzie główne przesłanie jej debiutanckiej powieści, tej, po której były jeszcze dwie, a potem depresja i lot tylko w jedną stronę, sześć pięter w dół i dwadzieścia osiem lat wstecz, bo w chwili śmierci wszyscy jesteśmy jak nowonarodzone dzieci.
  • Nikt nie zasługuje na ból.
Cierpienie było - w jej przeświadczeniu (Ciocia Jean miała inne zdanie, za każdym razem gdy Syd wyrżnął się na asfalcie albo zapomniał o rękawicach kuchennych i złapał łapczywie za rozgrzany rant kuchennej blaszki na ciasto, mówiąc: Sam się prosiłeś, kochanie, albo, rzadziej, ale i nierzadko: Trzeba było myśleć wcześniej, dobrze ci teraz-tak!) - skutkiem ubocznym, i zupełnie niepotrzebnym, ludzkiej egzystencji.
I, w jej opinii także, nikt skutecznie nie uczył się poprzez ból.

No bo, dobra, mówiło się czasami, że jak się "nie przewrócisz, to się nie nauczysz", i inne takie - na osłodę odniesionych w walce z życiem ran. Tylko, że za każdym razem kiedy coś kończyło się dla Syda cierpieniem - jak choćby teraz, gdy próbował zmusić ciało by posiliło się na najmniejszy choćby ruch - Shaule jakoś nie czuł się ani odrobinę mądrzejszy niż zanim stało się to, co się stało.
Wtedy też. Wtedy czuł się dokładnie tak samo.

Chyba znowu trochę odleciał, bo wszystko - zapach, i światło, i dźwięk - docierało do niego tak, jakby był owadem złapanym w słoik, i oddzielonym od rzeczywistości nie tylko ścianą mętnego szkła, ale i warstewką okrywającej wylot gazy umocowanej na recepturkę. Słyszał świat jak przez gruby filtr. Drzwi trzaskające chyba piętro niżej (albo wyżej? zastanawiał się - i zmarszczenie brwi, z którym się zastanawiał, też wzmacniało obecny już ból), metaliczny zgrzyt windowych drzwi, jakieś kroki i -

- Hej!

Wcześniejszej, i cichszej, części dziewczęcej wypowiedzi w ogóle nie zarejestrował. Zarejestrował za to jej twarz - najpierw zawisłą nad nim, a teraz przychyloną w jego stronę z czymś, co mogło być ostrożnością, ale z pewnością nie było troską. Ciemne, i zmarszczone gwałtownie brwi. Drobny nos. Malutkie i płytkie wgłębienie w podbródku.
Westchnął. Jego oddech brzmiał jak niski, chrapliwy syk.

Najpierw pokręcił głową na "mówisz", ale zaraz pokiwał nią na "po angielsku", co, finalnie, było po prostu jednym-wielkim-sprzecznym-sygnałem. To nie był żaden nowy problem - Syd zawsze rozumiał rzeczy szybciej, niż był w stanie je wyrazić. Jeszcze raz: Wtedy też. Wtedy czuł się dokładnie tak samo.

Poza tym zastanawiał się też, jak pokazać dziewczynie, że boli go w s z y s t k o .

Poruszył się nieznacznie, i najpierw pokazał jej swoją dłoń - obracając ją wnętrzem ku brunetce na znak, że nie ma broni jest bezbronny. Potem, ostrożnie, wsunął ją do kieszeni spodni, wywlekając z niej wymiętą karteczkę, trochę pożółkłą, i złożoną na cztery.
NAZYWaM SIĘ SYD. NIE MÓWIĘ, ALE WSZySTKO ROZUMIEM.
NA WSZYSTKIE PYTANIA MOGĘ ODPoWIEDZIEĆ NA PIŚMIE.

jeśli Ci to pokazuję, to mogę nie mieć przy sobie długopisu - podaj mi proszę jeśli jakiś masz

dziękuję

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Nie wiedziała co zrobić. Z kilku powodów - chociażby dlatego, że nie skończyła nawet dwudziestu dwóch lat i na świecie była cała masa rzeczy, o których nie miała pojęcia. Wciąż była dzieciakiem, wychowanym w warunkach, które mogły budzić pewne wątpliwości (irytujący dźwięk telefonu, jeszcze stacjonarnego, który niósł się korytarzem całą wieczność, zanim wreszcie przestał dzwonić - w okresach, gdy do domu zaczynał wydzwaniać komornik, a ojciec zabraniał jej wtedy podnosić słuchawkę; matka, która przypominała sobie o niej w drugiej połowie czerwca, akurat by spytać o oceny na koniec roku, a jeśli średnia z matematyki nie była zadowalająca, zaczynała rozmawiać z córką z wyczuwalnym chłodem i rozłączała się, zanim zdążyłyby porozmawiać o wspólnych planach na wakacje, zupełnie jakby spędzanie czasu z Noah było nagrodą, na którą dziewczyna musiała sobie zapracować, a nie obowiązkiem rozdzielonym w sądzie na dwoje; wreszcie - Romy), ale przez lata miała wokół siebie bezpieczny klosz roztoczony przez rodziców i macochę. Nie wiedziałaby więc, dokąd zadzwonić, gdy lodówka przestaje działać, co się robi, żeby mieć wykupione ubezpieczenie zdrowotne ani jak sobie poradzić z nieproszonymi gośćmi, niezależnie czy to mole spożywcze w kuchennej szafce, czy dziwnie zwinięty na jej wycieraczce listonosz…

Ale też dlatego, że wcale nie była szczególnie dobrą osobą. Gdy mijała kogoś, kto spał na ławce, łatwiej jej było przyspieszyć kroku, wmawiając samej sobie, że to na pewno jakiś pijak, niż zatrzymać się i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Rzadko wpłacała na internetowe zbiórki, ignorowała tych wolontariuszy, którzy wystawali pod supermarketami podczas zbiórek żywności i zwykle mówiła przykro mi, ale nie mam, gdy ktoś prosił ją o drobne na ulicy (czasami nawet nie kłamała, mówiąc, że jej przykro). Gdyby Syd leżał kawałek dalej od jej drzwi, i gdyby nie była zmuszona się do niego odezwać, prawdopodobnie kompletnie by go zignorowała - pomyślałaby o nim po jakimś czasie, już we własnym mieszkaniu, a wychodząc wieczorem do sklepu, pewną ulgę sprawiłoby jej odkrycie, że chłopak już nie leży na klatce.

A jednak właśnie kucała przy im, próbując zrozumieć, co to znaczy, gdy ktoś kiwa i kręci głową w odpowiedzi na to samo pytanie. Już chciała powiedzieć coś więcej, pewnie zasypać go kolejnymi pytaniami, gdy wyciągnął kartkę, a Noah wpatrywała się w nią na tyle długo, że w głowie Syda mogłoby pojawić się przypuszczenie, że nie potrafi czytać.

- Och - wydusiła z siebie wreszcie, przeniosła wzrok z kartki na spuchniętą twarz swojego gościa i znów na kartkę, a przy tym zdusiła kolejne “ja pierdolę”, które cisnęło jej się na usta. Nie wiedziała, czemu zrobiło to na niej aż takie wrażenie - to przez małe y we wszystko? A może przez to, że sama wyrzucała z siebie słowa bezustannie? Popisywała się w ten sposób na zajęciach, mydliła oczy, wymyślając wymówki na poczekaniu, czasami wyśmiewała albo upokarzała. I ciężko było jej teraz wyobrazić sobie większy koszmar niż to, że cię boli, coś złego się stało, a ty nie możesz nawet rzucić kurwą ani poprosić, żeby ktoś zadzwonił po karetkę. Nawet jeśli dla Syda to właśnie była c o d z i e n n o ś ć.

- Cześć, Syd, ja jestem Noah. Jak… no wiesz, jak chłopak - wzięła głęboki oddech i wytarła spocone dłonie o jeansy, udając, że stara się uspokoić Syda, a nie samą siebie. - Ja… ja mogę zadzwonić na karetkę, jeśli potrzebujesz. Albo… mieszkam tu i nie jestem psychopatką, więc możemy wejść, trochę cię opatrzymy i… i w środku mam pewnie jakiś długopis, jeśli potrzebujesz. Możesz mi powiedzieć, co byś wolał? Może… pokiwaj głową, jeśli chcesz, dobrze? Zadzwonić po karetkę? - spytała i dopiero teraz spojrzała prosto na niego, na tę pokrytą piegami twarz i - całkiem zabawne - podobne wgłębienie w brodzie.

W takich chwilach jak ta do tej pory łapała się na tej upokarzającej myśli, że chciałaby teraz zadzwonić po tatę, żeby on się tym zajął. A potem przypominała sobie, kim był jej tata, więc wzięła jeszcze jeden oddech i sięgnęła do torebki, nie wiedząc jeszcze, czy szuka telefonu (którego nie zdążyła przecież schować do torby) czy kluczy. - Dasz radę wstać? Mogę ci dać telefon, jeśli chcesz… żebym o czymś wiedziała - powstrzymała się przed powiedzeniem “chcesz mi o czymś powiedzieć”, co było chyba równie niezręczne (ale niekoniecznie niegrzeczne) co mówienia “do zobaczenia” do niewidomego. A skoro już mu to zaproponowała, uświadomiła sobie, że nie wie gdzie ma telefon, wepchnięty lub odłożony w pośpiechu po rozmowie z matką, więc zaczęła się gorączkowo rozglądać.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Jego oczy powiedziały: Cześć, Noah-jak-chłopak.
Jego usta powiedziały: Obrazek

Wpatrywał się w dziewczynę przez chwilę, mrugając zabawnie, bo jednym okiem - tym, którego rzęsy działały teraz jak nieco wadliwa wycieraczka na krzepnącą z wolna krew - nieco intensywniej niż drugim. Miała w grzywce taki śmieszny ząbek, który odsłaniał połać jasnej skóry, teraz naznaczonej długą, głęboką zmarszczką (ale taką zmarszczką, jaka wygładza się zupełnie przez sen - łatwo mógł więc stwierdzić, że dziewczyna była młoda, prawdopodobnie młodsza od niego), i u krańca tego ząbka kończył się teraz cały świat. Kiedy zaś przeniósł wzrok na jej ręce - nie drżały, ale poruszały się prędko, jak przestraszony, nielotny ptak - świat zaczynał się w jej rękach. A potem, gdy popatrzył jeszcze na jej ucho, na załom małżowiny i drobny, złoty sztyft przeszywający płatek skóry na wylot, świat był właśnie tam: w punkcie, w którym złoto spotykało się z ciałem.
Jednym słowem - łatwiej było mu skupiać się na szczególe, ogół bowiem bolał, zwyczajnie, zbyt mocno.

Cała ich interakcja sprowadziła się do " - Och", urwanego przed jakimkolwiek dalszym ciągiem, i do "ja pierdolę" dość brutalnie, choć i taktownie, zduszonego w zarodku. Tyle wystarczyło jednak, by Syda ogarnął na sekundę dziwny, chłodny spokój. Nie bardzo wiedział gdzie jest, i nie miał pojęcia z kim, ale -
Nie był sam.
Co w sumie nie powinno jakoś szczególnie cieszyć osoby, która przecież na co dzień dość świadomie wybierała samotność, ale okoliczności były teraz przecież zupełnie inne. W końcu kto lubił być sam, kiedy się bał?

Zaraz jednak Noah zaproponowała coś, co sprawiło, że Shaule poderwał głowę (nie pamiętając o tępym bólu w okolicach trzech pierwszych kręgów szyjnych, a więc zaraz skrzywił się w wyrazie: ała!) i zapomniał o jej uszach, o jej nosie i rysce powstałej na czole, o zagłębieniu w brodzie, o dłoniach rozpędzonych we wszystkich kierunkach jednocześnie, ale nie drżących, i skoncentrował się jedynie na czerni jej tęczówek.

Jego usta powiedziały: Obrazek
Jego oczy powiedziały: BŁAGAM, NIE. TYLKO NIE PO KARETKĘ.

Karetki -
Karetki kojarzyły się z jednym. Z czerwonym i niebieskim światłem kładącym się cieniem na ceglanych ścianach budynku z głosami ludzi zbiegowiskiem rosnącym jak opuchlizna z kilkoma godzinami spędzonymi samotnie tylko on i jego strach z plotkami spojrzeniami wzrokiem różnych osób w szkole sąsiadów rodziny psychologa z ośrodka pomocy ze smutkiem jego ojca z naleśnikami których nikt nie robił jak mama a mamy już nie było z gołębiami dziobiącymi szybę z szarym kwaśnym deszczem i z szarym mydłem w hospicjum które nazywali domem opieki. Karetki kojarzyły się źle.

Jedyną jego szansą było chyba przekonać brunetkę, że nie musi się nim martwić - no, przynajmniej nie aż tak. Pognał za jej wzrokiem, jakby w tym leżała jego ostatnia szansa na udowodnienie jej, że jakaś miękka poduszka na chwilę, i szklanka wody, i może też trochę wody, ale tym razem utlenionej, w zupełności wystarczy.
Telefon zaś leżał tam, gdzie ona nie mogła go dostrzec, ale on już tak - w trzech/czwartych pod wycieraczką, wsunięty tam w chwili, w której Noah przykucnęła obok Syda, zapominając o dobrych manierach i o rozmowie z matką.
Chłopak wyciągnął dłoń, tę, która nie bolała go aż tak jak druga, zaskakująco szybko i pewnie, i oplótł urządzenie palcami. Dopiero teraz zauważył, że na najmniejszym kłykciu brakowało mu trochę skóry (i dopiero teraz też poczuł związany z tym ból). Ekran nie był zablokowany, dzięki Bogu, więc była to kwestia paru sekund, zanim nie napisał:

Ja też nie jesem
    • Psychopatą
Łypnął na nią, żeby sprawdzić, czy mu uwierzyła. Chyba tak.
      • Ani zlodziejem
Trochę nieporadne: klik, klik, klik.
Pociągnął nosem, i pomyślał, że chyba naprawdę zaraz się rozpłacze. Znów pokręcił głową. Znów zaprzeczył samemu sobie. Całą atencję skoncentrował na mikrych, dotykowych przyciskach.
Klik klik -
Pisał pośpiesznie, więc gubił literki - upuszczał je jak łapczywy przedszkolak w zbyt małych rączkach próbujący pomieścić zbyt wiele pstrokatych kulek do gry.

Ukradli mi ptaka

Gdyby miał więcej siły i zrozumienia dla społecznych konwenansów, pewnie poczułby się jak idiota. Ale to był Syd. Zamrugał w paru kolejnych seriach. Poruszył się w miejscu, podwinął nogę i wsparł się dłonią o posadzkę, na trochę koślawy znak, że tak, jeśli Eisenberg mu pomoże, to będzie w stanie wstać.

Pisklaka którgo wychowuję

Klik - klik - klik -
  • prosze Czy moge wejsć?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Nie zorientowała się nawet, że Syd sięgnął po jej telefon - w jednej chwili rozglądała się z przejęciem w poszukiwaniu swojej komórki (która już niewiele miała wspólnego z tymi prawdziwymi komórkami, na której mogłaś jedynie grać w węża, bo i tak nie miałaś pieniędzy na karcie, żeby wysyłać smsy), zmartwiona nagłą zgubą… cóż, w pewnym stopniu - poczuła w klatce piersiowej ten charakterystyczny niepokój, jaki dopadał ją, gdy nagle się orientowała, że nie może znaleźć kluczy albo nie jest pewna czy zamknęła drzwi balkonowe przed wyjściem z domu, ale trudno było jej zacząć panikować z powodu telefonu, gdy na jej (to znaczy: Laury) wycieraczce siedział Syd.

A w drugiej? W drugiej patrzyła na chłopaka i te jego kościste palce ze zdartą na kciuku skórą, które uderzały w ekran, by jej coś powiedzieć. Nachyliła się trochę - na tyle blisko, by odczytać wiadomość, ale też: by Syd mógł poczuć zapach jej szamponu do włosów (biała truskawka i chyba jakieś zioło) oraz płynu do płukania (na opakowaniu było napisane coś o migdałach, ale pachniał po prostu tak, jak pachniało świeże pranie, czysto i przyjemnie) - i już po chwili zadarła głowę, by posłać mu nieco ironiczne spojrzenie.

Miała ochotę mu powiedzieć, że w tym momencie to naprawdę nie robi jej różnicy - nawet jeśli jest psychopatą, to sprawy zaszły już na tyle daleko, że Noah i tak zamierzała go wpuścić do środka (oho, ktoś tu chyba ominął kilka lekcji dotyczących wyrażania zgody). - Mam nadzieję, współlokatorka by mnie zabiła - mruknęła bardziej do siebie niż do niego, zdradzając tym samym, że za tymi drzwiami, pod którymi leżała porządna wycieraczka, kryło się więcej sypialni do obrabowania.

Nachylała się jeszcze przez kilka chwil, czekając aż Syd skończy pisać - dodatkowe sekundy na to, by wyczuć w jej oddechu, że przed powrotem do domu była na kawie (albo po prostu: piła kawę, w jednym z tych błyszczących kubków termicznych, do którego przelała rano świeży, wciąż parujący napar, tuż przed tym, gdy musiała wychodzić, więc brudna kawiarka czekała w kuchni na jej powrót), a potem starała się to zamaskować sztuczną, miętową świeżością gumy do żucia - i nawet jeśli ten ptak z czymś jej się skojarzył, nie dała tego po sobie poznać. Jak przystało na trochę zblazowaną dwudziestolatkę, uważała samą siebie za zbyt dorosłą, żeby śmiać się z byle fiuta (pewnie za kilka lat doceni w życiu drobne przyjemności, jak poobiednia drzemka czy podobne podśmiechujki, ale nie teraz).

- Przykro mi z powodu ptaka - powiedziała i zerknęła na niego przelotnie. Gdyby to był moment wzajemnych zwierzeń, mogłaby mu powiedzieć, że mnie ukradli Romy, ale może wcale nie musiała tego robić. Może podobne rzeczy - w tym wypadku: dotkliwe braki, tak bolesne, że w pewnym sensie nawet zaskakujące, bo aż do Momentu, Który Wszystko Zmienił, sam nie wiedziałeś, że to aż tak; które rzucają się cieniem na wszystko i sprawiają, że gdy tylko ludzie się dowiadują, zaczynają na ciebie inaczej patrzeć, aż do chwili, gdy unikasz mówienia o tym, ale to niczego nie rozwiązuje ani nie ułatwia, bo ten brak, jak się okazuje, wciąż nosiła w sobie - zwyczajnie w i d a ć, podobnie jak kwitnące na twarzy sińce. - Poczekaj, otworzę drzwi i wtedy wejdziemy do środka - powiedziała, zachowując na tyle rozsądku, by w porę przypomnieć sobie, że szukanie klucza w torebce i mocowanie się z zamkiem mogło być dużo łatwiejsze, gdy żaden wychudzony dryblas nie jest na tobie uczepiony.

A kiedy uporała się z zamkiem, wyciągnęła dłonie i chwyciła Syda za ramię, może trochę bardziej ciągnąć go za nie niż podnosząc. Na szczęście się udało. Jej: nie wyrwać chłopakowi ręki (do kompletu), jemu: podnieść się z podłogi, dzięki czemu mogli wtoczyć się do środka nieco chwiejnym krokiem, jak maluch, który dopiero uczy się chodzić albo nastolatek, który po pierwszej imprezie zapomniał, jak się to robi. Miała nadzieję, że ktoś z jej współlokatorów będzie w domu, a równocześnie liczyła, że nikogo nie zastanie (i wcale nie żartowała, mówiąc, że trochę by oberwała za przyprowadzanie tu Syda), więc gdy zorientowała się, że są sami, odetchnęła. Nie wiedziała tylko, czy z ulgą, czy z żalem.

- Dam ci wody - zadecydowała, gdy wspólnymi siłami udało im się posadzić chłopaka na kanapie, a Noah znów weszła w tryb nerwowej gestykulacji. - Masz ten telefon? To… ja ci przyniosę wodę, a ty mi napisz, czego teraz potrzebujesz, co? - dotknęła swoich włosów jedynie po to, by za moment opuścić rękę i podrapać się po ramieniu, które wcale nie swędziało. - Poszukam jakichś plastrów i, nie wiem, wody utlenionej? Pewnie mamy też jakieś bandaże, to znaczy… ja nie mam, ale moja współlokatorka… no tak, pewnie cię to nie obchodzi. Rzecz w tym, że nie poskładam ci złamanej ręki, ale z resztą powinniśmy sobie poradzić - potarła skórę tuż przy mostku i odchrząknęła, przestępując z nogi na nogę. - Jeśli chcesz, możesz też wziąć prysznic. Mogę ci dać coś do przebrania albo… możemy wrzucić twoje ciuchy do pralki na pół godziny - dopiero teraz przyjrzała się jego ubraniom nieco uważniej, by ocenić, czy są na nich ślady krwi albo czegoś innego, co absolutnie nie powinno się znaleźć na jasnej kanapie jej wynajmowanego mieszkania.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Gdybym byl psychop -
zaczął, i dokończyłby:
  • to przecież pewnie zabiłbym Cię pierwszy
Ale na szczęście w porę urwał, ostatkiem roztrzęsionego rozumu konstatując, że może lepiej byłoby nie przeginać pały (to w ramach tych żartów o ptakach i fiutach, które śmieszą kiedy jest się w podstawówce, albo na progu trzydziestki, ale nie wówczas, gdy ma się niewiele ponad dwadzieścia lat), lub po prostu nie przesadzać. I tak pewnie już stąpał po bardzo cienkiej linii pomiędzy "Chodź, pomogę ci wstać", a "Jeszcze jeden krok, i wzywam policję".

Ale to przez to, że bolało go tak, że chciało mu się śmiać - i umysł szukał sobie pretekstu, więc podrzucał Shaule'owi pierwsze-lepsze, najidiotyczniejsze żarty.
W dodatku bolało go wszystko, to znaczy: bark, odarte ze skóry palce, otłuczona szczęka, palec u stopy, na który sam sobie nastąpił - uciekając, i głowa, ale to akurat w ramach wstrząsów wtórnych, z emocji, jakie zalały go gdy opadła już adrenalina; ale także wszystko, co się stało raptem -
  • w sumie nie był pewien. Z godzinę? Albo ze dwie godziny wcześniej?
Kiedy Noah pomagała mu wstać, blondyna już po raz drugi spoliczkował zapach czystości i przywileju. Pachniała czysto i słodko, ale nie za słodko (jak tanie perfumy z koszyka "SUPER OFERTA!" ustawionego przy wyjściu z drogerii) - świeżo, nie mdło, jak owoce, organiczne mydło i nad-trawiona, przymaskowana miętówką (albo gumą Orbit, nie był pewien) kawa, na tyle dobrej jakości jednak, że nawet teraz, trochę czasu po spożyciu, pachniała przyjemnie, a nie kwaśno. Pomyślał, że on sam musi zwyczajnie cuchnąć - jak krew, pot, i strach. I na tę myśl trochę się zawstydził, a więc trochę też przykulił ramiona - może i miał prawie metr-dziewięćdziesiąt wzrostu, ale w oczach nie więcej, niż dziesięć, góra dwanaście lat.
A jeśli przy okazji zobaczył w dziewczynie brak, to - w kurtuazji równoważnej tej, która Noah nakazała przemilczeć temat Romy - świadomie powstrzymał się od zadawania pytań.

Mieszkanie - w o w ! (bezgłośne; tym razem dlatego, że wypowiedziane wyłącznie w myślach) - wyglądało jak z seriali, które czasem oglądali do chińszczyzny albo wieszania prania z Orionem, na niedługo przed jego odejściem chorobą wyprowadzką. Takich z dobrym soundtrackiem i obsadą, która za parę lat wejdzie w mainstream, ale nadal jeszcze da się nakryć łatką alternatywnej.
Były tu krzesła ewidentnie należące do jednego kompletu (a nie jak u niego - zbieranina znajd z dyskontowych salonów meblowych i targów ulicznych), stolik kawowy bez zacieków i spękań i kanapa, w którą - oczywiście - wsiąknąć mogłoby od razu wszystko, co plamiło ubranie blondyna.

Na szczęście była to tylko krew, i trochę potu - tej jego zimnej odmiany, która zdaje się wysączać z każdego pora skóry, gdy człowiek się boi. Żadnych wymiocin czy chociażby żółci, choć Syd musiał przyznać, że gdy ten najwyższy kopnął go prosto w splot słoneczny, naprawdę myślał, że puści pawia - reminescenję owsianki z cynamonem i brązowym cukrem, i herbaty z mlekiem - ale w efekcie puścił jedynie gołębia; to znaczy: torbę, w której tego gołębia trzymał, i której pasek zawzięcie ściskał w otłuczonej dłoni tak długo, jak tylko mógł - czyli do momentu, w którym przestał móc (i zaczął płakać, beznadziejnie i bezgłośnie, za co w splot słoneczny zarobił jeszcze raz).
Potem chyba stracił przytomność.

Nie jst złamana
  • To chyba tylko naciągnięty miesien
A teraz był tu. W budynku, do którego przywiodła go pozawerbalna pamięć ciała. Nogi rozpędzone chybotliwym rytmem po - tup tup tup - mokrych owalach kocich łbów i szorstkiej płaszczyźnie asfaltu. Dzięki Bogu, że parę godzin wcześniej dostarczył tu kilka listów - teraz przynajmniej wiedział jak można dostać się na klatkę. Gdyby nie tu, naprawdę nie wiedziałby gdzie pójść. Przecież nie do Oriona - choć było blisko. Przecież Ori wyraźnie powiedział, że nie chce widzieć go w sąsiedztwie.

Jkby mi nie przeszło albo spuchło to pojd do lekarza, dziękuję

Siedział sztywno - tak jak się siedzi w lekarskiej poczekalni, jeśli człowiek jest nienawykły do medycznych kontroli i badań, albo przy pianinie podczas pierwszej lekcji z bardzo surowym belfrem. Widział, że dziewczyna macha dłońmi - wyglądały jak dwa ptaki, które nie mogą nigdzie wylądować - ale patrzył bardziej przez nią, niż na nią.

Nie chcę nadużywać Twojej gościnności
tylko troche odspanę i bede isć
  • Ale prysznic i pranie bylyby super, pomoge Ciz praniem tylko
...może jeszcze nie teraz, gdy w mózgu panoszyła się niepokojąca lekkość, a kolana sprawiały wrażenie, jakby miały się ugiąć niczym u flaminga, to jest w stronę, która nie bardzo miała jakikolwiek sens. Przyjął w dłonie szklankę wody, i podziękował Noah skinieniem głowy.
    • czy mogłabyś mi tez prosze dać trochę jkaiegoś cukru?
      Może być zwykly w kosktkach albo dzem albo miód jeśli masz
Bo glukoza zawsze pomagała mu na lęk - dlatego też nosił małe, owocowe dropsy w bocznej kieszeni listonoszki.
Właśnie - nieświadomym odruchem zadarł głowę i rozejrzał się, jakby w impulsie napędzanym: Gdzie ona jest?
A potem sobie przypomniał.

Mysle ze oni go zabija wiesz?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Trochę ją to zaintrygowało. Zerknęła najpierw na ekran telefonu (o którym chyba wciąż nie wiedziała, że to jej własny) i na to niedokończone zdanie, a zaraz potem na blondyna, przez chwilę gotowa spytać go co takiego by zrobił, gdyby był psychopatą - podobnie jak normalni ludzie pytają siebie nawzajem, co by zrobili, gdyby byli superbohaterami albo mieli magiczne moce. Mogła jednak dojść do podobnego wniosku (i dobrze, że był to tylko wniosek, skoro już pozostajemy w tematach ptaków i orgazmów) - pytanie zupełnie obcego człowieka, który zjawia się na jej progu niezapowiedziany, nie do końca także chciany, i którego zamierzasz właśnie wprowadzić do środka, o to co by zrobił jako psychopata, mogło nie być najlepszym pomysłem.

Nawet jeśli sama Noah wiedziała o psychopatach całkiem sporo. Czasami powiedziałaby nawet, że więcej, niż sama by chciała, ale na co dzień nie uważała jednak całej tej wiedzy za szczególnie obciążającą. I gdyby usłyszała, że zamierza ją po prostu zamordować, na tyle szybko, by zdążyć przed powrotem Laury i Jina, poczułaby się odrobinę rozczarowana (a przy tym uznałaby, że Syd niejako oblał test na psychopatę i może go spokojnie zaprosić do środka). Po co miałby ją mordować, skoro może, na przykład, uwięzić ją w tym mieszkaniu i razić prądem? Albo unieruchomić, ściągnąć jej majtki i wbijać szpilki - całkowicie niemetaforyczne, na przykład krawieckie, takie, jakich nigdy nie spodziewasz się ujrzeć w czyjejś pochwie? Czy, dajmy na to, powoli odcinać kolejne części ciała, dopóki się nie wykrwawi albo nie umrze z powodu innych skutków rozczłonkowywania, o których zazwyczaj nie chcesz myśleć, kiedy popijasz swoją herbatę z mlekiem?

No cóż, umysł Noah Eisenberg był mniej gościnnym miejscem niż można przypuszczać. Ale trudno się dziwić, skoro zamierzała zająć się prawem karnym i cały czas - tak na studiach, jak i na stażu - słuchała o różnych okropieństwach, o jakie byli oskarżeni ich klienci (owszem, o szpilkach w czyjejś cipce usłyszała na wykładzie, w tej samej sali, w której co wtorek spotykali się w zeszłym semestrze z kobietą, która regularnie kazała studentom wyobrazić sobie, że jej syn w wyniku coraz to nowych zbiegów okoliczności traci nogę, i była szczerze zaskoczona, gdy pod koniec semestru wyjawiła, że jej syn naprawdę stracił nogę, a wszyscy wyglądali bardziej na wystraszonych niż rozbawionych).

I choć wiedziała, co grozi ludziom wbijającym innym szpilki w wargi sromowe, nie wiedziała o kolejnej cesze upodabniającej ją do własnego ojca - oboje najwyraźniej wyglądali na zamożniejszych niż w rzeczywistości. Może sekret tkwił w tym, by wydawać więcej pieniędzy niż masz (tak robił Eisenberg)? Albo na wybieraniu rzeczy, na które tak naprawdę wcale cię nie stać - jak to mieszkanie, w którym płaciła za pokój, choć nie miała dość pieniędzy, by kupić choć jedno krzesło, które rodzice jej współlokatorki wybrali do jadalni. Zresztą: o jakim krześle do jadalni my mówimy, skoro Noah miała przypięte do ubera (sic!) dwie karty: swoją, ale też matki, na wypadek gdyby nie miała tych kilkunastu dolarów, by wrócić nocą do mieszkania. Ale najważniejsze, że nie wyglądała na kogoś, kto rzadko miewał na koncie jakiekolwiek oszczędności, tak przynajmniej stwierdziłby jej ojciec. I że mieszkała teraz w miejscu, które chyba budziło zaufanie - raczej nie kojarzyło się ze speluną psychopatów i morderczyń, dlatego przeczytała o planach Syda na to, by dojść do zdrowia i po prostu pokiwała głową.

- Mam pralkę - poinformowała i przez chwilę wpatrywała się w Syda, zanim nie dotarło do niej, że to ona powiedziała coś głupiego. Zmarszczyła czoło i dodała: - Nie musisz pomagać z praniem, wystarczy włożyć ubrania i nastawić program w pralce, nie będę ich niosła do rzeki, żeby ci je wyprać - wyjaśniła jeszcze, a potem musiała zmarszczyć (to czoło) jeszcze bardziej. - Nie zwracaj na mnie uwagi, trochę się denerwuję i dlatego… to chyba miał być żart? Z tą rzeką, nie wiem. Chciałam ci po prostu powiedzieć, że nie masz się czym martwić, bo to nie jest żaden problem, wrzucimy ciuchy do pralki i po kłopocie - wyjaśniła wreszcie, dość koślawo i mocno niezręcznie, więc kolejna prośba Syda całkiem mocno ją ucieszyła. - Jasne, poszukam.

I zostawiła go na tej kanapie, by podejść do aneksu kuchennego i przypomnieć sobie, że… nie miała cukru. A już na pewno nie takiego w kostkach, jaki wyżerała w dzieciństwie, gdy odwiedzała mamę w pracy. Miała za to syrop klonowy, ale dawanie go Sydowi, żeby sobie łyknął, wydawało jej się nie tylko głupie (głównie przez ceny syropu), ale też trochę ohydne.

- Nie mam cukru, ale może coś sobie z tego wybierzesz? - zaproponowała już po chwili, gdy położyła przed Sydem, na stoliku w salonie, syrop klonowy, nieotwarty słoik dżemu wiśniowego (do kompletu z połową bochenka chleba), opakowanie słodkich płatków śniadaniowych - tych w kształcie ciasteczek z kawałkami czekolady - a także dwa opakowania galaretek w czekoladzie, bananowych i o smaku mango, cukierków w kształcie myszek, odpowiednika nutelli, w wersji wciąż obrzydliwie niezdrowej, ale bez oleju palmowego, jednej porcji oreo w srebrnym opakowaniu, knoppersa w formie batona oraz paczki daktyli, które najwyraźniej chwyciła w ostatniej chwili. - Jeśli nie, mogę jeszcze poszukać w szafkach, moi współlokatorzy powinni mieć jakieś słodycze.

Stała nad chłopakiem jeszcze przez chwilę, czekając czy coś wybierze, i dopiero gdy upewniła się, że nie musi dalej szukać ani biec do sklepu za rogiem, usiadła - na tym samym stoliku, gdzie teraz piętrzyły się słodycze. - Mogą tak zrobić - przytaknęła, patrząc na Syda z czymś, co chyba było współczuciem, nieco ukrytym pod przydługą już grzywką. - Może nawet tak byłoby dla niego lepiej? Gdyby spanikowali i go zabili, zamiast trzymali tego pisklaka wystraszonego i zdezorientowanego przez niewiadomo jak długo, albo gdyby go męczyli, albo zostawili w miejscu, w którym on na pewno sobie sam nie poradzi… to chyba lepiej, żeby długo nie cierpiał - powiedziała to samo, co miała doskonale przemyślane w przypadku Romy, nawet jeśli wciąż nie mogła mu o tym opowiedzieć. A skoro sytuacja była, jaka była, Noah sięgnęła po jedno z opakowań galaretek i je otworzyła, częstując przy tym Syda. - Masz ochotę? Bananowe.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

W tej kwestii Syd nie mógł jej niestety w żaden sposób pomóc, doradzić, czy choćby podpowiedzieć, jaka strategia byłaby mniej, a jaka bardziej konstruktywna, bo wyglądanie na cokolwiek (na zamożnego, na normalnego, na kogoś, kto potrafi mówić), nigdy jakoś nie znajdowało się na szczycie jego listy życiowych priorytetów. Jedynym wyjątkiem była może wola by sprawiać wrażenie, że sobie radzi, ale ta uruchamiała się jedynie w bardzo konkretnym kontekście i jeszcze konkretniejszym towarzystwie - w przypadkach zupełnie wyizolowanych na rozpisce sydowego życia, jak samotna wyspa pośrodku bezkresu technikolorowego turkusu papierowej mapy; to znaczy przy Orionie - bo Syd (od zawsze) liczył się z tym, co Hayward o nim myśli i (od trzech dni) zdawał sobie sprawę z tego, że chyba pragnie, żeby Orion myślał o nim dobrze. Albo cokolwiek. Byleby dużo. Byleby był przy nim przynajmniej w fantazji, jeśli nie mógł, albo nie chciał, być blisko w rzeczywistości.

Gdyby jednak, wracając do meritum, Syd wiedział, że Noah nie chciała wyglądać na kogoś, kto żyje we względnym dobrostanie (czyli, innymi słowy, w komforcie ponadprzeciętnym, i wykraczającym poza te waszyngtońskie standardy, z jakimi na co dzień musiała radzić sobie większość mieszkańców Seattle), dałby jej do zrozumienia - spojrzeniem (tj. ironiczną wywrotką wykonaną przez obydwoje oczu, ziuuu!, jakby chciały powędrować na tył głowy i już nie wrócić) albo na piśmie, że oto poniosła dość spektakularne fiasko.
Po prostu: jeśli nie chciała wyglądać na bogatą (jak Papa Eisenberg, no bo kto), to może nie powinna zawalać trzech czwartych blatu kawowego stolika - pozostawiając jedynie skrawek przestrzeni niemal perfekcyjnie dopasowany pod wymiar jej tyłka - taką ilością cukrów prostych, niektórych w połyskliwych opakowaniach, a innych bez, że Syd mógłby żywić się nimi przez parę dni, na końcu i tak dostając spontanicznego rzutu cukrzycy.

Gdyby myślał teraz trzeźwo i zbornie, mógłby zresztą zapewnić, że doskonale wie, co Noah robi - nawet, jeśli tylko podświadomie, wynikiem mechanizmu wyuczonego od rodziców. Tak samo robiły nosoczuby szmaragdowe, modre jaskółczaki, kaczki mandaryńskie i cała masa innych, mniejszych i większych, gatunków. Cały wic polegał na tym, żeby - za sprawą upierzenia albo skomplikowanych esów i floresów wypisanych we wzór noszony na brzuszku czy plecach - sprawiać wrażenie, że ma się więcej niż w rzeczywistości. Siły, jeśli chodziło o odstraszanie drapieżników, albo zasobów, jeśli należało skusić czymś partnerkę.
Shaule nie wiedział tylko, jaką motywację miałaby teraz Noah - zarzucająca przestrzeń przed nim stertą spożywczych produktów. Czy to całe czym chata bogata miało go skusić, żeby został na dłużej? A może wprawić w stan szoku, i uczynić bardziej bezbronnym [jeśli miało się okazać, że to jednak ona była psychopatką, a nie on? (Syd nie miał wprawdzie warg sromowych, ale ciało na tyle długie i wyposażone w różne rodzaje tkanek, że na pewno znalazłaby sobie coś, w co mogłaby wbijać szpilki)]?

Ważne jednak, że Syd nie znajdował się aktualnie ani w stanie zborności, ani szczególnej emocjonalnej równowagi. O czym, zresztą, świadczyć mógł prosty fakt - mianowicie, że wracając do salonu z naręczem przekąsek, Noah Eisenberg zwyczajnie musiała natknąć się spojrzeniem na widok raczej nietypowy w ciągu pierwszych dwudziestu minut znajomości z jakimś miłym chłopcem (no, pominąwszy może przypadki pijane, przygodne i zwykle piątkowo-wieczorne, kiedy ani Ty, ani jakiś miły chłopiec nie macie czasu i nastroju na zbędne kurtuazje).
Blondyn siedział bowiem na kanapie prawie kompletnie nagi - bo rozebrany do bielizny: slipek tym razem granatowych, żałośnie zawieszonych na wąskiej podporze bioder, i skarpetek głupio podciągniętych wyżej na łydki, z ubraniami złożonymi po pensjonarsku na podołku.
Zadarł spojrzenie - znad własnych dłoni, na których podziwiać mógł rosnący wykwit opuchlizny - napotykając spojrzenie Noah. Gdyby miał więcej siły, pewnie by się zaperzył.

Wybrał cukierki-myszki. No, oczywiście. Co innego mógł wybrać Syd Shaule?
Dwie na wszelki wypadek - i może wypadałoby powiedzieć, że jego logiką kierowała teraz myśl, iż im więcej cukru się ma pod ręką w walce z hipoglikemią, tym lepiej, ale prawda była inna.
Syd po prostu chciał, żeby było im raźniej. Przecież łatwiej jest zawsze we dwoje, jak to mówiło się u niego w domu.

Jeśli pod grzywką Noah kryło się współczucie, to Syd go chyba nie zauważył - ale też nie bardzo miał jak, bo gdy tylko dziewczyna zaczęła mówić, skrył twarz w dłoniach. Jakby próbował zatamować powódź wzbierającą w kanalikach łzowych. Albo jakby szykował się na (kolejny) cios.
O dziwo - może przez działanie adrenaliny, a może raczej poprzez habituację - nie bolało jednak aż tak (to uczucie, za to, kojarzyło mu się jeszcze z czymś innym - z chwilami, w których ktoś mówi, że "teraz może zaboleć", ale potem okazuje się, że jednak nie - a czasami, że jest nawet zupełnie dobrze).
To znaczy, wizja tego, jaki Chicka Jaggera mógł spotkać los. Całkiem prawdopodobna. Wypowiedziana przez brunetkę jakoś tak niesłychanie faktograficznie.

Ale Syd wiedział, że nie wolno mu winić Noah. Przecież nie znała Chicka, i nie widziała tego, jak lubił papkę z płatków owsianych i rodzynek, ale jak kręcił dziobkiem na tę z owsa i kukurydzy (Syd mu się nie dziwił, bo było to kurestwo mdłe jak cholera), i jak uspokajał się, kiedy drapało się go za prawym skrzydłem
  • - więc nie mogła zrozumieć.
Dopiero teraz zorientował się, że się kiwa, ale nie mógł już przestać. Dał tylko radę zanegować - ruchem głowy - że nie, nie chce bananowych.
A potem wstać. Odłożyć ubrania w miejsce, w którym siedział. I chwiejnym ruchem przejść do najbliższych drzwi - wciąż z telefonem w dłoni - gdzie, mógłby się założyć w tamtej chwili, znajdować musiała się łazienka, ale -
  • - nie. To był tylko czyjś pokój, jasny, czysty, i pusty. Nim Noah go powstrzymała (?) spróbował chyba jeszcze raz, z kolejnymi - i znowu nic.
Zawrócił. Poklikał trochę w elektroniczną klawiaturę. Podstawił Noah telefon - prawie pod sam nos:
Pokazesz mi prosze gdize jest prysznic?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Och, przecież gdyby naprawdę chciała mu zaimponować, poczęstowałaby go zupełnie innymi rzeczami. Na przykład tym syropem klonowym, z napisem BIO na etykiecie, który oznaczał dokładnie tyle, że kosztował absurdalnie dużo, wystawiony w dziale ze zdrową żywnością między mąką z ciecierzycy a waflami ryżowymi. I upewniłaby się, że Syd zwróci uwagę na te daktyle, po które sięgnęła na samym końcu - a do daktyli przyniosłaby mu słoiczek tahini, takiego, którego nie dostaniesz w zwykłym supermarkecie. Cukierki w kształcie myszek czy galaretki zastąpiłyby te wszystkie zdrowe przekąski, jak baton z płatków owsianych i pistacji, nie zdradzając, że szybciej i tak zje Oreo. Nie chciała się popisywać z bardzo prostego powodu - Noah miała dopiero dwadzieścia lat. Dlatego zamiast biodrówek nosiła jeansy z wysokim stanem, spod których wystawały jej kolorowe skarpetki, a pieniądze były o wiele bardziej abstrakcyjne niż będą za dziesięć lat (chyba że wtedy będzie wiodła już beztroskie życie na koszt podatników w więzieniu). Czasami było ich więcej, czasami mniej, ale zawsze b y ł y, dlatego nie były niczym luksusowym czy godnym podziwu.

Powód, dla którego przyniosła Sydowi absolutnie wszystkie słodycze, jakie udało jej się znaleźć, był dużo bardziej prozaiczny i może trochę żenujący: w ten sposób Noah próbowała się nim zaopiekować. Nie miała cukru, o który prosił, więc przyniosła wszystko inne z nadzieją, że znajdzie się wśród tego coś, co chłopak lubił - albo nie znał, ale czego będzie miał ochotę spróbować - i dzięki temu uda jej się sprawić, żeby poczuł się lepiej.

W jakimś stopniu chyba udało jej się nawet osiągnąć cel, skoro Syd wyskoczył z ubrań? Spojrzała na niego z uprzejmym zainteresowaniem wypisanym na twarzy (co samo w sobie mogło rodzić podejrzenia, że nie był pierwszym rozebranym chłopcem, którego Noah gościła na tej kanapie), ale coś - może nieświadomie zagryzione wargi, a może wzrok zwrócony ku stolikowi - sugerowało też, że właśnie toczy wewnętrzną walkę, by nie spytać Syda, co on kurwa wyprawia.

O to samo mogłaby spytać także siebie, patrząc na dłonie Syda przyciśnięte do twarzy. Cóż, nie pomyślała, ale to przecież żadne wytłumaczenie, dlatego teraz wpatrywała się w niego nieco spanikowana, z ręką niezdarnie wyciągniętą przed siebie. Chciała go dotknąć, ale sama nie wiedziała w co: w udo osłonięte tylko jasnymi włosami czy kościste ramię? Jego nagość, dość nieoczekiwanie dla samej Noah, trochę ją skrępowała, i ostatecznie dotknęła jego włosów (tych na głowie, więc bez obaw). - Nie chciałam.

A krótko potem to ona musiała się od niego odsunąć. A konkretniej: od jego ręki, w której Syd trzymał telefon. Odchyliła się do tyłu, by z większego dystansu odczytać wiadomość i po prostu kiwnęła głową, wstając. Nie miała jeszcze możliwości mu wyjaśnić, że aby dostać się w tym mieszkaniu do łazienki, wystarczyło wejść do jednej z tych jasnych sypialni - rozwiązanie zarówno wygodne (gdy mieszkasz z innymi ludźmi i nie chcesz rano czekać na umycie zębów) jak i niepraktyczne (gdy zapraszasz gości, którym nie zamierzałaś pokazywać swojego pokoju). A jednak byli tu: zaprowadziła Syda do swojej sypialni i otworzyła drzwi łazienki, nie tyle z gościnności, a raczej by upewnić się, czy nie zostawiła w niej czegoś bardzo wstydliwego. - Dam ci ręcznik - powiedziała jeszcze i otworzyła jedną z szuflad stojącej nieopodal łóżka komody (a przy tym zamknęła drugą, tę, z której wystawał jeden z jej staników).

Gdy Syd zniknął w łazience - zupełnie jak ten biustonosz w komodzie - ona zaczęła się trochę krzątać. Dlatego gdy chłopak wyjdzie, po kąpieli i, jeśli będzie miał ochotę, szczegółowej inspekcji eisenbergowej przestrzeni, na łóżku zobaczy czyste ubranie: starannie złożone spodnie dresowe i koszulkę, a obok zeszyt z jasną okładką i długopis, gdyby wygodniej było mu pisać ręcznie.

A gdy wróci do salonu, zorientuje się, że Noah robi im obiad - na patelni coś już całkiem przyjemnie skwierczało, a dziewczyna kroiła właśnie warzywa, rozdzielając je na mniejsze kupki rozsiane po desce. Spojrzy na Syda i odłoży nóż, przedramieniem odgarniając sobie włosy z oczu. - Wstawiłam pranie, za jakieś pół godziny będzie gotowe. A ja przypomniałam sobie, że jestem głodna, no i chciałabym, żebyś ze mną zjadł. Tylko musisz mi powiedzieć, czy nie jesz jakichś warzyw, masz problem z… pomidorem, ogórkiem albo oliwkami? Problem, to znaczy poważną alergię. Pracuję w gastro, mało rzeczy irytuje mnie tak jak dorosłe niejadki. Tak tylko mówię, jeśli po prostu nie lubisz pomidora, to możesz mi o tym powiedzieć, no ale… na własną odpowiedzialność - wzruszy ramionami i przypomni sobie, że coś smaży, dlatego sięgnie po łopatkę, żeby przemieszać.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Zadziałało.

To znaczy: wszystkie te starania, dokładane przez Noah Eisenberg może dość nieumiejętnie, ale z pewnością nie bez uroku, by Syd Shaule poczuł się choć trochę zaopiekowany.
W sposób, który na osobie nawykłej do odczuwania cudzej troski nie zrobiłby pewnie większego wrażenia, albo wręcz przeciwnie - poskutkowałby falą oburzenia biorącego się z uczucia, że to wszystko za mało.
Ale, wiadomo, w przypadku Syda sprawy, jak zwykle, prezentowały się trochę inaczej.
Więc nieporadna oznaka troski, całe to: szzzz-pac!, najpierw suw ponad najdłuższym z kosmyków w jasnej, chłopięcej czuprynie, a potem lądowanie dłoni pomiędzy dwoma pasemkami - jakby uszkodzonej w locie awionetki, która wojaże kończy w pszenicznym polu, sprawia, że Syd uśmiecha się do niej. Uśmiechem dziecka, które dostało więcej słodyczy niż na Halloween - i to nie to ostatnie, tylko którekolwiek-kiedykolwiek, a może nawet wszystkie dotychczasowe, razem wzięte. Czuje, że ma na górnej wardze coś wilgotnego, i nie jest pewien, czy to łza, czy kropla krwi. Liczy tylko, że - cokolwiek to jest, spłynęło mu z oka, a nie z nosa. Czyli: że to nie smarki.
Daje się poprowadzić do odpowiedniego pokoju, i postawić przed drzwiami toalety. Przejmuje telefon, żeby jej napisać:

Dziekuje

A potem zauważa stanik - i ruch, którym ten stanik zostaje wepchnięty w rozwartą paszczę szuflady i w niej, stanowczo, uwięziony. I chyba peszy się jeszcze bardziej, bo znika w łazience z prędkością zawrotną nawet jak na kogoś, kogo zawsze poganiano ("Wszyscy się skarżą, że USPS jest wolne jak ślimak! Pokażmy im, że jest w błędzie!", i "To nie jakaś poczta, kurde, p a n t o f l o w a - w nieumiejętnym sięgnięciu po frazeologizm - tylko PRIORYTET PRIORYTET PRIORYTET! A co się rymuje do 'priorytety'? RUCHY RUCHY RUCHY! (chociaż każdy wiedział, że przecież nie)".

Nieoczekiwana prawda jest taka, że Syd Shaule nigdy w życiu nie widział stanika.

To znaczy -
Żeby ciut odrzeć narrację z całego tego dramatyzmu, nie w ten sposób. Nie na żywo, i z tak bliska, i w warunkach tak intymnych jak bieżące (to jest: w otoczeniu sypialni kogoś, do kogo ten stanik należał) jednocześnie. No bo jasne, czasem jakiś stanik pojawiał się na filmach, które oglądał ze współlokatorami albo w pojedynkę (nie "takich" filmach, żeby nie było - filmach po prostu: które mają imitować życie, więc w jakich ludzie kochają się, zdradzają, wracają do siebie i kitują w różnych okolicznościach), albo dawał dostrzec pod czyimś ubraniem, ale sytuacje, w których znajdował się na co dzień Syd nigdy nie spełniały wszystkich trzech warunków jednocześnie. Zresztą, stanika nie nosiła nigdy nawet jego mama. Ojciec mówił, że to dlatego, że wszystkie spaliła, bo była sufrażystką, poetką, i duszą wolną jak ptak.
Poza tym gdyby nawet jakieś miała, to pewnie oddałby je razem z większością jej ubrań - tak, jak to z nimi zrobił - do domów samotnych matek, dziecka, i, parę sztuk, Cioci Jean.

Spędził w łazience chyba trochę więcej czasu niż zakładał program (Program: czterdzieści stopni, pojedynczy cykl wirowania, bawełna i delikatne tkaniny, ale też Program: oporządzić się czym prędzej, wymywając pył i żwir z zadrapań i ranek, wciągnąć na siebie ubranie, choćby było wilgotne, i już więcej nie kłopotać tak Noah, jak i jej współlokatorów - gdyby mieli niedługo pojawić się w domu). I kiedy z niej wyszedł - dziwacznie nagle o wiele bardziej zawstydzony niż wcześniej, choć owinięty wokół pasa ręcznik sięgał mu niemal do kolan - w przeciwieństwie do tych żałosnych slipek, w których dopiero co paradował przed Noah i całą feerią porozwieszanych po mieszkaniu luster - rzeczywiście znalazł przed sobą wymowny komplet: ubranie + pisanie. Spodnie były trochę za krótkie, więc gumka w nogawkach opinała się wokół łydki, ale poza tym - wszystko leżało całkiem nieźle.

Mieszkanie pachniało jak oliwa z oliwek, oregano i czosnek. Pachniało jak porządny posiłek - taki, który się je przy stole, albo na kanapie, z nieotłuczonych talerzy i nie w pojedynkę. Syd przez chwilę będzie stał w drzwiach, w około-hipnotycznym stanie gapiąc się na ruch dziewczęcych rąk, sprawne ciach-ciach-ciach, większe cząstki warzyw zmieniając w drobniutką mozaikę kostek i skrawków. Potem zrobi parę kroków, oprze zeszyt o dłoń - będzie czuł się trochę winny, że bazgrze po świeżutkich, niezapełnionych jeszcze niczym stronach - i odpowie:

Jem wszystko oprócz orzechów laskowych
  • Jestem na nie uczulony ale nie umrę
    • To znaczy, nie na alergię
Kiedy Syd miał sześć lat, jego mama też mu to obiecała.
Że nie umrze. N i g d y .
Tak, jak tego typu rzeczy obiecuje się dzieciom - trochę już irytującym w całej tej swojej zdolności do zatracania się w kawalkadzie pytań, upaćkanym bitą śmietaną wyjadaną z miseczki z truskawkami - po to, by zamknąć im dziobki. Zastanawiał się czasem, jak by się czuł, gdyby nie złożyła mu nigdy takiej przysięgi.
Czy dzisiaj byłoby z nim mu lepiej.

Jesteś bardzo miła. Czy mogę jakoś pomóc? Może nakryłbym stół albo chociaż potem pozmywam? I nie chcę -
Trochę się zapomniał, więc musiał przerzucić stronę:
Nadużywać Twojej gościnności, ale czy mogłabyś mi nakleić plaster? Na łopatce, sam nie sięgnę, a nie chcę Ci ubrudzić tej koszulki

I ponownie, jakby w sydowej kompulsji:
Naprawdę bardzo Ci dziękuję

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Nie zdawała sobie nawet sprawy, że siedzi na stoliku kawowym w swoim mieszkaniu (skoro za nie płaci - czy raczej: płacą jej rodzice - to chyba może nazywać je swoim, tak to działa?) i napina mięśnie. Szczęka, kark, a niżej też uda: może jej ciało miało po prostu lepiej rozwinięty zmysł przetrwania niż sama Noah i rozumiało, że wpuszczenie obcego człowieka do pustego mieszkania wcale nie jest najlepszym pomysłem. A jednak wystarczyło, że Syd się uśmiechnął, by poczuła, jak się rozluźnia. Ktoś mógłby powiedzieć, że kamień spadł jej z serca, bo to był jeden z tych momentów, gdy nagle zaczęła czuć się trochę lżejsza i łatwiej było jej wziąć głębszy oddech. Ale Noah nie pozwalała przecież, by żadne kamienie spadały jej z tego głupiego serca, które, w zależności od okoliczności, bywało sercem rozpieszczonej, naiwnej dwunastolatki, która bardzo chciała, ale nie wiedziała jak, a czasem należało do kogoś, kto ma już jakieś osiemdziesiąt lat i jest tym wszystkim już bardzo, bardzo zmęczony. A teraz?

Teraz Noah też się do niego uśmiechnęła, tym nieco zawstydzonym uśmiechem, które posyłasz współpasażerowi w metrze, gdy wasze spojrzenia przypadkiem się spotkają. Raczej nie takiemu, któremu już po chwili pokazujesz swój stanik, ale ten zwrot akcji, przy wszystkich poprzednich, jakie tego dnia już się wydarzyły, chyba nie powinno zaskoczyć ani Noah, ani Syda. (A jednak gdyby wiedziała, to może pokazałaby mu jakiś bardziej interesujący niż biała koronka i cienkie, proste ramiączka.)

Jeszcze raz przemieszała zawartość patelni, czekając aż Syd skończy pisać. Otworzyła nawet usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła i po prostu czekała. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy go to męczy. Irytuje go, że wszystko musi wyrażać wolniej? Przyzwyczaił się na tyle, by nie dbać o nadprogramowe uprzejmości, które często dodajemy w wiadomości, a omijamy, rozmawiając w cztery oczy? A może czasami cieszył się, że nie musi mówić rzeczy, które łatwiej jest napisać - unikając przy tym ryzyka, że załamie mu się głos? I czy Syd w ogóle miał swój odpowiednik łamiącego się głosu?

Chętnie by go o to wszystko zapytała. Ale na razie tylko stała, starając się nie gapić na Syda zbyt nachalnie, by nie poczuł się popędzany (chociaż na to mogło być już odrobinę za późno, skoro sama nastawiła pralkę, a teraz robiła obiad z myślą bardziej o nim niż o sobie). A kiedy mogła wreszcie nachylić się nad naruszoną kartką w jednym z tych zeszytów, które już od zbyt dawna czekały na swoją kolej - naturalnie grzywka opadła jej na oczy i musiała ją odgarnąć lewą dłonią - skinęła po prostu głową. - Nie dodałam orzechów laskowych - zapewniła, gryząc się w język, nim dodała, że to jedne z jej ulubionych i żałowałaby, gdyby sama miała na nie alergię. Nie kop leżącego, tak to było?

- Jasne, że nakleję ci plaster, ale w ogóle nie martw się tą koszulką - poprosiła i przez chwilkę rozglądała się po kuchni z miną, która mogła chyba wyrażać lekkie zagubienie - kogoś, kto do tej pory nigdy nie musiał korzystać z apteczki swojej współlokatorki, więc niby widywała koszyk pełen leków i bandaży w jednej z szuflad, ale ciężko jej było go teraz zlokalizować. Udało jej się już przy czwartej próbie, dzięki czemu po chwili mogła już podejść do Syda. - Podniosę ci koszulkę, okej? - upewniła się i dopiero wtedy stanęła za nim. Namyślała się przez moment, a kiedy wreszcie chwyciła za materac, odsłaniając kościste plecy chłopaka, powiedziała: - Naklejałam już kiedyś plaster na plecy, wiesz? Mówię to, żebyś wiedział, że nie masz do czynienia z amatorką i nie musisz się niczym martwić. Jak byłam dzieciakiem, jakaś przyjaciółka rodziców zostawiła nam kota pod opieką, gdy pojechała na wakacje, i tak się jakoś złożyło, że ten kot podrapał moją siostrę po plecach. Być może maczałam w tym palce i przede wszystkim nie chciałam, żeby rodzice się dowiedzieli, dlatego obkleiłam ją całą plastrami, żeby nie była zła i nikomu nie powiedziała. Oczywiście kilkanaście plastrów na plecach wzbudziło sporo pytań i szybko się wydało, ojciec wtedy był na mnie trochę zły - z trudem przełknęła ślinę, gdy przemknęło jej przez myśl, dlaczego jej tatę mogły zezłościć bolące plecy nastoletniej pasierbicy i nie chciała już opowiadać dalej. Na szczęście nie musiała: plaster był już na swoim miejscu, a Noah z powrotem zasłoniła plecy Syda koszulką i półświadomie pogłaskała go po tej drugiej, nieuszkodzonej łopatce, na znak, że już po wszystkim. - Jeśli chcesz i dobrze się czujesz, będziesz mógł potem pozmywać, jasne. Ale najpierw zrobisz mi przysługę i wybierzesz nam coś do oglądania? Pilot leży na kanapie, a ja nie jestem wybredna - oczywiście, że była, ale kłamać też potrafiła całkiem nieźle.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Syd Shaule naprawdę doceniał cierpliwość, z jaką niektórzy, faktycznie, musieli na niego czasem poczekać.
Wcale nie dlatego, że był "wolny", czy, jeszcze gorzej, "opóźniony" - jak to stwierdzano w szeptanej, rówieśniczej diagnozie, której brzemię znosić musiał przez całe lata szkolnej edukacji - tylko ponieważ, zupełnie naturalnie, pisanie po prostu zajmuje trochę więcej czasu niż wypluwanie z siebie zlepków nieperfekcyjnych, często nieprzemyślanych, wyrazów i półsłówek.
I Noah nie miała oczywiście - jeszcze - prawa o tym wiedzieć, ale w tym konkretnym kontekście po stronie blondyna stał czas. Czy może raczej fakt, że taki stan rzeczy nie był dla niego żadną nowością. Bo przecież Syd - ledwie ośmioletni w chwili, w której jego matka ześlizgnęła się z dachowej krawędzi, zabierając ze sobą prawie wszystkie jego słowa (osiem i pół tysiąca wyrazów, i wszystkie dostępne mu przecinki i wykrzykniki) - nie pamiętał prawie jak: to znaczy, jak to jest, móc tak po prostu wyrażać w biegu wszystko, co leży mu na duszy.
Gdyby zapytała - lub jeśliby przyszło im poznać się choć odrobinę lepiej - to pewnie zresztą chętnie by jej odpowiedział. Jak to jest: być zmuszonym, żeby - przed przelaniem na gramaturę papieru - ważyć każde z mieszkających w nim słów, żadnego nie marnować, żadnym nie szastać, a przy okazji - permanentnie liczyć czas (niektórzy ludzie odchodzili, jeśli nie był wystarczająco szybki w odpowiedziach). Wyjaśniłby też, że, faktycznie, ma to zarówno sporo dobrych, jak i parszywych stron. Zdradziłby jej też to, co zdradzał tylko nielicznym ("nielicznym", czyli: do zliczenia na palcach jednej dłoni) - że czasem jednak mógł. Że czasem, bardzo, bardzo rzadko, działo się w nim coś, czego nie rozumiał, ale co sprawiało, że słowa lały się spomiędzy jego warg jak krew albo wosk (i czasami się nimi, wtedy, krztusił).

Wszystko, czego Syd - z różnych względów - nie był w stanie wyrazić głosem, wyrażał spojrzeniem. Pozorną zmianą barw tęczówek, które zdawały się ciemnieć kiedy był smutny, i błyszczeć niepokojem, gdy robił się zły, i jaśnieć kiedy był szczęśliwy, albo senny - to znaczy, na przykład wtedy, gdy dopiero wstał, najlepiej w mroźny, świąteczny poranek (którego nie spędzałby sam). Wznosami i trzepotem rzęs może i ponadprzeciętnie długich, ale też tak jasnych i cienkich, że w niektórych rodzajach światła (na przykład o mroźnym świcie, na dachu, albo w czasie późnosierpniowych zachodów rozkrwawionego czerwienią słońca) sprawiał wrażenie, jakby nie miał ich wcale.
Teraz zresztą też. Teraz też - mówi (do niej) oczami.

Najpierw - z lekkim błyskiem nieśmiałego uśmiechu - że jest jej bardzo wdzięczny za przemyślany brak orzechów laskowych w jedzeniu. I za jedzenie, w ogóle. I za to, że dała mu wybrać film, i że oprócz czystego dresu i krzty zrozumienia dała mu także cudowny brak pytań, na które nie musiał aktualnie odpowiadać.
Potem - w towarzystwie przeczącego ruchu głowy - że przecież i tak będzie się martwił (tą) koszulką. Bo Syd - jak to Syd - czuł, że na nią nie zasługiwał. Na czysty tiszert, i na każdy kolejny dziewczęcy gest, które - zebrane razem - tworzyły wokół niego nagle ciepły kokon troski.
W końcu - ojej, z dreszczem biegnącym kantami jego szczupłych pleców pod dziewczęcym dotykiem - że nikt go nigdy nie dotykał w taki sposób, z tym troskliwym, nieco nieporadnym pat, pat, pat dodanym na zakończenie całego procesu. Może, zresztą, dlatego, że ostatnią kobietą, która go dotykała, była jego matka. A od tego minęło przecież ponad siedemnaście lat.

Nieważne czy maczałaś w tym palce!
- zapewnił na piśmie, odnosząc się do historii o plasterkach. I uświadamiając sobie, że lubi to, jak brzmi należący do Noah głos oraz sposób, w jaki dziewczyna prowadzi narrację -
Twoja siostra ma wielkie szczęście

Potem podreptał do wskazanej mu kanapy, zupełnie nieświadomy wagi własnych słów - wrytych w papier drobną i staranną czcionką, tym ładniejszą, że ręce wreszcie trzęsły mu się coraz mniej. Skubnął jeszcze jednego cukierka w kształcie myszki, z nadzieją, że Noah albo nie zauważy, albo przynajmniej nie zwróci mu uwagi, że przed obiadem nie wolno jeść słodyczy, a potem rzucił okiem na to, co oferował im domowy Netflix (ze skrzywieniem bólu bardzo, bardzo szybko przełączając sugerowany im Makrokosmos).
Może być Scarface, albo Fightclub? To moje dwa ulubione filmy
Kłamstwo.
Dwa ulubione: tak. Tylko, że wcale nie Syda.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Wbrew pozorom: milczenie o Romy było łatwe.

Nie widziała jej przecież od dwóch lat. Czasami wydawało jej się, że minął zaledwie moment, odkąd wyprowadziła się z domu rodziców i przestała walczyć z nią o łazienkę każdego ranka (gdy Noah wciąż miała na policzku ślad po odciśniętej poduszce i grzywka głupio jej sterczała, a Romy wyglądała wręcz zaskakująco świeżo i przytomnie, w dodatku nawet jeśli zajmowała tę łazienkę nieprzyzwoicie długo, zawsze miała czas, by ugotować sobie owsiankę i zrobić zielone smoothie na drugie śniadanie, za to Noah była zadowolona, gdy przed wyjściem z domu udało jej się zdążyć zjeść miskę płatków), ale takie momenty zdarzały jej się coraz rzadziej. Z pewnym wstydem łapała się na tym, że coraz łatwiej było jej zapominać. To wszystko - poranne awantury o łazienkę i słowne potyczki nad risotto z grzybami, wspólne oglądanie programów w telewizji, kiedy obie starały się udawać, że gapią się w ekran z braku lepszego zajęcia czy podkradanie ubrań (najważniejsze: gdy zdejmiesz sweter Romy już z suszarki na pranie i zabierzesz do swojego pokoju, łatwiej będzie potem udawać, że zwyczajnie się pomyliłaś) - wydawało się nie tylko odległe, ale też… nieważne. Zupełnie jak wspominanie własnego liceum: było jak było, ale co za różnica, skoro już je skończyłaś i ani twoje oceny, ani upokorzenia przeżyte na szkolnym korytarzu nie mają już najmniejszego znaczenia.

Nie mogła pozwolić, żeby z Romy było tak samo. Nie mogła pozwolić jej zniknąć po raz drugi: gdyby teraz poznawała nowych ludzi i nie wspominała o siostrze ani słowem, to byłoby tak, jakby Romy nigdy nie istniała. Dlatego jedną z pierwszych osobistych informacji, jakie Syd usłyszał - po tym, jak poznał jej imię, przed tym gdy dowiedział się, gdzie pracuje, czy nadal studiuje albo że Noah też najbardziej lubi czekoladowe myszki - była ta o jej siostrze. I dlatego jedną z dwóch fotografii, jakie trzymała w swoim pokoju, było zdjęcie Romy: to sprawiało, że ludzie o nią pytali, spodziewając się odpowiedzi, ale nie spodziewając się, co usłyszą, gdy spytają czy dobrze się dogadują z Noah albo czym zajmuje się jej siostra. (A zajmuje się, prawdopodobnie, byciem martwą albo gdzieś przetrzymywaną, bo nawet Romy nie zrobiłaby im tego i nie uciekła bez słowa).

Syd nie zdawał więc sobie z tego sprawy, ale udało mu się odwdzięczyć: za koszulkę, plaster naklejony na łopatkę i ręcznik. Gdy przeczytała jego odpowiedź (chyba się przyzwyczajała, bo mówienie do chłopaka i czekanie, aż naskrobie wiadomość na kartce, a następnie jej pokaże, z każdą kolejką wydawało jej się coraz mniej dziwne), Noah poczuła ucisk w klatce piersiowej - taki, którego pojawienie się może zwiastować płacz, ale ona bardziej miała ochotę wbić sobie teraz palce w skórę wokół mostka i rozdrapać tyle, ile trzeba, by dostać się do środka i wyszarpać ile się da, to wszystko co sprawiało, że jest właśnie taka. Wyciągnęła nawet rękę i wsunęła ją pod kołnierz swetra, co wyglądało pewnie jakby chciała się podrapać, ale kilkakrotnie wcisnęła paznokcie w miękkie ciało: pod prawym obojczykiem i niżej, wyczuwając pod palcami miseczkę stanika. No cóż: wciąż czuła, że boli. Dobrze. Przecież takie rzeczy powinny boleć.

Pociągnęła nosem, wyjęła rękę, po poprawić sobie grzywkę i podeszła do kanapy, na której siedział Syd. Mimowolnie uniosła brwi, gdy przeczytała jego propozycje i gdyby to był ktoś inny - ciężko było jej stwierdzić, kto: ktoś, kto nie został pobity? ktoś, kto mówił? - od razu by zaprzeczyła. Nie tylko nie miała ochoty na napierdalanki z zeszłego stulecia, ale też wystarczyło spojrzeć na Syda, by nabrać przekonania, że to wcale nie są jego ulubione filmy. Postanowiła jednak nie dopytywać, czy tak naprawdę lubi Pamiętnik, tylko wstydzi się przyznać: - Tak, pewnie. Nie oglądałam Scarface, może to? - zaproponowała, a potem poszła jeszcze na chwilę do kuchni, by wrócić do Syda z dwoma talerzami.

- Mam tylko nadzieję, że on naprawdę będzie miał tę bliznę i to żadne oszustwo - zastrzegła, gdy już podała mu jego porcję obiadu, a sama usiadła na kanapie po turecku. Spojrzała jeszcze na Syda i poprosiła: - Napiszesz mi, jeśli będziesz czegoś potrzebował? Leków przeciwbólowych, koca, herbaty? - chociaż ten koc mógłby się szybciej przydać Noah, bo krótko po tym, jak zjadła (i obiad, i czekoladową myszkę na deser), zaczęła się na tej kanapie układać w spanko.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Wywoływanie duchów miało zwykle to do siebie, że lepiej wyglądało - o ironio! - na papierze; w teorii - i w towarzystwie podekscytowanej gromady znajomych, z drżącymi ciekawością dłońmi osadzonymi na krawędziach porcelanowego talerzyka, i spojrzeniami, roziskrzonymi żywym oczekiwaniem, wbitymi w centralny punkt owego naczynka.
  • Do momentu, w którym ktoś nie zaczynał nagle krzyczeć, albo płakać, albo tarzać się po ziemi, tocząc spomiędzy posiniałych gwałtownie warg nie tylko pianę, ale również jakąś leksykalną fuzję hebrajskiego, węgierskiego, i esperanto,
    • i w którym okazywało się, że czasem, zwyczajnie, lepiej jest nie zaglądać w przeszłość. Nie rozgrzebywać zasypanych dawno grobów, nie rozdrapywać zarośniętych - choćby w prowizorce - ran. Nie włóczyć się (Słyszysz, Syd?) pod stare adresy. Zostawiać pewne rzeczy za progiem, zwłaszcza na noc, i zawsze pamiętać, by porządnie zamknąć drzwi.
Z tego, że za emocjonalne poruszenie udało mu się Noah, niezamierzenie przecież, odpłacić, i to z nawiązką, faktycznie blondyn zdawać sobie sprawy nie mógł. Ale nie był przy tym ślepy - w dodatku w ciszy, paradoksalnie, pewne rzeczy nie tylko słyszało się, ale i widziało wyraźniej: zauważył więc ruch dziewczęcej dłoni, spacer wzdłuż ciała i pod kołnierzyk swetra, ruchem pośpiesznym, choć zwyczajnym. Rzeczywiście, Eisenberg mogła sprawiać wrażenie, jakby po prostu coś ją zaswędziało. Ale kto powiedział, że ból nie może swędzieć? Zarówno wtedy, kiedy coś się goi - na przykład strup: na kolanie otłuczonym przy pierwszym upadku z huśtawki, albo na zroście biegnącym środkiem dłoni po nastoletniej przysiędze złożonej podczas braterstwa krwi zawieranego z najlepszym przyjacielem, jak i wtedy, kiedy zagoić, uparcie, się nie chce.
Jeśli przyuważył przykulenie palców, które dziewczyna wbijała w miękkość ciała - i jeśli zrozumiał, że tak człowiek się nie drapie, tylko krzywdzi, to nie dał po sobie nic poznać. Zwyczajnie siedział, wgapiając się w nią nieco cielęcym spojrzeniem - zanim nie przeniósł go na trzymany w dłoni papier:

Obiecuję, nic Ci nie zdradzę. Zresztą -
Zanim rzucił okiem na wcześniejsze słowa (i zapewnienie, że Scarface był jednym z jego ulubionych filmów):
Ja też nie oglądałem
Przejął od niej talerz. Potem trochę struchlał, rozumiejąc, że zaraz Noah przyłapie go na kłamstwie. Wepchnął w usta pierwszy kęs - może z cieniem nadziei, że będzie mógł ją poprosić o więcej soli, albo o dokładkę, i minie im okazja na rozmowę w stylu:
  • - Przecież powiedziałeś, że to jedna z twoich ulubionych produkcji.

    - Tak (pisemnie), ale kłamałem. Bo, widzisz, zaprosiłaś do domu oszusta.
A następnie aż się wzdrygnął, porażony nagłą kombinacją gorąca i bólu - gdy zapomniał o rozdraśniętej wardze, i o tym, że najbardziej stosowna byłaby dla niego chyba teraz owsianka, albo porcja jakiegoś smoothie. Pokręcił głową na znak, że nie, nie stało mu się nic poważniejszego; i nawet wskazał na siebie w bezsłownym wyznaniu, że to nic takiego, po prostu zdarza mu się być idiotą (i zapominać, że gorące parzy, zimne chłodzi, a bliskość boli często bardziej niż ich dłonie odległość).

A ty? -
spytał, pozycję przyjętą przez Noah słusznie uznając za potencjalny zwiastun drzemki
Powiesz mi jak sama będziesz czegoś potrzebowała albo chciała, po prostu, żebym sobie poszedł?

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „202”