WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Od rana był niemalże w ciągłym biegu, ale całe szczęście napięty grafik zaraz miał się nieco poluzować. Zanim to jednak nastąpi, Jingyi musiał zagęścić ruchy, żeby wyrobić się ze wszystkim jeszcze przed pierwszą. Wizja wolnego popołudnia działała wyjątkowo motywująco, nawet jeśli zmuszony był do wstania o nieludzkiej czwartej rano. Albo w nocy, zależy jaki kto stosował podział. Ji-Ji był przyzwyczajony do tak nieregularnych terminów pobudek, a gdyby nie jego wyjątkowo długie robienie się na bóstwo, to mógłby pewnie pospać jeszcze dłużej. Cóż, joga sama się nie wygibie, herbatka sama nie wypije, włosy same się nie ułożą. Co tam, że zaraz i tak trafi pod grzebień charakteryzatorki, kiedy w drodze na miejsce też musiał się jakoś godnie prezentować.
 Miał chyba jakieś szczęście. Obyło się bez dziesięciu powtórek tej samej sceny, wyjątkowo nikt się nie spóźnił i nawet ominęły ich problemy techniczne. No i nie wywalił się na głupią mordę, o co chyba najbardziej się obawiał widząc opis jednego z ujęć. Na tym ostatnim zależało mu chyba najmocniej, bo zaraz po zakończeniu nagrań musiał pędzić prawie na drugi koniec miasta, żeby być fancy i sparklić na sesji zdjęciowej. Po drodze zdążył tylko przejrzeć internety i dać znać, że jeszcze żyje, choć najchętniej to uciąłby sobie drzemkę. Na takie dobroci czasu jednak nie miał, a nie chciał u fotografa wyglądać jakby właśnie siłą wyciągnęli go z łóżka tylko po to, żeby zaciągnąć na jakąś Syberię czy coś.
 W końcu udało mu się załatwić wszystkie sprawy i nastała wolność. Względna, bo zanim dotarł do mieszkania, parę razy szczerzył się do fotek dla fanów. Dopiero gdy zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, odetchnął głęboko. Wcale jednak nie chciał być sam, chociaż średnio miał ochotę wychodzić gdzieś na miasto. W teorii nadal miał jeszcze rzeczy do roboty – choćby dokończenie choreografii i dalsze uczenie się roli, ale to mogło nieco poczekać. Najpierw wziął szybki prysznic i się przebrał, a potem padł na kanapę, przeglądając znudzonym wzrokiem sieć.
 A może by tak...
 Przeniósł się z pozycji żaby rozłożonej na kwiecie lotosu i usiadł, jakby sprawa nagle zrobiła się poważna. Wszedł w listę kontaktów i zawiesił wzrok na swoim antyfanie. Przez to, że nie chciał póki co wypełzać z mieszkania, wychodziło, że będzie trzeba coś ugotować. A Queenie był pierwszą osobą, która przyszła mu na myśl, jeśli chodzi o dokarmianie znajomych. Zawsze to przecież towarzystwo, a Lucky wydawał się go tolerować, kiedy Jingyi był po prostu sobą. Takim sobą-sobą, a nie w trybie gwiazdy błyszczącej w miejscach publicznych. No i to chodziło o jedzenie. Najlepszy sposób na zwabienie Quinna do siebie.
 Napisał do niego, nawet nie spodziewając się odpowiedzi. Nie wiedział czy nie ma dyżuru, albo lepszych rzeczy do zrobienia zamiast odwiedzin u typa, którego... No właśnie. Ji-Ji nawet nie miał pewności czym ta ich relacja jest. Niby nie dostawał wprost tekstów każących mu zjeżdżać, ale czasem się czuł, jakby właśnie to miał zrobić. Z jednej strony były wypady do baru, a z drugiej pojawiało się czasem te spojrzenie, które zdawało się mówić „znowu ty?”. Mógłby winę zwalić na przemęczenie nieszczęsnego ratownika, albo ta cała sól była tylko jakąś dziwną reakcją obronną, może taki po prostu był... No nie wiedział. Znali się chyba za krótko.
 Dostał odpowiedź i to szybciej niż przypuszczał. Znów opadł na poduszki, czując wewnętrznie jakąś ulgę. Uśmiechnął się nawet lekko. Pomiędzy kolejnymi wiadomościami napisał jeszcze do mamy z pytaniem czy wszystko jest ok i czy czegoś nie potrzebuje, ale Chyou kazała mu się nie martwić, więc się nie martwił. Dogadał szczegóły z Blue, a potem zostało mu już tylko czekanie. Ogarnął sobie herbatę, zgarnął skrypt i usadzając się wygodnie w tej wolnej chwili zaczął czytać dalszą część scenariusza, rozpoczynając od strony zaznaczonej zakładką.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Niby nie był gwiazdą, wielkim celebrytą, ale zapierdol chyba miał podobny. W dodatku nierzadko atrakcje fundowane przez zgłoszenia, do których zajeżdżali na sygnale, często były porównywalne do scenariuszy rodem z filmów akcji. Zdarzało się, że też tragikomedii. No i horrorów. Można było powiedzieć, że Lucky Blue był multitalentem, jeśli chodzi o odgrywanie roli ratownika, bo w każdym gatunku potrafił się odnaleźć. Jedynie jedne go bardziej obciążały psychiczne, a inne mniej. W jego robocie nie dało się powiedzieć, że widziało się już wszystko, tym bardziej, jeśli się nie miało aż tak sporego stażu i bagażu doświadczeń. Tak czy siak: zależnie od dnia i tych atrakcji, potrafił albo być po prostu sobą, albo spompowany jak taki balonik. A jeśli chodziło o dzisiaj, to bardziej kierunkował się na to drugie.
 Akurat kończył rozmowę z przełożonym, który powiadomił go, a raczej zapytał, czy będzie w stanie dzisiaj zostać chociaż trochę dłużej, żeby zastąpić koleżankę, która dała znać, że nie będzie mogła przyjść do pracy bo coś, kiedy otrzymał pierwszą wiadomość od swojego, jakby to określić, znajomego. Już samo odczytanie treści sprawiło, że żołądek skręcił mu się, bynajmniej nie z podekscytowania wywołanego faktem, że napisał do niego pan gwiazda, a tym, że ów narząd przypomniał sobie, że od kilku dobrych godzin nie dostał niczego do jedzenia.
 To, w połączeniu z faktem, że Quinn był zwyczajnie łasy na jedzenie, sztampowym foodie, sprawiło, że faktycznie zaczął rozpatrywać zawartą w treści propozycję. Doszło również do tego, że nie stawiał oporu jakoś długo, żeby nie powiedzieć, że wcale.
 Wpierdolił się nawet w late night shopping. Tyle tylko, że miał w domu jeszcze jeden obowiązek, którego nie chciał tak po prostu pozostawić już na całą dobę samotnie. Z parkingu przy szpitalu motocyklem do domu, zmiana plecaka na taki, który był w stanie pomieścić… shibę. Przeszczęśliwą na widok swojego pana. Ramen był strasznie pocieszny, na tyle, by każdorazowo budzić w chłopaku wyrzuty sumienia, ilekroć musiał zamknąć drzwi za sobą, po opuszczeniu mieszkania, w którym zostawał futrzak. Nie chciał go zostawiać, a i o zdanie nie zamierzał pytać swojego chlebodawcy, toteż zapakował zwierza do plecaka, jak to zwykle robił, kiedy razem musieli się gdzieś przemieścić.
 Ale w Walmarcie mógł poczuć się jak celebryta, bo wszyscy na niego patrzyli. A raczej na łeb i przednie łapy psa wystające z torby. Zdjęcia też mu robili. Był naturalnym celebrytą, ot co.
 Zabrawszy wszystko, co było potrzebne i znajdowało się na liście rzeczy do kupienia, którą musiał otrzymać (bo inaczej nie kupiłby niczego, nie miałby pomysłu), zapakowawszy się do tego jednego plecaka, gdzie był pies i produkty spożywcze (ale w siatce i osobnej przegrodzie, choć jemu to by akurat nie przeszkadzało jedzenie makaronu, po opakowaniu którego stepowałby Ramen), przemieścił się na miejsce docelowe. Przy domofonie rozegrało się klasyczne Kto? – Ja. – Bzzzt, a niedługo potem otwarto mu drzwi do lokum.
 – Niech będzie pochwalony – mruknął na wejściu, bez większego entuzjazmu. Odstawił kask motocyklowy na wolną przestrzeń, a potem zdjął plecak. – Mówił, że chciał cię odwiedzić, ale jeśli to problem, to możemy wyjść – dodał jeszcze, wyciągając Ramena ze zdjętego plecaka, by odstawić go na ziemię. Rudzielec zaczął wymachiwać swoim ogonem, a odstawiony na ziemię zaczął radośnie drobić w miejscu, przeskakując z łapy na łapę, jakby odstawiał właśnie taniec szczęścia. Powód był prosty: był wśród ludzi.
 Quinn rozpiął plecak i wyciągnął z drugiej przegrody zakupy, wcześniej ściągając z grzbietu kurtkę motocyklową, która wylądowała na odpowiednim ku temu miejscu. Wziął siatkę i przeszedł w stronę kuchni, by rzucić to wszystko na blat.
 – Ale jestem dzisiaj zjebany – poinformował, rozsiadając się – czy raczej: rozbijając się na stołku – czy to przy stole czy przy wyspie kuchennej, po rzucie mieszkania to ja tam nie wiem. – Ramen! Ramen, chodź tutaj. – Wychylił się, by zerknąć na psa, który radośnie podtruchtał do niego, by ułożyć się wygodnie przy siedzisku. Quinn przeniósł spojrzenie na gospodarza. – A ty dzisiaj jak? Ty i twoje ciężkie życie celebryty? – spytał, tyle tylko, że to jedno hasło jakoś dziwnie zaakceptował. Kapkę kpiąco, wręcz prześmiewczo. Nie to, żeby zakładał, że robota chłopaka była łatwa, ale… No, tak. Zdecydowanie tak zakładał.
<link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... le+Cursive" rel="stylesheet"><style>.mrumagic46 {border-spacing: 1.5mm; margin-top: 20px; margin-bottom: 20px;}.mrumagic46 td {vertical-align: top;}.wielka46 {width: 130px; outline-offset: -3px; outline: solid 1px #999; }.mruczanka46a, .mruczanka46b {font-family: 'cedarville cursive'; font-size: 12px; line-height: 15px; color: #a37b54; text-transform: none;}.mruczanka46b {margin-left: 22px; margin-top: -5px;}.forphil46 {width: 130px; padding: 2px 0px 1px 1px; border-top: solid 1px #999; font-family: calibri; font-size: 9px; line-height: 10px; color: #666; letter-spacing: 1.8px; text-align: justify; text-transform: none;}.mru46 {color: grey; text-decoration: none; font-size: 6px; line-height: 10px; position: relative; margin-left: 110px; opacity: 0.8;}</style><center><table class="mrumagic46"><tbody><tr><td><img class="wielka46" src="https://64.media.tumblr.com/f58711e496e ... d><td><div class="mruczanka46a">Tell me, do I get blessed</div><div class="mruczanka46b">or do I get cursed?</div><div class="forphil46">Liar beyond that light, we fade in to reality, between these lies, we dive into this real life. And I walk like a lion, I’m making my own history. I don’t know answers, I just go my own way</div><a href="https://armia-mruczanki.tumblr.com" class="mru46">[mru]</a></td></tr></tbody></table></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Cisza, wygodne ułożenie... i jakoś tak wyszło, że mimo walki ze sobą wreszcie przysnął. Dopóki odpisywał na wiadomości to utrzymywał się we względnej, choć zmęczonej przytomności, ale wreszcie ustalili godzinę spotkania, listę zakupów, a że nie miał siły na krążenie po całym salonie podczas czytania scenariusza, to odpłynął. Ciężko nawet stwierdzić na ile, bo obudził go dopiero dźwięk domofonu. Drzemka jednak podziałała, bo podniósł się z kanapy znacznie mniej wymięty psychicznie i z jakąś nową energią. A może to jakaś wewnętrzna ekscytacja, bo domyślał się, kto właśnie ściągnął go na ziemię z przyjemnego tulka od Morfeusza?
 Rozpoznał głos, więc nie robił pięciominutowego wywiadu czego szuka, skąd zna adres, nie da autografu, jaki ma numer buta i jakie kwiaty lubi. Zanim Queenie dotarł do windy, a potem na trzecie piętro, Jiang odłożył skrypt na stolik, jakoś tak bezwiednie poprawił włosy, co uświadomił sobie dopiero parę sekund później i już usytuował się w pobliżu drzwi, żeby jego gość nie musiał za długo sterczeć na korytarzu.
 – Na wieki czy jak to tam szło. – Nie znał się na tych katolickich odzywkach, kościoły to on widywał tylko przejazdem, a i w ojczyźnie niezbyt miał okazję zapoznać się z chrześcijaństwem. W Chinach królował ateizm, buddyzm, konfucjanizm i taoizm. A jak już się trafiał ktoś wierzący w to, że dwa tysiąclecia wcześniej był sobie cieśla co się dał przybić do drewna, to stanowił marginalny procent całej populacji. Wpuścił Blue do środka, od razu zwracając uwagę na to, że wyrósł mu drugi łeb. Wyszczerzył się radośnie do psa, ale nie atakował go z głaskami póki znajdował się w plecaku. – Ramen problemem? Jasne, a ja jestem primabaleriną – zadrwił, unosząc kącik ust w lekkim uśmieszku. Z tańcem miał wspólnego mnóstwo, ale zdecydowanie nie z baletem. Nigdy go nie wcisną w obcisłe rajtki i baletki. Miał jeszcze swoją godność.
 – A kto to jest takim śliczniuchowym doggo? – Pochylił się lekko, obserwując stepującego psa i poklepał się po udach, żeby przywołać czworonoga do siebie i zacząć go czochrać. – Słodziachny, nic tylko schrupać – dodał, cmokając go w łeb. Trochę dziwne stwierdzenie z ust Chińczyka, ale nigdy, przenigdy nie zrobiłby z Ramena cielęciny w pięciu smakach. Wreszcie poklepał rudego po boku i wyprostował się, żeby zerknąć na Quinna.
 – Nie wiem czy chcę pytać. Chyba chcę – stwierdził, zabierając się za umycie rąk. Nie wątpił, że shiba jest dość czysta, ale jednak przyzwyczajenie robiło swoje i jak się miał dotykać jedzonków to wolał jednak się przed tym ogarnąć. Zabrał się za wypakowywanie zakupów, już robiąc w głowie plan na przygotowanie wszystkiego. Na samą myśl o gotowaniu robił się jeszcze bardziej głodny, a przecież potrafił przeżyć cały dzień na jednym posiłku.
 – Dzisiaj było sporo krzyczenia. I spadałem sobie z dachu – co prawda na green screenie, ale wiesz, spadać też trzeba umieć – odgarnął włosy swoim typowo gwiazdorskim ruchem dłoni. No bo przecież wiszenie w powietrzu było takie mordujące, jeszcze jak ci wieją w plecy, żeby wyglądać realistycznie. – No i koło południa miałem sesję zdjęciową. Ty wiesz jak ciężko jest być fancy, kiedy jesteś na nogach od czwartej, po czterech godzinach biegania, turlania się, wrzeszczenia i jeszcze przejechaniu takiego kawała drogi? Ma-sa-kra. – Obrócił się, żeby z cierpieniem wymalowanym na twarzy oprzeć dłonie o blat wysepki kuchennej i spojrzeć na Blue. Wyglądał, jakby mówił całkowicie poważnie, ale był aktorem, więc nigdy nie wiadomo. – A potem jeszcze te fanki. Łiiiiiii Ji-Ji, mogę fotkę? Podpiszesz mi się? Wyjdziesz za mnie? – Parodię przedstawił za pomocą piskliwego głosiku i słitaśnego pozowania z dużą ilością wachlowania rzęsami. Zakończył to ciężkim westchnięciem, przewróceniem oczami i wrócił do wyjmowania naczyń, które będą mu zaraz potrzebne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 W hierarchii było tak, że gdyby Ramen nie został przyjęty przez gospodarza, to Lucky wykonałby w tył zwrot i wyszedł. Nie zamierzał psa zostawiać samego na dodatkowe… nawet nie wiedział ile. Bo szczerze, kiedy planował przyjazd tutaj, to nie potrafił określić ile mu zejdzie. No bo jak? Samo przygotowanie jedzenia, zjedzenie i... inne rzeczy. Przykładowo gra w bingo, bo na tak [i[debilny[/i] pomysł, by mu to zaproponować, mógł wpaść jego dzisiejszy gospodarz. Zwłaszcza pod wpływem tego amerykańskiego odpowiednika biedronkowej Amareny, którą także przyniósł.
 Zerknął kątem oka na to, jak dwójka się wita. Rudzielec zawsze pałał wielkim entuzjazmem co do Ji. Jasne, był psem, który kochał dosłownie wszystkich, nawet tych, co krzywo na niego patrzyli, ale takie tańce zdarzały mu się tylko w obecności tych, których naprawdę lubił. A może po prostu był fanem? Cóż, przynajmniej on!
 – Te, Czajna, zostaw mojego psa. Zostań przy nietoperzach, jak już. – Czy to był rasizm? Ksenofobia? Mowa nienawiści? Czepialstwo? Czy zwyczajny, czarny humor? Choć ten to przecież zaczepiał również o wyżej wymienione zagadnienia. Tak czy siak sypnął żartem, najpewniej niskiej jakości, ale też nie miał na celu kogokolwiek rozbawić. Choć dla niego było to nawet śmieszne. Wiadomo jednak, co myśli się o ludziach, którzy najgłośniej śmiali się z własnych dowcipów.
 Ramen z kolei wydawał się być wniebowzięty propozycją chrupania, tym bardziej, że został już spróbowany przez całuska. Ten konkretny futrzak smakował najpewniej samymi słodyczami. Cukier, słodkości i inne śliczności. Bez związku X, tak powstała ta atomówka. Bomba rozkoszy .
 – Aaa wiesz, to co zwykle. Przyjechaliśmy nawet do typa, który nam ogłosił, że nie może się ruszyć, a w dupie ma zszywacz. Zapytany o to, jak to się stało, powiedział że, tutaj cytuję: „Klęczałem na podłodze bo musiałem coś zszyć, ale to coś było duże, więc musiałem też zszywać między nogami, potem się poślizgnąłem i upadłem na ten zszywacz. To był bardzo niefortunny upadek”. Jak zwątpiłem w to, że nie miał wtedy nawet na dupie gaci, to powiedział, że dopiero co wyszedł spod prysznica i to dlatego. – Oczywiście, że historię tę opowiedział, jakby to było nic. Takie przypadki się zdarzały, a o rzeczach, które ludzie pakowali sobie do dupy, czy w inne otwory, już nie raz wspominał. Zszywacz akurat był nowością. Kiedyś by się nawet zdziwił, że O Boże! Zszywacz w dupie?, ale teraz? A to przecież był dopiero wczesny etap jego przygody.
 Wzruszył ramionami, tym sposobem podsumowując całe to zdarzenie. Dla niego to naprawdę już żaden szok, bardziej powód do śmieszków, ale dla innych to wciąż mogło być nieco… zaskakujące. Kiedy się jednak pracowało w szpitalu, zwłaszcza jeśli chodzi o ER, to szybko uczyło się, że ludzie to mają mnóstwo debilnych pomysłów.
 Wysłuchał za to opowieści swojego znajomego, w temacie tego, jak jemu minął dzień. To było trochę zabawne, bo w momencie, w którym aktorzy udawali, że spadają z dachu, to na świecie tacy ludzie się zdarzali naprawdę. Czy to były wypadki czy jednak próby bądź już faktyczne samobójstwa.
 – Kiedyś wezmę cię ze sobą do roboty, to może akurat zobaczysz, jak się spada z dachu tak naprawdę – rzucił, wtrącając się między wypowiedzi chłopaka. Rzecz jasna miało to być niezobowiązujące, bo nie widziało mu się zabierać towarzysza do pracy. Tym bardziej: nie pozwalały na to przepisy i regulamin pracy. A poza tym nie mieli gwarancji, że wezwani zostaną tego dnia na miejsce, gdzie ktoś faktycznie planuje rzucić się na głupi ryj z dachu, czy jednak do kolejnego zszywacza w dupie. Tego drugiego nie chciał uczyć kolegi.
 Za to na ciąg dalszy wypowiedzi pana celebryty uniósł lekko brew. Nie wątpił, że ma mnóstwo roboty, że potrafi to być przytłaczające. Tyle tylko, że potrafił się postawić na jego miejscu. Bo miał podobną robotę, jakby nie patrzeć. Tyle, że on pozostawał anonimowy. No i nie musiał po tym wszystkim być fancy. A jedynie mieć pokłady cierpliwości by nie zdzielić komuś w łeb za debilne pytania czy pretensje.
 – Ty to masz faktycznie cały czas ciężko – powiedział, dalej z lekkim, kpiącym uśmiechem wymalowanym na kąciku ust. Wyglądało to tak, jakby się z niego nabijał, wręcz szydził i… Chyba tak było. Oparł się przedramionami o blat wyspy, pochylając się nad nią bardziej. &#8211; I co? Jakieś ciekawe propozycje małżeństwa się trafiły? Żona? Mąż? Czy jednak uważasz, że monogamia to kajdany narzucone przez społeczeństwo i się nie zamierzasz angażować?
<link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... le+Cursive" rel="stylesheet"><style>.mrumagic46 {border-spacing: 1.5mm; margin-top: 20px; margin-bottom: 20px;}.mrumagic46 td {vertical-align: top;}.wielka46 {width: 130px; outline-offset: -3px; outline: solid 1px #999; }.mruczanka46a, .mruczanka46b {font-family: 'cedarville cursive'; font-size: 12px; line-height: 15px; color: #a37b54; text-transform: none;}.mruczanka46b {margin-left: 22px; margin-top: -5px;}.forphil46 {width: 130px; padding: 2px 0px 1px 1px; border-top: solid 1px #999; font-family: calibri; font-size: 9px; line-height: 10px; color: #666; letter-spacing: 1.8px; text-align: justify; text-transform: none;}.mru46 {color: grey; text-decoration: none; font-size: 6px; line-height: 10px; position: relative; margin-left: 110px; opacity: 0.8;}</style><center><table class="mrumagic46"><tbody><tr><td><img class="wielka46" src="https://64.media.tumblr.com/f58711e496e ... d><td><div class="mruczanka46a">Tell me, do I get blessed</div><div class="mruczanka46b">or do I get cursed?</div><div class="forphil46">Liar beyond that light, we fade in to reality, between these lies, we dive into this real life. And I walk like a lion, I’m making my own history. I don’t know answers, I just go my own way</div><a href="https://armia-mruczanki.tumblr.com" class="mru46">[mru]</a></td></tr></tbody></table></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Miał tu dwa stworzenia, które poruszały jego serduszko. Ani jednego, ani drugiego nie zamierzał oddelegowywać do domu, a choć sam swojego zwierza nie posiadał, to był zawsze gotowy na wizytację Ramena – tak zapowiedzianą, jak i całkowicie nieoczekiwaną. Miał w szafce trochę karmy i smaczków, w razie jakby trzeba było się nim zająć, albo po prostu rozpieścić tą wielką, uroczą bułę, jak już się pojawi w jego skromnych progach. Co prawda nigdzie nie miał legowiska dla psiego celebryty, ale nie miał oporów przed udostępnieniem mu łóżka czy kanapy. Uwielbiał tego słodziaka.
 – Ale nietoperze są żylaste, a tu mamy takiego puci-puci-puci – lekkie targanie za te psie poliki – kąska. – Nie był jakiś urażony za nawiązywanie do jego pochodzenia i łączenia upodobań kulinarnych z nowym towarem eksportowym Państwa Środka czyli wykokszoną, sławną na cały świat pandemią. Ale akurat serio nie zamierzał pożerać psa kolegi. Poza tym, był jednym z tych Czajników, którzy sprzeciwiali się wykorzystywaniu zwierząt domowych do zapełniania nimi garnków. Kisiel i ciastka z kota to nie w jego prywatnej knajpie pod numerem 117.
 – ... – obejrzał się przez ramię, zamierając na moment z kawałkiem parmezanu w dłoni. Minę miał taką, jakby właśnie w głowie odpaliło mu się kółeczko ładowania filmiku, bo zlagowało internet, a dopiero po chwili powoli mrugnął i uniósł brwi jak typek z mema. – Że, przepraszam, kurwa, co? – Wreszcie go odetkało. Nie przesłyszał się, zdecydowanie. Ale bardzo usilnie starał się nie wyobrazić sobie tej sytuacji, bo chyba miałby koszmary i już by tego nigdy nie odwidział. Słyszał trochę tych opowieści o głupocie ludzkiej, różnie na nie reagował, ale to chyba przebijało wszystko. – Wychodzi na to, że był bardzo zszyty z tym co robi! – Badum tss. Na takie wyjaśnienie to chyba nikt by się nie nabrał, bo brzmiało i zapewne wyglądało niesamowicie głupio. Kto, do licha ciężkiego... a zresztą. Wszyscy wiemy, że pacjent po prostu nie chciał się przyznać do faktycznego zszywu rzeczy.
 – Wiesz... w imię przygotowania do roli wszystko, ale chyba jednak wolę sobie oszczędzić widoku naleśnika z człowieka. Jakkolwiek nie lubię naleśników. – Nawet na planie ostatecznie nie został plackiem, bo plot twist był taki, że przeżywa, a potem pojawia się w nieoczekiwanym momencie, dalej siejąc chaos, ale nie zamierzał robić spoilerów. Jeszcze kiedyś Queenie się przekona do oglądania nowszych produkcji, albo po którejś butelce Amerikareny któregoś dnia odpalą Netflixa i zaczną się wspólnie nabijać z filmów, w których Ji się przewinął. Nigdy nie wiadomo. – Mmhm. Cały dzień wyglądać jak świeżo spod pędzla charakteryzatora. Dzisiaj co prawda tylko pół dnia, ale wiesz. Jakbyś nie przyszedł to musiałbym wyjść znowu na miasto, a tak bardzo nie mam siły na oblężenie. – Zwykle nie miał nic przeciwko byciu śledzonym z aparatem, a paparazzi nigdy nie umykali jego spojrzeniu. Czasem nawet specjalnie obracał się do takich niby ukrytych i im pozował, żeby się tym hienom stalkerskim głupio zrobiło. Jak trzeba było nosić maskę na ryju to było znacznie łatwiej. – Monogamia nie jest zła, ale mam na oku kogoś innego niż laskę, którą łatwiej przeskoczyć niż obejść – uśmiechnął się, znów krótko zerkając na swojego gościa.
 – Chcesz w ogóle kawy? – Pytanie prawdopodobnie było retoryczne. Normalnie zaproponowałby też ewentualność herbaty, wody, soczku albo czegokolwiek innego, ale nie przy takim kawoholiku. A skoro już sięgał do szafki po przyprawy, to już przy okazji wyciągnął z sąsiedniej dwa kubki. – I czy Ramenowi coś potrzeba? – przeniósł wzrok na futrzane szczęście ułożone na podłodze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 – Nie.– powiedział twardo, jak wielki i niedobry stary, który właśnie odmawiał swojemu dziecku cukierka przed obiadem. Zwłaszcza, że tym cukierkiem miał być pies! Po Chińczykach można się było wszystkiego spodziewać, włącznie z wpierdalaniem nietoperzy i wirusami, które z tego wynikały. Jak coś, to nigdy nie był rasistą, ani ksenofobem. Przynajmniej nie jakoś publicznie.
 Wzruszył jedynie ramionami, słysząc reakcję chłopaka, na jego opowieść. Tę, reakcję, na którą troszkę musiał poczekać, bo kolegę zwiesiło, co było widoczne. Nie powinno być zaskoczeniem, że tak go to zaskoczyło, bo jednak zszywacz, czy jakikolwiek inny przedmiot codziennego użytku w dupie, dla zwykłych (no, może nie aż tak zwykłych) obywateli, mógł być czymś zaskakującym. Dla niego już nie aż tak. Kącik ust mu drgnął, a on wypuścił powietrze, w króciutkim parsknięciu, słysząc podsumowanie, na jakie posilił się tamten. No król dowcipu. Już przynajmniej wiedzieli, czemu nie robi w stand-upie.
 – Oferta przepadła.
 Zabierać go i tak nie planował, nie dla każdego też były takie widoki. Jak nie zszywacze w dupie to naleśniki na ulicy i to takie z człowieka. Nie to, że miał chłopaka za delikutaśnego! Ani żadnego innego kutaśnego.
 Był zdania, że on nie dałby rady pajacować przez cały dzień. Cały dzień być wypacykowany, nienagannie się zachowywać. No przecież Ji nawet zbekać się głośno chyba nie mógł, żeby nie było zaraz skandalu i obrabiania dupy. Z drugiej strony, jak się pakował w showbiznes, to chyba wiedział, na co się godzi. A może nie? Bo przecież wiele osób się w to ładowało, ale nie wszystkim się udawało.
 – Musiałbyś? – powtórzył, unosząc przy tym jeden łuk brwiowy, w wyrazie lekkiego zdumienia, a może właśnie raczej powątpiewania. Bo co to znaczyło, że musiałby? Co? Siłą by go ktoś wyciągnął z domu? Czyli w takim razie Quinn był jego bohaterem, który wybawił go z niechcianej wycieczki do świata zewnętrznego? Chyba należała mu się za to jakaś godziwa gaża.
 Jego kolega wspomniał, że podobnież miał kogoś na oku i nie miała być to losowa, większa panna, która możliwie napadłaby go w supermarkecie. Słysząc to, Quinn, zerknął na niego uważniej, by skwitować tę wypowiedź krótkim i jakże pełnym zainteresowania:
 – Oho. To fajnie. – Tematu dalej chyba nie planował pociągnąć, bo co go tam interesowały jakieś miłosne perypetie znajomego. Tak po prawdzie to troszkę ciekawił go fakt, kogo takiego kopnął zaszczyt, żeby zostać wybranką, płeć stwierdzona i podparta na dalszej części wypowiedzi aktora, serca wielkiej gwiazdy. Prawdopodobnie dlatego, żeby po tym zaszczycie po prostu poprawić i też kopnąć. Znaczy co.
 Poprawił się wygodniej na swoim miejscu, odwracając bardziej w stronę leżącego poniżej Ramena, niż blatu wyspy. Zerknął kątem oka na gospodarza, który wypowiedział to magiczne hasło, które zaczynało się na „k” i kończyło na „a”, docelowo było brązowe, a jednak nie była to kupa. Kupę tylko popędzało. Zaraz, o czym to miał być post? A, kawa! Bo to o kawę chodziło. Słowo klucz, którego samo brzmienie potrafiło pobudzić ratownika.
 – Pytasz dzika czy sra w lesie – odpowiedział. I dlaczego cały czas trzymam się jednego tematu? Jakby nie było: kawy nigdy nie odmawiał. Taki Jin na przykład wiedział, żeby na przyjście już szykować. I chyba on go przyzwyczaił, że po prostu o to nie prosił. Ten napój był mu po prostu podawany. Tam gdzie Quinn, tam musiała być kofeina. Zwłaszcza, jeśli był świeżo po zmianie. Ramen z kolei podniósł głowę, by spojrzeć w kierunku, z którego dobiegał głos Ji. W końcu był wołany, to wyjrzał zza wyspy, by zerknąć na niego. – Możesz się z nim pobawić. Jego ulubiona zabawa to Jestem Roombą. Jak ci coś spadnie, to wiesz kto pozamiata. – To musiała być naprawdę interesująca gra! Zaraz po tych słowach odwrócił się znów bardziej w stronę gospodarza, podpierając głowę na dłoni. – Czy ja mam ci w czymś pomóc? Poradzisz sobie z tym wielkim nożem? Jak to jest większe od ciebie – spytał, jednak wtedy coś sobie przypomniał i przyciągnął siatkę, coby w niego pogrzebać. – A, właśnie. Pamiętasz to wino za dwadzieścia dolarów, o którym mówiłeś? Mam tu takie za dwa dolary. – Jakiś studencki sikacz, który jednak zamiatał jak należy. Nie, żeby sprawdzał na sobie. Sprawdzał, sprawdzał.
<link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... le+Cursive" rel="stylesheet"><style>.mrumagic46 {border-spacing: 1.5mm; margin-top: 20px; margin-bottom: 20px;}.mrumagic46 td {vertical-align: top;}.wielka46 {width: 130px; outline-offset: -3px; outline: solid 1px #999; }.mruczanka46a, .mruczanka46b {font-family: 'cedarville cursive'; font-size: 12px; line-height: 15px; color: #a37b54; text-transform: none;}.mruczanka46b {margin-left: 22px; margin-top: -5px;}.forphil46 {width: 130px; padding: 2px 0px 1px 1px; border-top: solid 1px #999; font-family: calibri; font-size: 9px; line-height: 10px; color: #666; letter-spacing: 1.8px; text-align: justify; text-transform: none;}.mru46 {color: grey; text-decoration: none; font-size: 6px; line-height: 10px; position: relative; margin-left: 110px; opacity: 0.8;}</style><center><table class="mrumagic46"><tbody><tr><td><img class="wielka46" src="https://64.media.tumblr.com/f58711e496e ... d><td><div class="mruczanka46a">Tell me, do I get blessed</div><div class="mruczanka46b">or do I get cursed?</div><div class="forphil46">Liar beyond that light, we fade in to reality, between these lies, we dive into this real life. And I walk like a lion, I’m making my own history. I don’t know answers, I just go my own way</div><a href="https://armia-mruczanki.tumblr.com" class="mru46">[mru]</a></td></tr></tbody></table></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Spojrzał jeszcze na niego robiąc duże, smutne, błagalne wręcz ślepia i wyginając wargi w podkówkę, co w połączeniu z jego wzrostem i naprawdę drobną sylwetką dało obraz takiego chłopca z podstawówki, któremu naprawdę ojciec właśnie odmówił cukierka. Ale wiedział, że nie wygra. Ramen był zbyt cenny, żeby został oddany bez porządnej walki. Też by o niego walczył, gdyby ktoś już powoli próbował go posmakować!
 Idąc jeszcze memami można by rzec, że he has achieved comedy z tą mordą od typka ze „stonks”, no ale żarty Jingyi to zawsze były raczej suchary, z których większość to się śmiała chyba z poczucia żenady albo żeby szanownej gwieździe nie było smutno. Ale nawet kiedy zawiał taką pustynią, że nic tylko popić litrem wody, a ktoś przynajmniej szybciej wypuścił powietrze nosem, to się robiło tak cieplej w serduszku. Bo nawet jeśli parsknięcie było udawane, albo wyjątkowo mocno tłumione, to jakieś emocje wywołać musiał.
 – Och nie, ja biedny. Tyle przegrać! Jak się po tym pozbieram? – Dramatycznie oparł wierzch dłoni na czole i delikatnie się odchylił jak mająca zaraz zemdleć panna. Pojeżdżenie sobie w karetce na sygnale i to nie jako pacjent było kuszące, ale nie było opcji, żeby na serio wpakowali go na pakę i zabrali na akcję. Jeszcze jakby wpadł im na oddział ratunkowy w jakiś wyjątkowo pozbawiony pracy dzień i się połasił, żeby mu pokazali wnętrze swoich super wozów to jakoś by dało radę, ale nie miał nawet podstawowego szkolenia medycznego. Pamiętał tylko jako tako o co chodzi z reanimacją, bo mówili im o tym raz czy dwa w szkole, ale gdyby przyszło co do czego, to prędzej sam by wymagał interwencji ratowników. Byłby tylko takim piątym kołem u wozu. I to wcale nie zapasowym.
 – No musiałbym. Myślisz, że chciałoby mi się gotować tylko dla siebie? Pewnie w jakiś normalny dzień tak, ale niekoniecznie teraz. Skończyłoby się tym, że wróciłbym do domu po północy. Jutro co prawda mam wolne, ale miałbym poczucie straty czasu. Zresztą i tak trochę mam po tym jak padłem w drzemkę. – Wzruszył lekko ramionami. Queenie wynagrodzenie za swoje bohaterstwo dostanie w naturze. Znaczy w tym... no... obiedzie, znaczy się. I to niemal takim, jakby wyskoczył sobie do jakiejś restauracji. A samemu Ji-Ji pasowało zostanie w domu, bo jak nic zaraz by spotkał kogoś znajomego, albo byłby wyciągany na wyjście „bo przecież ma wolny wieczór”. Teraz się mógł wykręcić, że nie da rady, a jak nie będzie wisieć na telefonie czy nerdzić na konsoli albo kompie to też będzie wyglądało, jakby jego grafik nadal nie wypuścił go z ciasnych objęć goniących terminów. Szczerze powiedziawszy, wolał choćby i te kpiny wypluwane pod adresem jego jakże ciężkiej pracy, bo mógł poprzebywać w towarzystwie Quinna.
 – No ja nie wiem czy tak fajnie – rzucił wstawiając jednocześnie garnek z wodą na kuchenkę. Większość czasu przygotowywania chyba zajmowało ugotowanie makaronu. – Jak się ten ktoś nawet nie domyśla to tak trochę smuteczek. A że wydaje się mnie trochę nie lubić to tak głupio by było podbić. Raz jak do kogoś podbijałem to prawie zgarnąłem wpierdol. Mam teraz traumę. – Mówił to takim tonem, jakby się właśnie wypruwał ze swoich żali wobec świata. Ale ani nie zamierzał rzucić Lucky prosto w pysk informacją, że to o niego chodzi, ani jakoś specjalnie bawić się w „domyśl się”. Nawet nie wiedział na czym dokładnie stoi, a póki nie będzie tego pewien, chyba lepiej było po prostu się nie wychylać, żeby nie narażać na wyśmianie. Przynajmniej nie na trzeźwo.
 Zabrał się za robienie kawy. Takiej ze świeżo zmielonych ziaren, które zaraz roztoczyły swój aromat na pół mieszkania. Herbatką się nie rozbudzi, to było pewne. Postawił kubek z parującym napojem przed ratownikiem, zaraz dostawiając cukierniczkę i mleko. A bo kto go wie, na co dokładnie miał ochotę. Taki Jingyi mało kiedy pijał kawę bez żadnych dodatków. Jak wpadał do najbliższego Starbucksa to zwykle już wiedzieli, jakie będzie zamówienie. Słodkie, mleczne, często zimne.
 Posłał Ramenowi bezgłośnego buziaczka. No raczej cebuli to by mu nie dał, a ze wszystkiego, co by się nadawało to ewentualnie jakieś kawałki kurczaka. Ten po obmyciu wylądował na desce do krojenia, ale nastąpiło pytanie od Queenie.
 – Czy ty widziałeś miecze w azjatyckich grach? Zwykle dwa razy większe od bohatera, a machają nimi jakby to były wykałaczki. Ja sobie nie poradzę? – No i słynne „potrzymaj mi piwo”. Wlepił spojrzenie w Blue, żeby po chwili tak zacząć obracać nożem w palcach, jakby to była niewinna, tępa, plastikowa jednorazówka, a nie groźne i niebezpiecznie ostre narzędzie, którym łatwo by było sobie zrobić poważną krzywdę. Trzeba było jednak przyznać, że zwinność w palcach to Jiang miał i na koniec tego popisu oparł czubek o deskę z lekko złośliwym uśmieszkiem. Nie pochlastał się jakimś cudem. Pewnie na swoje szczęście, bo obecny tu ratownik złapałby najwyżej facepalma albo uniósłby brewkę i nie zamierzałby go zbierać z podłogi. – Dwa? Nie wiem czy chcesz mnie upić dwoma łykami, czy jednak otruć – zaśmiał się. – Aaale zobaczymy. Mam w razie czego cały jutrzejszy dzień na umieranie. Jeszcze się okaże, że faktycznie będzie lepsze niż jakieś tam Screaming Eagle.Orła miał okazję pić raz. I to jednego z tych tańszych, gdzie „tańszy” oznaczało około siedemset pięćdziesięciu dolarów. W Kalifornii się nie certolili, jeśli chodziło o cenę. A to niby tylko sfermentowany sok z winogron... – Jak chcesz to możesz pokroić w kostkę, tak do... – i tu nastąpiła chwila, w której musiał przekonwertować jednostki miary. Bo oczywiście Amerykanie mierzyli wszystkim tylko nie w centymetrach. – ...no gdzieś cal i kawałek. Wyjdzie, że w Roombę ty się pobawisz. A ja sobie trochę popłaczę. – Krytycznym wzrokiem zmierzył cebulę. Jakże rozczulające warzywo. Albo niesamowicie wredne, skoro umierając wywoływało w napastniku płacz pełen żalu. I rzeczywiście jak tylko ją obrał i zaczął szatkować na drugiej desce, to zaraz mu pociekło z oczu. Nawet próbował kiedyś porad z internetu jak nie szlochać nad tą cholerą, ale póki co żadna nie zadziałała.
 – Patrz – odwrócił się do Q. – Jak masz scenę, w której musisz płakać, a ci nie idzie, to patent dziesięć na dziesięć. Ewentualnie krople do oczu. – Otarł ślepia rękawem i wrócił do krojenia. – Miałbyś w ogóle coś przeciwko muzyce w tle? – Wolał spytać, bo po zapierdzielu w pracy Queenie mógł chcieć ciszy absolutnej, a Ji-Ji jak najbardziej by to uszanował. Niemniej jednak lubił mieć jakiś dźwięk w tle, zwłaszcza przy gotowaniu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 – A to Uber Eats nie istnieje? Nie możesz zamawiać na sąsiada? Na fałszywe dane? Przyznaj, że musiałbyś wyjść tylko dlatego, żeby dostać swoją dawkę atencji. Taktycznie ściągnąłeś mnie, wabiąc jedzeniem, bo przecież tego nie odmówię. – Quinn, ty geniuszu. Właśnie rozpracowałeś swojego kolegę. A przynajmniej tak mu się wydawało, względnie to była czysta złośliwość z jego strony, pod adresem aktorzyny.
 Sprawy sercowe, wszelkiego rodzaju crushe i tak dalej były odległe ratownikowi. Nie dlatego, że to dla niego całkowicie obce i nieznane, bo jednak to on wzdychał do własnego, piętnaście lat starszego trenera przez wiele lat, jednak teraz w jego życiu panował względny spokój. I szczerze – to wszystko tak przycichło, że możliwym było, że nie zauważyłby zbyt szybko, że sam zaczyna się kimś interesować jakoś bardziej.
 – No to po co się w to ładujesz? Jak ma cię nie lubić to i tak nie zaruchasz, chyba że to jakiś desperat. – Słowem podsumowania, mądrości ratownika medycznego. No skoro ma takie podejrzenia, to znaczy, że nie ma sygnałów ku temu, że jakkolwiek się podoba tej drugiej stronie, wobec czego z bzykania nici. No i z miłości oczywiście, przecież to ona miała być najważniejsza na tym świecie. Podobno. Osobiście nie miał pojęcia, bo nigdy takiej odwzajemnionej miłości nie zaznał. Chyba, że od mamy. Chociaż kto ją tam wie, była odpowiedzialna jego imienia, więc nie mógł być taki pewien, czy go aby na pewno kochała. – Zwłaszcza jak cię jeden kosz dławi, to po drugim to już zostanie ci już pewnie zakon, nic więcej.
 Był mocno wyczulony na zapach kawy. Uwielbiał go, zwłaszcza jak to było dobre ziarno. Jakoś tak się działo, że łagodniał, kiedy w powietrzu roztaczała się ta konkretna woń. Nie był co prawda w pełni ugłaskany, ale po wypiciu już nieco bardziej. Nie to, że stawał się wtedy łatwy! Ale bardziej do współpracy. Taki dzień bez kofeiny był równy temu, że był po prostu nie do zniesienia. I na wszystkich warczał.
 Zerknął na popisy serwowane przez aktora, jakoś tak powstrzymując się, by przypadkiem nie przyklasnąć z zachwytu. Za to zdołał wywrócić oczami, szybko spuszczając go z oka, żeby przypadkiem nie dostał zbyt dużo uwagi. Tę, po którą zapewne go tu przywołał. No rozpieszczać go pod tym względem to on nie będzie.
 – No, fajnie, fajnie. Pamiętaj tylko, że jak postanowisz sobie oderżnąć palec, to chociaż większy kawałek, bo końcówki ci nie przyszyją – rzucił, celem podsumowania tego popisu. To było istotne, żeby nie był to sam koniuszek, bo tam nie będzie jak szyć, więc skończy z takim upierdzielonym kikutem. A jak jest co cerować, to woreczek strunowy, trochę lodu, paluszek do środka i heja na ER, w dodatku własnym środkiem transportu, a nie karetką, bo na taką czekaliby naprawdę długo. O ile w ogóle by się doczekali. Odrąbany paluch to nie jest sytuacja na tyle kryzysowa, by wysyłać pierwszy, możliwy zespół ratowniczy, które przecież i tak urobione były po pachy. Akurat Quinn coś o tym wiedział.
 Kiwnął głową, kiedy przydzielono mu zadanie. Przesunął się na wskazane mu miejsce pracy i przechwycił jakiś nóż, żeby mieć czym mięso ciachać. Akurat nie wyobrażałby sobie żadnego większego posiłku bez padliny, bo jednak jak rasowy mięsożerca musiał żreć mięso. Zabrał się do roboty, naturalnie te wszystkie żyłki i błonki, a także te obrzydliwe białe cosie zrzucając Ramenowi, który na tym etapie już był taktycznie usadowiony przy jego nodze, bo wiedział, what’s the deal.
 – Nie jestem pewien czy dalej w ogóle mam kanaliki łzowe – odpowiedział, spojrzawszy krótko na tę prezentację. Na pewno jeszcze je miał, ale tacy już zaprawieni ratownicy to najprawdopodobniej nie. Podobnie jak jakieś uczucia, bo miał styczność z niektórymi i im to nawet powieka nie drgnęła, kiedy przyjeżdżali na miejsce jakiejś tragedii, gdzie krew była wszędzie dookoła, a dziecięce ciałka porozrzucane po asfalcie.
A w ogóle to czy powinien się przejąć takim zapłakanym znajomym?
– Jeśli to nie będzie Wa Da Da – odpowiedział krótko, zerkając na niego. Szczerze miał dość tej piosenki, a przecież wciąż chyba należała do tych nowych. Tyle tylko, że on już wolałby wykreślić ją ze swojego życia. Na dobre. Za k-popem nie przepadał. Był z tej generacji, co kochała starego, sztampowego rocka. No i Backstreet Boys. Był największym fanem tej grupy. Tylko też się tym aż tak nie chwalił. Ale jak kiedyś wpadł do szkoły by dać kurs z pierwszej pomocy dzieciakom, to za przykłady w jakim rytmie wykonywać CPR podał właśnie dwie ich piosenki. – I błagam, oszczędź mi prywatnego występu.
<link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... le+Cursive" rel="stylesheet"><style>.mrumagic46 {border-spacing: 1.5mm; margin-top: 20px; margin-bottom: 20px;}.mrumagic46 td {vertical-align: top;}.wielka46 {width: 130px; outline-offset: -3px; outline: solid 1px #999; }.mruczanka46a, .mruczanka46b {font-family: 'cedarville cursive'; font-size: 12px; line-height: 15px; color: #a37b54; text-transform: none;}.mruczanka46b {margin-left: 22px; margin-top: -5px;}.forphil46 {width: 130px; padding: 2px 0px 1px 1px; border-top: solid 1px #999; font-family: calibri; font-size: 9px; line-height: 10px; color: #666; letter-spacing: 1.8px; text-align: justify; text-transform: none;}.mru46 {color: grey; text-decoration: none; font-size: 6px; line-height: 10px; position: relative; margin-left: 110px; opacity: 0.8;}</style><center><table class="mrumagic46"><tbody><tr><td><img class="wielka46" src="https://64.media.tumblr.com/f58711e496e ... d><td><div class="mruczanka46a">Tell me, do I get blessed</div><div class="mruczanka46b">or do I get cursed?</div><div class="forphil46">Liar beyond that light, we fade in to reality, between these lies, we dive into this real life. And I walk like a lion, I’m making my own history. I don’t know answers, I just go my own way</div><a href="https://armia-mruczanki.tumblr.com" class="mru46">[mru]</a></td></tr></tbody></table></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Kolejne zerknięcie i uroczy uśmiech, od którego większość fanek mdlała z zachwytu. Nawet się nie krył z tym, że właśnie tak było. Nie przepadał za zamawianiem, już prędzej by po prostu darował sobie posiłek niż ściągnął do mieszkania niepotrzebnie generowane śmieci. Jeszcze mógł tą opcję przecierpieć w ciszy jak miał towarzysza do składania zamówienia, albo najlepiej większą grupę i robili jakąś imprezę, ale tak dla samego siebie? Meh. Chodziło mu o zobaczenie Quinna, a gdyby ten nie dał się zwabić, to skończyłoby się szukaniem uwagi wśród tłumów. Ewentualnie całkiem losowym wypadem do LA czy innego Portland. Tylko dlatego, że mógł. Niemniej jednak, dzisiaj nie miał większej ochoty na otrzymywanie atencji od większego grona ludzi. Wystarczyłby mu nawet taki uradowany na jego widok Ramen, bo czy Lucky się cieszył... Tego nie wiedział. Jedyne pozytywne uczucia, jakie miał Queenie, to chyba te do kawy, jedzenia i swojego czworonoga.
 – A ty od razu drzwi z kopa wyważasz – westchnął. – Może mi wystarczy samo przytulenie albo potrzymanie za rękę, hm? – Jasne, że nie, ale nie musiał startować od razu z dostępem do pełnego pakietu. To mogło być zresztą zbyt łatwe i mogło się za szybko znudzić. Powolne zdobywanie serca i zaufania tej drugiej osoby było o wiele bardziej ekscytujące i stanowiło jakieś wyzwanie. Przechodzenie przez progi kolejnych etapów pozwalało chociaż odkryć, czy warto jest się w pełni angażować – przez uczucia dało się zignorować czyjeś wady, a potem wkopujesz się w coś i robi się kiepsko. W jego przypadku taka związkowa katastrofa byłaby jeszcze gorsza, bo obserwowało go mnóstwo ludzi na całym świecie, a ukrywanie się po pierwsze mu nie wychodziło, a po drugie byłoby dla niego zbyt męczące. Zaraz by się wydało, że z kimś jest, a jakby nie szło to jeszcze dojechałoby go społeczeństwo. Jego, albo obiekt jego uczuć. A nie o to chodziło, żeby być z kimś z przymusu. – Kiedyś chciałem być tybetańskim mnichem tylko buddyzm mnie jakoś nie ciągnął. Zawsze jakaś opcja.
 Upił kilka drobnych łyków swojej kawy, odrobinę ostudzonej dodatkiem zimnego mleka. Liczył na to, że się trochę rozbudzi, zwłaszcza, że jeśli mieli potem robić test bieda wina. Po nim jak nic by go ścięło do reszty, a znając jego niską tolerancję na alkohol, to raczej dość szybko. Kofeina miała jakąś minimalną szansę zapobiec rozlegnięciu się w głowie Ji-Ji muzyczki z zamykania Windowsa XP.
 – Całą rękę może od razu, co? – Oparł się lekko o blat i z odrobinę złośliwym uśmiechem zaczął się wpatrywać w twarz Quinna. – Chociaż ty to byś się pewnie bardziej cieszył z odrąbania głowy. Ile byś miał spokoju, co nie? Na co ci taka atencyjna bulwa, Jin też umie w kawę, a pewnie i ogarnie jakieś jedzonko. – Nie, że był jakiś salty o coś, choć tak mógł zabrzmieć. Widział te usilne próby udawania, że go nie rusza. I to, że bardzo próbuje się za długo nie przyglądać, no bo jeszcze by się okazało, że Jingyi dostaje dokładnie to, czego chce. Nawet się cicho zaśmiał, zabierając się za robotę.
 – Trochę zazdro – stwierdził szczerze. Zdolność nie puszczania wody oczami na pewno bywała przydatna, nie tylko przy znęcaniu się nad nieszczęsną cebulą. Chociaż jak czasami dostawał opowieści z interwencji do pacjentów czy przypadków z ER to się nie dziwił takiemu całodobowemu znieczuleniu ogólnemu. Trzeba było mieć serce z kamienia, dupę z żelaza i nerwy ze stali. Ji nawet pięciu minut by nie wytrzymał.
 – Żadnego Wa Da Da – przytaknął, myjąc ręce po zmolestowanym warzywie. Pochylił się nad zlewem, żeby przemyć też oczy. Może nie miał sposobu na zapobiegnięcie łzawieniu, ale przynajmniej znał jeden, żeby szybciej skończyć. – Żadnego koncertu czy przymusowego uczenia choreo – zgodził się, wycierając dłonie i twarz. Musiał poświęcić chwilę na przemyślenie, której playlisty użyć, aczkolwiek jeśli miał odpaść k-pop, c-pop (który pewnie dla Blue był tym samym co poprzedni gatunek), cała jego twórczość i nie chciał ich uśpić muzyką klasyczną, to wybór dość mocno się zawężał. – Ok Google – charakterystyczne kliknięcie Asystenta, który wyłapał rozpoczęcie komendy – bòfàng wǒ de Rebel Path bòfàng lièbiǎo. – Kilka sekund po poleceniu z głośnika w salonie rozległo się Zombified. Wybrał coś, co składało się w większości z rocka i metalu, więc raczej Queenie nie powinien marudzić. Chyba, że j-rock stawiał na równi z k-popem, ale takich kawałków było tam niewiele.
 Rzucił spojrzeniem na Ramena, który chyba dobrze wyniuchał, że warto się dzisiaj znaleźć u Ji-Ji, bo coś mu spadnie z nieba, ale żeby się za bardzo nie ociągać, zgarnął wok, przerzucił do niego cebulę, dodał masło, odrobinę oliwy i zaczął podgrzewać. W międzyczasie zabrał się za przygotowanie papryki, sprawnie pozbawiając ją ziaren i krojąc w kostkę.

/playlista

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Może kiedyś Quinn też będzie mdlał na widok tego uśmiechu. Może. W alternatywnej rzeczywistości albo właśnie... Może kiedyś!. Termin niedookreślony.
 – A, że tak masz na oku – odmruknął w zamyśleniu. Czyli faktycznie te jakieś kwiatki, motylki, serduszka i miłość. Nie to, żeby Quinn sprowadzał wszystko do tematu fizyczności, ale najprawdopodobniej podejrzewał takiego aktora, że on to się raczej nie chciałby w nic głębszego angażować. To było trochę takie pójście za stereotypami, jakie wieszano teraz na celebrytach. Że takim to odpierdala, że oni to tylko narkotyki, alkohol i ruchanie. Z drugiej strony takiego jednego, konkretnie sławnego poznał (i do tej pory nie wiedział, dlaczego kopnął go taki zaszczyt, że mimo wszystko tamten chciał utrzymywać z nim kontakt) i ten trochę się różnił od tych wszystkich ogólnoprzyjętych pojęć. Z drugiej strony… aż tak dobrze go nie znał? Nie był to przecież jakiś wieloletni staż znajomości.
 – Zgolisz się na łyso? Będziesz wyglądał jak jajko – podzielił się swoją uwagą. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić go bez tej czupryny. Chociaż ciężko to chyba było nazwać czupryną, skoro o to, co miał na głowie też dbał i musiało wyglądać nienagannie. – Lepiej przerzuć się na kogoś ciekawszego, skoro tak sprawa wygląda. – Ale poradził mu. Człowiek złota porada. Ciekawe tylko kto to taki niedobry, że pana aktorzyny rzekomo nie lubił. I ciekawe czy radziłby tak samo, gdyby domyślał się o kogo chodzi.
 Usłyszawszy odpowiedź Jianga, nie mógł nie spojrzeć na niego, przez moment zastanawiając się, czy on znowu te rzeczy przyaktorza czy jednak faktycznie był zazdrosny o miejsce Jina. Nie zastanawiał się też zbyt długo nad odpowiedzią, bo niemalże od razu postanowił zatkać go krótkim:
 – Byłoby też nudno – podsumował, nie odnosząc się jakkolwiek do tematyki Jina, jako względnego substytutu. Z drugiej strony to Tae był najlepszym przyjacielem Quinna, to on był alfą w bliskich relacjach. Tak czy siak charaktery mieli rozbieżne i teraz mógł z całą stanowczością stwierdzić, że gdyby Chinola zabrakło, to byłoby nudno. Zreflektował się dość szybko, że owe słowa jeszcze zabrzmią jak upośledzony komplement, toteż w ślad za nimi dodał: – A poza tym głowy się nie da już przyszyć. – No nie dało się. Dekapitacja to zgon. I bardzo dużo sprzątania.
 Nie był jednak pewien, czy pozbawienie kanalików łzowych było czymś, czego można było zazdrościć. Przynajmniej nie, jeśli chodziło o ich faktyczną utratę. Przecież łzy były potrzebne, z biologicznego punktu widzenia!
 – Gdybyś ich nie miał, nie byłbyś aktorem. Co najwyżej grabarzem, względnie ratownikiem medycznym. Bardzo, bardzo kiepskim ratownikiem medycznym. – I tutaj nawet się uśmiechnął lekko pod nosem, bo miał przed oczami takiego pracownika, który przyjeżdża na miejsce wypadku, jucha wszędzie dookoła, a ów pracownik od razu ma zjazd. Względnie na widok poodrywanych kończyn. I ich też się nie dało przyszyć!
 Wyraźnie się rozluźnił, kiedy jednak usłyszał, że nie będzie żadnego Wa Da Da. Co prawda Ramen wydawał się znać kroki, bo już je prezentował w przedpokoju, na widok Ji-Ji, niemniej sam Quinn był antyfanem. I to dlatego, że ta piosenka zbyt mocno się wkręcała. Siedział potem w karetce i nucił. A potem musiał się spowiadać.
 Zmarszczył lekko czoło, kiedy Jiang wyrzucał z ust te swoje szlaczki. Szczerze, czasami miał wrażenie, że widział jak one wyskakują z jego ust i na dobrą sprawę dalej mu to nic nie mówiło. Był Azjatą, który nie rozumiał ani jednego języka ze wschodu.
 Ale przynajmniej go nie rozczarował, bo tak plus-minus mu to podpasowało. Choć początkowo miał na twarzy ten wyraz głębokiej konsternacji, gdy próbował rozszyfrować czego właśnie słuchał, a że ostatecznie dotarło do niego, że nie jest to nic z puli, którą posiada zapisaną po tytule w głowie, to zerknął na kolegę, odsuwając od siebie deskę z pokrojonym mięsem:
 – Posądzałem cię w sumie tylko o znajomość Wa Da Da i Cheer Up i innych takich. – Proszę, proszę! Nawet zapamiętał oba te tytuły i charakterystyczne dla nich tańce. – A okazuje się, że jednak masz gust – dodał, szturchając go zaczepnie łokciem (na szturchnięcie ramieniem był za wysoki), jako że znalazł się obok niego po przesunięciu deski z padliną. – Coś jeszcze mam zrobić? A, w sumie – odsunął się od niego, by przejść do siatki, z której odłowił to słynne wino. W dodatku w prawilnym kartonie. Zaprezentował produkt jak taka hostessa, może tylko mniej się prężył, ale ramkę zrobił. – To ja poleję. – Po powiedzeniu tego, przemieścił się po szklanki i to szklanki, a nie kieliszki. Biedni ludzie tak pili. Zwłaszcza, jak w dupie mieli bycie fancy. A skoro Ji-Ji przytłaczało to, że cały dzień musiał być fensi, to ma teraz trochę luzu. Uzupełnioną szklankę postawił w jego bliskim zasięgu, na blacie kuchennym. – Masz. Zasmakuj biedoty i pospólstwa. – Jakkolwiek to brzmiało. O winie mówił, w razie czego.
<link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... le+Cursive" rel="stylesheet"><style>.mrumagic46 {border-spacing: 1.5mm; margin-top: 20px; margin-bottom: 20px;}.mrumagic46 td {vertical-align: top;}.wielka46 {width: 130px; outline-offset: -3px; outline: solid 1px #999; }.mruczanka46a, .mruczanka46b {font-family: 'cedarville cursive'; font-size: 12px; line-height: 15px; color: #a37b54; text-transform: none;}.mruczanka46b {margin-left: 22px; margin-top: -5px;}.forphil46 {width: 130px; padding: 2px 0px 1px 1px; border-top: solid 1px #999; font-family: calibri; font-size: 9px; line-height: 10px; color: #666; letter-spacing: 1.8px; text-align: justify; text-transform: none;}.mru46 {color: grey; text-decoration: none; font-size: 6px; line-height: 10px; position: relative; margin-left: 110px; opacity: 0.8;}</style><center><table class="mrumagic46"><tbody><tr><td><img class="wielka46" src="https://64.media.tumblr.com/f58711e496e ... d><td><div class="mruczanka46a">Tell me, do I get blessed</div><div class="mruczanka46b">or do I get cursed?</div><div class="forphil46">Liar beyond that light, we fade in to reality, between these lies, we dive into this real life. And I walk like a lion, I’m making my own history. I don’t know answers, I just go my own way</div><a href="https://armia-mruczanki.tumblr.com" class="mru46">[mru]</a></td></tr></tbody></table></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Pewnie nie powinien tak szastać tą miną topiącą wszelkie maślane kostki w promieniu kilometra, żeby się Queenie za mocno nie przyzwyczaił i nie uodpornił na tą „bliżej nieoczekiwaną przyszłość”. Ji nie do końca jednak panował nad swoimi odruchami i generalnie to nawet nie chciał nad nimi panować, jeśli nie znajdował się akurat na planie filmowym. O wiele lepiej czuł się mogąc być po prostu sobą, nawet jeśli oznaczało to suszenie zębów przez większość czasu. A że jednocześnie w krew weszło mu już rozpuszczanie serduszek pełną gamą mimiki i przyjmowania najróżniejszych póz, to robił to po prostu automatycznie. Chociaż przy Blue to się jeszcze jakoś hamował, może nawet podświadomie. Jakoś nie potrafił wyczuć, do jakiego stopnia może promieniować przy nim energią. Jeszcze nie. Na pewno wreszcie znajdzie odpowiednią granicę.
 – Bardzo urocze jajko – wtrącił składając palce w serduszko. Nie ma to jak bycie skromnym, prawda? Ale jeśli chodziło o zgolenie się to byłoby to faktycznie poważną przeszkodą – lubił swoją grzywę. Zaoszczędziłby sporo czasu nie musząc jej tak pielęgnować i dopieszczać niemal każdego dnia, ale jeszcze by doszło chodzenie w jakimś pomarańczowym prześcieradle. A tak poza tym to chyba był już za stary na zostanie jednym z mnichów. Znaczy się nie wiedział czy przyjmują kandydatów tak „z ulicy”, bo widywał takich będących jeszcze dzieciakami. Nie no. Nie poszedłby w religię choćby jego świat się zawalił. Pewnie jakby miał tym uratować wszystkich przed zagładą to też wolałby skazać wszechświat na zniszczenie. On i religijne bzdety. Jasne. – To bardzo ciekawa osoba, z bardzo interesującym życiem. Tylko... wymaga odrobiny rozpracowania. – I nawet nie kłamał. Co najwyżej prześlizgiwał się po samym brzegu zagadnienia, żeby niczego nie zdradzić. Jakby się teraz podzielił uczuciami to dla uniknięcia poczucia chęci zapadnięcia się pod ziemię musiałby się chlasnąć po ręce i taktycznie zemdleć. Może liżący go po twarzy Ramen nie ocuciłby go zbyt szybko.
 Kolejne spojrzenie na Quinna zawierało jakąś nutę zdziwienia. Taką... nawet zauważalną. Mrugnął raz i drugi zanim wreszcie odkleił od niego wzrok i wrócił do swojej pracy. No proszę, więc chyba jednak to nie tak, że Lucky miał go kompletnie gdzieś. Trochę się można było tego spodziewać, bo chyba nawet wizja ciepłego, darmowego posiłku by go nie była w stanie zwabić do mieszkania osoby, której chciałby unikać i nie miał ochoty oglądać.
 – Aj tam „się nie da”. Dać to się wszystko da! Tylko trzeba by było jakiegoś nekromanty na max lvlu, żeby zreanimować zwłoki – parsknął. To, że w świecie rzeczywistym nie mieli takich magicznych udogodnień to już oddzielna sprawa. Niby był kiedyś jakiś powalony ruski naukowiec co przyszył drugą psią głowę do jednego zwierzaka i jakimś cudem to chwilę nawet żyło, ale pozostawało też pytanie jak bardzo nieetyczne jest pracowanie nad czymś takim. A mieli jeszcze takie ancymony co sobie wypisywali DNR. Czy badania przeprowadzane na nich łamały w sumie prawo? – Kurczę, nekromanci to tacy medycy z mega lagiem. Dobrze, że nie istnieją.
 Ustawienie sobie smart home na chiński było posunięciem o tyle taktycznym, że nikt by mu nie mógł bez znajomości języka pozmieniać ustawień czy bawić się w złośliwe przełączanie czegoś. Z drugiej strony utrudniało gościom choćby zmianę muzyki, bo nawet ręczne grzebanie w opcjach wiązało się z czytaniem krzaczków oraz domków. No i dzięki temu nie miał problemu z tym, że telefon wejdzie w stan kłótni z oprogramowaniem w domu, bo ten miał już normalnie ustawiony na angielski.
 – Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, pysiu – rzucił beztrosko. – W zasadzie to słucham wszystkiego. Za czasów liceum graliśmy trochę rocka, ale że aktualna muzyczna moda jest jaka jest... – Wzruszył ramionami. I tak jego głos średnio się nadawał do niskich dźwięków. No i na pewno męczyły gardło, a nie chciał po każdym koncercie chodzić zachrypnięty. Niemniej lubił od czasu do czasu posłuchać czegoś cięższego. Zwłaszcza, jak mu rzucali w twarz rolą, która odbiegała od jego uroczego wizerunku i szykowało się dużo akcji ze strzelaniem i byciem złodupnym. Jakoś tak lepiej się wczuwał podczas przygotowań.
 Przyjrzał się podejrzliwie kartonowi, na chwilę przerywając krojenie. Z tyłu głowy pojawił mu się jakiś głosik ostrzegający, że będzie tego jutro żałował i że prawdopodobnie powinien zacząć już taktyczną ewakuację z pomysłu skosztowania tego wątpliwej jakości trunku, ale życie bez ryzyka było zbyt nudne. A jak się otruje to obok miał ratownika. Jak będzie miał szczęście to nawet zostanie ułożony w pozycji bezpiecznej. Ujął napełnioną szklankę w dłoń i zerknął na zawartość pod światło, a potem powąchał. No i na węch to nie zwiastowało katastrofy, ale wiadomo, że mogła to być pozorna niewinność.
 – Jeżu w malinach, ludzie, wy to pijecie? – sapnął po spróbowaniu. Ale i tak wziął drugi mały łyk. Nie ma takiego, że się podda i wyciągnie coś godnego. Choćby go miało sponiewierać i przeszorować nim po podłodze. – Jakbym gryzł zapałki. Dom Perignon to to nie jest – dodał rozbawiony i odstawił naczynie, żeby móc się zająć kolejnym etapem przygotowania posiłku. Picie na pusty żołądek w jego przypadku było jeszcze mniej rozsądne. – Na pewno nie moja półka cenowa. To jest w ogóle bezpieczne dla zdrowia? W smaku sama siarka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Nie odpowiedział na stwierdzenie, jakoby Ji-Ji miał być uroczym jajkiem. Przynajmniej nie słownie. Kącik jego ust podniósł się lekko do półuśmiechu, podczas gdy on sam dalej był zajęty tym, co robił. Patrzeć nie patrzył, ale co się uśmiechnął to teraz się wyprzeć by nie mógł. A podobno brak sprzeciwu prawnie oznaczał zgodę.
 – No, jak chce ci się bawić to czemu nie. Żebym potem jednak nie zastał cię z golarką i biletem do Nepalu czy innego Bhutanu. – Ale co on tam wiedział, co on tam radził. W dupie był i ćmo widział. Nie powinien się wypowiadać ktoś, kto miał kiepsko w doświadczenie w tych sprawach.
 Ale szkoda by było, gdyby pan celebryta rzucił wszystko i wyjechał w Chińskie czy inne Bieszczady. Bo jak to powiedziano: byłoby nudno.
  – Pewnie masz rację – odpowiedział, zaraz potem szturchając go po raz drugi tego dnia, dodając przy tym: – nerdzie. – Bo brzmiał jak taki totalny nerd, nikt inny. Taki co siedzi godzinami i ciśnie w jakieś RPG, nieważne czy papierowe czy na komputerze. No i expi swoją postać, grinduje do pewnego poziomy, wbija punkty nauki i takie tam, takie tam. Co nieco wiedział, bo swego czasu ograł wszystkie Gothici czy wiedźmina, ale żeby nazywać się nałogowym graczem? Nie. A, no i MOBA się nie ruszał, a to teraz było takie popularne.
Pyś to się zainteresował wyraźniej kolejną opowieścią chłopaka, w której streścił, że miałby się on zajmować rockiem.
 – Jebać modę, naprawdę. Źle wybrałeś – stwierdził, niepytany w dodatku. Jego zdaniem lepiej by się stało, gdyby został już z tym rockiem, niemniej to zdanie nie byłoby zbyt obiektywne, biorąc pod uwagę, że był pasjonatem tego konkretnego gatunku, a przeciwnikiem k-popu i tych innych dziwnych brzmieć, które były teraz na topie. No, może przeciwnik to zbyt dosadnie powiedziane, bo nie robił pikiet i nie pisał do prezydenta o delegalizacje tej genre, ale raczej nie słuchał.
 Ale czymże by było ich spotkanie, gdyby bogatego celebryty nie uraczył tanią, paskudną, amerykańską Amareną, poprawnie nazwaną Amerikareną, czy jakoś tak. Smak biedoty, smak studencki, z którym był już oswojony. Swego czasu piło się tego naprawdę sporo, bo było w bardzo, ale to bardzo przystępnej cenie, a przy tym wszystkim – siekało niemiłosiernie. I on o tym wiedział, a jednak kolegi nie zamierzał ostrzec. Za to z wyraźną, dziwną satysfakcją obserwował kiedy tamtemu japę wykręcało po spróbowaniu. Coś pięknego.
 – Tak właśnie smakuje biedota, wasza wysokość – odpowiedział, umoczywszy dziób w swojej porcji trunku. Pił go już tyle razy, ale wciąż nie potrafił się jakoś uodpornić na ten paskudny smak. Tyle, że tę gorycz zachował dla siebie, a nie wyrysował na całej twarzy. – Piłem to tyle razy na studiach i zobacz na kogo wyszedłem. – Specjalnie nie doprecyzował na kogo dokładnie, bo to wolał pozostawić do interpretacji znajomemu. – Zresztą, nie marudź. Jakby nie było to dzisiaj ja stawiam kolację, więc to niegrzeczne. – Pal sześć, że posiłek to Ji-Ji musiał sam przygotować, w dodatku we własnej kuchni, za prąd, który on opłacał i tak dalej, ale rachunek z Walmartu był opłacony przez ratownika. Poza tym, pomógł. Mięso pokroił i na tym poprzestał, bo więcej swojej pomocy nie oferował. Ramen z kolei cały czas: siedział dzielnie na swoim miejscu i pilnował, żeby podłoga się nie ubrudziła.
 – Długo jeszcze? – spytał, wychylając się ponad jego ramieniem, by zapuścić żurawia na to, co robił, a to po to, aby mieć możliwość oszacowania, ile czasu będzie jeszcze czekał. Głodny był.
<link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... le+Cursive" rel="stylesheet"><style>.mrumagic46 {border-spacing: 1.5mm; margin-top: 20px; margin-bottom: 20px;}.mrumagic46 td {vertical-align: top;}.wielka46 {width: 130px; outline-offset: -3px; outline: solid 1px #999; }.mruczanka46a, .mruczanka46b {font-family: 'cedarville cursive'; font-size: 12px; line-height: 15px; color: #a37b54; text-transform: none;}.mruczanka46b {margin-left: 22px; margin-top: -5px;}.forphil46 {width: 130px; padding: 2px 0px 1px 1px; border-top: solid 1px #999; font-family: calibri; font-size: 9px; line-height: 10px; color: #666; letter-spacing: 1.8px; text-align: justify; text-transform: none;}.mru46 {color: grey; text-decoration: none; font-size: 6px; line-height: 10px; position: relative; margin-left: 110px; opacity: 0.8;}</style><center><table class="mrumagic46"><tbody><tr><td><img class="wielka46" src="https://64.media.tumblr.com/f58711e496e ... d><td><div class="mruczanka46a">Tell me, do I get blessed</div><div class="mruczanka46b">or do I get cursed?</div><div class="forphil46">Liar beyond that light, we fade in to reality, between these lies, we dive into this real life. And I walk like a lion, I’m making my own history. I don’t know answers, I just go my own way</div><a href="https://armia-mruczanki.tumblr.com" class="mru46">[mru]</a></td></tr></tbody></table></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Za bardzo zadomowił się w Seattle, żeby jechać w jakiekolwiek Bieszczady – chińskie, nepalskie, tybetańskie czy nawet i jakieś takie z Peru. Chociaż ta ostatnia opcja oferowała bliskie spotkanie z puchatymi alpakami, to też było do rozważenia. Wbrew pozorom raczej by sobie poradził z ewentualnym koszem. Z zewnątrz wyglądał na maślaną bułkę, ale w środku był twardy jak taka bardzo długo leżąca całkiem zwyczajna bułka. Gorzej jakby go namoczyć, wtedy mógł się rozkleić jak każda wsadzona w wodę bułka, ale nie zmieniało to faktu, że trzymał się raczej porządnie nawet z potężną kłodą rzuconą prosto pod nogi. Był wytrwały i za bardzo skupiał się na swoich celach, żeby się tak od razu poddawać po jednym niepowodzeniu.
 – Ej! – Odszturchnął go biodrem, bo akurat miał zajęte ręce. – Nie mam czasu być nerdem. To, że czasem zarwę nockę z ziomkiem nie oznacza, że nerdzę. – Wyszczerzył się. Raczej by się określił mianem casuala. Tu sobie pogra trzy godziny, tam jedną kolejną, a potem przez parę dni się nie pojawia z nadmiaru obowiązków. Choćby chciał to ciężko mu było znaleźć codziennie parę dłuższych chwil na robienie wszystkich daily, rajdów i innych aktywności. Był w dodatku bardzo multiplatformowy i zdarzało mu się zaniedbywać choćby takiego kompa na rzecz posiedzenia przy jakiejś gierce na konsoli. To, że przerobił jeden z pokoi na game room wcale nie oznaczało, że jest nerdem. Chyba. Dobra, może trochę był. Jego kolekcja gier mogła być mokrym snem niejednego nastolatka. Tylko co z tego, jeśli nie miał czasu tego wszystkiego ogrywać? Jedyne, w co grał tak naprawdę regularnie, to LoL. Nie chciał spaść w dywizji.
 – Czy ty widziałeś kiedyś jakiegoś metala, któremu bliżej z wyglądu do gnoma niż wikinga? Chociaż... ci k-popiarze to też jakieś mutanty – mruknął. To, że w ogóle zrobił się popularny, zawdzięczał pewnie urokowi osobistemu, bo momentami naprawdę przypominał dziecko wywleczone za kołnierz ze szkoły. Natura poskąpiła mu wzrostu, ale przynajmniej z twarzy nie był jak taki przeciętny Chińczyk, bo wtedy to pozostałoby mu już tylko zostanie żywym kalkulatorem – niezależnie od posiadanych umiejętności. – Zawsze mogę wypuścić jakiegoś rockowego singla. Fanbase jakoś za specjalnie nie zaprotestuje, jeśli będzie dobry. Tylko najpierw muszę dokończyć aktualny album, więc... tak z pół roku pewnie co najmniej zanim bym się za to zabrał.
 Nie zamierzał marudzić. Darowanemu alkoholowi w procenty się nie zagląda czy coś w tym stylu. Tylko jakoś tak zmierzył ratownika od stóp do głowy po tym jego „zobacz na kogo wyszedłem”. No nie skomentował. Musiałby wybrać pomiędzy czymś złośliwym, a czymś, co mogłoby zdradzić, że mu się nawet podoba to, na kogo wyszedł.
 – No tak. To tylko na studiach dla artystów ludzie są pojebani i dzielą się na tych, którzy piją denaturat rozcieńczony terpentyną i tych, którzy podpieprzają rodzicom z barku dwudziestoletnią szkocką – stwierdził przypominając sobie jak to było wesoło na pierwszym roku. Jego uczelnia to była istna wylęgarnia dziwolągów. Przyszłe gwiazdki gwiazdorzące bardziej niż on, a jeszcze kompletnie nieznane światu (w przeciwieństwie do niego), ci z wydziału sztuk pięknych występujący w każdym kolorze tęczy, niebinarni i identyfikujący się jako helikopter bojowy, ludzie, którzy w sumie sami nie wiedzieli, co tam robią i ludzie wyglądający jak skrzyżowanie hipstera z menelem. Ci ostatni pewnie nie pogardziliby winem marki wino. – Zacny trunek, milordzie – dodał unosząc lekko szklankę jak do toastu, zaraz po tym jak napił się nieco więcej i bardzo usilnie starał się zamaskować skrzywienie uśmiechem. To już czysta wchodziła lepiej, a w smaku tak samo wypalająca mordę. – Wyczuwam nasłonecznione stoki czwartego kręgu piekielnego oraz delikatną nutę umoczonych kopyt diabła. Pewnie sam wyciskał z kamieni siarkę najwyższej jakości, żeby stworzyć te arcydzieło – zażartował. Poddanie Amerikareny analizie smakowej było chyba zadaniem trudnym nawet dla najwybitniejszego krytyka kulinarnego wyczulonego na każdy atom składników. Ji-Ji odnosił wrażenie, że po kilku takich kartonach straciłby w ogóle zmysł smaku i być może to stało za wypaleniem kanalików łzowych Quinna.
 – Jeszcze chwila. Wyciągniesz mi durszlak? Jest w tej samej szafce co szklanki, na górze. – Poradziłby sobie, ale wymagałoby to od niego podskakiwania i dzikich akrobacji, a już powoli czuł jak trunek, którym uraczył go Queenie, zaczyna go rozgrzewać. Wolał się nie wyłożyć przez jakiś niespodziewany zawrót głowy, a skoro obok miał żyrafę to żyrafa mogła mu jeszcze nieco pomóc. Dla niego to kwestia podniesienia ręki, a nie wyprawy w Himalaje i zakładania obozów co pół metra.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 – Mhm, mhm. – Pokiwał głową, choć tonem głosu zdradził, że wcale nie wierzył w to, co ten mu właśnie powiedział. Dodatkowo zaraz znów go szturchnął (zaraz komuś się krzywda stanie; ktoś poleci na glebę) i nie omieszkał dodać: – Nerd. – Bo kto inny jak nie taki rzeczony nerd wywoływałby nekromantów i porównywałby ich do medyków? On w życiu by o takim skojarzeniu nawet nie pomyślał, więc to jemu było bliżej do tego casuala, niźli koledze. Ale wiadomo: wszystko było dla ludzi. Gry także. Nie zamierzał go w żaden sposób szykanować za biegłość w RPG-ach. Ewentualnie tylko trochę podokuczać, bo najwyraźniej lubił go szturchać.
 – Otóż nie, ale Bono chodzi w twoim przedziale i jakoś robi karierę z muzyką, która jest w porządku. – Bo kto nie kojarzył U2? Chociażby jednego utworu? Choćby ze słyszenia? I kto nie podrygiwał przy tych dźwiękach? Bruno Mars też nie był wyrośnięty, ale śmigał w kapeluszach i jeszcze miał fryzurę na przystrzyżony żywopłot to mu dodawało te parę centymetrów. Teraz to chyba modne nawet były buty, które sprawiały, że było się nieco wyższym. Jakby chciał to by sobie poradził. I, o właśnie:
 – To trochę długo. Nie wiem czy będzie mi się chciało przez tyle czasu oszczędzać miejsce na telefonie, żeby to potem zgrać. – Bo najwyraźniej nie wykluczał takiej opcji, a nawet z góry zakładał, że gdyby Ji-Ji wydał takowy kawałek, to znalazłby się on na jego urządzeniu. A podobno fanem nie był. Zawsze jednak mógł zostać. Odpowiednio zachęcony.
 Pokrochmalone te jego studia. Jakieś podziały? Przecież u niego to się pił to, co było. Czyli najczęściej tę nieszczęsną Amerikanerę przyniesioną przez kogokolwiek. To już była nawet tradycja, dziwnie patrzono na ludzi, którzy wnosili jakieś bardziej wyszukane trunki, bo traktowano ich, jakoby chcieli być lepsi od reszty (a nie, że woleli uniknąć zatrucia czy innych powikłań w wyniku spożycia tego sikacza).
 – Chyba wiem, w której części byłeś – skwitował, spoglądając na niego wymownie, by zaraz potem umoczyć dziób w tej taniej podróbce wina. Sugerował właśnie, że był tym, który wolał podpieprzyć godziwy trunek, niż szmacić się jakąś obrzydliwą taniochą. Jak teraz.
 Upił całkiem sporo zawartości swojej szklanki, zerkając przy tym na kolegę, który poddawał analizie ich dzisiejszy alkohol. Wywrócił przy tym teatralnie oczami, jednak na ustach pojawił się, oczywiście cierpiętniczy, uśmiech.
 – Ale robisz oprawę. Po prostu zaciśnij poślad i pij, przecierpisz. – Co on? Próbował ten obrzydliwy smak przegadać? To nic nie zmieni. Może jak sobie włączy filmik czy zdjęcie z jakimś faktycznie drogim winem i będzie pił patrząc na to, to oszuka mózg. Ludzie na dietach próbowali tak robić. Ciekawe czy im pomagało?
 Przeszedł po ten nieszczęsny durszlak, by go wyciągnąć i to tylko po to, by założyć go na głowę gospodarza. Taki, kurczę, śmieszek z Quinna. Nawet postukał go po głowie, sprawdzając czy ów kask gwarantuje odpowiednią ochronę. Pal sześć, że jak tak dalej pójdzie to będzie makaron z włosami. One pewnie i tak droższe były niż pasta z Walmartu.
 – A ty jutro nie pracujesz, że siedzisz tak po nocach? – spytał, cofając się od niego, by oprzeć się dupskiem o wyspę. Splótł ramiona na torsie. On do roboty musiał wracać, toteż nie mógł się porobić. Zasadniczo można było go posądzić o pracoholizm, wolne niechętnie wybierał, a też nie było o nie łatwo przy takim przemiale i z Baśką oraz jej chorującym kotem. – Że wieczór poświęcasz pospólstwu – takiemu jak on – jestem w stanie zrozumieć, ładnie będzie wyglądało w czasopismach, ze dokarmiasz służby medyczne, ale że od razu decydujesz się na picie czegoś, co cię może trzymać do rana?
<link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... le+Cursive" rel="stylesheet"><style>.mrumagic46 {border-spacing: 1.5mm; margin-top: 20px; margin-bottom: 20px;}.mrumagic46 td {vertical-align: top;}.wielka46 {width: 130px; outline-offset: -3px; outline: solid 1px #999; }.mruczanka46a, .mruczanka46b {font-family: 'cedarville cursive'; font-size: 12px; line-height: 15px; color: #a37b54; text-transform: none;}.mruczanka46b {margin-left: 22px; margin-top: -5px;}.forphil46 {width: 130px; padding: 2px 0px 1px 1px; border-top: solid 1px #999; font-family: calibri; font-size: 9px; line-height: 10px; color: #666; letter-spacing: 1.8px; text-align: justify; text-transform: none;}.mru46 {color: grey; text-decoration: none; font-size: 6px; line-height: 10px; position: relative; margin-left: 110px; opacity: 0.8;}</style><center><table class="mrumagic46"><tbody><tr><td><img class="wielka46" src="https://64.media.tumblr.com/f58711e496e ... d><td><div class="mruczanka46a">Tell me, do I get blessed</div><div class="mruczanka46b">or do I get cursed?</div><div class="forphil46">Liar beyond that light, we fade in to reality, between these lies, we dive into this real life. And I walk like a lion, I’m making my own history. I don’t know answers, I just go my own way</div><a href="https://armia-mruczanki.tumblr.com" class="mru46">[mru]</a></td></tr></tbody></table></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Wydał z siebie tylko takie krótkie pfff nawet nie próbując już bronić swojego stanowiska. Gdyby pociągnęli temat gier to zaraz by wyszło, że wie na ich temat zaskakująco dużo jak na kogoś z „brakiem czasu”, ale i tak większość tej wiedzy czerpał ze streamów i czytania wiadomości. Czymś trzeba było zabijać czas w trakcie podróży czy siedzenia pod pędzlem charakteryzatorki. Tu sobie coś poczytał o jakiejś postaci, tam o fabule, a potem się okazywało, że pół uniwersum ma w małym palcu. Tym u nogi w dodatku. I że może gadać o tym godzinami.
 – Porównujesz mnie z typem, który ma zespół od przeszło czterdziestu lat i zaczynał w czasach, w których gust muzyczny był zupełnie inny – zmarszczył lekko brwi. No Ji to akurat działał tak z jedną dziesiątą tego, w momencie, gdy ludzie głównie słuchali popu i to on królował w stacjach radiowych. Przynajmniej tych największych i najbardziej popularnych. – Nie wiem czy odbierać to jako przytyk czy komplement – dodał zastanawiając się nad tym przez krótką chwilę. Ostatecznie się poddał, z tym Quinnem to nigdy nie wiadomo, kiedy próbuje dogryźć. Póki co, Jingyi czuł się dobrze w tym, co tworzył, a wzrost mu nie przeszkadzał. Mieli go za uroczego, zwłaszcza na tle reszty zespołu i tancerek, które w butach bywały od niego wyższe o głowę. Całe szczęście, że perspektywa potrafiła załatwić robotę, jeszcze w połączeniu z odpowiednimi ruchami na scenie.
 – No kurde. Sam zobacz – sięgnął po telefon, oparł się plecami o blat i włączył kalendarz. Maj był jeszcze w miarę w kratkę, choć drugą połowę miał zapchaną po trzech dniach pustki. Przesunął na czerwiec, gdzie jedno za drugim pooznaczane miał wyjazdy, koncerty, wywiady, nagrania, sesje zdjęciowe oraz inne imprezy, w lipcu podobnie i dopiero sierpień przypominał aktualną kratkę ze względnie znośną ilością wolnego. – Wrzesień najwcześniej. A jeszcze dogadać się z resztą zespołu, napisać tekst... – Zawiesił się na moment i przeczesał powoli dłonią swoją czuprynę. Bo czy on właśnie zajarzył, że Lucky poświęciłby mu fragment pamięci w telefonie? Zmarszczył brwi. Spojrzał na niego. – A gdybym tak się nie rozdrabniał tylko jednak od razu pojechał z całą płytą? – Od razu zrobił sobie notatkę z przypomnieniem na jutro, żeby pogadać z chłopakami na ten temat. Podejrzewał, że nie będą protestowali, zresztą i tak był liderem i miał najwięcej do powiedzenia, ale nie chciał im niczego narzucać na siłę. Ot, luźna propozycja.
 – Ja się podpinałem pod innych. Mój tata... – opuścił wzrok wyraźnie tracąc trochę tej niepoprawnej radości, którą promieniował. – ...nie miewał takich rzeczy. – Wciąż ze spojrzeniem wbitym w podłogę sięgnął po szklankę i już nie odpowiadając na żadne propozycje zaciskania tyłka rąbnął całą resztę zawartości naraz. Weszło trochę lepiej, chociaż to może wspomnienie ojca nieco złagodziło paskudny smak trunku. Trochę zakręciło mu się w głowie, ale to jeszcze nic.
 Przerwał mieszanie w woku, żeby spojrzeć w górę. Hełm przedni, tylko obronę przed strzałami miał niską przez tą ilość otworków. Zerknął na Quinna uśmiechając się półgębkiem i zdjął naczynie z głowy. Na szczęście nie liniał jak kot zmieniający futro z zimowego na letnie, więc raczej nie powinni mieć nieoczekiwanych niespodzianek w jedzeniu.
 – Jutro mam wolne. Wieczorem tylko mamy próbę, ale i tak nie wiem, czy nie przełożymy. – Już powoli zaczął zaciągać swoim akcentem, którego normalnie nie było słychać, dopóki był całkowicie trzeźwy. Ale jeszcze dało się go zrozumieć i nie robił losowych wtrąceń po chińsku. – Mogę szaleć! Zwłaszcza jak pospólstwo z tych fajniejszych. Z fajnymi zawsze się dobrze spędza czas. – Popacał go przyjaźnie po ramieniu. No, to etap wchodzenia zwiększonej wesołości też już zaliczony. – Pewnie będę po tym tak umierał, że nawet ci nie będę truł dupy, bo patrzenie w ekran będzie torturą.
 Przemieszał jedzonki z ostatnim składnikiem – odcedzonym makaronem – i już po kilku chwilach można było nakładać. Jeszcze tylko starty ser na wierzch i odrobina świeżej bazylii dla zwiększenia różnorodności kolorystycznej.
 – Służby medyczne wezmą sobie widelec. Chyba, że wolą pałeczki, to szufladę niżej. – No on na przykład jak tylko mógł to wybierał to drugie. Na czymś zręczność palców trzeba było trenować. Przeniósł im talerze na stół w jadalni, żeby się tak nie gnieść w tej kuchni, ale zanim usiadł to oparł się jeszcze na moment o swoje krzesło i zerknął w telefon, w którym przyszły mu trzy powiadomienia o nowej wiadomości, jedno za drugim. Przewrócił lekko oczami i wyciszył to w cholerę. Nie miał czasu na pierdoły. – Qǐng xiǎngyòng – wyszczerzył się do Queenie. O ile poprzednie krzaczki i znaczki mogły być średnio (lub wręcz wcale) zrozumiałe, tak tę frazę rzucał właściwie za każdym razem przy dokarmianiu go i kiedyś nawet tłumaczył.

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”