WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ft. Tripp Bowers

Zablokowany
when there's nothing left to burn, you have to set yourself on fire.
Awatar użytkownika
26
188

gangsterzyna z mlekiem pod nosem

meliny w south parku

south park

Post

about me

imie i nazwisko

Jericho Cel Tradat

pseudonim

Jerry

data i miejsce urodzenia

13.02.1997, Seattle

dzielnica mieszkalna

South Park

stan cywilny

to skomplikowane

orientacja

zależy, kto pyta

zajęcie

złota rączka

miejsce pracy

wszędzie i nigdzie

wyznanie

cynik i hipokryta

jestem

miejscowy

w Seattle od:

25 lat

my story
- Nazwisko?
- Cel Tradat.
Pytające spojrzenie. Prośba o powtórzenie. Przeliterowanie. Szpice pomalowanych na turkus paznokci rejestratorki stukające miarowo o klawiaturę Macintosha - dumy i chwały oddziału przyjęć, wynalazku z roku 2008. No i, oczywiście, Ostrożność - by nieopatrzną literówką nie wydać się z własną ignorancją, albo, nie daj Boże, rasizmem.
- To włoskie, s y n k u?
Eden kręci głową. Boję się go zawsze gdy tak robi, choć wiem, że nie mam czego (rodzina? nie, własnej rodziny nigdy by nie ruszył).
- Nie. Romskie.
- Romskie? To skąd jesteście, z R u m u n i i?
- Stąd.

Mój najstarszy brat opiera się o kontuar. Widzę, jak cierpliwość opuszcza go przez pory oliwkowej skóry, i z każdym z wolna cedzonym przez zęby oddechem.
- Długo jeszcze? Potrzebujemy pomocy lekarza -

słowa rozmywa się, wtapiają w mdły seledyn szpitalnych ścian, bulgoczą gdzieś pod sklepieniem mojej czaszki (jeszcze o tym nie wiem, ale za półtorej godziny okaże się, że jest w dwóch miejscach pęknięta).
- Czy wiesz, gdzie jest wasza matka?
- Nie.
- Inna rodzina?
- A musi być r o d z o n a ?
- Co?
- Co?
- Nie rozumiem pytania.
- Pytam, czy rodzina musi być z tej samej k r w i . Bo jeśli nie musi, to tak. Mamy rodzinę.

Jest Zostało nas pięcioro.
Zion, który rozmawia z policjantem, Eden, który rozmawia z lekarzem, Nazareth,, która kopie dozownik wody i my: to znaczy Babylon, i ja. Baby - która składa się głównie z wielkich oczu, chaosu czarnych kędziorków, i gili spływających jej z zadartego nosa, jest malutka, nie skończyła jeszcze trzech lat. Ja mam prawie trzynaście, ale wyglądam na dziesięć, a czuję się na osiemdziesiąt dwa.
Poza tym - tu się bynajmniej nie kończymy. Bo przecież jest wujek Jake, który zaraz wparuje do szpitala, w ostatniej chwili zostawiając w samochodzie broń, i Marius, z jego krzaczastymi brwiami i piersią brzęczącą kolekcją złotych łańcuchów. Jest Daniela, Ana-Maria i Mihaela, w welurowych dresach (na co dzień) i kwiecistych sukienkach (od święta). No, i są McNeilowie.

Siedzę sztywno; tylko dwa kościste metronomy dyndających nad posadzką nóg zdradzają, że w tym ciele jest w ogóle jakiś chłopiec (a nie tylko wata i puch, czy czym tam wypycha się atrapy). Próbuję odczytać czas - rozszyfrować elektroniczne hieroglify wyświetlane przez zegar zawieszony nad drzwiami lekarskiego gabinetu - ale jedno oko mam spuchnięte i zaropiałe, a drugie sklejone pyłem i sadzą. Musi być jakaś piąta nad ranem. Może czwarta? Jest czerwiec (dwunasty; dwa-zero-zero-dziewięć); dopiero świta. Za chwilę dzień zrobi to, co zawsze robi - po każdym końcu świata. Rozpocznie się na nowo.

Tamtej nocy zginął nasz ojciec. Podobno spłonął żywcem, on, i tamta kobieta (biała, zamożna, włosy jak płonka ze złotych nici, zęby białe niczym perły). Podobno cierpiał. Nie wiem, czy to dobrze (ale pamiętam, że wiele razy wcześniej życzyłem mu śmierci - wtedy, kiedy akurat nie myślałem, że sam bez zawahania oddałbym za niego życie). Podobno ktoś za tym stał. Podobno ktoś stał także obok - po przeciwnej stronie ulicy, pilnując, by ogień nie wygasł zbyt szybko. Podobno tak się kończy praca w tym biznesie. Podobno takie rzeczy spotykają w tym kraju brudasów. Podobno. Podobno. Podobno -

byłem niegrzeczny.

Wbijałem gwoździe w podeszwy wojskowych butów, i - okazjonalnie - łokieć między żebra kolegów z ławek (a raz? cyrkiel w kłąb czternastoletniej dłoni szkolnego sąsiada, który jakoś mi się naraził; nie pamiętam w sumie jak). Mówiło się, że tak odreagowuję. Tylko nikt nie chciał mi nigdy powiedzieć: co?
Jaką traumę? Jaką stratę? Jaki ból?
I czyj? Mojej matki? Mojego ojca? Czterech pokoleń cierpiących głód w płaskim, wypalonym słońcem kraju na połaci europejskiej ziemi?
Gdyby ktoś mi powiedział, może łatwiej byłoby mi znaleźć w tym wszystkim sens. Jakiś cel (ten w nazwisku - nigdy nie wystarczał). Jakąś - pierdoloną - logikę.
Szukałem go zawsze gdzie tylko się dało:
- w błękicie tęczówek dziewcząt biało-rumianych jak jasny chleb, i wygrzane słońcem brzoskwinie;
- na dnie butelek z zielonego szkła, i w ich kalejdoskopicznych odłamkach, po ciosach wymierzanych w asfalt;
- w głosie mojego najlepszego przyjaciela, w pokojach w jego dużym, pięknym domu, w pomysłach na życie, które sączył mi do ucha, w słoności łez, na jakie pozwoliłem sobie przy nim tylko raz;
- w bójkach i kłótniach, w ucieczkach i powrotach, w głupotach i błędach popełnianych kompulsywnie, raz po raz;
- w dotyku najgładszych dłoni, jakie przyszło mi znać, w kocham Cię szeptanym przez wargi, malinowe w smaku i kolorze, w siedemnastoletniej gwałtowności ruchów i pochopności decyzji;

Dziś myślę, że z sensem jest jak z Bogiem i moim ojcem, moim ojcem, moim ojcem. Po prostu nie ma go nigdzie.
A chciałbym wiedzieć wierzyć, że jest wszędzie.

- Nazwisko?
Pielęgniarka patrzy na mnie z ciepłym, matczynym uśmiechem. Pachnie jak zasypka dla niemowląt, i jak pot. Nienawidzę jej od pierwszej chwili. Jej, i kolorów porodówki. Jej, i płaczu dzieci dokoła (sam czuję się jak jedno - które teraz podobno ma wychować swoje własne). Wciskam dłonie głębiej w kieszenie bojówek. W prawej nogawce mam dziurę, we włóknach lewej utknął jakiś żwir.
- Cel Tradat.
- O, to wło-...?
- Spierdalaj.
Mówię. Zabieram Fionę. Zabieram dziecko. Trzaskają za nami drzwi.
my flaws
czego oczy nie widzą:
- dziewięciu tatuaży, udanych mniej i bardziej, nieregularnie rozrzuconych na plecach i brzuchu Jericho - zwykle skrytych pod materiałem podkoszulków, i narzucanych na ramiona koszul, których posiada całą kolekcję;
- czterech implantów dentystycznych (nazywanych w ten sposób w medycznym żargonie, potocznie: po prostu sztucznych zębów), górnej trójki i czwórki, i dolnej czwórki i piątki po prawej stronie szczęki - pamiątek z barowej bójki, w którą wdał się w wieku ledwie osiemnastu lat;
- wyświechtanego tomiku poezji Keatsa, wciśniętego głęboko w ciasny wąwóz powstały między krawędzią łóżka, a oblepioną plakatami post-punkowych zespołów ścianą;
- i tych kilku żałosnych prób tworzenia na własną rękę, porzuconych gdzieś na marginesach książek i dawno nieotwieranych szkolnych podręczników (z czasów przed wydaleniem Jericho z liceum w ostatnim semestrze nauki);
- siniaków na jego własnym, oraz cudzych ciałach: po upadkach z deskorolki, bójkach, które mogły skończyć się jedynie ostrzejszą wymianą zdań, a jednak (przy nieskromnym udziale Cel Tradata) wyeskalowały do fizycznej szarpaniny, pocałunkach, które nigdy nie powinny zostać złożone, i obietnicach - wypisanych ostrzem noża we wnętrzu dłoni - których żadna ze stron nie dotrzymała;
- drobnych parafenaliów regularnie podwędzanych przez Jericho z nieustannie zmienianych miejsc pracy: płyt z okresu, w którym zatrudniano go w sklepie muzycznym, białych korków z czasów gdy pracował na kręgielni, a nawet wypchanego kruka o szalonym spojrzeniu - stojącego na regale w sypialni chłopaka - podkradzionego taksydermiście, u którego przez miesiąc parał się obowiązkami asystenta;
- niezliczonych paragonów z Dairy Queen - tego na granicy South Parky i Burien - za którym Jericho zwykł spędzać całe godziny, paląc i jeżdżąc na desce na przemysłowym parkingu przybytku, wyblakłych teraz, i wepchniętych z pewną dozą nieuzasadnionej brutalności na dno wymęczonego życiem plecaka;

tego sercu nie żal:
- tęsknoty za matką, i za ojcem - choć to pierwsze z rodzicielskiej diady Jericho niejednokrotnie nazywał w myślach, i nie tylko, zdradziecką dziwką, a to drugie - chujem i skurwysynem, wypisanych czarnym tuszem w dwudziestoczteroletnich tkankach ciała;
- nieopanowanego, niezrozumiałego, i ogarniającego go często zupełnie niespodziewanie gniewu, z którym Cel Tradat nie potrafi sobie poradzić od dzieciństwa;
- równie wstydliwej co gniew wrażliwości - przyczyny, dla której przez lata dokuczały mu dzieciaki z sąsiedztwa, banda małych, brzydkich troglodytów o grubych karkach i krótkich palcach, oraz dla której przysiągł sobie, że nigdy nie da po sobie poznać, że czuje ból inny, niż ten wyłącznie fizyczny;
- jeszcze do pary z nią - sentymentalizmu, nakazującego szatynowi zbierać bzdurne pamiątki po najważniejszych wydarzeniach z życia - jak pawie pióro, jedyną relikwię po ledwie pamiętanej babci, pierwszy ząbek swojego syna, przechowywany skrzętnie w kieszeni portmonetki, bilety do kina z tego dnia, gdy on i Fiona pierwszy raz poszli na oficjalną randkę;
- marzeń; zarzuconych - jak dłonie zarzuca się na oczy własnego dziecka, mijając wraz z nim miejsce zbrodni; niespełnionych - jak obietnice dane mu przez świat w technikolorowych serialach z lat dziewięćdziesiątych; snutych, po prostu, coraz rzadziej - bo tak, mówią, w jego wieku jest rozsądniej;
and more

imię/ nick z edenu

achillo

kontakt

pw, potem discord

narracja

miszung i szajba

zgoda na ingerencję MG

tak, yolo

Jericho Cel Tradat

Tripp Bowers

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

akceptacja!
Serdecznie witamy na forum, twoja karta została zaakceptowana. Możesz teraz dodać tematy z relacjami, kalendarz oraz telefon i cieszyć się fabularną rozgrywką, którą musisz rozpocząć w ciągu 7 dni.

autor

Zablokowany

Wróć do „Panowie”