WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • Marzec 2022
    Ubud, Bali

Tyle lat przemierzała przez życie, w złe duchy wiary swej nie pokładając, a teraz?

Mogłyby istnieć… w końcu łatwiej obwiniać złe duchy za własne błędy, prawda?

Odwaga to, czy głupota? Raczej to drugie, biorąc pod uwagę fakt, że sama Ariel niewiele wspólnego ma z odwagą. Jej życie to pasmo pełne uniesień, których następstwem z a w s z e jest ucieczka. Po grudniowym miesiącu wzlotów, nastąpił styczniowy upadek. Nowy rok to i nowe możliwości ucieczki. Z racji, że w te dobre życiowe wybory też grać nie potrafiła, możliwości okazały się utraconymi szansami, które przyszło jej opłakiwać na indonezyjskiej wyspie. Poetycko tak, gdy serce żalem ściskane żegna się z tym co porzuciła, w miejscu, w którym wszystko się zaczęło. Wszystko idealnie zwieńczone w czasie - marzec. Miesiąc wielkiej ceremonii puryfikacyjnej poprzedzającej Nyepi. Czy mogło istnieć coś lepszego od uroczystości, której celem jest oczyszczenie się z nagromadzonego zła w ciągu całego roku? Jej wprawdzie przydałoby się ekstremalne oczyszczenie z dwudziestu ośmiu lat, ale nie wzgardzi tym jednym rokiem - do łatwych przecież nie należał.

Łudziła się, że coś się odmieni.
Miała nadzieję, że w końcu nadejdzie upragniony spokój.

Tak, jak po kilku dniach barwnych procesji na Bali, kiedy to Ubud zamarło. Utonęło w ciszy, by po zmroku pogrążyć się w obezwładniającej ciemności. Jeszcze nigdy wcześniej nie miała okazji podziwiać tak pięknie rozgwieżdżonego nieba, jak tej nocy na indonezyjskiej wyspie. Ona - skryta w pościeli, dachowe okno z nieziemskim widokiem i złe duchy, które według legendy zeszły tej nocy na ziemię.

Czy kompletna cisza i ciemność przekona demony, że ziemia ta jest wymarła i zostawią ją w spokoju? Chciała w to wierzyć i właśnie dlatego uczestniczyła w tym święcie jak tutejsi mieszkańcy - spędzając dzień w zupełnej ciszy, oddając się medytacji.

Nastał świt. Ulice, które kilkanaście godzin wcześniej wyglądały tak, jakby zniknęli z nich wszyscy ludzie, ponownie ożyły. Nyepi wyznaczył początek nowego roku według Saka. Roku, który musiał być lepszy.

Zwiewny kombinezon trzepotał pod wpływem wiatru, kiedy przemierzała uliczki na miętowym skuterze. Zawsze miała problem z tutejszymi zasadami ruchu drogowego, ponieważ w praktyce one nie istniały. Zajeżdżanie drogi i wymuszanie pierwszeństwa już nawet jej nie zaskakiwały, a kiedy raz zatrzymała się na czerwonym świetle (na które swoją drogą nie łatwo było natrafić, ponieważ skrzyżowania z sygnalizacją świetlną można policzyć na palcach jednej ręki) pojazdy stojące za nią zmówiły się, by strąbić ją, no bo kto to widział stać na czerwonym świetle?! Te drobne niedogodności związane z przemieszczaniem się, nie były w stanie zrazić jej do miejsca, które skłonna była nazwać swoim drugim domem. Czy po Seattle przyszło czas na Ubud? Czy podczas spaceru po lokalnym targowisku naprawdę rozważała ukrycie się tu na dłużej? Czy przebierając pomiędzy świeżymi owocami i chłonąc ich zapach czuła się tak, jakby wróciła do domu? Możliwe, w końcu tam dom twój, gdzie serce twoje - a tak się złożyło, że dawno, dawno temu, Ubud skradło cząstkę jej serca.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kogokolwiek innego, byleby nie siebie.
Obwiniać, rzecz jasna. Obciążać odpowiedzialnością za błędy i ucieczki. W najbardziej prymitywnym z samoobronnych odruchów, w najbardziej desperackim akcie ratowania dobrego imienia (które nosić, przecież, trzeba dzień w dzień, dobrą minę robiąc nawykowo nawet do bardzo złej rozgrywki).
Tłumaczyć się, również - czasem przed otoczeniem, czasem zaś wyłącznie przed własnym odbiciem, podchwyconym w prostokątach lotniskowych luster, wpływem czynników zewnętrznych. Przesileniem wiosennym, próbą zapobiegnięcia czyhającemu ponoć za horyzontem młodości kryzysowi wieku średniego (cokolwiek ta enigmatyczna nazwa miała nieść ze sobą...), tym, że się ostatnio coś przeczytało na temat negatywnego wpływu stagnacji na odporność psychiczną, a przecież - jako świeżo upieczony ojciec - Krzyzanowski musiał dbać o swój dobrostan.
O ile łatwiej było rzucić - własnej matce, na przykład, z troską wpisaną w spojrzenie bladoniebieskich oczu odprowadzającej go przydomowym podjazdem do zamówionej na lotnisko taryfy - że naprawdę, koniecznie, absolutnie musiał wyjechać, niż przyznać się, że chciał po prostu. Że od tygodni o niczym innym nie myślał i nie marzył, że niczego więcej nie planował - zostając w Blue Surf Cafe długo po zamknięciu, z łokciami wspartymi o blat niedosprzątanego stolika, a powiekami - kreskówkowym wzorem - na przysłowiowych zapałkach.
Wszystko byłoby lepsze (czytaj: łatwiejsze do zniesienia) niż niedaleka pewnie prawdzie myśl, że być może...
  • Cóż. Może Bluejay Krzyzanowski był po prostu tchórzem?
Ten, którego zbita w małe grupki gawiedź, odwiedzająca plażę przy odpowiednim wietrze, zwykła zwać nieustraszonym. Ten, o którym sąsiedzi mówili, że wariat, ale i odważny, gdy w objęcia oceanu wypuszczał się pod ostrzeżeniami sztormowymi. Ten, który ponoć adrenaliną się żywił, a ryzykiem oddychał...
  • Nie był w stanie znieść konsekwencji własnych błędów decyzji.
I to nie tak, zaznaczmy, że Bluejay nie był szczęśliwy. Czasem tylko, dzień w dzień budząc się o tej samej porze, i odtwarzając monotonię rytuałów przykładnego syna, pracownika, ojca, czuł, że zwyczajnie nie może oddychać.

Zupełnie inaczej, niż teraz - w mającej trwać ledwie dwanaście dni eskapadzie na drugi kraniec tego dziwacznego Świata - tropikalną, rozpachnioną słodyczą owoców i misterium przypraw nieznanych nikomu na Zachodzie, wilgoć powietrza z błogością wciągając w nozdrza. Podwinąwszy rękawy lnianej koszuli, zarzuconej ciut-niedbale na spocone, rozpieszczone ciepłem ciało. W krótkim spacerze ucinanym sobie bez pośpiechu, i plecakiem wypełnionym kulinarnymi znaleziskami z pobliskiego targu - łupami za osiem dolców, którymi miał zamiar żywić się dziś, i pewnie jeszcze i jutro.

Gdyby ktoś go spytał co tu robi, Bluejay powiedziałby - u rozmówcy pewnie wywołując rozbawienie, lub niezrozumienie - że oddycha. Ale taka była prawda; nie znał lepszej odpowiedzi. Tu dopiero czuł, że może nabrać w płuca drobin tak innego niż w Seattle powietrza. Ale także - i to może było ciut martwiące - tu zaczynał także czuć, że znowu mu się chce.
Oddychażyć, oczywiście.
Pełną piersią; miarowo unoszącą się, o opadającą, pod leciutkim materiałem ubrania. Wczoraj - cały dzień zatopiony w przejmującej ciszy, w której posłyszeć mógł tylko własną tęsknotę własne myśli; i dzisiaj - w odrodzonym z popiołów starego roku zwyczajowym gwarze wyspy.
Tumulcie ludzkich głosów, nawałnicy nachalnych okrzyków wydawanych przez sprzedawców owoców i rękodzieła, mających nadzieję na ubicie, dziś akurat (jak każdego innego dnia...) interesu życia, mieszaninie akcentów, zgrzycie otwieranych i zamykanych markiz małych warungów i restauracyjek, i, wreszcie, w nieustającym jazgocie klaksonów.
Jeden z nich -
  • posłyszawszy przerażająco blisko, gdy, jak zawsze trochę nieobecny, wszedł na jezdnię nie zerknąwszy wcześniej we wszelkie możliwe strony.
- Chryste! - jęknął na pojedynczym, desperackim wydechu powietrza, uskoczywszy dosłownie w ostatnim momencie, w akompaniamencie głuchego dźwięku, jakie wydały wymykające się z jego plecaka owoce - biel i amarant smoczych owoców i oranż soczystych mango - opadające na zakurzone pobocze - Możesz uważać jak...
Głosem przerwanym nagłym cięciem ciszy.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”