And I'll be a rabbit in the headlights
: 2022-01-16, 18:10
those nights when you crave someone
to be there at dawn, to wake with, ‘cause aren’t we all just
looking for a little bit of hope these days?
25.12.2021 Zrobiło się późno. Późno – ale nie „za późno”. Nie w sposób, który sugerowałby, że o, proszę; znowu, znowu, znowu się spóźnili.
Było więc późno – w najbardziej neutralnym znaczeniu tego słowa. Późno – jak to z reguły bywa, kiedy dzień spędza się w towarzystwie najbliższych przyjaciół. Kiedy rozmowy przeciągają się w nieskończoność – kiedy anegdota goni anegdotę i kiedy pożegnanie serwowane jest partiami; w etapie pierwszym – zaciągnąwszy się papierosem, w kuchennej wnęce czy w przewieszeniu bioder ponad występem parapetu. Potem „tak, tak, będziemy się zbierać” – ale bez słowa sprzeciwu przyjemnym rozmówkom pozwoliwszy zaklinować się w przedpokoju. Z płaszczem przewieszonym przez ramię. „No, teraz to już serio, idziemy” – dając się odprowadzić, z paroma przystankami pomiędzy schodami, a główną bramą budynku.
I nagle, rzutem oka przemknąwszy po tarczy zegarka, uściskiem rzemiennych ramion wtulonego w nadgarstek, stwierdza się – „o cholera, ale już późno!”. Potem – śmiech. I jeszcze parę – tym razem serio, O-STA-TNICH już minut, spędzonych na pożegnaniach i podziękowaniach, że się przyszło, że w takiej atmosferze – i że w ogóle, super, wspaniale, trzeba powtórzyć i do następnego!
Właśnie w ten sposób – zrobiło się późno.
Ale także w sposób, w jaki wraca się do mieszkania. W jaki zerka się na psisko, które – zrywami euforii przez ostatnich parę-naście godzin miotało się pomiędzy nogami gości – a które teraz leżało w kącie, przebodźcowane mnogością wrażeń i smaczków – o-oj, oj-oj-oj!!! taaaa-akim-przypadkiem-spadających-z-talerza („Harper, WIDZIAŁEM TO, PRZESTAŃ GO DOKARMIAĆ, POTEM NIE CHCE JEŚĆ SUCHEJ KARMY”).
Zrobiło się późno w sposób, który równoznaczny bywa z realnym rozleniwieniem ponad docierającą myślą – że, o-Chrrryste; posprzątać trzeba? I tymi naczyniami straszącymi ze zlewu wypadałoby się zająć? Zdetronizować kocura szalejącego po nowo-przywłaszczonym sobie królestwie z prezentowych pudeł i pudełeczek; a także rozszarpywanego zaciekle papieru, wciąż miotającego się po podłodze. I wstążeczek. I kokardek. I wszystkiego-wszystkiego-wszystkiego, co tylko można było drapnąć rozczapierzonym pazurkiem.
Zrobiło się późno – owszem.
Ale żadne z nich nie było dziś spóźnione. Bo i nie musieli się – nigdzie – spieszyć.
Na spotkanie z przeznaczeniem nie da się, przecież, spóźnić.
Dłoń Bastiana mignęła jeszcze parę razy w ostatnim geście pożegnania – szust-szust-szust; kiwa – z uśmiechem, za Maggie – z okna. Odprowadza ją wzrokiem, a jednocześnie pilnuje, czy aby na pewno blond grzywa podskoczy jeszcze w susie ostatniego kroku przełamanego wtoczeniem się do kabiny taksówki. W ostatniej chwili, wesołym – choć lekko ochrypłym już tonem, krzyknie za nią, żeby „koniecznie da-dała znać j-jak tylko do-dotrze do domu!”.
– Phoe? – pyta, zamykając okno. Twarz wtapia się w ciepłotę mieszkalnego wnętrza. – Żegnałaś się z Lucą? Kiedy on w ogóle wy-wychodził? [Drapie się po głowie.] Chrrryste, mam n-nadzieję, że nie zgonuje gdzieś za kanapą? – żartuje, ale zanim zdanie pozwoli sobie zamknąć fonetyczną kropką – na wszelki wypadek zapuści jeszcze solidnego żurawia za oparcie sofy.
Wzruszy ramionami. Parę razy obróci się wokół własnej osi; spojrzeniem wymieni się z rudawym plugastwem AKA wylęgarnią nienawiści AKA Nabuchodonozorem – z którym, kiedy już połypią na siebie i poprychają, wejdą w dziwną, choć typową (i sprawdzoną) już poniekąd umowę (brunet podrzuci mu chyłkiem jakiegoś smaczka – a Butchie daruje mu życie na kolejną dobę). Dopiero potem – plątaniną palców Bastek zatka szklane uszy wszelkich szklanek i kubków – i poznosi je na jeden z kuchennych blatów.
I, nagle zupełnie, przypomni sobie. Wie – i pamięta. Ale nie o tym – nie o tym – nie d z i s i a j.
Stuknięcie pięści o drzwi sypialni.
– He-ej? – Chrząka. – Prze-przebierasz się? Muszę wziąć lekarstwa. B-bo zapomniałem. Mogę wejść? – Ale nie czeka – no bo, cholera, na co niby? Gdyby zaszła taka potrzeba – ze słowem sprzeciwu, z donośnym „NIE WOLNO”, zetknąłby się przed zadaniem pytania.
to be there at dawn, to wake with, ‘cause aren’t we all just
looking for a little bit of hope these days?
25.12.2021 Zrobiło się późno. Późno – ale nie „za późno”. Nie w sposób, który sugerowałby, że o, proszę; znowu, znowu, znowu się spóźnili.
Było więc późno – w najbardziej neutralnym znaczeniu tego słowa. Późno – jak to z reguły bywa, kiedy dzień spędza się w towarzystwie najbliższych przyjaciół. Kiedy rozmowy przeciągają się w nieskończoność – kiedy anegdota goni anegdotę i kiedy pożegnanie serwowane jest partiami; w etapie pierwszym – zaciągnąwszy się papierosem, w kuchennej wnęce czy w przewieszeniu bioder ponad występem parapetu. Potem „tak, tak, będziemy się zbierać” – ale bez słowa sprzeciwu przyjemnym rozmówkom pozwoliwszy zaklinować się w przedpokoju. Z płaszczem przewieszonym przez ramię. „No, teraz to już serio, idziemy” – dając się odprowadzić, z paroma przystankami pomiędzy schodami, a główną bramą budynku.
I nagle, rzutem oka przemknąwszy po tarczy zegarka, uściskiem rzemiennych ramion wtulonego w nadgarstek, stwierdza się – „o cholera, ale już późno!”. Potem – śmiech. I jeszcze parę – tym razem serio, O-STA-TNICH już minut, spędzonych na pożegnaniach i podziękowaniach, że się przyszło, że w takiej atmosferze – i że w ogóle, super, wspaniale, trzeba powtórzyć i do następnego!
Właśnie w ten sposób – zrobiło się późno.
Ale także w sposób, w jaki wraca się do mieszkania. W jaki zerka się na psisko, które – zrywami euforii przez ostatnich parę-naście godzin miotało się pomiędzy nogami gości – a które teraz leżało w kącie, przebodźcowane mnogością wrażeń i smaczków – o-oj, oj-oj-oj!!! taaaa-akim-przypadkiem-spadających-z-talerza („Harper, WIDZIAŁEM TO, PRZESTAŃ GO DOKARMIAĆ, POTEM NIE CHCE JEŚĆ SUCHEJ KARMY”).
Zrobiło się późno w sposób, który równoznaczny bywa z realnym rozleniwieniem ponad docierającą myślą – że, o-Chrrryste; posprzątać trzeba? I tymi naczyniami straszącymi ze zlewu wypadałoby się zająć? Zdetronizować kocura szalejącego po nowo-przywłaszczonym sobie królestwie z prezentowych pudeł i pudełeczek; a także rozszarpywanego zaciekle papieru, wciąż miotającego się po podłodze. I wstążeczek. I kokardek. I wszystkiego-wszystkiego-wszystkiego, co tylko można było drapnąć rozczapierzonym pazurkiem.
Zrobiło się późno – owszem.
Ale żadne z nich nie było dziś spóźnione. Bo i nie musieli się – nigdzie – spieszyć.
Na spotkanie z przeznaczeniem nie da się, przecież, spóźnić.
Dłoń Bastiana mignęła jeszcze parę razy w ostatnim geście pożegnania – szust-szust-szust; kiwa – z uśmiechem, za Maggie – z okna. Odprowadza ją wzrokiem, a jednocześnie pilnuje, czy aby na pewno blond grzywa podskoczy jeszcze w susie ostatniego kroku przełamanego wtoczeniem się do kabiny taksówki. W ostatniej chwili, wesołym – choć lekko ochrypłym już tonem, krzyknie za nią, żeby „koniecznie da-dała znać j-jak tylko do-dotrze do domu!”.
– Phoe? – pyta, zamykając okno. Twarz wtapia się w ciepłotę mieszkalnego wnętrza. – Żegnałaś się z Lucą? Kiedy on w ogóle wy-wychodził? [Drapie się po głowie.] Chrrryste, mam n-nadzieję, że nie zgonuje gdzieś za kanapą? – żartuje, ale zanim zdanie pozwoli sobie zamknąć fonetyczną kropką – na wszelki wypadek zapuści jeszcze solidnego żurawia za oparcie sofy.
Wzruszy ramionami. Parę razy obróci się wokół własnej osi; spojrzeniem wymieni się z rudawym plugastwem AKA wylęgarnią nienawiści AKA Nabuchodonozorem – z którym, kiedy już połypią na siebie i poprychają, wejdą w dziwną, choć typową (i sprawdzoną) już poniekąd umowę (brunet podrzuci mu chyłkiem jakiegoś smaczka – a Butchie daruje mu życie na kolejną dobę). Dopiero potem – plątaniną palców Bastek zatka szklane uszy wszelkich szklanek i kubków – i poznosi je na jeden z kuchennych blatów.
I, nagle zupełnie, przypomni sobie. Wie – i pamięta. Ale nie o tym – nie o tym – nie d z i s i a j.
Stuknięcie pięści o drzwi sypialni.
– He-ej? – Chrząka. – Prze-przebierasz się? Muszę wziąć lekarstwa. B-bo zapomniałem. Mogę wejść? – Ale nie czeka – no bo, cholera, na co niby? Gdyby zaszła taka potrzeba – ze słowem sprzeciwu, z donośnym „NIE WOLNO”, zetknąłby się przed zadaniem pytania.