WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Żałuję.
Nie żałuję.
Te dwa sformułowania pojawiały się w ich rozmowach niezwykle często, niosąc ze sobą rzucone na żyzną glebę ziarno niepewności. Tej zarówno Charlotte, jak i Blake poddawali się bardzo szybko, choć Hughes wciąż nie rozumiała powodów takiej zależności. Nie istniały bowiem słowa, reakcje lub działania, które – a przynajmniej w to bardzo chciała wierzyć – byłyby w stanie zakłócić to, co udało im się dotychczas stworzyć.
Ich przeszłość, osobna i wspólna, mieniła się różnorakimi barwami. Nie brakowało w niej radości, autentycznego szczęścia, zaufania, które wielokrotnie wystawiane było na próbę, ale również odcieni szarości, które niczym gęsta mgła osiadały na ich sercach, kiedy grunt stawał się niepewny, a każdy kolejny krok budził więcej pytań niż dawał odpowiedzi. Teraźniejszość także sprawiała, że nie mogło być zbyt łatwo. I choć obydwoje podkreślali swoje zamiłowanie do spraw skomplikowanych i niebanalnych, to jednak Lottie wielokrotnie tęskniła za spokojem, który nadszedł i zawitał w ich codzienności stosunkowo niedawno. Nie wiedziała jedynie, czy w perspektywie dłuższego okresu odpowiadał on również mężczyźnie.
- Tak… wybrałam – mruknęła, nie będąc pewną, czy pytała, czy może jednak stwierdzała mający uspokoić Blake’a fakt. Jeżeli chodziło o Zoey i wszystko, co było bezpośrednio z nią związane, od samego początku wiedziała, że właśnie tego pragnęła – podtrzymać ciążę, urodzić, wychować dziecko, nawet gdy jej kark muskał niepokój i widmo samotnego macierzyństwa. Nie próbowała być bohaterką, a jedynie słuchała tego, co dyktowało wrażliwe serce. Dopiero liczne rozmowy z bliskimi i głębsza analiza dały dużo szerszy obraz tego, na co się zdecydowała; na nieprzespane noce, nieustanne zmęczenie, brak chociaż minimalnej organizacji codzienności, a przede wszystkim na strach związany z momentami potencjalnej choroby maleństwa. Już wtedy wiedziała, że porwała się z motyką na słońce, że wcale nie była silna na tyle, by sprostać temu wszystkiemu w pojedynkę, ale to wcale nie życie z Gią przerażało ją najbardziej, a świadomość, że miałoby zabraknąć w nim Blake’a – nie tylko jako ojca małej, ale również, a może przede wszystkim, jako jej przyjaciela, powiernika, kochanka i partnera. - Nie czujesz, że cię do tego… zmusiłam? – Miała wrażenie, że nie musiała precyzować swojego pytania i że Blake’owi doskonale znana była definicja tego.
Raz jeszcze musiała upewnić się, że nie brakowało mu – aż tak – dotychczas uwielbianej spontaniczności, że powroty do domu, w którym czekała na niego ona i Gia były czymś miłym, że był szczęśliwy; może nie w sposób, jaki niegdyś planował, ale chociaż zbliżony.
Uśmiechnęła się, czując, że groźba, która przemknęła gdzieś między użytymi przez niego słowami faktycznie mogłaby się ziścić i że niosła ze sobą dawno niewidzianą iskrę. Być może było to tylko mylne wrażenie, być może coś, co chciał zakomunikować stęskniony za pewnymi elementami umysł, ale powrót do takiego tonu rozmowy skutecznie podniósł blondynkę na duchu, choć wciąż nie potrafiła jednoznacznie określić powodu chwilowego spadku entuzjazmu.
- Może nie oczekiwałam pościgów, ale to wciąż dość nietypowy sposób spędzenia wakacji z synem. Z drugiej strony po Jackie nie spodziewałabym się niczego mniej oryginalnego – odparła z uznaniem, nie kryjąc rozbawienia związanego z całą postawą pani Griffith nie tylko w odniesieniu do tego konkretnego wyjazdu z Blake’m, ale jej dość specyficznego sposobu bycia w ogóle. Na koniec dnia jednak jej metody wychowawcze zdawały się przynieść zamierzony skutek, skoro Griffith był kim był i to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu.
- Tak? – rzuciła w zaskoczeniu, naprawdę nie spodziewając się, że mogłoby pójść tak łatwo. - Nie sądziłam, że kupowanie cię to tak prosta sprawa – dodała z zawadiackim przekąsem, bo przecież wciąż pozostawała fanką wyzwań. Jednocześnie jednak nadal istniały aspekty, w których owa łatwość bywała przydatna i jak najbardziej akceptowalna.
Z jej strony objawiało się to przede wszystkim uległością, z którą nie umiała i zwyczajnie walczyć nie chciała, dlatego krótkie muśnięcie raz jeszcze zdołało obudzić w niej całe spektrum różnorodnych emocji.
- Dawno tego nie robiłeś. – Nie była to skarga czy zarzut, ale ulotne spotkanie kącików ich warg wystarczyło, by Charlotte uświadomiła sobie, jak rzadkie w ostatnim czasie były to gesty i jak prawie zawsze wychodziły one z jej inicjatywy. Kolejne pocałunki, trzymanie się za ręce, fizyczna bliskość, której brak doskwierał jej bardziej niż byłaby w stanie przed samą sobą i przed Blake’m przyznać. - Nie całowałeś mnie – dodała w ramach wyjaśnienia, mając wrażenie, że na palcach jednej ręki mogłaby policzyć – gdyby to było konieczne – sytuacje, w których to on wychodził przed szereg.
- Wspomniałeś, że słowo lubię przestało ci wystarczać. Powinnam stworzyć podobny wniosek? – zagaiła nieco bardziej prześmiewczo, mimo wszystko czując zadowolenie związane z otrzymanym komplementem. - Podobno mężczyźni boją się inteligentnych kobiet. Jak jest z tobą, Griffith? – Zadarła podbródek, prezentując w ten sposób jeszcze większą pewność siebie, choć i tym razem przydała się ona jedynie na potrzebę chwili. Utarte ścieżki i wyświechtane przez otoczenie stereotypy nie były czymś, czym zamierzała się kierować, ale zarazem nie byłaby tak do końca sobą, gdyby nie wykorzystała okazji do sprzedania Blake’owi łagodnego pstryczka prosto w nos – zarówno dosłownie, jak i w przenośni.
- Mam dziwne wrażenie, że wda się w babcię… – Nie musiała chyba na głos mówić, o którą dokładnie babcię jej chodziło? Jackie przewijała się w ich rozmowach niezwykle często, a ponadto wydawała się być totalnie we wnuczce zakochana, dlatego też napływ tak wielu bodźców i informacji dotyczących jej osoby mógłby mieć znaczący wpływ na kształtowanie się charakteru małej Zoey. Charlotte nie była tylko pewna, czy była to w stu procentach dobra wiadomość.
Wpatrując się w córkę przez kilka kolejnych sekund, ostatecznie podjęła decyzję o tym, by zostawić ją samą i nie przeszkadzać w odpoczynku, który jednocześnie miał być okazją do zregenerowania sił dla niej i Blake’a. Na szczęście domek oferował wiele form wspomnianego relaksu.
- Tak. Dlaczego miałoby nie być? – odparła, przystając w połowie drogi. Znów skupiła swoje spojrzenie na twarzy Blake’a, bardzo szybko uświadamiając sobie, że mógł to być strategiczny, zdradliwy błąd. Panującej dookoła atmosfery nie określiłaby co prawda mianem napiętej, ale natłok wszystkiego sprawił, że chciała jedynie jak najszybszego początku nowego dnia, bo to ponoć każdy kolejny wschód słońca niósł ze sobą nadzieję, której niewielki płomyk zaczynał tracić na intensywności. - Udało się znaleźć te burgery? Chyba zdążę się odświeżyć, zanim pojawi się dostawca? – dopytała, raz jeszcze kierując się na poddasze w celu dokończenia wypakowywania rzeczy z walizek i przygotowania kąpieli. To właśnie przy ogromnej wannie zatrzymała się na dłużej, całą swoją uwagę skupiając na płynącej z kranu wodzie i przysłuchując się wywołanemu przez nią szumowi, który paradoksalnie bardzo skutecznie koił chaos myśli w kobiecej głowie.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake Griffith, pomimo tego, że dostrzegał dużo i notował sobie swoje spostrzeżenia gdzieś z tyłu głowy, nie był osobą, która często prawiła innym komplementy. Nie było to kwestią jego własnej próżności sprawiającej, iż wolał nie pokazywać, że ktoś mógł mu czymś zaimponować, bądź sam nie potrafiły zrobić tego osobiście. Z tym - i przyznaniem się do tego rodzaju słabości, jeżeli uznałby, że chce - nie miałby problemu. Większość rzuconych w eter miłych słówek kojarzyła mu się jednak z wyświechtanymi tekstami, wypowiadanymi głównie po to, aby coś ugrać, czy przypodobać się drugiej osobie. Z części emanowała fałszywa nuta braku szczerości, z innych przesadne słodzenie, a tajemnicą nie było, że za słodyczami nie przepadał. Wolał mówiące - w jego mniemaniu - więcej gesty, będące swojego rodzaju odwdzięczeniem się za to, co bezinteresowanie dostał.
Od Charlotte Hughes dostał nawet więcej, niż mogło się jej wydawać.
Dała mu czas; kilkanaście minut podczas późnego popołudnia w zimowy, przedświąteczny okres, obfitujący w wiele wyzwań lawirujących między wyborem prezentów, znalezieniem odpowiedniej kreacji na świąteczną kolację, a zdrowym rozsądkiem ukrytym za migającymi ciepłym światłem lampkami. Otrzymał wiele pokrzepiających słów, które - pomimo, że być może nie dał tego po sobie poznać - dodały mu otuchy i wiary w to, że nie w oczach wszystkich jest skreślony. Ofiarowała mu niewymuszoną kontynuację znajomości; nie zważając na kilka zgrzytów, parę niedomówień, opary tajemnicy - słowa danego Saoirse, która prosiła o zachowanie wiedzy wyłącznie dla siebie. Nigdy nie próbował podkopać filarów rodziny Hughes, choć za jego - pozornie - głównym elementem nie przepadał. Ze wzajemnością. Charlotte za to potrafiła sprawić, iż jego serce zabiło zdecydowanie szybciej, a ciężkie oddechy odbijające się między rozgrzanymi ciałami drażniły kolejne zmysły domagające się kontynuowania spontanicznie podjętych decyzji, od których nie było odwrotu.
I żadne z nich nie żałowało.
Ostatecznie - nie wiedząc kiedy, na wyciągniętej dłoni i z subtelnym rumieńcem na jasnym policzku, ukazała mu darzone względem niego uczucie. I choć winił o te zamieszanie ciążowe hormony, w rezultacie nie potrafił podważyć ich (jej?) szczerości. Na świat przyszła Zoey Gia Griffith, a wspólnie tworzony obraz z dnia na dzień malował się kolejnymi barwami; odcieniami jasnymi, jak i ciemniejszymi, by odkrywanie całego spektrum rodzicielstwa nie przychodziło im jedynie łatwo.
W końcu nie lubili, aby było jedynie tak. Ł a t w o.
Dlaczego więc teraz; w tym magicznie udekorowanej, górskiej posiadłości, w powietrzu zabrakło lekkości, a to jej zdawał się potrzebować?
- Uhm - odmruknął krótko, starając się przybrać na usta coś na kształt uśmiechu, lecz tu zwątpił w swoje aktorskie popisy, bowiem prędzej z tego wyrazu zadowolenia, wyszedł mu dziwny, niejednoznaczny grymas uśmiecho-podobny. Nie mógł skłamać mówiąc, że nie darzy jej wdzięcznością i za to - brak wypominania mu rozmowy z cmentarza, kiedy to z pewnością twierdził, że nie ma innego sensownego rozwiązania, poza usunięciem ciąży. Nie lubił do tego wracać, co Lottie zdawała się - nawet bez słów - wiedzieć, z reguły nie poruszając tego wątku.
- Nie zmusiłaś - odparł po chwili, mimowolnie przekierowując wzrok z matki na córkę. - Nie zatrzymałaś mnie, ani nie kazałaś zachować się tak, jak powinienem. Wiedziałem, że mogę zniknąć z twojego życia. Waszego życia - poprawił, cały monolog ubierając w spokojny ton, tym razem nie próbując wpleść w cały wydźwięk choćby subtelnego uśmiechu. Nieprzyjemna gula na wysokości przełyku na kolejnych kilkanaście sekund utrudniała powrót do rozmowy, a zaciśnięta szczęka wcale temu nie pomagała.
- Pamiętam tę rozmowę, Lottie. Dałaś mi wybór. I choć dla większości byłby jasny od razu, ja... potrzebowałem więcej czasu, aby go dokonać. - Pojedyncze skinienie głową zdawało się być jednoznacznym potwierdzeniem tego, co jej wyjawił, a co - tak mu się wydawało - nigdy nie leżało blisko sekretu. Mogła go za to winić, próbować przekreślić, a nawet chcieć, aby więcej nie pojawił się w jej codzienności, aczkolwiek inna reakcja byłaby sprzeczna z jego ówczesnym myśleniem i przez to pozbawiona szczerości. Liczył, że jest w stanie pojąć dlaczego, bowiem informacja o ciąży i fakcie zostania ojcem nie należała do wieści, do jakich był przyzwyczajony i potrafił od razu przejść do porządku dziennego.
- Lithophaga lithophaga - mruknął po jakimś czasie, wracając do zanurzania się - niemalże dosłownie - w opowieści lekkie, gdzieś znad wybrzeży gorącego Neapolu. - Te grupy przestępcze, one zajmowały się nielegalnym zbieraniem małży daktylowych - wyjaśnił, przechylając równocześnie głowę w bok i łapiąc spojrzenie blondynki. O swoim rozczarowaniu - kiedy już dowiedział się, jakiego rodzaju to będą poszukiwania - już jej wspomniał, ale też ciekawiła go odrobinę jej reakcja na taki twist ze strony Jackie.
- I na początku myślałem, że to straszne bzdety i głupota, bo kto nie kocha owoców morza? - zapytał czysto retorycznie, rozkładając przy tym ręce na boki. - A potem dowiedziałem się, że one żyją na skałach wapiennych i rafach. By je wydobyć, ci ludzie muszą nurkować z młotami i niszczyć ekosystem tworzący się przez długie lata. Zresztą, same daktylowce... - I tu przerwał; Gia ciężko westchnęła, po czym westchnął i on, kręcąc przy tym głową.
- Jednak was nudzę. Przepraszam. To wszystko wina babci i jej dbania o środowisko - dokończył myśl, rozkładając ręce na boki. Dla niego samego owego czasu ta historia wydawała się naprawdę ciekawą, tak jak i liczne próby nurkowania z butlami, by z bliższej odległości przyjrzeć się poczynaniom przestępców, a może nawet uwiecznić ich na fotografii, równocześnie wiedząc, że anegdotki sprzed piętnastu lat nie musiały być dla innych zbyt wciągające.
- Wiem - oświadczył z wahaniem, przygryzając od wewnątrz dolną wargę. - Po prostu... - Po prostu... co? Uzewnętrznienie się ze swoimi myślami - jeśli dotykały warstwę uczuć - nie było tak łatwym zadaniem, jak wyskoczenie z ciekawostką o odległym miejscu na świecie aktualnie pasującym w kontekst rozmowy. Urwał, łudząc się, że Hughes nie będzie zainteresowana rozwianiem tej niejasności.
- Może powinnaś - rzucił w odpowiedzi, niedługo później parskając krótkim, automatycznym śmiechem. - Głupcy - skwitował krótko - szybko znudziłbym się taką, która nie miałaby nic ciekawego do powiedzenia i nie dawała szans na słowne potyczki. Jaka jest frajda w tym, kiedy druga strona zgadza się ze wszystkim i nie potrafi sprawnie odbić piłeczki? - zagaił, równocześnie rozkładając ręce na boki, co było jednoznaczną odpowiedzią na jej pytanie. On zdecydowanie wolał takie kobiety, które stanowiły wyzwanie; tak samo na początku, jak i z każdym kolejnym dniem i zaciekłą dyskusją.
- Dobrze - powtórzył - skoro tak, to może pójdę z... - Rozchylone usta i pełne konsternacji spojrzenie wyrażało niezrozumienie względem oddalającej się kobiecej sylwetki; nie dokończył swojej myśli, biernie obserwując znikające wraz z każdym stopniem plecy Charlotte.
- Jasne. Zamówię. Poczekam... - burknął cicho, i gdzieś między wybraniem z menu najciekawszych opcji a znalezieniem kurtki, chwycił paczkę z papierosami i zapalniczkę, by również samemu oddać się chwili odstresowania się z tą różnicą, że na zewnątrz.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Nie było tajemnicą, że śledzenie zmian zachodzących na twarzy Blake'a niosło ze sobą wiele pozytywnych bodźców. Charlotte lubiła mu się przyglądać i wielokrotnie traciła poczucie czasu, gdy skupiała się na tej konkretnej czynności, ale nigdy nie uważała, by były to minuty, które mogłaby poświęcić na zajęcie dużo bardziej produktywne. Chłonęła uśmiechy, cieszyła się każdym błyskiem w spojrzeniu, uczyła się każdej zmarszczki i załamania, pragnąc uchwycić jak najwięcej i utrwalić te obrazy w swojej pamięci.
Nie inaczej było tym razem, gdy bądź co bądź poważny temat znów dał jej okazję do ponownego przeanalizowania sposobu bycia i męskich reakcji. Te bywały nieprzewidywalne, ale chyba między innymi przez to stanowiły tak wdzięczny obiekt do interpretacji.
Owszem - pamiętała tamto spotkanie i rozmowę, która nie należała do tych najprzyjemniejszych. Pamiętała każdą towarzyszącą jej wtedy emocję i obawę o to, z jak wieloma przeciwnościami losu musiałaby się spotkać, gdyby niespodziewana ciąża okazała się problemem niemożliwym do przeskoczenia dla znajomości, która od dopiero kilku miesięcy zaczynała zyskiwać podstawy do tego, by określić ją konkretnym słowem i nadać jej definicję zbliżoną do relacji tworzących całe ich otoczenie. Z drugiej zaś strony panująca swoboda, brak ram i dobrze współgrająca ze sobą, wzajemna elastyczność zdawały się tworzyć solidny fundament, którego - na szczęście - nie zburzyła nawet informacja o zupełnie nieplanowanym rodzicielstwie.
- Dobrze - przytaknęła, wiedząc, że nie była to odpowiedź niosąca ze sobą większą ilość informacji. Krótka, treściwa, ale mimo to trzymająca w napięciu, którego Charlotte wcale nie chciała przecież pogłębiać. - Chciałam tylko być pewna - skwitowała, świadomie unosząc kąciki swoich warg w uśmiechu. Nie chodziło o mniej lub bardziej celowo wysyłane sygnały, o źle odczytywane wiadomości czy odnalezione między wersami informacje, ale o zwyczajną pewność, która miała być swego rodzaju zapewnieniem wolności, której Hughes nigdy nie planowała mężczyźnie ani ograniczać, ani całkowicie zabierać.
- Same daktylowce...? - podjęła, zamierzając w ten sposób zachęcić go do kontynuowania opowieści. Miała ona co prawda swoje lata, ale wszystkie te informacje i sposób ich przekazywania stanowiły połączenie, którego Charlotte nie potrafiła sobie odmówić. Nie miała pojęcia, czy znów odezwały się w niej nawyki związane z pracą w policji, czy może jednak wrodzona ciekawość ludzi oraz świata. - Nie możesz przerwać w takim momencie tylko dlatego, że Gia jest za mała, aby docenić tę opowieść - dodała w ramach dalszego dopingu. Markotne podejście dziewczynki do wielu spraw dzisiaj było czymś zupełnie normalnym, ale Charlotte egoistycznie nie widziała powodów, dla których mieliby zrezygnować z kontynuowania tematu - zarówno tego, jak i kilku innych, choć niewątpliwie ten dotyczący wspomnianych już wakacji z Jackie sprawiał wrażenie najluźniejszego wśród całej gamy spraw, które najwidoczniej wymagały dodatkowego przedyskutowania.
Lub może to było tylko złudne wrażenie?
- Po prostu...? - powtórzyła z niepewnością, która w tonie jej głosu pobrzmiewała niezwykle rzadko. Osuwający się spod stóp grunt sugerował niebezpieczeństwo, przed którym chciała się bronić, ale trudne okazało się wykonanie nawet jednego kroku. Teren był grząski, bardzo nierówny i delikatny jednocześnie, wszak dzielona bliskość stanowiła istotny element relacji, ale zarazem jawiła się jako kwestia niezwykle krucha, gdy jeden źle wykonany ruch czy nieprzemyślany gest prowokował trudne do przewidzenia konsekwencje.
Być może wzięłaby to pod uwagę, gdyby nie to, jak chętnie dotychczas lgnęła do Blake’a i jak bardzo lubiła, kiedy był obok. Sądziła, że to oczywistość, o której nie musiała informować go na bieżąco i regularnie, choć i to stanowiło aspekt wątpliwy, szczególnie od dnia, w którym wraz z Zoey opuścili szpital. To z kolei kierowało kobiece myśli na jeden bardzo konkretny, acz niekoniecznie przyjemny w podróży tor. Zmiana trasy była zatem życzeniem, ale najwidoczniej z grona tych raczej pobożnych, ponieważ panujące między Lottie a Blake’m napięcie nie dawało zbyt wielu nadziei na przebycie tej trasy w spokoju, który najwidoczniej zagościł w ich wspólnym życiu na zbyt długo, by mogli się nim nacieszyć przez jeszcze kolejną chwilę.
Charlotte westchnęła, odwracając wzrok. Nie była pewna, czy wynikało to z bezradności, czy może narastającej obawy o to, że mydlana bańka, w jakiej przyszło im żyć przez ostatnie miesiące, powoli zbliżała się do kulminacyjnego momentu pęknięcia. Ono z kolei nie budziło przyjemnych skojarzeń i doznań, dlatego zrobienie uniku wydawało się rozsądnym wyjściem, skoro cisza utrzymywała się w najlepsze, a jej przerwanie okazało się zadaniem wymagającym nieco większej determinacji.
- To na pewno daje trochę więcej spokoju - podjęła niemal od razu, bardzo starając się przyjąć ton, który brzmiał na tyle przekonująco, by Blake był skłonny uwierzyć w jej zamiłowanie do takiego nudnawego stanu. Ciche parsknięcie śmiechem zniszczyło jednak całe improwizowane przedstawienie. - Ponoć ludzie dobierają się w pary nie na podstawie wyglądu, ale właśnie głupoty lub inteligencji. Dobrze, że jesteśmy w tej drugiej grupie. - I o ile w ogóle możemy określić się mianem pary, ale tych kilka słów było jedynie dodatkiem do całej gromady innych natrętnych myśli, które nie dawały jej spokoju i które znów wiązały się z przewagą pytań niż odpowiedzi.
- Hm? - Nie było to dokładnie to, co chciała z siebie wyrzucić, ale już sama gwałtowność odwrócenia się w kierunku Blake’a w połowie schodów mogła sugerować, że z tą reakcją wiązały się nadzieje na więcej niż to, co faktycznie dotarło do jej uszu.
- Okej. - Kiwnęła głową na znak zgody, choć szczerej aprobaty było w tym geście jak na lekarstwo. Uwielbienie dla wspólnych pryszniców dało o sobie znać na krótko, ale pewne wspomnienia wryły się w pamięć Charlotte zdecydowanie za mocno, by tak po prostu była w stanie wyrzucić je z głowy. - Postaram się nie pływać zbyt długo - dodała w ramach kolejnej próby rozluźnienia atmosfery, choć i ta zdawała się spełznąć na niczym, toteż cały proces przygotowywania kąpieli upłynął mozolnie i w aurze odbierającej jakąkolwiek radość z możliwości ogrzania ciała w gorącej wodzie z dodatkiem ulubionego płynu i innych aromatycznych olejków.
Charlotte zachowywała się niezwykle ostrożnie i cicho, jednak miało to niewielki związek ze smacznie śpiącą nieopodal Zoey. Uszy blondynki nastawione były na odbiór dźwięków dobiegających z parteru, jak gdyby faktycznie chciała się upewnić, że Blake wciąż tam był, że może jednak zmienił zdanie i postanowił dotrzymać jej towarzystwa.
Minuty mijały, woda była coraz chłodniejsza, a ilość piany drastycznie zmalała, dlatego kolejne sekundy niecierpliwego oczekiwania wydawały się czymś zupełnie zbędnym. Charlotte nie lubiła marnować czasu w ten sposób. I choć czekania na Blake’a nigdy nie nazwałaby w ten sposób, to jednak ukłucie rozczarowania dosięgało jej, ilekroć tylko zerkała w kierunku schodów.
Ostatecznie skupiła swoje nieco zamroczone zmęczeniem i emocjami spojrzenie na wysokości lustrzanego odbicia, w którym teoretycznie widziała siebie, ale jak gdyby w zupełnie nowym wydaniu.
Oczy pozostawały tak samo duże, a tęczówki wciąż wyróżniały się intensywnym kolorem. Włosy, zdecydowanie dłuższe niż było to przez nią akceptowalne do tej pory, nadal lśniły złotym odcieniem i stanowiły jeden z największych atutów jej zewnętrznej aparycji. Mankamentów nie była w stanie doszukać się ani w swojej cerze, ani na skórze, ale mimo to wykonała kilka obrotów dookoła własnej osi, chcąc zorientować się, czy to bardziej zaokrąglone miejsca nie stanowiły problemu, który - to również brała pod uwagę - może jedynie stworzyła w swojej głowie?
Na parterze pojawiła się po kwadransie, może dwóch. Ubrana w nocną koszulę i szlafrok, którego połami otuliła się szczelniej gdzieś w połowie drogi na dół, znów znalazła się w salonie, a o jej powrocie najdosadniej świadczył intensywny zapach wsmarowanego w ciało balsamu.
- Blake? - zagaiła, przystając w progu drzwi tarasowych i tym samym obwieszczając swoją ponowną obecność. Uderzający w jej drobną sylwetkę chłód szybko zniechęcił Charlotte do dalszego czekania, dlatego wycofała się i ponownie odezwała dopiero w momencie, w którym Blake znów był obok. - Zgubił się czy utknął w jakiejś zaspie? - rzuciła z niekoniecznie szczerą przekorą, na myśli mając oczywiście dostawcę.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nigdy się nad tym nie zastanawiał, aczkolwiek gdyby miał zamiar to zrobić, to zapewne uznałby, że nie było nic nadzwyczajnie ciekawego w zarówno jego mimice, jak i wszelkim reakcjom temu towarzyszącym. Równie często podchodził do rzeczy z ironią przeplatającą się z sarkazmem, co i ze szczerą ciekawością, której nie planował dać poznać po sobie zbyt łatwo. Lata doświadczenia pokazały mu, że nie wobec wszystkich osób należało się otwierać; pokazywać zaciekawiony błysk w oku, grymas niezadowolenia, czy spuszczony przez rozczarowanie wzrok. Nie każdy wart był tego, aby bezwiednie uniesione kąciki ust dotarły do jego źrenic, podobnie jak zaciśnięta w wyrazie zazdrości męska szczęka, nie była czymś widocznym na pierwszy rzut oka. Wydawało mu się, że był całkiem niezłym aktorem, aczkolwiek przy n i e j nie chciał udawać, a pokazać siebie takim, jakim był, nawet jeżeli ilość minusów - wyłapywana jej bystrym spojrzeniem - w pewnym momencie zaczęłaby przeważać szalę i w konsekwencji przykryła cechy pozytywne. Jak do tej pory - na szczęście - tak się nie wydarzyło, a niekoniecznie dobre sytuacje potrafili przepracować, aby te zamiast powodem do zerwania kontaktu, stały się kolejną, niezwykle cenną lekcją.
- Jasne. Rozumiem - potwierdził, posyłając jej przy tym krótki, kącikowy uśmiech. I on wolał konkrety; klarowną odpowiedź na tematy nurtujące i takie, które potrafiły na długie kwadranse odebrać sen. Z jednej strony czymś często powtarzanym było, że im mniej się wie, tym lepiej śpi, jednakże i tu nie można było nazwać tego regułą. Niekiedy bowiem to wątpliwości sprawiały, że grunt przestawał być bezpiecznie pewny.
Kątem oka śledził menu odnalezionej przed chwilą restauracji, w tym samym czasie - ponownie - wracając do tematu wczasów z Jackie. Nie był w stanie sobie przypomnieć tego, co wtedy robił Wayne, lecz gdyby miał strzelać, to celowałby w kolejne interesy, być może w Dolinie Krzemowej, która tak kusiła zarówno ojca, jak i syna.
- Myślę, że te, które wtedy miały zaledwie kilka dni, a nie zostały w międzyczasie nielegalnie pozyskane, nadal mogą tam być, a wciąż nie mają więcej, niż dwóch cali - wyjaśnił, i tu również unosząc kącik ust minimalnie, choć ten uśmiech przeplatał się ze swojego rodzaju nostalgią, wszak całe te wspominki wywoływały specyficzną aurę. Przyjemną, ale również łączyły się z beztroskim okresem nastoletnim, co obecnie było jeszcze bardziej odległym, niż same słoneczne Włochy.
- Polecimy kiedyś gdzieś daleko? Razem? - zapytał, przekierowując wzrok z Charlotte na Zoey i z powrotem na starszą z pań. - Tylko uprzedzam, że nie będziesz mogła liczyć na całe dni spędzane przy basenie. Mam inny tryb podróżowania - wyjaśnił, niby przy tym ostrzegając, lecz równocześnie jego uśmiech poszerzył się, a tajemniczy błysk w oku mógł zwiastować, iż i nawet jeśli nie zatrzymają się w pięciogwiazdkowym hotelu, by korzystać z wyłącznie jego udogodnień, to i tak taki urlop byłby interesujący i obfitujący w wiele atrakcji.
Poniekąd żałował, że wraz z końcem wakacyjnych opowieści ochłodziła się także temperatura panująca w domku, a nie miało to nic wspólnego z magicznie białą zimą za oknem. I on był w stanie odnotować to, że od kiedy Gia przyszła na świat - a może jeszcze chwilę przed tym, coś między nimi uległo zmianie, czego jednym z efektów był większy dystans, hamujący ewentualne chwile bliskości.
- Nie jestem pewien kim dla ciebie teraz jestem - odpowiedział na jednym wydechu, nie dodając do całości zbędnych, dłuższych pauz w celu podtrzymania niepewności. Tym razem się nie zgrywał, ani nie droczył, o czym również świadczyła powaga ukazująca się na jego profilu i w samym spojrzeniu, jakie starał się skrzyżować z Hughes.
- Nie wiem kim my dla siebie jesteśmy, poza tym, że zostaliśmy rodzicami Zoey - dodał już z większym wahaniem, bowiem nie było łatwym wyzwaniem przelanie swoich chaotycznych odczuć, by przed Charlotte ubrać je w jednoznaczny szyk ułożonych w prosty przekaz zdań. Towarzyszyło temu bezradne rozłożenie ramion na boki i nerwowość uniesionej w następstwie dłoni, by długimi palcami przejechać po kilkudniowym zaroście.
- Nie wiem, Charlotte, czy gdzieś leży jakaś granica tego, co mogę zrobić, a czego nie chcesz. Wcześniej... - Automatycznie zerknął na śpiącą Gię i zdał sobie sprawę z tego, że nieświadomie podniósł nieco ton, co nie powinno mieć miejsca, skoro dziewczynka spała. Westchnął i opuścił głowę, wbijając wzrok w tylko sobie znany punkt.
- Wszystko działo się spontanicznie, ale też naturalnie. - I nie był to wyrzut w jej stronę, a przynajmniej nie taka była intencja jego słów. Pierwsze tygodnie po przyjściu na świat Zoey, były, nie ukrywając, ciężkie dla obojga. Zarwane noce, pół-szepty i planowanie dnia tak, aby któreś mogło być zawsze z niemowlakiem, a drugie w tym czasie było w stanie odpocząć, lub pójść do pracy. Całe mnóstwo wyrzeczeń było jednak niczym w porównaniu do radości z każdej chwili, kiedy obserwowali każdorazowe poznawanie świata przez tę małą istotę. Nie chciał w tym wszystkim udawać, że nie brakowało mu tej iskry, jaka przed kilkoma miesiącami była odczuwalna, a w ostatnim czasie jakby... gasła.
- Nie czujesz, że coś się zmieniło? - zapytał, chcąc uzyskać szczerą odpowiedź. - Może to tylko ja - dokończył, wypuszczając ciężko powietrze i odwracając się w kierunku okna, kiedy Lottie udała się na górę, by w towarzystwie pachnących olejków, piany i ciepłej wody w minimalnym stopniu się odstresować. Blake w tym czasie wypalił kilka papierosów w międzyczasie rozpalając w kominku i mając na oku Gię. Rzecz jasna nie zapomniał o zamówieniu posiłku, na który minęła mu ochota, wobec czego z nieszczególnym utęsknieniem wypatrywał dostawcy.
- To pewnie wina mojego zamówienia - stwierdził tuż po przekroczeniu progu i cichym domknięciu drzwi. - Poprosiłem o te sześć wersji burgerów z tą różnicą, że w porcjach degustacyjnych. Nie mają ich w karcie, ale skoro bułki wypiekają sami, uznałem, że nie będzie to wielkim problemem - poinformował, uśmiechając się przelotnie, kiedy minął blondynkę i po odwieszeniu kurtki, skierował się do łazienki, aby umyć ręce.
- Czego się napijesz? - zagaił po powrocie do salonu, zatrzymując się na przeciwko niej.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Uśmiech.
Jego słowa raz jeszcze przywołały na kobiece usta uśmiech, choć i w tym geście nie brakowało nuty nostalgii. Charlotte co prawda nie mogła poszczycić się przygodami tego typu, ale samo słuchanie o nich sprawiało, że nabierała ochoty na podróż dłuższą niż tylko okolice Seattle.
- Chciałbyś tam wrócić? - Na myśli miała oczywiście Włochy, ich charakterystyczną aurę i obecność ludzi, którzy dla osób z poza ich kręgu mogli sprawiać wrażenie bardzo specyficznych.
Nie sądziła, że odpowiedź mogłaby uzyskać tak szybko i że uwzględniałaby ona również jej osobę. Skłamałaby jednak, gdyby stwierdziła, że nie sprawił jej tym przyjemności i że nie wlał do jej serca nadziei na to, że czekała ich przyszłość nieco weselsza niż stos pieluszek i kolejne problemy ze spokojnym przesypianiem nocy.
- Polecimy - przytaknęła, zadzierając głowę, by ich spojrzenia znów mogły się spotkać, a smukłe palce Charlotte na krótko zahaczyły o dłoń Blake'a. - Masz na myśli jakieś konkretne miejsce? A może wolisz rzutki i mapę? - dopytała, zaraz potem zanosząc się zdecydowanie zbyt głośnym jak na obecne warunki śmiechem. Krótkie zerknięcie w kierunku Zoey wystarczyło, by natychmiast się opanowała.
- Co powiesz na... pięć dni podróżowania twoim trybem i dwa dni spędzone nad basenem? To chyba uczciwy kompromis? Przy okazji zorientujemy się, co woli Gia - zasugerowała, unosząc brew w autentycznym zaciekawieniu względem tego, jak Blake zapatrywał się na taki rozkład planów, w których to i tak on wychodził zwycięsko. Lottie nie czuła się jednak w żaden sposób stratna, a nawet więcej - pobożnym życzeniem byłoby regularne rozwiązywanie problemów w toku rozmowy tego typu i wymiany pomysłów.
Czy teraz byli w stanie postąpić podobnie?
Wspierając się o krawędź kuchennej wyspy, z ramionami skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej, Charlotte mogła sprawiać wrażenie osoby gotowej w każdej chwili przyjąć postawę typowo obronną.
Nie lubiła sprzeczek, kłótni czy nieporozumień, których podstawy były mniej lub bardziej uzasadnione. Nienawidziła, kiedy między nią a Blake’m zaczynały panować albo pretensje, albo martwa cisza. Toczenie z nim sporu - czegokolwiek by on nie dotyczył i jakiejkolwiek formy by nie przyjął - było nie tylko zajęciem męczącym, ale przede wszystkim przykrym i głęboko raniącym.
Teraz może nie toczyli otwartego konfliktu, ale panująca w atmosferze ciężkość osiadała na barkach i przytłaczała swoją obecnością coraz bardziej i mocniej wraz z każdą upływającą sekundą.
- Nie jesteś pewien, ponieważ...? - Nie zamierzała ukrywać swojego zaskoczenia jego wyznaniem i związaną z nim niepewnością, którą sądziła, że zniwelowała do minimum już dawno temu, w dniu, w którym padło tych kilka tak ważnych - a przynajmniej tak się jej wydawało - słów.
Zakochanie się w tobie było bardzo proste.
Czuła, jak szybko zabiło jej serce na samo wspomnienie tamtej rozmowy. Była przekonana, że ten jeden wieczór rozwiał wszystkie wątpliwości i stanowił przełom dla ich relacji, nawet jeżeli ta wciąż nie zyskała konkretnego kształtu i nie otrzymała dokładnej, jednoznacznie brzmiącej nazwy.
- Powiedziałam, czego - zaczęła, zaraz potem uświadamiając sobie, że nie tak chciała ubrać w słowa to, co raz jeszcze pragnęła mu przekazać - kogo chcę. - Położony na te informacje nacisk był doskonale słyszalny, tak samo zresztą jak pewność w głosie, której nie było w stanie zniszczyć nawet jego drżenie. To z kolei wiązało się z emocjami, które za każdym razem budziła w niej myśl o tym, że nie chciała być tylko matką jego dziecka, przyjaciółką czy niezobowiązującą kochanką.
Pragnęła Blake’a, wspólnego życia, powrotu dotychczasowej swobody i ponownej możliwości usłyszenia, że była tylko jego.
Była?
Wciąż tego pragnął?
A może to własne uczucia przysłoniły jej zdrowy rozsądek i racjonalną ocenę sytuacji, jego słów i zachowań?
Może próbowała stworzyć w ich codzienności obraz, do którego ram Blake’a nie pasował i wcale nie musiał się dostosować?
- Wcześniej się nad tym nie zastanawiałeś. Po prostu... chciałeś być blisko. Czułam, że tak było - wyznała, nie spodziewając się, że ich wyjazd i cała ta rozmowa mogłyby przybrać tak niespodziewany obrót. Z jednej strony żałowała, że już pierwszego dnia w tych uroczych, zimowych okolicznościach musieli zmierzyć się z kolejnymi demonami, z drugiej zaś miała wrażenie, że z jej serca spadł ogromny głaz, niosąc ze sobą ulgę, której tak bardzo potrzebowała.
- Blake, mamy dziecko. Zmieniło się wszystko - podkreśliła dosadnie, nie do końca panując nad własnymi reakcjami, wśród których znalazło się miejsce nie tylko dla zaciskającego się gardła, ale również zbierających się w kącikach oczu łez.
Nie miała pojęcia, czy jej zachowaniami wciąż kierowały hormony, czy może był to wynik odczuwanej od kilku tygodni bezradności, ale upustu dla wszystkich tych uczuć szukała jakby na oślep, błądząc w labiryncie miliona scenariuszy i możliwości, które próbowała przewidzieć.
- Przepraszam, jeżeli wyobrażałeś to sobie inaczej, ale właśnie tak to wygląda. Nieprzespane noce, zmęczenie, brak spontanicznych wyjazdów i konieczność planowania każdego dnia - zaczęła wyliczać, mając wrażenie, że wraz z każdym kolejnym elementem pogrążała się coraz bardziej. Ona sama również wolałaby, aby to wszystko było - wyjątkowo - łatwiejsze i by mogli chociaż w minimalnym stopniu odzyskać to, co zdawali się bezpowrotnie utracić - spontaniczność i naturalność.
- Ciągle jesteś daleko - wyznała niespodziewanie, odsuwając się od mebla. Kilka kroków po przestronnym salonie nie pomogło w ukojeniu nerwów, których natłok coraz mocniej dawał się jej we znaki. Nie chodziło jednak o złość czy irytację, ale niepewność i strach, że wszystko zbliżało się do nieuchronnego końca właśnie przez wspomnianą odległość - fizyczną i mentalną. - Każda chwila bliskości w ostatnich tygodniach to moja inicjatywa. Nawet nie próbujesz. Nie całujesz mnie, nie dotykasz, nie chcesz... - dodała, przystając nieopodal kominka. Skupiając wzrok na tlącym się w nim ogniu, ze wszystkich sił starała się ignorować świadomość bycia obserwowaną. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bardzo obnażona jak dzisiaj, a przecież paradoksalnie znów zacisnęła poły szlafroka mocniej, skrywając się przed chłodem - nie tym z zewnątrz i związanym z zimową aurą, ale tym, który zapanował we wnętrzu urokliwego domku. - Nie chcesz mnie. - Przymknęła powieki, łudząc się, że ten gest był w stanie powstrzymać nasilające się wirowanie w głowie. To nie był wyrzut czy pretensja, ale dla Charlotte stwierdzenie pozornie oczywistego faktu, względem którego Blake od narodzin Zoey wysyłał bardzo dosadne sygnały.
Starała się być cierpliwa i jednocześnie doceniała jego wyrozumiałość, gdy pierwsze tygodnie po opuszczeniu szpitala nie były łaskawe dla nikogo, a wszystkie siły pochłaniały próby oswojenia się z nową sytuacją. Potem jednak dni mijały, ona czuła się coraz lepiej, a każde z nich sprawiało wrażenie bycia przyzwyczajonym do nowej rzeczywistości. Mimo to wciąż utrzymywał się mentalny mur i coraz większy dystans, które kruszyć zaczęły się dopiero dzisiaj.
Mimo uszu puściła wzmiankę o formie ich kolacji i ewentualnych powodach jej późniejszej dostawy, a krótkie pokręcenie głową miało być odpowiedzią na propozycję picia.
Siadając najpierw na skraju jednej z kanap, bardzo szybko zdecydowała się wcisnąć w jej róg.
- Może to ja powinnam zapytać, kim chcesz, żebym dla ciebie była i oczekiwać jednoznacznej odpowiedzi? - Raz jeszcze prosiła o szczerość, brak uników i niedopowiedzeń, jednocześnie nie uważając, by było to coś niemożliwego do spełnienia. Ona określiła się dawno temu i nigdy nie nalegała, by on zrobił to samo.
Do niechęci względem mówienia o uczuciach czy strachu wynikającego z tej czynności była gotowa podejść bardzo wyrozumiale, jednak stąpanie po niepewnym gruncie w tak dużej perspektywie czasu było wyczerpujące. Charlotte obecnie niczego nie pragnęła zatem bardziej jak odpoczynku. I miała nadzieję, że odetchnąć świeżym, górskim powietrzem mogli razem.
- Jeżeli wolisz, żebym pozostała jedynie mamą Zoey, to może przydałby się nam domek z dwiema sypialniami - dodała w ramach niekoniecznie udanej próby rozładowania atmosfery, choć nie byłaby zaskoczona, gdyby osiągnęła efekt odwrotny od zamierzonego i jedynie pogorszyła i tak niepewną sytuację.
Milczała, uznając, że podsuwanie mu kolejnych opcji było pozbawione sensu, wszak zawiłość jego myśli i uczuć nie były płaszczyzną, na której chciała bawić się w zgadywanie.
Sądziła, że zasługiwała na szczerość.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chciałbyś tam wrócić?
Słowa te, choć niosące w swoim wydźwięku konkretne pytanie o miejsce wspomnień nawiązujących do rozbijających się o brzeg fal, ale też niezwykle łatwo rozpoznawalnego włoskiego akcentu, po dotarciu do męskich uszu przywoływały o wiele więcej dryfujących - wcale nie na nieznanych wodach odległych lądów - obrazów. Każdy z nich c o ś znaczył; w jednym był w stanie wyczuć nielubianą przez siebie - ot, ciekawostka - woń lawendy prosto z Prowansji, by ułamek sekundy później łatwo przypomnieć sobie każde z otarć na dłoniach i stopach, jakie spowodowane były długą, górską wspinaczką. Po paru odruchowych mrugnięciach powiekami był w Meksyku; topiąc niepewność w tequili, doprawiając całość o przelotne zawieszenie spojrzenia na jednej z tamtejszych kobiet, w złudnej nadziei, że w nich znajdzie chwilowe ukojenie. Kolejny grymas po -entym kieliszku Mezcala przenosił go na kolorowe stoiska, gdzie z uwagą - i Aurą rzecz jasna - wybierał bransoletkę, docelowo mającą znaleźć się na szczupłym nadgarstku pewnej blondynki.
Kącik męskich ust bezwiednie - a może w odpowiedzi na uśmiech Charlotte? - uniósł się, choć nadal jego wycieczka w przeszłość nie dobiegła końca.
Wzgórza słonecznego Hollywood zakryły się chmurami, kiedy jego wolność została uwięziona najpierw przez dwie metalowe bransoletki okalające nadgarstki, by prędko po nich charakterystyczny dźwięk zamykanej celi stał się znajomą mu sekwencją. I tu - po raz kolejny - zrozumiał, jak bardzo nie przepada za powtarzalnością i schematami.
Rutyną, wypraną z niespodzianek, nagłych chwil uniesienia. Czymś, co było zaledwie jedną z wielu takich samych sytuacji, a towarzyszące temu uczucie déjà vu nieprzyjemnym - tak samo wtórnym - echem fałszowało gorzko coś o marnowaniu czasu.
C h c i a ł b y ś t a m w r ó c i ć?
Opuścił wzrok. Ciche, krótkie prychnięcie nastąpiło tuż po tym, jak z niepodobną do siebie nerwowością przesunął pod drobną blizną nieopodal zewnętrznego kącika oka, potrafiąc - niestety - przypomnieć sobie okoliczności i tego zdarzenia. Na szczęście równie łatwo umiał ruszyć dalej; biec przez deszczowe ulice Seattle, w międzyczasie łowiąc poszczególne momenty które pragnął zatrzymać, nie zatrzymując się jednak przy innych, jakie z perspektywy czasu nie miały już znaczenia.
- Do Neapolu? - dopytał, prawdopodobnie sprawiając wrażenie, jak gdyby potrzebował tych kilkudziesięciu sekund, aby zdecydować się na udzielenie odpowiedzi. Pokręcił przecząco głową. Sposób, w jaki opowiadał o tamtej wycieczce, bez wątpienia mógł sugerować, iż marzyło mu się powtórzenie tego po latach, lecz nie było w tym stuprocentowej prawdy.
- Mając do wyboru niezliczoną ilość miejsc do zwiedzenia, musiałbym niektóre z nich darzyć niezwykłym sentymentem, by wybierając się na wakacje wrócić gdzieś, gdzie już byłem - powiedział, starając się w sposób jasny wyjaśnić dlaczego wizja urlopu tam nie chodziła mu po głowie. Włochy same w sobie - w porządku, poza niektórymi Włochami, bowiem do jednego mógł żywić awersję - lubił, podobnie jak ich kuchnię, wszak ta była mu bliższą nawet od tej serwowanej w rodzinnym kraju.
- Spodobałoby ci się w Ostuni, tak myślę - mruknął po chwili, nawiązując do pewnego miasta w regionie Apulia, jakie od dawna pojawiało się i w jego podróżniczych marzeniach. Te, skoro mógł i dostał ku temu kolejną okazję, próbował realizować. Wedle niektórych tego typu hedonistyczne podejście - że skoro chciał, to mógł po to sięgnąć - nie było odpowiednim, ale nie zamierzał do tego przywiązywać przesadnej uwagi.
- Rzutki kojarzą mi się dobrze, więc może, na początek, każde z nas sięgnie po dwie? Ja sprawdzę te miejsca, jakie wylosowałaś ty, ty zrobisz podobnie z moimi i w ten sposób zaplanujemy wakacje - wyznał, unosząc przy tym brew w niemo pytającym ją o zdanie geście. - O ile nadal mi ufasz i nie masz nic przeciwko kilku małym tajemnicom - dodał, nie chcąc dopilnować swojego zuchwałego uśmiechu, tak prędko ukazującego się na jego obliczu. Dwa rzuty brzmiały sensownie, bowiem gdyby któreś z nich przypadkiem wylosowało Antarktydę, bądź okolice Zatoki Osmańskiej, gdzie te rejony nadal nie brzmiały zbyt bezpiecznie, dobrze było mieć możliwość wyboru czegoś innego.
- Zgoda - stwierdził bez namysłu, ponieważ propozycja wystosowana przez Hughes brzmiała nie tyle co uczciwie (bo i owszem, on tu był wygranym, więc nie do końca było to wobec niej fair), co pozwalała zarówno zanurzyć się w danej kulturze i odkryć nieznane, jak również zregenerować siły korzystając z wygodnego all inclusive i leżaków nad basenem.
Tymczasem swojej kąpieli zażyła jedynie ona, podczas gdy ubrania ciemnowłosego nasiąkały kolejnymi smugami dymu, a po wypaleniu kolejnego papierosa wracał, obojętnie wsłuchując się w ciche odgłosy kominkowego drewna powoli trawionego przez ogień.
- Uważasz, że wszystko da się wytłumaczyć? - Być może tak było, a melodyjny szept przywołał w pamięci coś, co zawsze powtarzała Jackie. Jeśli czegoś nie potrafiło się jasno przekazać drugiej osobie, a ubrane w słowa zdania nie brzmiały jednoznacznie i klarownie, najwyraźniej nie rozumieliśmy tego my sami, a to udaremniało wszelkie próby wyjaśnienia problemu komuś innemu.
Brakowało mu słów, a przeświadczenie, że potrafi w sposób elokwentny i sensowny prezentować swoje zdanie i ukazywać opinie, gasło niczym ulotny żar z dogaszanego na popielnicy peta. I bynajmniej nie mógł zrzucić tej w i n y na barki więzienia, bowiem mnogość podejmowanych prób ratowania swojego zasobu słownictwa, by nie zamieniło się ono w specyficzny slang okraszony paroma niecenzuralnymi zwrotami w postaci przecinków, była wystarczającą ku temu, by nie miał większego problemu w odpowiedzi na pytanie Charlotte.
Bzdura.
Nieco nad wyrost, ale i tę zbrodnię - zabicie otwartości, zamienienie szczerych emocji w szorstką apatię, możliwości oswojenia się z całym spektrum uczuć i brak obawy o to, iż może nie tylko o tym mówić, ale je doświadczać - chciał oddalić od siebie, oskarżając o nią cały wymiar sprawiedliwości.
Oskarżyłbyś i ją, Griffith?
Charlotte Hughes, była agentka FBI.
A pomimo tego - tu odpowiedź była jasna. Nie. Z nią było i n a c z e j.
- Gubimy się przez to, że rzeczy dzieją się tak szybko - wyrzucił w eter po chwili namysłu - jedną nogą stoję na krawędzi jednej płyty tektonicznej, trzymając się nadal ubiegłego roku. I tego, że nie możesz się denerwować, że znów cię rozczarowałem i muszę zajebiście uważać na to, by nie zrobić tego znów. - Tym razem nie próbować łapać spojrzenia blondynki, a rozejrzał się po kuchni, jak gdyby chciał przypomnieć sobie pewne informacje zaczerpnięte przed kilkoma dniami.
Bingo.
Po trzeciej próbie - i jednym zbyt głośnym zatrzaśnięciu drzwiczek szafki - odnalazł butelkę brandy. Na czarną godzinę, podobno, kiedy śnieg zasypie drogi, problemy przysypią dobre rozwiązania, a ogień zgaśnie.
Twoje zdrowie, Felix, dobry z ciebie gospodarz.
- Długo nie wiedziałem, czy twoje uczucia nie są efektem ciąży - wyznał, w tym samym czasie uzupełniając dno grubego szkła o kilka kostek lodu. - I czy po tym, jak Zoey się urodzi, nie uznasz, że to nie ma sensu, więc... - Wypuścił ciężko powietrze, w niepasująco-nonszalancki sposób wzruszając ramionami. Sprawne sięgnięcie po bursztynowy trunek skończyło się nalaniem go szkła; nawet za długo nie czekał, by pociągnąć łyk.
Zrobiło się chłodno, choć ogień niezmiennie wesoło kołysał się w kominku. Drogi były przejezdne, ale czy w tych warunkach nie oznaczały przy okazji możliwości sprawnej ucieczki?
- Drugą stopą stoję tu. Widząc, że pozornie nic się nie zmieniło, a jednak zmieniło się - powtórzył po niej - wszystko. Próbuję być odpowiedzialny, chcę być dla ciebie wsparciem i nigdy nie żałowałem tego, że Zoey się urodziła, ale... - Ale. Jedno hasło, które po wypowiedzeniu przekierowało jego wzrok na jej tęczówki, jakie pospiesznie ukryła za zaciśniętymi powiekami.
- Nie umiem być bliżej, Charlotte, skoro najlepiej wychodzi nam mijanie się - podsumował, zanurzając wargi w alkoholu. - Myślisz, że nie brakuje mi twojego uśmiechu? Że nie zastanawiałem się, czy po tym, jak spróbuję ukraść ci kilka kwadransów przeznaczonych na sen, nie odepchniesz mnie prosto w tę lawę, która dzieli jeden krok od drugiego? - Dopił trunek, odstawiając szklankę na blat i podchodząc do jasnowłosej. Jej jasne źrenice lśniły tego wieczora w sposób, który niekoniecznie był tym, jaki mu się podobał. Zacisnął szczękę.
- Nawet teraz to widzę, Lottie. Któreś z nas się poparzy - mruknął cicho, na ułamek sekundy poprzez muśnięcie palcem jej brody, sprowokował skrzyżowanie się spojrzeń. - Kurwa, naprawdę nie chciałem, żebyś płakała. To nie tak miało wyglądać - zakończył wątek, cofając się o jeden, a później kolejny krok. W sam raz, by donośny dzwonek do drzwi przerwał mu w nawiązaniu do kolejnego, tak samo ważnego, tematu, jaki zasługiwał na więcej uwagi, niż dostał.
- Może powinnaś - potwierdził krótko - z naszej sypialni w domu też chcesz się wynieść? - zapytał, ale cierpki uśmiech i dwukrotne, przeczące pokręcenie głową mówiło, by nie odpowiadała, podobnie jak uniesione w geście kapitulacji ręce, nim odwrócił się do niej tyłem i ruszył po odbiór zamówienia.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Można?
To od tego krótkiego pytania rozpoczęło się wszystko; prawdopodobnie najpiękniejsza przygoda w jej życiu i bynajmniej nie chodziło o ostatni rozdział tej historii, gdy na świat przyszła Zoey, wywracając do góry nogami dotychczas pozornie poukładaną codzienność Charlotte. Zmiany nastąpiły dużo szybciej - w niej, w jej postrzeganiu świata i ludzi, w uczuciach, którymi była skłonna obdarzyć innych.

Charlotte Hughes nie była typem podróżnika. Od nowych, nieznanych miejsc dużo bardziej wolała te, w których miała okazję już być i które budziły same przyjemne skojarzenia. Nie miała pojęcia, czy wynikało to z głęboko zakodowanej w podświadomości obawy o coś bliżej nieokreślonego, czy może z ostrożności, jaką musiała nabyć w wykonywanym przez lata zawodzie. O cokolwiek chodziło - wiedziała, że prawdopodobnie omijało ją wiele przygód i wspaniałych widoków, że czasami zmiana otoczenia była najlepszą możliwą terapią i że nowe wcale nie oznaczało złe.
- Ufam. - Tematem ich rozmowy wciąż pozostawały podróże i wakacyjne plany, ale nie było tajemnicą, że była to zaledwie kropla w morzu kwestii, w odniesieniu do których Lottie darzyła Blake’a bezwarunkowym zaufaniem, którego nie były w stanie zachwiać doświadczane w międzyczasie nieporozumienia. Ich prywatne niesnaski i cały wachlarz różnorakich uczuć nie wykluczał wypracowanej na przestrzeni ostatniego roku zgodności i przekonania, że to właśnie ta druga osoba była kimś, do kogo mogli zwrócić się w potrzebie - bez względu na wszystko. - W takim razie rzutki - podsumowała krótko, tym samym sugerując, że również dla niej ten konkretny rekwizyt miał znaczenie większe niż potencjalnie można by przypuszczać, dlatego jego ponowne użycie było przyjemne i niemal wskazane.
Jeżeli ich życiem miał rządzić przypadek pokroju tego, dzięki któremu spotkali się na bożonarodzeniowym jarmarku, to Charlotte była skłonna całkowicie się temu poddać.

Co z wami wszystkimi jest nie tak, Hughes? (...) Każda z sióstr ma równie paskudny gust do facetów i wybiera samych nieodpowiednich.
To stwierdzenie bawiło ją nieustannie, ilekroć tylko pojawiało się w rozmowie - a było to zjawisko bardzo częste, biorąc pod uwagę to, jak bardzo ona i Blake lubili wszelkiej maści zaczepki. Nie miała pojęcia, czy wspomniana zależność działała w każdą stronę, czy może była jedynie wytworem przepełnionej wątpliwościami wyobraźni. Do tej pory Lottie sądziła, że problem leżał w niej, czego najlepszym dowodem była zdrada jednego z partnerów. Tym bardziej pragnęła zatem być coraz lepsza, doskonalsza, wystarczająca. W międzyczasie zdążyła poznać stanowisko Blake'a, jego przeświadczenie, że ciągnąca się za nim niczym cień przeszłość mogła rzutować na wszystko - włącznie z tym, jak postrzegana przez ludzi byłaby ona czy ich dziecko. Teraz, z perspektywy czasu, wiedziała, jak bezpodstawne były to obawy i jak bardzo rozmijały się z siłą, jaką była gotowa włożyć w to, by było dobrze.

- Uważam, że warto próbować. Nie da się to wygodna wymówka dla tych, którzy się boją - odparła z pełnym przekonaniem, choć i tym razem jej słowa pozbawione były wyrzutu. Nie zarzucała mu tchórzostwa. Przeciwnie - to, czego doświadczył, i droga, którą pokonał, by obecnie znaleźć się tu, gdzie był, świadczyły o największych aktach odwagi.
Ile było bowiem osób, które naprawdę postanowiłyby zniknąć? Wyjechać i zacząć od nowa tam, gdzie dane nazwisko było jedynie zlepkiem przypadkowych liter? Gdzie nikt nie kojarzył ich twarzy, historii, zasług i przewinień?
Naprawdę wierzyła, że i tego wieczoru był w stanie zdobyć się na odwagę i mówić szczerze, prosto z serca - bez artystycznych niedomówień, złośliwych wtrąceń czy barwnych porównań.
- Podobno nie liczy się to, co padło przed ale. - To było jak cios, którego się nie spodziewała i na którego przyjęcie nie mogła się przygotować, dlatego natłok myśli i z natury złośliwa wyobraźnia bardzo szybko podsunęły pomysły na kontynuację tej rozmowy.
- Nie wiem, co myślisz ani nad czym się zastanawiałeś. Nie jestem pieprzoną wróżką, która z kart albo fusów potrafi wyczytać, czy akurat masz ochotę na coś więcej niż zwykły sen. - Prawdopodobnie uniosła się zupełnie niepotrzebnie, ale natłok tak wielu i często sprzecznych ze sobą informacji sprawiał, że przemawiały przez nią nie zdrowy rozsądek czy chęć stworzenia kompromisu, ale irytacja związana z tym, jak wiele Blake był w stanie przemilczeć i dusić w sobie, jak ochoczo wybierał milczenie ponad rozmową i jak bardzo wolał podtrzymywać pozory niż pokazać jej prawdziwego siebie.
Walka o to była długa, z czasem stawała się nużąca, ale Charlotte wciąż widziała nadzieję, której trzymała się tak samo kurczowo jak mocno zwykła zaciskać palce na dłoni mężczyzny.
Tak bardzo chciała, by on czuł się podobnie.
- Nie, nie poparzymy się, bo dzieli nas lodowa góra, której... nie umiem skruszyć. To tak cholernie frustrujące - poskarżyła się, tym samym dając kolejny wyraz i upust bezradności, która w ostatnich tygodniach tak bardzo kojarzyła się jej z ich sytuacją.
- Może powinnam? - Opryskliwe prychnięcie rozbrzmiało całkowicie wbrew jej woli, ale wciąż sądziła, że była to reakcja w pełni usprawiedliwiona, zważywszy na fakt, że pewne kwestie mniej lub bardziej dosadnie próbowała wyjaśnić nie po raz pierwszy. - Do tej pory nie byłeś skory, żeby powiedzieć mi, jak to - rozejrzawszy się dookoła, wykonała bliżej nieokreślony ruch dłońmi, jak gdyby to właśnie wskazanie najpierw na niego, potem na siebie miało być równoznaczne z definicją tego - widzisz. Ciągłe uniki, jeszcze więcej pytań zamiast odpowiedzi. Mam prosić czy powiesz mi prawdę, jeżeli zapytam, jak na przykład zamierzałeś przedstawić mnie swojemu przyjacielowi? Kim chciałbyś, żebym była w jego oczach? Przyjaciółką, z którą mieszkasz? Kochanką, z którą zaliczyłeś wpadkę? Matką dziecka, którego obecność budzi w tobie jedynie wątpliwości? - Każda kolejna propozycja wydawała się brutalniejsza od poprzedniej, dlatego Charlotte zamilkła, czując, że jedno słowo za dużo mogłoby przekreślić wszystkie minione miesiące i doprowadzić do chwili, w której żadna skrucha i żadne przeprosiny nie byłyby w stanie naprawić popełnionych pod wpływem emocji błędów.

Poproś, a dowiesz się, czy spełnię twoje... życzenie.
Doskonale pamiętała tamten dzień. Pamiętała smak wina i układ kolejnych elementów składowych zestawu zamówionego wtedy sushi. Pamiętała drogę do jego sypialni i wszystko to, co działo się za jej drzwiami, gdy alkohol rozlał się na panele, zostawiając po sobie nieestetyczną, ale budzącą miłe wspomnienia plamę i gdy kolejne ubrania stawały się w przeszłością, a pomieszczenie wypełniało się ich ciężkimi oddechami i coraz donośniejszymi dźwiękami sugerującymi zadowolenie z zaznawanej po raz pierwszy przyjemności. Pamiętała długi poranek, przebijające się przez zasłony światło padające na spokojną, pozbawioną zmartwień twarz Blake'a i obraz, który zastępował jej go, gdy wszystko zdawało się skończyć.

- Znowu to robisz - warknęła, czując nagły przypływ irytacji, kiedy dom wypełnił się dźwiękiem dzwonka. Obecność kogoś z zewnątrz mogła okazać się pomocna, dając im kilka dodatkowych minut na złapanie głębszego oddechu, ale jednocześnie jawiła się jako pojawienie się intruza, który przerwał w najmniej odpowiednim momencie.
Charlotte westchnęła, z trudem panując nad chęcią ruszenia na piętro, przebrania się w ciepłe, zimowe rzeczy i opuszczenia domu na rzecz długiego, samotnego spaceru. W środku było gorąco i duszno, a docierający z niewielkiego korytarza chłód był cholernie zachęcający do ugaszenia pożaru, który - zdaniem Blake’a - miał im zaszkodzić.
- Znowu wmawiasz mi coś, czego nawet nie miałam na myśli - wyjaśniła, kiedy Blake ponownie znalazł się w pomieszczeniu. Aromat przyniesionego jedzenia niemal od razu dotarł do kobiecych zmysłów, ale zamiast burczenia w brzuchu czy cieknącej na myśl o pysznej kolacji śliny, pojawiły się jedynie mdłości i doskonale znany ucisk w okolicach żołądka. Było jej niedobrze, a smak goryczki rozprzestrzeniał się po ustach, w których dodatkowo poczuła suchość.

Bo o to ci od początku tej rozmowy chodziło? By nikt się nie dowiedział, że jest moje.
Ta jedna rozmowa na cmentarzu sugerowała początek końca, gdy dotychczasowe plany i pragnienia zaczęły się rozbiegać, a rozdroże znajdujących się przed nimi dróg dawało wiele opcji i zdecydowanie za dużo pól do interpretacji. Wszystko, co wtedy padło, było wynikiem emocji, których wpływ wydobył z nich gorsze strony pozornie znanych charakterów, ale nawet to nie sprawiło, że Charlotte chciała się poddać. Wylane łzy, wypowiedziane szeptem prośby, nadzieja na to, że jeszcze mogło się ułożyć - przetrwali, mogąc cieszyć się nie tylko zdrową, rosnącą jak na drożdżach córką, ale również sobą nawzajem i życiem, którego nie dane było im zaznać u boku kogoś innego.

- Dlaczego? - dopytała, podnosząc się ze swojego dotychczasowego miejsca. Kanapa była miękka, kojarzyła się z wygodą i poczuciem bezpieczeństwa, jednak w żaden sposób nie mogła równać się z pewnością, jaką Charlotte niegdyś odczuwała, będąc blisko Blake’a.
Tak bardzo chciała, żeby to wróciło.
- Dlaczego ciągle myślisz, że chcę odejść, że żałuję, że według mnie to nie ma sensu? Że nie mamy go my? - dopytała, kiedy tylko znów znalazła się bliżej Blake’a, a oparciem dla jej wycieńczonego podróżą i tak wieloma trudami ciała raz jeszcze stała się kuchenna wyspa.
Czuła nagły przypływ gorąca i związane z nim rumieńce, szybsze uderzenia serca i drżenie dłoni, kiedy jedną z nich sięgnęła do twarzy mężczyzny, by dzięki subtelnemu dotykowi opuszków palców móc raz jeszcze zapoznać się z jego skórą i poczuć przyjemne drapanie związane z jego zarostem.
- Nie jestem Ivory. Wiem. Nie przeniosę całego swojego życia do słonecznej Kalifornii, nie wyruszę z tobą w żadną spontaniczną podróż nad Jezioro Bodeńskie i nie zawsze rozumiem podejmowane przez ciebie decyzje, ale to nie zmienia faktu, że ostatni rok był najlepszym w moim życiu, a ja... - Przerwała, zaraz potem zaciągając się większą dawką powietrza. Było ono ciężkie i wciąż przesiąknięte napięciem, ale uzyskane w ten sposób sekundy były jej potrzebne do nabrania odwagi i ponownego utwierdzenia się w przekonaniu, że to wszystko nie było pobocznym produktem ciąży i szalejących w jej ciele hormonów, ale czymś prawdziwym; czymś, co czuła całą sobą i co przybierało na sile wraz z każdym kolejnym...
Spojrzeniem.
Dotykiem.
Słowem.
Uśmiechem.
Pocałunkiem.
Dniem spędzonym razem.
Wraz z każdą kolejną kłótnią i próbą wypracowania porozumienia. Chwilą ciszy i wielogodzinną rozmową. Bliskością i dystansem, którego nie zawsze chcieli.
Wraz z każdym kolejnym nie żałuję, w porządku i obiecuję.

Sześć lat temu zapadł wyrok. (...) A co jeśli to zrobiłem?
Nie istniał dosadniejszy dowód zaufania, jakim m u s i a ł ją darzyć, by zdecydować się na wyznanie, które mogło zmienić wszystko. Wtedy, wśród szumu uderzających o brzeg fal i świstu szalejącego przed burzą wiatru, słowa te brzmiały tak absurdalnie, tak abstrakcyjnie, jak gdyby wcale nie dotyczyły ich. Mimo to przyjęła jego wątpliwości ze spokojem i nadzieją, których siła zaskoczyła ją samą. Tamtego dnia poznała najmroczniejszą tajemnicę jego serca, ale nawet ona nie była w stanie sprawić, że zdołałaby się od niego odwrócić, porzucić wszystko i tak po prostu zapomnieć.
Nie chciała zapominać.

Chciała za to, by wiedział również on - by znał ją całą; w najlepszym i najgorszym wydaniu, pełną sił i na wyczerpaniu, szczęśliwą i zrozpaczoną, bo tylko on był w stanie odebrać cały smutek i sprawić, że zło świata nie dosięgało jej swoimi mackami.
Wpatrywała się w jego oczy, drżącą dłonią wciąż sunąc po jego policzku, a nikłe, ledwo dostrzegalne ruchy ust układały się w jedno, przeznaczone tylko dla uszu Blake’a wyznanie podsycone wiarą i nadzieją, że ten konkretny moment miał być wyjątkiem od schematycznie powtarzanej przez niego reguły, w której myślą przewodnią było przekonanie, że tylko się jej wydawało.
Powiedz to.
Powiedz.
Powiedz, że...
Kocham cię.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z n a s z m n i e.

Pomimo, iż historia ich znajomości - i wspólnie przeplatających się dróg - sięgała wielu lat wstecz, bowiem przemierzali jedne i te same szkolne korytarze, zapewne mniej, lub bardziej świadomie krzyżując spojrzenia i wymieniając co najmniej kilka zdań, to Blake Griffith bez zająknięcia mógł przyznać, że znali się lepiej dopiero od niespełna roku. Wbrew pozorom nie miał wielkiego znaczenia ten dzień, kiedy to Ivory Hughes, decydując się na przedstawienie go rodzinie, skonfrontowała ze sobą tę dwójkę; starszą siostrę i mężczyznę, z którym planowała spędzić resztę życia (i de facto... spędziła). Dyplomatyczne uprzejmości, subtelne uśmiechy i krótkie skinienia głową były normą przyjętą podczas konwersacji z Charlotte, którą rzecz jasna wspominał dobrze, lecz - niestety - nigdy nie był w stanie poznać jej l e p i e j. Nigdy też, takie miał wrażenie, żadne z nich nie próbowało wychodzić poza ramy grzecznościowo prowadzonych, bezpiecznych rozmów, jakie miały miejsce przy wspólnym obiedzie, czy rodzinnym święcie. Skłamałby mówiąc, że nie pasował mu - wtedy - ten stan rzeczy, wszak nie było wielką tajemnicą (a może nie było nią tylko dla wybranych), że nie czuł się za pewnie i komfortowo w towarzystwie głowy rodziny, a ta obecna była przy wszystkich ważniejszych okazjach. W związku z tym pojawiał się i on; dotrzymując towarzystwa Ivy, starając się być wobec jej rodziców uprzejmym (nawet jeśli nie zgadzał się z wieloma rzeczami i często gryzł w język, by nie powiedzieć o słowo za dużo) i okazywać należyty szacunek, aczkolwiek mocniejszą relację - spośród reszty sióstr - nawiązał jedynie z Saoirse, która była wiernym kibicem tego związku.
Może dlatego, kiedy nagle się rozpadł, ucierpiała również ich niewidzialna więź? Aktualnie mężczyzna zdawał się już nawet o niej nie pamiętać, równocześnie wiedząc, że zerwany w nocy, w środku smacznego snu, nadal próbowałby pomóc blondynce, gdyby okazało się, że ma jakiś problem. Tak działała w jego pokrętnej - albo i nie - d e f i n i c j i przyjaźń.
Szkoda, że w tym przypadku zdawała się być jednostronna.

D a m z n a ć...

Kluczowym było tych - tylko? aż? - ponad trzysta minionych dni, podczas których wraz z Lottie odkrywali - z zaciekawieniem, uwagą, ale też niekiedy pojawiającym się grymasem zawodu i konsternacji - siebie nawzajem; korzystali z całej palety prezentowanych przez drugą stronę barw, o ile ta miała ochotę je ukazać.
On sam, na pierwszy rzut oka, składał się z samych kontrastów.
Elementów pozornie niepasujących; kiedy czerń bluzy z kapturem stapiała się z wszelkimi bliznami i słabościami, jakie chciał pod nią ukryć. Ciemne szkła przeciwsłonecznych okularów stawały się sojusznikiem - bywało, że jedynym - w niesprawiedliwej walce z wzrokiem wścibskich gapiów, chcących zdefiniować na podstawie niesłusznie (na pewno?) wygłoszonego wyroku całe jego jestestwo. Cichy, charakterystyczny pomruk silnika ciemnego motocyklu niekiedy zdawał się mówić więcej, kiedy on sam preferował milczenie; brak tłumaczeń, odpowiadania na pytanie, które dotarło do jego uszu po raz setny, czy też zarzekania się, że jest wszystko w porządku.
W porządku.
Czy na pewno było w porządku?
Tak. Dlaczego miałoby nie być?
Cień uśmiechu przemknął przez męską twarz, szczerze doceniając udzieloną odpowiedź po tak krótkim czasie od zadania przez niego pytania. Cieszył się, że pomimo wielu przeciwności i burzowych chmur, mógł nadal liczyć na to, że mu ufała i to pozostawało niezmienne.
- Bezpieczniej będzie, jeśli uznam, że masz na myśli ogół, a nie to, że właśnie próbowałaś mi zasugerować, że stosuję wymówki i jestem tchórzem - powiedział, twardo utrzymując swój wzrok oparty na wysokości oczu Hughes, całość zwieńczając drgnięciem kącika ust, docelowo mającym nadać całemu wywodowi lekkości. Drobną, choć odczuwalną różnicą między jego typowym dla siebie nonszalanckim, lecz przy tym i odrobinę zuchwałym i rozbawionym tonem było to, że wcześniej, próbując ukryć grymas, zacisnął zęby i odrobinę zmrużył powieki.
Drobna rysa wycelowanej w niego - świadomie, czy nie? - szpilki drasnęła odsłonione przedramię.
Jasna koszulka mogła być synonimem czystych intencji, którymi obdarzał blondynkę. Z chęcią ukazania jej całego spektrum kolorów, od tak dawna tkwiącymi w cieniu rzucanym przez kroczący przy nim mrok. Ze szczerością; tą, jaką podawał jej na wyciągniętych w geście kapitulacji (zaufania?) dłoniach, kiedy tylko czuł, że p o t r a f i. Nie był tchórzem, nie uciekał od odpowiedzi, ani nie odwracał plecami od szczerości, wszak jak mało kto cenił sobie konkrety, jednoznaczny przekaz i klarowny wydźwięk, bez pobrzmiewających w tle nut fałszu.
- Nie pomyślałaś o tym, że to nie zawsze kwestia tego, że ktoś się boi, tylko jeszcze nie poukładał tego sobie na tyle, by móc z przekonaniem powiedzieć o tym drugiej osobie? - Uniesiona brew mogła świadczyć o tym, że czeka na sygnał zwrotny płynący spomiędzy jej warg, jednakże nim cokolwiek w tym temacie zdążyła powiedzieć, dodał pojedynczy uśmiech, jeden z tych bez szczypty zadowolenia, a zamiast tego zawierający w sobie zrezygnowanie.
Ciężko było innym zrozumieć jego, a on, być może paradoksalnie, w pewnych momentach wcale nie miał ułatwionego zadania.
- C-co? - mruknął odruchowo, początkowo mając zamiar odbić piłeczkę co najmniej trzema przykładami tego, że z ale i tą podobno-teorią nie zawsze należało się kierować, lecz Charlotte w następnej chwili sprawiła, że wyrzucił ów zdania z głowy, skupiając się na tym co usłyszał.
- Ja pierdolę, no tak, Hughes, bo wolałabyś, bym cię przeleciał już na sali w szpitalu, co? - parsknął, rozkładając na boki dłonie, co miało sugerować, że: dlaczego nie? - A może tuż po tym, jak z Zoey wróciłyście. Na schodach jeszcze tego nie robiliśmy - kontynuował, tym razem wraz ze zmierzeniem blondynki wzrokiem, krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej. - Ewentualnie mógłbym poczekać te dwa, czy trzy tygodnie, a potem nie zważając na to, że jesteś zmęczona, po prostu cię zerżnąć. Jaki problem? Liczy się przecież tylko to, że mam ochotę na coś więcej, niż jebany sen - skwitował, pod koniec raz jeszcze obrzucając ją pełnym niezrozumienia spojrzeniem.
- Właśnie takim facetem jestem, szkoda, że na chwilę o tym zapomniałem i chciałem, byś czuła się dobrze i bezpiecznie - rzucił pod nosem, samemu nie dając wiary w te pierwsze zapewnienie, bowiem tylko druga jego część była zgodna z prawdą, choć w złości nawet nie liczył na to, że i ona trafnie zrozumie jego słowa i będzie potrafiła oddzielić szczere chęci od kpiny.
Problem w tym, że gdyby była jej potrzebna szklana kula, albo wspomniane fusy, byłby w stanie zrozumieć ten zarzut, ale tu, bądź co bądź, winni byli oboje w równym stopniu. On, bo biernie czekał, nie chcąc stwarzać niepotrzebnej presji, a Lottie powstrzymała się od prostego w swym przekazie pytania, albo pojedynczego gestu, dzięki któremu nabrałby pewności.

...k i e d y j u ż o c h ł o n ę.

Zatrzymał się w pół kroku trasy prowadzącej do holu, odrzucając podświadomość szepczącą, że nie powinien w nerwach wdawać się w dalszą dyskusję. Te jednak - w połączeniu z frustracją - wygrały, gdy ostatecznym ciosem zadanym przez kobietę okazała się Gia.
- ...budzi we mnie co? - warknął, powoli przekierowując wzrok z nieświadomej niczego córce, która - ku zaskoczeniu - nadal spała, będąc w swojej krainie snu gdzieś daleko poza ich kłótniami. - Jedynie wątpliwości? - powtórzył, przez ułamek sekundy łudząc się, że ta wyliczanka - najlepiej w całości - była zaledwie jakimś omamem. Efektem zmęczenia; jego, jej, ich. Głębszy wdech i pojedynczy świst ciężko wypuszczonego z płuc powietrza niemo zmąciły cisze. Aż do kolejnego dzwonka do drzwi.
- Chyba już nic więcej nie musisz dodawać, Charlotte -
wycedził szorstko, bezwiednie przesuwając palcami po krótko przystrzyżonych włosach, i wciąż z dezorientacją wymalowaną na twarzy odwrócił się, chcąc odebrać zamówiony posiłek, tylko ze względu na to, by (nie)proszony gość jak najszybciej oddalił się w kierunku centrum miasta. Całe te przedstawienie i pierwszoplanowa obsada grająca wybitnie (jedynie na swoich uczuciach i emocjach) nie prezentowała sztuki tak dobrej i przyjemnej dla oka, by można było zaprosić kogokolwiek do pierwszego rzędu.
- Nie obchodzi mnie to, kim byłabyś w jego oczach. - Niezbyt delikatnie odłożył na blat papierową torbę z jedzeniem, obok odkładając butelkę czerwonego wina, zamówionego również z posiłkiem. Wtedy - tak jak podczas planowania wyjazdu - nie mógł przewidzieć, że cała ta rozmowa i próba uzewnętrznienia się i ukazania swoich obaw, skończy się takim fiaskiem.
- Dla mnie bardziej liczy się to, jak wyglądałaś w moich - dokończył, celowo nie patrząc na siedzącą na kanapie jasnowłosą. Skupił się za to na kolejnym uzupełnieniu szklanki lodem, bursztynowym trunkiem, ignorując, że jego ilość w szkle przekroczyła przyzwoity poziom.

A t y...
...w t e d y c h c i e j p r z y j ś ć d o m n i e.


Jej podniesiony głos tym razem nie zrobił na Blake'u większego wrażenia, co nie miało nic wspólnego z ewentualnym ukojeniem nerwów poprzez zimny powiew orzeźwiającego powietrza. To, co usłyszał do tej pory, było - tak naiwnie sądził - wystarczającym. Oparł się pośladkami o kuchenny blat, w międzyczasie pociągając łyk alkoholu.
- Jeśli mówienie tego, jak się czuję, jest dla ciebie wmawianiem ci czegoś, czego nie miałaś na myśli, to mogę przestać to robić - powiedział bez emocji - a z drugiej strony; jak nie mówię, to też, jak widać, masz pretensje. Tu nie ma złotego środka - poinformował, nie potrafiąc się powstrzymać od kpiącego wywrócenia oczami.
Spróbował wyjaśnić i powiedzieć jej to, jak się czuł.
A teraz zaczynał tego żałować.
- Może między innymi dlatego, że i ja nie jestem Joelem - odbił piłeczkę, siłując się z nią na spojrzenia. Nie sądził, by udzielona odpowiedź była taką, której oczekiwała - albo spodziewała się Hughes, wszak i on sam wypalił z tym przez głębszego przemyślenia, w kontrze do wspomnienia Ivory, bezpotrzebnie w nim obudzone.
- Nie polubię opinających wszystkie mięśnie koszul, nigdy nie nauczę się gotować tak, by nie istniało ryzyko, że ktoś się zatruje, ani nie będziesz mnie mogła nazwać najlepszą partią w mieście - prychnął pod nosem specjalnie przywołując ten zwrot i zerkając gdzieś w bok, próbując nie dać się rozproszyć żmudnie malowanym szlaczkom tworzonym na męskim policzku przez delikatne, kobiece opuszki.

D a j z n a ć...
...ż e j u ż w s z y s t k o d o b r z e.


Z całego życia uczuciowego kobiety, z byłych partnerów - oprócz partnera z pracy - potrafił z imienia przywołać jedynie tego, aczkolwiek to w jego głowie nie ukazywało bynajmniej przyjemnych obrazów niosących ze sobą dzień poznania obu, ani też w miły sposób nie wspominał końca związku ówczesnej przyjaciółki z Gallagherem. Mógłby również - ale tego nie chciał - wspomnieć Rhysa; te popołudnie, kiedy zrozumiał, że kumpel mógł czuć do niej bardziej zdefiniowane c o ś, a drażliwa kwestia pocałunku tej dwójki tym razem natrętnie otworzyła drzwi kolejnej porcji wątpliwości. Alderidge bez wątpienia był lepszym człowiekiem, mogącym dać jej więcej tego, czego - jak myślał - potrzebowała.
- Nie podoba mi się wizja spędzania czasu w przepełnionych nadętym tłumem luksusowych restauracjach, by nazwać to randką, ani leniwym tygodniu nad brzegiem basenu, kiedy wokół jest wiele ciekawszych rzeczy do odkrycia. - I po co, Griffith? Za mało dosadnie przekonałeś się o tym, że bezcelowym są próby uzewnętrznienia się? Szczególnie teraz; błędem było ukazywanie całego morza różnic, kiedy niespokojne fale mogły zmyć całą fasadę budowli, jaką zdołali do tej pory zbudować.

A j a?

- A ty? - podjął bez przekonania, w ciszy, prawie jak na kolejny wyrok ze skupieniem czekając na jej słowa, w czym nie pomagał frustrujący szum zakłócający jego własne myśli. I niepokojąco niespokojne uderzenia łomoczącego w klatce piersiowej serca.

M o ż e z d ą ż ę z m ą d r z e ć.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Natłok poruszanych kolejno tematów był zgubny.
Charlotte uświadomiła to sobie bardzo szybko, ale mimo to pozwalała, by brnęli w rozmowę, która nie prowadziła do żadnych konkretnych wniosków i bezpiecznego miejsca, a jedynie utrudniała i tak wystarczająco wyboistą drogę. Jej pokonanie okazywało się - wraz z każdym kolejnym słowem - zadaniem niemal niewykonalnym.
- Jest różnica między poukładać w głowie a nie da się. - Tym razem to ona wywróciła oczami, doskonale wiedząc, że w całej swojej złośliwości był to komentarz co najmniej zbędny.
To wcale nie tak, że zawsze musiała mieć ostatnie słowo, a to, co mówiła, było niemożliwą do naruszenia świętością. Była świadoma swoich błędów i tego, że popełniała je często w najmniej odpowiednich momentach, o czym najlepiej świadczyły kolejne sekundy i to, jak gwałtownie grunt zaczął się jej osuwać spod stóp.
- Słucham? - mruknęła przez zaciśnięte gardło, naprawdę chcąc wierzyć, że zwyczajnie się przesłyszała albo że wciąż dający o sobie znać szum w uszach zniekształcił to, co naprawdę mężczyzna próbował jej przekazać.
Czas jednak mijał, Blake wciąż mówił, a ostrza precyzyjnie trafiały w sam środek rozkołatanego serca.
Nawet jeżeli każda kolejna fraza przesycona była sarkazmem i złością, a próba nadania temu dialogowi wymiaru głębszego niż zwyczajny, niezobowiązujący seks, spełzła na niczym, to jednak kobieca wrażliwość i tak podyktowała reakcję sprzeczną z tą, którą sugerował zdrowy rozsądek.
Zaciskające się w złości dłonie, drżenie całego ciała i coraz więcej łez, które - zbierając się w kącikach oczu - bardzo skutecznie utrudniały wyraźne postrzeganie zmian zachodzących na twarzy Blake’a.
Jakie to jednak miało znaczenie, skoro obecnie kierował nią jedynie żal za to, z jaką łatwością przyszło mu sprowadzenie ich bliskości do niewiele wartego rżnięcia.
Doskonale pamiętała jego własne słowa; te sugerujące, że istniała różnica między dobrą zabawą i seksem bez zobowiązań a codziennym budzeniem się obok siebie. Ona także dostrzegała i czuła granicę, przede wszystkim każdego wieczora, kiedy kładli się spać, i o porankach, które również mieli okazję powitać razem.
To właśnie ta świadomość zmusiła ją do wykonania kroku, którego skutki Charlotte odczuła niemal od razu - dokładnie w chwili, w której cichy świst przeciął powietrze, a jej drobna dłoń spotkała się z męskim policzkiem. Nieprzyjemne pieczenie było jak kara za gwałtowność, którą od razu zaczęła sobie wypominać, a która chociaż w minimalnym stopniu pozwoliła na upust emocji. Ich reszta umykała nieco spokojniej, wszak w eskorcie cichego szlochu, który przeplatał się z ponowną próbą wyjaśnienia swojego stanowiska.
- Nie, kurwa, wyobraź sobie, że nie. Że wcale nie chciałam, żebyś mnie przeleciał, zerżnął czy jakiegokolwiek innego sformułowania pasującego do zwykłej dziwki użyjesz - warknęła, tym razem za cel dla zaciśniętej w pięść dłoni wybierając klatkę piersiową Blake’a. Nawet jeżeli było to mocne wyolbrzymienie, które równie dobrze mogło jedynie pogorszyć i tak okropną sytuację, to nie istniała na świecie siła, która sprawiłaby, że Charlotte pozwoliłaby na połączenie swojej osoby z takimi określeniami. Na pierwszy rzut oka - ucha? - były to tylko słowa; niewiele warte i rzucone w chwili irytacji. Z drugiej zaś strony potrafiły ranić tak samo mocno jak noże czy każdy inny rodzaj broni. - Chciałam i potrzebowałam jedynie tego, żebyś był blisko mnie. To naprawdę tak dużo? - Wolała nie wiedzieć, czy to nakładało się na jego definicję poczucia bezpieczeństwa, bowiem odpowiedź wydawała się oczywista. Ostatnie tygodnie dosadnie udowodniły, że w tej konkretnej kwestii doszło do ewidentnego niezrozumienia na płaszczyźnie tak banalnej - czyżby? - jak zwykła szczerość, bo nawet chęć zainicjowania uścisku czy chwycenia dłoni drugiej osoby była ograniczona przez niewidzialną barierę, której dotychczas nie udało im się pokonać.
Lottie odsunęła się, uznając to za najbezpieczniejszą opcję. Głęboki wdech miał pomóc w uporządkowaniu poszczególnych myśli i gonitwy, w której ona wciąż pozostawała daleko w tyle.
Jeżeli istniała w tym momencie sprawa, w której mogli się zgodzić, to niewątpliwie był to sposób postrzegania siebie i obojętność względem tego, co mówili inni. Wykorzystanie jego znajomego nie miało przynieść żadnego konkretnego efektu, a jedynie odpowiedzieć na pytania, które przecież na głos padły również z ust Blake’a.
Kim dla niej był?
Kim byli dla siebie?
Chciała wiedzieć. To i wiele innych rzeczy - między innymi również to, jak się czuł i dlaczego pewne sprawy postrzegał tak, a nie inaczej. Być może brak tej drugiej części informacji sprawiał, że nieporozumienia pojawiały się częściej niż by sobie tego życzyli, ale i tutaj czynnikiem, który zawodził, była zdecydowanie komunikacja.
- Jasne. Mam pretensje. Tak bezpodstawnie. Moja wina - podsumowała, znów krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej. Niczego nie pragnęła w tej chwili tak bardzo jak jedynie tego, by parsknąć śmiechem, który jednak miałby niewiele wspólnego z radością.
- Co? – odburknęła niekontrolowanie, kiedy uzyskana odpowiedź przekroczyła prawdopodobnie wszystkie dopuszczalne tego dnia granice absurdu. O ile wspomnienie Ivory i łączącego ją niegdyś z Blake’m uczucia wydawało się argumentem mocnym i w pełni wszelakie wątpliwości mężczyzny usprawiedliwiającym, o tyle zestawienie samego Griffitha z byłym partnerem Charlotte jawiło się w oczach samej zainteresowanej jak nieudany dowcip, któremu nie była w stanie przypisać ani cech sarkazmu, ani zwyczajnej satyry.
- Wiem, że nie jesteś. – Nacisk na każde pojedyncze słowo i determinacja w jej głosie musiały być wyraźne i doskonale słyszalne, wszak ani przez moment nie pomyślała o tym, by porównywać ze sobą mężczyznę, którego życie nie oszczędzało, który mimo licznych potknięć i niesprawiedliwości był w stanie odnaleźć w sobie ciepłe, pozytywne uczucia i który znaczył dla niej tak wiele z kimś, o kim wolałaby już na zawsze zapomnieć, kto wykorzystał jej bezgraniczne zaufanie i kto nigdy nie zrobił dla niej nawet w połowie tak wiele, jak zdołał Blake.
Najgorsze w tym wszystkim było jednak nie samo porównanie, a wszystkie jego składowe. To właśnie one zmusiły Lottie do zatrzymania się, analizy, ale również wzięcia głębszego oddechu i ukojenia nerwów, które tego dnia wystawione były na wiele prób.
- Masz rację. Nie nosisz koszul, gotujesz raczej średnio i nawet mój ojciec twierdził, że jesteś prawdopodobnie najgorszą partią w mieście. Na dodatek nie zabierasz mnie na luksusowe, pełne przepychu randki, a w ramach urlopu planujesz jakieś długie wyprawy. Nie mam pojęcia, jakim cudem w ogóle przeszło mi przez myśl, że mogłoby być między nami coś więcej - podsumowała, wzruszając ramionami, bo przecież to wszystko było tak o c z y w i s t e. Jednocześnie tak komiczne, że roześmiała się donośnie, ale i nerwowo, nie mając pojęcia, jak wiele z jej własnego sarkazmu był w stanie wyodrębnić Blake’a. Chciała wierzyć, że sporo, bo przecież – mimo tych wymienionych powyżej wad – był inteligentny. - Albo czekaj. Jednak wiem – dodała po krótkiej pauzie, znów zrównując swoje spojrzenie z tym męskim. - Nie jesteś Joelem. Ani żadnym innym mężczyzną. I to wystarczający powód, żebym chciała z tobą zostać – wyznała już dużo poważniej, aby i tego wyznania omyłkowo nie wziął za kolejną formę kiepskiego żartu. - Nie wiem, dlaczego porównujesz akurat te wszystkie rzeczy, ale naprawdę myślisz, że wolę nieprzyzwoicie drogą kolację od sushi i wina w twoim towarzystwie? – Sprowadzenie całego problemu do tego konkretnego aspektu nie rozwiązywało co prawda sprawy, ale Charlotte wiedziała – miała nadzieję – że Blake był w stanie odnaleźć drugie dno i ukryte znaczenie zamiłowania do akurat tej konkretnej czynności. Od wystawnych restauracji dużo bardziej wolała kolację w domowych warunkach, a długi urlop w pięciogwiazdkowym hotelu nie mógł się równać ze spontanicznym, weekendowym wypadem za miasto. Te i wiele innych fragmentów układanki łączył jeden czynnik – on.
Sądziła, że wiedział, że był pewien – jej oraz uczuć, tego, że nie chciała nikogo innego, że przeszłość nie miała znaczenia, a ona dużo bardziej wolała cieszyć się teraźniejszością i spoglądać w przyszłość, której kierunek łączył się z tym, w którym zerkał Blake.
Tego wieczoru wszystko jednak jakby się zmieniło.
I właśnie to wszystko wystarczyło, by bardzo szybko - po raz pierwszy od dawna - pożałowała czegoś, co miało bezpośredni związek z Blake'm i łączącą ich relacją. Stojąc nad przepaścią, analizując poszczególne słowa, zagłębiając się w z chirurgiczną precyzją wbijane szpile, nie była już w stu procentach pewna i nie wiedziała nie tego, co czuła i zamierzała powiedzieć, ale tego, czy on chciał i był gotowy to usłyszeć.
Jesteś, Blake?
Jesteś gotowy?

Westchnęła, zadzierając głowę. Kiedy ich spojrzenia znów się spotkały, Charlotte poczuła przeszywający chłód - nie ten wynikający z zimowej, na swój sposób uroczej aury, ale wewnętrzny, niosący ze sobą dużo większe ryzyko niż fizyczne uszkodzenia. Zagnieździł się w sercu niczym lodowy odłamek, sprawiając, że pragnęła jedynie jak najszybszego zakopania się pod grubą warstwą koców, gdzie mogłaby chociaż na chwilę ukryć się nie tylko przed zimnem, ale również wzrokiem i złością mężczyzny.
Nie była tchórzem.
Nie chciała być tchórzem.
Paradoksalnie to przecież ona była stroną, która zdawała się mieć wszystko przemyślane i ułożone w głowie; to ona wiedziała, czego pragnęła i co mogła zrobić, by załagodzić narastający wraz z każdą sekundą konflikt - bynajmniej jednak to nie w tym celu próbowała wydobyć resztki ukrytej gdzieś głęboko w sobie odwagi.
- A ja - podjęła, zaraz potem milknąc. To wcale nie było tak proste, jak mogłoby się wydawać. Kilka pozornie prostych wyrazów miało zdecydowanie zbyt dużą siłę sprawczą, by ich wypowiedzenie nie niosło ze sobą żadnych konsekwencji. Te, które wisiały nad ich głowami, budziły w niej przerażenie, szczególnie kiedy wcześniejsze frazy i reakcje kłóciły się z delikatnością czającego się na końcu języka wyznania. - Ja... - zaczęła raz jeszcze, na szybko chcąc przeanalizować ostatnie minuty, które stworzyły zdecydowanie za mocno rozmazany obraz tego, co naprawdę się między nimi działo.
Nie chodziło przecież o to, że ze sobą nie sypiali, a o tworzący się w ostatnich tygodniach dystans i nieustanne rozmijanie się w chwilach, które najchętniej mogliby spędzić razem. Nie o to, że obecność Zoey zdawała się być niemożliwym do przeskoczenia problemem, który skutecznie blokował swobodne poruszanie się w codziennym życiu, a jedynie o konieczność odnalezienia się w nim na nowo. Nie o byłych partnerów, których mogliby imiona mogliby jeszcze wymówić jedynie po to, by znaleźć skrajne punkty w swoich charakterach i nastawieniu do pewnych kwestii, ale o kompromisy, których sztuki chyba wciąż musieli się nauczyć.
Chodziło jedynie o nich – to oni stanowili bowiem epicentrum wszystkich problemów, ale również momentów niezaprzeczalnego szczęścia, poczucia spokoju i bezpieczeństwa, świadomości, że po długim, ciężkim dniu ktoś na nich czekał, że były relacje i emocje, których nie można było tak po prostu zignorować czy zapomnieć.
Przymknęła powieki. Westchnęła. Otworzyła oczy.
Nie wiedziała, ale egoistycznie - ona była gotowa, by to powiedzieć.
- Kocham cię.
Miała wrażenie, że czas stanął w miejscu, powietrze zgęstniało, a cisza, jaka zapanowała dookoła, przerwana została dopiero donośnym płaczem Zoey, w kierunku której Charlotte pośpiesznie ruszyła, w głębi serca będąc wdzięczną córce za to, że zapragnęła uwagi któregoś z rodziców akurat teraz, tym samym torując im drogę ucieczki.
Zamykając Gię w uścisku, ruszyła z nią na piętro, by podarować zarówno sobie, jak i Blake’owi tych kilka dodatkowych minut samotności.
Przepraszam, że znów wszystko zniszczyłam.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake Griffith nie był osobą wierzącą.
Nie łudził się, że we wszystkich chodzących po świecie ludziach czaiło się dobro i wybaczenie zasiane przez stwórcę, ba, w istnienie jego samego powątpiewając jeszcze bardziej. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem był w kościele, nie potrafiąc także przypomnieć sobie momentu, kiedy to uznałby, że chce wyjawić swoje grzechy przed kapłanem. To było mu sugerowane kilkukrotnie; podczas pięcioletniej odsiadki, najczęściej niedługo po usłyszeniu pierwszego wyroku. Jednoznacznie wymownym wywróceniem oczu reagował na ów dobre rady, ignorując zapewnienia, jakoby po tym poczuł ulgę.
Nie wierzył i w to, bowiem uzewnętrznianie się ze swoich przemyśleń, bolączek, spraw, z jakimi nie potrafił sobie poradzić sam, nie wydawało mu się niczym przyjemnym i zdejmującym ciężar z ramion. Było - w jego oczach - upokarzające i odsłaniające całego siebie, przez co wszelkie zadane przez innych ciosy - bo czego innego (błędnie, ale miał swoje spojrzenie na świat) mógł się spodziewać? - docierałyby w miejsce najwrażliwsze.
Magia świąt, o której tyle mówili ludzie; czy to w radiu, telewizji, a nawet za pomocą obrazków i haseł zawieszanych na witrynach sklepowych, nie była niczym innym, jak złudnym wrażeniem tego, że to cudowny czas, podczas którego nie mogło zdarzyć się nic złego.
I co gorsza, nawet on sam - po raz pierwszy od kiedy sięgał pamięcią - naiwnie dał się temu oszukać.
Z zaciśniętą w nerwach szczęką stał na przeciwko zmierzającej ku niemu Charlotte, podświadomie czując, co zamierzała zrobić. Znał ją t r o c h ę; miał sporo okazji ku temu, aby poznać niektóre reakcje jej organizmu. Z reguły, z czego mógł być zadowolony, były tymi dobrymi, kiedy kobiece policzki przykrywał subtelny rumieniec, a ciężki, gorący oddech muskał jego kark, w tym samym czasie, co dudniące w klatce piersiowej serce tworzyło swój wyjątkowy rytm.
- Ulżyło ci? - zapytał - o dziwo - spokojnie, chwytając mocno jej szczupły nadgarstek pomiędzy swoje palce, kiedy to kobieca piąstka zdążyła odbić się od jego ciała. Policzek okraszony kilkudniowym zarostem piekł, a krótkie, odruchowe spojrzenie w bok, było równoznacznym z oderwaniem wzroku od jej dużych tęczówek.
Od tych bystrych, często roześmianych oczu, w których teraz zamiast zadziornych ogników, pobłyskiwał jedynie żal i sączące się z kącików łzy.
Powoli rozluźnił uścisk dłoni, nie chcąc, by poczuła się u w i ę z i o n a.
- Nie? Proszę - kontynuował, rozkładając swoje ręce na boki. - Jeśli masz ochotę, śmiało, możesz to powtórzyć. Może wtedy zrobi ci się lepiej - zachęcił, równocześnie siłując się z blondynką na spojrzenia i robiąc krok w jej stronę. Nie była to zbyt mądra, ani potrzebna prowokacja, aczkolwiek mając wybór między kolejnym policzkiem, a ostrymi słowami, którymi poczęstowała go niedługo przed zadanym ciosem, zdecydowanie wolał to pierwsze, wszak łatwiej było mu znieść tego typu atak, niż kilka zarzutów, jakie zaczynały już wypuszczać korzenie niepewności wobec nich.
A myślał, że te, które już wytworzył sam, były wystarczająco nieprzyjemne i trudne w pokonaniu.
- Wcale nie chciałaś, żebym cię przeleciał - powtórzył - okej. W porządku - rzucił lekko, racząc ją krótkim, nieco kpiącym uśmiechem, mającym w sobie zarówno nutę prześmiewczą, jak i rozbawioną. Wiedział, że ich teraźniejsza rozmowa dotyczyła zaledwie okresu po narodzinach Gii, lecz myśli mężczyzny w sposób niekontrolowany znalazły się gdzieś dalej, w innej rzeczywistości, pośród której byli bezpieczni. Bańka mydlana chroniła - pozornie - przed wszelkimi przeciwnościami, jakie tak często serwował im los.
Jakie serwowali sobie sami.
- A ja tego chciałem - oświadczył bez skrępowania, w pełni świadomy tego, że i tym razem mogą się nie zrozumieć, smukłe palce blondynki bez trudu mogły odbić się na jego drugim policzku, albo - w najgorszym przypadku - wywołałby kolejną falę łez i przez swoje wyznanie zniszczył cały, o ironio, obraz, jaki wspólnymi siłami tworzyli.
- Ciebie. Wtedy, kiedy mieliśmy malować ściany, a jedynie panele pokryły się kolorem wina - zaczął, chwytając materiał jej szlafroka, na wypadek, gdyby zamierzała zrobić krok w tył i uciec. Nie tak szybko, Lottie, jeszcze nie skończyłem.
- To takie straszne, że chciałem cię przelecieć, Hughes? Poczułaś się jak dziwka? - zapytał, lecz nie czekając na odpowiedź, kontynuował. - Nie mogłem równocześnie chcieć się z tobą kochać i robić wielu innych rzeczy, które zrobiliśmy? - Uniósł brew, zaledwie opuszkami palców muskając fragment jej nagiej skóry, a wzrokiem bezwiednie zahaczając o zaróżowione, pełne usta.
- Może masz rację i to wszystko nie powinno mieć miejsca - zakończył wywód, posyłając jej subtelny, krótki uśmiech, podobnie jak te poprzednie, niewiele mający wspólnego ze szczerym zadowoleniem. Owszem, możliwe, że użył zbyt wulgarnych zwrotów, do jakich nie była przyzwyczajona, bowiem raczej takowych nie używał, ale też w tamtym konkretnym monologu kierowała nim złość i frustracja. Tymczasem wykładając to nieco łagodniej... nie, chyba wciąż nie pokładał przesadnie dużo wiary w to, że ich przemyślenia i wnioski znajdą się na jednym i tym samym torze.
Celowo pominął kwestię związaną z pretensjami, bo i tu dalsze drążenie tematu wiązało się z coraz to głębszym dołem, z którego w pewnym momencie żadne z nich nie potrafiłoby wyjść. Griffith - czysto subiektywnie - odczuwał to inaczej, a Charlotte miała pełne prawo oceniać sytuację po swojemu.
- Twój ojciec nie był dla mnie żadnym autorytetem - poinformował - i bycie w jego oczach najgorszą partią w mieście, jest dla mnie największym komplementem. - A Hughes aktualnie mógł się w grobie przewracać, ponieważ Blake mówił śmiertelnie poważnie. Ilość kłamst, zdrad, oraz ogóle zadufanie nie tworzyły w oczach partnera córki (córek...) pozytywnego obrazu niedoszłego teścia.
Powaga, z jaką kobieta wypowiadała poszczególne słowa, pozwalała mu złudnie wierzyć w to, że cały przekaz był szczerą prawdą. Początkowa konsternacja pojawiająca się na jego twarzy została zastąpiona przez gorzki uśmiech, by finalnie wbił wzrok w gładkie, dębowe panele ułożone w idealnie równy wzór jodełki.
Szkoda - bo tym razem naprawdę ż a ł o w a ł - że prowadzony tak zaciekle dialog, pomimo, iż ciosy były zadawane równomiernie z dwóch stron, nie miał nic wspólnego z przewidywalnością, a znana im sinusoida tym razem oscylowała w swoich dolnych, najtrudniejszych fragmentach.
...ale żadne z nich nie lubiło, kiedy było zbyt łatwo...
- Uhm - mruknął jedynie, tymże niby-zgadzając się z przedstawionym przez nią wnioskiem. Nijak nie pasował mu tylko ten śmiech, jakim został obdarzony, więc wciąż ze zdobiącą męskie czoło poziomą zmarszczką, już w ciszy przysłuchiwał się dalszym zarzutom.
Słowom rozrzuconym w chaosie pomiędzy śpiącą Gią, stygnącym jedzeniem, świątecznymi dekoracjami. Opróżnianą nie tak powoli butelką alkoholu, a czekającym spokojnie winem, jakie miało stanowić przyjemne zwieńczenie wieczoru.
Czyżby?
Szukał w tym bałaganie jasnych myśli będących drogowskazem, dzięki któremu odnajdą tę samą ścieżkę, jaka zaprowadzi ich do...
- Seattle. Wrócę do domu - powiedział powoli - wezmę Zoey, jeśli potrzebujesz czasu i odpoczynku, z dala ode... - mnie. - Nie dokończył. - Przyjadę, kiedy będziesz chciała wrócić do miasta. - Bo czy na pewno miała ochotę wrócić do i c h domu? Nie wiedział.
- Wbrew temu co uważasz, nasza córka jest dla mnie ważna - oświadczył, odnajdując leżący na blacie portfel i klucze. Przeciwnikiem w podjęciu tej decyzji okazała się opróżniona szklanka, jednoznacznie mówiąca, iż nie powinien wsiadać za kółko. Wypuścił ciężko powietrze, chcąc dodać ciche: jutro
...w ciszy, między zarzutami, słowami i myślami szumiącymi zbyt głośno w uszach, pojawiło się jeszcze jedno.
Wyznanie.
Kocham cię.
Paradoksalnie, prędzej spodziewałby się kolejnego policzka, niżeli przepełnionej uczuciami odpowiedzi. Nim rozchylił wargi, Gia - złośliwie, czy wręcz przeciwnie? - postanowiła ingerować w przebieg rozmowy rodziców.
Nie zdążył.
Stał, niemo obserwując plecy oddalającej się Hughes z córką w ramionach, zostając w tej samem pozycji również wtedy, kiedy obie zniknęły na górze. Nie udał się za nimi od razu, najpierw narzucając na siebie kurtkę i wychodząc na zewnątrz; chęć wypuszczenia z dymem kłębów emocji - różnych - wygrała.
Na szczęście oddalał od siebie głównie te negatywne.
- Mówiłem ci już, że masz fatalny gust co do facetów - podjął, zatrzymując się w progu sypialni i opierając bokiem o framugę. - Dlaczego nic z tym nie zrobiłaś? - Nie, to nie był wyrzut, a próba rozładowania atmosfery.
Pewnie nieudolna i naznaczona dziwnym, specyficznym poczuciem humoru.
Ale znała go na tyle, by zrozumieć.
Taką miał nadzieję...
- Przepraszam. Nie chciałem cię zranić. - Słowami, zachowaniem, całym sobą. Masą złych doświadczeń, zawiłych ścieżek, jakimi podążała - często błędna - analiza, ostrożnością i powątpiewaniami.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Nie spodziewała się bierności, ale mocnego uścisku na swoim drobnym nadgarstku również nie. Zatrzymana w połowie drogi ręka zamarła w bezruchu, a kobiece spojrzenie - tym razem pełne wyrzutu, że nie pozwolił jej zwieńczyć dzieła zniszczenia - raz jeszcze powędrowało w kierunku oczu Blake'a. Tych samych, w których dotychczas odnajdywała spokój i zadowolenie, nutę zadziorności, ale przede wszystkim bezpieczeństwo, którego obecnie tak bardzo jej brakowało.
Grunt osuwał się spod stóp, teren był coraz bardziej niepewny i zwyczajnie obcy, a ona wcale nie chciała wchodzić na ścieżkę umożliwiającą jego poznanie. Pragnęła zawrócić - do domu, do kilku tygodni wstecz, gdy wszystko było w porządku i kiedy obydwoje ze swego rodzaju obawą zerkali w kierunku piętrzącego się stosu ubranek i innych przyborów sugerujących, że w ich życiu miało pojawić się dziecko. Chciała wrócić do nich - do Charlotte i Blake'a, którzy w gorszych chwilach może i nie szczędzili sobie gorzkich słów, ale którzy byli zdeterminowani, by naprawić to, co koncertowo spieprzyli.
Zależało jej. Wciąż tak samo mocno i prawdziwie. Wciąż na tyle, by schowała dumę do kieszeni, by się wycofała i opuściła dłoń, która przed zaledwie kilkoma sekundami siarczyście wymierzyła sprawiedliwość - niekoniecznie słuszną, a kobiecego samopoczucia wcale nie poprawiał fakt, że Blake już raz stał się ofiarą błędu systemu i niemającego wiele wspólnego z prawdą wyroku.
- Nie chcę - odburknęła z pretensją; tym razem dotyczyła ona jednak nie powstałego nieporozumienia, a kpiny, którą doskonale słyszała w tonie męskiego głosu.
Opuściwszy głowę, wbiła spojrzenie w idealnie wypolerowaną podłogę, a jej uwagę od tego elementu domu odciągnęły dopiero kolejne słowa Blake'a.
- Wiesz, o co chodzi. - A przynajmniej miała nadzieję, że wiedział. Cały ten dialog odnosił się przecież do bardzo konkretnego odcinka czasu. Ostatnie tygodnie były trudne, przepełnione nowościami i zmianami, na które wcale nie musieli być gotowi. Kilka miesięcy ciąży minęło w mgnieniu oka, toteż brak odpowiedniego przygotowania na cały przewrót mógł zostać usprawiedliwiony. Charlotte wiedziała jednak, że zarówno ona, jak i Blake nie zwykli szukać wymówek, a powstała w ten sposób bezradność budziła tylko większą irytację.
- Blake - upomniała go, czując, jak niebezpiecznie blisko kolejnej granicy się znajdowali. Nie chciała, by nieudolne próby rozładowania napięcia lub przepełnione szyderstwem słowa wpłynęły na i tak trudną sytuację.
Mimo tego - słuchała.
Słuchała go tak samo uważnie jak zawsze, świadomie pozwalając swoim mięśniom na chwilowe rozluźnienie. Chłonęła każdą informację, jednocześnie nie do końca panując nad kolejnymi uderzeniami serca.
Blake Griffith wykazywał się niezwykłym talentem do budzenia wielu głęboko skrywanych pragnień i prowokowania reakcji, na które chyba nawet Lottie nie zawsze była gotowa. Nie inaczej było tego wieczoru, kiedy materiał szlafroka znalazł się między jego palcami, a prowadzony dialog - choć sam w sobie pokrętny i budzący niekoniecznie pozytywne emocje - przypomniał, że pewne rzeczy nie zmieniły się ani trochę, bo wciąż chcieli - a przynajmniej tak postrzegała to ona - tego samego.
Siebie.
- Lubię robić z tobą - podjęła, wywracając oczami, bo nie sądziła, że akurat tę konkretną kwestię musieliby kiedykolwiek wyjaśniać - różne rzeczy. - Ponownie odwróciła wzrok; trochę z czystej przekory, trochę dlatego, że myśli znów uciekały w kierunku, który nijak pasował do sytuacji i okoliczności.
Charlotte nie chciała, by seks czy sam jego temat stał się kartą przetargową w prowadzonej obecnie wojnie, ale w głębi serca była przekonana, że taka forma wprowadzenia pokoju nie byłaby tą, przed którą zamierzała się jakkolwiek bronić.
- Chcę ciebie. Wciąż tak samo mocno jak podczas malowania i każdego innego razu - zapewniła, wykonując nieznaczny ruch dłonią. Sprawiała wrażenie chętnej do zmniejszenia dzielącego ich obecnie dystansu i zainicjowania bliskości mającej niewiele wspólnego z siarczystym policzkiem, jednak zrezygnowała w ostatniej chwili, uznając - być może błędnie - że to jeszcze nie była ta chwila. - Nie wiedziałam jedynie, czy po porodzie ty też tego chcesz - dodała, zaraz potem znów krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej, co miało być swego rodzaju symbolem obrony samej siebie. Jeżeli bowiem istniała dyscyplina, w której byli niepodważalnymi mistrzami, to zdecydowanie w nadinterpretacji, odwracaniu wszystkiego w sposób daleki od prawdy i intencji rozmówcy, w przeinaczaniu wszystkiego tak, by doprowadzić do czasami zupełnie niepotrzebnej konfrontacji, w której potem musieli się bronić.
- Co takiego? - dopytała, kiedy napomknął o powrocie do Seattle, zabraniu Zoey i zostawieniu Charlotte tutaj, na miejscu - samej ze swoimi myślami i uczuciami, które przytłaczały ją coraz mocniej i których upustu tak bardzo potrzebowała.
Jeszcze bardziej jednak potrzebowała Blake'a i Gii - swojej rodziny.
- Zostawicie mnie samą? W święta? - jęknęła niemal żałośnie, nie do końca panując nad raczej komicznym wydźwiękiem tej wypowiedzi. Charlotte wiedziała co prawda, że propozycja Blake'a była poważna i możliwa do zrealizowania w bardzo szybkim trybie, ale to przecież wcale nie na tym jej zależało.
Ten wyjazd miał być ucieczką od monotonii wielkiego miasta, odpoczynkiem od zatłoczonych uliczek i tłumów skupionych jedynie na sobie ludzi. Oni - być może egoistycznie - też chcieli skoncentrować się na sobie, ale w centrum mieli znajdować się we troje.
W podobnym składzie znaleźli się niedługo potem na piętrze domku, gdzie w ogromnej, przestronnej sypialni Charlotte leżała na łóżku, u swojego boku mając ochoczo reagującą na wszystkie zaczepki Zoey. Łaskotanie jej po brzuchu i prowokowanie w ten sposób dźwięku do złudzenia przypominającego chichot było zajęciem bardzo absorbującym i pozwalającym zapomnieć nie tylko o wielu natrętnych myślach, ale również o pojedynczo spływających po policzkach łzach, których Charlotte wciąż próbowała się pozbyć.
Zaskoczył ją swoją obecnością. Była przekonana, że ten wieczór już się skończył; że miała zostać z Zoey na piętrze, a on na parterze i że dopiero poranek doprowadziłby do kolejnej konfrontacji.
Pociągnąwszy nosem, uniosła wzrok, co Gia bardzo szybko wykorzystała, chwytając w drobną rączkę kosmyk włosów mamy.
- Mówiłam ci już, że kobiety wolą łobuzów - odparła, starając się wydostać włosy z ciasnego, zaskakująco mocnego uścisku. Kiedy udało się jej to zrobić, chwyciła w dłoń niewielką przytulankę, na której udało się jej skupić wzrok córki. - Mógłbyś mi wypominać wiele rzeczy. Zbyt słoną zupę albo przypadkowe zafarbowanie jednej z koszulek. Wciąż jednak wracasz do mojego fatalnego gustu. Pogódź się z tym, że jestem w stanie z nim żyć - poprosiła pół żartem a pół serio. Zawadiacki wydźwięk tej wypowiedzi miał za zadanie rozładować atmosferę, z kolei ukryta sugestia na pewno była dla niego zrozumiała - wbrew panującej w wielu kręgach (przede wszystkim tych rodzinnych ze strony blondynki) opinii, Charlotte nie uważała, by trafiła najgorzej na świecie. Przeciwnie - to wszystko, co mieli, było dla niej jak przypadkowy los na loterii, który do gry wkroczył bez nadziei na powodzenie.
- Wiem - zapewniła, momentalnie poważniejąc. Tego dnia padło zdecydowanie za wiele, ale w morzu gorzkich, bolesnych słów, Lottie wciąż zamierzała utrzymać się na powierzchni, a kołem ratunkowym miały być uczucia, których niepodważalna szczerość doprowadziła ich do tej obecnej chwili. - Ja też przepraszam. Za to, że nie powiedziałam, co mnie trapi. Za sugestię, że Zoey nie jest dla ciebie ważna. Za to, że cię... - podjęła, a błąkający się w kącikach jej warg uśmiech skutecznie zmył z jej twarzy poczucie winy. - Nie. Za to ostatnie nie będę przepraszać - skwitowała, a nieznaczne wzruszenie ramionami musiało Blake'owi wystarczyć, wszak nie czuła żadnych wyrzutów sumienia ani za żywioną względem niego miłość, ani za odwagę, dzięki której powiedziała o tym uczuciu głośno.
- Położysz się obok nas? - zagaiła, przesuwając się na łóżku, a zaraz potem to samo robiąc z Gią, która znalazła się na środku materaca. Wolne miejsce po jednej jego stronie czekało na Blake'a nie tylko dzisiaj, ale zawsze. - Zoey powiedziała mi w tajemnicy, że nie chce wracać do domu. Woli, żebyśmy zostali tutaj. Razem - dodała, zerkając na mężczyznę w celu poznania jego obecnego stanowiska.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wybuchy złości, ani reakcje, które bez problemu można było nazwać gwałtownymi, a nawet przesadzonymi, nie były zgodne z tym, jak zazwyczaj zachowywał się Blake Griffith. Lubił kpić, sarkazm zdawał się płynąć w jego żyłach w stopniu podobnym do tego, w którym zmieszana z krwią buzowała adrenalina i szczęście do pakowania się w kłopoty. Nie oznaczało to jednak, że uważał, że krzyk, rzucanie przedmiotami, bądź stosowanie rękoczynów było zagraniem słusznym; siła argumentów powinna bronić się sama, bez konieczności podnoszenia głosu i rąk. W tym przypadku jednak był w stanie dobrze niespodzianka zrozumieć intencje Charlotte, a jej dłoń na ułamek sekundy dotykająca męskiego policzka nie była próbą udowodnienia czegoś, a odpowiedzią na wypowiedziane przez niego słowa.
Uważał, że nie musi tłumaczyć, iż nie zamierzał jej po prostu i t y l k o przelecieć, ani zerżnąć, czy jakiekolwiek inne, niezbyt pasujące do niego określenie zostałoby użyte w kontekście blondynki. Nie zrobiłby tego ze względu na jego własne widzimisię, chęci i ochotę zbliżenia pasującego bardziej do wspomnianej przez kobietę dziwki, co jasno - tak mu się wydawało - próbował przekazać, być może niepotrzebnie używając takich zwrotów. Bynajmniej nie chodziło o to, że spojrzenie na Lottie po ciąży i wizja wylądowania w łóżku z matką Zoey go jakoś zniechęcała, bowiem problemem było to, że najzwyczajniej w świecie ją... szanował. Jej stan; wiedząc, że potrzebuje kilku chwil dla siebie, aby oswoić się na nowo ze swoim ciałem i zregenerować. Może potrzebowała zebrać siły na nowo; po wielu męczących dniach i nieprzespanych nocach, gdzie priorytetem był komfort i stan niemowlęcia, a nie ich plany. Ufał, że miała tego świadomość i do tej pory w choć niewielkim stopniu czuła, że pragnął jej zrekompensować te wszystkie wcześniejsze miesiące, podczas których jasnowłosa zmagała się z trudami ciąży, jak i czasem teraźniejszym - wszak on spędzał długie godziny poza domem, a opieka nad Gią spadała na jej barki.
- Ten jeden policzek wystarczy? - zapytał, tym samym wchodząc jej w słowo. - Jeśli myślisz, że zasługuję na kolejne - w porządku. To i tak lepsze, niż... - Opuścił głowę, równocześnie rozluźniając swoje palce i puszczając jej nadgarstek. Nie dokończył myśli, bo i te wyznanie - przyznanie się do tego, że w tym przypadku jej słowa były w stanie dotknąć go bardziej - wydawało mu się czymś niepotrzebnym. Kolejnym powodem, aby rozbudzić przypadkowo wywołany konflikt; ostrą wymianę myśli, zdań, uczuć - które tak samo, jak potrzebowały ujścia, tak bardzo niektóre z nich były przesadzone, zamknięte w tunelu błędnych analiz i interpretacji. Nie chciał się kłócić.
- Nie złość się na mnie za to, że próbuję - powiedział po chwili milczenia, kiedy i ona podzieliła się z nim tym, jak postrzegała ostatnie miesiące. Tym razem nie wchodził jej w słowo, nie przerywał, pomimo, iż raz czy dwa razy rozchylił wargi, aby sprostować pewne nieścisłości.
- Nigdy nie starałem ci się wmówić, że znam się na byciu rodzicem, a do tego potrafię z łatwością rozgryźć to, co czujesz, albo nawet to, co czuję ja - zaczął, bezradnie rozkładając ręce na boki. Niekiedy w prześmiewczym tonie mówił o sobie w samych superlatywach, a pewność w to włożona pozwalała innym wątpić, czy aby na pewno tylko się zgrywał. Wbrew temu, kiedy dochodziło do konfrontacji w której to Blake Griffith miał wypowiadać się w tematach emocji, tracił grunt pod stopami, a cała swoboda prowadzonej rozmowy rozmywała się.
- To dla mnie duży przeskok, Lottie. Dwa lata temu myślałem, że resztę życia spędzę w więzieniu, mogąc tylko biernie obserwować jak prokurator i jego przyjaciele robią wszystko, by chronić siebie nawzajem. Znaleźli mordercę, po co otwierać sprawę? - prychnął, na samo wspomnienie tego, jak swobodnie żonglowano dowodami, jakie pojawiały się nagle, a których wcześniej nie było. Te kluczowe - znikały w niewyjaśnionych okolicznościach, albo ich istnienie umiejętnie tuszowano.
- Rok temu nawet nie sądziłem, że będę umiał zaufać komuś tak, jak zaufałem tobie - kontynuował powoli, kątem oka łapiąc butelkę i stojącą obok szklankę, aczkolwiek odsunął od siebie chęć sięgnięcia po szkło i uzupełnienia go trunkiem. Obawa, że Charlotte pomyśli, że wyrzucone w eter wnioski nie były jego, a płynęły z wlanego w organizm alkoholu była zbyt wielka.
- Wiem, że nie tylko moje życie się zmieniło -
wspomniał nagle - twoje również, ale chyba potrzebuję trochę więcej czasu, by to sobie samemu poukładać i raz jeszcze odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości - dokończył wątek, może i chaotycznie, nie do końca będąc przekonanym tego, że udało mu się wyłożyć całość w sposób zrozumiały. Niedopowiedzenia, wyciąganie błędnych wniosków - było chlebem powszednim, jednak i tu widział - zwykle po czasie - część swojej winy.
Pomysł z powrotem do Seattle pojawił się spontanicznie; wizja spędzenia świąt w sposób inny, niż planował przez ostatnie dni, wcale nie napawała go entuzjazmem, aczkolwiek jeszcze bardziej nie chciał zapamiętać wiszącej w powietrzu ciężkiej atmosfery i ostrych słów, które nie były w stanie jej przeciąż. Z dwojga złego - wrócenia z Zoey, bądź samemu, do Szmaragdowego miasta i zaszycia się w domu, a mijania z Charlotte tu - uznał, że bardziej komfortowym dla obojga będzie pierwsze rozwiązanie.
Tylko co potem?
Boże Narodzenie - i pobyt tu - trwało zaledwie kilka dni, a nic nie wskazywało na to, że wraz ze zniknięciem magii świąt znikną wszystkie ich problemy.
- Gorzej, gdyby zupa okazała się za słodka. Zbyt słoną da się zjeść - skwitował, odbijając się dłonią od zimnej framugi i na początku siadając na brzegu łóżka. Zoey prędko wychwyciła ruch, przekierowując swój wzrok na niego, na co Griffith odpowiedział całkiem automatycznym, szczerym uśmiechem.
- Gniewasz się, że cię obudziliśmy? - mruknął cicho, ostrożnie chwytając małą dłoń. - Nie dziwię jej się, też wolałbym zostać tu. Zoey zresztą częściowo wie, jakie są plany na jutro - poinformował, puszczając córce oczko, a ta - pewnie przez wcześniejsze łaskotanie - odpowiedziała czymś w rodzaju uśmiechu.
- Zostaniemy - potwierdził, dodając do tego pojedyncze skinienie głową i po zdjęciu butów ułożył się na boku na materacu, z brodą wspartą na zgiętej w łokciu ręce. - Kiepsko się rozpoczęły te nasze pierwsze wspólne święta. - Lekki grymas wdarł się jego twarz, choć policzek na szczęście już nie pulsował ciepłem, spowodowanym wcześniejszym wybrykiem Hughes.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zerknąwszy na Blake'a, Charlotte raz jeszcze pozwoliła sobie na zaczerpnięcie głębokiego oddechu.
Nie bywała agresywna, nie reagowała w tak gwałtowny sposób i nigdy nie chciała, by nadmiar emocji stał się powodem do tego, by wyżyć się na kimkolwiek, a co dopiero na nim. Żywione względem niego uczucia, zbudowane na przestrzeni ostatniego roku zaufanie i całokształt ich relacji paradoksalnie wcale nie ułatwiały panowania nad sobą, wszak obawa o to, że pewne kwestie i elementy mogłyby bezpowrotnie ulecieć - wspomniana już wiara w siebie nawzajem i sens tego, co posiadali - była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Być może było to wytłumaczeniem co najmniej słabym, a być może tak uwielbiana kontrola zaczynała szwankować - gdzieś od momentu, w którym Charlotte dopuściła do siebie myśl, że ją i Blake'a mogłoby łączyć coś więcej niż zmarła Ivory, trup w Serenity czy nieplanowana ciąża będąca wynikiem seksu, którego Hughes z perspektywy czasu wcale nie określiłaby mianem niezobowiązującego.
- Przepraszam - powtórzyła z naciskiem, wśród którego pobrzmiewała nuta zniecierpliwienia. Ten nieprzyjemny wydźwięk miała złagodzić zawarta w spojrzeniu skrucha, bo przecież źle dobrane i zaintonowane słowa nie mogły doprowadzić do ponownej eskalacji konfliktu, który zdawał się nieco przygasać.
- Przepraszam. - Za to, że cię uderzyłam. Za to, że moja niepewność komplikuje tak wiele. Za to, że czasami wciąż wątpię.
Nie była z siebie dumna. Nie tylko z powodu takiej formy wyładowania negatywnych emocji, ale przede wszystkim dlatego, że podstawy dla takiego zachowania były albo wyolbrzymione, albo zupełnie niesłuszne. Wiedziała bowiem, że była dla Blake'a ważna, że równie istotną rolę w jego życiu odgrywała obecnie Zoey i że nie istniał żaden środek przymusu do tego, by kontynuować wspólną codzienność. Dając mu daleko idącą swobodę, była świadoma, że mogła liczyć na podobną definicję wolności, nawet jeżeli sama nie korzystała z niej zbyt często, bo zwyczajnie nie czuła takiej potrzeby.
- Nie złoszczę się za to, że próbujesz. Nie złoszczę się nawet za to, że czasami coś może ci nie wyjść - zaprotestowała, być może niepotrzebnie wchodząc mu w słowo. Nie chciała jednak, by w jego głowie zrodziły się myśli dalekie od rzeczywistości, nawet gdy jej własna świadomość spłatała jej tego typu psikusa.
- Ostatnie tygodnie - podjęła w ramach wyjaśnienia - były strasznie niepewne. Nie wiedziałam, czy robię coś nie tak, czy może to kwestia czegoś niezależnego ode mnie. Ty też nic nie mówiłeś i... - urwała, rozkładając ramiona w geście sugerującym bezradność.
To chyba było odpowiednie słowo. Bezradna. Właśnie tak się czuła przez ostatnich kilkanaście dni, kiedy czas uciekał im przez palce, a oni nie nadążali za kolejnymi wydarzeniami i zmianami. Nienawidziła tego stanu, a jeszcze bardziej tego, że miał on tak ogromny wpływ na to, jak sprawy wyglądały między nią a Blake'm.
- W porządku - podsumowała krótko, posyłając mężczyźnie subtelny uśmiech. Gdyby zapytał, czy na pewno rozumiała, nie byłaby w stanie podać jednoznacznie brzmiącej odpowiedzi, ale liczyła, że same próby ogarnięcia tego umysłem były wystarczające, by w przyszłości uniknęli sytuacji podobnych do tej, gdy wszystko znów znajdowało się na krawędzi. - Nie myśl, że próbuję stworzyć jakąś presję, że mam oczekiwania względem twojego zachowania czy podejmowanych decyzji. Naprawdę chcę jedynie tego, żeby... było dobrze. - Nie była pewna, czy tak prozaiczne, niemal banalne życzenie było możliwe do zrealizowania i czy w kontekście całego dialogu nie obudziłoby reakcji sprzecznych z jej jak najlepszymi intencjami, ale odnalezienie wspólnej płaszczyzny i stworzenie w ich życiu warunków do tego, by każdy czuł się pewnie i bezpiecznie, od wielu miesięcy było dla niej priorytetem, z którego nie zrezygnowała pomimo burz i wielu zadanych oraz zyskanych w tym okresie ran.
Zupełnie inną kwestią było pytanie, czy w tym przypadku tylko nie było równoznaczne z ?
Kiedy więc wiele wskazywało na to, że kolejna wichura odchodziła w zapomnienie, a na dotychczas ciemnym niebie pojawiały się świeże promienie słońca, Lottie mimowolnie zyskała pewności siebie i dopuściła do siebie przeświadczenie, że i ten kryzys mieli już za sobą - przynajmniej połowicznie.
- Tak? Wydawało mi się, że jesteś dość wybrednym smakoszem - mruknęła, znów zaczepiając Zoey, która raz za razem zanosiła się śmiechem. Dźwięk ten trafiał do najdalszych zakątków serca Charlotte, roztapiał je i otwierał na jeszcze więcej bezwarunkowych, bezgranicznych uczuć, które wcale nie były przerażające.
- Nie jestem zaskoczona, że knujesz z nią za moimi plecami - skomentowała, z uwagą obserwując kolejne ruchy Blake'a. Prawdziwą ulgę poczuła jednak dopiero w chwili, w której materac ugiął się pod ciężarem również i jego ciała. - Dziękuję. - I to słowo nie padło bez powodu, choć Lottie nie była w stu procentach określić sensu swojej wdzięczności. Dziękowała za to, że zostaną? Że Blake jednak chciał podjąć się próby ratowania ich pierwszych wspólnych świąt? Że wciąż niezmiennie umacniał jej wiarę i że raz jeszcze nie pozwolił na to, by z tyłu kobiecej głowy zaczęło pobrzmiewać to okropne żałuję? Za to i wiele więcej.
- Początki bywają trudne - przyznała ze swego rodzaju nostalgią odmalowaną na twarzy, jak gdyby wcale nie odnosiła się jedynie do tych kilku pierwszych godzin spędzonych w domku, ale czegoś, co Blake na pewno był w stanie wyłapać i zrozumieć. Znał ją przecież tak dobrze. - Jeszcze nie wszystko stracone - zapewniła, podnosząc się do siadu. - Gia pewnie niedługo znów zaśnie. Może burgery nie zdążyły całkiem wystygnąć? I chyba widziałam tam wino? - zasugerowała, unosząc brew. Nie był to co prawda standardowy, ich ulubiony zestaw, ale nie oznaczało to, że Charlotte nie chciała w pełni wykorzystać tego wieczoru.
- Posiedzimy przy kominku? - dopytała, chcąc wiedzieć, jak powinni byli zorganizować najbliższe minuty.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Często, szczególnie podczas nagłaśnianych procesów, a potem przy okazji jego wyjścia na wolność, osoba Blake'a Griffitha była demonizowana. Po to, by nikomu przez głowę nie przeszło, by w sposób pozytywny wypowiadać się o mordercy, bądź co gorsza - nie próbować zeznawać na jego korzyść, bowiem nagle przypomniałoby się, że podczas katastrofalnej przepychanki, to kto inny trzymał broń, a nie ciemnowłosy. W pewnych kwestiach - co dostrzegał, ale nigdy nie przyszło mu na myśl, aby wystosować jakikolwiek wyrzut - dostał rykoszetem. Przez odważne, wychodzące poza ramy bezpiecznych reportaże Jackie, której ambicja i chęć głoszenia prawdy była większa, niż zdrowy rozsądek. Związek miały również polityczne potyczki Wayne'a; wszelkie próby mające na celu ukazania ludziom, że nie są potrzebne ani znajomości, ani czeki wystawione na grube sumy, aby załatwić sprawę zgodnie z tym, jak rozwiązana być powinna.
To wszystko nie oznaczało jednak, że bliżej mu było do świętego, niemającego sobie nic do zarzucenia. Znał swoje wady - jedne dostrzegał lepiej, wobec czego próbował działać i je choć odrobinę zniwelować, w związku z innymi potrzebował czasu, aby zrozumieć, że coś nie do końca funkcjonowało tak, jak powinno. Bywał małomówny, izolując się przy tym w swoim postrzeganiu świata i rozumieniu go; nawyki nabyte w celi - w związku z którymi lepiej było trzymać swoje przemyślenia dla siebie i nie obnosić się z nimi zanadto - nie należały do łatwych w wyzbyciu się. Podobnie, jak zostały mu poranne pobudki, dbałość o porządek wokół siebie i ogólny minimalizm, pomagający utrzymać całość w ryzach.
I jak ani wczesne wstawanie, ani utrzymywanie czystości nie należało - raczej - do rzeczy drażliwych dla otoczenia, tak w przypadku minimalizmu - także tego uczuciowego - sprawa nie była tak łatwa w zdefiniowaniu.
Nie ukrywając, brak zobowiązań był czymś w y g o d n y m. Nie musiał zwracać uwagi na samopoczucie innych; nie dbał o to, czy kobieta poznana na tinderze rzeczywiście miała na imię Carmen, czy w rzeczywistości przespał się z Sandy. Po zamknięciu za sobą po cichu drzwi - kolejny plus porannych pobudek - tylko przez chwilę zastanawiał się, czy aby na pewno zachował się fair. Nie żałował, bowiem z tyłu głowy pozostawała świadomość, że nic nikomu nie obiecywał, zatem ewentualne żądania i pretensje były bezpodstawne. Pozostawione bez rozpatrzenia, jak część istotnych dowodów w jego sprawie.
Wyrok go popsuł, a wolność wciąż nie potrafiła poskładać i naprawić, by od czasu do czasu nie odczuwał, że wystarczy drobny błąd, a w porządku rozsypie się na miliony rozsianych po Szmaragdowym mieście fragmentów.
- Nie przepraszaj. - Pokręcił głową, do całości dodając lekkie, krótkie wzruszenie ramionami. - Czuję, że gdyby dało się cofnąć czas o kilka minut, zrobiłabyś to samo, ale... w porządku, Charlotte. Też użyłbym tych samych słów, bo liczę, że choć trochę dotarły tam, gdzie chciałem, by trafiły - wyjaśnił, nie zamierzając przepraszać za wcześniejszy wywód, wszak najistotniejsze kryło się na samym jego końcu - między słowami przekazując, jak ważna dla niego była. Pokrętny to być może sposób przekazu, skoro koniecznym było użycie paru niezbyt miłych dla kobiecego ucha zwrotów, lecz ż a ł o w a n i e czegokolwiek nie leżało w jego naturze i zdarzało się niezwykle rzadko.
- Powiedziałem ci już dlaczego, Lottie - poinformował powoli, spojrzeniem starając się złapać jej wzrok. - Wcześniej nie musieliśmy niczego nazywać i wszystko zdawało się być proste, a kiedy urodziła się Zoey, zostaliśmy jej rodzicami. Coś, co miało już kształt i nazwę. Tylko poza byciem jej rodzicami, przestałem wiedzieć kim my jesteśmy dla siebie - skwitował, nie chcąc, aby ponownie między jego monolog wdarło się jakieś niedomówienie, albo błędna interpretacja przekazu.
Ich znajomość wielokrotnie przypominała sinusoidę nagłych, przyjemnych wzlotów i równie nieoczekiwanych, bolesnych upadków. Zaczęło się od niezręcznego przypadku, po którym wymienili kilka przeciągłych spojrzeń i parę kącikowych uśmiechów. W wymianie myśli nie zawsze panował zgodny sojusz - jak chociażby podczas jego ostatnich urodzin, gdzie atmosfera stała się nieprzyjemnie gęsta - a pomimo tego potrafili się dogadać. Nagle ich relacja obrała zupełnie inny kierunek; zaplątane w pościel ciała wcześniej mogły wydawać się czymś nierealnym w wydaniu tej dwójki, a jednak,
Brakowało typowych dla par randek, czułych buziaków, pieszczotliwych określeń. Przez te kilka miesięcy próżnym było doszukiwać się momentów, podczas których palce ich dłoni - poza łóżkiem - zostałyby zgodnie splecione, więc - przyznając rację Hughes - nie doszukiwał się takiego kontaktu.
Oni nie byli typowi i nie byli parą.
Byli?
- Nie chcę, byś była dla mnie tylko mamą Gii - wyjawił - za bardzo brakowałoby mi Charlotte Hughes. - Miał świadomość, że i jego ten rok zmienił, że spontaniczność w pewnym sensie została wyparta przez poczucie obowiązku i próby uszeregowania priorytetów, aczkolwiek kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie brakowało mu niekiedy tej lekkiej, elastycznej formy, którą mieli niespełna rok wcześniej.
- To dobry plan - potwierdził, dodając skinienie głową - tylko przed skoczę pod prysznic - dodał, zerkając w bok; na przeszkloną ścianę oddzielającą łazienkę od głównej sypialni. Nim się podniósł, cmoknął Zoey w skroń, a później - po krótkiej chwili zawahania - musnął wargami wierzch kobiecej dłoni.
- Może jeszcze nie wszystko stracone - powtórzył słowa wcześniej wypowiedziane przez blondynkę i ostrożnie wstał z łóżka, w międzyczasie drogi do łazienki wyciągając z walizki świeże ubrania, pośród których próżno było doszukiwać się zapachu tytoniowego dymu.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Jeżeli istniał ktoś, kto posiadał zerowe - a może nawet mniejsze - prawo do oceniania kogokolwiek, to niewątpliwie była to Charlotte Hughes. Ostatni rok opiewał w wiele wzlotów, ale również upadków, a przecież nie od dziś wiadomo, że to właśnie te złe rzeczy zapadały w pamięć - nie tylko otoczenia, ale przede wszystkim siebie samego. Oczywiście; pamiętała, że to ona próbowała ratować Sao przed konsekwencjami popełnionego w drodze zwyczajnego wypadku morderstwa, że to ona wyciągnęła pomocną dłoń do będącej ofiarą przemocy domowej Leslie, że to ona była skłonna użyć wszelkich znajomości i form nacisku, by wyciągnąć z aresztu Blake'a i Travisa. We wszystkich tych czynach zasiane było jednak ziarno hipokryzji, bo przecież wypadek czy nie - Saoirse odebrała życie drugiemu człowiekowi, a sprzątanie rozlanej po zazwyczaj krystalicznie czystej posadzce zakładu pogrzebowego krwi było ostatnim, na co Charlotte i obecne tam wtedy osoby powinny były się zdecydować. Sprawa zagrażającego życiu Leslie mężczyzny również nie rzucała tylko przyjemnego, ciepłego światła na sylwetkę starszej Hughes, wszak pociąganie za sznurki i proszenie Dustina o to, by pewnymi sprawami zajął się poza kolejnością lub chociaż nakłonił do tego swoich kolegów po fachu, było czymś poniżej normy. Nie inaczej było w przypadku nocki, którą Blake wraz z przyjacielem spędzili za kratami. I choć na koniec dnia to Leslie okazała się bohaterką, to jednak również i wtedy użyte zagrywki nie należały do grona najczystszych.
Naginała zatem zasady, korzystała z luk według własnego widzimisię i tego, co akurat było dla niej najwygodniejsze i nigdy nie próbowała się wybielać, ale mimo to nadal pragnęła wierzyć, że była dobrym człowiekiem; kimś, kto nadawał się na matkę Zoey i kimś odpowiednim dla przeżywającego własne traumy Blake'a. Chciała mieć nadzieję, że dobre uczynki i jak najlepsze intencje przysłaniały błędy i decyzje podejmowane poza jej kontrolą.
Nie inaczej było w przypadku tego jednego policzka, którego konsekwencje wciąż odczuwała w postaci łagodnego mrowienia na dłoni czy słów, których użył Griffith, by - jak sądziła - sprowadzić ją na ziemię.
- Nie przepadam za terapiami wstrząsowymi, ale muszę przyznać, że niektóre są całkiem skuteczne - mruknęła pół żartem a pół serio, chcąc w ten sposób rozładować atmosferę, ale jednocześnie dać mężczyźnie do zrozumienia, że nie zamierzała dłużej kontynuować tematu, który sprowokował w nich tak wiele negatywnych emocji, a który obecnie powoli zmierzał ku końcowi.
To odpowiadało jej najbardziej.
- Aha - przytaknęła krótko, z trudem panując nad skontrolowaniem parsknięcia leżącego gdzieś pomiędzy pobłażliwością a szczerym rozbawieniem. - Więc poza tym, że jestem mamą Zoey, jestem dla ciebie... mną. To dość poetyckie, Griffith, nawet jak na ciebie - mruknęła, zerkając na Blake'a kątem oka. Nie chciała, by odebrał jej słowa jako typową złośliwość, ale sam musiał przyznać, że jego wyjaśnienia nie niosły ze sobą zbyt wielu informacji, a tak wielokrotnie zadane przez niego pytanie wciąż pozostawało bez odpowiedzi.
Kim dla siebie byli?
- Dla twojego znajomego też mogę być Charlotte Hughes - dodała po krótkiej pauzie, tym samym sugerując, że konkretne nazwy nie były obligatoryjne, jeżeli tylko Blake faktycznie ich nie potrzebował. Ona sama nie była pewna, czy jakiekolwiek nazewnictwo zmieniłoby wiele. Być może tylko zwiększyłoby poczucie bezpieczeństwa, którego stopniowe budowanie dotychczas wychodziło im tak dobrze, a które zostało zachwiane przez pojawienie się na świecie Zoey i przybranie przez nich rodzicielskich ról.
Z drugiej strony - swego rodzaju świadectwo swoich pomysłów na tę relację przekazywali sobie gdzieś między słowami, gdy ustalili, że mama i tato nie były określeniami, które ich zadowalały w odniesieniu do siebie nawzajem.
Charlotte z nieskrywanym rozczuleniem obserwowała rozgrywającą się między Blake'm a Zoey scenę, jednocześnie nie spodziewając się, że i ona mogłaby paść ofiarą chwilowej czułości. Mimo to ulotnie złożony na jej dłoni pocałunek pozostawił po sobie przyjemne mrowienie i sprowokował uśmiech, który towarzyszył jej także w chwili odprowadzania Blake'a wzrokiem do znajdującej się nieopodal łazienki.
Dopiero wtedy sama wstała z łóżka, a kolejne minuty upłynęły jej na nakarmieniu córki i przebraniu jej w nieco lżejsze, cieńsze śpioszki. Niespokojna poprzednia noc, podróż i krótkie, przerywane bez konkretnego powodu drzemki były wystarczającym powodem, by ułożenie Gii do snu okazało się tego wieczoru zadaniem niezwykle banalnym.
Kierując się w stronę schodów, Charlotte przystanęła w progu pomieszczenia, wzrok zatrzymując na wysokości przeszklonej ściany, za którą widziała krzątającego się po łazience Blake'a. Nie potrzebowała niczego więcej, by w głowie przywołać obraz wspomnień z całego minionego roku, podczas którego kabina prysznicowa wielokrotnie stawała się ich własną, odgrodzoną od świata przestrzenią; prywatną, mydlaną bańką, w której wszystko było w porządku, a jedynym, co naprawdę miało znaczenie, byli oni.
Pod tym względem prysznic zwyciężał z wanną za każdym razem.
Również i teraz Charlotte była skłonna ulec dyktowanym przez serce pragnieniom, a ponowne rozplątanie supła paska szlafroka zajęło jej zaledwie kilka sekund. Szum wody koił jej zmysły, ale zarazem zmuszał je do wytężonej pracy, w której wyniku każdy bodziec odbierany był z podwójną intensywnością.
Chyba właśnie dlatego myśl o odbytej tego dnia rozmowie i związanych z nią uczuciach, wśród których prym wiodły przede wszystkim te negatywne, zmusiła ją do definitywnego wycofania się z sypialni i ponownego znalezienia na parterze domu, gdzie wśród słabego światła bijącego od tlącego się w kominku ognia i rozwieszonych na drewnianych filarach lampek przeniosła na kawowy stolik zarówno jedzenie, jak i butelkę wina w towarzystwie dwóch kieliszków.
- Są całkiem porządnie zapakowane, więc może obejdzie się bez podgrzewania - wyjaśniła, kiedy Blake do niej dołączył.

autor

lottie

Zablokowany

Wróć do „Gry”