WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

5) run your mornin' bath in sea foam • soak your milky skin in the tide • little pearl you think you're in gold • but I can see the dirt in your lines • well alrighty Aphrodite • go whip that red for other eyes Przypadki chodzą po ludziach. Czasami też – przypadkiem? – to ludzie chodzili po przypadkach. Stąpali ostrożnie, miękko – każdy krok ważąc zawczasu. Człowiek, ma się rozumieć, jak człowiek; a jakby stanowiący typ zupełnie odmienny gatunkowo. Z tendencją do wszelkich knowań, intryg. Z ewidentną słabością do manipulacji. Brzmi znajomo, Giselle?
Całkowitym więc „przypadkiem” – Zachary poczuwał się dziś do spełnienia mrzonek marzeń swoich rodziców. Dwie i pół godziny – tyle, z grubsza, zajęło państwu Prescottom wcielenie Zachary’ego do sztabu pracującego nad kampanią nowej kolekcji. Nie dopytywali dlaczego akurat Gucci, ani skąd ten ponaglający termin; kwestionowanie decyzji syna nigdy nie leżało bowiem w ich naturze. Z uwagi na ograniczony zasób czasu, wszelkie animozje odłogiem leżały w stanie przemilczanym; krzykliwe pozostawały jedynie fasady pozbawionego skaz wizerunku. Wygodnie.
To, co postrzegać mogli jako nagłe nawrócenie syna, należało jednak wyłączyć z gorliwych kajań, do jakich stworzony, najzwyczajniej, kurwa, nie był. Dali się więc rozochocić cudem jakimś, w wyniku którego ambicję – wreszcie! – nie tyle odzyskaną, co rozognioną, gotowi byli wprawić w ruch. Pchnąć w constans lukratywny, twierdząc – jak zawsze – że nazwisku Prescottów posłuch po prostu się należał.
Dorastał w tym przeświadczeniu – choć z marnym raczej skutkiem, jeśli z systemu nagród i kar wykreślić wszelką przychylność i rodzicielskie ciepło, a pozostawić wyłącznie materialną (choć szczodrą) rekompensatę własnych ułomności wychowawczych. Złote zasady domu spijał więc wraz z odżywczymi kompozycjami syntetycznego mleka (bo matkę cały ten koncept macierzyństwa, ewidentnie, nie przekonywał) – i dawał się im przenikać. W sposób zdradliwie nieproporcjonalny. Potrzeba spełniania się w warunkach, w których niepotrzebne są starania – była raczej przejawem auto-sabotażu, w najlepsze trwającego po dziś dzień (szczególnie ojciec upodobał sobie mówić: „nie musisz się starać – do wszystkiego wystarczy odrobina perswazji”; gardło poderżnąwszy pedantyzmowi Zacha).
Ale taki układ nauczył się wykorzystywać – na swoją korzyść. Zawsze wydawało mu się to wyłącznie kwestią czasu. Dziś więc – wrzenie na telefonicznych liniach, przysługi świadczone i zaciągane. Koszt manewru? Prawdopodobnie wykreślenie z ekipy kogoś, kto na swoje miejsce pracował latami – zasłużywszy sobie na wszystko, co osiągnął. Być może zniszczona kariera. Ale Zachary’ego gówno to obchodziło. Zachary’ego obchodził ktoś inny.

Modelki – w liczbie trzech – i modele – w liczbie dwóch – przygotowywali się gdzieś na tyłach posesji Carson Mansion (przelot: Seattle – Kalifornia, całość podróży zamknięta w czterech godzinach, trzech kawach, zbożowym batoniku, wymianie numerów z uroczą blondyneczką Valor (lub Valery – nie jest pewien – pewien jest że: długie nogi, ładne rysy twarzy, brzydkie, smutne oczy – podaje fałszywy numer – sam też, raczej, nie zadzwoni – i łyku pociągniętym z blaszanej piersiówki; zdążą wrócić tego samego dnia). Motyw sesji wykreowany w oparciu o wiktoriańskie inspiracje; więc i przepych, i mozaika stylów zachowana w bogactwie wszelkiej mnogości – z wyczuciem i smakiem charakterystycznym dla obrzydliwie drogiej marki. Cokolwiek. Zrobi wszystko, żeby oderwać się od szarzyzny akademickiego życia.

Samo miejsce? Na tyłach: tkaniny plumetti, intensywne barwy, hafty, falbany, drapowania. Stójki wiązane, marszczone, proste, plisowane. I Ona, między nimi. Giselle Accardi; nazwisko znane mu doskonale. Zaczęła dosyć późno – większość dziewczyn wpada w łapska biznesu w wieku wcześnie nastoletnim. Nie wiedział jeszcze czy zabawa w kotka i myszkę to próba wbicia szpileczki, sabotaż, czy może zwykła fascynacja. A może coś jeszcze (może spojrzenie dające się zakląć w fotografii, może usta wycięte zgrabnie, może fenomen oklejony nazwiskiem bez przeszłości; ale z przyszłością, za to, świetlaną) – czego, na dany moment, nie zamierzał w czczym ferworze roztrząsać. Roztrząsa od pięciu godzin i trzech minut.

Między personami będącymi ucieleśnieniem unikatowego, współczesnego piękna pojawił się nagle. Znikąd. Valery Valor – na powitanie – uśmiecha się nieznacznie, ale Zachary ją ignoruje. Pochyla się natomiast nad ramieniem Włoszki, gdzieś w przerwie pomiędzy interwałami orbitujących asystentek, teraz pracujących nad makijażem mającym podkreślić wszystko to, co należało podkreślić. Zamaskować wszystko to, co należało zamaskować (trzeba było, cokolwiek?). Nie patrzy na nią – a jednak wzroku od niej nie odrywa (wieczna, niezaspokojona skrajność); spojrzenie wbijając w kobiece odbicie rozpięte na lustrzanym płótnie, przed którym odbywał się ogół technik wizażu.
Pół godziny. Jesteś druga na indywidualne, potem parę fotek w duecie z Yves… – Yves. Dwudziestoośmioletni Francuz (chuj, a nie Francuz, 25% francuskiego pochodzenia). Według Zachary’ego – najsłabsze ogniwo tego zespołu; Accardi powinna zażądać zmiany. Prychnąć sykliwie, nóżką tupnąć albo wylać drinka na kogoś, kto odpowiada za podejmowanie decyzji. Ukochane sposoby jego matki, jeszcze śmielej upychające ją w szufladce gwiazdki (celebrytki, w wydźwięku tak pejoratywnym, jak było to tylko możliwe). Działało, zazwyczaj. – … i grupówka, na koniec. – Bierze głęboki oddech. Ta-ki-zmę-czo-ny. Dłonie wsuwa w przednie kieszenie dżinsów.
Postaraj się. Daj mi dobry materiał, a ja zadbam o to, żebyś na tych zdjęciach, skarbie, błyszczała. – Pochyla się nieco głębiej, szeptem samym łaskocząc przestrzeń pomiędzy szczytem jej policzka, a płatkiem ucha. – Obydwoje wiemy, że nie masz tu zbyt dużej konkurencji, Accardi. Liczę na ciebie.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~~005~~ Cóż, trudno nie zgodzić się z czymś, co jest aż nazbyt oczywiste, prawda Zachary? Panna Accardi stanowiła ucieleśnienie kobiecego, współczesnego piękna. Tego, które tak ochoczo opisuje się w tych wszystkich romantycznych powieściach. Wodzącego na pokuszenie, po prostu złego. Takiego, jakie sprzedaje się temu, kto da najwięcej...
Giselle nigdy nie ukrywała, kim w rzeczywistości była - przeklętą po wsze czasy materialistką. Kusicielką, stosującą wyszukane sztuczki, tylko po to, aby zdobyć to, na czym od zawsze najbardziej jej zależało. Sława oraz pieniądze, stanowiły dla tej temperamentnej Włoszki wartość nadrzędną. To właśnie dzięki nim, miała możliwość, aby robić i posiadać wszystko, co ta chciwa dusza zapragnie. Z całą pewnością, należała również do tego typu kobiet, o których nigdy się nie zapomina. Takich, do których zawsze się wraca, nawet jeśli rozum podpowiada coś zupełnie odwrotnego.
Choć kochanką była wyśmienitą, dla wielu stanowiła nieosiągalne marzenie, a dla tych, którym udało się do niej zbliżyć, była najprawdziwszą zgubą. Ta kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie nadawała się na życiową partnerkę absolutnie dla nikogo. Na żonę tym bardziej. Zresztą, uważała iż jest zbyt młoda, żeby komplikować swoją niemalże idealną egzystencję na rzecz wątpliwej instystucji małżeństwa. Niewielu potrafiło prowadzić tak skrajny tryb życia, lecz ona wiedziała jak wykorzystać daną jej szansę i czerparła z niej garściami...
Akurat ta sesja, prezentująca nową kolekcję domu mody Gucci, nie była wpisana w jej harmonogram. Gdy późnym wieczorem, otrzymała telefon z propozycją wzięcia w niej udziału, najpierw odpowiednio się wytargowała, zanim zdecydowała poświęcić swój cenny czas na pracę, jaką przecież tak uwielbiała. Carson Mansion, wywarła na niej ogromne wrażenie, na równi z wystrojem, przygotowanym na potrzeby wcześniej wspomnianej sesji. Towarzyszące jej modelki i modeli, znała całkiem dobrze, lecz wcale nie była zadowolona, gdy przydzielili jej do zdjęć tego gwiazdorzącego pseudo Francuza - Yvesa. Giselle już wtedy wiedziała, że czeka ją cała masa wyczerpujących ujęć, które zapewne będą tego dnia wielokrotnie powtarzane.
Nie protestowała jednak i grzecznie jak na nią, oddała się w ręce wizażystek. Włoszka uwielbiała obserwować w lustrzanym odbiciu metamorfozy, którym zazwyczaj była poddawana. Teraz robiąc dokładnie to samo, dostrzegła coś, a raczej...kogoś, kto znacznie bardziej przykuł jej uwagę. W milczeniu słuchała tego, co mężczyzna miał jej do przekazania, jednocześnie analizując każdą, dostępną dla niej opcję.
W momencie, w którym to Zachary przestał dręczyć jej zmysły swoim przyprawiającym ją o przysłowiową "gęsią skórkę" szeptem, ta skorzystała z faktu, że znajdował się wyjątkowo blisko i nie myśląc już więcej, delikatnie przesunęła opuszkami palców, po jego twarzy. Owy dotyk, był niczym ledwo wyczuwalne muśnięcie. Następnie obróciła swoją własną twarz tak, aby móc podzielić się z nim czymś, co winno było trafić tylko i wyłącznie do niego.
- A ja mam nadzieję, że zaraz po sesji, spłyniesz stąd jeszcze szybciej, niż się pojawiłeś. Liczę na Ciebie, Prescott...- Lepiej i dostadniej chyba nie dało się przedstawić stanowiska tej zadzierającej właśnie nosa kobiety. Po tej nieznacznej wymianie uprzejmości, szatynka ponownie skupiła się na tym, aby współpracować z ponaglającymi ją makijażystkami i równo po 30 minutach, pojawiła się na planie. Choć jej zdjęcia wyszły niemalże idealnie, nie była z nich w pełni zadowolona. Sesja z Yvesem, stanowiła prawdziwą porażkę. Model co chwilę skarżył się na warunki, w których przyszło mu pracować, swój strój, makijaż, a nawet pieprzoną fryzurę. Nic, dosłownie nic mu nie pasowało, przez co wszystko wyszło fatalnie i ciągnęło się w nieskończoność.
Accardi w końcu nie wytrzymała i dosłownie wybuchnęła.
- DOŚĆ! Mam dość! Zabierzcie ode mnie tę niedowartościowaną gwiazdę, bo zaraz wydrapię mu oczy! - Warknęła, po czym wstała ze skórzanej sofy, na której jeszcze chwilę temu leżała. - Albo go zmienicie, albo radźcie sobie beze mnie...- Po tych słowach odeszła, zostawiając za sobą całe to zapyziałe towarzystwo.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”