WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

kawiarnia

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sutton jak każda kobieta lubiła zrobić sobie rundkę po centrum handlowym, głównie po sklepach odzieżowych i obuwniczych, może drogeriach. Zdarzało jej się zaglądać do sieciowych księgarni i tym podobnych sklepów, uważała, że na rynku jest miejsce i na sieciówki i na takie klimatyczne antykwariaty. Tak samo nie miała oporów z kupowaniem w Ikei, w końcu to były najłatwiej dostępne artykuły dla ludzi na całym świecie. Dzięki temu czytelnicy jej bloga mogli się zainspirować jej pomysłami bez konieczności wyszukiwania tego co im się podoba na własną rękę. Niektórzy nie chcieli szukać, chcieli się ładnie urządzić.
Obecnie Sutton nie myślała o tym, by zachodzić w ciążę. Nie chciała być samotną matką, nie pragnęła desperacko mieć dziecka, za wszelką cenę. Po prostu zastanawiała się, czy gdyby miała dziecko, to nadal miałaby męża. On pewnie nadal by ją zdradzał na lewo i prawo, ale pewnie sama Sutton dłużej by się zastanawiała nad odejściem, poświęcając własne szczęście dla dobra dziecka. Chciała mieć partnera, który by kochał ją taka, jaka jest, zachęcał do realizacji marzeń, zamiast je torpedować. Nie mogła powiedzieć, by miała złe życie, ale jej małżeństwo było niewypałem, zmarnowanym czasem, ale być może czymś, co musiała przeżyć.
- Zdecydowanie. - uśmiechnęła się. Była fanką słodkich kaw i małego co nieco do kawy. Owszem, nie zawsze dało się usiąść i na spokojnie podelektować karmelową latte, zwłaszcza będąc w biegu od jednego spotkania do kolejnego, ale kiedy już nadarzała się taka okazja, to Sutton nie odmawiała sobie dużego kawałka ciasta marchewkowego, albo brownie, albo jeszcze czegoś innego, co wyglądało pysznie.
- Nie mogę narzekać. Wpadło ostatnio kilka fajnych zleceń i w co najmniej jednym będę mogła zaszaleć. A jak przekonam drugą klientkę, że warto mi zaufać, to może nawet w dwóch. - lubiła dostawać wolną rękę. Oczywiście zawsze pytała klientów o ich gusta, ulubione kolory i tak dalej, ale o wiele trudniej jej się wykonywało zlecenia, jeśli klient zaczynał wszystko narzucać. Zastanawiała się wtedy po co mu właściwie jest potrzebna, skoro on ma całą wizję już w głowie. - A u ciebie? Jak Lydia? - zapytała.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Wiadomo, że sieciówki wcale nie były gorsze od antykwariatów i innych takich! To, że Katherine posiadała taki sklepik, to nie znaczy, że nie bywała w galeriach, nie kupowała ubrań w nordstromie ubrań i tak dalej. Pewnie nawet jak się jakaś filiżanka w zwykłym sklepie spodobała, to nie odmawiała jej sobie tylko dlatego, że to jest sklep X, a nie Y! Trzeba być sensownym, w każdej dziedzinie życia. W każdym sklepie, małym, niezależnym, czy wielkim korporacyjnym można było kupić coś ładnego, fajnego i przydatnego. A Wheterby naprawdę lubiła wydawać pieniądze, nie tylko dla siebie, no i nie tylko na własny użytek.
Bycie samotnym rodzicem na pewno nie było łatwe, a dziecko to nie była odpowiedź na problemy i nie można było liczyć, że ciąża wszystko zmieni. Pewnie, ludzie po urodzeniu dziecka czasem się zmieniali, ale zazwyczaj to szło samoistnie, a nie z premedytacji. Ona bardzo pragnęła być matką po raz drugi, jej mąż tak samo, a jednak nie było to takie proste, niestety.
-To ja poproszę cappucino oraz kawałek tarty z borówkami-powiedziała do kelnerki, która właśnie do nich podeszła, jakby usłyszała, że panie zaczęły rozmawiać o zamówieniu. Mogło tak jak najbardziej być.
-To super, cieszę się, że to się jakoś kręci-odpowiedziała. Zawsze cieszyła się, jak jej znajomym się powodzi, a jeśli mogła im w jakiś sposób pomóc, to zawsze to robiła. W końcu sama prowadziła niewielki biznes, więc wiedziała, że wsparcie jest ważne.
-U nas wszystko w porządku, u niej tak samo. Choć przez przerwę wakacyjną w przedszkolu, cóż... jestem na granicy-zaśmiała się. Ta dziewucha miała tyle energii, że mogłaby pół Seattle tym obdarować.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wszystko miało swoje plusy i minusy, dwie strony medalu. W antykwariatach można było znaleźć prawdziwe perełki, ale często trzeba też było za nie odpowiednio zapłacić. Rzeczy z sieciówek mógł mieć każdy, ale dzięki masowej produkcji były tańsze. Przykłady można było mnożyć. Sutton wyznawała zasadę, że trzeba być w zgodzie z samym sobą, nie podążać ślepo za trendami czy tym, co mówią i robią inni. Jeśli koleżanka mówiła, że ten stolik z Ikei jest brzydki i wszyscy go mają, ale tobie się podoba, to go kup. To twój dom, twoje pieniądze, twój stolik z Ikei. Sutton była zadowolona z jednego ze swoich tekstów na blogu, w którym poruszała właśnie ten temat, przejmowania się opinią innych. Jeśli w niektórych aspektach życia to mogło mieć znaczenie, to w urządzaniu domu czy mieszkania należało się kierować własnym gustem, estetyką czy wygodą. Nawet jeśli oznaczało to dywanik z dzika przed kominkiem.
- Dla mnie caramel macchiato i kawałek bezy z owocami. - oj było na słodko, ale Sutton mogła sobie na to pozwolić. Ostatnio usłyszała, że jest za chuda, więc mogła nadrobić trochę kalorii.
Praca była centrum życia kobiety, uwielbiała to co robiła i poświęcała się temu bez reszty. Nadrabiała ten czas, kiedy była cieniem swojego męża, kurą domową pozbawioną wolnej woli. Czy brakowało jej w życiu miłości, pożądania i relacji damsko-męskich? Owszem, ale była ostrożniejsza. Pozwalała sobie czasem na flirt, czy na ustawianą randkę, ale nie chciała od razu się z kimś wiązać. Nie zdążyła się jeszcze nacieszyć wolnością.
- Zaproponowałabym, że się nią zajmę, ale nie wiem czy by się ze mną nie nudziła. - uśmiechnęła się. - Jakbyś jednak potrzebowała dnia przerwy to daj znać. Coś wymyślę. W końcu dziewczynki lubią meblować domki dla lalek. - zaśmiała się.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Nie wszystko, co było sprzedawane w antykwariatach miało jakąkolwiek wartość poza tą sentymentalną. Przynajmniej u Kath tak było. Wiedziała, że gdyby sprowadziła na półki zastawę stołową z okresu dynastii Ming (czy coś równie cennego) to nie dość, że bałaby się ruszać ją, by odkurzyć, a po drugie, raczej nigdy by tego nie sprzedała. Dlatego też stawiała po prostu na ładne, stare rzeczy. W latach 60 i 70, czy też innych również produkowano rzeczy na masową skalę i wciąż było ich dostępnych wiele na rynku. Z resztą Sutton znała zakres cen w sklepiku Kath, bo nie tylko wypożyczała rzeczy, ale zdarzyło się jej coś kupić. A co do stylu i wyboru, jakie jest najlepsze źródło pozyskiwania ładnych rzeczy, to miała totalnie takie samo zdanie jak koleżanka. Niech każdy patrzy na siebie i kupuje to, co mu się podoba, niezależnie czy to była łyżka do mieszania spaghetti prosto od najlepszego projektanta, kosztująca tyle, co dwunastoosobowa zastawa stołowa w ikei. Przecież tak naprawdę nikomu nie robi to żadnej szkody, ani żadnego problemu.
-Och, ta beza również wygląda znakomicie...-powiedziała, oceniając to okiem specjalisty. Potrafiła piec i lubiła to robić. Jej daniem popisowym była szarlotka, ale potrafiła zrobić niemal wszystko. Taką bezę też, tylko kto by to potem zjadł, skoro mieszkali w trójkę, a Katherine jednak dbała o linię. Co prawda marzyła, aby jej figura przyjęła niemal kształt kuli (bo chciała zajść w ciążę), ale to nie powodowało, że mogła jeść całe blachy ciasta.-Chcesz? Kiedy?-zaśmiała się. Istniało spore prawdopodobieństwo, że Sutton i Lydia się dogadają, układając domek dla lalek, czy też propsy na zdjęcia (choć tu raczej nie wróżyła wielkich sukcesów). A jakby nie szło, to zawsze można dać cukierki i włączyć bajkę.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Antykwariaty, tak jak i pchle targi miały w sobie to coś, niby sprzedawano tam coś, co można nazwać starociami, ale to nie było badziewie z wyprzedaży garażowej zorganizowanej na szybko i bez przemyślenia. Takie rzeczy musiały być sprawne, względnie nieuszkodzone. Często miały jakąś swoją historię, jak na przykład odręczne dedykacje w książkach. Ale to nie były antyki za miliony dolarów. Takie sprzedawało się na aukcjach. Co nie zmieniało faktu, że można było trafić na perełkę również i w małym antykwariacie, na przykład na tabakierę należącą do kogoś ważnego historycznie.
Sutton była całkiem niezłą kucharką, bo tego od niej wymagano. Dobre żony gotują dla swoich mężów, a przynajmniej oficjalnie, bo tak na prawdę często w ich domu rodzinnym gotowała gosposia. Zwłaszcza to dotyczyło przyjęć, mniejszych czy większych. Gotowała gosposia, a wszystkie zasługi spływały na matkę Sutton. Ale i tak S. umiała gotować, nie lubiła jednak tego robić. Od kiedy żyła na własny rachunek, bez konieczności tłumaczenia się komukolwiek, często jadła na mieście, albo kupowała coś na wynos.
- Oj, czuję, że pożałuję tej propozycji. - roześmiała się. - Ale jeśli to ci jakoś pomoże, to zaraz sprawdzę terminarz kiedy mam luźniejszy dzień. - była pewna, że sobie poradzi z opieką nad takim dzieckiem, bo już było na tyle samowystarczalne, że będzie teoretycznie w stanie i trochę popracować i jednocześnie zająć się małą. Musiała mieć jednak wtedy względnie spokojny dzień, bo nie wyobrażała sobie biegania po mieście z kilkulatką. Obie by to zmęczyło w niezdrowy sposób. - Za tydzień we wtorek mam luźniej, to możesz ją do mnie podrzucić. - zaproponowała.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Takie miejsca to była skarbnica wyjątkowych, niepowtarzalnych rzeczy. Nie zawsze idealnych, pięknych, czasem wręcz karykaturalne i śmieszne, jednak wybór był naprawdę wielki. W sklepach często były rzeczy niemal jakie jak kopiuj wklej, niby każde inne, a wszystko takie podobne do siebie, na targach staroci tego nie było. A nawet i w najbardziej przydomowych wyprzedażach garażowych można było znaleźć perełkę. Tylko trzeba było się więcej naszukać, a to naprawdę sprawiało przyjemność Katherine.
Gdyby Wheterby nie potrafiła choćby ugotować jajka na twardo (bo na jajko w koszulce nie można było liczyć), to rodzina chyba by ją wydziedziczyła. Właściciele restauracji, szef kuchni... ich najstarsza córka nie mogła im przecież robić wstydu! Oczywiście, czasem dla dziecka, albo dla męża zrobiła obiad, który był zjadliwy, ale często dokarmiał ich jej brat. Ona za to szykowała słodkości na rodzinne spotkania. To była jej magiczna moc. Babeczki z kremem, szarlotka z bezą, a może tort wielopiętrowy? Nie ma najmniejszego problemu! Kath to wszystko wyczaruje z wielką chęcią i przyjemnością.
-Daj spokój, nie mówiłam tego na poważnie-zaznaczyła, wiedziała że dziecko choć już samodzielne, potrzebuje jednak uwagi i nie zawsze zachowuje się jak... cóż, dorosły - a do tego ma prawo, w końcu jest dzieckiem.-Ale jakbyś tylko miała ochotę, to daj znać. Przygotuję ją, aby specjalnie nie zajmowała Ci czasu-zaznaczyła. Pewnie, ciekawska Lydia na pewno będzie patrzeć, co ciocia Sutton robi, pewnie zafascynowana tymi wszystkimi zdjęciami i tak dalej, ale kto wie. Może bardzo nie będzie przeszkadzać.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Można było się poczuć jak poszukiwacz skarbów, Indiana Jones, albo ktoś w tym stylu. A kiedy udało się coś znaleźć wyjątkowego, albo stylowego ale za to za grosze, wówczas odczuwało się przyjemną satysfakcję. Sutton od szukania wolała łączyć w całość to, co znalazła. Czasami brakowało jakiegoś jednego elementu, by kompozycja była idealna i wyszukiwanie tej jednej rzeczy potrafiło z jednej strony zabić całą przyjemność projektowania, a z drugiej, o ile nie trwało to zbyt długo, podsycić ekscytację nowym projektem. Jednak Sutton nie należała do ludzi, którzy króliczka chcą gonić. Lubiła mieć konkretny cel i do niego dążyć i go osiągać.
Pod kątem presji rodziny były też do siebie podobne, choć nie w oczywisty sposób. Od Sutton wymagano, była jak matka. Gdyby nagle oświadczyła, że chce zostać politykiem i to przeciwnej partii, to pewnie by ją wykreślono z listy gości na wszystkich rodzinnych imprezach już do końca świata. Na szczęście nigdy nie miała takich ambicji. Ba, teraz chciała jak najdłużej stronić od polityki. Chodziła na wybory, ale nie śledziła tego co się dzieje w tym światku. Miała dość po swoim ojcu i potem mężu.
- A ja wprost przeciwnie. W sumie zasługujecie z mężem na wolny wieczór. - uśmiechnęła się szelmowsko. Jeśli Katherine chciała zajść w ciążę, to pewne rzeczy musiały się wydarzyć. Bez tego dziecka nie będzie.
Nie była ekspertem od dzieci, ale coś tam o nich wiedziała. Pewnie w czasach gdy była żoną polityka, to miała sporo dzieciatych znajomych. To, że tymi dziećmi zajmowały się nianie, to inna sprawa. Sama poza tym przez długi czas planowała zostanie matką, bo przecież tego od niej wymagano. Teraz już tak tego nie chciała. Ale zająć się młodą mogła, bo w sumie czemu nie. Przysłuży się tym przyjaciółce więc dodatkowy plus. Pomaganie zawsze spoko.
Pewnie w między czasie dostały swoje zamówienia i przyjemny zapach kawy był teraz intensywniejszy. Kawa i ciacho, to co tygryski lubią najbardziej.
- Więc nie ma problemu. Jeśli tylko Lydia będzie chciała. - dodała Sutton, gdy przełknęła kawałeczek swojej bezy. Oczywiście borówka jej spadła z widelczyka, na szczęście na talerzyk, więc musiała na nią zapolować, niczym wprawiony myśliwy z czasów jaskiniowych, z widelczykiem, zamiast zaostrzonego kija.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Tak, samo poszukiwanie czegoś ładnego, oryginalnego, czy właśnie tego, co któryś z klientów tego poszukuje. Bo wielkim błogosławieństwem było to, że po prostu mogła kupować wszystko, co się jej podobało. Nie musiała się zastanawiać, czy dana rzecz jest jej potrzebna, czy pasuje do innych rzeczy, czy to konieczny zakup - tutaj jak się jej podobało, to kupowała do sklepu. A jak się jej naprawdę, naprawdę bardzo podobało, to zostawiała taką rzecz dla siebie samej.
W temacie zapotrzebowania danej rzeczy, to Sutton mogła w każdej chwili pisać do przyjaciółki, aby dowiedzieć się, czy coś u niej podobnego nie zalega, co mogłaby kupić, albo wypożyczyć. Żaden problem. Holmes też mogła zawsze złożyć zamówienie, gdy wiedziała, że do jakiegoś zlecenia dana rzecz będzie jej potrzebne. To szukanie rzeczy dla klientów było jednym z jej ulubionych aspektów pracy.
-Dawno nie byliśmy nigdzie we dwójkę-pokiwała głową, choć kobiety myślały o zupełnie różnych sprawach. Katherine mówiła o jakimś wyjściu do kina, czy może do restauracji, o wyjeździe nie mówiąc, bo zabierali zawsze córę ze sobą. Sutton chodziło o wolną chatę, aby mogli cóż... robić dziecko. To nie było konieczne, bo ich problemem nie był brak prób, czy okazji. Problem leżał w zupełnie innym aspekcie. Choć jak udało się wysłać córkę do któregoś z wujków czy dziadków, to Wheterby miło spędzali wieczór. A Sutton chyba nie była jeszcze gotowa, aby zaopiekować się dzieckiem koleżanki od razu na całą noc, zacznijmy od kilku godzin.
-Mogę się zgodzić, jeśli naprawdę to żaden problem.-powiedziała. Zawsze to też coś innego dla córki, ciocia na pewno wymyśli dla niej coś fajnego, bedzie odmiana od innych dni.-Pod jednym warunkiem-zaznaczyła z lekkim uśmiechem, nie ma się czego bać.-Że nie będziesz jej specjalnie rozpieszczać.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niby mówiło się, żeby nie robić interesów z przyjaciółmi czy rodziną, ale w przypadku Sutton i Katherine to się nie sprawdzało. Może dlatego, że ich znajomość od interesów się właśnie zaczęła. Dzięki temu może nie dotyczyła ich powyższa zasada. Zdążyły się poznać najpierw z zawodowej strony i nie czuły się do czegoś zobowiązane tylko dlatego, że się przyjaźniły.
Taka znajomość z pokrewnej branży była bardzo cenna, zwłaszcza dla Sutton, która była stosunkowo nową osoba na rynku projektantów wnętrz. I to nawet nie chodziło tylko o to, że mogła w każdej chwili skontaktować się z Kath, czy ma coś tam na stanie, ale mogła też polecać klientom jej sklepik i robiła to z czystym sumieniem. Interes się jakoś tym sposobem kręcił.
Małżeństwo Sutton tak bardzo różniło się od małżeństwa Katherine, że Sutton czasami nie umiała czasami wyczuć co i jak. Na dodatek docierało do niej, jak bardzo niefajny był jej związek i jak dobrze, że podjęła decyzję o rozwodzie. Wyjście do kina, czy na kolację było fajne, ale tak na prawdę chodziło o spędzanie czasu razem, we dwoje, bez przejmowania się osobami trzecimi.
- No to tym bardziej, korzystaj póki proponuję. - zaśmiała się. Oczywiście jeśli się już do czegoś zobowiąże, to się nie wykręci w ostatniej chwili. Nie była taka. - Łeee, ale ciocie od rozpieszczania właśnie są. - westchnęła rozczarowana tym warunkiem. Nie planowała teraz wydawać tysięcy dolarów na dziewczynkę, ale czas spędzony z ciocią powinien być przyjemny, lody, zakupy, coś na co mama zwykle nie pozwala.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Generalnie pożyczanie pieniędzy, czy branie wspólnej odpowiedzialności z kimś z kim się ma bardo dobre i częste stosunki mogło nie być dobrym pomysłem, ale tak naprawdę, to u nich wyglądało to zupełnie inaczej. Współpraca była taka...hm, nieformalna, nie spędzały ze sobą całych dni i tak dalej. Nie robiły razem biznesów, po prostu współpracowały razem. A pokłócić się i zerwać kontakty mogły w każdym momencie, nie koniecznie musiało to być powiązane z tym, że akurat w pracy im coś nie wyszło. A tak naprawdę, gdyby któraś z nich z jakiegoś powodu zrezygnowała z współpracy, to nie byłby koniec świata, biznesy by się nie załamały. I to może być powodem sukcesu.
Na pewno fakt, że Sutton korzysta z przedmiotów z antykwariatu działała na jej korzyść - bo pokazywała coś innego, niż inni blogerzy, a nie było wcale niczym dziwnym, że każdy chodził do tych samych sklepów i wszystkie stylizacje, czy tam aranżacje były inne. To też było automatyczną wadą. Nie można było odesłać czytelników z całych stanów do konkretnej sieci sklepów, aby kupić to, co mają na zdjęciu. Jednak to była świadomie podjęta decyzja i chyba nie mogła na razie narzekać, prawda?
-No dobrze, niech będzie!-zaśmiała się. Jeszcze nie wiedziała, co zrobi z tym wolnym czasem, może skoczy do kosmetyczki, a może namówi męża na jakąś randkę, we dwoje? Albo skorzystają z wolnego i ... Nie ważne, naprawdę. Stworzy jakiś plan, aby wykorzystać ten czas na sto procent.
-No wiadomo, ale wszystko z rozsądkiem-uśmiechnęła się. Nie chodziło jej o to, że ma ją trzymać o chlebie i wodzie, ale na przykład kupić jedną gałkę lodów, zamiast pięciu. Wszystko należało robić z rozsądkiem, nawet rozpieszczać. I nie, że Sutton była jakaś nie godna zaufania, czy że sobie nie poradzi, czy rozpieści do granic rozsądku. Jakby Katherine się tego obawiała, to na pewno by się na to nie zgodziła. Była lekko nadopiekuńcza w stosunku swojego dziecka - trzeba było to wziąć pod uwagę.

autor

B.

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

02/01/202227) the seed of all this indecision isn't me, oh no • ‘cause I decided long ago • but that's the way it seems to go • when trying so hard to get to something real, it feels • it feels like I only go backwards, darling • every part of me says, go ahead • I got my hopes up again, oh no, not again Gonił. Nie wiedział do końca za czym, ale czuł, że goni.
Być może za namiastką – czegokolwiek, co przywołałoby wspomnienie wyściełane rześkim zapachem listopadowo-grudniowych dni i nocy; najczęściej – wyszywanych dubletem zdesynchronizowanych oddechów. Może chciał wierzyć, że sezony, skoro mijają – to mijają bezpowrotnie. Wraz z sezonowymi przypadłościami (okazuje się, że najdotkliwiej chorowało serce); które jednak, ku zaskoczeniu chłopaka, nie dawały się samoistnie zaleczyć. Wreszcie – i wciąż tylko m o ż e – gonił za uczuciem, przejrzyście fizycznym i niezobowiązującym. Takim, które służy jako dowód.
Ale nie p o w ó d, sam w sobie. Powodu należało szukać gdzie indziej. W kimś innym.

Możliwe też, że po prostu gonił go czas, kiedy zorientował się wreszcie, że: w samej łazience spędził o siedem minut za dużo (dziwnie zemdlony mydlanym zapachem La Chatelaine – który nie tyle zastąpił, co zamaskował Aventusem); potem o kolejne dwie – przed lustrem (stawiając jednak na sprawdzona klasykę duetu pod tytułem czerń tiszertu i skórzanej kurtki); i jeszcze trzy, stracone na poszukiwaniu kluczy, gumy do żucia, telefonu, portfela oraz opieszałości samego taksówkarza (Chrrryste – kurwa – jego – mać).
Bo w Fiore, z Samaelem, umówieni byli na piątą. A Zachary próg lokalu przekroczył cztery-po-piątej; nieco rozeźlony, ale bez stresu. W najgorszym wypadku de Vill uznałby, że to zwyczajny żart ze strony Prescotta – i że w zasadzie mógł się tego spodziewać. Dla Zacharego (och, Chryste, chciałby w to wierzyć) nie byłaby to przecież wielka strata.
Tylko że… nie.
I wcale nie chodziło już o to, że w nowy rok (okej – pierwszy jego tydzień) nie wypadało wślizgnąć się z potknięciem. Zach czuł po prostu realną potrzebę; potrzebę, którą zaspokajało się jak konieczność, nałóg, warunek – nie zaś, cóż, byle ciekawość.
Chyba nie zarejestrował tego, w jakich okolicznościach zastał Samaela. Całkiem prawdopodobne, że brunet – dając Zacharemu i tak szczodre dość, pięć minut – szykował się właśnie do wyjścia. W nieco bardziej optymistycznym scenariuszu (no, przynajmniej dla fotografa, który wiózł swój tyłek prosto z Queen Anne przez ponad dwadzieścia-kurwa-osiem-minut) – Samael mógł, również, się spóźnić; a poruszenie wokół stolika, który zajął, wynikało z faktu, że dopiero-co przy nim usiadł.
Oby.
Zachary nie pamiętał już, że – w głowie imię przywołane w sposób bezczelnie pieszczotliwy – Sammy był t a k wysoki.
To dobrze. Mhm, tak – łatwo dawał się namierzyć; nawet jeśli klientelę trudno było uznać za choćby bliską tłocznej.
Po prescottowemu, podaruje sobie niezbyt sensowne przeprosiny. Zupełnie tak, jakby sam fakt, że tu wreszcie był, dotarł, pojawił się – cholera – należało traktować już jak zaszczyt.
Dlatego: zwyczajnie się przysiądzie. I, z podobną, nieco niedbałą manierą, rzuci:
I byłeś chociaż szybszy? – Odetchnie, ciężko; ten właśnie moment uznając za odpowiedni, żeby porządniej przyjrzeć się starszemu chłopakowi. – Od tego włamywacza. Zamawiałeś już coś?
Ostatnio zmieniony 2022-06-04, 09:39 przez Zachary Prescott, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Może faktycznie powinien przesunąć palcem w drugą stronę, jak tylko zobaczył ten profil? Nic nie miał do Prescotta, ale pamięć go nie zawodziła – to była jedna z tych osób, które dość krzywo patrzyły na pary chodzące za rękę czy przyklejone do siebie, a niebędące jednocześnie takie w pełni „normalne”. Ciekawość? Jakiś żart? Może Sam po prostu się nudził, zbyt zmęczony, żeby gdzieś wyjść samemu, a jednocześnie za mało, żeby móc zasnąć po tej nocnej zmianie? Coś go podkusiło, wyskoczyła mu para, a teraz ogarniał się, coby nie wyglądać jakby go przed chwilą wygrzebano spod śnieżnej zaspy.
 Do ostatniej chwili nie wiedział, czego się spodziewać. Nie zrezygnował jednak, będąc zdania, że nawet jeśli Zachary ostatecznie się nie pojawi, to on przynajmniej się dotleni i posiedzi przy kawie, przewijając kolejne strony w internecie i szukając nie wiadomo czego. Traktował to raczej jako luźne spotkanie z kimś poznanym jeszcze na uczelni, a nie jako wyjście na podryw. Choć nie zmieniało to faktu, że przyłożył się do wyglądania po prostu po ludzku.
 Nie był zaskoczony tym, że przybył pierwszy. Nawet, jeśli ze swojego zadupnego South Park miał do przejechania kawał drogi. Motocyklem było znacznie łatwiej niż samochodem, zwłaszcza znając skróty i objazdy. Pogoda co prawda była średnia na przejażdżkę jednośladem, ale w kasku, rękawiczkach i skórzanej kurtce, pod którą wcisnął jeszcze czarną bluzę nie było aż tak czuć chłodu. Całości dopełniały jeszcze bojówki i sięgające połowy łydki glany, czyli dość standardowy zestaw Samaela na takie wycieczki. Zerknął szybko na telefon, żeby ocenić godzinę. Właściwie o mało się nie spóźnił, była za dwie piąta. No cóż, nie mógł gnać więcej niż nakazywały przepisy, jechał prywatnie i w cywilu, a nie w asyście kolorowych światełek i alarmowego wycia podczas jakiegoś szalonego pościgu. Poza tym, droga była dość śliska i mokra, a on w tym stanie mógł mieć już odrobinę opóźnione reakcje.
 Nie przeszkadzało mu poczekanie pięciu czy nawet dziesięciu minut. Po zdjęciu kasku i tak musiał jeszcze opanować swoje włosy (co go podkusiło, żeby ich nie zgarnąć w koka?), wybierając sobie jakiś nie rzucający się w oczy od samego wejścia stolik i tak powoli pozbywał się rękawiczek, a potem zsunął z siebie kurtkę, którą powiesił na krześle. Nigdzie mu się nie spieszyło, a jak już się pofatygował przez prawie całe miasto, to równie dobrze mógł tu nieco posiedzieć.
 Spojrzenie policjanta przesunęło się z ekranu telefonu w kierunku nadchodzącego Zacha. Nie miał mu za złe spóźnienia, zwłaszcza, że te zawrotne cztery minuty to prawie jak nic. Zdarzały się i takie momenty, gdzie ktoś kazał na siebie czekać pół godziny bez dawania żadnego znaku życia, a bywało, że w ogóle nie przychodzili. Co dziwne, bo Sammy gryzł tylko w określonych okolicznościach. Niektórzy pewnie się płoszyli faktem wypadu z gliniarzem. Jakby miał ich zaraz zamknąć za przejście przez ulicę nie na pasach czy coś.
 – Pewnie. Nie docenił mojej kondycji i sam się wkopał wbiegając w ślepą uliczkę. Próbował mi jeszcze grozić nożem, ale dość szybko wylądował na glebie. – Lekko wzruszył ramionami jakby to było nic. Może by się przejął, gdyby typek zaczął do niego celować z nieco groźniejszej broni i gdyby sam nie miał na wyposażeniu paru narzędzi do skutecznej pacyfikacji elementu przestępczego. Jakaś płotka w postaci wielbiciela cudzego mienia nie miała większych szans. – I nie, jeszcze nie. Właściwie sam dopiero co przyjechałem.
 Poprawił jeszcze raz włosy, odgarniając je palcami obu dłoni do tyłu. Nie wyglądał ani nie brzmiał na kogoś, kto od jakiejś doby był na nogach, ale tylko pozornie trzymał się tak dobrze. Jego organizm po cichu wręcz błagał o choćby małą dawkę kofeiny, jeszcze nęcony zapachem unoszącym się w kawiarni.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Ostatni raz widział go dwa albo trzy lata temu. Chyba – to taki strzał w ciemno; nigdy bowiem nie byli ze sobą na tyle blisko, aby Zachary miał choćby jeden powód, by pamiętać, którego roku przestał spotykać go na uczelni. Na szerokich korytarzach, wychodzącego z sali albo na terenie kampusu – najczęściej gdzieś w okolicach bieżni czy siłowni (tam jednak Prescott zapuszczał się względnie rzadko – a jeśli już, to najczęściej za prośbą, żeby cyknąć komuś parę fotek). Jeszcze rzadziej na studenckich domówkach (szatyn, bynajmniej, nie unikał imprez; po prostu wraz z de Villem obracali się w skrajnie różnym towarzystwie).
Nie oznacza to jednak, że go nie pamiętał. Był przecież fotografem. I może przez wielu nazywany dopiero aspirującym, ale aspirującym dobrze; jak to się mówi, z łatką "tego zdolnego" i "obiecującego". A bycie fotografem – nawet takim, właśnie, aspirującym – wiązało się z hobbistycznie-zawodowymi zboczeniami. Niektórzy powiedzieliby pewnie, że to już perwersje.
Hmpf; no więc – być może. Zachary o to nie dbał.
Zachary za to, cóż – o b s e r w o w a ł ;
Otoczenie złożone z ujęć kadrowanych własnym okiem; peryskopem źrenic wczepiając się we wszystko, co zasługiwało na jego uwagę. Ale także: patrzył. I, co ważniejsze, o g l ą d a ł – a potem, najczęściej, oceniał. Jeśli coś zdolne było go zafascynować, to nie miało dla niego większego znaczenia, czy odnaleźć dawało się aparycjach kobiecych, męskich, czy androgynicznych. Ale ten rodzaj intymności – zawsze – pozostawał zamknięty w próżni profesjonalizmu. Poza dwoma przypadkami.
Tylko że nie o to chodzi.
Chodzi o to, że Samael – świadomy tego w mniejszym lub większym stopniu – dał mu się zapamiętać. Nieco inaczej, co prawda, niż teraz: Prescott, wykorzystując chwilę, w której chłopak poprawiał włosy, przeciągnął spojrzeniem po tej części jego sylwetki, która prezentowała się powyżej kawiarnianego stolika. I już tego spojrzenia nie oderwał.
Widział więc: ostatecznie zażegnane nieopierzenie, z którym (ówcześni) dwudziestotrzylatkowie wprawdzie już się, w teorii, uporali – ale z pojedynczymi jego reminiscencjami wciąż jeszcze przychodziło im się, od czasu do czasu, zmagać (Zachary, na przykład, wciąż nie był w stanie wyhodować jakkolwiek sensownego zarostu).
W każdym razie, Samael się zmienił. Dopiero teraz Prescott mógł ocenić jak bardzo. Nie była to w każdym razie jedna, diametralna zmiana. Raczej szereg tych subtelnych: to, co miał na głowie, wciąż wprawdzie przypominało istną improwizację – ale jakby bardziej okiełznaną. Dopieszczony chaos i kontrolowany nieład. Wiecie, to, co dzieje się, kiedy przestaje się korzystać z legendarnego płynu, który przypominał kartridże do klasyków rodziny konsol (czyli: 9999 w 1 – więc i tak samo, najczęściej, będący zwykłą ściemą). Takie dwa lata pozwoliły też ugruntować efekt regularnych wizyt na siłowni: wstęgi mięśni wyglądające zza rękawa koszulki, wtedy będące raczej obiecującą perspektywą atletycznej sylwetki (takiej z nastoletnich, wattpadowych nowelek), teraz sprawiały, że chłopak wyglądał po prostu solidnie; nawet jeśli wyciągnięcie szerszych wniosków utrudniało owarstwienie bluzy.
Tak. Zachary widział takie rzeczy; nawet jeśli w tamtym jeszcze czasie nie przypuszczał nie dopuszczał do siebie świadomości, że charakter rozpędzonego wzroku może – w szczególnych okolicznościach – zmienić swoją naturę.
Poza tym – zdarzenia z grudnia pozostawiły go samemu sobie w poczuciu zawodu. I może był też złośliwy, rozczarowany, wściekły, rozżalony, zmęczony, oszukany. Może potrzebował o tym, choćby na moment, zapomnieć.
Ta bestia zaparkowana przed knajpą jest twoja? Skąd przyjechałeś? – Zapytał. Raczej w ramach kurtuazji – choć niewymuszonej. – W sumie nie mam nic przeciwko zaczynaniu beze mnie, ale jednak miło, że zaczekałeś. – Przytaknął. Z dociśniętą opuszką palca do foliowego laminatu menu, przysunął je do siebie. – Brzmi jakbyś był już do tego przyzwyczajony. Miałeś jakieś… bardziej ekstremalne sytuacje? – Prześledziwszy pierwszy rząd oferty, szatyn nieco się odkleił. Tylko że ten podmętniały ton, z którego korzystał dość często – był z reguły wyłącznie produktem niezbyt szczerej pewności siebie. Nie, natomiast, znudzenia.
Bo Zachary się, kurewsko, bał. Taką obawą, jaka towarzyszyła człowiekowi, kiedy trochę się pogubił – w obcym, zajebiście dużym mieście, bez telefonu wyposażonego w nawigację; zdany tylko i wyłącznie na-
Cóż – na wskazówki otrzymane od innych.
I chyba musiał nauczyć się, wreszcie, zadawać odpowiednie pytania.

Dlatego, na dobry początek, być może:
No dobra, to pójdę coś zamówić. Co ci wziąć? Uh, zaproponowałbym cold brew, bo przyda ci się więcej kofeiny, ale-
Uniósł wzrok znad krótkiej, lektury (dla niego – bez większych dylematów); najpierw skupił się na niewielkim kwadracie okna i tym, co obnażało przeszklenie – ulice przypominające wyciszone, miniaturowe terrarium miasta.
kurwa, tak piździ dzisiaj, nie? Więc, nie wiem, podwójne espresso? – Mruży oczy. Myśli nad czymś.
Aha, no i tak się zastanawiam… to konieczne? To znaczy, wiesz. Czy zawsze trzeba się tyle gimnastykować tylko po to, żeby paść przed tobą na-
I dopiero wtedy swoje spojrzenie – jak gdyby nigdy nic – przenosi na de Villa.
... „na glebę”?

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Nie przyglądał się ludziom. Zapamiętywał co ciekawsze osobistości, albo takie, z którymi zdrzało mu się rozmawiać. W tej chwili nie pamiętał już nawet większości osób z roku, a gdzieś zanikały mu nawet niektóre z grupy – takie, które trzymały się z kimś innym albo po prostu za bardzo go irytowały swoim zachowaniem, żeby się niby przejmować posiadaniem kogoś takiego w gronie swoich znajomych. Niektórych nawet by jeszcze jakoś skojarzył, ale część wyniosła się z Seattle, część pracowała w odległych mu regionach miasta albo w ogóle w zawodach niezwiązanych z tym, co przyszło im studiować. Prescott zapisał się w jego wspomnieniach jako ktoś pojawiający się tu i ówdzie z aparatem, w stronę którego rzucał czasem zakrapianymi sarkazmem odzywkami, ale ogólnie nigdy nie traktował go wrogo. Za kumpla też by go nie brał. Ot, jeden ze studentów z innego kierunku. Niegroźny, pozostający niejako poza kręgiem zainteresowań de Villa.
 Aż mu się kilka lat później nie przewinął przez aplikację.
 Nie potrafił określić, czy Zachary jakoś się zmienił przez te parę lat. Pewnie tak, w końcu wraz z upływem czasu każdy ulegał stopniowym, coraz to większym przemianom, ale w oczach Sama wyglądał właściwie tak samo. Mogła to być wina zarówno zmęczenia, jak i braku bliższej relacji w akademickich latach. Nie przykładał aż takiej uwagi do szczegółów, a bardzo prawdopodobne, że gdyby zobaczył własną matkę, nie wiedziałby czy przybyło jej zmarszczek na twarzy, czy tylko wygląda na bardziej nawiedzoną niż wcześniej. Patrząc na niego nie mógł jednak rzucić tekstem nic się nie zmieniłeś. Gdzieś tam z tyłu głowy miał wrażenie, że coś się zmieniło, ale nie mógł określić co dokładnie. Kiwnął lekko głową, delikatnie się uśmiechając. Kto inny byłby na tyle szalony, żeby jeździć motocyklem w zimę?
 – Z South Park. Jakoś nie miałem serca przeprowadzić się stamtąd po studiach. – Stać by go było na wynajęcie jakiegoś lepszego mieszkania, może nawet kupienie czegoś niewielkiego w innej części Seattle, ale jednak ta dziura w południowo-zachodniej części miasta była jego domem. Znał tam każdy kąt, każdą ulicę, a chyba nawet większość mieszkańców. Dla jednych mogło się wydawać to siedliskiem przestępczości i biedoty, gdzie nie wiadomo, czy ktoś za rogiem nie sprzeda ci dragów albo kosy między żebra, ale on, choć był z policji, miał tam spokój. Czasem tylko jakieś szczeniaki rzuciły mu kamieniem w okno, przebiły opony albo ukradły paliwo z baku, ale nigdy nie było to jakimś ostrzeżeniem czy groźbą. Prędzej wyrażeniem niezadowolenia, że znowu aresztował czyjegoś ojca, wuja czy brata albo wlepił mandat babci. – Ekstremalne... – Musiał się chwilę zastanowić. Były różne stopnie ekstremalności i zagrożeń, zależy jak kto je rozpatrywał. – Strzelanina jakiś rok temu, dostałem nawet wtedy w ramię. Raz mi się też zdarzyło brać udział w alarmie przeciwbombowym, na szczęście fałszywym. – Na całe szczęście nie miał do czynienia z terrorystami, ale za to z niedoszłymi samobójcami już tak. Z doszłymi zresztą też, ale był tak emocjonalnie znieczulony, że widok zmasakrowanych zwłok nie robił na niego większego wrażenia. A jak jeszcze w akcji spotkał się z kolegą z pogotowia to już w ogóle można ich było wziąć za nieźle porąbanych. Ratownicy robiący sobie fotki z wisielcem brzmieli jak coś surrealistycznego, a dla nich to było dość normalne.
 Spojrzenie brązowych ślepi przeniosło się na okno. Faktycznie na zewnątrz nie było zbyt przyjemnie, nawet jeśli był dość odporny na chłód. Może jakby się pokusił o przyjechanie samochodem albo nawet i komunikacją miejską (którą w godzinę by się prawdopodobnie nie wyrobił), to coś zimnego nie byłoby aż takim problemem, ale skoro okoliczności były inne...
 – Brzmi w porządku. – Wystarczało, żeby postawić go na nogi, a jednocześnie nie wpędzić do grobu przez palpitacje serca. Na szczęście nie należał do grona osób muszących wyjątkowo uważać na kofeinę i pewnie nawet poczwórne by go nie złożyło, ale nie chciał też przesadzać. Miał się rozbudzić, nie zacząć chodzić po ścianach tempem chomika w kołowrotku.
 – Tylko jeśli się stawia wyjątkowy opór. – Na jego twarzy zawitał jakiś tajemniczy uśmieszek. Czyżby wyłapywał tu jakieś podteksty? Te spotkanie naprawdę z każdą chwilą coraz mniej pachniało mu podstępem. A może powinno coraz mocniej? Jeszcze nie był w stanie określić dokładnych intencji Prescotta.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Szczerze mówiąc, na pewnym etapie spotkania – to znaczy po takim czasie spędzonym na dobieraniu się do jego właściwej (choć jeszcze nie kulminacyjnej) części (więc i po przeprawie złożonej z przywitania i niezbyt zgrabnych prób zainicjowania co sensowniejszej rozmowy); Zachary łagodniał. A przynajmniej łagodniało jego spojrzenie – ten rodzaj bezsłownej opinii na temat bruneta, którą co prawda nie zamierzał dzielić się na głos, ale którą pozwalał po sobie poznać.
Samael sprawiał wrażenie konkretnego gościa. Fotograf podejrzewał co prawda, że taki już urok większości służbistów – a jednak sposób, w jaki chłopak odpowiadał bez zbędnej plątaniny równie niepotrzebnych kontekstów i detali zwyczajnie mu pasował (to znaczy; jemu-Samaelowi, ale też jemu-Zachowi, tylko w odrobinę innym znaczeniu). Ten lapidarny urok polegał na tym, że – nawet jeśli naturalny ciężar jego powiek sugerował inaczej – Zachary się nie nudził. I pozwalał Samaelowi prowadzić własną uwagę – i skupienie – i zainteresowanie – na bardzo krótkiej smyczy. W zasadzie; zupełnie tak, jakby dobrowolnie przechadzał się przy jego nodze.
Tylko od czasu do czasu o tę nogę się, metaforycznie, ocierając – niby przypadkiem, choć przewidzianym i wymierzonym; w nieco bardziej kociej dynamice snutych podchodów.
Ale przez rozpędzoną myśl zdążył przejść mu już dość dosłowny wariant takiej fantazji.
W sumie śmieszne. Nie wyglądasz na kogoś, kto zaprzątałby sobie głowę sentymentami. – O tym, że od okolic południowego Seattle starał się trzymać z daleka (a jeśli już, to wyłącznie w drodze na lotnisko) – już nie wspomniał. Wyprowadzając się, pewnie puściłby cały South Park z dymem; ale to przecież dość popularna opinia kogoś, kto od urodzenia mieszkał w okolicach Queen Anne. I w dużo bardziej ludzkich standardach.

Potem już tylko przytaknie; na przytoczoną dość nagle – choć nie-niespodziewanie – strzelaninę. No, w końcu sam się prosił o jakieś ekstremum. W każdym razie Zachary decyduje się, kulturalnie, odpuścić.
Nie żeby jakoś szczególnie zależało mu na komforcie mężczyzny. Po prostu, z jakiejś zwyczajnej przyzwoitości. Bywał wredny, ale od czasu do czasu miewał lepsze dni – i jakąś namiastkę godności upchniętą po kieszeniach. Jak rzeczy, które nosi się "na wszelki wypadek". Zapalniczkę, pojedynczego papierosa rzuconego zupełnym luzem – gumki albo drobne.
Poza tym, nie zamierzał go niepotrzebnie rozjątrzać – gdyby jednak okazało się, że zdarzenie sprzed roku w pamięci de Villa wciąż pozostawało względnie świeże. Niewygojone.
No i nie, nie przeszkadzały mu blizny. W zasadzie całkiem je lubił. Na swój pokrętny sposób; daleki od niepokojącego entuzjazmu, w każdym razie. Zachary po prostu dawał przyciągać się wszelkim imperfekcjom, niedoskonałościom, asymetriom i oryginałom. Może miał jakąś słabość do turpizmu. A może – mierząc w skazę z obiektywu aparatu – za jego szkiełkiem dostrzegał dziwny rodzaj niebezpiecznego piękna. Bardzo groźnego. Bardzo hipnotyzującego.

Chwilę później podniesie się z krzesła. Rozprostuje. Strzeli palcami. W lekkiej kołysce pojedynczego kroku przeniesie ciężar z jednej nogi, na drugą – ledwie, o- o tyle-tylko-co – i, przeciągnąwszy wreszcie spojrzeniem po Samaelu, pójdzie złożyć zamówienie. Ale zanim:
Raczej nie mam w zwyczaju stawiać oporu. – Tutaj wzrusza ramionami. – Chyba, że poprosisz.
I tam – to jest przy kawiarnianym kontuarze – już na nie [to jest, na zamówienie] zaczeka; dając i sobie – i swojemu towarzyszowi raptem chwilę, by w ślepą uliczkę myśli zapędzić się sposobem sam-na-sam. Wycieczkę przerywając wyłącznie uprzejmymi wtrąceniami wyjątkowo gadatliwej obsługi (dwie-osoby-na-zmianie).
Podziękuje; ale wracając do stolika raz jeszcze obejrzy się przez ramię – i dla spotęgowania lekko wyrzuconej z siebie wdzięczności, skinie głową.
Na blacie – ładnym, chociaż z widoczną naleciałością mahoniowej imitacji – stawia kolejno espresso (tutaj: strzepuje z dłoni pulsujące sparzenie źle podchwyconego kubka) oraz, dla siebie, idiotycznie kolorową italian sodę w piña coladowej kompozycji. Z bitą śmietaną – i bielą tego obłoku przebitą słomką. Jednocześnie (siadając) pomyśli, że może powinien był zastosować się do własnych zaleceń – i zamówić coś na rozgrzanie; ale na to machnie już ręką.
Mówiłeś, że skąd przyjechałeś? Z South Parku, ta? Tsh- – Cmoka; w krótkiej przerwie. – Kawał drogi. – Potem przeciąga palcem po spiralce śmietany. Z palca – zmazuje ją ustami; oblizuje. – Do mnie jest bliżej. Gdybyś chciał.
Czuje ucisk w gardle. Ucisk, który bardzo – bardzo mocno próbuje zignorować. Przełknąć. Ugnieść na dnie płuc albo żołądka; w zależności od tego, gdzie taki ucisk miałby zawędrować.
A, przewrotnie, zawędrowałby pewnie tam, gdzie Zachary się go nie spodziewał. Do któregoś z przedsionków, na przykład.

autor

preskot [on/jego]

ODPOWIEDZ

Wróć do „Sunset Hill”