WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Zaskoczyłeś mnie. - rzuciła tylko krótko, mając jedynie tyle i aż tyle na swoją obronę. Przynajmniej zapamięta sobie na najbliższy tydzień, żeby uważać podczas biegania i niczym się nie rozpraszać, bo może skończyć gorzej niż lądując w kałuży. Albo też zderzyć się z kimś, kto może okazać się mniej wyrozumiale i przyjaźnie do niej nastawiony.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu, w którym widać było głównie satysfakcję, gdy jej plan wrzucenia nieznajomego do kałuży udał się wręcz doskonale i po jej myśli. Dopiero po tym, gdy musiała się nieco przesunąć w bok, bo w kałuży zrobiło się nieco zbyt ciasno jak na ich dwoje uświadomiła sobie, jak bardzo mogło to być z jej strony głupie. Nie przejęła się tym szczególnie, bo co się stało, to się nie odstanie. Tym bardziej, że uważała to za całkiem zabawne, a przede wszystkim bardzo w jej stylu.
- Skoro uważasz, że to wina leży po obu stronach, to oboje musimy wylądować w tej kałuży. Tak jest najbardziej sprawiedliwie. - powiedziała, lekko wzruszają przy tym ramionami, jakby nie brała na poważnie całej tej sytuacji. Jednak nie zmieniało to tego, że będzie musiała wracać do domu z mokrymi spodniami, pocieszający był fakt, że nie tylko ona będzie musiała wysuszyć część garderoby. Coś czuła, że z dalszego biegania raczej nici, nie chciała się przeziębić, a przy bliskim spotkaniu z kałużą było to prawdopodobne. Tyle dobrego, że miała to być jedna z ostatnich rund wokół parku. - Brakuje tylko błota, z którego można robić babki i rzucać nim w tych, których się nie lubi. - nie to, żeby mówiła to z własnego doświadczenia, ona rzucała w każdego, kto jej się tylko nawinął.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak, a ty mnie. Jesteśmy kwita — stwierdził. Oboje byli tym zaskoczeni. W końcu na co dzień nie wpadało się z takim impetem w przypadkowe osoby, tylko dlatego, że myślami było się w zupełnie innych miejscach, przez co instynkt samozachowawczy odchodził w zapomnienie. Z dwojga złego i tak cieszył się, że to ona wpadła do kałuży, a nie on. A przede wszystkim z tego, że nie była napakowanym koksem, który w ramach rekompensaty za ten drobny wypadek, pozbawiłby go jedynek i kilku innych zębów.
Szybko jednak zrozumiał, że ta radość była przedwczesna, a brunetka chociaż nie była agresywnym koksem, to miała trochę siły i była sprytna, więc odwdzięczenie się pięknym za nadobne nie stanowiło dla niej najmniejszego problemu. Miała szczęście, że trafiła na Ethana. Faceta, który nie tylko nie zamierzał się awanturować, ale który koniec końców potrafił się pośmiać z tej absurdalnej sytuacji wraz z nią.
Jasne, jeszcze może skoczymy do tej samej pralni, a na koniec dnia wypijemy razem piwo? — zasugerował pół żartem, pół serio. Z jednej strony nie mówił poważnie, ale z drugiej strony… Co mu szkodziło? Nowymi znajomościami nie gardził, a jak zaczynały się od kąpieli w kałuży, to mógł je zdecydowanie zakwalifikować do tych na swój sposób wyjątkowych i wartych uwagi. Mogła to więc potraktować jako luźną propozycję, z której wcale nie musiała skorzystać.
O boże, jesteś walnięta — roześmiał się, gdy wyobraźnia podsunęła mu obraz tego, o czym kobieta mówiła. Wytarł mokrą z kałuży dłoń w suchą część swoich spodni i wyciągnął ją w stronę kobiety — Ethan — przedstawił się. Skoro już na siebie wpadli, skoro siedzieli z mokrymi tyłkami w kałuży i do tego śmiali się w najlepsze z tego wszystkiego, wypadało się przedstawić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zdecydowanie nie zgadzała się z tym, że byli kwita, chociaż oboje się zagapili, to tylko ona siedziała w kałuży. I nawet nie pomyślała o tym, że będzie miała okazję, by to zmienić, ale gdy tylko taka się nadarzyła, to zdecydowanie nie chciała jej przegapić. Nie zastanawiała się nad tym, czy pociągnięcie nieznajomego do kałuży należało do dobrych pomysłów, tym bardziej nie pomyślała o tym, jak on mógłby zareagować. Chociaż skłamałaby, gdyby stwierdziła, że obawiała się awanturujących facetów, co już niejednokrotnie przypłaciła siniakami. Była świadoma tego, że czasami (albo raczej zdecydowanie zbyt często), najpierw robiła, a później ewentualnie myślała, ale nie potrafiła nic z tym zrobić. Taki miała już charakter i nic nie potrafiła z tym zrobić, nie to, żeby próbowała.
- Ale że tak od razu? Nie mam spodni na przebranie, żeby je teraz wyprać. Chociaż, czy ja wiem, czy to taki wielki problem... - powiedziała, również przybierając dość żartobliwy ton głosu. Planowała dzisiaj, po skończonym bieganiu, zaszyć się pod kocem przed konsolą, ale nie było to coś, czego musiała koniecznie się trzymać. - Ale piwem nigdy nie pogardzę. - dodała, wzruszając przy tym lekko ramionami. Na to nie trzeba było jej nigdy namawiać. I nie widziała niczego dziwnego w tym, żeby pójść się napić z kimś, przez kogo wpadła do kałuży, by później samej go do niej wepchnąć. Zdecydowanie był to jeden z najbardziej nietypowych sposobów na poznawanie nowych ludzi, jakich dotąd próbowała.
- Dzięki? - odparła z lekkim uśmiechem na stwierdzenie, że jest walnięta. Normalnie być może by się obraziła, przynajmniej w niewielkim stopniu, ale normalnie też nie siedziałaby tyłkiem w kałuży i nie żartowała z tego z nieznajomym mężczyzną. - Ej, ale nie mów, że nigdy tego nie robiłeś za dzieciaka. - u niej to był obowiązkowy punkt podczas wyjścia na plac zabaw po deszczowym dniu. - Gabi. - również się przedstawiła, ściskając dłoń Ethana.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od razu to nie. No chyba że preferujesz świecenie tyłkiem na oczach obcych ludzi — stwierdził. Z jednej strony nie byłby to problem. W pralniach suszarki mieli, jednak zanim spodnie by się wyprały i wysuszyły, to byliby skazani na dziwne spojrzenia ludzi i ewentualne wytykanie palcami, bo nikt normalny nie przychodził do pralni tylko po to, by wyprać to, w co był ubrany — To może… Wyskoczymy wieczorem na miasto? Wcześniej tylko doprowadzimy się do porządku, bo nie wiem, czy ktoś wpuści nas do lokalu w takim stanie — zaproponował. Wyjście na miasto, napicie się piwa i pogawędka z kobietą, która mogła się stać potencjalną nową znajomą,
Wiem, beznadziejny komplement, ale w takich okolicznościach ciężko o lepszy — roześmiał się. Ktoś mógłby się o to obrazić, z czego Etahan zdawał sobie sprawę, ale… Nie miał nic złego na myśli. Określenie kobiety w ten sposób było żartobliwym stwierdzeniem. Nie znał jej, nie wiedział jaka była. Może i walnięta, ale tego jeszcze nie wiedział.
Eee… no nie — mruknął. Nie miał takich pomysłów, bo… Nie miał normalnego dzieciństwa. Opiekunki w bidulu szybko pokarałyby go za tego typu wybryki. Zresztą Ethan był ciężkim dzieciakiem. Nie integrował się, nie szukał okazji do zabawy. Tkwił w swoim świecie, do którego nie chciał nikogo wpuścić poza kilkoma nielicznymi osobami. O tym jednak mówić nie zamierzał. Pewne sprawy wolał przemilczeć — To co? Zbieramy się? Ludzie zaczynają dziwnie patrzeć — zapytał, gdy już poznał jej imię i wstał, bo jednak siedzenie w cholernej kałuży, zaczęło się robić dość niekomfortowe — Podasz mi swój numer. Zadzwonię popołudniu i wybierzemy knajpę na wieczór? — dodał, gotów podać jej również swój numer i wrócić do domu, by pozbyć się przemoczonych ubrań i wziąć prysznic. Niczego więcej w tej chwili do szczęścia nie potrzebował.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Chyba... chyba nie. Na dzisiaj mi starczy dziwnych sytuacji. - wylądowanie w kałuży, tym bardziej, gdy po fakcie rozmawiała normalnie z tym, kto ją wepchnął, zamiast swoim sposobem siłowo pokazać mu, jak wielki to był błąd, było już wystarczająco nietypowe. Nawet, jeśli nie było to nic szczególnie wielkiego. - Okej, brzmi nieźle. Doprowadzenie się do porządku na pewno nam nie zaszkodzi. - nawet nie licząc tych nieszczęsnych mokrych spodenek, strój do biegania raczej nie był optymalnym ubiorem na wieczorne picie i wyjście na miasto. Nie chciała się w końcu przeziębić.
- Prawie się nie obraziłam, czyli nie taki zły. - czy wiedziała, że jest walnięta? Nie raz to już słyszała, szczególnie po tym, gdy zachowywała się irracjonalnie, na przykład wszczęła pijacką bójkę w barze lub nakrzyczała o byle pierdołę na współpracownika, którego wyjątkowo nie lubi. Ale nie miała o co się obrażać, gdy było to wypowiedziane w takiej sytuacji, jak teraz.
Nie ciągnęła dalej tego tematu. Z oczywistych powodów nie miała pojęcia o tym, jakie dzieciństwo miał Ethan i nawet nie przyszło jej na myśl, że mogło wyglądać inaczej, niż takie typowe. Jednak po tonie jego głosu mogła bez większego problemu wywnioskować to, żeby nie dopytywała dalej, nie dziwiła się lub nie komentowała, więc odpuściła. Mimo niezbyt udanego początku znajomości udało im się nie pokłócić ze sobą, więc szkoda byłoby to zepsuć.
- Zdecydowanie, dość siedzenia w tej kałuży, jest na to przynajmniej o kilkanaście stopni za zimno. - na początku tego nie czuła, ale powoli zaczynała marznąć. Nie potrzebowała do tego zbyt wiele, od zawsze była wyczulona na niższe temperatury. Wstała z ziemi i odruchowo chciała się otrzepać, ale tylko cicho westchnęła, gdy zorientowała się, jak bardzo jej ubrania zmokły.
- Jasne. Mam dzisiaj cały dzień wolny, więc dzwoń, o której ci pasuje. - odparła, po czym podała Ethanowi swój numer.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

I forced a smile
Do you think of me in another life?


09:25am
Smakowały dokładnie tak samo jak wtedy.

Saltwater Taffy.
Piętnasty rok życia zamknięty w postaci tanich cukierków. Słodkich i słonych jednocześnie - jak słodkie i słone są pierwsze lata adolescencji. Wsunięte między wargi, zalewały język lepkością sacharydu, a pamięć - falą wspomnień niefiltrowanych, jaskrawych w barwie i głośnych jak muzyka słuchana przez wadliwe słuchawki.
Bolało.
Ale Harper-Jack Dweller przecież lubił, gdy bolało.
  • Przynajmniej czuł dzięki temu, że jeszcze żyje.
Smakowały dokładnie tak samo jak wtedy.

09:21am
Syntetyczne w kolorze i barwie, rozpachnione sztucznymi aromatami - czyli tak, jakby ktoś wziął naturalną woń owocu i naćpał ją koksem albo speedem, rozognił, kazał jej pracować na pełnych obrotach, do przepalenia złączy i wyczerpania sił. Rozmiarem nie większe niż opuszek kciuka, krąglutkie, owinięte w szeleszczące płaszczyki woskowanego papieru. Tłoczyły się w trzymanej przezeń brązowej torebce opartej o udo. Wyławiał jednego na chybił trafił, oglądał pod światło - choć światła było dziś niewiele; słońce nie miało litości dla spragnionych jego promieni mieszkańców Szmaragdowego Miasta i koczowało gdzieś za zaporą z gęstych, szarych chmur - i wrzucał z powrotem w towarzystwo pozostałych. Nie odpakował jeszcze ani jednego, nieusatysfakcjonowany póki nie znajdzie poszukiwanego smaku.

07:11am
Szedł na piechotę. Powoli, szurając nogami o wilgotną nocną mżawką czerń asfaltu przedzierał się przez chłód i mgłę.
Miasto zmieniało kolor. Świt wydobywał z niskich budynków Sunset Hill charakter - błękit pomalowanych starannie skrzynek na listy, biel i żółć drzwi i okiennic. W barwie przeobrażała się też majacząca przed nim tafla spokojnego oceanu - jaśniała, migocząc refleksami indygo i seledynu.
Tylko on trwał w tym samym, niezmiennym tonie (od ilu to już dni, Dweller, co?). Był popielaty. Wypłukany z pigmentu do cna. Podnosił dłonie na wysokość twarzy, i ich nie widział. Zlewały się z waszyngtońską mgłą.

06:52am
To nie tak, że nigdy wcześniej nie był na policyjnej komendzie - miał ku temu wątpliwie przyjemną okazję kilkukrotnie w życiu, w mniej lub bardziej dramatycznych okolicznościach. Nigdy jednak w charakterze zatrzymanego, nigdy też z dłońmi spętanymi za plecami chłodem kajdanek.
Gdy zamknął oczy, nadal czuł na nadgarstkach ich lodowaty ślad.
Nie bał się. Już planował, że właśnie to podkreśli w wywiadach - a wiedział, że będą wywiady (całe mnóstwo wywiadów, feeria krzykliwych nagłówków roztrząsających w najlepsze każdy szczegół jego ostatniej osobistej tragedii przygody). Powie - i powtórzy jeszcze ze dwadzieścia razy później - że ani przez chwilę się nie bał.
Miał chyba nawet jakiś rodzaj nadziei, że któryś z opiekujących się nim policjantów straci nad sobą panowanie - tak, jak robili to gliniarze w filmach, które ostatnio namiętnie konsumowali (wraz z niepokojącą ilością alkoholu i innych dodatków) z Bastianem Everettem, nim ten wpierdolił się w największe gówno swojego życia - i po prostu ukręci mu łeb.
Wtedy odszedłby tak, jak zawsze sobie to wyobrażał - z hukiem. U szczytu kariery, w salwie głosów współczujących i rozwścieczonych brutalnością władz wobec niewinnych artystów, w chwale.
W chwale, i w uldze.

08:15am
Docierał już prawie do przystani, gdy jego uwagę zwrócił szyld w oknie mijanego z wolna sklepu -
SMAK JAK DAWNIEJ! WSTĄP PO HALLOWEENOWE SŁODYCZE Z DZIECIŃSTWA JUŻ DZIŚ!
zawieszony ponad metalową platerą pełną nostalgii.

Był pierwszym klientem.
Jedynym, przy tym, który nie spał od przeszło czterdziestu godzin.

09:24
Po zajęciach, zwłaszcza tych czwartkowych - a czwartki były najcięższe, najdłuższe, najgorsze po prostu ze wszystkiego, rozpoczynając się od zajęć z PE prowadzonych przez Pana Marlinga, starego faszystę-psychopatę, tłamsząc siedem godzin dnia nieprzerwanym przymusem nauki i kończąc traumatycznymi lekcjami angielskiego z Profesor Wong - urywali się całą grupą z przedkolacyjnego apelu, i, wymknąwszy za ceglany płot otaczający instytucję, biegli do małej, miejskiej cukierenki o witrynach wypełnionych wielkimi słojami pełnymi łakoci. Stevie Peters kochał prążkowane miętówki humbug, Danny Travers - marcepanowe owoce glazurowane karmelem, Aaron Sterling gustował w kwaśnych landrynkach z wiśniowym syropem wyciekającym ze środka, a oni...
Oni, to znaczy Eli Elliott i on...
Elliot, i on, zawsze wybierali to głupie, pierdolone saltwater taffy, które z morską wodą wspólnego miało tyle, co nic.

Ręka zanurzyła się w cichym szmerze opakowań. Przedarła przez stertkę przysmaków, przebrała palcami te o smaku ananasa i brzoskwini, te mające imitować tiramisu, i jeszcze inne, będące rzekomo ekwiwalentem truskawkowego sernika. Zacisnął palce na brązowawym cukierku, podniósł nad głowę i uśmiechnął się.
Bezbronnie. Zupełnie bezbronnie, i bez sił.

Kawa. Smak, który uznawali wtedy za dorosły.
Chwiejny balans na granicy z goryczą.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciało było zmęczone, ale umysł nie chciał odpocząć. Pozostawał boleśnie świadomy pomimo zamknięcia powiek, ciemności i ciszy, przerywanej jedynie delikatnym kocim chrapaniem. Otwarte okno, szklanka wody, książka, spokojna muzyka - żaden sposób z niekończącej się przestrzeni Internetu nie chciał zadziałać. Pozostało wpatrywanie się w nierówności sufitu i próba ucieczki przed rollercosterem niewygodnych myśli i bolesnych wspomnień. Ucieczki biernej, bo przecież bez ruchu i na leżąco, a jednocześnie tak niesamowicie męczącej. Być może przez to zmęczenie w końcu zasnął, ale nie nacieszył się tym stanem zbyt długo. Obudziły go pierwsze promienie słońca, zwiastujące nadejście kolejnego (pięknego?) dnia, ale Elliott mógłby przysiąc, że spał nie więcej niż dwadzieścia minut, a już na pewno właśnie tak się czuł. Blada cera, podkrążone oczy, zmęczenie wymalowane na twarzy - nie wyglądał najlepiej. Wpatrywał się przez chwilę w swoje marne odbicie, a potem plusk! szybkie obmycie chłodną wodą, kilka uderzeń w policzki, żeby zmusić ciało do działania. No, Elliott, chyba nie dasz się tak łatwo bezsenności? Ósma rano. Wcześnie, ale nie najgorzej.
Spacer. Najlepiej pójść się przewietrzyć.
Narzucił na siebie ciemny jesienny płaszcz, wrzucił do kieszeni portfel i klucze, telefon zostawiając gdzieś przy łóżku. A może na półce w łazience? Wiecznie go gubił. Nie sądził jednak, by był mu teraz potrzebny.
Ruszył przed siebie. Bez planu, jak miał w zwyczaju. Noga za nogą, krok za krokiem, wdychając smog świeże powietrze, jeszcze chłodne, rześkie. Policzki nabrały różowego odcienia, tak samo jak nos i dłonie. Ludzie spieszyli się do pracy, dzieci szły do szkoły z plecakami większymi od nich samych. Co i rusz mijały go taksówki, wożące swoich klientów niemalże na sygnale (z pewnością nie jeden taksówkarz marzył o tym, żeby przejechać się po mieście z aktywnym kogutem) - miasto też budziło się ze snu, choć pewnie tak samo lekkiego jak u Elliotta, bo przecież w mieście ciągle coś się działo, zupełnie jak w jego głowie.
Usłyszał szum oceanu jeszcze zanim go zobaczył. Nie sądził, że dojdzie tak daleko. Zawiesił wzrok na falującej wodzie, czując, że gdyby ktoś rozłożył mu tutaj hamak, pewnie by zasnął. To ten dźwięk i charakterystyczny zapach, jeszcze świeży, oceaniczny, niezanieczyszczony sprzedawanymi hot-dogami i watą cukrową, sprawiły, że poczuł się odrobinę lżej. Pewnie stałby tutaj jeszcze długo, pozwalając wiatrowi smagać twarz i rozwiewać włosy, gdyby nie dostrzegł kątem oka znajomej sylwetki. Serce zabiło mocniej, przestraszone, zastanawiając się, czy to nie kolejny poziom niewyspania: zwidy i halucynacje. Na pewno tak, jakie jest prawdopodobieństwo, że spotka go akurat tutaj o tej porze?

Minęło tyle lat.
Ale przecież widywał go w Internecie, telewizji, na billboardach, jego twarzy brakowało tylko na opakowaniach płatków śniadaniowych.
Rozpoznałby go.
Był wyższy niż wtedy, fryzurę miał inną, rysy twarzy dojrzalsze, ale coś w tym jak siedział, taki lekko przygarbiony, opierając się o ławkę jak o szkolne krzesło...
Tyle się zmieniło.
Chciał do niego podbiec, uśmiechnąć się szeroko, zamknąć w ramionach, cofnąć się do tamtych beztroskich czasów, naprawić parę błędów, które tak ich od siebie odsunęły.
Jednocześnie nie chciał podchodzić, nie chciał do tego wracać, niczego komplikować, nie teraz; ostatnie, czego obecnie potrzebował, to komplikacji.

Pieprzyć to.

Nogi same poniosły go w stronę tamtej ławki, mocne bicie serca czuł nawet w uszach. Nie wiedział, czego się spodziewać.
Zatrzymał się metr przed nim, nabierając przy tym pewności, że to faktycznie on.
Dweller, w końcu.

Will mine be the face you recognise?

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

W sumie miałoby to sens:
Jego twarz - ta sama, która zerkała na świat z mnogich billboardów i bannerów, z okładek płyt i magazynów, z nagłówków w mediach społecznościowych i darmowych wieczornych wydaniach gazet rozdawanych w metrze, wdrukowana także w karton stawiany na śniadaniowym stole… tylko, przewrotnie, nie w ten mieszczący w sobie płatki, a mleko. Zwyczajem pamiętanym przez Dwellera z lat dziewięćdziesiątych (osnutych w jego umyśle - jak zresztą większość wspomnień z wczesnego dzieciństwa - pastelową mgłą sielanki), którym w taki właśnie sposób rozpowszechniano wiadomości o zaginionych osobach.

Tak, miałoby to sens. Więcej sensu, niż mogłoby się wydawać.
Bo Harper-Jack Dweller zaginął.

Zgubił się, zapodział, przepadł - jak zwał, tak zwał. I sam nie był już pewien kiedy -
Dwa dni temu, opuszczając swój loft w drodze na próbę, cudownie nieświadom, że właśnie żegna się z perspektywą snu na wiele kolejnych godzin?
Jakiś tydzień wstecz, na niesławnej imprezie (okrzykniętą potem Aferą u Dwellera, dość chwytliwie, i w miarę trafnie), w momencie, w którym Bastian Everett docisnął zlane zimnym potem czoło do jego własnego, jednocześnie, w iście brutusowym akcie raniąc go prawdą w chwili, w której piosenkarz najmniej się tego spodziewał?
Przed trzema laty, w chłodzie jesiennej mżawki i błękitno-czerwonej poświecie rzucanej przez policyjne koguty na Moście Aurory?
A może wtedy, gdy zerkał na niknące za horyzontem wieżyczki St. Laverne’s Institute, oglądane przez szybę przysłanego poń przez matkę samochodu? Na kolanach trzymał smutny, blady globus - jeden z elementów szkolnej wyprawki, z którą raptem kilka semestrów wcześniej przekraczał próg Szkoły. Bagażnik wypełniały nienapoczęte nawet szkolne lektury, a serce - niemożliwy do nazwania żal.

Jak dziecko zaplątane w czepliwe macki mgły. Jak pies wyrzucony z rozpędzonego samochodu pośrodku ruchliwej autostrady. Wędrowiec bez kompasu. Żeglarz bez busoli. Jak szalik zostawiony na tylnym siedzeniu miejskiego autobusu, albo w mroku złapanej w obcym mieście taksówki.
Jak coś, co kiedyś do kogoś należało, a teraz nagle, z tej przynależności odarte, samo już nie wie gdzie jest. Ani czym jest. Ani czy jest, w ogóle; czy istnieje.

Być może Harper-Jack Dweller z(a)ginął w momencie, w którym przestał należeć do Elliotta Callaghana.

Usłyszał szum oceanu mężczyznę jeszcze zanim go zobaczył.
To nie słuch absolutny, czy inne zmitologizowane zdolności całkiem powszechne ponoć u wybitnych muzyków.
  • To tęsknota.
Taka jej odmiana, która rozplenia się po komórkach organizmu jak śmiertelny wirus, gwałtem zajmując każdy zakamarek ciała. Taki jej rodzaj, co zmysły wyostrza do granic możliwości, czyniąc człowieka czujnym nawet wówczas, gdy powieki ciążą w dół ołowiem insomnii, a rozum posłuszeństwa zdaje się odmawiać.
Wyczuł jego obecność. I zadarł głowę. I twarzą w twarz znalazł się ze swoją przeszmiłością.

W wydaniu wyższym, starszym, jakby przepuszczonym przez jedną z tych głupiutkich telefonicznych aplikacji, w których zwizualizować można sobie fizjonomię własną za lat pięć-dziesięć-piętnaście. W ubraniach godnych dorosłego mężczyzny, a nie chłopca, którego pamiętał z czasów gdy wszystko było jeszcze w porządku chodzili wspólnie do szkoły.
I naprawdę uwierzyłby, że to właśnie Elliott. I naprawdę zmysłom własnym by zaufał. Gdyby nie to, że to zdarzało się nie po raz pierwszy; gdy na granicy jawy i snu majaczył (albo, gdy w systemie kłębił się nadmiar wódki i narkotyków), Callaghan przychodził doń czasem, na chwilę. Panoszył się po jego świecie przez bolesne ułamki sekund i znikał. Taka już była kolej rzeczy.

Dweller odepchnął się lekko od ławki, o którą trwał wsparty.
- Elliott - roześmiał się szczerze - Eli...
Postawił krok wprzód, zmniejszając dystans między sobą, a fatamorganą, do trzydziestu, może trzydziestu-pięciu centymetrów. Pokręcił głową.
- Stary... Dziś naprawdę chciałbym, żebyś był prawdziwy.
I wyciągnął rękę, by rozpędzić rojenie, jak zawsze, jednym ruchem dłoni.

Ale gdy dotarł nią do barku bruneta, poczuł pod palcami zbite, żywe ciało.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Harper zajmował szczególne miejsce w pamięci Elliotta. Przez te wszystkie lata stał się jego wymyślonym przyjacielem, wspomnieniem bardzo namacalnym, do którego lubił wracać. Był ucieleśnieniem lepszych czasów, prostszych, pełnych pierwszych razy, emocjonalnych wzniesień (i czasem upadków). Najczęściej otulał się tymi wspomnieniami, kiedy było mu naprawdę źle - wracał do konkretnych wydarzeń, jak ta nudna wycieczka do ogrodu botanicznego, czy ostatnia próba przed występem na szkolnej akademii. Błahe rzeczy, drobiazgi, ale niezwykle znaczące, i wciąż żywe w jego głowie. Jednocześnie podszyte bólem i wyrzutami sumienia, bo już wiedział, jak to wszystko się skończyło - nagle i niespodziewanie, po części (choć czasem wydawało mu się, że całkiem) z jego winy.
Z czasem zaczęło się to zmieniać. Rozsądek przesunął wspomnienie Harpera na drugi plan - nie było to coś, czego chciał, ale co musiał zrobić: już nie wracać do tego co było, a skupić się na tym co jest i ma być. Trzeźwość zmusiła go do skupienia się na teraźniejszości. Dzień po dniu.
Harpera nie ma (a jednocześnie jest wszędzie) od dawna, za to dookoła Elliotta jest wiele spraw, które potrzebują jego uwagi.
Tak jak Harper? Który jednak jest, stoi na przeciwko niego, niespodziewanie, teraz, w teraźniejszości, a nie kiedyś we wspomnieniach. I choć rozsądek wciąż podpowiada Elliottowi, że nie powinien się w to pchać, ciekawość i sentyment wygrywają. Obserwuje, jak Harper do niego podchodzi, stojąc bez ruchu, jakby faktycznie był tą fatamorganą. Z każdym pokonanym dystansem Elliott odnosi wrażenie, że młodnieje, staje się jakby lżejszy, to miłe uczucie, choć jednocześnie czuje niepewność i... strach? Że prawdziwy Harper z przyszłości nie będzie podobny do tego, którego sobie wymyślił.
- Harper... - wypowiada powoli, niemalże delektując się tym słowem, którego tak długo nie wymawiał na głos. Zawsze w myślach, jakby naprawdę był tylko wytworem jego wyobraźni, a jednak stał na przeciwko, prawdziwy. Dłoń, która spoczęła na jego ramieniu, też była jak najbardziej prawdziwa.
- Jestem - prawdziwy, gotowy, stęskniony. Przykrył swoją dłonią jego dłoń, jakby na potwierdzenie swoich słów. Byli tutaj - dwa wspomnienia, wiodące bogate życie w swoich wyobraźniach, zatracając swoją realność. I mógłby tak stać jeszcze długo, na wszelki wypadek się nie ruszając, żeby niczego nie zepsuć. A jednak zaryzykował i postąpił krok do przodu, zamykając Harpera w silnym uścisku. - Jestem! - Powtórzył radośniej, nie wierząc, że to się faktycznie dzieje. Zaśmiał się z tej przewrotności losu. Kto by pomyślał, że właśnie tutaj, po tylu latach, nad brzegiem oceanu w Seattle, o dziewiątej rano! Musiało złożyć się na to tak wiele nieszczęśliwych przypadków.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Elliott zajmował szczególne miejsce w Harperze -
Chrząknięcie, krótki, stłumiony przyciśniętą do ust dłonią chichot, wymowne spojrzenie, jak za szczeniackich czasów, w których co drugie zdanie kryło w sobie jakiś podtekst, i dawało przestrzeń na jednoznaczne interpretacje.
  • Dweller kręci głową, wywraca oczami, nakazując źrenicom i tęczówkom wykonać śmieszny piruet, dziwny taniec góra-dół, w którym znikają pod przykryciem górnych powiek, pozostawiając po sobie tylko wymowny błysk białek, a potem powracają na swoje miejsce. Eye-roll. Westchnienie dramatycznie udręczone. Lekka irytacja w rozfurkotanych ruchem palcach.

    Nie, cholera, wcale nie o to mu chodziło.
Więc jeszcze raz: Elliott Callaghan zajmował szczególne miejsce w Harperze.
Mieszkał w punkcie skrywanym skrzętnie przed wścibskimi spojrzeniami świata, zajmował ziemię niczyją świętą, osłoniętą szczelnym stropem pozorów. Pod powiekami, w reminiscencjach przywoływanych przypadkiem podczas wykonywania błahych, codziennych czynności. W opuszkach palców - nieświadomie wlewany w każdą z piosenek, które Dweller ekstrahował z mnogości dźwięków wypełniających jego jaźń. Żył w powiedzonkach, o których człowiek mówi, że ojejku, sam nie wie, gdzie się tego nauczył. W gestach wyuczonych drogą obserwacji (aż śmiesznie, tak pomyśleć sobie, że nadal dokładnie w taki sam sposób wiązali sznurówki: prawa-pętelka, lewa-pętelka, przełożyć, założyć, pociągnąć - i voila!), bezmyślnie.
Był ostatnim bastionem dzieciństwa w dojrzałym dorosłym człowieku, który przeżył o wiele więcej, niż by chciał (i nie tak, jak chciał).
Taką częścią historii życia, o której nie opowiada się nikomu. Nie ze wstydu przy tym, ale z troski. Kawałkiem siebie, który w brudzie dorosłości zaczyna się nagle neurotycznie chronić przed możliwością zbezczeszczenia. I jasne, można o niej wspominać, można nawet mówić, jak czasem faktycznie robił to Jack - w rozmowie z Bastianem, czy Charlie rzuciwszy czasami, że "jego przyjaciel z St. Laverne zawsze mówił, że...", ale się nie opowiada.

Harper-Jack Dweller nie widział Elliotta od piętnastu lat.
I od piętnastu lat go chronił.
Tak, jak nie dał rady uchronić go przed samym sobą - przed swoją pazernością, zaborczością, przed toksynami, którymi musiał zanieczyścić każdą-pierdoloną-relację, w jaką dane mu było kiedykolwiek wejść.

A teraz, nagle, o dziewiątej-rano-z-hakiem, patrzył na niego w miejscu, w którym Sunset Hill kończyło się dramatycznym spadkiem w ciemny błękit morza. I czuł na swojej dłoni jego dłoń. I czuł na swoim barku jego bark. I oddech ostrożnie wymijający oddech. I serce bijące w serce - przyciśnięte jedno do drugiego, w krótkim uścisku, na krzyż.
- C-co? - udało mu się wykrztusić; ciało nie mogło jeszcze jakoś podjąć finalnej decyzji, czy wierzy, czy też raczej nie. Zacisnął palce na materiale elliottowej kurtki, przypomniał sobie, żeby otworzyć instynktownie zaciśnięte oczy. Usłyszał jego śmiech.
Jeden, wydawałoby się, dźwięk na całym, kurwa, świecie, który obsesyjnie starał się odtworzyć w każdym szarpnięciu za gitarowe struny, w każdym uderzeniu w fortepianowe klawisze, w każdym wyśpiewanym wersie.

Umarłby za ten dźwięk.

- Eli... Elliott, Chryste! - wyrzuca z siebie wreszcie zlepkę wyrazów, a nie pojedynczy, dziwny jęk przesycony najszczerszym niedowierzaniem. Odsuwa się na kilka centymetrów, teraz układając palce na ramionach mężczyzny. To on. Z żywego ciała, z żywej barwy, z żywego dźwięku stworzony. Żadna tam zjawa, żadna mara, żaden sen. - Co t-ty tu... Ja... Ja... - Całkiem niedługo uderzy go poczucie winy i wstyd. Potworny, potworny wstyd. Ale póki co czuje tylko... Nie wie, co czuje. Ale wie, że jest to wszystko, czego nie czuł od maja dwa-zero-zero-sześć - Wróciłeś?
Nie, nie "do Seattle".
Do mnie.
- Wróciłeś!?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zatrzymał się na chwilę. Zacisnął mocniej palce na chłodnym materiale kurtki. Przymknął oczy, przysuwając nos bliżej jego karku. Pozwolił sobie odetchnąć. Odpocząć. Przez ułamek sekundy delektować się jego obecnością bez zbędnych pytań. Nawet nie czuł potrzeby nadrabiania tych długich piętnastu lat. Chyba nawet nie chciał tego robić, żeby przypadkiem nie zepsuć delikatnej mydlanej bańki, w której ulokował ich skomplikowaną relację. Gdyby tak trwać w tym złączeniu i po prostu być, pozwalając reszcie świata biec dalej. Jednak Harper wkrótce się od niego odsunął, a bańka trochę się nadszarpnęła. Elliott z zaskoczeniem stwierdził, że jest od niego niższy - wtedy patrzyli sobie w oczy z tego samego poziomu, dobrze to pamiętał. Byli sobie równi, przynajmniej pod tym względem.
- Wróciłem - Uśmiechnął się lekko.

Ale nie do Ciebie. I nie wiem na jak długo. Być może wyjadę za dwa tygodnie. Może zostanę na stałe. Nie wiem co robię, Harper. A ty nic nie wiesz o mnie. O tym dorosłym, prawdziwym mnie. Bo odnoszę wrażenie, że niewiele we mnie zostało z tamtego nastolatka. Tak wiele się wydarzyło przez ostatnie piętnaście lat. U Ciebie też, wiem, czasem czytałem informacje na Twój temat, chociaż udawałem, że wcale mnie nie interesują. Zrobiłeś to, Dweller. Zostałeś pieprzoną gwiazdą rocka. Czy to nie wspaniale? Na początku Ci zazdrościłem, ale teraz się cieszę. Cieszę się Twoim spełnieniem marzeń. Cieszę się moją porażką, bo nie nadawałbym się do tej roli. Nie jestem tak charyzmatyczny jak Ty. Nigdy nie byłem.
Mój ojciec nie żyje, słyszałeś? Opowiedziałem Ci o nim tyle złego, ale przesadzałem. Wcale nie był taki zły, po prostu się nie dogadywaliśmy. Nie mogę mu już tego powiedzieć, czasem mnie to męczy. Za to zostawił nam w spadku The Crocodile, wyobrażasz sobie? Kilka lat temu, a ja przez ten czas nawet nie wytarłem tam szklanki. Czasem tam grałeś, wiem o tym. Ale mnie wtedy nie było w mieście, byłem daleko ciałem i duchem.
Sam teraz jestem ojcem. W dodatku wcale nie lepszym od mojego. Kurwa, chyba nawet gorszym. Mówią, że mamy takie samo spojrzenie. Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie inaczej patrzeć na świat. Lepiej. Mądrzej. Rozumiesz? Powinienem je tego nauczyć.
Wróciłem dla siebie. Posprzątać bałagan, który za sobą zostawiłem, żeby już więcej o nim nie myśleć.

W końcu go puścił. Ręce opadły wzdłuż ciała, oczy przestały zachwycać się jego twarzą. Szybko dostrzegły na ławce papierową torebkę z kolorowymi cukierkami. Rozpoznałby je wszędzie. Kwintesencja niezdrowego cukru, po który często biegali do zaprzyjaźnionego sklepu nieopodal szkoły. - To da się jeszcze kupić? - Zdziwiony włożył rękę do środka, kręcąc nią w tę i we w tę, szukając tego jednego smaku, który lubił najbardziej. Harper przypominał w tych okolicznościach natury jakąś marę, czy też przebranego demona, który ożywił wspomnienie i kusił Elliotta nostalgią.
Być może dał się na to nabrać, może wpadł w pułapkę, ale usiadł na ławce, wrzucając do ust okrągłe saltwater taffy.
- Kawowe - czyli wszystko pamiętam.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Wtedy patrzyli sobie w oczy z tego samego poziomu. Dziś? Harper nie potrafił.

Omijał więc ugier i cynę tęczówek Elliotta; żaden tam "po prostu brąz" - kalejdoskop koloru przez piętnaście lat nieperfekcyjnie odtwarzany w snach. Błądził spojrzeniem wszędzie, tylko nie tam, oś kreśląc od szczytu nosa, do linii warg; przez czoło, po ukosie kości policzka, wzdłuż ostrej krawędzi szczęki, podkreślonej czernią zarostu, ociosanej upływem lat. Nie wierzył własnym oczom, i nie potrafił przestać.
Ale wzroku Elliotta już nigdy nie będzie mógł znieść.
Wstyd. Wspomnienia, i wstyd. Pierwsza potężna fala - ponoć ta najgroźniejsza? - zalewająca skołowaciałą jaźń.

Może powinien pójść w ślady Callaghana, naśladować każdy jego ruch - usiąść obok, umościć się wygodniej na łukowatym kształcie ławki jak za starych dobrych lat. Ani jednak drgnął, nie tyle uczestnicząc w bieżących wydarzeniach, co oglądając je - tak, mniej więcej, jak ogląda się dawno niewidziany film. Już gdzieś to wszystko widział, już kiedyś to wszystko czuł - nie mógł otrząsnąć się z oblepiającej go mgły dziwnego deja vu. Wziął głębszy wdech i potwierdził tylko:
- Kawowe - czyli chciałbym żeby nic się nie zmieniło.

Ale, Elliott, obydwaj wiemy - minęło piętnaście lat. Podobno wszystkim komórkom ciała zajmuje siedem, żeby odnowić się dokumentnie - a więc zmieniliśmy się o sto osiemdziesiąt stopni nie raz, ale dwa (czy to więc oznacza, że jesteśmy dokładnie tacy sami, jak wtedy, czy po prostu dwukrotnie odmienni od tych dwóch chłopców, których zostawiliśmy za sobą - gdzieś na dziedzińcu St. Laverne?). Każdy z nas poszedł swoją drogą, po drodze budując własny repertuar błędów. Nie było mnie przy Tobie, gdy dopadły Cię demony, ani Ciebie przy mnie, gdy budziłem się z narkozy po wypadku na moście między Fremont, i Queen Anne.

[ Zrobiłem to, Callaghan.
Jej. Sobie. Nam. ]

Chce mu powiedzieć, że tak, słyszał o jego ojcu - nowinka podchwycona parę lat temu, zasłyszana kątem ucha gdzieś między jedną, a drugą pintą piwa po koncercie w The Crocodile. Że czasem wpisywał jego nazwisko w wyszukiwarkę, a potem tchórzył, zanim miałby szansę uderzyć opuszką palca klawisz enter. Chce mu powiedzieć, że sława go męczy - że gdyby mógł, zamieniłby ją na coś innego, na spokój, na bliskość, na ciszę (gdyby tylko nie musiał być z nimi zupełnie sam).
I chce mu powiedzieć, że tęsknił, że szukał go w każdym człowieku, z którym kiedykolwiek był. I chce go zapewnić, że myślał - myślał o nim cały, kurwa, czas.
I, że ich znajomość jest w nim jak niedogojona blizna powstała w punkcie, w którym dwie linie życia przecięły się na krótko, a zostawiły po sobie najgłębszy ślad (pojęcie znajome dla każdego narkomana, co, Callaghan? Oś biegnąca przez samo serce, złoty strzał).

Zamiast tego, splata palce gdzieś u szczytu uda; chce go dotknąć wiedzie wzrokiem przez horyzont.
- Na długo? - pyta. Myśli: Na stałe? - Masz tu kogoś? - Pyta. Krzyczy: Wiesz, że nie chodzi mi o rodzinę - Elliott, ja...

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Koniec szkoły naznaczony był samotnością. Harper z dnia na dzień opuścił chłodne mury St. Laverne, zostawiając Elliotta zupełnie samego - żaden z pozostałych uczniów nie był w stanie go zastąpić, absolutnie żaden z nich nie rozumiał go w takim stopniu, jak on. Ostatnie miesiące spędził na włóczeniu się z kąta w kąt, częstym znikaniu pomiędzy regałami w bibliotece (gdzie dotychczas chowali się we dwójkę, tam w rogu przy opasłych słownikach, do których nikt nigdy nie zaglądał) i chowaniu nosa w książkach - tylko udając naukę, bo nie był w stanie się porządnie skupić, sens słów uciekał przed nim, gdy tylko na nie spojrzał. Każdego dnia rozrywały go wyrzuty sumienia i niesprawiedliwość tego wszystkiego, zakiełkowała w nim złość, która jeszcze długo miała nie znaleźć ujścia. Codziennie zastanawiał się co u Harpera, czy sobie radzi, czy też czuje się tak marnie, bez sensu, czy też nie może sobie znaleźć miejsca. Czasem dochodził do wniosku, że pewnie jest mu lepiej poza St. Laverne, i choć ta myśl powinna wywołać w nim radość i przynieść ukojenie, zazwyczaj jeszcze bardziej go denerwowała. On jest tam, a ja tu. Po szkole ta myśl stawała się jeszcze bardziej nieznośna, szczególnie wtedy, kiedy Harper zaczął odnosić sukcesy. On jest tam, i beze mnie pewnie wcale by go tam nie było. A ja jestem tu, w przeciwieństwie do niego całkiem zagubiony, bez wiedzy, co robić dalej ze swoim życiem.
I choć z czasem zaczęło się to zmieniać, tu zaczynało być coraz przyjemniejsze (przynajmniej przez jakąś ulotną chwilę), a tam przybierało coraz bardziej wyblakłe kolory, Elliott zaczynał żyć w przeświadczeniu, że tak właśnie zostanie: on tam, ja tu, jakiekolwiek tam i tu by nie było, w cokolwiek by się nie przeobraziło. Po długim czasie doszedł do wniosku, że Harper-Jack Dweller najprawdopodobniej stał się zamkniętą historią, choć z boleśnie otwartym zakończeniem.
A teraz obaj byli tu.
Albo tam.
W każdym razie znajdowali się w tym miejscu razem, jeden obok drugiego, trochę nie wiedząc, co ze sobą począć. Przynajmniej Elliott tego nie wiedział - na samym początku dał się ponieść emocjom: radości, niedowierzaniu, uldze, dawnemu (?) przywiązaniu. Teraz, kiedy słodko-gorzki cukierek rozpuszczał się w jego ustach, zaczynało do niego docierać, co to wszystko oznacza.
Jedno niewygodne pytanie, drugie niewygodne pytanie. Elliott wzdycha cicho, cichutko, szczękę nerwowo zaciska, ma ochotę przytknąć mu dłoń do ust i zatrzymać tę rozmowę, z której już nie będzie odwrotu. Dlaczego, Jack, Jackie, dlaczego musiałeś zacząć od pytań. Nie pytaj, delektuj się chwilą, weź jednego z tych cholernych cukierków i zaklej sobie nim usta, siedź obok mnie i n i e p y t a j.
Zobacz jaki nam się trafił ładny poranek, trochę mglisty, ale chyba się przejaśnia.
- Jeszcze nie wiem - odpowiada zgodnie z prawdą, skupiając wzrok na torbie z cukierkami. Teraz, jak na złość, co chwila trafia na kawowe, a ma ochotę na te o smaku pomarańczy. - Pewnie na dłużej - dodaje w akompaniamencie szeleszczących papierków. W końcu wyciąga pierwszego lepszego - chyba jabłkowy, wnioskując z intensywnie zielonego koloru. Unosi wzrok na Harpera. Masz tu kogoś? Jedno bicie serca, drugie bicie serca. - Zatrzymałem się u Cheta - odpowiada, ale nie o to ci chodziło, prawda? Musisz mi wybaczyć, nie mam teraz ochoty wchodzić w szczegóły. Jeszcze przyjdzie na to czas. - Ma dom w Portage Bay - gdybyś miał ochotę znowu przypadkiem na mnie wpaść. Albo gdybyś postanowił mnie unikać.
Spogląda na niego wyczekująco. Co ty, Harper? Odruchowo zaczyna wygładzać papierek po cukierku. Zawsze to robił: wygładzał, składał, rozkładał, bezwiednie rwał na mniejsze kawałki. W końcu uśmiecha się lekko, dochodząc do wniosku, że już się tego nie dowie. Też nie wiedział co powiedzieć. - Co u ciebie? - Zaczyna banalnie, ale niełatwo nadrabia się kilkunastoletnią rozłąkę. - Wszystko w porządku? Tak... poza pracą. Chociaż nie wiem czy powinienem to nazywać pracą, o tym marzyłeś - śmy? Zaczyna powoli składać papierek. - Nigdy ci nie pogratulowałem - a przecież mogłem, choć nie wiem czy moja wiadomość nie zaginęłaby w tłumie pozostałych. Masz teraz wielu fanów, choć to ja byłem tym pierwszym. - Nie przyjechałem na żaden koncert w The Crocodile - a przecież też mogłem, akurat tam zawsze znalazłoby się dla mnie miejsce. - Przepraszam - Nie tylko za to. Bo tak też można, prawda? Przeprosić za wszystko.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Podobno nic tak nie wzmacnia serca, jak blizny. Zygzakowate zrosty o nieregularnych, bruzdowatych krawędziach, i równiutkie, jakby odmierzane linijką albo rysikiem cyrkla, cienkie, białe blizenki znaczące delikatną tkankę już na zawsze. Podobno ciało tam jest mocniejsze, gdzie zostało zniszczone uszkodzone, a potem poddane reperacji. Podobno co nas nie zabija...
  • To co niby, do cholery!? - pytał dzisiejszy Harper, ale pytał też ten Harper ("dla przyjaciół - Jackie!") sprzed lat; ten, dla którego nagłe rozstanie z codziennością budowaną u boku Elliotta w St. Laverne nie było wcale jak operacja na otwartym sercu, tylko jego nagła amputacja. Przeprowadzona bez uprzedzenia, bez znieczulenia, i bez jego zgody.
    (I czasami żałował, że w ogóle przeżył ten zabieg.)
    "Wzmacnia"?
    Zapewnianie, że taki ból uszlachetnia, to była jakaś pierdolona blaga, jakiś, kurwa, cholera, szajs!
Kątem oka śledzi nerwowe? ruchy smukłych dłoni, nurkujących w torebce ze słodyczami w poszukiwaniu sensu tej rozmowy preferowanego cukierka. Zaczyna żałować, że w ogóle spytał - jeszcze chwila, a w myślach rozpędzi się kołowrotek samokrytyki, litania pod własnym adresem stawianych zarzutów, że "za szybko", i "po cholerę", i "dlaczego nigdy nie mógł ugryźć się w tej jebany język..."
Ale dokładnie w tej chwili głos Elliotta zaczyna przedzierać się jednak przez szelest aluminiowych opakowań.
- Portage Bay, hm? - Dweller zdobywa się na niby-kurtuazyjne zagajenie; w jego głosie pobrzmiewa zainteresowanie uprzejme, choć blade, graniczące wręcz z obojętnością (A w myślach? W myślach już, mimowolnie, wyznacza trasę pomiędzy Chinatown i przystanią, oczami wyobraźni wiodąc wzdłuż najkrótszej linii, która mogłaby łączyć ich ciała domy) - W zasadzie nieczęsto mam jakąkolwiek przyczynę, żeby tam bywać... - Gdybyś się przypadkiem martwił, że na mnie wpadniesz. Lub gdybyś chciał dać mi powód, bym to zmienił.

- U mnie? - kolejnego pytania chwyta się jak tonący brzytwy ostatniej deski ratunku. Mieli je w myślach, rozważa, co Elliott chciałby usłyszeć, i co sam chciałby mu powiedzieć. Wie, że nie chciałby kłamać. Ale wie też, że jeśli powie prawdę, pewnie żadnego z ich dwójki nie ochroni już przed emocjami, które tak bardzo starali się trzymać na wodzy.
Decyduje się więc, dyplomatycznie, na półprawdę owiniętą w półkłamstwo. Kompromis między tym, co czuł, a co pewnie powinien był czuć.
- U mnie? Wszystko, chyba, w miarę okay... - najpierw potakuje, jakby sam sobie w tym fałszu dodawał otuchy, potem lekko kręci głową - Dużo się dzieje, wiesz. Cały czas coś się zmienia, i ja...
Chce powiedzieć, że na niego czekał. Z głupią, płonną nadzieją, jak pozostawiony na poboczu ruchliwej autostrady pies.
Chce powiedzieć, że nie ma już siły. Że marzy, żeby wysiąść z tej karuzeli, zatrzymać swój bezustanny galop między tam - gdzie "tam" oznacza wszystko, co mieli w przeszłości, a tu, z "tu" oznaczającym to, co musiał budować bez Callaghana.
Chce powiedzieć, że jest mu przykro. Że wszystko, naprawdę w s z y s t k o zrobiłby inaczej, gdyby tylko mógł to odkręcić, cofnąć bezlitosny czas.
Chce powiedzieć, że, kurwa mać, tęsknił za nim tak, jak się tęskni chyba tylko za kawałkiem własnej duszy, zgubionym w drodze do dorosłości tak, jak się gubi szalik, parasol, albo rękawiczki, zostawione gdzieś głupio w transporcie miejskim.

Ale to Elliott pierwszy zabiera głos, jednocześnie zwijając-rozwijając-mnąc-składając-rwąc papierek po cukierku tak, jakby chciał go rozedrzeć na atomy. I Harper-Jack musi zmobilizować wszystkie, wątłe zresztą, pokłady samokontroli, by powstrzymać się przed złapaniem drugiego mężczyzny za tę nadpobudliwą, neurotycznie rozpędzoną dłoń.
- Przestań, Eli... - mówi zamiast tego, nim nawet zdąży pomyśleć i poczuć własny ból; jedno bicie serca, drugie bicie serca - ...Elliott. Daj spokój. Daj spokój. Przecież... - Przecież jestem. Nie widzisz? Jestemśmy. Wreszcie - obok siebie - w jakimś punkcie stycznym między "tam" i "tu" - Przecież będzie jeszcze niejeden koncert w The Crocodile. Jeden... Jeden gram nawet za dwa tygodnie. Mógłbyś wpaść.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby spotkał Harpera dziesięć lat temu, nie byłby taki powściągliwy. Wszystkie wspomnienia i związane z nimi emocje byłyby świeższe, a tym samym prawdziwsze, bardziej namacalne. Łatwiej byłoby mu wyzbyć się wszelkich wątpliwości i po prostu cieszyć się chwilą, ale tak szczerze i naturalnie, tak jak teraz chciał, ale jakoś nie potrafił.
- Szkoda, ładne miejsce - odparł niewyraźnie, ciumkając jabłkowego cukierka. Był niesmaczny, bardziej chemiczny niż pozostałe, jego smak był równie sztuczny co ten intensywnie zielony kolor. - Paskudne - mruknął, a ręka ponownie zanurkowała w torbie, żeby znaleźć coś lepszego, czym mógłby zabić ten nieprzyjemny smak. Gdyby tylko maskowanie innych nieprzyjemnych uczuć było tak proste. - Ale nie chciałbym tam mieszkać na stałe, za bardzo... buja - wzruszył ramionami, choć jako dziecko zapewne dałby się pokroić za pływający dom, bo lubił wszystko, co nieoczywiste. Teraz też, choć w mniejszym stopniu - czasem odnosił wrażenie, że obecnie wszystko robił w mniejszym stopniu, jakby część jego osoby odleciała bezpowrotnie. Nie potrafił tylko powiedzieć kiedy dokładnie to nastąpiło.
Uniósł wzrok na Harpera, kiedy zaczął go pocieszać. Te słowa miały nic nie zmienić, nie cofnąć czasu. A ich relacja mogłaby wyglądać inaczej, gdyby tylko któryś z nich spróbował się skontaktować, a jednak każdego z nich coś przed tym powstrzymywało, aż w końcu zrobiło się za późno. - Niby tak, ale... - nie było mnie przy tobie, kiedy osiągałeś pierwsze sukcesy, a tego się nie da powtórzyć. I gdyby w kieszeni jego kurtki nie rozbrzmiał nagle dźwięk wibracji, a na ekranie nie pojawiło się imię Hannah, zapewne pociągnąłby temat, powiedział coś jeszcze, wrócił do tych czasów, choćby pobieżnie. A jednak nawet w starciu z Harperem to ona miała pierwszeństwo, dlatego szybko podniósł się z ławki, odchodząc na krok lub dwa. Czekał na ten telefon. - Za pół godziny? - Zdziwienie w głosie, spojrzenie na zegarek, na Harpera, szybka kalkulacja. - Tak, wie-... - Nerwowe przeczesanie włosów dłonią, zirytowane westchnięcie. - Wiem jak to wygląda w szpitalu, będę - zapewnił, choć nie był pewny czy to fizycznie możliwe dostać się do szpitala z Sunset Hill w 30 minut, ale nie mógł odpowiedzieć inaczej. Rozłączył się, od razu zamawiając sobie taksówkę. - Harper, ja... Przepraszam, to ważne spotkanie - zaczął się tłumaczyć, choć w zasadzie żaden powód nie powinien go usprawiedliwić, skoro akurat dzisiaj, teraz, spotkał miłość przyjaciela z dzieciństwa, i znowu musieli się rozstać. - Dam ci swój numer - mruknął, szybko recytując pięć-pięć-siedem..., żeby nie utracić tej relacji na kolejne piętnaście lat, choć jeszcze sam nie wiedział, co chce z nią zrobić. - Wpadnę - dodał, wcale nie mając pewności, że tak będzie. Nie tak sobie wyobrażał ich ponowne spotkanie, ale mimo to w pokrętny sposób cieszył się, że wpadł na Harpera-Jacka Jackiego Dwellera, nawet jeśli cichy głosik w jego głowie ostrzegał go, że to wcale nie musi nikomu wyjść na dobre. Nie słuchał go.

zt

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Sunset Hill”