WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Jeszcze kilka lat wcześniej była całkiem inna – i chociaż pracoholizm nadal, niejednokrotnie odciskał piętno na jej codziennym życiu, nauczyła się momentami odpuszczać. Wieczorami starała się odkładać na bok wszelkie sprawy niewymagające natychmiastowej reakcji i pozwalała sobie na odrobinę odpoczynku. Brała wówczas głęboki wdech i (z trudnością) zapominała na moment o muzyce; a przynajmniej w znaczeniu profesjonalnym. Ostatecznie sztukę traktowała również jako rozrywkę, dlatego też, tego dnia, postanowiła wybrać się do baru, gdzie grano na żywo, by podziwiać jeden z zespołów, który w ostatnim czasie został beneficjentem jej fundacji – nieco przy tym oszukując, bo w dalszym ciągu nie oderwała się od kwestii służbowych całkowicie. – Obiecuję, że tym razem będę lepszym towarzystwem – powiedziała do Parkera, gdy weszli do zatłoczonego lokalu i zajęli miejsce przy jednym z zarezerwowanych wcześniej stolików. Ostatnim razem, gdy wybrali się wspólnie na miast, praktycznie przez cały czas Hartwood siedziała na telefonie – odbierając połączenia od zestresowanych współpracowników, którzy potrzebowali jej pomocy. Teraz natomiast nie planowała takich atrakcji, dlatego, żeby pokazać, że faktycznie jest w stanie odpuścić, wyłączyła urządzenie i schowała je do torebki. – No więc, czego się napijesz? – zapytała, na sekundę odwracając wzrok, by zerknąć w kierunku sceny, na której zespół rozstawiał właśnie sprzęt. Pomachała do basisty, który chwilę później powtórzył jej gest. – Są świetni, obiecuję. Lubisz jazz? – zapytała, chociaż prawdopodobnie powinna zadać to pytanie na samym początku. Ona zdecydowanie uwielbiała takie klimaty. Tak samo, jak miejsca podobne do tego, w którym właśnie się znajdowali.
-
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">008.
<div class="ds-tem4">Parker & Vern</div></div>
</div></div></div></table>
— Mam uwierzyć ci na słowo? — spytał z przekąsem, kątem oka spoglądając na Vern kroczącą u jego boku. W jego głosie można było usłyszeć niedowierzanie, które nie powinno być dla dziewczyny zaskoczeniem, skoro ich poprzedniemu spotkaniu bezustannie towarzyszyły telefoniczne rozmowy zawodowe. Widząc zaangażowanie przyjaciółki w prowadzenie własnej fundacji, zaczął odczuwać zazdrość; bynajmniej nie o uwagę, jaką poświęcała pracy, a związaną z natłokiem obowiązków, jakie miała. Tak, bez względu na to, jak idiotycznie to brzmiało, zazdrościł jej ogromu obowiązków. Coraz częściej zmagał się z niezadowoleniem odczuwanym w związku z karierą akademicką, na jaką się zdecydował. Wprawdzie nie czuł się gotowy na powrót do świata sądów, oskarżeń i ławników, jednak tęsknił za okresem, w którym ilość zobowiązań go przytłaczała. Towarzyszył mu niedosyt i prawdopodobnie dlatego stawiał swoim studentom coraz trudniejsze wyzwania. Uśmiechnął się, gdy spostrzegł, że przyjaciółka chowa telefon w torebce. Punkt dla niej.
Zajęli miejsce przy stoliku. Parker rozsiadł się wygodnie i rozejrzał dookoła. — Lubię. Nie uwielbiam, po prostu lubię. Ale widzę, że ty jesteś mocno podekscytowana. Tam na scenie, to jeden z twoich adoratorów? — spytał zaciekawiony, bo drobny gest, który wykonała w kierunku sceny, nie umknął jego uwadze. Przynajmniej nie stracił spostrzegawczości, która była pomocna podczas prowadzenia spraw sądowych.
— Mówiłem ci, że w świątecznej loterii wygrałem darmową poradę prawną? Niezła ironia, co? — napomknął, ze szczerym rozbawieniem na twarzy. — Hettie przynajmniej zgarnęła bilety do kina — dodał. Pewnie nieczęsto zdarzało mu się coś wygrać – może jakieś szkolne konkursy (poza sportowymi) lub wyjście na lody, w rodzinnych konkursach, które urządzali w dzieciństwie – a kiedy już do tego dochodziło, nagroda była nietrafiona.
— Whisky z lodem. Ale tylko jedną porcję. Muszę w końcu umówić się na badania kontrolne. Minęło ponad pół roku od ostatniej wizyty u onkologa. Odette, moja lekarz prowadząca, jest świetną profesjonalistką, ale wścieknie się, kiedy się zorientuje, że przegapiłem termin — powiedział, na chwilę zawieszając spojrzenie na rozkładającym sprzęt zespole. Zaraz jednak przeniósł wzrok na przyjaciółkę.
-
-
— Nie tłumacz się, Hartwood. Zawsze miałaś słabość do muzyków. Przyznaj, że to dlatego nigdy nie miałem u ciebie szans — zaśmiał się, raz jeszcze spoglądając w stronę sceny, gdzie członkowie zespołu w skupieniu zajmowali się przygotowaniem sprzętu. Parker miał niewiele wspólnego z muzyką. Lubił spokój. Najefektywniej pracował w otoczeniu ciszy. Wprawdzie zdarzało mu się wyć do księżyca podczas porannego prysznica, jednak nie wiele to miało wspólnego z posiadaniem talentu. Z uwagi na to, że niełatwo przychodziło mu godzenie się z własnymi wadami, wolał nie prezentować nikomu swoich umiejętności. — Stać cię na znacznie więcej. On nawet nie jest przystojny. Nie wspominając o tym, że wygląda na piętnaście lat starszego od ciebie — dodał krytycznie. Bywał zazdrosny – nawet o przyjaciółki. Poza tym chciał dla Vern tego, co najlepsze, a muzyk jazzowy nie spełniał większości kryteriów z jego listy.
Miała rację, tęsknił za praktykowaniem prawa. Poświęcił ogromną część życia, by osiągnąć cel. A gdy wreszcie mu się udało, musiał zrezygnować. Puścił więc uwagę kobiety mimo uszu, nie chcąc rozwijać tematu, który wciąż był dla niego niewygodny. Coraz lepiej odnajdował się w roli wykładowcy, co niestety nie oznaczało, że był z tego dumny. Nauczanie nigdy nie było jego marzeniem. Nie wspominając tym, że studenci bywali… trudni. — Wreszcie zaczęłaś mówić z sensem — zaśmiał się pogodnie, gdy wspomniała o prezencie. Nie, nie oczekiwał gwiazdki z nieba. Cieszyłby się nawet z drobnego upominku, ale skoro dostał takie zapewnienie! Będzie się niecierpliwił aż do maja. — Tylko nie kupuj mi śmiesznych skarpet, błagam. W ubiegłym roku dostałem kilka par i wszystkie oddałem bratu — opowiadał. Ackley na pewno cieszył się z prezentu.
Przytaknął. Oczywiście, że odstawiłby ją bezpiecznie do domu. Nie mógłby pozwolić, by nietrzeźwa narażała się na niebezpieczeństwa Seattle. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby coś jej się przytrafiło, a on mógłby temu zapobiec. Odprowadził ją spojrzeniem, gdy skierowała się do baru. Uśmiechnął się lekko pod nosem, widząc, jak lekko prowadzi rozmowę z barmanem. Była niepowtarzalna.
— Uwielbiam to pytanie — odparł i zanim powiedział więcej, sięgnął po alkohol. Mierzył się z tym pytaniem nieliczoną ilość razy, niestety do tej pory sprawiało mu ono kłopot. — Dobrze. Nie musisz się martwić. Niedługo mam badania kontrolne. Jak przyjdą wyniki, będę wiedział więcej i wtedy dam ci znać — zapewnił, nie wdając się w szczegóły. — Bardziej powinnaś martwić się o moją psychikę. Studenci mnie wykańczają. W większości to idioci, którzy nie dadzą rady w żadnej porządnej kancelarii — dodał, starając się odbić w innym kierunku.
-
O jego zdrowie pytała za każdym razem, gdy się spotykali i doskonale zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie to samo robili wszyscy dookoła. Nie potrafiła jednak odpuścić. Jej przyjaciel przetrwał ciężką chorobę i Vern nie przestała się o niego martwić; nawet jeśli obecnie sytuacja była raczej stabilna. – Dobrze – przytaknęła, z poważną miną. Skoro nic się nie zmieniło, nie zamierzała go więcej męczyć. – Tak? Daj spokój, Parker. Nie wszyscy posiadają tyle ambicji co ty i twoja siostra. Czasami wystarczy trochę pokombinować, wiesz? Może jeszcze coś z nich będzie, a jeśli nie … trudno. Próbowałeś – stwierdziła. – Wiem, ze nic nie będę z tego rozumieć, ale mogę kiedyś przyjść na któryś z twoich wykładów? Jestem bardzo ciekawa, w jaki sposób zwracasz się do studentów. Serio - rzuciła rozbawiona. Nigdy w życiu nie wyobrażała sobie Pakera jako nauczyciela i była zdziwiona gdy powiedział, że wybrał właśnie taką ścieżkę. Owszem, choroba wpłynęła na jego decyzję, ale … nauczanie? W dalszym ciągu coś jej nie pasowało. Ona sama nie miała cierpliwości nawet do tego, żeby prowadzić prywatne lekcje skrzypiec. Chociaż próbowała – niejednokrotnie!
-
Przez większą część życia – gdy skupiał się głównie na studiach oraz rozwijaniu kariery adwokackiej – uważał, że jest mężczyzną odpornym na uczucia. Mylił się. Siedząca obok niego kobieta była tą, która jako pierwsza wzbudziła w nim emocje mogące nadszarpnąć kondycję jego serca. Wszystko, czego doświadczył, sprawiło, że angażowanie się w związki zaczął postrzegać jako jedną z najbardziej ryzykownych gier. Znał gorzki smak złamanego serca. Znał również trawiące uczucie zawodu, jakie towarzyszyło mu, gdy poczuł się odepchnięty przez Lavern. Skomplikowana historia, która ich łączyła, nie pozwalała mu choćby rozważać próby ponownego zbliżenia się do niej. Samo to, że udało im się wrócić do przyjaźni, było w jego opinii ogromnym sukcesem, który udowadniał, że każdy błąd dało się naprawić.
— Zgoda — przytaknął, kiwając przy tym głową. — Ale musisz się liczyć z tym, że ocenianych kryteriów będzie wiele, a poprzeczki ustawione będą bardzo wysoko — zaznaczył, ostrzegając ją. Będąc całkowicie szczerym, prawdopodobnie nie zaakceptowałby żadnego mężczyzny, którego przedstawiłaby mu jako swojego partnera. Już samo wyobrażenie takiej sytuacji powodowało u niego (nie)zrozumiałą irytację. Czy oznaczało to, że stałby się przeszkodą? Prawdopodobnie nie. Dlaczego? Bo nie odważyłby się zaryzykować przyjaźni, która ich łączyła, na rzecz niepewnej przyszłości. Jest dobrze tak, jak jest.
Śmieszne skarpetki do niego nie pasowały; mógłby zakładać je wyłącznie siedząc we własnym mieszkaniu.
— Wycieczka? Właśnie zdobyłaś moje zainteresowanie, Hartwood — przyznał z nieniknącym uśmiechem. — Możemy to potraktować, jako transakcję wiązaną. Wprawdzie masz urodziny pół roku po moich, ale przecież mógłbym dać ci prezent z wyprzedzeniem, prawda? — zasugerował, bo choć rozumiał ideę obdarowywania się prezentami, nie wyobrażał sobie sytuacji, w której to kobieta miałaby pokryć koszty wycieczki sama. Ona płaci za niego. On płaci za nią. Ciekawe, które z nich wyszłoby na tej wymianie mniej korzystanie! Parker nie był rozrzutny, ale Vern – jako kobieta – pewnie uwielbiała tandetne pamiątki.
Powinien zrozumieć, że prawdopodobnie przez długie lata nie pozbędzie się tego pytania z kanonu „standardowych pytań zadawanych Parkerowi Lanaghanowi przy każdej okazji”. Nie kontynuował tematu, w odpowiedzi jedynie wymuszając na twarzy koślawy uśmiech, który bardziej przypominał grymas niezadowolenia.
— Pani Hartwood, na zajęcia z prawa karnego nie należy przychodzić ze szklanką whisky w dłoni. Jednakże, jeśli chciałby pani podzielić się ze mną tym zacnym trunkiem, zapraszam na indywidualne konsultacje. Mój gabinet mieści się w zachodnim skrzydle na drugim piętrze — powiedział, siląc się na przesadnie wzniosły ton. Zaraz jednak zaśmiał się i upił nieco alkoholu. — Tak to mniej więcej wygląda.
-
Być może, wbrew własnemu przeświadczeniu, nie była osobą, która potrafiła odnaleźć się w samotności? Czy istniała szansa, że z obawy przed złamanym sercem, w pewnym sensie wstrzymywała również te pozytywne rzeczy? Niekoniecznie brała tę opcję pod uwagę, nawet jeśli zdarzało jej się żałować, że odrzuciła Parkera. Był to prawdopodobnie jeden z większych błędów, jakie kiedykolwiek popełniła. Chociaż myślała o tym jedynie czasami. – Równie dobrze mógłbyś od razu powiedzieć, że to się nie uda. Doskonale wiem, ze nikt nie sprosta twoim kryteriom – zaśmiała się. W drugą stronę działało to podobnie – Vern nie potrafiła wyobrazić sobie jakiejkolwiek kobiety u boku przyjaciela. Nie chodziło nawet o zazdrość, a zwyczajną troskę; w jego życiu zdarzyło się już przecież zbyt wiele negatywnych rzeczy. Nie chciała, by przyszłość również przyniosła ze sobą niemiłe niespodzianki. – Wycieczka. Nie byłam przekonana do tego pomysłu, ale jeśli tak to przedstawiasz, brzmi całkiem nieźle. Czy w takim razie musimy czekać do maja? O moich ostatnich urodzinach wszyscy zapomnieli – żartowała sobie z tego niejednokrotnie, aczkolwiek w rzeczywistości to ona postanowiła w tym roku zabarykadować się w mieszkaniu i nie odpowiadać na wiadomości. Poniekąd przez nadmiar pracy i problemy rodzinne, ale przede wszystkim brakowało jej chęci na świętowanie. W swoje urodziny nie należała do najbardziej imprezowych osób – a przynajmniej nie od momentu, gdy jej siostra bliźniaczka wyjechała z masta. – Postanowione – odparła, pomimo, że nie umówili się jeszcze na żadne konkrety. Hartwood wolała jednak opcję wcześniej, niż później. Zwłaszcza, że nigdy nie mierzyła się z problemami finansowymi, które potencjalnie mogłyby zagrozić realizacji ewentualnych, spontanicznych planów.
Po jego kolejnych słowach pochyliła się nico do przodu, unosząc kącik ust w cwaniackim uśmiechu. Podniosła również swoją szklankę, którą wyciągnęła w jego stronę, w celu wzniesienia toastu. – Panie profesorze, czy indywidualne konsultacje dotyczą wszystkich studentów, czy tylko tych wyjątkowych? – podkreśliła ostatnie słowo, a swoją odpowiedź skomentowała cichym parsknięciem, po którym z powrotem oparła się plecami o krzesło. – Zaczyna się – odparła, gdy z głośników wybrzmiały pierwsze dźwięki saksofonu.
-
— To dlatego, że mam siostry — nie skłamał, jednocześnie nie mówiąc całej prawdy. — Musiałem się nauczyć, jak być tym bratem, który odstrasza kretynów pojawiających się w naszym domu. Szło mi to całkiem nieźle. Do pewnego momentu — zaśmiał się, przypominając sobie kilka sytuacji, w których moc starszego brata zawodziła. W przeciwieństwie do niej potrafił wyobrazić sobie przyjaciółkę idącą ramię w ramię z jakimś mężczyzną, jednak wizja ta nie napawała go optymizmem.
— Nie musimy tego odkładać. W zasadzie nie potrzebujemy nawet pretekstu urodzinowego. Potrzebuję za to kilku dni, by złożyć wniosek urlopowy i uporządkować kilka spraw na uniwersytecie. Po tym możemy jechać, dokąd zechcesz. Lub nawet w kilka miejsc — zasugerował, mają na myśli jakąś wycieczkę objazdową. Nikt nie zmuszał ich do siedzenia w jednym miejscu. Mogli przecież wypożyczyć kampera i udać się przed siebie. Ich celem nie byłoby żadne konkretne miejsce, ale droga sama w sobie. Ewentualnie mogli udać się na lotnisko i kupić bilety na przypadkowo wybrany lot. Otwierał usta, by zaproponować taki rodzaj podróżowania, kiedy muzyka zaczęła grać. Rzucił przyjaciółce lekki uśmiech i zamilkł na chwilę, by mogła wsłuchać się w dźwięki zespołu, którego twórczość zamierzała wspomóc. Dla jego uszu nie była to wyjątkowo atrakcyjna muzyka, jednak widząc zadowolenie malujące się na twarzy Vern, przestawało mieć to jakiekolwiek znaczenie. Muzycy potrzebowali kogoś takiego jak ona; chętnego do pomocy i przede wszystkim wrażliwego na artystyczne brzmienia.
— Jestem od nich zdecydowanie lepszy. Słyszałaś kiedyś, jak gram na flecie? Albo harmonijce? Zaskakujące, że to nie mnie promujesz, a właśnie ich! — zażartował, rzucając jej figlarne spojrzenie, w którym chciał przemycić nieco udawanego zarzutu.
-
-
—Czujesz niedosyt, bo zbyt szybko osiągnęłaś cel? — spytał, nie kryjąc niewielkiego rozbawienia. Była niesamowita. Z niezwykłą skutecznością doszukiwała się problemów tam, gdzie ich nie było. Większość osób cieszyłaby się z tak pomyślnego obrotu spraw. Ona? Ona skarżyła się na zbyt mało pracy. Fenomen! — Potrzebujesz czegoś, w co będziesz mogła się zaangażować — odparł. Choć praca na uniwersytecie nie była – w jego opinii – satysfakcjonująca, pochłaniała go. Przykładał się, angażował w sprawy pojedynczych studentów, ale również całego wydziału. Jeśli kariera profesorska miała być jego przyszłością, chciał rozwijać ją, jak najprężniej mógł. Może powinien zrobić doktorat?
— Nie niszcz moich fantazji — fuknął, rzucając w jej kierunku karcące spojrzenie; podobnie spoglądał na Mairee, ilekroć wyprowadzała go z równowagi bądź serwowała mu jakąś niezbyt śmieszną anegdotkę. Nieprzemyślane decyzje były domeną kobiet w rodzinie Lanaghanów. Parker swoje wybory uważał za słuszne oraz dojrzałe – przynajmniej w większości przypadków.
— Wiem — przyznał, unosząc kąciku ust w lekkim półuśmiechu. Skłamał. Ale ona również nie powiedziała prawdy. Gdyby był w jej oczach najlepszy, nie przerwałaby tego nieszczęsnego pocałunku, który połączył ich przed laty na niespełna minutę, do której zbyt często powracał we wspomnieniach. Był najlepszy jako przyjaciel. I nie kwapił się do żadnego działanie, które mogłoby to zmienić. — Masz rację. Nie wytrzymałbym z tobą. Masz bardzo duże wymagania, jesteś tego świadoma? — spytał, powracając spojrzeniem do muzyków, których utwory nie przeszkadzały w prowadzeniu rozmowy. Nie lubił przekrzykiwać muzyki. Na szczęście jazzowe popisy odbywały się w nastrojowej, nie ogłuszającej, atmosferze.— Pewnie chciałabyś, żebym jednocześnie grał na harmonijce i klaskał uszami. Najlepiej ze związanymi za plecami rękoma. Istny cyrk! — zażartował. — Tak, potrzebuję więcej whisky — przyznał z rozbawieniem. Zamierzał przetrwać cały koncert, oczywiście przez wzgląd na dobro Vern oraz jej fundacji.
-
To zabawne, jak bardzo oboje się mylili i w jakim stopniu nie potrafili zinterpretować zachowania tej drugiej osoby. Ona się odsunęła, ale zrozumiała swój błąd. On natomiast komuś się oświadczył. Mówiąc, że jest najlepszy, myślała o tym w stu procentach, aczkolwiek Parker widział to inaczej. Znowu. Byli dorośli i nie potrafili rozmawiać. Było im dobrze, ale jednak, w powietrzu wisiał pewien niewypowiedziany zarzut? Nie, to za mocne słowo. Zwykłe niedopowiedzenie, po obu stronach?
- Daj spokój, Parker – skarciła go, w dalszym ciągu zachowując rozbawiony wyraz twarzy. – Czy widzisz, żeby – jak to powiedziałeś – klaskali harmonijką i grali uszami? – specjalnie przekręciła jego słowa, w tym samym czasie ponownie wstając z miejsca, by zamówić kolejne drinki. Nie musieli tam siedzieć – obecność na koncercie nie miała nic wspólnego z fundacją, a była wyłącznie jej kaprysem. Cieszyła się jednak, że postanowił z nią zostać. – Możemy wrócić do tematu wycieczki. Gdzie najbardziej chciałbyś pojechać? – rzuciła. Chociaż nie wiedziała do końca, czy sobie żartują, czy może jednak mówią poważnie, już zastanawiała się, jak weźmie tyle wolnego.
-
Perker nigdy nie nauczył godzić się z porażkami. Źle reagował na błędy, dlatego o wiele łatwiej przychodziło mu ich niezauważanie niżeli rozważanie. Nigdy nie odważył się powtórzyć nieudanej próby przeniesienia relacji łączącej go z przyjaciółką o stopień wyżej. Z tego tylko powodu, że przeczuwał klęskę. Jak mógł zaprzepaścić to, co łączyło go z Panam, by zaryzykować? Stawką była ona: jedyna i niepowtarzalna; skryta i wielkoduszna; utalentowana i ambitna. Skąd miał wiedzieć, że była równie wystraszona co on? Skąd miał to wiedzieć, skoro wolała dusić wszystko w sobie. On poszedł w jej ślady.
— Oni? — Zerknął na profesjonalnie wyglądających muzyków, którzy doskonale wiedzieli, jak odnaleźć się na scenie. — Oni nie muszą robić tego wszystkiego, ale ja zapewne musiałbym stanąć na głowie, by zwrócić twoją uwagę — wyjaśnił, wracając spojrzeniem do przyjaciółki. — Jako sponsorki, naturalnie — dodał, choć za tymi słowami kryło się znacznie więcej. Vern patrzyła na nich z niekrytą radością oraz podziwem. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nawet gdyby potrafił wygrać najpiękniejszą arię na harmonijce przy pomocy uszu, i tak pozostałby błaznem.
— Chciałbym jechać gdzieś, gdzie jest ciepło. Ostatnio męcz mnie ta smętna pogoda w Seattle. Hiszpania? Kuba? Może Dominikana? — odparł, gdy kobieta wróciła z kolejną porcją alkoholu. Przysłuchiwanie się kapeli było częścią jej obowiązków. Odłożyła telefon – co było olbrzymim postępem – więc nie chciał jej odbierać choćby tej namiastki poczucia kontroli nad fundacją, którą dawało jej uczestnictwo w tym koncercie. Muzyka? Dla niego nie miała znaczenia.
-
Chociaż absolutnie by tym nie pogardziła – kolejnymi sekundami, minutami i godzinami w jego towarzystwie. Nie wiedziała nawet, jak bardzo jej tego brakowało przez lata, kiedy nie utrzymywali kontaktu. Nie wiedziała również, jak bardzo choroba przyjaciela zmieni jej postrzeganie świata. Zwłaszcza, ze darzyła go uczuciami, o których nie absolutnie nie miał pojęcia. I oczywiście, że była wystraszona tak samo jak on. I oczywiście, że nie chciała podejmować ryzyka, jeśli na szali leżała cała relacja, jaką budowali.
- Odnoszę wrażenie, że jesteś wobec siebie zbyt krytyczny, mój drogi – powiedziała, wzdychając lekko, chociaż zdawała sobie sprawę, że pewnie niezupełnie o to chodziło. Na sekundę ułożyła dłoń na jego dłoni, po czym odsunęła się, z nieco nerwowym śmiechem. Unikała jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Chociaż wcześniej nie miała z tym najmniejszego problemu, teraz, po tym nieszczęsnym pocałunku, odczuwała dziwne skrępowanie przy nawet najmniejszym i najbardziej niewinnym dotyku.
- Hiszpania? Jesteś świadomy, ile godzin spędziłbyś ze mną w samolocie? – zapytała. Ach, przez ten długi lot prawdopodobnie wymęczyłaby go, prezentując na słuchawkach kolejne nurty muzyki klasycznej! - Dominikana brzmi całkiem nieźle. W zasadzie ... mogłabym się pokusić o zostawienie telefonu służbowego w Seattle, serio. Tylko najważniejsze sprawy, nic więcej. Musiałbyś oczywiście zapewnić mi wówczas odpowiednią rozrywkę, żebym o tym nie myślała, aczkolwiek ... - chyba warto, nie? A Vern już się trochę rozmarzyła, na myśl o wspólnych planach.
-
Prawdą było, że nie potrafił jej odmawiać. Darzył ją ogromnym szacunkiem, a przede wszystkim odczuwał potrzebę spędzania czasu w jej towarzystwie. Łaknął jej obecności. Szczególnie po tym, jak jego związek się rozpadł, a on miał wrażenie, że nagle połowa znajomości zniknęła z jego otoczenia.
Machinalnie spojrzał na swoją dłoń, kiedy Vern nakryła ją swoją. To był odruch. A może chęć upewnienia się, że rzeczywiście do tego doszło. Bo przecież oboje udawali. Wmówili sobie, że przyjaźń, która kiedyś ich łączyła, wcale nie ucierpiała po tym, jak granica fizyczności została przekroczona. Teraz uważali na każdy gest. Krępowali się. Wytworzyła się między nimi niewielka przepaść, na której nijak nie potrafili zbudować stabilnego mostu, po którymi mogliby wrócić na wcześniejszy tor. Parker zdawał sobie z tego sprawę, ale wolał udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku, niżeli ją stracić.
— Wystarczyłoby, żebym wypił kilka drinków przed startem i prawdopodobnie przespałbym większą część lotu. Poza tym przecież na tym polega wycieczka we dwoje, prawda? Na spędzaniu ze sobą czasu — odparł, zaskoczony tym, że dla niej nie było to równie oczywiste. — Wyłączalibyśmy je. Oboje. I zostawialibyśmy w hotelowym pokoju, a na wycieczki brali jedynie jakiś zastępczy telefon z nową kartą SIM i dostępem do Internetu, gdybyś wpakowała się w jakieś kłopoty, a ja musiałbym dzwonić na policję lub pogotowie — rzucił pół żartem pół serio. Zaraz też sięgnął po swoją szklankę i wziął kilka łyków alkoholu, który mocno rozgrzewał jego wnętrzności. — A wtedy już tylko palmy, plaże i ocean. Zarezerwujmy lot. Najlepiej od razu go opłaćmy, wtedy będziemy mieli większą motywację do wyjazdu, by nie stracić pieniędzy — zasugerował.
-
Nie podobała jej się ta dziwna bariera, którą wokół siebie stworzyli. Nie podobało jej się uczucie, które podpowiadało uparcie, że coś jest nie tak, jak powinno. Wcześniej czuła się przy nim tak dobrze, jak przy nikim innym. Teraz niby też było w porządku, ale coś się zmieniło; oboje byli tego świadomi. Vern liczyła, że prędzej czy później to się zmieni i wrócą do naturalnego porządku. Być może w momencie, gdy oboje zaangażują się w inne relacje? Tutaj nasuwało się pytanie: czy ona w ogóle potrafiła to zrobić?
- Lecimy – oznajmiła, dopijając swojego drinka. Była gotowa zarezerwować lot nawet teraz, w tym momencie, bo tak uparcie potrzebowała wyjazdu. Przede wszystkim cieszyła się jednak, że będzie miała okazję wybrać się gdzieś z nim. Jej słowa można było odebrać w zasadzie dwojako, skoro chwilę później zebrali się ze swoich miejsc i ruszyli w kierunku wyjścia.
/ zt x2