WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#001 + outfit


Ostatnie tygodnie w życiu Barbary Collins przypominały istny rollercoaster. W prawdzie nigdy nie miała jakoś szczególnie łatwo, gdyż na swojej drodze zawsze prędzej, czy później, napotykała mniejsze lub większe problemy, lecz to, co działo się obecnie, znacznie wykraczało poza jej siły. Śmierć ukochanej mamy przyszła zbyt szybko. Owszem, ciemnowłosa doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że walka z rakiem zazwyczaj kończy się właśnie w taki, a nie inny sposób, ale mimo to, żywiła cichą nadzieję na to, że akurat tym razem będzie inaczej. Cóż, nie było. Ta wkraczająca w dorosłość nastolatka, nagle została zupełnie sama. Bez środków do życia, za to z ogomnym bagażem w postaci wciąż rosnących długów, jakie pozostawiła po sobie Lydia.
Na swoim ojcu Barbie polegać nie mogła. Tak naprawdę nigdy go nie poznała i to nie dlatego, że nie chciała. To on nie widział dla niej miejsca w swoim perfekcyjnym życiu. Umył ręce myśląc, że comiesięczne przelewy na konto byłej kochanki wszystko załatwią. Z całą pewnością nie załatwiły. Gdyby tak było, dziś Panna Collins nie miałaby problemów z gotówką, a długi matki nigdy by nie powstały. Rzeczywistość okazała się jednak okrutna. Nie widząc innego wyjścia, Barbara z bólem serca sprzedała rodzinny dom, spłacając wszystkie pożyczki nieżyjącej już matki. Od tamtej pory, łapała się niemalże każdej dorywczej pracy, jaka tylko wpadła jej w ręce. Wtedy z pomocą przyszła Laura Hirsch - dobra znajoma ze szkoły, która zaoferowała jej pokój w swoim mieszkaniu. W ten sposób Barbie, miała przynajmniej odrobinę czasu na to, aby jakoś złożyć cały ten powstały bajzel do kupy i stanąć na nogi.
Dziś minął tydzień odkąd młoda Collins wprowadziła się do koleżanki. Tego ranka zmobilizowała się na tyle, aby w końcu rozpakować ostatnie pudło ze swoimi gratami. Początek tygodnia zapowiadał się dość intensywnie, więc ten jeden wolny dzień nastolatka postanowiła spędzić w domowym zaciszu, z dobrą książką w ręku i najlepiej pod kocem. Laura zaraz po obiedzie, wybyła z mieszkania i nic nie wskazywało na to, aby miała wrócić o jakiejś ludzkiej porze. Właśnie dlatego Barbie tak cholernie zdziwiła się, gdy nagle usłyszała donośne pukanie.
Niechętnie zwlokła swoje cztery litery z kanapy i kierując się do drzwi, błagała w myślach o to, aby ten niechciany intruz zmył się szybciej, niż pojawił. Gdy je otworzyła, ujrzała postawnego chłopaka, który nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Barbie zlustrowała go tylko swoim wzrokiem i dopiero po chwili zdecydowała się zabrać głos.
- Cześć. Laury nie ma...- Mruknęła tylko tytułem zakończenia, po czym miała w zamiarze zamknięcie drzwi, ale zwyczajnie nie zdążyła tego zrobić, ponieważ nieznajomy jak gdyby nigdy nic, wlazł do środka, jak do siebie. Widząc to, ciemnowłosa wywróciła tylko wymownie swoimi piwnymi oczyma. - Czy ja mówię niewyraźnie, albo po chińsku? - Rzuciła z wyraźną irytacją w głosie. - LAURY NIE MA! - Dodała z naciskiem. - Nie wiem kiedy wróci. A tak w ogóle, to nie przypominam sobie, abym zapraszała Cię do środka...- Zauważyła, krzyżując ramiona na piersi. Co za tupet! Za kogo on się uważa, żeby tak włazić do czyjegoś mieszkania, bez wcześniejszego zezwolenia?!

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

2) we don't get what we need • we're all wrapped up in greed • there's a need, go to feed • but i guess that's just life Połączenie trwało trzy minuty i dwadzieścia trzy sekundy. Tyle zajęła mu rozmowa z rodzicami – jedyna w tym miesiącu, choć wrzesień chylił się ku końcowi. W sierpniu nie było żadnej. W lipcu też nie. Krótka piłka; wymiana paru grzecznościowych podań, zapytań o studia i „sprawa do załatwienia” (czyli sedno – najpewniej jedyny powód, dla którego w ogóle przyszło im do głowy zatelefonować).
Nagła śmierć Lydii Collins z jakiegoś powodu ubodła państwo Prescottów, z którymi łączyły ją dość wrażliwe kontakty. Z krótkiej relacji – na którą Zachary wywracał tylko oczami – wynikało, że jego rodzice poruszyli szereg kontaktów, dzięki którym dom rodzinny Barbary nie został przed laty zrównany z ziemią. Powodem miały być domniemane nieścisłości, luki – lub, po prostu – błędy z perspektywy prawnej, dotyczące zagospodarowania przestrzennego działki. Czy... czegoś tam.

Zapukał do drzwi. Zamierzał tę sprawę załatwić jak najszybciej – a jeśli cały ten cyrk okaże się zwyczajnym wrzodem na dupie, wtedy gotów był nawet darować sobie całą tę farsę.

Raz. Dwa. Trzy… Smuga światła wypadająca na niego zza uchylonego skrzydła.

Przeczekał jej spojrzenie, pozwalając się otaksować. Nie krępowały go źrenice przebiegające po ciele, tkwiącym w wiecznej manierze przeprostu. Na przymusową kurtuazję dziewczyny odpowiedział jednak wyłącznie milczeniem. I mógłby pójść jej na rękę – bo ostatnie, wobec czego zanosić miałby się entuzjazmem, to załatwianie sprawunków pod imiennym szyldem jego rodziców. Tyle tylko, że Prescott – w pojedynczych ułamkach sekund, kiedy ton głosu Barbary uwypuklał charakterną ciętość jej natury – podłapał trop. Trop zabawy, która krokiem w krok, prowadziła ryzykancko w kierunku przepaści. A on? On – z ryzykiem do pary – tkwił w nieustannym romansie. Już jakiś półsłówek wymykał się z jego strony – sygnał, zamiar włączenia się w dialog; jeden z tych, które prowadzi się w śmiesznym rozkroku pomiędzy zewnętrznym korytarzem, a wnętrzem apartamentu. W przejściu.
Wyegzekwowanie należności od kogoś, kto kulił pod sobą ogon już na byle wzmiankę problemu, nie stanowiło żadnej satysfakcji. Ale próba zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem? Uśmiechnął się. Nie – to nie czerwona płachta, w kierunku której zaszarżowałby bezmyślnie. To raczej zaproszenie. Z ulgą je przyjął. Ze wzbierającym zainteresowaniem.
I wtedy z jego strony następuje rytm wypracowanej techniki; kilka ruchów – pewnych, zwartych, ciasno przyległych do siebie w płynnej sekwencji. Najpierw szpic męskiego sztybletu dociśnięty w próg, jak węże się depcze (więc bez litości?). Potem wyrzut barku do przodu, wsunięty w rozprężającą się przestrzeń miękko ustępujących mu drzwi. I reszta ciała, która tłoczy się do mieszkania, samej sobie udzielając pozwolenia. Ledwie muśnięcie ramion pomiędzy nim, a ciemnowłosą – w wąskim przejściu prowadzącym do salonu.
Pozwolisz, że jednak wejdę – zadecydował, rozglądając się po mieszkaniu. Spory metraż napęczniały od wszelkiego rodzaju sprzętów. Wyglądało na zadbane. Ładnie urządzone. I drogie (w odniesieniu do standardów) w utrzymaniu – a to, szturmem, wybijało się na wyżyny jego zainteresowania. Krokiem zmierza spokojnym, leniwym niemal, ale przede wszystkim – lekkim. Na kołysce biegnącej od pięt – nimi o posadzkę zahacza najpierw, po palce; mikroskopijny wznios przy każdym kolejnym wybiciu.

Mieszkacie same? – Wywnioskował naprędce. – Macie dla siebie dużo miejsca, co? I stanowczo zbyt lekką rękę do wpuszczania obcych. Bardzo niezdrowa praktyka. – Wzrusza ramionami, wargę dolną wywinąwszy lekko. Zalążek dobrej rady, padającej w domyśle z ust gościa.
Zagięcia wzorzystej koszuli – na plecach, bo nimi właśnie zwrócony jest w stronę Barbie – pogłębiają się w chwili, w której unosi jedną z rąk. Dłoń, chwilę dosłownie, zwisa niemal bezwładnie na panewce nadgarstka. I dopiero nagłe spięcie sprawia, że chłopak pstryka palcami. Zupełnie, jakby coś mu się przypomniało – nagły przebłysk pochwycony w porę.
A ja nie przypominam sobie, żebym skończył z tobą rozmawiać. Ale my się tu nie będziemy teraz targować, Collins. – Przez bark przerzuca wstążkę własnego spojrzenia. Na jej buźce się skupia; wyczytać próbuje coś z niemych słów padających przy użyciu mowy ciała. Może skrzydełko nosa rozszerzone porywem irytacji? Może źrenice rozbiegane – albo krtań zaszła pojedynczą wibracją przełykanej nerwowo śliny. – Bo ty jesteś Collins, tak? Aj, wybacz-wybacz-wybacz [tu następuje wymowne cmoknięcie]. Już wiem w czym problem. My się chyba po prostu nie zrozumieliśmy. Nie przyszedłem tu do żadnej „Laury”. Przyszedłem do ciebie – i dopiero po wątpliwym wyjaśnieniu sprawy, odwraca się wreszcie w jej kierunku. Lędźwiami przylega do oparcia kanapy, domoznawczą wycieczkę wykańczając skrzyżowaniem rąk na klatce piersiowej.
Moi rodzice to bardzo dobrzy znajomi Lydii. Składają… – Dłonią wysupłaną z cieśniny ramion kreśli w powietrzu bliżej nieokreślony kształt. – Najszczersze kondolencje.
Ostatnio zmieniony 2021-09-30, 03:31 przez Zachary Prescott, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W momencie, w którym Barbie spłaciła wszystkie długi, jakie pozostawiła po sobie Lydia, młoda Collins była przekonana niemalże w stu procentach o tym, że jest to koniec problemów tej jakże kłopotliwej maści. Cóż, jak widać na załączonym właśnie obrazku, tkwiła w błędzie i to ogromnym. Parszywy po wsze czasy los, postanowił po raz kolejny okrutnie sobie z niej zadrwić, stawiając przed drzwiami zajmowanego przez nią od niedawna lokum, uosobienie nadciągającej wielkimi krokami katastrofy.
Jaka szkoda, biorąc pod uwagę fakt, że owy dzień zapowiadał się wręcz idealnie. Będąc wolnym od zajęć i pracy, leniwym, spokojnym, a przede wszystkim, nie zapowiadającym przybycia jakichkolwiek nieproszonych, podejrzanie wyglądających gości...
Z jednej strony, gdy ten nie budzący w niej ani krzty zaufania delikwent, przechadzał się z gracją po mieszkaniu Laury, ciemnowłosa nabrała przemożnej wręcz ochoty na to, aby kopnąć go w tyłek i wyprosić za drzwi bez zbędnych ceregieli, ale przecież nie tego uczyła mamusia, prawda? Z drugiej jednak, ta tląca się gdzieś wewnątrz niej, niezdrowa swoją drogą ciekawość, póki co skutecznie ją przed tym powstrzymywała.
Nie pozwalam...
Pomyślała, gdy było już zdecydowanie zbyt późno na jakąkolwiek rozsądną reakcję, lecz tak naprawdę dopiero to, co usłyszała chwilę później, sprawiło że krew w jej żyłach zawrzała. Znał ją, co jakby na to nie spojrzeć, automatycznie dawało mu znaczną przewagę w tej grze, jaką rozpoczął wraz z przekroczeniem progu mieszkania należącego do Hirsch. Niedobrze, bardzo niedobrze. Przez kilka długich niczym wieczność chwil, Barbie po prostu, najzwyczajniej w świecie milczała, na szybko analizując swoją pogarszającą się sytuację.
Kondolencje - to obrzydliwe słowo, przyprawiało Barbarę o mdłości, a sposób w jaki nieznajomy chłopak je przekazywał, wcale nie mógł wróżyć niczego dobrego. Dziewczyna nie przypominała sobie również, aby Lydia kiedykolwiek wspominała jej o znajomości z tymi ludźmi. To mogło oznaczać tylko jedno - kolejny DŁUG, o którym oczywiście nie miała pojęcia.
Gdy to do niej dotarło, pierwsze co zrobiła, to niechętnie zamknęła wciąż otwarte drzwi. Tylko tego jej jeszcze brakowało, aby wścibscy sąsiedzi, otrzymali interesującą ich pożywkę, która pozwoliłaby im psioczyć za plecami nastolatki. Dziewczyna jednak wciąż pozostawała blisko nich, tak jakby świadomość posiadania w zasięgu ręki być może jedynej ewentualnej drogi ucieczki, dodawała jej nieco otuchy. W końcu jednak ponownie obróciła się w kierunku chłopala, znów stając z nim twarzą w twarz.
- Dziękuję... - Odparła i pokusiła się nawet na najbardziej sztuczny i wymuszony uśmiech, jakim w danej chwili dysponowała.
- Jak słusznie zauważyłeś, moja matka nie żyje. A co za tym idzie, wszelkie "dobre znajomości" oraz wszystko to, co się z nimi wiąże, zostało pochowane sześć metrów pod ziemią razem z nią. - Wzruszyła tylko nieznacznie ramionami, nie spuszczając z niego swojego uważnego wzroku.
- Ty i ja...my, z całą pewnością nie będziemy dobrymi znajomymi. - Stwierdziła z przekonaniem, choć brała również pod uwagę, że nieznajomy może niestety po raz kolejny ją czymś zaskoczyć. Na jej nieszczęście, nie wyglądał na kogoś, kto łatwo odpuszcza. - Także... (tutaj pojawia się wymowna pauza)
Zapraszam wypierdalać!
....miło by było, gdybyś już się zbierał. -Wypowiedziane przez Collins słowa nie pozostawiały najmniejszej wątpliwości. To z czym chłopak do niej przyszedł, zupełnie jej nie interesowało.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Czuł się swobodnie. Ostatnie, na czym mu zależało, to prowadzić gierki oparte na pożal-się-boże prymitywnych praktykach zastraszania; od tego, jak mniemał, jego rodzice mieli odpowiednich ludzi. Owszem, bywał parszywy – ale działał z taktem. Nie wnikał zresztą w szczegóły – wolał wierzyć, że z całej dynastii [tytuł rzucony z ironią, na jaką – twierdził – zasługiwali jego wiecznie, kurwa, młodzi staruszkowie] Prescottów, jest typem względnie ugodowym.
A może nie.

Opuściwszy ręce wzdłuż tułowia, dłonie założył na oparciu kanapy; po obydwóch stronach swoich bioder. Zrelaksowany, bez zbędnego napięcia – bez drażliwości spojrzeń. Wręcz przeciwnie, twarzy Barbie przyglądał się spod z lekka opuszczonych powiek; z ignorancją, być może – ale nie w sposób, w jaki patrzy się na ofiarę. Nie ujmował jej. Do zrozumienia dawał jednak, że wielką przykrość sprawiłby mu zawód – gdyby tylko okazało się nagle, że młoda Collins zamiast dostarczyć mu rozrywki – zanudza. Pokładał w niej spore nadzieje, na rozrywkę, właśnie.
Pozwalał jej mówić – przytakiwał nawet, uważnie wsłuchując się w to, co ma mu do powiedzenia. Kulturalnie, niemal; z wyłączeniem faktu niezapowiedzianej wizyty. I naruszenia miru domowego.

Uśmiecha się.
Mam dla ciebie złe wieści. Rodzinka potrafi napsuć krwi nawet zza grobu. To jedna z tych rzeczy bardziej pewnych od śmierci i podatków. – Wzruszył ramionami, leniwie przesuwając spojrzeniem po sylwetce dziewczyny. Sporadycznie zbaczając z linii ciała wspartego o drzwi, można było odnieść wrażenie, że Barbie na horyzoncie jego wzroku znajdowała się zupełnym przypadkiem. Ale to nie był przypadek. Umyślnie przeciągana pauza – ten przecinek w monologu – był okazją do oszacowania jej wartości. Brzydka naleciałość, chłopakowi przekazana, zdaje się, w genach – by wszystkiemu (i wszystkim) przypisywać określoną cenę. Taki zabieg, najczęściej, okazywał się niezwykle praktyczny; jakaś część Prescotta wzdrygała się jednak na myśl swobody, z jaką ludzie pozwalali się wyceniać. Ale w prezencji Collins dostrzegł opór; w oporze tym, natomiast – ulokował niewielką dozę fascynacji. No proszę.
Oderwawszy się od kanapy – dźwignął się do stabilnego pionu. Krok zrobił w kierunku dziewczyny. Krok, który, w innych okolicznościach – rzeczywiście świadczyłby o zamiarze domknięcia wizyty. Niestety, zatrzymał się przed nią; choć, wbrew pozorom, wcale nie dlatego, że, najzwyczajniej w świecie, stała mu na drodze.
Ale mam też dobrą wiadomość. Na pewno nie chcemy sobie robić pod górkę, co? – Puszcza jej oczko wysycone pewną formą porozumienia. – Skąd ten pesymizm? Może jednak okaże się, że mamy sporo wspólnego? Może nawet damy radę się jakoś dogadać? Dobre kontakty warto podtrzymywać, Collins. To… taka moja wskazówka. A już na pewno odradzam palenie mostów. Hm? Jak sądzisz? – Przekrzywił wymownie głowę, wsunąwszy jednocześnie ręce do kieszeni dżinsów. Gest pozornie nieistotny – choć u drugiego dna nienachalnie podsuwający jego (na dany moment) raczej bezkonfliktowe intencje. Z jakiegoś powodu gotów był uwierzyć w zdolność dziewczyny do dotkliwego pokąsania. Choćby w kontekście czysto werbalnym.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W takich chwilach, jak ta szybka analiza wszelkich dostępnych opcji, była nawet bardziej, niż wskazana. Zdając sobie z tego sprawę, Barbie szybciutko przystąpiła do działania, lecz wyniki, okazały się być dalekie od tych oczekiwanych przez nastolatkę. Jasnym było, że znajdujący się w jej mieszkaniu intruz, przybył aby wyegzekwować od niej spłatę długów, których za jej plecami oczywiście, narobiła nieżyjąca już matka. Swoją drogą, taka to ma dobrze, nie? Umarła. Nic już jej nie interesuje, nie dotyczy. A cały bajzel, jaki po sobie pozostawiła, muszą sprzątać inni, w tym przypadku jest to, wystawiona na łaskę przewrotnego losu Barbara.
Oczywiście młodziutka dziewczyna, mogłaby poprosić o pomoc dawnego dawcę spermy ukochanego tatusia, ale to wcale nie było takie proste. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie, należała do niewiarygodnie oczywistych. Otóż, John Mitchell jest cholernie majętnym mężczyzną, lecz w rzeczywistości grubość jego portfela, wcale nie równała się ojcowską miłością, czy chociażby poczuciem jakiejkolwiek przyzwoitości. Poza comiesięcznymi wpłatami na konto Lydii, mężczyzna nigdy nie chciał poznać swojej córki. Dla niego, dziewczyna stanowiła przyslowiowy wypadek przy pracy, błąd który nigdy nie powinien był się wydarzyć, skazę na jego nienagannym wizerunku. Przy takim stanie rzeczy, stary Mitchell nie mógł pozwolić na to, aby prawda ujrzała światło dzienne. Dlatego pieniędzmi próbował uciszyć nie tylko swoją kochankę, ale także własne sumienie, o ile takowe w ogóle posiadał?
Młoda Collins obserwując z uwagą zachowanie swojego niechcianego gościa w pewnym momencie, uniosła jedną ze swych brwi ku górze, gdy zauważyła w jaki wymowny sposób chłopak jej się przyglądał.
"Nie jestem jakimś pieprzonym eksponatem muzealnym, żebyś pożereł mnie wzrokiem..." - Pomyślała, gryząc się w język po raz kolejny. Z rosnącą powoli irytacją, szatynka wyczekiwała wręcz momentu, w którym nieznajomy w końcu opuści jej dom. Ucieszyła się nawet, gdy zobaczyła, że ten nareszcie podniósł swoje dupsko z kanapy i ruszył do wyjścia. Swą radość, zwięczyła zadziornym uśmiechem, który przyozdobił delikatne rysy twarzy, ale zaraz nieco przygasł, kiedy zorientowała się, że to wcale nie koniec. Tak, to prawda - W chwili, gdy Zachary znalazł się tuż przed nią, Barbie poczuła pewną niewielką dozę niepokoju, ale aktorką była równie dobrą i nie okazała tego po sobie.
- Hmmm... Zastanówmy się. Może mój pesymizm, bierze się z powodu Twojej niezapowiedzianej wizyty? Niewygodnego położenia, w którym się znalazłam? Albo z faktu, że zupełnie nie mam pojęcia, kim jesteś, kiedy Ty wiesz o mnie całkiem sporo...- W momencie, w którym zabrała głos, rozwiała tym samym wszelkie, wiszące jeszcze w powietrzu wątpliwości.
- Ale w jednym, muszę się z Tobą zgodzić. - Dodała, mierząc chłopaka wyzywającym spojrzeniem. - Czasami nie warto palić za sobą wszystkich mostów. - Przyznała mu rację, ponieważ ona sama myślała dokładnie tak samo, nawet jeśli jeszcze nie do końca jej się to podobało.
- Czego więc ode mnie chcesz? - Zapytała wprost, nie mając wcale na myśli pieniądzy, które rzekomo była dłużna jego rodzinie. Dlaczego akurat tak sformułowała swoje pytanie? Dlatego, że sam nieznajomy, pozostawił jej całkiem sporo wolnej przestrzeni i możliwości wyboru. O tym, czy Barbie postępuje słusznie, chcąc zawrzeć pakt z samym Diabłem, zapewne przekona się wkrótce...
- Na Twoim miejscu, nie zbliżałabym się bardziej, bo mogę przypadkiem Cię pogryźć, a to nie należy do przyjemnych doznań...- Kłamała, ale o tym intruz nigdy się przecież nie dowie, czyż nie? Prowokowanie go, również nie było dobrym pomysłem, ale jak to mawiają, przyjaciół trzyma się blisko, a wrogów jeszcze bliżej...

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

A gdybym powiedział, że nie masz się czego bać? Zaufałabyś mi?
Powiedz, Barbie.
Zaufałabyś? Czy miałabyś inne wyjście?

Niezależnie od odpowiedzi – i tego, czy niosłaby ona znamiona słuszności, obydwoje rozgrywali (w indywiduum sumienia) partię ruletki. W ciemno obstawiali swoje racje, a z przyjmowanych zakładów – wzajemnie mianowali się swoistą hybrydą zakładników. Klik, klik, klik (podszept maszyny, tętent serca wygrywany w rytm podejmowanego ryzyka – albo stukot obcasa o podłogę); rien ne va plus.

Skłamałby, gdyby powiedział, że takiego właśnie biegu wydarzeń się spodziewał. Dotychczas – to jest, przed przekroczeniem progu mieszkania – w jego umyśle kotłowała się wizja przepłoszonej małolaty; w scenariuszu najbardziej logicznym gotowa pogrozić mu zaciśniętym w dłoni iPhone’m (wymowniej – filmowo bardziej – wyglądałaby słuchawka telefonu stacjonarnego, ale kto, do licha, korzysta dzisiaj z podobnego przeżytku?) – i krzykliwie wyartykułowanym ostrzeżeniem, oświadczającym, że „jeszcze ruch i wezwie policję”. Miłe zaskoczenie.
Przypadkiem, huh? Okej, okej. – Parsknął cichym śmiechem. Głową przy tym pokiwał – przecząco, ale w niedowierzaniu miękkim dla tego, co słyszy; oderwane od dziewczyny spojrzenie paroma cięciami przerzucając po wnętrzu mieszkania. Westchnął, skupiony na którymś z martwych punktów – najpewniej zbierając myśli.
Myślę, że mogłabyś mi się do czegoś przydać. Studia, wyścig szczurów, egzaminy, nieprzespane noce… Na pewno znasz mnóstwo takich bardzo-ambitnych-osób, co? – Źrenicami – w półcieniu przedpokoju barwionymi czernią niemal-absolutną – zahaczył na powrót o buźkę dziewczyny. Wyciągnąwszy prawą dłoń z kieszeni swoich spodni, palcem wskazującym zapędził się w kierunku pojedynczego kosmyka jej włosów, rozkołysanego nad równiną subtelnie zarysowanego policzka. Ekspansja ciało-przestrzenna; jeśli tylko zadecydowałby się gestem bezpardonowym zaciągnąć brunatne pasmo za ucho dziewczyny. Wstrzymał się jednak; mrowiącą iskrą rozbawienia dosadnie świadomy przypadku, którym mu zagroziła. Cofa rękę, cmoka pod nosem.
Przydałoby się takim coś, co daje kopa. Pomaga się skupić, lepiej wypaść na testach. – Pochyla się nieznacznie; przestrzeni, jakby, zaczyna między nimi brakować. – Zrobimy tak. – I wtedy, zasadą magnetyzmu, którego bieguny na podobieństwie zyskały (z bliska się przyjrzawszy, być może – coś każe twierdzić mu, że w gruncie rzeczy niewiele różnią się od siebie) – jakaś siła wyznacza dystans, którego zachowanie – dobrodusznie – respektuje. Jeszcze.

Wyprostowany już, cofa się mikroskopijnym krokiem. Lekkim, niedbałym, posuwistym.
Skorzystasz z mojej propozycji – i, jako bardzo dobra koleżanka, pomożesz innym spełniać ich marzenia. W bardzo korzystnych cenach. Całkiem prosta sprawa, jeśli parę tabletek potraktujesz jak… suplement, powiedzmy. Nikt nikogo do niczego nie zmusza. Czyste rączki, czyste sumienie. Spłacisz dług i… kto wie, może nawet coś ci się skapnie. Za fatygę. – Wzrusza ramionami. Czy Zachary Prescott bawił się w rozprowadzanie? Nie, raczej nie. Ale – znużony powtarzalnością dnia powszedniego – funkcjonował w wielu środowiskach. Chciał się zabawić – zaryzykować – i, jakże szlachetnie – pozwolić dziewczynie na wyjście z bagna, w które wpakowała ją jej własna matka.
No, chyba, że masz jakiś inny pomysł. Powiedz mi, jaki można mieć z ciebie pożytek, Collins. Jestem skłonny negocjować.Albo i nie. Sprawdź mnie.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaufanie - niewiarygodnie ważne, fundamentalne, a jednocześnie niezwykle kruche i ulotne.
Życie nauczyło mnie, aby nie ufać nikomu, nawet samej sobie. Chyba to rozumiesz, prawda Zach?


Gdyby ktoś powiedział jej wcześniej, że dzisiejszego dnia, odwiedzi ją ktoś taki, jak Zachary Prescott, nigdy by nie uwierzyła. Tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno, nastolatka była przekonana niemalże w stu procentach o tym, iż wszystkie długi, jakie jej matka zaciągnęła w ciągu swojego życia, zostały przez nią spłacone. Jak widać na załączonym właśnie obrazku, prawda okazała się zgoła odmienna, a konsekwencje swojej ślepej wiary, miała właśnie przed sobą.
Owszem, początkowo młoda Collins odczuwała strach. W końcu nigdy nie wiadomo na kogo się trafi, jednak w tym przypadku, wydarzyło się coś, czego Barbie zupełnie pod uwagę nie brała. Zachary faktycznie pojawił się w jej domu, aby ściągnąć dług Lydii, lecz nie zachowywał się, jak typowy "windykator" Nie groził, nie zastraszał, a co najciekawsze w tym wszystkim, proponował swoje własne rozwiązania, dając jej tym samym mozliwość wyboru. Nic tylko brać korzystać.
- Nie wierzysz mi? A może chcesz spróbować? - Rzuciła swobodnie pół żartem pół serio, w nawiązaniu do gryzienia, po czym przystąpiła o krok do przodu, jeszcze bardziej zmiejszając ten i tak już niewielki dystans, jaki ich jeszcze dzielił.
W rzeczywistości, to ona nabrała ochoty na to, aby pokąsać znajdującego się przed nią intruza. No, ale o tym Prescott wcale nie musiał wiedzieć, prawda?
Brunetka, prześlizgnęła spojrzeniem, po niemalże całej sylwetce chłopaka, po chwili wracając spojrzeniem z powrotem do jego twarzy. Grzecznie wysłuchała tego, co miał jej do zaproponowania, ale już wtedy wiedziała, że nie będzie mogła przystać na tę bądź co bądź, interesującą propozycję.
"Jestem córką pieprzonego dyrektora FBI, nie każ mi tego robić, proszę..."
Pomyślała, nie będąc w stanie wypowiedzieć swoich obaw na głos. Milcząc, wyminęła Prescotta i ruszyła prosto do kuchni. Uśmiechnęła się tylko kącikiem ust, gdy kątem oka dostrzegła, że ten podążył jej śladem. - Napijesz się czegoś? - Zapytała, choć było to raczej pytanie z gatunku tych retorycznych. Nie była to przecież żadna grzecznościowa wizyta. Wlała wodę do czajnika, następnie stawiając go na kuchence gazowej. Po tym, obróciła się tak, aby znów stanąć z nim twarzą w twarz, po czym delikatnie podskoczyła, siadając na kuchennym blacie. To było jej ulubione miejsce w całym domu.
- Twoja propozycja jest całkiem niezła, naprawdę. Tylko, że raczej nic z tego nie będzie...- Zaczęła ostrożnie, nie wiedząc jakiej reakcji mogłaby oczekiwać. - Nie chodzi też o to, że boję sie jakiejkolwiek wpadki, bo tak nie jest, ale ja po prostu nie mogę. - Dokończyła, przygryzając od wewnątrz swój policzek. Była zła. Na niego, na siebie, a przede wszystkim na to, kim była i co to pochodzenie za sobą niosło.
- Zrobię prawie wszystko co zechcesz, ale czegoś takiego nie... Co z tym zrobimy? - Zapytała, wbijając w niego pytające spojrzenie. Jej dłonie delikatnie się trzęsły więc, aby ukryć ich drżenie zacisnęła je obie na blacie, na którym wciąż siedziała.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „202”