WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powrót do Seattle był chłodnym przypomnieniem co zostawił nierozwiązane i co wcale nie kwapiło się by rozmyć się jak nikłe wspomnienie. Urlop w swoim absurdzie tylko pogłębił to poczucie, na każdym wręcz kroku przypominając dlaczego znaleźli się tam z Leslie i dlaczego nie powinni byli. Miał pretensje do całego świata, jak hormonalny nastolatek, snując pomysły na jeszcze bardziej nieodpowiedzialne przedsięwzięcia. Jeśli nie mógł własnego życia doprowadzić do ładu to chciał chociaż, żeby Leslie nie musiała bać się wychodzić z domu przez Marcusa cały czas pałętającego się po mieście. Policja była bezczynna, więc może był to czas by znowu wziąć sprawy we własne ręce nawet jeśli miał tym ryzykować własne życie? Kto wie czy już i tak nie było zagrożone. Teraz jeździł z zaklejoną maską ukrywając wyryte w niej słowa, może następnym razem to jego trzeba będzie łatać. Nie podobała mu się ta myśl, ale zaczynał rozważać co właściwie miał do stracenia?
Rozmowa z Asli była jeszcze trudniejsza niż sobie wyobrażał, bo nie był wstanie pojąć jak cholernie łamać mu się będzie serce z każdą łzą kobiety i poczuciem zdrady wypisanej na jej twarzy. Jak szalenie łatwiej byłoby gdyby wcale nie znaczyła dla niego tak wiele, a jednak istniał powód dla którego oświadczył się jej na pierwszym miejscu. Nie było dobrego sposobu by przez to przebrnąć, wystarczająco dobrych słów i przeprosin by zatrzeć ból. To tylko słowa, gdy w swoich wcześniejszych czynach dał jej przeświadczenie, że spędzą razem resztę swoich dni, chociaż ostatnio nie otwierał się przed nią, snując układy, które po prostu nie mogły mieć miejsca. Co z tego, że tak by chciał? Powinien był być gotowy dać jej ślub, którego ona pragnęła, a zamiast tego wynajdywał sobie zajęcia byle tylko nie uczestniczyć w procesie prowadzącym do czegoś w czym nie było jego całego serca. Zasługiwała na kogoś lepszego, ale co z tego , gdy stawało się to ledwie pustym frazesem po ’ale to ciebie chciałam?
Nie mógł zbyt długo przebywać z nią na tak małej przestrzeni i wydało mu się właściwym, żeby to on usunął się na jakiś czas z jej pola widzenia. Zapakował się więc do samochodu, w pierwszej chwili rozważając czy nie pojechać do pracy, tylko po to by przypomnieć sobie, że nadal był technicznie na urlopie. Krążył więc jakiś czas po okolicy, pozwalając by muzyka zagłuszała jego myśli, aż podczas postoju pod niewielkim sklepem przejrzał swoje wiadomości przypominając sobie o czymś o czym w tym wszystkim zapomniał. Następnym miejscem w którym zatrzymał samochód był parking przy cmentarzu. Wysiadając z samochodu chwycił bukiet kwiatów i udał się w kierunku znajomej alejki, już w oddali dostrzegając znajomą sylwetkę przyjaciela. To był dla niego trudny okres, jeszcze trudniejszy w tym jak wyglądała jego sytuacja w życiu prywatnym i zawodowym. Wyglądało na to, że i Blake nie mógł złapać chwili na spokojny oddech, choć to tutaj zapewne było najciszej.
Travis podszedł do niego i bez słowa ułożył kwiaty na nagrobku Ivory, cofając się po tym o krok, by stanąć u boku Griffitha. Jak odmiennie potoczyłyby się jego losy gdyby kobieta nadal tutaj z nimi była? Bezsensownie może i było się nad tym rozwlekać, bo przeszłości nie można było zmienić, choć bardzo by się chciało. Czasami łatwiej jednak było tam w wyobrażeniu niż tutaj w tym szalonym teraz nie mającym zamiaru zwalniać, choć uczestnicy biegu coraz ciężej oddychali.
Powoli okręcił głowę w stronę przyjaciela. –Trzymasz się? – Zagadnął, tak by Blake mógł odpowiedzieć mu zdawkowo i wrócić do milczenia, jeśli tak preferował spędzić ten czas, lub też powiedzieć co więcej krążyło teraz po jego głowie. Był to moment, który jednak wybrał sam dla siebie, nie spodziewając się towarzystwa, które nie zapowiedziało się nawet z wcześniejszym powrotem. Może jednak w takich chwilach dobrze było wiedzieć, że nie było się samym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Padał deszcz.
Bez przerwy, ciągle, od samego rana, a ta smętna atmosfera zdawała się idealnie wpisywać w jego nastrój, przez to miał ochotę kpiąco wywrócić oczami, dodając do tego równie wymowne spojrzenie w bok. Sceny tego typu - kiedy główny bohater bez emocji snuł się po mieście, wcale nie unikając zimnych kropel deszczu - kojarzyły mu się ze strasznym kiczem i wyglądały, delikatnie mówiąc, słabo, a pomimo tego danego dnia wyglądał jak jeden z nich. Braki kadrowe spowodowały, iż koło południa musiał zająć miejsce za kierownicą karawanu, lecz nawet nie zwracał uwagi na to, czy ludzie reagowali wciąż na niego tak samo, jak przed kilkoma miesiącami. Chłodne, pełne oskarżenia spojrzenia przeplatały się z oczami pogrążonymi w niedowierzaniu i smutku, a on z trudem hamował kpiący uśmiech, w jakim mogli dostrzec iskierkę triumfu. Między innymi przez to - aby wykpić ich wszystkich, skoro już go osądzili - podjął się tego biznesu.
Dziś nie było mu do śmiechu.
Sądził, że uczucia dawniej żywione do Ivory, aktualnie pozostały martwe; tak samo, jak bardzo nieżywą od lat była ona. Drobna, filigranowa blondynka, która swoim zapałem, radością, pewnością siebie i wyobraźnią mogła obdarować całe Seattle, by wreszcie nabrało koloru. Nie pasowała tu. Nie do miasta, w którym - tak jak teraz - stale padał deszcz, a ludzie chowali się za kapturami, pod parasolami, w domach. Ona rozglądała się za tęczą i z szerokim uśmiechem wyczekiwała pierwszych promieni słońca, gdy po turecku siedziała na chłodnych panelach koloru cynamonu. Chłodne powietrze wpadające przez otwarte drzwi balkonowe muskały jej zaróżowione policzki, a pojedyncze krople deszczu zostawiały ślady na rozwianych po podłodze kartkach.
Sądził, że zapomniał; że barwa jej głosu pojawiająca się w snach nie była w stanie go wybudzić, wszak została wyparta wieloma innymi dźwiękami, do których lgnął. Że myśl o wspólnej przyszłości - ich przyszłości - wyblakła do tego stopnia i nikt nie miał możliwości wlania w nią całego spektrum intensywnych kolorów. Wydawało mu się, że w stu procentach żył tym, co było t e r a z.
Ułożył niewielki, lecz starannie wybrany bukiet składający się z paru białych róż i błękitnych kalii, w milczeniu wpatrując się w nagrobną płytę. Czy żałował, że przychodził tu tak rzadko? Nie, tak samo jak nie czuł żalu płynącego przez to, iż to ona była świadkiem jego rozmowy z Lottie, podczas której dowiedział się, że zostanie ojcem.
Cholera, tego, że spędził noc - dużo więcej, niż jedną - z jej siostrą, również nie żałował.
Co nie oznaczało, że tego dnia nie czuł się nieswojo.
Zrzucił z głowy kaptur, kiedy niebo zaczęło się przejaśniać, więc istniała nadzieja, że materiał bluzy kompletnie nie przemoknie. Bez rozglądania się na boki wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów (wszak to nie był pierwszy raz, podczas którego miał ochotę zapalić stojąc w tym miejscu), kiedy tuż obok siebie usłyszał kroki.
Na pytanie - już wiedząc czyje - odpowiedział zaledwie kiwnięciem głowy, w międzyczasie wsuwając między wargi fajkę i zaciągając się głęboko, kiedy po charakterystycznym kliknięciu zapalniczki zaczął tlić się żar.
- Dzięki. - Za to, że pamiętałeś, za kwiatki, za to, że pytasz. Nie musiał tego mówić głośno i ubierać w słowa, mając przy tym wrażenie, że Travis w i e. - Ivy... ona zawsze miała nosa do ludzi - pojął nagle, z niespotykaną u niego nerwowością przygryzając dość mocno dolną wargę. Ciche, mimowolne prychnięcie wyrwało się z jego ust, by finalnie stłumił je poprzez ponowne wsunięcie między nie papierosa.
- Do sporej części moich znajomych podchodziła sceptycznie, ale ciebie lubiła. Chyba od zawsze - przyznał, w zasadzie ciężko było mu stwierdzić dlaczego; może po prostu chciał się podzielić czymś o niej, w czym i przyjaciel znalazłby miejsce dla siebie.
- Już po urlopie? - zapytał, wydychając szarą smugę dymu w drugim kierunku i dopiero teraz poprzez wyciągnięcie paczki reflektując się z pytaniem, czy i on miał ochotę zapalić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gest może nie był przekonujący, ale wystarczał, odzwierciedlając samo zadane pytanie nie stawiające wysokiej poprzeczki. Nie miało tego robić zważając na okoliczności. Travis skinął lekko od dołu do góry w potwierdzeniu, że to zarejestrował i ponownie odwrócił spojrzenie na nagrobek, po raz kolejny odczytując umieszczone na nim daty. Zawsze świadomość przemijającego czasu osadzała się w nim równie powoli. Wpierw, wydawało się jakby tak niewiele minęło, by stopniowo dotrzeć do wniosku, że jego umysł nie zaktualizował aktualnej daty. A poczucie czasu i tak stawało się relatywne wtedy gdy chciało.
Zastanawiał się, gdzie ta informacja o Ivory zmierzała z tym jak artykułował ją Blake. Może przez wydarzenia z ostatnich dni, pomyślał, że dowie się zaraz o jakimś nieprzyjemnym przełomie do kogoś na wpół znajomego, kogoś kto wywinął się bez konsekwencji mimo iż blondynka już wcześniej to wyczuła. Na to się zaczął przygotowywał, by z niejaką ulgą usłyszeć o tym kompletnie odwrotnym wcale nie tak drobnym spostrzeżeniu. Uśmiechnął się kącikiem ust. –Łatwo było czuć się w jej towarzystwie swobodnie. – Mimo tego, że w swoich dziwnościach Travis nie zawsze tak miał z dość świeżymi kontaktami. –Ogólnie miała taki takt i grację w kontaktach z ludźmi. – Coś co podziwiał za młodu nie tylko w Ivory, ale i w Blake’u. Jego przyjacielskie podejście połączone z charyzmą przekupiło go do polubienia tego koszykarza z przeciwnej drużyny wbrew temu jak ocenił go na pierwszy rzut oka, a gdy Griffith przedstawił mu blondynkę nie potrafił nawet znaleźć w sobie sceptycznych myśli i skrzywionych ocen o jej osobie. Nie pozwalała na to, będąc po prostu sobą, a to właśnie pozorów Cavangh w ludziach wypatrywał.
-Mhm. – Mruknął, spoglądając w przestrzeń. Czuł jeszcze fantomowe spięcie w swoich mięśniach przez to co się tam wydarzyło i dlaczego musieli wrócić wcześniej, mimo iż tego nie planowali. Głucha cisza w samochodzie dzwoniła mu w uszach przeistaczając się w alarm, który w pierwszej chwili brali po prostu za złośliwości niedźwiedzia. Nie miało wręcz znaczenia jak tamten weekend się zaczął, gdy przeszło się przez taką kulminację. –Okoliczności wymusiły wcześniejszy wyjazd. – Przyznał, jakoby była to zaledwie siła wyższa, realizująca swoje kaprysy nad którymi nie mieli kontroli. Pokręcił też głową na propozycję papierosów. Nigdy nie palił i podejrzewał, że już nie zacznie bez względu co by się w jego życiu działo. A trochę się ostatnio działo i nawet nie był to największy absurd jaki miał go spotkać.
-Jak Serenity? – Zagadnął, skoro byli już przy bliskim temu temacie. Nie podejrzewał by zaraz wszystko zaczęło się walić przez nieobecność dwóch pracowników, zwłaszcza, że jeszcze wieczór przed wymieniali się smsami z Blakiem i największym wydarzeniem była chyba obecność nowej, niezapowiedzianej współwłaścicielki. Niby to sympatycznej, a jednocześnie okoliczności nie stawiały jej w dobrym świetle bez względu na jej usposobienie. O nią też pytał, bo jakby nie patrzeć była już częścią tego dobytku. Może trzeba było przygotować się na dodatkowe nadchodzące wariacje, lub po prostu omijanie specyficznych kwestii, chociaż chyba nie pracował tu na tyle długo by utrzymywać jakieś ciemne sekrety, nie mające ujrzeć światła dnia. –Karawany całe? – Uniósł lekko brew, spoglądając na sprawcę jednego wypadku i tego samego faceta, który próbował operować funkcją dyktowania w telefonie podczas jazdy. Mimo tego, Travis nie brał kumpla za kompletnie nieodpowiedzialnego kierowcę i nie spodziewał się powtórki z rozrywki, a odpisywania w komórce, gdy ten już się zatrzymał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ivory budziła w ludziach - z reguły - same pozytywne wspomnienia, w związku z czym jej śmierć tych sześć lat temu, była jeszcze częściej komentowana z potężnym, emocjonalnym ładunkiem. Blake był ostatnią osobą, która mogła się temu dziwić, wszak kilka wspólnie spędzonych - głównie w zgodzie i tym prawdziwym szczęściu - lat dało mu niespotykaną okazję do poznania jej w każdym aspekcie osobowości blondynki. Nie było w niej nawet pojedynczej nuty fałszu, a jednak wyrażała swoje zdanie tak, aby nikogo nim nie urazić. Inspirowała go, motywowała do dalszego działania, choć sprzeczne z tym były nadąsane policzki, kiedy siedział w pracy zbyt długo, albo wracał do wspólnie wynajmowanego mieszkania dopiero po kilku dniach. We wspólnie tworzoną codzienność wpisane były długie rozmowy, plany dalekich podroży, sztuk, jakie mieli razem nadzorować. Ona - pod względem wkomponowania w tło pięknych dekoracji, zaś Blake miał zająć się muzyką. Niewiele brakowało, aby doszło to do skutku, a wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby nie...
- To moja wina, Travis - przyznał tonem pozbawionym emocji, aczkolwiek dodając do tego ciężkie westchnienie pełne zrezygnowania. - Gdyby nie ja, to jej... ona... - Zacisnął mocno szczękę i wbił puste spojrzenie w ułożone przed chwilą kwiaty. Nie wymagał od przyjaciela żadnego komentarza, zaprzeczenia, czy czegokolwiek, co miałoby sprawić, że ciężar z ramion Griffitha mógł być zrzucony, bo może... tak właśnie powinno być i miał się z nim zmagać? Nie chciał tego, ani nie próbował zachowywać się jak cierpiętnik, choć niekiedy tego typu myśli nie chciały opuścić jego głowy. Może to był jeden z takich dni?
- Próbowała mnie namówić, byśmy szybciej wyszli, a ja nie chciałem. - I tu, bez wątpienia, można byłoby stwierdzić, że Blake Griffith był winny. Tego, że nie posłuchał, że uparł się, aby zostali na imprezie dłużej, że James nie jest takim złym towarzystwem, za którego go uważała. W końcu każdy miał problemy, a Blake naiwnie wierzył, że te przyjaciela da się pokonać. Szkoda, że walka z uzależnieniem była ciężka, a osoby jakimi się otaczał w dużym stopniu bardziej szkodziły, niżeli pomagały.
- Gdybym wiedział... - Gdyby wiedział, to nikt z ich grupy nie pojawiłby się tam, ale żadne z nich nie mogło w pełni przewidzieć kolejnych wydarzeń. Hughes w rzeczy samej miały intuicję (tak dla wyrównania tego fatalnego gustu względem facetów), której mógł zaufać.
- Tymi okolicznościami nie było to, że któreś z was mogło skończyć martwe? - podjął, starając się tym wtrąceniem (cóż, skoro już wcześniej poniekąd mówili o śmierci i umieraniu...) nieco rozluźnić atmosferę. Nie był to najlepszy pomysł, więc skrzywił się i pokręcił przecząco głową na znak, że nie musi odpowiadać.
- Nie pokłóciliście się, prawda? - zapytał, po cichu licząc, że żaden dramat nie będzie się rozgrywał między nimi nie tylko w Serenity, jak i wcale. Głośno - tak mu się wydawało - nie musiał mówić, że lubił ich duet; bardziej, niż ten, który Travis tworzył z narzeczoną, ale wierzył, że i z nią jest szczęśliwy.
- Będę miał dziecko z byłą agentką FBI, wolę nie ryzykować i więcej się niczym nie rozbijać - powiedział, a kącik ust mężczyzny drgnął w mimowolnym uśmiechu. - Yael jest... - Wzruszył ramionami i chcąc kupić sobie czas zaciągnął się papierosem. Nieśpiesznie wypuścił dym i przekierował spojrzenie na kumpla.
- Poznaliście się już? - Nie był pewien jak wiele go ominęło i czy Cavanagh zdążył już odwiedzić zakład pogrzebowy, czy pierwsze wrażenie tuż po przedstawieniu się z nową współwłaścicielką jest jeszcze przed nim.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Opuścił brwi, skupiając spojrzenie na Blake’u. Wiedział do czego się odnosił, gdy tylko zaczął. Jego prywatne przekleństwo jako tego, który został w świecie żywych by winili go inni, co nijak miało się do tego jak mężczyzna winił sam siebie. Nie było w tym obiektywnego spojrzenia, bo nie było to pisane w czarno-białych barwach, a gdybanie mogło prowadzić do różnych ciemnych miejsc, z których trudno było się później wyrwać, bo przecież czy można było nie mieć wtedy racji? Travis pokręcił głową, nie będąc w stanie zaakceptować takiego punktu widzenia, może częściowo dlatego, że nie chciał widzieć przyjaciela w takim stanie, nie potrafiąc nawet w pełni pojąć jak ten musiał się czuć. Widział za to jakie miało to skutki, słyszał w jego głosie, czy tych niedokańczanych wypowiedziach. Nie było to ładne, ale kiedy nagła strata ukochanej osoby niby była? –Ale nie wiedziałeś i nie mogłeś wiedzieć. Tamtego wieczora mogło się stać wiele rzeczy. Jakbyście jednak wyszli wcześniej i też doszło by do wypadku to stałbyś znowu w tym miejscu i mówił, że mogłeś Ivy jednak nie posłuchać. – Zauważył, chcąc zobrazować jak niewiele czasami miało się kontroli nad losem i jego chorymi planami. –To nie ma sensu. – Nie mogli spojrzeć w alternatywne linie czasu, by mieć pewność, że ten jeden wieczór to wszystko co trzeba było zrobić by ich uratować. Może na innych zakrętach czekały kolejne tragedie. Może nie. Oczywiście, że zawsze mogło być lepiej, ale mieli teraźniejszość, a nie niedostępne dla nich alternatywy. –To nie twoja wina. – Nie musiał tego mówić, ale chciał. I nie było to coś pod pretekstem pocieszania kumpla. O ile Griffth umyślnie nie spowodował tego wypadku, to był zaledwie ofiarą podłego przypadku.
-Nie… – Już w pierwszym momencie nie był do końca pewny swojej odpowiedzi. Kwestia definicji, którą ciężko było określić z tym co się tam wydarzyło. –Marcus paradował z nożem, ale chyba nie miał zamiaru nas zabijać, tylko wystraszyć. Ale ciężko powiedzieć, bo typ ma narąbane w głowie. – I jak można by zignorować to, że chciał zabić Leslie dnia w którym ta zdecydowała się od niego uciec? Żeby tylko Travis wiedział to tamtego dnia. Tak był jednak zaaferowany samą Hughes i tym, że potrzebowała, aby zawieść ją do szpitala, bo nawet Charlotte nie czuła się na siłach, że samego mężczyznę zostawił w domu i od tamtej pory nie można było go namierzyć. Gdyby tylko od razu zawiózł go na komisariat, ale gdybać można było bez końca i to, że czuł się winny i tak nie opuści go dopóki bydlak nie trafi za kratki. –Najbardziej oberwał mój wóz. – Wzruszył ramionami, chociaż wcale nie było mu z tym tak lekko, nie kiedy włożyło się tyle wysiłku i czasu by ten sam samochód wyglądał tak jak wyglądał i był sprawny. Marcus wiedział w co uderzyć, żeby zaleźć Travisowi za skórę. Koniec końców, Cavanagh był jednak świadom, że z dwojga złego lepiej, że to martwy obiekt został poszarpany niż gdyby oni skończyli zadźgani.
Travis pokręcił głową. –Ale chętnie wezmę tyle kursów ile możesz mi dać. Wolałbym omijać Asli. – Przyznał z lekkim grymasem, wsuwając dłonie w kieszenie jeansów. –Rozstaliśmy się. – Dodał, by było oczywiste, że nie starał się przed nią czegoś ukrywać, a po prostu wolał nie przebywać w pobliżu swojej niedoszłej narzeczonej, którą zostawił dla przyjaciółki pracującej w tym samym zakładzie. Czasami ta robota porządnie go dobijała, przypominając o tym co stracił, ale potrafiła być też zbawienna w tym jak układała się w jego grafiku, pozwalając by nie musiał siedzieć cały czas w samym domu pogrzebowym. Nie wątpił, że oboje z Asli będą profesjonalni i Griffth o żadne niesnaski nie musiał się martwić, ale po co było rzucać solą w świeże rany?
-Słusznie. – Travis też się z lekka uśmiechnął. Miał nadzieję, że dziecko w drodze z Charlotte było też powodem by Blake nie sięgał po raz kolejny po narkotyki. Ostatnim razem nie skończyło się to szczególnie dobrze dla samego Grifftha, ale i realnie zaniepokoiło Hughes. Ta myśl pewnie pozostawała w tyle jej głowy i lepiej było gdyby mężczyzna jej nie ziszczał.
-Na urlopie jeszcze jestem. – Przypomniał, w ramach odpowiedzi, mimo iż rzeczywiście mógł był już zajść do Serenity i na nią wpaść. –Także dopiero w nadchodzącym czasie będę miał tą przyjemność. – Swoją opinię mógł do tej pory jedynie budować z tego co mówił, lub pisał mu o kobiecie Blake, od siebie mogąc jedynie dodać, że nie uśmiechało mu się nowe zarządzanie, skoro z aktualnym szefem doskonale się dogadywał. –Bardzo chce się angażować?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rzadko otwierał się w tych kwestiach i podejmował temat feralnej, lipcowej nocy, podczas której jego - ale nie tylko Blake'a Griffitha - życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Długo też żałował, że taka zmiana nastąpiła, równocześnie będąc niemalże pewnym, iż wolałby, aby jego serce skończyło równomierne pompowanie krwi w momencie, w którym stracił przytomność. O tej słabości także wolał głośno nie rozprawiać, wszak ciężko byłoby mu zliczyć razy, kiedy to uznawał, że to wszystko nie ma sensu, a jemu najzwyczajniej w świecie brakuje już sił, nadziei i wiary w to, że wyjdzie na wolność i dostanie szansę na to, aby cieszyć się normalnością w Szmaragdowym Mieście, albo gdziekolwiek indziej.
Aktualnie - wbrew wszelkim zawirowaniom, niepomyślnym sytuacjom i wyłamując się ze schematu, w który chciano go wrzucić śmiało twierdząc, iż niedługo za kraty wróci i tak - codzienność mężczyzny pozwalała mu (może naiwnie, ale jednak) wierzyć, że wszystko będzie dobrze. I z reguły tych myśli próbował się trzymać, co nie oznaczało, że wiara ta pozbawiona była jakichkolwiek obaw.
- Wiem, że to głupie i nic nie da, bo... - Bo stali przed jej grobem, a żadne słowa nie miały mocy sprawczej. Stało się; decyzja zapadła wiele lat temu, a on tak samo nie mógł przewidzieć, że w drodze powrotnej do apartamentu nie wydarzyłoby im się nic złego. Travis miał rację, więc zakończył wątek pojedynczym skinieniem głową i zaciągnięciem się dymem.
- Co? - wypalił nagle, kiedy równie niespodziewanie padło imię byłego (na szczęście) partnera Leslie. Odruchowo zmarszczył czoło i z wyrazem konsternacji słuchał krótkiego streszczenia wydarzeń, jakimi dzielił się z nim Cavanagh. Mężczyzna bez trudu mógł odczytać z miny Griffitha krótkie, acz bardzo wymowne: kurwa, j a k?
- Czekaj, to znaczy... - podjął powoli, nie do końca mając Marcusa aż za takiego świra. - On was śledził a potem... - urwał, dla odmiany unosząc wysoko brwi i kręcąc głową. I to nie tak, że nie wierzył w jakąś część tej opowieści, a nie spodziewał się, że mężczyzna będzie zdolny posunąć się do czegoś tak absurdalnego i niepoważnego. Z drugiej zaś strony - nie znał go prawie wcale, a swoją nieobliczalnością wykazał się chociażby przy jednym, przypadkowym spotkaniu, kiedy to Blake próbował bezskutecznie skontaktować się z Hughes.
- Mogłem nie słuchać Leslie i jednak go przypadkiem przetrącić karawanem. Przy okazji miałby prostą drogę do zakładu pogrzebowego - skwitował, ni to żartując, nie do końca też mówiąc z całkowitą, wręcz (o ironio) śmiertelną powagą. Nim zdążył zaciągnąć się papierosem i wypuścić przed siebie dym, przyjaciel uraczył go jeszcze jedną bombą, której również się nie spodziewał.
...czy na pewno?
- Uhm - mruknął w odpowiedzi i przesunął z dozą niezręczności dłonią po karku, nie będąc pewien, czy powiedzieć, że mu przykro, czy jednak wykazać się czymś mającym więcej sensu i mogącym jakkolwiek pomóc.
- Jeśli chciałbyś się na kilka dni gdzieś ewakuować i szukasz noclegu, to nie musisz go szukać za daleko - zasugerował, chyba nie musząc dodawać, że miał na myśli swój gościnny i ogólnie cały dom, w którym Travis bez problemu mógł się czuć jak u siebie. W końcu nie od dziś był dla niego jak brat i cenił to, że ta relacja nadal wyglądała w ten sposób, będąc pozbawiona nieprzyjemnych zawirowań i chwil zwątpienia.
- Albo jeśli będę mógł jakoś inaczej pomóc... - Wsunął fajkę między wargi i rozłożył ręce na boki, aby zasugerować mu swojego rodzaju gotowość. Nieważne, czy chodziło o więcej kursów, rzucenie okiem raz jeszcze na grafik i naniesienie zmian; mało rzeczy stanowiłoby dla niego problem, choć wolałby nie zwalniać z dnia na dzień Asli, bo jako pracownica była w porządku. Wiedział też, że Travis wcale by tego od niego nie wymagał, więc był spokojny.
- Taa - burknął - będę musiał podzielić się z nią gabinetem, więc już zaszła mi za skórę - powiedział, dodając do tego kpiące wywrócenie oczami. W jego tonie można było usłyszeć nutę rozbawienia na znak, że nie mówił całkiem na poważnie, ale nie potrafił ukryć, że zajęcie pomieszczenia po Martinie mu się nie podobało; wręcz przeciwnie, gorzej było z dzieleniem się. Trudno; jakoś to przeżyje i ona również.
Chyba.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nieodwracalny stan rzeczy. Pozostawało jedynie to jak decydowali się reagować i jak przez to przechodzić. Travis chciał jeszcze dodać, jakby to Ivory nie chciała, aby Blake się tym zadręczał i że ona też nie uważałaby tego wypadku za jego winę. Nie potrafił sobie wyobrazić by swojej dobroci i empatii dziewczyn do swojego ukochanego mówiłaby cokolwiek innego. Blake skinął już jednak głową, a i to on najlepiej wiedział w sercu jakie zdanie miałaby o tym jego narzeczona mimo iż nie było jej już z nimi. Słowa były relatywnie proste, można było mieć nawet świadomość pewnych rzeczy, a czuć w sposób odmienny. Czasami miało to kogoś już nie opuścić, może zelżeć z czasem. Dyktowane zewnętrznie perspektywy mogły zaledwie wesprzeć proces leczenia.
Dystans z jakim jeszcze mówił o wydarzeniach znad jeziora spowodowany był tym, że jego umysł jeszcze w pełni nie przetwarzał tego tematu, spoglądając na nagrobek Ivory. Częściowo wracając do tego co mówił Griffith, jednocześnie zastanawiając się czy dziewczyna wypomniałaby swojej siostrze toksyczny związek i czy może on powinien był zrobić to wcześniej. Decyzje były oczywiście do podjęcia przez Leslie i nikt nie mógł zrobić tego za nią, ale może gdyby inni wyraźniej wskazywaliby jej czerwone flagi to i ona szybciej otworzyłaby na nie oczy. Z drugiej jednak strony nikt Marcusa i jego wewnętrznego zachowania nie znał lepiej niż właśnie Hughes. Podobnie jak kumpel, Travis też nie spodziewał się, że Marcus mógł stać się do tego stopnia obsesyjny. –Nad jezioro mieliśmy około pięciu godzin, więc wątpię, że za nami jechał. Coś bym zauważył. – W niektórych momentach drogi były tak puste, że nie dałoby się przegapić tego jednego znajomego samochodu. –Ale w końcu się tam dostał. Poszargał mi maskę, a później jeszcze stanął specjalnie tak, żeby go Leslie zauważyła. – Travis był przekonany, że było to intencjonalne zagranie. Mężczyzna musiał odejść na pewien dystans, co tylko oddaliło go od skrzynki doczepionej na zewnątrz domku letniskowego do której musiał się dostać, żeby odciąć im prąd. Chciał, żeby Leslie się bała i czuła przez niego obserwowana.
-Żebyś wiedział. – Cavanagh odpowiedział podobnym tonem. –Zostawiłem go nieprzytomnego u Leslie w domu, a trzeba mi było skurwiela od razu wtargać do samochodu i zabrać na policję. – Spuścił oczy w dół. W retrospekcji wszystko wydawało się takie przejrzyste i tak łatwo było dostrzec swoje błędy. –Także śmiało go przetrącaj jak na niego wpadniesz.Oh, jaka szkoda, kompletnie cię nie zauważyłem! To byłoby satysfakcjonujące zderzenie, gdyby tylko Marcus tak skutecznie się przed policją nie ukrywał. Lub po prostu mundurowi nie byli szczególnie zaangażowani w sprawę. Tak czy owak, skłaniało to Travisa do wzięcia sprawy we własne ręce…. Jak tylko wystarczająco ogarnie własne życie.
-Tak jest lepiej. – Dodał, widząc reakcję przyjaciela, chcąc ominąć poczucia jakoby był teraz w gorszym miejscu. Nie było to łatwe, ani lekkie na sercu, ale w ogólnym rozrachunku Cavanagh naprawdę uważał, że oboje mogli być szczęśliwsi osobno, zamiast tkwić w związku w który obie strony nie angażowały się w z takim samym zapałem, czy sercem… -Zdałem sobie sprawę, że reszta życia z nią to jednak nie jest coś czego chce. – Wzruszył połowicznie ramieniem, jakby twierdząc ‘no tak się zdarza’. Może nie byłoby to dla niego tak przejrzyste gdyby nie obecność pewnej innej kobiety, ale tym bardziej lepiej, że doszedł do takiego wniosku teraz niż już po ślubie.
-Skorzystam z tego noclegu. – Przyznał, z cieniem uśmiechu na tak trafną propozycję. Sam był gotów o to spytać, bo chociaż z dwojga złego mógłby się kimnąć we własnych samochodzie, to jednak na następny dzień idąc do pracy wypadałoby się sensownie prezentować.
-Co za tupet. – Skomentował, pół żartem. –Ale czy ty i tak nie masz swojego gabinetu? – Spytał marszczą lekko brwi. Rozumiał, że ten należący wcześniej do Martina był ‘głównym’, bardziej oficjalnym pomieszczeniem o większej przestrzeni i nie było powodu, żeby zajmowała go nowa współwłaścicielka, ale dzielenie przestrzeni nadal wydawało się niekonieczne. A może on po prostu nie rozumiał niuansu sytuacji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Temperament Ivory równoważył się z podejściem Blake'a, który dawniej zamiast przesadnego emocjonowania się i tracenia rezonu, przyjmował rzeczy - i przeróżne wiadomości - ze spokojem i opanowaniem. Zazwyczaj. Dużo obserwował, jeszcze więcej zauważał, wyłapywał detale i cienie pojawiających się emocji. Słuchał, a by zrozumieć nie musiał w słowa swojego rozmówcy składać ani grama swoich błędnych nadinterpretacji. Po kilkuletniej odsiadce w miejscu pozbawionym malującej się na ścianach jasną barwą nadziei, w mężczyźnie zaszła zmiana, którą - sam musiał to stwierdzić, skoro już ją dostrzegł - niekoniecznie lubił, równocześnie niewiele potrafiąc zdziałać. Blake przed pięcioma laty zachowałby się w wielu sytuacjach i rozmowach w sposób inny, niż postąpił w tym życiu; i owszem, można było rzec, że ludzie z wiekiem, czasem i pojawiającymi się okolicznościami zmieniali się i było w tym nawet więcej, niż trochę racji, jednak pozostawała kwestia tego, czy siebie takiego lubił. Z tym bywało bardzo różnie.
Pamiętał ten okres, kiedy Leslie nie pojawiała się w Serenity, a kiedy po jakimś czasie - wreszcie - odwiedziła go na Phinney Ridge, bardzo wyraźnie zobaczył powody tej absencji. Nie był bezpośrednim świadkiem zajścia, a i tak czuł złość i gniew względem jej byłego partnera, wszak nie rozumiał jak tamten mógł się dopuścić takich czynów. Podobnie - gdyby się nad tym zastanowił - zapewne zareagowałaby Ivy, jak nie jeszcze intensywniej, chcąc tym samym wstawić się za młodszą siostrą bez względu na to, co mogłoby przy tym spotkać ją. I to również doceniał w blondynce - poświęcenie, szczerość, lojalność i odwagę. Cechy, które chciał, aby można było znaleźć w nim.
- Nie chciałbym zabrzmieć jak totalny zbir i degenerat, ale gdybyś chciał się z nim policzyć... - Nie dokończył, a zamiast tego splótł dłonie i najpierw je przed sobą przeciągnął, by w następstwie przestrzeń między nimi wypełnił cichy dźwięk charakterystyczny dla przeskakujących kostek.
- To tak w razie czego, jeśli z jakiegoś powodu nie udałoby mi się go nigdzie spotkać - dodał, po czym lekko wzruszył ramionami. Od tego roku, podczas którego przechadzał się wielokrotnie przeróżnymi - tymi ciemnymi także - uliczkami Seattle, całkiem sporo bójek (niekoniecznie wywołanych przez niego samego) miał na swoim koncie. Większość z nich kończył z uniesioną brodą i trzymaną gardą, gdy przeciwnik zwijał się z bólu na mokrym chodniku. To nie znaczyło też, że był olbrzymim fanem rozwiązań siłowych; wręcz przeciwnie, lecz zdawał sobie sprawę, że niekiedy takowe były jedynym słusznym rozwiązaniem konfliktu. Zresztą, Marcus sam na tę drogę postanowił wkroczyć, więc powinien się liczyć z tym, że na drugim jej końcu nie zastanie pozostawionej w pojedynkę Hughes.
- Jak ona się trzyma? - zapytał po dłuższej chwili, lecz i tu prędko postanowił się zreflektować, bo może powinien zapytać o dwie, a nie tylko jedną z pań. - To znaczy... one, obie. Leslie - skoro o niej jako pierwszej pomyślał - i Asli. - Słabo bardzo, bowiem i jedna i druga miała za sobą bez wątpienia ciężki okres, podobnie jak i Travis. Jak nie samolot z grupą terrorystów, jaki zwieńczył ich krótki wyjazd, to później kolejny, jak zrozumiał, nie przebiegł bez komplikacji.
- To co, zbieramy się? - podjął, spoglądając na przyjaciela, by raz jeszcze oprzeć wzrok na zimnym nagrobku i mimowolnie przygryźć policzek od środka.
- Czym przyjechałeś? - dopytał, mając na uwadze wcześniejsze wspomnienia o samochodzie. Gdyby była potrzeba, to kiedy ten znajdowałby się podczas naprawy, Griffith bez problemu mógł użyczyć karawanu, jako zastępczego środka transportu. W sumie sam przez dłuższy okres - między innymi podczas przeprowadzki - się nim poruszał.
- Nie - burknął z niezadowoleniem - Martin mówił, że zawsze był tylko jeden właściciel i jeden gabinet wystarczał. Ewentualnie znajdziemy jakiś pokój i ją tam oddelegujemy - powiedział, skrobiąc się z zamyśleniem po karku i równocześnie analizując jaki lokal nie był im niezbędny, aby tam postawić biurko dla Yael.
- Przeszło mi przez myśl, by zapytać, czy nie chce odkupić ode mnie pozostałych udziałów... - Słowa te wyrzucił z wahaniem, aczkolwiek starał się nakierować, iż te gdybania dotyczyły raczej czymś, co już porzucił i nie było aktualnym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Nie żeby brzmieć jak totalny zbir i degenerat, ale odezwę się do ciebie w tej sprawie. – Podejrzewał, że lepiej będzie mieć wsparcie gdy miało się do czynienia z takim świrem jak Marcus. Trudno było stwierdzić do czego konkretnie był zdolny i czy miał jakiekolwiek hamulce, czy te puszczą kompletnie gdy stanie przed obiektem od roku już wywołującego u niego zazdrość. Może to Leslie chciał terroryzować, ale nie miałby problemu targnąć się na życie innych. I chociaż wolałby nie stawiać kumpla w takiej sytuacji to po raz kolejny wracał do przeświadczenia, że we dwójkę mają lepsze szanse. Wiedział, że Leslie była przeciwko takim przedsięwzięciom, ale zawsze mógł postawić ją już przed faktem dokonanym. A najlepiej wiadomością, że nie musi się już o Marcusa martwić. Jasne, że byłoby satysfakcjonujące przez pobicie wysłać go na odział nagłych wypadków, ale zbyt łatwo sami mogliby za to zapłacić, dlatego plan musiał opierać się na minimalnych obrażeniach i bydlakiem za kratkami. –Tylko ogarnę swoje bagno. – Dodał. Zapewne gdyby nie problemy finansowe których narobił jego biologiczny ojciec, to już zacząłby myśleć nad tym jak najlepiej byłoby zwabić Marcusa, jednocześnie obserwując jego dalsze działania po wizycie nad jeziorem.
Jego myśli też od razu skierowały się do Leslie. Podświadomie zakładał, że rozstanie choć bolesne w końcu rozejdzie się po kościach, a nie można było powiedzieć tego samego o notorycznie nękającym eks. Może i nie powinien stawiać w porównaniu obu sytuacji, ale instynktownie określił, która była, koniec końców poważniejsza. Nie znaczyło to oczywiście, że miał rację. Zamknął więc, uchylone do odpowiedzi usta, zdajać sobie sprawę, że odpowiedź była nadal bardzo podobna. –Nie za ciekawie. – Przyznał, z nieco smętnym wyrazem. –Leslie zostaje nadal u Charlotte, a Asli… – Właściwie jeszcze nie wiedział jak to się konkretnie rozegra, acz naturalnym było, że Travis zostanie we własnym mieszkaniu, więc to Mayfield będzie musiała się wyprowadzić nawet jeśli nie omówili tej kwestii. –jest… No, wolałem jej nie dokładać bólu swoją obecnością. Generalnie, żadna z nich nie jest w najlepszym emocjonalnym stanie. – Podsumował. Nie chciał być tym, który jedną z nich tak głęboko skrzywdził, ale musiał trzymać się tego, że na dłuższą metę było to odpowiednie rozwiązanie, żeby kompletnie nie oszaleć.
Skinął głową w odpowiedzi i sam też spojrzał w tym samym kierunku, obiecując w myślach, że jej siostra będzie mogła w końcu żyć spokojnie. Przynajmniej tyle mogli zrobić.
-Moim autem. – Maskę tymczasowo zakleił na ciemno by jak najmniej się to odróżniało, nie wyglądało szczególnie dobrze jeździć z napisem ‘Jest moja’, jakby wypisane przez serialnego zabójcę, a już zwłaszcza do miejsca pracy. Był to jednak jego jedyny samochód, bo ten w garażu nie dostawał ostatnio od niego zbyt wiele uwagi, a to znaczyło, że nie był nawet w pełni sprawny.
-I to byłby dobry pomysł. – Kto pierwszy ten lepszy, a Blake był w zakładzie zdecydowanie dłużej niż nowa współwłaścicielka. Jeśli jednak nie chciało się z nią wywoływać niepotrzebnych konfliktów to dzielenie mogło się okazać opcją końcową, takim jakby kompromisem wymuszonym. Wesoło to nie brzmiało.
Travis uniósł brew, spoglądając na przyjaciela, chwilę przetwarzając jego słowa. –Wiesz… to nie musiałby być wcale zły pomysł. – Odparł po chwili na namysłu. –Nie żebym się cieszył, że mnie zostawisz z tym babińcem, ale jakbyś miał coś sensownego, żeby w to tą kasę włożyć, to czemu nie? – Uniósł lekko brwi. Dom pogrzebowy nie było w końcu czymś co Blake planował robić… do śmierci. Czy też po prostu permanentnie. Przynajmniej Travisowi wydawało się to jako rozwiązanie tymczasowe, które nie przynosiło wcale złych zysków i z którego nie trzeba było desperacko rezygnować, aby nie zatonąć we własnych rachunkach. –Jakbym odłożył trochę kasy… – Lub miał w końcu dostęp do zwrotów ze swoich finansowych inwestycji. –to zastanawiałem się nad założeniem swojego garażu. – Wzruszył ramionami. –Jeszcze nie jestem do tego przekonany, ale wiesz… taka myśl. – Podsumował. Cały garaż, żeby użerać się ze wszystkimi rodzajami samochodów, a może usługi odrestaurowywania, lub samo lakierowanie. Jeszcze nie rozpoznał się nawet w tym jak wyglądał rynek, ale coraz bardziej oswajał się z myślą, że już nie wróci do zawodowej jazdy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Początkowo poszerzający się uśmiech, finalnie został szczerym, mimowolnym parsknięciem śmiechem. Nie wyglądało to ani najlepiej, ani super-dojrzale, kiedy dwójka facetów po trzydziestce, stojąc przy grobie byłej partnerki jednego z nich, naradzała się odnośnie uprzykrzenia życia innemu gościowi. Typ bez wątpienia na to zasłużył, a coś czuł, że i Ivy - skoro chodziło o jej siostrę - nie miałaby bardzo sceptycznego podejścia do tematu, aczkolwiek na pewno zaznaczyłaby, aby uważali na siebie.
- W najgorszym wypadku któraś z Hughes znów nas wyciągnie z paki. Być może - mruknął, nie kryjąc rozbawienia, choć wtedy bynajmniej nie było mu do śmiechu. Miał nie dość, że fatalny humor, to z tyłu głowy pozostawała świadomość, iż w kieszeni kurtki mężczyzny znajdowały się odkryte już przez funkcjonariuszy, nielegalne substancje, jakie tylko działały na jego niekorzyść. Gdyby tego było mało, na tamten czas jego kontakt z Charlotte wyglądał kiepsko, o ile można było stwierdzić, że w ogóle jakoś wyglądał. Ostatecznie westchnął ciężko na wspomnienie tego dnia i pokręcił głową. Wolałby, rzecz jasna, tego uniknąć i wykluczyć ewentualność, w której to Marcus pokusiłby się o pójście na policję. Niby nie byłoby to rozsądnym z jego strony, bowiem wcześniej sam narozrabiał zdecydowanie bardziej, a przetrącenie przez Griffitha miało być zaledwie drobną przestrogą na przyszłość...
- Jak ci idzie z ogarnianiem go? - dopytał, ruchem głowy wskazując kierunek, w jakim mieli się udać by opuścić cmentarz. Nim ruszył, po raz ostatni tego dnia spojrzał na wyryte w płycie dane Ivory i subtelnie skinął głową, jak gdyby w ten sposób niemo chciał się z nią pożegnać. Nie miało to większego sensu, kiedy sam Blake upierał się, że nie wierzy w życie po śmierci, a pomnik jest zaledwie nim; niczym więcej. Może w przypadku tej jednej kobiety nie był zaledwie nim? Ale i o tym - nie teraz w każdym razie - nie chciał myśleć, ani przesadnie analizować swoich działań i ulatujących wraz z upływem czasu uczuć.
- Przez tę sytuację z terrorystami i to, że nie zdążyłem do lekarza... - podjął powoli, zapewne niejednokrotnie podczas wspólnego wypadu z Travisem przypominając, iż mają z Lottie pójść do ginekologa, kiedy to dowiedzą się jak przebiega ciąża blondynki, oraz jaką płeć ma dziecko.
- Trochę się... pokłóciliśmy - opowiedział lakonicznie, z mimowolnym grymasem, jaki przemknął przez twarz mężczyzny. Blake nie lubił zawodzić ludzi, którzy byli dla niego ważni, a Charlotte bez dwóch zdań zaliczała się do tego niewielkiego grona. Nie planował obiecywać, aby w ostatecznym rozrachunku wyjść na kłamcę, który miał same ważniejsze rzeczy na głowie, a ta, jaka była na daną chwilę priorytetem, została zaniedbana.
- Już jest w porządku -
sprecyzował, aby nie wprowadzać ciężkiej atmosfery. - Lottie i ja... będziemy mieli córkę - wyjawił, dopiero teraz przystając przed furką, lecz nim ją przekroczył, spojrzał na przyjaciela. Wciąż w jego ustach - i myślach także - brzmiało to jak jedna wielka abstrakcja, choć mijający w zawrotnym tempie czas i widoczny rozwój ciąży bezsprzecznie ukazywał, że do porodu było bliżej, niż dalej. Nie potrafił wyczuć siebie samego, jak i tego, jak zareaguje na tak wielkie zmiany, choć podejście miał coraz bardziej... spokojne, pozbawione nerwów i niechęci. Na szczęście.
- Porozmawiam z nią za jakiś czas. - Przesunął dłonią po kilkudniowym zaroście, w myślach analizując to, jak mógłby podjąć z kobietą temat pracy, zważając na okres, jaki nie był dla niej ani prosty, ani przyjemny. - Asli jest dobrym pracownikiem i na pewno chce zostać profesjonalna, ale jeśli jej odejście ma być łatwiejsze dla... wszystkich... - I poniekąd sama wyjdzie z taką inicjatywą - że jednak lepiej będzie się czuła w innym fachu, i nawet nie chodziło o to, że w tym atmosfera bywała sztywna przez trzymane w chłodniach zwłoki...
- Świetnie - powiedział, odszukując spojrzeniem samochodu Travisa, aczkolwiek prędko - kiedy zobaczył zaklejoną maskę - mina mu zrzedła. Poklepał przyjaciela po ramieniu i zacisnął szczękę, hamując się jednak przed stwierdzeniem, że w dzisiejszych czasach wszystko da się ładnie wyklepać, gorzej wyglądałby, gdyby takie szramy Marcus postanowił zrobić na jego twarzy. Jako, że samemu włóczył się po mieście pieszo i różnymi środkami transportu, podszedł do wozu od strony pasażera i poczekał aż Cavanagh otworzył furę i zajmie miejsce.
- Chyba nie zostawisz mnie z tym babińcem? -
sparafrazował zwrotu użytego wcześniej przez niego, ale niebawem i kąciki ust Blake'a powędrowały ku górze. Jeżeli zrezygnowanie z powierzonej mu fuchy w ramach otworzenia czegoś samemu miało być dla niego czymś lepszym - a tak brzmiało - on sam na pewno mocno trzymałby kciuki.
- Gdyby nie Charlotte i dziecko... - Kolejne trudne wyznanie, jakiego do tej pory nie miał odwagi, ani sposobności - bo i komu? - powiedzieć głośno, tym samym kształtując słowa, a nie zaledwie niepoukładane myśli, zawieszone w sferze odległych planów i marzeń. - Nie wiem, czy nie sprzedałbym części udziałów, a potem gdzieś wyjechał. Z dala od tego miasta - skwitował, wypatrując czegoś zupełnie nic nie znaczącego za oknem, kiedy to zęby zacisnęły się wewnątrz dolnej wargi, a ramiona uzupełniły całość krótkim wzruszeniem.
Po czasie - paru miesiącach spędzonych w Seattle - już nikt nie mógłby (a przede wszystkim: on nie mógłby tak nazwać siebie) nazwać go tchórzem. Okazałby się za to najgorszym typem człowieka, gdyby wyjechał i zostawił ją - je - tak po prostu, jak gdyby nie widział w jej ciąży swojej winy, ani nie poczuwał się do odpowiedzialności.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Może. – Zawtórował Blake’owi. No cóż. Jeśli już nie mogliby liczyć na samych siebie, to Hughes przecież lubiły ich wystarczająco by przynajmniej postarać się ich wydostać. Travis jednak znał prawdziwy powód dla którego ominęło ich większość formalności tamtego poranka i podejrzewał, że był to jednorazowy fart, że padło akurat na tamtego policjanta. Żaden inny na ładne oczy by ich nie wypuścił. Lepiej więc było omijać aresztowania, przychodziło z nim zdecydowanie za dużo komplikacji, które mogły mieć przyszłe negatywne skutki. Ale kto wie, może dla sprawienia by czyjaś przyszłość była bardziej pozytywna byłoby to warte.
-Jeszcze nie wiem. Póki Earl żyje, jeśli żyje, to w sumie jeszcze nie mój problem, ale z drugiej strony… nie wiem… jakoś nie wyglądało by to najlepiej, żebym zostawił z tym starego przyjaciela rodziny. – Nie miał z Shepherdem właściwie żadnego stałego kontaktu, nie wydawało mu się, aby nawet jego mama często do niego wydzwaniała, ale wiedział, że skoro jednak się tym przejęła to jej to też nie było obojętne. Mężczyzna był dla niej bardziej pomocny niż jej własny były mąż i zapewne nie dało się przeliczyć jego wsparcia na żadne przysługi. –Tak jak to zrobił Earl. – Pokręcił głową, na chwilę zerkając na swoje buty, adidasy na szybko naciągnięte na stopy, gdy wychodził. –Narobił długów i zwiał. – Wyjaśnił. Bardzo wydawało się to w zakresie jego repertuaru po tym jak zostawił jego i Sharon. Biologiczny ojciec. Już tylko tym był. Dawcą. Mimo tego, nawet po tylu latach udawało mu się rujnować kolejne rzeczy.
Cavanagh skrzywił się na te wieści. W kakofonii tego co działo się w samolocie kwestia wizyty u lekarza kompletnie wyleciała mu z głowy. Podejrzewał, że było to dla Charlotte ważne, zwłaszcza po wzmiankach od Blake, a gdy ten nie pojawił się na miejscu musiała być rozczarowana jak i zła. Kłótnia nie była więc zaskoczeniem, ale i tak podłym było, że musiało to akurat wyniknąć z tego feralnego lotu. Nie mieli przecież wpływu co się na nim wydarzyło. Pokiwał lekko głową, mając nadzieję, że ten konflikt nie ciągnął się przez ten cały czas i wtedy padło słowo klucz. Na twarzy Travis rozciągnął się momentalnie szeroki uśmiech. –Stary! Gratulacje! – Poklepał przyleciała po ramieniu, akurat gdy na chwilę przystanęli. Podobnej reakcji zapewne można by się spodziewać po nim gdyby Griffth przyznał, że będzie miał chłopca. Ten entuzjazm brał się zapewne właśnie z tego jak realne stało się, że ta dwójka będzie miała wspólnie dziecko. –Myśleliście już nad imieniem? Czy to kwestia na później? – Zagadnął, gdy już kontynuowali swoją wędrówkę do samochodu.
-Ej, ale jej nie zwalniaj, co? Ja zazwyczaj i tak się z nią nie widuje za często – Czasami, gdy jego okienka akurat układały się z jej przerwą to razem jadali lunch, ale z tego będzie niezwykle łatwo zrezygnować. – z Leslie też pewnie się mijają. I na pewno będzie profesjonalna. Dajmy jej czas. – Tyle zmian w jednym czasie byłoby na pewno okropnie przytłaczające. Zostałaby bez mieszkania, pracy i narzeczonego. Może przynajmniej ten jeden stabilny element byłby jakimś pocieszeniem, chociaż wyobrażał sobie, że Mayfield rzeczywiście sama może stwierdzić, że woli w zakładzie nie zostawać. On na jej miejscu by tak zrobił. Skoro wszystko już by się waliło, to z pracy też najlepiej byłoby się zwinąć, zwłaszcza takiej w której pracowałaby jego eks. Teraz też pracowała, ale oprócz tego miał jeszcze Leslie i Blake’a i fuchę która nie wymagała przesadnego kontaktu ze sprzedawczynią trumien. Koniec końców chciał, żeby miała szansę sama podjąć tą decyzję.
-Jeszcze nie. – Odparł z uśmiechem zapinając pas. Podejrzewał, że gdy dopiero rozkręcałby interes to nadal potrzebowałby drugiego źródła dochodu, póki klienci nie przekonaliby się, że zna się na swojej robocie. W ten sposób, jeszcze trochę w Serenity by posiedział, ale tak jak mówił, to na razie była tylko myśl i nie miał planów ustalonych na konkretny termin.
Wzrok z Blake’a powoli przeniósł przed siebie, nie do końca pewny co powinien powiedzieć i czy w ogóle cokolwiek. Przekręcił kluczyk w stacyjce, pozwalając by przestrzeń wypełnił dźwięk pracującego silnika. Bez skazy, zupełnie jakby wcale nie przeszedł jeszcze wczoraj napadu. Opuścił lekko brwi, nie odjeżdżając jeszcze z miejsca, bo jego myśli nie zdążyły się na tym skupić. Nie mógłby mieć za złe przyjacielowi, że chciał zacząć od nowa, w innym miejscu, które go nie znało, na własnych warunkach. Tak sobie to wyobrażał. –Dlaczego nie… – Zerknął na Griffitha, zaraz po tym przez swoje ramię, gdy zaczął wycofywać z zaparkowanego miejsca. –Dlaczego nie zrobiłeś tego wcześniej? Jeszcze nim…Jakby to określić?się z Lottie spiknęliście.Powiedzmy. Nie chciał sugerować, że Blake powinien był opuścić Seattle zaraz po wspólnie spędzonej nocy, ale choćby trochę przed? Było jeszcze zbyt wcześnie? Czy może ta myśl jeszcze nie zaczęła w nim kiełkować?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake nie był pewien, czy znał prawdziwy powód, dla którego udało się dziewczynom tak sprawnie pomóc im w wyjściu na wolność, lecz jak w przypadku Travisa - i jego przewinień - problem nie był tak skomplikowany, tak Griffith tamtej nocy namieszał solidnie. Nie tylko samą napaścią na faceta, z którym pewnego wieczora widział wychodzącą z klubu Charlotte, ale przede wszystkim narkotykami, jakie znajdowały się w wewnętrznej kieszeni męskiej kurtki. Poza tym - był sobą, a to dla wielu glin było wystarczającym powodem, aby znaleźć coś, za co mogliby go ugościć na zimnej pryczy. Doskonale za to pamiętał spojrzenie Lottie, która z uwagą i ostrożnością próbowała zmyć z niego pobitewne ślady, jak i wstyd, że... musiała to być ona. Nie chciał prosić jej o pomoc, ani obarczać swoimi problemami, tym bardziej wtedy, kiedy sytuacja między nimi była daleka od stabilnej. Głucha cisza, jaka nastała po usłyszeniu radosnej nowiny, wciągnięcie kilku kresek i wyjazd do Meksyku, gdzie przez kilka dni psuł sobie alkoholem i fajkami narządy wewnętrzne; tak mógł określić pierwszy tydzień po tym, kiedy dowiedział się, że jest w jej oczach martwy zostanie ojcem. Towarzyszyła temu seria pijackich, lecz bardzo szczerych smsów, jakie miały załagodzić sytuację, aby aura na nowo zmąciła się wraz z odwiedzinami Rhysa. Nie było to dla niego najlepszym okresem, domyślał się, że Charlotte znosiła go jeszcze gorzej, wobec tego spojrzenie w jej duże, smutne oczy, bynajmniej nie było łatwym.
- Kurwa, ten to potrafi wszystko pierdolić, nawet jeśli nie ma go w pobliżu - mruknął pod nosem, bardziej do siebie, niżeli do Travisa, choć akurat w tym przypadku nie bał się, że przyjaciel odbierze jego słowa w sposób negatywny i poczuje się źle przez to, że - jakby nie patrzeć - mówił coś złego w kontekście jego rodzica. Griffith jednak w miarę dobrze orientował się w tym, jak wyglądały nastoletnie lata kumpla, tak jak i już te dorosłe życie, a całość stanowił szmat czasu, w którym to Earl nie był niezbędny.
- Gdybyś potrzebował kasy... - podjął, kątem oka spoglądając na profil idącego obok mężczyzny. I to dla niego nie było problemem, wszak na brak środków nie mógł narzekać, nawet nie przez to, że odszkodowanie wygrane za te kilka lat spędzonych za kratkami pozwoliłoby mu na długie, spokojne życie na wolności, bez konieczności łapania się pracy, bowiem nóż na gardle był odczuwalny. Finalnie jednak swojej myśli nie dokończył, zdając sobie sprawę z tego, iż Cavanagh w i e.
- Dziękuję - odparł, a powagę przeciął mimowolnie pojawiający się na ustach uśmiech. - Zoey Gia Griffith - poinformował, przez chwilę w milczeniu obserwując reakcję Travisa, choć nie liczył na żadne gromkie słowa pełne aprobaty, ani wbrew przeciwnie - krytyki. Sam pewnie nie wiedziałby co odpowiedzieć, kiedy kumpel wyznałby, jak ma się nazywać jego dziecko, które za kilka miesięcy pojawi się na świecie. Niemniej - czuł dumę, że udało im się razem z Charlotte wybrać imiona w sposób niesztampowy, a wiszący w sypialni dziewczynki obraz miał jedynie o tym przypominać.
- Chyba nie muszę dodawać, że zostaniesz chrzestnym. Czy tego chcesz, czy nie. - Uniósł wymownie brew, lecz i tym razem nie wykazał się wybitnym talentem aktorskim, ponieważ kąciki ust mężczyzny drgnęły w pełnym zadowolenia uśmiechu. Jego entuzjazm mógłby opaść wtedy, gdyby przyjaciel bez naigrywania stwierdził, iż nie jest zainteresowany, ale po cichu liczył, że tego nie usłyszy.
- W porządku. Pogadamy o tym jak atmosfera trochę się uspokoi i emocje opadną - zaproponował, dodając do wypowiedzi pojedyncze skinienie głową. Griffith nie miał najłatwiejszego charakteru, aczkolwiek w pracy starał się być jak najbardziej w porządku gościem, który zachowuje profesjonalizm, a prywatę chowa do kieszeni. I zwykle - poza drobnymi incydentami - mu się to udawało.
- Jak wyszedłem z więzienia, radzili mi to wszyscy dookoła - rzucił gdzieś między spojrzeniem w lusterko, a zapięciem pasów. - Chciałem pokazać, że nie boję się tego powrotu, ich komentarzy, ani nie będę uciekał od spojrzeń. - Lekkie wzruszenie ramion dodało do obrazka nutę nonszalancji. W jego zachowaniu było nieco działania mającego utrzeć nos zarówno rodzicom, ich doradcom wizerunkowym, jak przede wszystkim mieszkańcom Seattle, tak obawiającym się jego wyjścia na wolność. A Blake Griffith nie chciał uciekać, tylko w rzeczy samej - być wolnym, bez oglądania się wstecz i niepewnego wzroku osiadającego na wykrzywionych w gniewie twarzach ludzi.
- To z Charlotte... - Przygryzł policzek od środka i zastanowił się jak dobrze ubrać w słowa to, co kłębiło się w jego myślach. - To nie było planowane. Sam nie wiem jak to się stało, że... kurwa. - Zacisnął szczękę i poprawił się wygodniej, mocniej opierając głowę na zagłówku fotela, jakby ten mógł co najmniej go w siebie wessać i przez to nieskładny monolog mógłby nie wybrzmieć. Blake i mówienie o emocjach? Najgorsze, co mogło spotkać uszy Travisa.
- Wiem, że to siostra Ivy, wiem, jak to może wyglądać, ale... to nie tak. Zależy mi na niej - skwitował krótko, tym samym stawiając wyraźną linię między swoją przeszłością, a teraźniejszością. Nigdy nie porównywał ich i nie miał zamiaru; każda była inna, każda w jakiś sposób wyjątkowa, a jego uczucia - względem Ivory i Lottie - różniły się znacząco. I jeśli jego winą było to, że próbował zrozumieć relację nie mającą wciąż definicji i ona była dla niego jedną z najważniejszych - mogli go nazwać winnym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Żebyś wiedział. – Sam też ledwie mruknął, z prychnięciem pod nosem. Jak mógłby mieć za złe Blake’owi coś co jemu samemu chodziło po głowie? Jaki tam z Earla był rodzic? Porzucił swoje dziecko właśnie gdy zaczynało dorastać, a później zrobił taki numer przyjacielowi, który jako jeden z niewielu wielokrotnie dawał mu kolejne szanse. Shepherd powinien był być ostatnią osobą, którą facet by zostawił z problemami przez niego stworzonymi, nie dając mu nawet słowa ostrzeżenia, a ledwie pozostawiając za sobą notatnik, w którym trzeba było się doszukiwać wskazówek. Cavanaghowi nie mieściło się to w głowie zapewne przez to, że stawiając się w tej samej pozycji nie potrafiłby wbić takiego noża w plecy Blake’a.
Na wzmiankę o pieniądzach pokręcił zaraz głową. Wiedział, że mógł się do Griffitha zwrócić, ale to nie znaczyło, że chciał przeznaczyć jego środki na łatanie dziur pozostawionych przez kogoś kogo to najwyraźniej nie obchodziło. Poza tym, tak jak mówił, to jeszcze nie były jego problemy finansowe. Jeszcze.
W reakcji na imię, a nawet imiona uniósł lekko brwi, całkiem nieskrywanie zaskoczony. Nie spodziewał się po prostu, że decyzja została już podjęta, raczej wyobrażał sobie, że Blake powie co na ten moment rozważają, o ile w ogóle rozważali. –Całkiem szybko. – Stwierdził, z wracającym na jego twarz uśmiechem. –I ładnie. – Prosto. –I z twoim nazwiskiem. – Zauważył to jako pozytyw. Myślał, że ze względu na kwestie, którymi Blake się martwił, dziecko dostanie nazwisko po Charlotte, ale najwyraźniej doszli do innego wniosku, a to trzeba było brać za dobry znak. Jak najbardziej mężczyzna miał powód do domy. –Imiona są jakimś nawiązaniem? – Zagadnął z ciekawości, starając skojarzyć czy może powinien któreś z nich pamiętać.
-Żywcem mnie nie weźmiecie. – Zaśmiał się, już po tym jak i front Blake’a zaczął się rozpadać. –To będzie zaszczyt. – Odparł już bardziej na poważnie, chociaż nadal się uśmiechając. Był zdania, że okaże się świetnym wujkiem. –Już sobie zastrzegam, że będziemy razem jeździć na przejażdżki. Pół drogi kieruję ja, pół ona. Gdzieś na pewno zajedziemy. – Rozłożył ręce na strony, w geście mówiącym, że nic nie poradzi na to, że nie trafią z powrotem do domu kiedy Zoey przejmie stery. Może akurat po drodze będą mieli Disneyland.
-Dzięki. – Bez względu na to jak miałaby się prawda, wolałby też nie ryzykować, aby wyglądało to tak jakby Travis dał Blake’owi pomysł o zwolnieniu, bo tak byłoby mu wygodniej. Chciał myśleć, że kobieta nie ma o nim takiego niskiego pojęcia, ale po tym co zrobił nie zdziwiłoby go gdyby jednak o właśnie takie zagranie go posądziła. To tylko niepotrzebnie zaogniłoby sytuację. Wolał zdać się na omijanie.
Rozumiał skąd brały się te rady, nawet gdy odłożyć na bok wizerunek, tak zapewne samemu Blake’owi byłoby łatwiej, bo i po co miał mierzyć z tymi błędnie osadzonymi w nim spojrzeniami pełnych zarzutów? Z drugiej jednak strony rozumiał też dlaczego mężczyzna został. Jeśli właśnie Seattle wybrał, miał prawo właśnie tu mieszkać. Powoli toczyli się po podjeździe, toteż Travis miał chwilę by zerknąć na przyjaciela i dostrzec jak ta kwestia na niego wpływała i jak nadal miał trudności z wyrażeniem w zbyt wielu słowach kwestii, które nie zawsze miały być wypowiadane na głos. –Wiem. – Powiedział, gdy zatrzymali się przy wyjeździe. –I to się w tym wszystkim chyba liczy najbardziej. – Że komuś zależy. Obejrzał się to w jedną to w drugą stronę, nim wyjechał na ulicę, pozostawiając w tyle cmentarz i kobietę, która nadal przecież cząstkę serca Grifftha miała w swoich dłoniach. Mimo swoich predyspozycji do błędnych ocen, Travis chyba nigdy nie pomyślał, że Blake próbuje Ivy zastąpić. Może to dlatego, że sam Griffth nie był wcale chętny uczuciowo się angażować. A jednak. –I czy to się da zaplanować? – Zerknął w jego stronę, nim wrócił do jezdni, odchylając się w swoim siedzeniu. –Samo się dzieje, a później jest za późno żeby się wycofać i wcale się tego nie chce. Bo to potrafi być dobrą rzeczą… – Uniósł kącik ust. –Może to, że zostaniesz tu jeszcze na trochę nie jest takie złe. Tak wiesz, z mojego egoistycznego punktu widzenia. – Zaintonował to w lżejszym tonie, sprawiając by końcówka brzmiała niemalże żartobliwie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedział o tym, że ojciec Travisa i Eileen - choć do niej chyba wolał zwracać się jej pierwszym imieniem, skoro już odkrył, że działało ono kobiecie na nerwy - się znali, aczkolwiek to prawdopodobnie nie zmieniłoby nic w jego podejściu zarówno do jednego, jak i drugiego, gdzie ojciec byłej (o czym wtedy jeszcze nie wiedział) analityk krwi wydawał mu się porządnym człowiekiem. W przeciwieństwie do swojej córki.
Temat ewentualnego pożyczenia pieniędzy postanowił zakończyć na wymownej i jednoznacznej, choć niemej, odpowiedzi przyjaciela. On udzielił podobnej, lecz było nią twierdzące skinienie na znak, że w porządku, rozumie. Chciał pomóc, równocześnie nie próbując wprowadzić nikogo w zakłopotanie, ani dyskomfort z tym związany, bowiem jego intencja była całkowicie od tego różna.
- Charlotte wymyśliła konkurencje, które miały nam w tym pomóc - powiedział, po krótce opowiadając o tym, jak w swoim ogrodzie rozstawiła sztalugę, na której widniało duże podobrazie, a do niego przyczepione były kolorowe, niewielkie balony z farbą. Za każde trafienie i zostawienie barwnego śladu na białym płótnie, mogli zapisać swój pomysł na imię dla córki, której pokój zdobić miał ów obraz. Finalnie z wielu propozycji każde z nich wylosowało jedną, aby wspólnie - raz jeszcze działając zgodnie - wybrać ich kolejność. Nie było to na pewno czymś powszechnym, sztampowym, a zapisującym się w pamięć tej dwójki, a może i w późniejszym czasie Zoey, która - jeżeli zapyta - usłyszy tę opowieść.
- Tak - potwierdził w nawiązaniu do nazwiska, po czym odwrócił twarz od okna, by z kącikowym, ale i szczerym uśmiechem spojrzeć na przyjaciela. Ten aspekt, który poruszył - tego, że Zoey przyjmie jego nazwisko - dla niektórych mógł nic nie znaczyć, a dla Blake'a był niesamowicie znaczący, tym bardziej po początkowych zawirowaniach i niepewnościach. Tym bardziej docenił, że i Travis zarejestrował ten - wcale nie tak drobny - szczegół.
- Jeśli nie żywcem... - zaczął z powagą. - Nie zapominaj, że jestem współwłaścicielem zakładu pogrzebowego i mam do dyspozycji karawany i sporo trumien - ostrzegł, ale prędko swoją powagę wyparł przez rozbawione parsknięcie śmiechem, które tylko przybrało na sile, kiedy Cavanagh podzielił się z nim swoim planem na przyszłość w postaci szarżowania po drodze z kilkulatką. I nawet jeżeli w swoje umiejętności kierowcy wierzył, tak tu musiał z całą pewnością przyznać, że to Travis bez cienia wątpliwości byłby lepszym nauczycielem. Szkoda tylko, że musiał zrezygnować z jazdy zawodowo, co nadal Griffithowi - i ten brak winowajcy, przez którego to się stało - chodziło po głowie.
- A co jeśli mnie zależy, a ze strony Lottie to tylko hormony? - zapytał, tym razem rzeczywiście poważniejąc. - Nie wiem, stary, co dzieje się w głowie kobiet, a kiedy są w ciąży, to tym bardziej wydaje się... skomplikowane - skwitował, ale i w tym temacie nie wymagał, by mężczyzna podjął się odpowiedzi i tym samym sprawił, że zrozumie cokolwiek więcej, dlatego pokręcił przecząco głową na znak, że swobodnie może to zignorować.
- Nieważne - rzucił ciszej - chcę, by wiedziała, że będę, kiedy będzie mnie potrzebować, niezależnie od roli. Jeśli uzna, że najbardziej przyda jej się przyjaciel, to... - Przerwał, by się zastanowić. Hughes wiedziała, że w takie przyjaźnie nie wierzył, szczególnie, że kilkukrotne wylądowanie w łóżku, jak i innych częściach zarówno jego, jak i jej domu, było tak bardzo różnym od przyjaźni.
- Jak ci idzie przyjaźnienie się z Leslie? - podjął nagle, trochę przez to, że chciał porównać obie sytuacje, aczkolwiek bardziej ze względu na to, że i za nich trzymał kciuki. Obojętnie, jaką formę przybrałaby ich znajomość.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pomysł z wyborem imion brzmiał świetnie. Travis nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu słuchając o nim i wyobrażając sobie, że nie tylko był to kreatywny sposób na podjęcie decyzji, ale też świetna zabawa, której rezultaty będą później przypominać im o tamtym dniu. Nie umknął mu ten uśmiech na ustach Blake’a, potwierdzając jak ważną było to dla niego kwestią. Prawdopodobnie, Cavanagh nie był tak naprawdę w stanie tego pojąć, nie będąc w nawet bliskiej sytuacji do tej w której znalazł się Griffith, ale cieszył się tym szczegółem razem z nim.
-Czyli widzę metody ‘po dobroci’. – Zaśmiał się. Gdyby tylko chciał, Blake rzeczywiście mógłby użyć swoich zawodowych zasobów do szantażu, brzmiąc szalenie przekonująco gdy brało się pod uwagę ile taka praca dawała opcji. Jak to dobrze, że się przyjaźnili. Był szczerze podekscytowany, mogąc być częścią tej pisanej nadal przyszłości. Może nie była ona zgodna z wcześniejszym planem, ale gdy już miała swoje miejsce, nie zapowiadała się wcale tak ponurymi kolorami. Nawet jeśli dziecko niewątpliwie wywróci do góry nogami świat Charlotte i Blake’a, jeszcze bardziej po urodzeniu, niż zmieniało teraz.
Zmarszczył brwi słysząc wstęp do przemyśleń przyjaciela. Niewiele tak naprawdę wiedział o hormonach i ciężarnych kobietach, i ostatnimi czasy przekonał się też jak inny potrafił być ich sposób myślenia, a nawet czucia. Nie czerpał przy tym swoich informacji od kobiet noszących w tym samym czasie pod swoim sercem dzieci. –No hormony wpływ jakiś na pewno mają. – Wpływało to w końcu na zachowania, a przynajmniej tak się manifestowało, ale czy mogło sfabrykować tak poważny element? –ale to chyba kompletnie nie przyćmi osądu… – Osądu w tym czy komuś zależało. –Tak mi się wydaje… – Finalnie wzruszył ramionami, by przypadkiem nie brać jego zdania jako definitywnej odpowiedzi, gdy nawet nią nie była. Ot, zaoferował skrawek swojej perspektywy. Chciał wierzyć, że uczucia Charlotte do Blake’a nie były zaledwie spowodowane ciążą, a może i matczynym instynktem szukającym partnera do wychowania potomstwa. Na pewno można by to właśnie tak przypisać i to sprawiało, że kwestia nie wydawała się tak prostolinijna. –I powinna to wiedzieć. – Nikt nie chciałby w jej pozycji czuć się jakby nie miał na kim polegać. –A powiedziała w jakiej roli by cię widziała…? – Zerknął, unosząc lekko brwi w pytającym wyrazie. Z tego jak Griffith to powiedział zrozumiał, że kobieta nie określiła się w kwestii przyjaciela, a to sugerowało, że może wcale nie takiej relacji z nim chciała. Można było jednak jedynie spekulować, o ile nie usłyszałoby się od niej definitywnej odpowiedzi.
Uśmiechnął się na pytanie o Leslie, w niejakim rozbawieniu na to jak krętą mieli do siebie ścieżkę. –Z jej powodu zerwałem zaręczyny, także… – To dobrze, prawda? Przyjaźń się rozwijała, w jakby się wydawało, dobrym kierunku. –To już chyba może podpadać pod inną definicję. – Chociaż wcale nie niwelowało tego co już zbudowali. –Chociaż… – Zmarszczył lekko brwi, myśląc o tym jak przebiegł tamten wyjazd. –to coś co powinienem z nią jeszcze raz omówić. – Podrapał się po zaroście. To był specyficzny czas i jakże łatwo mówiło się wtedy z dala od Seattle i konsekwencji jakie na nich czekały, tak jakby zawieszeni byli kilka metrów nad ziemią. –Jak dla mnie to oczywiste, że chce z nią być. W sensie, powiedziałem jej to, żeby nie było. – Na chwilę oderwał dłonie od kierownicy w symbolicznym geście obronnym, zaraz wracając nimi na odpowiednie miejsce. –Ale no… nawet nie wspominając akcji Marcusa, to i tak świeżo po rozstaniu z Asli, a Leslie jeszcze czuje się winna, jakby to ona się jej oświadczyła i… Mam trochę wrażenie… znaczy, to wygląda jakby wszystko działo się za szybko, ale ten jeden raz jestem pewny, bez żadnego ignorowania czegoś na rzecz ‘przecież muszę sobie ułożyć życie’. – Przecież gdy się oświadczał Mayfield też był pewny, określając to jednak na warunkach, wtedy będąc przekonanym, że się one nie zmienią. O uczuciach do Leslie nie przyznał się nawet Blake’owi, wypierając ich istnienie. Nie byłby pierwszą, ani ostatnią osobą, która nie dostała w życiu dokładnie tego czego chciała. Mogło mu się to udać, mając nadal kontakt z Hughes, czyli to na czym mu zależało, bez względu na to w jakim charakterze.–Także, no… powiedziałbym, że jest dobrze. – Uniósł w końcu kącik ust, czując pewnego rodzaju ulgę, że doszli do porozumienia po latach kurczowego trzymania się umowy, którą zawarli jeszcze nim mieli czas zrozumieć siebie i swoją relację. –Między nami. Nad okolicznościami trzeba jeszcze trochę popracować. – Wykrzywił nieznacznie usta, przypominając sobie, że jeszcze daleko im było do zaznania normalności, a przynajmniej nie było to w zasięgu najbliższego tygodnia, pewnie i nie miesiąca.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”