WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post


Florence nigdy nie przepadała za wypoczynkiem. Była tym typem osoby, która relaksowała się sprzątając swoje mieszkanie lub segregując dokumentację medyczną swoich pacjentów, czy też foldery na swoim pulpicie. Bywały momenty, w których próbowała. Próbowała całą sobą wysiedzieć na kanapie, z lampką wina i dobrą książką, jednakże nie trwało to dłużej, niż pół godziny. W tym okresie czasu mogła przecież zrobić o wiele więcej pożytecznych rzeczy, które w dodatku sprawią jej o wiele więcej przyjemności.
Tym razem było inaczej. Była wycieńczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Coraz dłuższe dyżury w pracy, ogromny stres związany ze swoją profesją i ewentualną pomyłką, oraz brak snu, czy odpowiedniego odżywiania robiły swoje. Dodajmy do tego kolejne kłótnie i wieczne pretensje ze strony Ricka, i zyskujemy idealny przepis na szybkie doprowadzenie swojego zdrowia na sam skraj. O ironio, jako lekarz doskonale przecież znała skutki oraz konsekwencję płynące z prowadzania takiego stylu życiu. Stale powtarzała swoim pacjentom, że przecież odpoczynek, dobry sen i odrobinę aktywności wspomogą leczenie i terapię, więc dlaczego sama nie mogła chociaż raz zastosować się do swoich trafnych rad? Dlaczego była tak uparta i wciąż szkodziła samej sobie, wypalając paczkę papierosów za paczką i tkwiąc w małżeństwie, dla którego nie było żadnej nadziei oraz ratunku? Niezależnie od tego jak mocno Florence starała się być przykładną żoną, zawsze miała wrażenie, że nigdy nie będzie wystarczająco dobra dla swojego męża. Nie potrafił docenić żadnej z jej prób podjęcia ratowania ich związku, nawet nie potrafił okazać minimalnego zainteresowania naprawą tej relacji, tak jakby już dawno skreślił ich w całości. A najgorsze w tym wszystkim było to, że Flo wcale nie chciała ich skreślać. Pomimo tych wszystkich niepowodzeń, kłótni i grożeniem sobie nawzajem rozwodem, wcale nie chciała, aby odchodził od niej. Na dobrą sprawę, nie znała życia bez Ricka i odrobinę przerażała ją ta myśl. W pewien sposób nadal go kochała, a na myśl o tym, że prawdopodobnie ma inną, lepszą na boku skręcało ją od środka z zazdrości. Dobrze, że miał jeszcze na tyle taktu, aby ukrywać się ze swoimi skokami w bok. Przynajmniej o to go podejrzewała Florence, ponieważ nie było co się oszukiwać - ich małżeńskie pożycie nie istniało już od dłuższego czasu. Zdarzały się wyjątki od reguły, ale one ją tylko potwierdzały.
Brunetka musiała się wyrwać z domu, z pracy i przytłaczającego miasta chociaż na chwilę. Czuła, że zbliża się do skraju sił, a jeszcze trochę ich potrzebowała, biorąc pod uwagę swój stosunkowo młody wiek. I tak jak fanką aktywności fizycznej również nie była, może jeszcze bardziej o tradycyjnych form wypoczynku, tak wiedziała, że tylko w jednym miejscu będzie miała szansę odzyskać równowagę i złapać swobodny oddech. Widząc w oddali most, nie mogła przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz była w tym miejscu. Była pewna, że z powodu jednej z pierwszych kłótni z Roderickiem, jednak kiedy to było? Już dawno straciła rachubę. Zaparkowała nieopodal, wsunęła dłonie do kieszeni kurtki i wolnym krokiem Florence ruszyła przed siebie. Widoki niezmiennie, niezależnie od pogody czy też pory roku, były cudowne w okolicy, aczkolwiek to nie na nich się skupiała. Jej myśli pobiegły w kierunku prawdopodobnie jednego z jej najszczęśliwszych wspomnień. Pierwszy przyjazd z Blue na ten most był z pewnością przyjemniejszym wspomnieniem, niż jej własny ślub. Często powracała do tego dnia i do pytania co by było gdyby wtedy nie posłuchała swoich rodziców? Gdyby chociaż raz w życiu zrobiła coś, na co ona miała ochotę, a nie to, co oni uważali za lepsze? Była przekonana, że jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej i nie mogła się oprzeć wrażeniu, że byłoby po prostu lepsze. Westchnęła ciężko, opierając się o balustradę i nachylając może trochę za bardzo do przodu, skupiając się na otaczającym ją szumie rzeki.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#3

Odpowiedź na większość pytań, którymi tak gorączkowo zadręczała się brunetka, była prosta:
Nie była w stanie zastosować się do własnych złotych rad i rekomendacji - mimo ich bezdyskusyjnej wartości i słuszności - ponieważ, jak to mówią szewc bez butów chodzi, a własne sugestie często wziąć sobie do serca jest najtrudniej.
Iluż to było bowiem lekarzy w wolnych chwilach leczących stres papieroskiem? Strażaków wyłączających alarm przeciwpożarowy i czujniki dymu, poirytowanych ich monotonnym migotaniem w ciemności? Terapeutów par tkwiących w toksycznych relacjach? Sędziów z nierozwiązanymi dylematami moralnymi, mechaników samochodowych z bezustannie nawalającymi hamulcami w samochodzie. Taka już, wydawałoby się, była wieczna ironia losu.
O siebie samego często dbać było najtrudniej...
...no chyba, że było się Blue.
Może należało winić za to niestandardowe metody wychowawcze jego rodziców, wpływ filozofii wschodu, w jakiej lubował się ojciec, albo po prostu czynniki temperamentalne? A może winien był temu raczej Ocean - Ocean, który przecież człowieka zmienia, kształtuje na własne podobieństwo, przyzwyczaja do wiecznego ruchu, do wiecznej zmienności i, co za tym idzie, stałej konieczności cieszenia się chwilą, łapania fali gdy mamy na to szansę, wyciskania z danego momentu najlepszego, co miał nam do zaoferowania - w wiecznej niewiedzy, co przyniesie kolejny.
Jakakolwiek była tego przyczyna, fakt był jeden: Bluejay Krzyzanowski nie miał problemu z bezruchem. Z trwaniem. Z byciem tu i teraz, cieszeniem się każdym otaczającym go atomem, każdym pierwiastkiem, każdym drgnieniem czasu. Jasne, miał swoje plany i obowiązki - większość z nich wypełniał przy tym sumiennie i starannie. Ale gdy był to był - a będąc starał się skupiać na darowanej mu przez życie chwili, nie zaś wybiegać myślą w przeszłość, wpadać w rytm zadręczania się tym co będzie, tym, co trzeba zrobić, tym, co jeśli... Zupełnie tracąc z oczu teraźniejszość.
Dzisiaj nie było inaczej. Spędziwszy poranek w oceanie - raczej taplając się w niskich, krótkich, rozczarowujących falach, niż naprawdę je poskramiając - a potem odbębniwszy swoje zwyczajowe cztery godziny nauczania w Ballard High School oraz cotygodniowe spotkanie w pokoju nauczycielskim, nudne jak flaki z olejem zresztą - wsiadł za kierownicę vana, podskoczył do domu po Mavericka i, z psem drzemiącym na tylnym siedzeniu, ruszył w stronę dawno nieodwiedzanych rejonów Mount Rainier.
Zaparkował na dzikim parkingu przed wejściem do parku, obudził czworonożnego towarzysza czułym szeptem i łagodnym drapaniem w czubek głowy, a potem otworzył drzwi pojazdu i wysiadł, słysząc znajomy, choć już prawie zapomniany, chrzęst drobnego żwiru pod podeszwami lekkich butów traperskich.
- No, Mav - zwrócił się do rozespanego psa, przeciągającego się właśnie na podłożu i z zachwytem rozglądającego się po nowej okolicy. - Gotowy na przygodę?
Odpowiedź - choć Maverick nie mógł jej wysłowić po ludzki, była twierdząca, a wyrażona została przez zwierzę w radosnym, szaleńczym pędzie przez dywan chrupiących mrozem, jesiennych liści.
- Ostrożnie, Mav! - Blue zawołał za psem, a potem złapał plecak, zamknął samochód i z podobnym entuzjazmem puścił się w stronę pamiętanych sprzed lat okolic: szerokiej leśnej ścieżki biegnącej między dwoma niskimi wzgórzami, połaci leśnej gęstwiny nieskażonej ludzką obecnością i, w końcu, swojego ulubionego miejsca na tym obszarze: starego, rudego od rdzy mostu biegnącego nad rozszumianym potokiem.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Florence nie potrafiła nawet wyobrazić sobie życie, które mogłaby wieść z Blue czy nawet bez niego, ale według jego zasad. Wiedziała wiele, widziała jeszcze więcej w swoim życiu, jak i swoich pacjentów, jednakże tego jej rozum nie potrafił pojąć. Jak można żyć z chwili na chwilę, nie przejmując się niczym? Czy to właśnie można nazwać wolnością, której tak bardzo brakowało jej momentami? Od małego tkwiła w sztywno określonych zasadach i ramach, które były narzucane jej i reszcie rodzeństwa. Niektórym udało się wyjść poza nie, zrobić coś przeciwko rodzicom, a Florence nadal czuła się jak piętnastolatka gdy przychodziło do konfrontacji z państwem Farrow i za każdym razem ulegała ich wpływom. Sama nie była pewna, czy to kwestia silnej woli, a raczej jej braku, czy może tego, że po prostu jest to w pewnym sensie bezpieczne dla niej? Dzięki zasadom nie musi analizować każdej nowej sytuacji, w dodatku może ich skutecznie uniknąć; jej dzień jest zawsze tak samo zaplanowany, więc nie musi się nigdy martwić o żadne niespodziewane wpadki czy wydarzenia. Żyje ciągle tym samym, monotonnym życiem, do którego przywykła i było to po prostu wygodne. Podobnie sprawa wyglądała w przypadku jej małżeństwa. Nie było ono udane, ale przynosiło jej całkiem sporo korzyści i zapewniało poczucie bezpieczeństwa. Na pozór byli przecież idealną parą, każdy tylko chwalił to jak świetnie ze sobą wyglądają i nikt nigdy nie wnikał w ich głębszą relację. Gdyby odeszła do Ricka, zostałaby przecież zasypaną falą pytań dlaczego, jak, po co? I znając jej rodzinę, cała wina rozstania spadłaby na nią. Crane był przecież idealny, miał świetną pracę, każda się za nim oglądała, zawsze uśmiechnięty i kulturalny, więc oczywiście, że to z Florence musiało być coś nie tak i zapewne wymagała za wiele od niego. W oczach wszystkich byłaby tą złą, niewdzięczną żoną, która odpowiednio nie starała się dla swojego męża, nie urodziła mu dziecka, ani nie obdarzyła go odpowiednią czułością i uczuciem. Nikt nie wziąłby pod uwagę, że to on pierwszy poświęcił się karierze, że to on zbywał każdą rozmowę na temat założenia rodziny i przekładał pracę ponad wszystko. Była przekonana, że tak właśnie wyglądałoby ich rozstanie i w żadnym wypadku nie była gotowa na falę krytyki oraz zarzutów pod swoim adresem, więc z dwojga złego wybrała tkwienie w tym nieszczęściu.
Mimo wszystko, w ostatnich dniach coraz częściej pojawiało się w jej głowie pytanie czy warto? Czy nie lepiej złożyć papiery i wyjechać z miasta, odcinając się od wszystkich swoich bliskich? Tylko tu pojawiał się kolejny problem - Flo nie znosiła zmian, jakichkolwiek i właśnie przez to znalazła się w dylemacie, z którego nie było chyba odpowiedniego wyjścia.
Nagle pożałowała, że w ogóle przyjechała na tę wycieczkę, bo może jednak lepszym wyjściem byłoby zagłuszenie tych natrętnych rozmyślań pracą? W szpitalu nie było miejsca na zastanawianie się, ani analizowanie swoich własnych problemów, bo cudze były zbyt pochłaniające i zdecydowanie ważniejsze. Od jej reakcji zależało życie innych, więc mogła odsunąć swoje własne życie na bok. Nie było to zdrowe podejście, no ale cóż, chyba już wiemy, że Flo za bardzo się tym nie przejmuje. Westchnęła ciężko pod nosem. Zrobiło się chłodniej, wiatr stał się odrobinę zbyt ostry, więc uznała, że najwyższa pora się zebrać do domu.
Ostatnie czego brunetka się spodziewała to pies biegnący w jej stronę, gdy odwróciła się od balustrady. Była przekonana, że nie widziała nikogo w pobliżu, gdy się tutaj zjawiła, jednak zwierzę coraz szybciej zbliżało się do niej, a sama Flo zamarłą w miejscu. Nie była osobą, którą zwierzęta kochały i właściwie ze wzajemnością. Ani w domu rodzinny, ani jej aktualnym nigdy nie było żadnego zwierzęcia, więc pies, mimo iż nieduży, przeraził kobietę. Chcąc uniknąć bliskiego spotkania z nim, zrobiła parę kroku w tył, jednakże na jej nieszczęście było ślisko, więc straciła równowagę, a psiak wykorzystał okazję i zakładam, że przyjaźnie naskoczył na biedną, przestraszoną Flo. - Halo, czy mógłby ktoś go wziąć?! - sam z siebie się raczej tutaj nie pojawił, nie? Ze wszystkich sił starała odsunąć swoją twarz od jego pyska, bo nie było chyba nic gorszego, niż lizanie po twarzy, fuj.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kontrola.
Cudowne, słodkie, uspokajające, upojne poczucie kontroli nad własnym życiem. Panowania nad sytuacją. Wrażenie, że nic nas nie zaskoczy, nic nas nie przestraszy, nic nie wywróci naszych, tak skrzętnie budowanych planów, do góry nogami - niespodziewanie, bezlitośnie, kompletnie bez szacunku dla naszych emocji i nadziei.
Czy to nie jego obydwoje pragnęli i poszukiwali? Tak samo mocno, ale w zupełnie innych formach.
Florence łaknęła kontroli i przewidywalności, konkretnych, jasno określonych zasad niezmiennych niezależnie od pogody, okoliczności, zdarzeń z szeroko pojmowanego świata.
I, paradoksalnie - jakkolwiek beztroski, jakkolwiek spontaniczny by nie był - Bluejay pragnął w zasadzie tego samego. Narkotycznego niemal uczucia, że jest bezpieczny. Że wie, o co w tym wszystkim chodzi. Że rozumie reguły kosmosu, że nic go nadmiernie nie zaskoczy, nie wybije z rytmu.
Najzabawniejsze, że w formie jakiegoś zwariowanego paradoksu Krzyzanowski szukał wszystkich tych odczuć w okolicznościach, którym innych kojarzyły się wyłącznie z permanentną zmiennością i niebezpieczeństwem. Na szczycie spienionej fali, w objęciach niespokojnego oceanu, z bezgraniczną ciemnością wzburzonej topieli pod cienkim materiałem deski, kryjącą tyle potencjalnych niespodzianek i zagrożeń...
To właśnie w nich surfer czuł się najswobodniej. Najpewniej. Dla niego bowiem ocean, z całą swoją zmiennością i ruchliwością, z całym swoim ogromem, w dalszym ciągu był o niebo bardziej przewidywalny i zrozumiały niż ludzie. Oj, tak. To w wodzie więc - wśród koralowców, rybich ławic i śmigających za nimi rekinów - Blue czuł się lepiej niż w towarzystwie innych ludzkich istot. Te dopiero - z całą swoją irracjonalnością zachowań, z całą szerokością wachlarza emocji, których często nie mógł zrozumieć - naprawdę go przerażały.
I może dlatego nawiązywanie długich relacji - czy to przyjacielskich, czy - zwłaszcza - romantycznych, jakoś wcale nie przychodziło mu łatwo. O wiele przyjemniej było ujeżdżać siedmiometrowego spienionego bałwana w Tajlandii, niż zastanawiać się, co ta druga strona myśli lub czuje i dlaczego często mówi jedno, choć w gruncie rzeczy chodzi jej o coś kompletnie innego?
Spacerując po lesie, Blue oddychał dziś z ulgą. Wreszcie - po tygodniu obfitującym w kilka zaskakujących spotkań (cóż, powroty po latach chyba już po prostu miały to do siebie...) - mógł pocieszyć się słodką samotnością i absolutną ciszą, przerywaną tylko szelestem radośnie rozgarnianych przez Mavericka liści. Pies szalał w leśnym poszyciu - był jeszcze szczeniakiem, kompletnie nieprzywykłym do cudowności natury. Już samo patrzenie na euforię zwierzaka poprawiało Bluejay'owi nastrój.
I pogarszało go, gdy tylko trafił czworonoga z oczu. Niesamowite, jak bardzo czuł się za tego psa odpowiedzialny!
- Mavie! - zawołał, gdy futrzasta istota pomknęła w sobie tylko znanym kierunku, znikając za leśnym załomem. - Mavie, zwolnij, chłopaku!
Surfer wysupłał z kieszeni kurtki garść psich przysmaków, mających stanowić przynętę zachęcającą psa do powrotu do nogi, a potem gwałtownie przyspieszył kroku, gdy tylko usłyszał dobiegający go, spłoszony kobiecy głos.
- Rany, najmocniej przepraszam... - rzucił odruchowo, dopadając psa witającego się trochę nader wylewnie z młodą dziewczyną o burzy ciemnych włosów - Serio, wybacz, on jest jeszcze taki młody, więc... - miał już tłumaczyć Mavericka, jednocześnie przypinając mu do obroży karabińczyk smyczy, gdy nagle poczuł, jak serce nieomal mu staje.
Co ciekawe, poznał Florence nie po twarzy czy sylwetce, ale po dłoniach. Pięknych, szczupłych, jasnych łukach palców i nadgarstków. Jej twarz - twarz, której nie zapomniałby nawet gdyby chciał - dostrzegł dopiero w dalszej kolejności. I w reakcji na nią zdołał powiedzieć tylko jedno:
- Och.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Florence nie potrzebowała wiedzieć i rozumieć wyższych zasad panujących we wszechświecie, wystarczyła jej tylko sama kontrola swojego życia. Dlatego tak kurczowo trzymała się swoich drobnych rytuałów; potrzebowała poczucia, że jej życie wcale nie jest w rozsypce tylko i wyłącznie na własne życzenie. Że jej mąż wcale nie ma nikogo na boku, a pogorszenie się ich relacji jest tylko i wyłącznie przejściowe. I to nie tak, że woli rzucić się w wir pracy i zapomnieć o zmartwieniach, tylko po prostu chce przełożyć dobro swoich pacjentów ponad swoje. Doskonale wiedziała, że każdego dnia próbowała oszukać się w ten sposób, aczkolwiek gdyby nie to, już dawno byłaby wypalona na każdej płaszczyźnie swojego życia. Chociaż, może to wreszcie popchnęłoby ją w kierunku zmiany? Wyszłaby ze swojej strefy komfortu i zmieniłaby chociażby jedną drobną rzecz w swoim obecnym stylu życia.
Crane już dawno przestała rozkoszować się ciszą i spokojem wokół niej. Za dużo działo się w jej głowie, aby mogła skupić się na chwili relaksu. Wolała szumy i zgiełk miasta lub szpitala, który skutecznie zagłuszał nieproszone myśli, które przebiegały przez jej umysł. Zamiast poprawy swojego nastroju, prawdopodobnie poczuła się jeszcze gorzej, niż przed swoim przyjazdem w to miejsce. Po co właściwie je wybrała? Nie znosiła bycia sentymentalną, nie trzymała w domu żadnych pamiątek ze szkoły, od rodziców czy dawnych znajomych. Pozbywała się każdej jednej rzeczy, która niepotrzebnie zalegała na półkach czy w szufladach, bo żadna z nich nie posiadała w jej oczach jakiejkolwiek wartości, oprócz zabierania miejsca i zbierania na swojej powierzchni zbyt wielkie ilości kurzu. A pomimo tego, do wspomnień związanych z mężczyzną zawsze wracała, chcąc czy nie chcąc. Za każdym razem głęboko tego żałowała i powtarzała sobie, że to tylko drobna, licealna miłostka, a sam Blue z pewnością zapomniał nawet jej imienia.
W oddali usłyszała tylko nawoływanie czworonoga, jednak na to było zdecydowanie zbyt późno. Zwierzak już dawno powalił drobną, zupełnie nieprzygotowaną na taki zwrot wydarzeń Florence. Kolejny dowód na to, że powinna wybrać pracę, zamiast samotnych wędrówek poza miastem.
Ale nareszcie, pomoc nadeszła, a Flo odetchnęła z ulgą, gdy futrzak w końcu został zabrany przez swojego pana. - Jasne, nic się nie stało - mruknęła pod nosem. Mimo dosyć szczerych przeprosin, chyba nie miała ochoty na dłuższe rozmowy, ani słuchanie historii psa mężczyzny. Zresztą, była zbyt skupiona na otrzepaniu się z brudu i próby podniesienia się z ziemi, powoli zaczynała odczuwać jak wilgoć i chłód wsiąkając w jej spodnie.
Dopiero po chwili brunetka uniosła spojrzenie na mężczyznę, marszcząc mocno brwi. Twarz wydawała się dziwne znajoma, natomiast jego reakcja odrobinę dziwna. Co miało znaczyć och? Minęła kolejna chwila, zanim do Florence dotarło znaczenie tego słowa, które zresztą powtórzyła za nim. Wciąż siedziała na chłodnej ziemi, zbyt osłupiała, aby zwrócić uwagę na cokolwiek innego, oprócz twarzy Blue. Czy to w ogóle możliwe? Może tylko jej się wydawało, a osoba przed nią była tylko łudząco podobna do jej nastoletniej miłości? Cała scena wyglądała jakby żywcem została wyciągnięta z romantycznego filmu, gdzie dwójka zakochanych spotyka się po latach i powinna rzucić się w sobie ramiona. Z tym, że Flo nigdy nie przepadała za tymi filmami, więc może dlatego nie wiedziała co zrobić dalej? - Ummm... - zaczęła niepewnie, szukając w głowie jakichkolwiek sensownych słów. Hej, miło cię widzieć? Boże, Florence, pomyśl trochę. Nic, kompletna pustka. - Naprawdę nic się nie stało, tylko może następnym razem nie spuszczaj psa ze smyczy - wzruszyła delikatnie ramionami, spuszczając niżej wzrok i w końcu podnosząc się do pionu. Ponownie otrzepała się z brudu i zamarła w miejscu, czekając... na w sumie co? Nie miała pewności. Może na jego następną reakcję? Będzie udawać jak ona, czy jednak podejmie się próby rozmowy z Florence?

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Trochę to tragikomiczne w sumie, ale tym właśnie jednym słowem - błahym, niepozornym och mogliby teraz przerzucać się do znudzenia, w nieskończoność, gdyż nie tylko nic oprócz niego w tej chwili jakoś w umyśle Blue - tak zwykle pełnym przemyśleń i refleksji przecież - nie figurowało, ale także ponieważ, a przynajmniej tak się wydawało surferowi, mieściło ono w sobie więcej znaczeń niż filozoficzne elaboraty i wymyślne wytłumaczenia.
Och.Złamałaś mi serce bardziej niż ktokolwiek przed Tobą i ktokolwiek po Tobie Florence.
Och. Wyjechałem bez słowa, bo nie potrafiłem inaczej - spaliłem wszystkie możliwe mosty, stojące, wiszące, zwodzone, zmieniłem wszystkie numeru, wystrzelałbym nawet wszystkie gołębie pocztowe - ja, taki wojujący weganin! - gdybym musiał, by tylko żadna wiadomość nie przypomniała mi o Twoim istnieniu.
Och. Byliśmy młodzi i głupi, nie potrafiliśmy inaczej. Nauczyliśmy się żyć z tęsknotą, z niedopowiedzeniam, z niewiadomymi, z coraz mniej wyczuwalnym bólem rozoranego pierwszym pęknięciem serca. Na początku budził nas o świcie, przeszywający, nagły, wyrywając brutalnie z płytkiego snu, podczas którego choć na moment mogliśmy wytchnąć w zapomnieniu. Ale potem zelżał. Przykryła go warstwa nowych życiowych wydarzeń, nowych emocji, związków, nowych blizn i radości. Byliśmy młodzi i głupi, ale teraz jesteśmy starsi i chciałoby się wierzyć, że mądrzejsi. A na pewno dojrzalsi, spokojniejsi. I, chciałoby się myśleć, już zupełnie o sobie nawzajem nie pamiętamy, a nawet jeśli, to myślimy o sobie jak o miłym, trochę rozczulającym wspomnieniu, nie zaś jak o największym możliwym wyrzucie sumienia. Prawda?
Jeśli więc tak było, to dlaczego stali teraz na przeciwko siebie jak wryci, taksując się nawzajem rozbieganymi spojrzeniami - ona: oczu szarozielonych, jasnych, z prawie piaskową obwódką dokoła źrenic, on: tęczówek intensywnie niebieskich, łagodniejszych w barwie w centrum, na osi obwódki niemal w kolorze lapis-lazuli. Dlaczego nie mogli znaleźć słów? Tacy niby obydwoje dorośli, dojrzali, poukładani.
Przez pierwszą chwilę Bluejay był w zasadzie przekonany, że kobieta go nie poznała. Sposób, w jaki nakazała mu ogarnąć szczeniaka, milczenie pozbawione wzniosłych gestów i westchnień stęsknionego zaskoczenia, nakazały mu założyć, że albo się pomylił (niemożliwe), albo to ona po prostu nie odnalazła w jego twarzy rysów tego młodego, upartego chłopaka, którego żadna siła nie może wyciągnąć z topieli oceanu. Potrzebował jednak jeszcze tylko chwili - chwili, w której w twarzy Florence coś się zmieniło, coś drgnęło i zafalowało w linii jej brwi, w cieniu jej oczu - by zrozumieć, że nie. Wcale nie miał racji.
Pamiętała go. Pamiętała go, i to nie z łagodną nostalgią, jaką przystało darzyć niewidzianych od wielu lat kolegów ze szkolnej ławki, a tak wyraźnie, jak pamięta się wczorajszy dzień. Pamiętała go, choć był dziś odrobinę wyższy, szerszy w ramionach, mocniejszy w postawie. Pamiętała go, choć gdy widzieli się ostatni raz, golił się raz na cztery dni i zupełnie mu to wystarczyło, a dziś musiał robić to prawie codziennie, jeśli nie chciał by jego policzki stały się chropowate od kłującej warstewki zarostu. Pamiętała go, choć był o wiele bardziej opalony, włosy miał krótsze niż dawniej - o tyle, że nie mógł już związać ich w małą kitkę z tyłu głowy, a jego twarz pokrywały pierwsze subtelne, dodające mu charakteru, ale i przypominające o upływie czasu zmarszczki.
A on pamiętał ją. Chociaż minęło...
Ile to? Siedemnaście lat?!
- Florence... - wykrztusił w końcu, czując na sobie pytające spojrzenie przycupniętego u jego nogi szczeniaka. Pies nie rozumiał dlaczego jego pan, jeszcze chwilę temu rozgwizdany w solowym koncercie wesołej piosenki, spacerujący sobie rześko po dywanie jesiennych liści, teraz nagle nie poruszał się w ogóle, jakby zderzywszy z jakąś przeszkodą, zatrzymawszy na czymś, co nie pozwalało mu drgnąć.
Chryste, no na to, to Bluejay bynajmniej nie był przygotowany.
A powinien był być - bo przecież wiedział, wiedział, na miłość boską, że Florence Crane (choć dla niego zawsze Farrow) - nadal mieszka w Seattle. Że pewnie spaceruje po tych samych ulicach co on, chodzi na brunche do tych samych lokali, kupuje mleko i bajgle w tym samym markecie i to, że w końcu się na siebie natkną, jest tylko kwestią czasu.
Ale dlaczego dzisiaj!?
Rozchylił lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale żadne słowo długo nie opuściło bariery jego warg. W końcu złączył je ponownie, cmoknął krótko.
Powiedz coś, Bluejay. Bądź dorosły i powiedz coś, na miłość boską.
- Jestem.
No tak, odkrywcze. W jego głowie jednakowoż i tak brzmiało o niebo lepiej niż jakieś zuchwałe "wróciłem!", sugerujące, że w ogóle ktokolwiek (oprócz nieszczęsnej rodziny) na niego tu czekał.
- Nie wiem czy... Uhm... Słyszałaś. Wylądowałem jakieś dwa miesiące temu.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Siedemnaście lat. Siedemnaście długi lat bez niego. Nie miała pewności, czy był dzień, w którym chociaż na moment nie przypomniała sobie, jak beztrosko spędzała czas u jego boku. I nagle wszystko musiało się zepsuć, a jedyną osobą, którą mogła za to winić była tylko ona sama. Przez długi okres chciała być zła, może nawet wściekła na Blue za to, że wyjechał. Zostawił ją bez słowa pożegnania, jakby ich relacja, którą miała za tak wyjątkową, nic dla niego nigdy nie znaczyła. Łatwiej było go wtedy znienawidzić za tej wyjazd, niż przemyśleć własne zachowanie i strach przed zmianą. Łatwiej było też zapomnieć o tym, co ich łączyło i ruszyć dalej. Jednakże z czasem pojawiało się w niej coraz więcej uczuć, oprócz złości oraz coraz więcej pytań przychodziło jej na myśl. Może naprawdę mu nie zależało, więc skorzystał z pierwszej lepszej okazji i ją zostawił? A może faktycznie tak złamała mu serce, że ostatecznie znienawidził ją za to i uznał, że nie chce więcej w życiu widzieć jej na oczy?
Przez długi okres Florence starała się dotrzeć do niego, na wiele sposobów, wieloma drogami komunikacji, ale jej starania zawsze spełzły na niczym. Każda jedna próba okazywała się być równie nieskuteczna co poprzednia, więc nadszedł moment, w którym brunetka musiała pogodzić się z rzeczywistością. Nie chciał jej. Odrzucił ją jeszcze bardziej, niż ona jego, gdy powiedziała, że nie może wybrać życia z nim. I podobnie jak Blue nie rozumiał motywów oraz powodów, które stały za jej decyzją, tak samo Flo nie rozumiała jego. Starała się, naprawdę ze wszystkich swoich sił zrozumieć jego odejście. Logicznie, miało to sens. Odcięcie się od uczuć i jednego wspomnienia, które łamało ci serce za każdym razem, gdy sobie przypominasz było sensownym rozwiązaniem. Niestety, uczucia podpowiadały jej coś zupełnie innego. Tęsknota za nim była zbyt duża, aby logicznie podchodzić do tego rozstania. Dopiero po pogodzeniu się z odejściem chłopaka, zrozumiała gdzie popełniła błąd i że to nie na niego powinna być wściekła przez ten cały czas. Całą winę ponosiła ona sama. Przecież Bluejay chciał z nią być, to ona była tą, która odrzuciła jego propozycję.
Siedemnaście lat. Do tej pory chyba nie zdawała sobie sprawy, że minęło aż tyle czasu od ich ostatniego spotkania. Im dłużej wpatrywała się w mężczyznę przed sobą, tym więcej wspomnień napływało do jej głowy. Dostrzegała coraz więcej podobieństw do chłopca, w którym była tak zakochana, że do dziś regularnie nachodził jej myśli. Zdecydowanie zmężniał, ale nadal widziała w nim tego samego roześmianego Bluejay, gdy próbował zaciągnąć ją do wody, a ona opierała się mu całą siłą, którą miała w swoim chuderlawym ciele. Koniec końców i tak kończyła z nim między falami.
Nie spodziewała się, że po tylu latach na dźwięk swojego imienia w jego ustach przejdą ją dreszcze po całym ciele. Westchnęła cicho. Nie mogła dłużej udawać, że nie rozpoznała tych błękitnych jak ocean, który tak kochał, oczu. Jak mogłaby kiedykolwiek o nich zapomnieć? Cały świat wokół niej nagle zniknął, a Florence mogła skupić się tylko na jego oczach. Nie byłą w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa więcej.
Ponownie zmarszczyła brwi, a na jej twarzy pojawiła się wyraźna konsternacja. Jestem? - Do tej pory jakoś nie chwaliłeś się tym gdzie jesteś lub co robisz, więc... nie, nie słyszałam - mruknęła w końcu. Zdecydowanie nie tak wyobrażała sobie ich ponowne spotkanie po latach. - Czemu? Czemu teraz? - wbiła w niego wyczekujące spojrzenie, krzyżując swoje ramiona na klatce piersiowej. Miała tyle pytań, a jednak zdecydowała się na to najmniej ważne. Być może było po prostu najprostsze do zadania, a odpowiedź nie zaboli tak bardzo jak inne.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Próbował nie zjeżyć się za bardzo na kąśliwą ripostę, wypowiedzianą przez Florence tak prędko, tak, wydawałoby się, bezemocjonalnie.
Nie chwaliłeś się...
To znaczy: nie odbierałeś. Nie odpisywałeś. Nie lizałeś sumiennie kwaśnej od kleju powierzchni znaczka by przytknąć go do materiału koperty, docisnąć palcem i wysłać na liście wyjaśniającym powody odejścia. Kręciłeś głową jak uparte dziecko, wytrwale zachęcane przez młodszą siostrę do honorowego odnowienia kontaktu (No dalej, Bluejay, nie wygłupiaj się...). Nie zadałeś sobie trudu, by uporać się z własnym gniewem, własnym żalem, by przełknąć tę gorycz, która - choć wydawało Ci się do teraz, że zdążyła się już dawno rozejść po kościach - nadal zalegała gdzieś na dnie serca, teraz nagle budząc się z wrzaskiem jak dziecko wyrwane z koszmarnego snu.
Zawiesił spojrzenie na jej twarzy - tej samej, gładkiej, owalnej twarzy, choć wysmuklonej dorosłością, wyostrzonej wiekiem i doświadczeniem, troskami życia, w którym samodzielnie płaci się podatki i ponosi konsekwencje własnych decyzji. Była piękna. Chyba jeszcze piękniejsza niż we wspomnieniu, które nosił w zaułku pamięci przez ostatnie siedemnaście lat. Piękna i smutna. Piękna i surowa w pytającym wyrazie sygnalizującym oczekiwanie na odpowiedź.
Co on miał jej, do jasnej cholery, powiedzieć? I dlaczego czuł jakby miał obowiązek by się tłumaczyć, choć przecież - próbował przekonać samego siebie do tej myśli przez ostatnie naście lat, chyba tylko częściowo skutecznie - nie był jej przecież niczego winien.
- Mój ojciec umarł. Dwa miesiące temu - gorzkie "nie słyszałaś?" grzęznące na płaszczyźnie języka, niewypowiedziany wyrzut sumienia bijący tylko z błękitu tęczówek zawisły w skrawku przestrzeni między dwiema postaciami. Pies, przycupnięty wiernie przy łydce swojego pana, przenosił nierozumiejący, szczenięcy wzrok z jednej ludzkiej sylwetki na drugą. O co tu chodziło, spytałby, gdyby mógł, ale zamiast tego tylko zamerdał niepewnie zatopionym w jesiennych liściach ogonem -
- Musiałem przyjechać. Na pogrzeb. I pozałatwiać wszystkie... sprawy z nim związane - starał się przyjąć ton oficjalny, wolny od ciężkiej nuty bólu albo oskarżenia. - Nie wiem na ile - dodał zaraz odruchowo, choć przecież wcale nie pytała.
Nie musisz... Nie masz obowiązku... Nie masz żadnego przymusu, żadnej konieczności uzasadniać swojego zachowania sprzed wszystkich tych lat, Blue, dudniło mu w myślach.
A więc czemu czuł, że powinien? Czy może raczej... Czemu miał wrażenie, nikłe, tlące się gdzieś z tyłu głowy, że chce, musi, potrzebuje jakoś wszystko wyjaśnić?
Rozejrzał się po okolicy z zakłopotaniem godnym nastolatka. No dobrze, losie, czyli musieliśmy się spotkać. Ale dlaczego akurat w tych okolicznościach?! Tak znamiennych, tak znaczących. Tak bolesnych. Tu, gdzie pocałował ją po raz pierwszy. Tu, gdzie wybiegał czasem myślami, nawet znajdując się tysiące kilometrów dalej, w tropiku po drugiej stronie równika,, w ramionach innych kobiet.
- Florence, ja.... - No? Ja co? Jej imię powtarzane teraz przezeń jak mantra. Przełknął zaciskając szczęki - ruch mięśni żuchwy wskazywał na zdenerwowanie i napięcie - Chyba powinienem już pójść. Przepraszam.
Ale nie ruszył się z miejsca, niczym wmurowany w wyłożone złoto-rudym listowiem, rozpachnione geosminą podłoże.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Twarz brunetki złagodniała na słowa Bluejay. Przybrała o wiele bardziej zatroskaną i zmartwioną minę, wzdychając cicho. Poczuła wypływający, piekący rumieniec na swoich policzkach. Przecież to nie tak, że nie wiedziała o śmierci jego ojca. Kiedy zrobiła się tak nieczuła i surowa? Z tylu możliwych słów, które mogła wypowiedzieć wybrała akurat te najbardziej pretensjonalne, złośliwe, które miały za sugerować, że tak, mam ci za złe, że odszedłeś bez słowa ode mnie. Była przekonana, że już dawno pozbyła się tego uczucia w sobie, zastępując je poczuciem winy, ale widząc go przed sobą jej uporządkowane do tej pory uczucia stały się zbyt skomplikowane, aby logicznie sobie z nimi poradzić. Ponownie poczuła się jakby miała te osiemnaście lat, kompletnie zagubiona w swoich uczuciach i rozdarta między dwoma światy.
- Słyszałam, naprawdę mi przykro - przeniosła wzrok na czworonożnego przyjaciela Blue, który wydawał się równie zdezorientowany w całej tej sytuacji, co oni. Nie mogła odeprzeć od siebie myśli, że być może szczeniak był prezentem dla jego dzieci, a teraz on na niego spadła odpowiedzialność opieki nad zwierzakiem, bo nie miał serca, aby go oddać. Przecież tak dzieci robiły, prawda? Dlatego jej rodzice powtarzali, że w domu nigdy nie będzie żadnych zwierząt, niezależnie od tego jak wielkie były prośby ze strony Florence oraz jej rodzeństwa. Dlaczego akurat w tym momencie musiała być to najgłośniejsza myśl przelatująca przez jej głowę? Dlaczego przez nią poczuła w sobie tak wielką irytację, a może i nawet kiełkującą zazdrość na myśl o tym, że wiódł lepsze, szczęśliwsze życie bez niej? I wreszcie, dlaczego ona nie potrafiła ułożyć swojego życia bez niego?
- Miałam dyżur. W sensie, w dniu pogrzebu miałam dyżur, więc nie mogłam się pojawić, niestety - odparła, nadal uparcie wpatrując się w psa i jego merdający ogon. Najwidoczniej oboje mieli potrzebę wytłumaczenia swoich zachowań. Mogła przecież odpuścić, przemilczeć ten temat, powiedzieć dobrze cię widzieć i każdy odszedłby w swoją stronę. Nie, musiała podać mu swoją marną wymówkę, która nawet do końca nie była prawdziwa. Miała dyżur, ale nie był to powód, przez który nie była w stanie przyjść. Powód stał przed nią, na wyciągnięcie ręki, co nadal wydawało się surrealne. Mogłaby go dotknąć, zatopić się w jego ramionach i zniknąć przed całym światem, nareszcie czując bezpieczeństwo i szczęście. Zamiast tego stała w bezruchu, nie mając odwagi ponownie spojrzeć na jego twarz po swoim pierwszym, zbyt oschłym pytaniu.
Na dźwięk swojego imienia, Florence uniosła głowę do góry, jednak wciąż unikając zetknięcia się z jego spojrzeniem. Błądziła wzrokiem po jego sylwetce, przyglądała się detalom na ubraniu, o wiele bardziej zarysowanej żuchwie z drobnym zarostem i temu jak spiął mięśnie, próbując wyrzucić z siebie kolejne słowa. Nie była nawet zaskoczona, gdy uznał, że musi iść. Ona z chęcią sama jak najszybciej chciałaby się ulotnić, zapomnieć o tym spotkaniu oraz całym tym miejscu. A mimo tego, nadal oboje trwali w ciszy i bezruchu. Przy ich ostatnim spotkaniu ona była tą, która odeszła pierwsza, nie chcąc dłużej widzieć smutku w jego oczach. Jak będzie teraz? - Nie musisz przepraszać - pokręciła delikatnie głową - to przecież ja jestem winna tobie przeprosiny, dodała w myślach. Tyle lat bezskutecznie próbowała to zrobić, a gdy wreszcie nadarzyła się okazja nie miała w sobie na tyle odwagi. - W takim razie nie będę cię dłużej zatrzymywać, miłego spaceru - i życia, które prawdopodobnie układa się lepiej, niż moje, dodała gorzko w myślach, a na zewnątrz próbowała silić się na uśmiech, który raczej wyszedł w formie krzywego grymasu. - Mam nadzieję, że już lepiej po śmierci taty - czemu wciąż mówiła? Ponownie spuściła wzrok na dół, wbijając go w czubki swoich butów, którymi teraz grzebała w warstwie liści pod nimi, a dłonie wcisnęła głęboko w kieszenie kurtki. Ile by dała, aby teraz zapaść się pod te liście zagrzebać w nich i nigdy więcej nie pokazywać się nikomu.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy faktycznie układało się lepiej?
To znaczy - jego życie. Lepiej, niż żywot wiedziony u boku człowieka, z którym nie można się dogadać, człowieka, z którym spędzana dobę w dobę codzienność jest tylko pasmem wiecznych niesnasek, serią pasywno-agresywnych wojenek toczonych przy suto zastawionym jadalnianym stole, na jakiego zawartość nawet nie ma się apetytu. Lepiej niż życie spędzane głównie pracując, szykując się do pracy lub o pracy myśląc - może z neurotycznej potrzeby udowadniania komuś czegoś, a może w obronie przed zmierzeniem się ze smutną rzeczywistością jaka czekała ją po dyżurach? Lepiej niż byt dzielony na pierwsze sygnały wypalenia zawodowego, pierwsze sygnały depresji i nawracające poczucie winy - nieszczególnie na co dzień wyraźne, ale zawsze tlące się jak nikły płomień, jątrzące niczym stary odcisk uniemożliwiający radosne podskoki - za decyzje, jakie podjęło się całe lata wcześniej?
Lubił myśleć, że tak.
I w zasadzie na ogół czuł, że owszem.
Że wiedzie mu się całkiem nieźle, że ma wszystko, czego mu potrzeba - a każdy, kto Bluejay'a znał chociaż trochę, wiedział, że blondyn od dziecka wymaga od losu tylko kilku prostych rzeczy: wody, deski, wiatru wiejącego z odpowiedniej strony i pod właściwym kątem. Że robi to co chce i wtedy, kiedy ma na to ochotę. I, w końcu, że jest wolny od zmór przeszłości, od całego tego nawisu toksycznej, uwikłanej w dziwne, trudne, dławiące relacje rodziny.
I tak było. Prawda? Prawda?
Naprawdę był przekonany, że jak najbardziej.
Do bieżącej chwili - momentu, którego szczęśliwie unikał jak do tej pory, zdarzenia, jakiego los oszczędził mu nawet na pogrzebie ojca, na który wszak zbiegło się pół lokalnej społeczności. Do spotkania z Florence. Długowłosą, niebieskooką zjawą, jak w jakiejś cholernej bajce czy legendzie błądzącą w okolicy zapomnianego przez świat, rudego od rdzy mostu.
Patrzył na kobietę i, choć bronił się jak mógł, czuł, że cała ta jego zbroja - cały ten, wyrabiany przez lata w pocie czoła luzacki tumiwisizm - zaczyna się kruszyć. Zaczyna pękać w szwach, rozchodzić się na łączeniach. A spod niego wyziera to, czego Bluejay bał się najbardziej. Delikatna, bezbronna, wrażliwa tkanka uczucia. Uczucia, o którym był przekonany, że już dawno rozpłynęło się w powietrzu, że wymyła go zeń oceaniczna woda, wywiał monsunowy wiatr Indonezji.
Gówno prawda.
Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Florence - takie cholernie smutne, a jednocześnie gniewne; kalejdoskop uczuć, których nie rozumiał i nie miał chyba siły udźwignąć - by wiedział, że wcale tak nie było.
Prawie ruszał już z miejsca - bo przecież pozwoliła mu odejść, w ramach układnej uprzejmości życząc mu miłego spaceru, prawie już dezerterował (och, do tego miał przecież i talent i zapał) - gdy Florence (dlaczego?!) wypowiedziała niespodziewanie to ostatnie zdanie. Zdanie jak scena po napisach końcowych w hollywoodzkiej produkcji. Jak epilog po epilogu. Jak trzecia owacja na stojąco po opadnięciu kurtyny. Uporczywa zapowiedź ciągu dalszego, choć już się wydawało, że to koniec.
- Mnie? - rzucił odruchowo.
Lepiej...
Nie wiedział co to znaczy: lepiej. Bo to by sugerowało, że było mu źle, a - z pewnym wyrzutem sumienia - surfer konstatował, że śmierć ojca nie przyniosła mu w sumie takiego bólu, jakiego się spodziewał. Reakcja jego matki i sióstr na to zdarzenie? Tak, to co innego. Ale samo odejście Bear'a miało na jego emocje zaskakująco mały wpływ. Choć może zwyczajnie się przed tym wpływem silnie wzbraniał.
- Ja mam się nieźle. To raczej moja mama mocno to przeżywa. Nic dziwnego, czterdzieści sześć lat razem... - Absurd, pomyślał automatycznie. Jego najdłuższy w życiu związek trwał może z rok? - No i Sycamore. Pamiętasz ją w ogóle - Przecież mała Syco miała ledwie osiem lat, gdy Blue i Florence się rozstawali... - Zresztą dlatego tu jestem - znów sięgnął po tłumaczenie, tak boleśnie wbrew własnej woli - Poczułem, że... Hm. Powinienem. I tylko z tej przyczyny.
(Wcale, wcale nie dlatego, Florence, że nadzieja nadal tli się gdzieś w lewej komorze mojego poobijanego falami serca jak dopalający się płomyczek sojowej świecy).

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

Czterdzieści sześć lat...
Perspektywa tylu lat małżeństwa w głowie Florence wydawała się przerażająca. Nie była nawet w stanie wyobrazić sobie kolejnego roku czy dwóch z własnym mężem. Często zastanawiała się jakim przedziwnym cudem udało im się wytrwać przy sobie piętnaście lat. Jak jedno z nich do teraz nie pękło, tylko oboje uznali, że należy tkwić w tym związku bez przyszłości. I przede wszystkim dlaczego? Ona sama robiła to w obawie przed reakcją ich bliskich, jednak Rick? Po każdej ich kłótni, drobnej sprzeczce czy kolejnym spotkaniu, na którym tak dobrze udawali szczęśliwych, Florence zastanawiała się co właściwie trzyma go przy niej i jeszcze nigdy nie wymyśliła odpowiednio dobrego powodu. W samą jego miłość i sentyment chciałaby wierzyć, i to nawet bardzo, jednakże było ciężej, niż można przypuszczać.
Ponownie poczuła się, jakby mieli po osiemnaście lat. Może dlatego odezwała się jeszcze raz? Bała się jego ponownego odejścia. Miała go tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki i czy mogła pozwolić na to, aby stracić go jeszcze raz? Czy tym razem udałoby się jej wybaczyć kolejny taki błąd, czy mogłaby żyć z myślą, że pozwoliła na ich kolejne rozstanie? Zastanawiała się, co działo się w jego głowie, gdy na nią patrzył i gdy mówił, że powinien już pójść. Czy naprawdę tego chciał? Czy może jak ona czuł, że ponownie traci cząstkę siebie, której tak desperacko potrzebuje?
Florence nie pragnęła niczego bardziej od wyrzucenia z siebie tych wszystkich słów, myśli i uczuć, które kłębiły się w jej umyśle i ciele. Och, jak lekka i wolna poczułaby się po tym. A mimo wszystko, gdy próbowała otworzyć usta, coś ją powstrzymywało. Mówienie i rozumienie własnych uczuć nigdy nie przychodziło brunetce z łatwością. Nic dziwnego, że w jej małżeństwie dochodzi do tylu nieporozumień oraz niedomówień.
- Wiem, widziałam, gdy składałam kondolencje, jak ją spotkałam. Mam nadzieję, że z nią też lepiej - dodała, uśmiechając się delikatnie. Tym razem udało jej się wykrzesać z siebie odrobinę naturalniejszy, mniej wykrzywiony uśmiech, aczkolwiek zniknął tak szybko, jak się pojawił. Nagle poczuła ogromne skrępowanie tym, że do dziś utrzymywała kontakt z jego rodziną. Może nie gościła na każdym niedzielnym obiedzie, jednakże czy to normalne, że po piętnastu latach składasz kondolencje matce twojego byłego chłopaka, a z własną teściową właściwie nie rozmawiasz? - Oczywiście, że pamiętam - pokiwała głową. Do dziś pamiętała, jak przybita mała Sycamore stałą przy swojej starszej siostrze, mówiąc, że Blue wyjechał, nie mówiąc nawet dokąd. - To zrozumiałe - odparła lakonicznie, ponownie kiwając głową i wciskając dłonie jeszcze mocniej w kieszenie czarnej puchówki.
Cisza, która zapadła między nimi sprawiła, że poczuła jeszcze większe skrępowanie. A atmosfera była tak napięta oraz gęsta, że gdyby wzięła skalpel do ręki byłaby w stanie wykonać perfekcyjne, chirurgiczne nacięcie. Florence wzięła głębszy wdech, zaraz potem głośno wypuszczając powietrzę i parę na zewnątrz. - Dobrze, że wróciłeś. Szkoda, że w takich okolicznościach, ale... - urwała na moment, czując jak głos uwiązł jej w gardle. Przeniosła wzrok na jego twarz, której za nic nie mogła rozszyfrować. - Cieszę się, że jesteś - dokończyła w końcu odrobinę ściszonym głosem, jakby właśnie wyznała największy sekret w swoim życiu.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rozmowy o rodzinie. Rozmowy prowadzone w kategoriach ogólnych. Rozmowy jak wstążka - ładna, gładka, błyszcząca w popołudniowym świetle, układnie oplatająca to, co najważniejsze. Ukryte pod niezmąconą jednym choćby zagięciem czy zmarszczeniem fasadą.
Co oni wyprawiali?
Bluejay patrzył na Florence Crane (Farrow, Farrow, Farrow....), Florence z policzkami zaróżowionymi od grudniowego chłodu, z kosmykiem nieśmiertelnej grzywki łaskoczącym kącik oka, wargami rozchylonymi jednocześnie w potrzebie powiedzenia czegoś, jak i absolutnej niemocy, by to - czymkolwiek było - z siebie wreszcie wykrztusić, i zadawał sobie to jedno tylko pytanie.
Co oni, do diabła, wyprawiali?
Choć przecież tak naprawdę nie robili nic. No właśnie - nie robili nic! Jak dwie atrapy człowieczeństwa, dwie ludzkich wymiarów lalki posadzone naprzeciwko siebie, zdolne jedynie by wpatrywać się w siebie nawzajem niewidzący spojrzeniem pustych oczu, niewładne, by powiedzieć coś znaczącego, zrobić coś ważnego, odważyć się na jakikolwiek ruch, który wyrwałby ich z tego kretyńskiego marazmu i ciszy.
Jeśli Florence czuła się tak, jakby znów ledwie co skończyła osiemnastkę, to Bluejay był w jeszcze bardziej niezręcznym położeniu - miał bowiem poczucie, że on z kolei wrócił, emocjonalnie i mentalnie, do swoich kompetencji z okresu lat może ośmiu, no, najwyżej dziesięciu. Żadnej elokwencji (nigdy nie był człowiekiem mowy i pisma, raczej czynu, ale ta niemoc, która go teraz ogarnęła, to juz naprawdę przechodziła wszelkie ludzkie pojęcie!), żadnego wglądu we własne emocje. Tylko uśmiech zakłopotania błąkający się po twarzy i nerwowy ruch dłoni zwieszonych głupio po obydwu stronach ciała.
Pójdę już. Pójdę. Chodź, Maverick. Pójdę. Zniknę. Pożegnaj się ze mną, Florence. Utrać mnie ponownie. Pozwól mi zniknąć, rozmyć się w wiecznej mgle Szmaragdowego Miasta, a przysięgam, że już nigdy nie znajdziemy się w podobnym położeniu. Zadbam o to. Usunę się w cień - w ten sam, w którym spędziłem ostatnie siedemnaście lat. Cień, który udawał słońce - ostre, niebezpieczne czasem, prażące skórę, rażące oczy, rozpuszczające kostki lodu w margaricie w ciągu czterdziestu sekund - tak naprawdę będąc tylko mdłym, męczącym, zimnym, smutnym mrokiem.
- Jestem - powiedział znów w końcu. Litania, paciorek recytowany neurotycznie by o tym fakcie zapewnić chyba bardziej siebie niż samą brunetkę. Nie powinienem być - nie tu, nie z Tobą. Ale jestem.
Zmobilizował wreszcie wszystkie mięśnie do wykonania pierwszego ruchu i osiągnął sukces - z cichym szmerem rozgarnął liście podeszwą trapera, wycofując stopę w kierunku, z którego niedawno przyszedł. Bardzo dobrze, Bluejay. I jeszcze raz, i drugi, aż zostawisz ją w tle; w przeszłości, do której należała.
Odwrócił się i ruszył w stronę parkingu, z psem nierozumiejąco, ale wiernie drepczącym przy jego nodze. Mieli to już przetrenowane: rozstania. Ale powroty? Jak radzić sobie z tą kategorią?
- Och, do jasnej cholery - żachnął się szeptem, kręcąc krótko głową w jakimś akcie najwyższej konfuzji i niemocy. A potem wykonał zwrot - gwałtowny, ale płynny (ciało surfera, pamięć mięśni, nie zawodziła go w tego typu zadaniach) - i w ułamku sekundy znalazł się przy kobiecie. Blisko. Bliżej.
Pierwsza poruszyła się jego lewa ręka, potem broda, uniesiona lekko. W efekcie zagarnął szczupłą istotę, przyciągnął ją do siebie i zamknął w objęciach, otoczył okową ramion, osłonił przed gradem wyrzutów sumienia i znaków zapytania.
I tyle. Nic więcej. Prawda, że chciał więcej, ale i nie potrzebował.
- Florence... - udało mu się wreszcie wydukać, gdy odsunął się od kobiety na milimetr, wciąż jednak nie wypuszczając jej z rąk (już raz ten błąd popełnił, płacił zań potem przez ponad dekadę...) - Posłuchaj, ja... Ty... Każde.z nas ma teraz swoje życie, prawda?- pytał (z nadzieją?) czy stwierdzał (z goryczą, wyłapawszy wcześniej błysk obrączki na jej smukłej dłoni)? - I tak powinno pozostać. Ja... nie wiem, na ile wróciłem. Nie wiem, czy zostanę. Moja mama... Uhm, Sycamore... Wszystko się pochrzaniło - głos Bluejay'a zafalował w lekkim załamaniu, jak łagodna, ale nabierająca na sile fala pędząca do brzegu - I... Naprawdę, mam teraz w życiu więcej niewiadomych, niż pewników. Rozumiesz? Ale po prostu... Musisz chyba... Wiedzieć, Florence... Te siedemnaście lat... Jezu! - aż parsknął cicho, zdając sobie sprawę z wagi gatunkowej tego czasokresu - Ja... Chciałem oddzwonić. Chciałem napisać, Florence. Nie przestałem. Rozumiesz? Nie przestałem. Ale nie mogłem. I tak jest lepiej. Powiedz mi, że tak jest lepiej. Proszę.
Zapewnij mnie, że mogę odejść. Że poradzisz sobie beze mnie. Że sobie radzisz.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

W przeciwieństwie do niego, Florence nie miała w sobie na tyle odwagi, aby tak uważnie się mu przyglądać. Błądziła wzorkiem po jego sylwetce, okolicy, która ich otaczała, jednak ani razu nie zatrzymała swojego spojrzenia na dłużej. Była zbyt onieśmielona jego obecnością i przytłoczona wspomnieniami, które co chwilę pojawiły się w jej głowie.
Co ty właściwie robisz, Florence? Po prostu odwróć się i wróć do siebie.
Westchnęła cicho pod nosem. Nie mogła, nie była w stanie być ponowie tą, która pierwsza odejdzie. Nie chciała ponownie przeżywać rozłąki, chociaż ich spotkanie trwało zaledwie paręnaście minut, a mimo tego odnosiła wrażenie, że stoją w tej cieszy, wpatrując się w siebie co najmniej wieczność. Z każdą kolejną chwilą czuła jak jej serce pęka na nowo, a przecież tyle lat starała się zapomnieć i ruszyć naprzód. Sądziła, że się udało, że może być szczęśliwa w swoim nowym życiu, z zupełnie innym mężczyzną, który nie potrafił obdarować jej nawet połową czułości, jaką niegdyś Bluejay. A jednak wystarczyło jedno, przedziwne, przypadkowe spotkanie, jego głos, spojrzenie i Florence miała ochotę porzucić dosłownie wszystko, w końcu decydując się na to, na co miała ochotę. Spakowanie się zajęłoby jej dosłownie chwilę - nie potrzebowała ich apartamentu, zbyt drogiej biżuterii, której nigdy nie nosiła, a którą dostała od Ricka (zawsze odnosiła wrażenie, że robi to, aby zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia), auta, które i tak zapewne rozbije, czy kolekcji butów z najwyższej półki. Nawet praca nie wydawała się tak atrakcyjna i pochłaniająca, bo ją mogła znaleźć wszędzie. Nic jej nie trzymało w Seattle, mogła uwolnić się od zobowiązań w jednej chwili, ale pytanie - czy tego właśnie chciał Blue? Czy nadał ją chciał? Odrobinę za chudą i zmęczoną życiem, ale nadal mogła być jego Florence.
Nerwowo bawiła się obrączką na swoim palcu, przekręcając ją w każdą stronę. Czy zauważył? Na pewno, skoro tak uważnie ją obserwował. Czemu w ogóle nadal ją nosiła? Była przekonana, że Roderick zaraz po przekroczeniu progu drzwi ściągał swoją, upychając głęboko w kieszeni swojej marynarki. Natomiast Florence uparcie trzymała się jej, jakby cokolwiek jeszcze znaczyła. Może nareszcie przyszła pora, aby pozbyć się tego sentymentu?
Przelotem jeszcze zerknęła na jego w dłonie i w tym momencie Blue jako pierwszy w końcu wykonał ruch.
Czyli to on. Tym razem on był tym, który odchodził, a Flo nie była w stanie wydobyć z siebie, ani jednego słowa, aby powstrzymać go. Chciała ruszyć za nim, chociażby chwycić za rękę i powiedzieć by został przy niej. Że nie może ponownie go stracić, teraz gdy w końcu wrócił; że przeprasza; że żałuje; że potrzebuje go, aby jej życie ponownie miało jakikolwiek sens, aby w końcu miała dla kogo żyć.
Tylko nie płacz, Flo. Już raz to przeżyłaś, więc najwidoczniej tak musi być.
Mimo wszelkich starań, łzy napłynęły do jej oczu. Szybkim ruchem otarła je wierzchem dłoni. Może to wszystko było tylko złym snem? Zaraz obudzi się przy Ricku (albo i sama, tak też często bywało) w ich ogromnym łożu z satynową pościelą, i wróci do swojego życia.
Zamarła w bezruchu, wstrzymała oddech, gdy nagle, tak szybko znalazł się przy niej. Przez jej głowę przebiegło dosłownie milion myśli w tej jednej chwili, ale najważniejszą było to, że był. Był prawdziwy, nie był zjawą, która nawiedziła ją w śnie. Był ciepły i pachniał dokładnie tak jak zapamiętała - oceanem. Zawsze z tym kojarzyła jego zapach, który teraz zdawał się być wyjątkowo intensywny. Otoczyła go z ledwością swoimi wątłymi ramionami w pasie, przylegając do niego całą sobą, a twarz wtulając w jego klatkę piersiową.
Przymknęła oczy. Czuła się bezpiecznie. Czuła, jakby nareszcie odzyskała utraconą część siebie, za którą tak tęskniła. Znowu była Florence Farrow, bezgranicznie zakochana w chłopcu z błękitnymi oczami, które spoglądały na nią zawsze z tym samym uwielbieniem.
Dokładnie tak wyobrażała sobie ich ponowne spotkanie.
Zadarła głowę delikatnie do góry, słysząc swoje imię w jego usta, na co delikatnie się uśmiechnęła. Uśmiech ten jednak szybko zbledł, aż w końcu całkowicie zanikł i wróciła jej posmutniały wyraz twarzy, gdy z jego ust padły kolejne słowa. Analizowała w myślach każde jedno słowo, zastanawiając się czemu musiał przerwać ich moment? Ten, na który czekała całe siedemnaście lat? Czemu nie mógł pozwolić im trwać w tym momencie jeszcze chwilę? Skąd nagle pojawiły się w nim słowa rozwagi? Co się stało, że to ona była nagle tą przepełnioną uczuciami, a on logicznie próbował wyjaśnić całe to zajęcie?
Co miała mu powiedzieć? Że ma rację? Oczywiście, że miał, ale jak mogłaby to przyznać? Z żalem wyswobodziła się z jego objęć i poczuła ogarniający ją smutek oraz zimno. - Chciałeś - parsknęła rozgoryczonym śmiechem pod nosem. - Dobrze, że mówisz, bo sądziłam, że było inaczej po milionie nieodebranych połączeń. Też chciałam. Chciałam, żebyś wrócił, żebyś dał mi jeszcze jedną szansę... Potem pojawił się Rick, a ciebie nadal nie było, ani jednej głupiej wiadomości... - nie była w stanie dodać, że nawet w dniu jej ślubu po cichu liczyła, że wpadnie do kościoła i krzyknie, że nie zgadza się na ten ślub, a cała scena będzie wyglądać rodem z komedii romantycznej. - Wiem, że mogłeś być wtedy zły, też byłam zła na siebie, ale... - byłam w stanie błagać cię o powrót, i tym razem zostawić dosłownie wszystko dla ciebie. Tego też nie mogła z siebie wydusić. - Może masz rację. Może tak będzie lepiej, skoro tak bardzo tego chcesz, Blue. Możesz wrócić do swojego życia, tym razem nie musisz się martwić o żadne telefony z mojej strony. Będzie tak, jakby tego spotkania nigdy nie było - pokiwała głową, delikatnie wzruszając ramionami. Czy właśnie to chciał usłyszeć?

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rick.
Cień obojętności, nuta wzburzenia, pobrzmienie chłodu i bezmiar goryczy.
Blue aż nie mógł się powstrzymać przed króciutkim grymasem - zmarszczeniem nosa, zbiegnięciem się brwi u jego zgrabnej nasady - trwającym może milisekundę, a jednak tak wymownym, znaczącym.
Rick.
Czy w taki właśnie sposób wypowiada się imię życiowego partnera po latach małżeństwa? I dlaczego w tym czasie nerwowo obraca się na palcu złoty krążek obrączki - raz po raz, lewo-prawo, neurotycznie wręcz, nieprzerwanie. Wyrzut sumienia czy przypominajka? Niby nasadzona tylko na palec, a w istocie jak obroża albo wręcz kaganiec, powstrzymujący spętaną nimi istotę od oddania się pierwszym odruchom, poddania się instynktownym reakcjom, słuchania najgłębiej szumiących w nas głosów rozgadanych w następstwie jakiegoś dawno zapomnianego atawizmu?
Nie. Nie tak. Nie w taki sposób powinno się przywoływać imię ukochanej osoby. Nie tak imię jego ojca wypowiadała jego matka - zwłaszcza teraz, po jego śmierci, ale i wcześniej. Gdy Clover mówiła o swoim mężu, w jej głosie, zależnie od kontekstu, pobrzmiewały najróżniejsze nuty. Miłość, to jasne. Radość, gdy wszystko się układało. Ekscytacja, kiedy wchodzili na jakiś nowy etap relacji - a więc w dniach przeprowadzek, rocznic ślubu, narodzin dzieci i tak dalej... Ale także gniew, ból, smutek. Wściekłość, gdy szczególnie jej się naraził. Niezrozumienie, gdy nie mogła pojąć przyczyn danych jego zachowań...
Ale rezygnacja? Taka, jaką teraz usłyszał w tonie głosu Florence?
Nigdy, do cholery. Nigdy!
Z Bluejay'a żaden był psycholog (tę rolę pełniła już jego matka), empata (ta przypadła Linden) albo szczególny artysta-kreator (ową zajmowała się Sycamore, wiadomo), nie był też (jak Lake) człowiekiem szczególnie temperamentnym, wyczulonym na swoje emocjonalne popędy. Ale nie potrzebował żadnej z tych cech by w mig wyłapać prościutką zależność wyrażoną w każdym geście, słowie, spojrzeniu, drgnieniu najdrobniejszych mięśni mimicznych stojącej vis a vis niego kobiety.
Florence Crane nie była szczęśliwa.
Nie tylko w małżeństwie, ale także i szerzej: w życiu.
Nie była szczęśliwa, ale przy tym i zbyt inteligentna, by nie zdawać sobie sprawy, iż - przynajmniej częściowo - jest po prostu ofiarą konsekwencji samodzielnie dokonanych wyborów. Nawet tych decyzji, jakie podjęła całe lata wcześniej. Błędnych czy też nie - osąd zależał od perspektywy obserwatora. Dla niej samej jednak... tak boleśnie, koszmarnie niekorzystnych.
Jak wyglądałoby ich życie gdyby nie pozwoliła mu wtedy odejść? Lub gdyby on przełknął jednak grzęznący mu w gardle cierń urażonej dumy, zresuscytował połamane serce i jednak odebrał, oddzwonił, napisał, przyjechał? Wpadł do tego kościoła niczym bohater tandetnej filmowej produkcji, potykając się na płatkach róż i wznosząc dramatycznie dłonie w akcie ostatecznego protestu?
Czy w ogóle byliby jacyś oni?
A może życie i tak wtrąciłoby swoje trzy grosze i rozstaliby się tak czy siak - po roku albo po miesiącu. Albo to jego imię wypowiadałaby dziś z taką lodowatością, z jaką wypluwała teraz jedną sylabę imienia swojego męża?
Nie. W co, jak w co, ale w to nie chciało mu się wierzyć.
- Skoro tak bardzo tego chcę? - nie chciał, by odzwierciedlenie jej słów zabrzmiało tak ostro, ale nie był w stanie powstrzymać pierwszej reakcji gniewu i zaskoczenia. Co ona?! Naprawdę tak myślała? Że tego chciał? Że tego pragnął? Że sugerował takie rozsądne rozwiązanie bez bólu i żalu, bez fantazji, że w jakimś paralelnym, lepszym świecie w ogóle nie musiałby teraz nic mówić, w ogóle nie musiałby nigdy wypuszczać jej z ramion!? No i co wtedy? Trwaliby tu w ten sposób do końca świata lub, raczej, do dnia, w którym obydwoje padliby z głodu, chłodu i pragnienia? Romans był fantastyczny, ale przecież poza granicami lasu, za wstążką oddzielającej ich od miasta autostrady, toczyło się prawdziwe życie. Tętnił świat, w którym ona miała jakiegoś cholernego Ricka, a on popieprzone siostry i matkę w żałobie i ojca, od dwóch miesięcy, w ziemi. Czego więc oczekiwała? Że rzuci to wszystko... I co wtedy? Hm? Co wtedy, Florence?
Milczał. Zbierał myśli, rozbiegające się nagle po płaszczyźnie jego umysłu jak niepowstrzymane stadko ledwie co wyklutych krabów - tych, jakie tak często obserwował o zachodzie słońca na plaży Canggu. Co on miał teraz zrobić, na miłość boską? Co to była za gra? Jaką miał przyjąć strategię? Szczerości? Czy raczej konwenansu?
- Złamałaś mi serce, Florence - powiedział w końcu po prostu. Bez wyrzutu w głosie, jedynie z bólem. O, proszę, niech usłyszy to od niego - usprawiedliwienie wszystkich odrzuconych połączeń, prób kontaktu bez jakiejkolwiek reakcji. Czy nie rozumiała, że nie mógł wrócić? Nie był w stanie. Nie wtedy.
A teraz?
- Próbowałem. Naprawdę próbowałem, Flo. Ale nie mogłem, nie rozumiesz? Zajęło mi siedemnaście lat, żeby się poskładać. - I nie było w jego życiu żadnego Ricka, żadnej niewygodnej obręczy złota na jego palcu - A teraz stoisz przede mną i nie wiem... Nie wiem co robić, Flo. Po prostu. Nie wiem, co możemy z tym wszystkim zrobić - wzruszył ramionami; niewinny, jakiś niemalże dziecięcy w tej swojej bezsilności - Myślisz, że damy radę rozejść się tak po prostu? A jeśli nie? Jeśli nie, to co?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Rainier National Park”