WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zima w Seattle - jak w każdym innym ukrytym pod grubą warstwą śniegu mieście - robiła na niej ogromne wrażenie. Nieprzerwanie od wielu lat Lottie była zachwycona najpierw typowo jesienną aurą, spadającymi liśćmi i mieniącymi się wieloma barwami parkami, a potem konturami drzew, które - pozbawione ozdób - musiały uznać wyższość lecącego z nieba puchu. Ten, choć budził liczne obawy wśród kierowców niecierpliwie czekających w tworzących się w centrum miasta korkach, należał do grona jej ulubionych elementów zimowego krajobrazu. Miała wrażenie, że Zoey również znalazła w swoim dziecięcym sercu odrobinę miejsca na miłość nie tylko do widywanych w gorącej Kalifornii palm, ale i do płatków śniegu, których najróżniejsze kształty i tory lotu lubiła śledzić, siedząc na wyłożonym miękkimi poduszkami parapecie okna w salonie. Charlotte wielokrotnie siadywała tam razem z nią, szukając nie tylko inspiracji dla kolejnych obrazów, ale przede wszystkim relaksu, na który w pełni pozwalała sobie dopiero wtedy, kiedy ona, córka i Blake'a znajdowali się w apartamencie jednego z wyższych wieżowców w Seattle.
Decyzja o powrocie do Szmaragdowego Miasta nie była prosta, ale konieczna, gdy nieustanne kursowanie między nim, Los Angeles a Nowym Jorkiem stało się uciążliwe dla wszystkich. Rozwijające się w zawrotnym tempie kariery nie były z kolei przeszkodą dla kolejnej próby - mimo wielu trudności, problemów, innych osób - stworzenia związku, rodziny, domu.
Byli r a z e m.
Dom. Chyba właśnie tak mogłaby określić to miejsce, gdyby nie fakt, że ten prawdziwy, dopiero niedawno kupiony, stał przy jednej z głównych ulic przedmieścia Seattle, czekając na swój moment i ekipę remontową, która miała się tam pojawić tuż po Nowym Roku.
Ten zbliżał się wielkimi krokami, choć data wciąż wydawała się odległa, kiedy po mieszkaniu kręciło się mnóstwo ludzi. Świąteczny szał zawitał również do czterech kątów Charlotte i Blake'a, dlatego mieszkanie od kilku godzin wypełnione było melodią odpowiednich dla tej pory roku piosenek, donośnym śmiechem zgromadzonych i echem rozmów prowadzonych przy syto zastawionym stole.
Charlotte nigdy nie była osobą żarliwie wierzącą, ale okres Bożego Narodzenia od dawien dawna traktowała jako dobrą okazję do spotkań z rodziną i przyjaciółmi, do kupna prezentów i spędzenia czasu w atmosferze wolnej od trosk i problemów. Cieszyły ją zatem - mimo kiepskiej utrzymującej się od jakiegoś czasu tamtego dnia kondycji - nawet uszczypliwości wymieniane między Jackie i Elizabeth, zaczepki, którymi obrzucały się jej siostry oraz zamieszanie, którego potrafiła narobić Gia, chcąc zwrócić na siebie uwagę wszystkich gości, których dzielnie żegnała o zdecydowanie zbyt późnej jak na sześciolatkę porze.
Potem zapanowała cisza. Wszyscy wrócili do swoich domów, zapraszając na liczne wizyty u siebie, Zoey znalazła się w łóżku, przed snem zapewniając, że o poranku otworzy wszystkie pozostałe prezenty, jedzenie zniknęło ze stołu, a w apartamencie zapanował półmrok rozproszony jedynie przez blask kilku ustawionych w salonie świeczek oraz zawieszonych na choince lampek.
- Cieszę się, że kolejne święta dopiero za rok - westchnęła ciężko, kiedy wraz ze szklanką wody usiadła na kanapie, wpatrując się w twarz Blake'a. - Zoey powiedziała, że obiecałeś zabrać ją na łyżwy. Dowiem się, ile jest w tym prawdy? - mruknęła w rozbawieniu, unosząc brew w geście wyrażającym zwyczajne, niewinne zaciekawienie tym, jak wiele planów na jutrzejszy dzień miał Blake wraz z córką i czy uwzględniały one planowaną w ramach jednego z wielu prezentów wizytę w domu, którego Zoey jeszcze nie miała okazji widzieć.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake, w przeciwieństwie do Charlotte, nie był fanem chłodniejszych miesięcy, o ile w grę nie wchodziło aktywne uprawianie sportów zimowych, wszak te niezwykle lubił. Potrafił na długie godziny zaszywać się pośród zamglonych, górskich szczytów i uważnie odkrywać nowe barwy kolorowych, jesiennych liści, a w następstwie zastanawiać się, kiedy zostaną one oprószone pierwszą warstwą białego puchu.
Ostatni rok minął niesamowicie szybko i intensywnie; zmiany, jakie zaszły w jego - ich - życiu podczas jednego, pozornie zwyczajnego wakacyjnego urlopu, tylko dodawały mijającym dniom i nocom rozpędu. Zobowiązania mężczyzny dotyczące stworzenia ścieżki dźwiękowej do jednej z większych produkcji kinowych zbiegły się w czasie z rozwijającą się karierą Charlotte, a i tak priorytetem obojga była Zoey i to, aby nie czuła się przez żadne z nich zaniedbana. Dzielenie się opieką, jak i pokonywanie poszczególnych stanów w drodze do tego obranego - niezależnie, czy Nowego Jorku, czy Kalifornii - na początku nie należało do najłatwiejszych, ale przecież... nie lubili, kiedy było zbyt łatwo.
Odważne decyzje; niektóre podjęte pod wpływem chwili, inne dokładnie przemyślane, towarzyszyły im w codziennych rozterkach, długich rozmowach z lampką wina w dłoni, drobnych sprzeczkach i kojąco przyjemnym godzeniu się. Jedną z nich był powrót do Szmaragodwego miasta; miejsca, gdzie wszystko się zaczęło, a ich drogi na nowo przecięły na jednym z bożonarodzeniowych jarmarków kilka lat wcześniej. Wtedy - tak myślał - ani Lottie, ani jemu, nie przyszłoby do głowy, że kiedykolwiek będą mogli dzielić dom, nazywając przy tym siebie nawzajem rodziną.
Tuż po przekręceniu w zamku, bezwiednie wypuścił powietrze z ulgą, tym samym przybierając na twarz błogi wyraz spokoju. To nie tak, że odliczał w myślach minuty, wsłuchiwał się w odgłos przesadnie głośno tykających wskazówek i zastanawiał się, kiedy ostatni goście wyjdą, aczkolwiek poczuł ulgę, kiedy salon wypełniła... cisza. Po krótkiej rozmowie z Gią oraz tym, jak odprowadził spojrzeniem Charlotte, która wraz z nią skierowała się do sypialni córki, zajął się sprzątaniem wszystkiego ze stołu. W tle cicho leciała - dla odmiany od świątecznych melodii - składanka jego ulubionych, klasycznych kompozycji, jednak bynajmniej nie szukał w żadnej z nich inspiracji.
- Zostało tyle jedzenia, że wydaje mi się, że przez następny rok będziemy je dokańczać - mruknął niby na poważnie, lecz niedługo później uniósł kącik ust w rozbawieniu. Po tym, jak część naczyń wylądowała w zmywarce, Blake starannie umył ręce i sięgnął po dwa pękate kieliszki i butelkę ze stojącym na blacie czerwonym winem, którego nie dopili przy kolacji. Nim rozlał burgundowy trunek, rozpiął jeszcze przedostatni guzik w eleganckiej, jasnej koszuli. To, że nie darzył ich już awersją, nie oznaczało, że przesadnie się z nimi polubił.
- Zaproponowałem Zoey, byśmy jutro pojechali do schroniska dla bezdomnych i podzielili się tym, co jest jeszcze nietknięte - wyjaśnił pokrótce, rozlewając trunek i kierując się w stronę sofy, na której siedziała blondynka.
- Uznała, że to trochę nudne, więc musiałem wymyślić coś ciekawszego, by ją zachęcić do pomocy. - Wyciągnięta dłoń z jednym z kieliszków znalazła się niedaleko dłoni Charlotte, wraz z jego uniesioną w pytającym wyrazie brwią.
- Nie smakowało ci? Jacqueline przywiozła jeszcze trzy inne, tak w razie czego. Pewnie chciała się pochwalić nowymi zdobyczami - skwitował z krótkim śmiechem, siadając na sofie i zerkając na tańczące w kominku elektrycznym jasne ogniki, które migotały w odbiciu dużych, przeszklonych drzwi przesuwnych, dzięki którym można było wyjść na balkon.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Niepewność związana z przyszłością - wszak różne, czasami szalone pomysły wciąż wielokrotnie pojawiały się w ich głowach zupełnie niespodziewanie - niezwykle płynnie przeplatała się z poczuciem zbudowanej wspólnymi siłami stabilizacji. Możliwość powrotu po ciężkim dniu w galerii do domu, w którym czekali na nią Zoey i Blake - lub kiedy to ona wraz z córką czekała na niego - koiła wszystkie zmysły, pomagała w trudnych momentach, napawała wiarą w chwilach zwątpienia. To wszystko - kolejne wystawy, rozwój dotychczasowych przedsięwzięć, zawieranie nowych umów i powstawanie coraz szerszej sieci kontaktów - niosło dużo więcej radości, gdy każdy sukces mógł być celebrowany w gronie najbliższych, bez względu na to, czy do kieliszków przelewany był prawdziwy szampan, czy jedynie ten przeznaczony dla dzieci, aby Gia nie czuła się pominięta.
Charlotte od dawna nie zastanawiała się, nie gdybała, nie snuła miliona scenariuszów, wśród których wcale nie musiało być miejsca dla tego właściwego. Znała swoje stanowisko. Wiedziała również, jakie było to męskie, a wspomnienie tamtej nocy na balkonie apartamentu w Los Angeles wielokrotnie przywoływało na usta uśmiech, z którym nie potrafiła i zwyczajnie nie chciała walczyć.
Wypowiedziane wtedy z całą stanowczością w porządku nie brzmiało co prawda jak typowa reakcja na propozycję małżeństwa, ale w ich przypadku nie istniały przecież elementy takie jak schemat czy szablonowość. Załatwienie spraw, które zostawiła wtedy w Seattle oraz tych, które czekały na nią w Nowym Jorku, było wyzwaniem trudnym, ale wykonalnym, a jednym z wielu poważnych skutków była możliwość spędzenia obecnych świąt w gronie, w którym czuła się najszczęśliwsza.
Mimo to również ona dopuściła do siebie ulgę związaną z ciszą i spokojem, które po długich godzinach zawitały do ich apartamentu, choć po poszczególnych pomieszczeniach wciąż poruszała się w kupionej specjalnie na ten wieczór kreacji, nawet jeżeli z tyłu głowy już planowała długą, relaksującą kąpiel.
- Zoey wciąż nie daje za wygraną. Powiedziała, że gdybyśmy mieli pieska, on mógłby pomóc z jedzeniem - skwitowała, wywracając oczami. Spryt, jakim wykazywała się ich córka, był powodem do dumy, bo przecież nie każde dziecko było tak rezolutne i inteligentne, ale czasami budził obawy związane z tym, w którym kierunku ta bystrość mogłaby pójść.
- Ach, więc teraz zostanie jeszcze filantropką - podsumowała z rozbawieniem, ale i podziwem dla pomysłu, na jaki wpadł Blake. Z dużo mniejszym entuzjazmem spotkała się informacja o reakcji Zoey, choć i w tym przypadku Charlotte nie mogła odmówić mężczyźnie tego, jak inteligentnie podszedł ich pociechę. - Zatem schronisko i łyżwy przed obiadem, a po południu wycieczka na przedmieścia? - zagaiła, chcąc upewnić się, jak prezentowały się plany na jutrzejszy dzień i jednocześnie zorientować się, czy wśród długiej listy zajęć znalazłaby się chociaż odrobina miejsca na odwiedziny u kogokolwiek z rodziny. Ten fragment grafiku niekoniecznie odpowiadał blondynce, ale myśl o rozczarowaniu Jackie i Wayne'a, sióstr czy nawet własnej matki sprawiała, że Lottie była skłonna wygospodarować przynajmniej godzinę.
Zsunąwszy ze stóp wygodne, acz nieco męczące szpilki, Charlotte z nieskrywanym zadowoleniem wcisnęła się w oparcie ogromnej kanapy, odbierając od Blake'a kieliszek z winem. Również i tym razem - podobnie jak przy kolacji - zrezygnowała jednak ze zrobienia chociaż łyka.
- Twojej mamie można zarzucić wiele, ale na pewno nie to, że przyniosłaby nam beznadziejne wino - skwitowała, również zanosząc się śmiechem. Lottie doceniała to, że Jackie dbała o zapas alkoholu w ich domowym barku, ale mimo to pokręciła głową. - Nie mam ochoty. I bez tego szumi mi w głowie. To był długi dzień - westchnęła, szybko żałując użycia tak wielu wymówek, które nawet w jej opinii nie brzmiały wiarygodnie.
Mimo to uśmiechnęła się czule, zaraz potem przenosząc wzrok na bogato przyozdobioną choinkę.
- Znów przesadzili z prezentami - odparła, kiwając głową w kierunku stosu paczek znajdujących się tuż pod drzewkiem.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet w porę taką jak ta - śnieżną, zimową, przyozdobioną w setki mieniących się światełek i aurę świąt, których przez kilka lat nie obchodził - mógł bez zawahania stwierdzić, że lubi swoje życie. Codzienność obfitującą w co raz to nowe wyzwania, doświadczenia i role, w jakich mógł się sprawdzić. Starał się nie zawieść - ani Charlotte, ani ich córki, ale też trzymać rękę na pulsie, kiedy jego obecność była niezbędną w pracy. Ta - nie mająca ściśle określonych godzin, była z jednej strony elastycznie komfortową, a z drugiej nie do końca potrafił przewidzieć termin, na jaki będzie musiał się wyłączyć. Przez to - między innymi - w trakcie rozpakowywania świątecznych prezentów ewakuował się na parę minut na balkon tuż po krótkim: przepraszam, zaraz wrócę. Informacja, którą usłyszał dzięki trzymanemu przy uchu smartfonowi była zarówno kuszącą, jak i nieco problematyczną. Wrócił, przyozdabiając wargi uśmiechem, jaki miał tyle samo w sobie prawdy, co zadumy i dyplomatycznego wyuczenia.
- Nie wystarcza jej ten, którego kupili moi rodzice? - Westchnął ciężko i pokręcił głową, w następstwie upijając niewielki łyk alkoholowego trunku. Odstawił na stolik kieliszek i odruchowo spojrzał w kierunku sypialni córki. Nie mógł bez cienia zawahania powiedzieć, iż nie rozumie jej; rozumiał, prawdopodobnie nawet lepiej, niż chciałby. Będąc w jej wieku wielokrotnie słyszał odmowy, wszak nie było czasu na takie obowiązki, jakim było żywe stworzenie, które wymagało czasu, zaangażowania i opieki. Najgorszym było to, że tę odmowę - zaraz obok stanowiska mówiącego, że nie będzie miał rodzeństwa - pamiętał do tej pory. I każdą kolejną, ponieważ... tak, był tak samo uparty, jak i Zoey. A może ona była w tej kwestii zbyt podobna do niego? Przygryzł dolną wargę z zamyśleniem i wzruszył lekko ramionami.
- Jak przeniesiemy się nad przedmieścia, możemy spróbować wziąć do siebie tego od Wayne'a i Jackie. Planują na wiosnę podróż, nie będzie ich kilkanaście dni. Poranne wychodzenie być może zmieni jej wizję - zasugerował, uznając, że ta opcja - zaraz obok twardego: nie będziesz miała psa, a złamaniem się i spełniania prośby kilkulatki, była najrozsądniejsza. Później ewentualnie zastanowią się nad tym, co wtedy, jeżeli Gia będzie chciała zaadoptować zwierzaka przygarniętego na okres krótkich wakacji dziadków.
- Póki jeszcze wydaje nam się, że mamy wpływ na to, kim może być... - Skinął potakująco głową, a na jego wargach rozciągnął się szeroki uśmiech. Oboje zapewne musieli zdawać sobie sprawę z tego, iż Zoey prawdopodobnie sama doskonale wyczuje, w jakim kierunku będzie chciała podążać w przyszłości. Oni mogli za to wpajać jej dobre wartości i trzymać kciuki, aby córka od najmłodszych lat czuła, że ma w nich wsparcie.
- A wieczorem... - Urwał na moment, kiedy sygnał przychodzącej wiadomości zaabsorbował jego uwagę. Wychylił się do przodu, sięgając po leżący obok kieliszka telefon, a kącik jego ust drgnął w krótkim uśmiechu, jaki szybko zmył z twarzy i wrócił do wcześniej podjętego tematu.
- Wolałabyś pojechać do twojej mamy albo sióstr, czy moich rodziców? Chyba że grzecznie odmówimy i zostaniemy w domu... - Tajemniczy błysk w oku sprawnie skomponował się z tymi, jakie przyozdabiały kominek. Wzrok mężczyzny podążył w tym samym kierunku, co i spojrzenie blondynki, kiedy powoli podniósł się z sofy i ruszył do starannie zapakowanych prezentów. Nie musiał się zastanawiać nad tym, po jaki miał sięgnąć, choć upominek od niego, był schowany w jeszcze jedną, zdradzającą mniej szczegółów, szarą torebkę z naklejoną (własnoręcznie zrobioną przez Zoey) choinką.
- Agentko Hughes, widziałem, że ktoś zostawił dla ciebie jakiś drobiazg - oświadczył, wręczając jej torebkę. W środku, z pełną celowością, znajdowała się wybrana przez niego bielizna w kolorze, który tak bardzo uwielbiała Lottie. Oprócz niej, gdyby ten czerwony jednak nadal do niej nie przemawiał (a szkoda, bo wreszcie mógłby powiedzieć, że widział ją w czerwonej bieliźnie) był jeszcze czarny, cienki szlafrok i niewielka buteleczka perfum.
- Na pewno wszystko w porządku? -
podjął po chwili, kiedy z kieliszkiem wina usiadł na kanapę. - Dzień był długi i męczący, ale... - Uważne spojrzenie, jakim przesunął po jej sylwetce nie było z serii tych, w których mogła dostrzec w odbiciu jego oczu przekonanie. I to nie tak, że o coś ją podejrzewał, może najzwyczajniej w świecie się... zaniepokoił.
- To bardzo wymowne, kiedy odmawiasz mi wspólnego napicia się wina - zawyrokował, samemu pociągając kolejny łyk, przy którym wciąż utrzymywał wzrok na wysokości kobiecych tęczówek.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Równowaga, jaka zapanowała w ich codzienności - wspólnej, stworzonej mimo wielu przeszkód, w tym nie zawsze łatwych charakterów - zdawała się być najlepszym trofeum za włożone w tę żmudną pracę trudy. Z perspektywy czasu Charlotte raz jeszcze mogła z dumnie uniesioną brodą stwierdzić, że nie żałowała absolutnie niczego, nawet jeżeli skomplikowaną czynnością wielokrotnie okazywała się nawet rzecz tak banalna, jak dopasowanie dwóch różnych grafików do siebie nawzajem i czasu, który pragnęli poświęcić córce na przykład podczas krótkiego, spontanicznego wyjazdu za miasto. Bywało ciężko, ale obrazki pokroju dzisiejszego wieczoru utwierdzały Lottie w przekonaniu, że było warto - tak po prostu.
- Najwidoczniej przemówienie do rozsądku naszej córce jest trudniejsze niż moglibyśmy się spodziewać - podsumowała krótko, pozwalając sobie na nieznaczne wzruszenie ramionami. Nie lubiła odmawiać Zoey czegokolwiek, ale pies - lub jakiekolwiek inne zwierzątko, nawet jeżeli wspierające rozwój brzdąca w wieku małej Griffith - nie wchodził w grę. Hughes była pewna, że istniały inne, nieco mniej ryzykowne sposoby na to, by wpoić córce wartości takie jak poczucie odpowiedzialności i obowiązku, nawet jeżeli niekoniecznie przypadały one do gustu samej zainteresowanej. - Być może. Lub może okazać się, że będzie się z tym świetnie czuła, a nam zabraknie argumentów. Nie jestem pewna, czy warto ryzykować - westchnęła, opuszkami palców masując skronie. Pomysł sam w sobie wydawał się prosty i skuteczny, ale Zoey bywała - to ci niespodzianka - dość nieprzewidywalna, co Charlotte i Blake’owi mogło odbić się donośną czkawką.
Lottie wielokrotnie zastanawiała się, czy ona lub Blake dawali się własnym rodzicom aż do tego stopnia. Być może znów przeanalizowałaby tę kwestię, gdyby nie specyficzny dźwięk wibrującego na blacie stolika do kawy telefonu. Jej własny znajdował się na szafce w sypialni, wyciszony, by nic nie mogło przeszkodzić w rodzinnym spotkaniu. Z jednej strony przyzwyczaiła się do tego, że Blake nie wychodził z podobnego założenia i nie decydował się na takie rozwiązania, z drugiej zaś wielokrotnie łapała się na tym, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby po prostu wyłączył urządzenie.
- Nie wiem. Mamy na to w ogóle czas? - zagaiła tonem, który co prawda pozbawiony był wyrzutu, ale który jednoznacznie nawiązywał do brzęczącej przed momentem komórki. Była ciekawa, co się wydarzyło i dlaczego absorbowało to męską uwagę zarówno w większym gronie, jak i nawet w chwili, którą dzielili tylko we dwoje.
Kwestia prezentów nie wydawała się zatem dobrym zamiennikiem tego tematu, ponieważ nie było żadną tajemnicą, że Charlotte dużo bardziej wolała coś komuś dawać niż brać dla siebie. Mimo to przyjrzała się najpierw oznakowanej rękodziełem Zoey torbie, potem pudełku, do którego ostatecznie zajrzała.
- Nie sądziłam, że łatka agentki zostanie ze mną na zawsze - mruknęła pod nosem, opuszkami palców przesuwając po cienkim materiale bielizny. Z trudem zapanowała nad chęcią parsknięcia śmiechem, bo tak intensywna czerwień, mimo upływu lat, wciąż nie stała się jej ulubionym kolorem. Doceniała jednak zarówno dozę żartu, jak i krój i ogólny wygląd kompletu. Raz jeszcze musiała przyznać, że Blake Griffith miał niezwykle dobry gust zarówno w kwestii doboru bielizny, jak i zapachu perfum, które również zdążyła obejrzeć.
- Na pewno. - Krótkie zapewnienie miało uciąć temat, a moment, w którym Charlotte zbliżyła się do Blake’a, całkowicie rozproszyć męskie myśli, o co zadbała osobiście, składając na ustach partnera krótki pocałunek. - Dziękuję. Wspomniałam już, że jesteś moim ulubionym Świętym Mikołajem? - rzuciła zaczepnie, wracając do pozycji siedzącej, chociaż tym razem usadowiła się na kanapie przodem do Blake’a tak, aby mieć jak najlepszy widok na jego twarz. To właśnie na jej wysokości zatrzymała swoje roziskrzone spojrzenie.
- Wymowne? Czemu? Może po prostu mam dla ciebie inną propozycję? - zasugerowała, marszcząc nos w typowy dla siebie sposób. Gest ten pozostawał z nią niezmiennie od wielu lat i stanowił wyraz naprawdę niezliczonej ilości emocji, ale w połączeniu z uroczym uśmiechem nie mógł oznaczać niczego złego.
- Wolisz dostać i odpakować swój prezent teraz czy po wspólnej kąpieli i odpakowaniu z bielizny mnie? - zaproponowała, nie mogąc powstrzymać się przed tym drobnym, niewinnym żartem, pod wpływem którego uśmiechnęła się zawadiacko, jednocześnie niecierpliwie wyczekując odpowiedzi ze strony Blake’a.
Dzień był, jak wielokrotnie zostało wspomniane, długi męczący, ale zamiłowanie do świątecznego okresu sprawiło, że Charlotte chciała wcale nie chciała go jeszcze kończyć.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sinusoida zdawała się nie opuszczać ich relacji, a dzielnie trwała, przez te wszystkie lata prowadząc ich przez wysokie góry z pięknymi, zapierającymi dech w piersiach widokami, jak i nieprzyjemnie ciche depresje doły, podczas których mężczyzna znikał za białą mgiełką wydychanego z płuc dymu, by nie powiedzieć w nerwach o kilka słów za dużo. Sięganie po paczkę papierosów nie było od dłuższego czasu czynnością częstą, a zaledwie pojawiała się w myślach Griffitha w trudniejszych momentach, zawsze starając się robić to gdzieś poza wzrokiem Charlotte i Zoey, nawet jeżeli zdawał sobie sprawę, że Lottie doskonale wiedziała kiedy wracał do mieszkania niosąc między włóknami koszulki zapach tytoniu. Znała go zaskakująco dobrze, choć problematycznym bywało to, że on sam niekiedy odnosił wrażenie, że samego siebie zna zbyt mało.
- Całe szczęście, że oprócz psa nie nalega jeszcze na to, by w naszym domu pojawiła się siostra, albo brat - powiedział, spoglądając przeciągle na blondynkę, a potem patrząc po sobie. Nie tak dawno temu sama Jackie ponownie postanowiła przypomnieć, jaki to męczący w tymże temacie był Blake, a on cały jej wywód skwitował wywróceniem oczami, woląc udać, że tego nie pamięta, zamiast przyznania się, że pamięta o tym całkiem dobrze. Z trudem ugryzł się w język nie dodając, że ona - jako babcia - stała się zanadto nadgorliwa ze swoimi mało subtelnymi sugestiami odnośnie powiększenia ich rodziny. Dobrze, że to zrobił, wszak ona i Wayne - nie umniejszając matce Charlotte - zdaniem mężczyzny, jako dziadkowie spisywali się na medal. W oczach Zoey, jak zakładał, było podobnie. W zasadzie mógł nawet powiedzieć, że bycie dziadkami wychodziło im lepiej, niż bycie rodzicami.
- Oczywiście - potwierdził, przekierowując spojrzenie z kobiecej twarzy na telefon, który raz jeszcze zawibrował, aczkolwiek Blake już po niego nie sięgnął, a zbył ewentualną odpowiedź krótkim wzruszeniem ramion.
- Napisałem kochance, żeby nie nalegała; zobaczymy się w wieczór przed Sylwestrem, pamiętam, że masz wtedy coś do załatwienia - oznajmił lekko, a kąciki ust uniosły się w rozbawionym uśmiechu. Rzecz jasna zgrywał się; nie z tym, że mniej więcej wiedział jak prezentuje się grafik Hughes, aczkolwiek bynajmniej nie planował na tamten czas randek.
- Philip próbuje mnie przekonać, bym pojawił się na bankiecie u Nelsona - sprecyzował, całość wieńcząc wymownym wywróceniem oczami, a w następstwie krótkim śmiechem. Nie dodał nic więcej, ponieważ liczył, że pamiętała jego opowieść o tym, jak znany scenarzysta po zobaczeniu go tuż po wizycie w studiu tatuażu, z zafoliowanym nowym tatuażem i na dodatek w sportowym ubraniu, nie potraktował zbyt poważnie jego umiejętności i na dzień dobry próbował zbyć mówiąc, że nie szukają do filmu rapera. Griffith, wielokrotnie - głównie w przeszłości - osądzany po wyglądzie i łatce byłego więźnia, nie wziął tego do siebie, kulturalnie sprostował niedomówienie i pożegnał się, zaś Nelsonowi zrobiło się głupio na tyle, że wciąż próbuje raz jeszcze ich ze sobą skonfrontować.
- Gdybyś miała czas, moglibyśmy pójść razem, ale jesteś zajęta, a ja się tam zanudzę -
mruknął, dopijając wino i odkładając kieliszek na stolik, a w międzyczasie kątem oka spoglądając na rozpakowywany prezent. Kiedy ten spotkał się z aprobatą, dumnie zadarł wyżej podbródek i uśmiechnął się pod nosem, wcześniej odwzajemniając jej pocałunek.
- Agentka Charlotte Hughes była całkiem... całkiem pociągająca. -
Rozłożenie rąk na boki świadczyło o tym, że nie mógł nic na to poradzić, że tak uważał. Zresztą, nie było też tajemnicą to, że lubił twarde charaktery.
- Te twoje wcielenie też lubię - zapewnił, dodając do tego potakujące skinienie głową. Najbardziej liczyło się to, w jakiej roli ona czuła się najlepiej, a widział, jak pozytywnie działały na kobietę godziny spędzone przy płótnie, zatem szkoda byłoby zmarnować talent i poświęcić go na łapanie przestępców.
- Tak możesz do mnie mówić - rzucił miękko, sunąć kciukiem po delikatnej skórze kobiecego uda. - Myślę, że prezent może poczekać - skwitował, podnosząc się powoli z kanapy i wyciągając do Lottie dłoń.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Tor, na który zeszła ich rozmowa, opiewał w wiele pagórków i zakrętów, których pokonanie miało być niezwykle trudną przeprawą, choć Blake wcale nie musiał zdawać sobie z tego sprawy.
Być może dlatego kąciki kobiecych warg drgnęły w uśmiechu, a całość raz jeszcze została obrócona w żart - prawdopodobnie mniej śmieszny, gdyby Lottie wiedziała, co było tematem niektórych rozmów mężczyzny i jego matki. Jej własna już dawno zrezygnowała bowiem z pewnych sugestii i aluzji, dużo większą uwagę przykładając do tego, by być lepszą babcią niż rodzicem.
- Czy to przypadkiem nie ty wypominałeś Jackie i Wayne’owi bycie jedynakiem? - mruknęła w odpowiedzi, raz jeszcze pozwalając sobie na rozbawienie związane z tą historią. Ilekroć sobie o tym przypominała, tyle razy miała w głowie obraz tupiącego nogą, małego Blake’a, dla którego pojawienie się na świecie upragnionego rodzeństwa było sprawą priorytetową.
Nie wiedziała, jak na ewentualne powiększenie się ich rodziny zapatrywałaby się Zoey, ale miała wrażenie, że reakcja ich ukochanej sześciolatki niosłaby ze sobą dużo więcej entuzjazmu niż miałoby to miejsce w przypadku jej ojca.
- Teraz chyba powinnam przeorganizować swój grafik i uniemożliwić wam schadzkę - westchnęła przeciągle w udawanym rozczarowaniu dla męskiej postawy i to bynajmniej nie dlatego, że próbował wcisnąć jej bajeczkę o spotkaniu z kochanką. Była szczerze zainteresowana tym, co było na tyle ważne, by znajomi z branży nękali go telefonami nawet w świąteczny wieczór. - Jeżeli nie przeszkadza ci eleganckie spóźnienie, możemy tam pójść - zasugerowała, zerkając na mężczyznę kątem oka. Choć jej własne doświadczania zawodowe znacząco różniły się od tych, które posiadał Blake, to jednak niewątpliwie każde z nich było boleśnie świadome siły pewnych kontaktów i koneksji. Ta myśl wystarczyła, by przyjęcie zaproszenia stało się perspektywą nieco bardziej prawdopodobną, nawet jeżeli pierwotnym planem na najbliższe dni były zajęcia zupełnie innego sortu.
Cichy chichot nie był reakcją, na którą Charlotte pozwalała sobie często, ale Blake - mimo upływającego w zawrotnym tempie czasu - wciąż potrafił ją do takowej sprowokować. Świadomie czy nie, sprawiał, że zapominała o konwenansach, o tym, co wypadało, a co niekoniecznie. Daleko idąca swoboda sprawiała, że mogła być albo wziętą malarką, albo odpowiedzialną matką, albo kobietą z klasą, albo roześmianą optymistką, albo kimkolwiek tylko chciała. Poczucie akceptacji, jakie oferował jej Blake, wystarczało, by kontrola odchodziła na bardzo odległy plan.
- Czyżby? O ile mnie pamięć nie myli, zwróciłeś na mnie uwagę, kiedy wróciłam do malowania - zagaiła, unosząc brew. Być może nieco podkoloryzowała całą historię, o ile tak można było nazwać tamtą pamiętną noc, gdy sushi i malowanie portretu nie okazały się interesujące na tyle, by poświęcili im więcej czasu, ale fakt, że Blake o jej pracy w FBI mówił jak o czymś pociągającym, był dość niespodziewany, nawet jeżeli utrzymany w żartobliwym tonie. - Ja też je lubię. Dużo bardziej niż stos teczek i kajdanki - przytaknęła, posyłając mężczyźnie uśmiech. Czuła się dobrze ze zmianami, jakie postanowiła wprowadzić do swojego życia i wcale nie żałowała podjętych na zawodowej płaszczyźnie decyzji. To między innymi one sprawiły, że czuła się spełniona, a jednocześnie miala możliwość zagwarantowania córce wszystkiego, czego ta mogłaby potrzebować, nie zapominając przy tym o sobie i własnych zachciankach.
- Ale dziś wybierzemy wannę - ostrzegła odpowiednio wcześniej, ani myśląc o tym, by po całym dniu w biegu odmówić sobie długiej kąpieli. Choć czas spędzany w łazience z Blake’m dość jednoznacznie kojarzył się z dalekimi od szybkich i orzeźwiających prysznicami, to ten późny wieczór miał upłynąć pod znakiem słodkiego lenistwa w towarzystwie swoim, rzucających słabą poświatę świeczek i aromatycznych olejków, których zapach dotarł do każdego kąta pomieszczenia, kiedy wanna wypełniała się wodą.
- Mówiłam ci już, jak dobrze prezentujesz się w tej koszuli? - rzuciła zaczepnie, wzrokiem mierząc męską sylwetkę w sposób sugerujący, że intensywnie biła się z myślami, nie mogąc zdecydować, czy bardziej wolała go w tym wyjściowym wydaniu, czy może w tym przeznaczonym jedynie dla jej oczu.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od kiedy pamiętał rodzice wpajali mu, że może mieć wszystko, czego tylko zapragnie, choć bynajmniej nie miało to stanąć na jego drodze tak po prostu, bez wysiłku płynącego z jego strony. Chęci, mobilizacja, systematyczna praca - między innymi te czynniki sprawiały, że stawiane kroki zbliżały go do osiągnięcia sukcesu i muśnięcia na początku samymi opuszkami palców obranego celu, aby finalnie dosięgnąć go i zgarnąć dla siebie. Długo w to wierzył, aczkolwiek wraz z mijającym czasem zdał sobie sprawę z tego, iż życie nie może być aż tak proste; że nie wystarczą nasze chęci, nasze działania, nasza praca, wszak na triumf w różnych dziedzinach składało się więcej bodźców, w tym inni ludzie. Pewnie i to wytknął w złości rodzicom - że karmili go pustymi frazesami, jakie zaledwie miały wypełnić pustą przestrzeń wielkiego domu, na pozór pełnego życia, choć tak często panowała w nim cisza. Prędko jednak złość mu przechodziła, tym samym zamieniając się w zrozumienie i pokorę, a wizja budowania swojego wymarzonego życia i tej najlepszej dla siebie codzienności, rosła na fundamentach własnej siły włożonej w projektowanie przyszłości.
Czy ta - teraz, w tym momencie; w Szmaragdowym mieście, do którego żywił sprzeczne uczucia - była dla niego satysfakcjonująca?
Krótki, przelotny uśmiech wykwitł na jego ustach, kiedy Charlotte słusznie podjęła temat, którego on nie ubrał w głośne słowa. Bardziej Jackie, niż Wayne, lubiła wypominać mu to, że on dawniej wypominał im brak czasu, tymczasem ich wspólne życie z Lottie było wyścielone wieloma kompromisami, setkami godzin spędzonymi na lotniskach i w samolocie, by móc znaleźć dla siebie choć dzień w pękających w szwach grafikach. Może nie dosłownie; zdania matki nie były aż tak brutalne, a ich wydźwięk dograł sobie w głowie samemu, doskonale wiedząc, że w oczach rodzicielki mógł wychodzić na hipokrytę.
...a raczej nie jej, a tych, które widział w odbiciu tęczówek Charlotte. Sam dla siebie od wielu lat był najsurowszym sędzią, a stawiane wyroki, o ironio, nie zawsze były słuszne i często padało znienawidzone słowo.
Winny.
- Nie będę zmuszał cię do takich poświęceń, Lottie - skwitował z cieniem wcześniejszego uśmiechu. - Jeśli nie schadzka z kochanką, myślałem jeszcze nad wybraniem się na jarmark. Ciekawe, czy nadal można spotkać na nim tak interesujące kobiety, jak kiedyś - mruknął z udawanym zamyśleniem, skrobiąc się przy tym po krócej niż zazwyczaj przystrzyżonym zaroście. Nie musiał - tak mu się wydawało - tłumaczyć do czego zmierzał i co miał na myśli, skoro nawiązania do wielu momentów ze wspólnie tworzonej historii towarzyszyły im często, nie oczekując przy tym na żadne sprostowania czy wyjaśnienia. Tym razem - na co liczył - było podobnie, a i Hughes miała gdzieś z tyłu głowy zimowe popołudnie, podczas którego przypadek zwabił ich do tego samego lokalu.
- Wiesz, że... nie do końca... - Zaciśnięcie zębów na dolnej wardze powstrzymało parsknięcie śmiechem. - Zwróciłem na ciebie uwagę wtedy, kiedy zawartość twojego żołądka niemalże nie udekorowała mi tapicerki w karawanie - wyjaśnił, unosząc bezradnie dłonie w geście kapitulacji. Ciekawostka z serii: tego chyba o mnie nie wiedziałaś.
I to nie tak, że już wtedy w chaosie jego myśli pojawiła się jej sylwetka wynurzająca się z jego pościeli nad ranem, a zamiast przez głowę przeszła myśl, że... wolałby, by nie kończyła w łóżku kogoś, kto chciał się nią tylko zabawić, a rano zapomnieć. W końcu sam również niestety bywał takim facetem; podobnym do tego, którego poznała wtedy, w klubie.
- Mam w niej zostać? - Uniósł pytająco brew, zatrzymując się w połowie rozpinania guzików. - Nie ma sprawy. Ty się rozbierzesz, ja popatrzę i każdy będzie zadowolony - rzucił z zawadiackim uśmiechem, opierając się pośladkiem o wannę, lecz wzrok utrzymywał na poziomie oczu blondynki.
- Gia dziś też była pod koniec dnia wymęczona, powinna długo spać -
podjął niby ot tak, dokręcając kurek z ciepłą wodą, jaką przyozdobiła unosząca się na górze piana.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Wszystko było pojęciem bardzo umownym, szczególnie w nieco liczniejszej pod względem liczby dzieci rodzinie. Elizabeth i Robert dokładali wszelkich starań do tego, by ich pociechom niczego nie zabrakło - może poza rodzicielskim czasem, odrobiną czułości i zaufaniem, które państwo Hughes wielokrotnie nadszarpnęli nie tylko w okresie beztroskiego dzieciństwa swoich córek, ale także w chwili, w której te były już zupełnie dorosłe.
Jaką bowiem radość dawało rzekome wszystko, kiedy kilka innych osób w domu również mogło to mieć? Materialny wydźwięk tego stwierdzenia za dzieciaka nie dawał Charlotte spokoju, obecnie zaś stał się niewiele wartą frazą, ponieważ Hughes zaczęła przykładać uwagę do rzeczy dużo istotniejszych. Zawrotna kariera, apartament na najwyższym piętrze, dom na przedmieściach i wakacje w najróżniejszych zakątkach świata - to wszystko mogła mieć przecież już dawno temu. Wystarczyłoby pójść ścieżką, na którą lata temu próbowali naprowadzić ją rodzice. Poczucie swobody i możliwość podejmowania własnych decyzji były jednak dużo silniejsze, dlatego tego, co ją otaczało, dorobiła się dużo później. Czy miałoby to jednak tak samo duże znaczenie, gdyby w domu zabrakło dziecięcego pokoju, z którego wielokrotnie dobiegał radosny śmiech Zoey i gdyby druga strona ogromnego łóżka w sypialni Lottie i Blake’a pozostawała wiecznie pusta?
To przecież stanowiło trzon i siłę jej wszystkiego.
- Nie jestem pewna, czy Gia wybaczy ci wyjście na jarmark w towarzystwie kobiety innej niż ona - skwitowała z przekorą, do swoich słów dodając krótkie wzruszenie ramionami. Zupełnie tak, jak gdyby dawała mężczyźnie wolną rękę, ale jednocześnie wolała ostrzec go przed ewentualnymi konsekwencjami takiego ryzyka.
Wędrująca ku górze brew i zatrzymana w połowie zwilżania ust wodą szklanka były wystarczająco wymownym wyrazem zaskoczenia, które równie dosadnie odmalowało się na całej twarzy Lottie. Dotychczas doceniała fakt, że w licznych rozmowach niezwykle rzadko powracali wspomnieniami do tamtego kiepskiego okresu sprzed kilku lat. Poznany wtedy mężczyzna nie zapisał się w kobiecej pamięci jako osoba, o której warto byłoby myśleć dłużej niż było to konieczne, a jej stanowiska - co oczywiste - nie zmieniło także późniejsze spotkanie w areszcie.
- Aha, chciałabym myśleć, że tamtej nocy bardziej urzekło cię zgubienie buta, ale prezent świąteczny sugeruje coś innego. - Nawet ona, mimo towarzyszącego jej tamtego poranka samopoczucia, pamiętała strzępki rozmowy, kiedy wśród licznych tematów zdołała pojawić się kwestia rzekomej czerwonej bielizny. Wtedy naprawdę nie brała pod uwagę możliwości, w której Blake faktycznie mógłby ją z niej ściągać, z perspektywy czasu zaś wiedziała, że lubiła, kiedy robił to właśnie on. - Chyba, że zmyślasz i chodziło o naleśniki - dodała nieco bardziej oskarżycielskim tonem, uznając, że zasada przez żołądek do serca pasowałaby tutaj idealnie, gdyby nie to, że chodziło o Blake’a Griffitha i jego skomplikowaną, często trudną naturę.
Zawadiacki uśmiech znów przyozdobił kobiece usta, a zakręcenie kurka z wodą pozwoliło Charlotte na dobre porzucić myśli związane z przygotowaniem kąpieli. Ta była gotowa.
Prawie.
- Mogę rozebrać się jako pierwsza, ale... - zaczęła, sięgając do zapięcia sukienki, które, ku jej zadowoleniu, znajdowało się na boku ubrania, dzięki czemu mogła szybko rozprawić się z zamkiem i pozwolić, by materiał opadł wzdłuż jej ciała. - Też lubię patrzeć - mruknęła w udawanym na potrzebę tej chwili oburzeniu, pod wpływem którego smukłe palce Lottie zajęły się pozostałymi guzikami przy męskiej koszuli.
- Mhm. Świetnie odnalazła się w roli pani domu - przytaknęła, przesuwając dłońmi wzdłuż tułowia partnera i docierając aż do ramion, z których zsunęła zupełnie zbędny w tym momencie ciuch. - To sugestia, że ja też powinnam iść spać? - dodała z nieco mniejszą niż dotychczas dozą nonszalancji, dopiero wtedy pozwalając sobie na krótką analizę pomysłu z kąpielą zamiast szybkiego prysznica i pójścia do łóżka.
- Mogę poleżeć w wannie sama - zapewniła krótko, posyłając Blake’owi przepełniony zrozumieniem uśmiech.
Na dowód swojego stanowiska odsunęła się od mężczyzny, dając mu wolny wybór w kwestii zrzucenia z siebie reszty ubrań. Zamiast tego zajęła się własną bielizną, a potem ułożeniem się w wannie wypełnionej wodą i pianą sięgającą niemal kobiecej brody.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naiwnie - a może wcale nie, skoro miał tego namacalne dowody? - sądził, że na pewnym etapie swojego życia udało mu się osiągnąć wszystko, czego pragnął i do czego dążył. Praca, która dawała mu maksimum satysfakcji i wiele możliwości dalszego rozwoju, inteligentna, piękna kobieta u jego boku, z którą coraz śmielej planował wspólną przyszłość, a jej początkiem miała być przeprowadzka do miasta, o którym od dawna myślał. Wierzył - i to można było nazwać n a i w n o ś c i ą - że nic złego stać się nie może, a wtedy jego codzienność odwróciła się do góry nogami, w sposób, o którym bynajmniej nie marzył.
Wtedy jego wszystko zostało przykryte gęstą, nieprzyjemnie lepką i chłodną mgłą, tak często wiszącą nad deszczowym, i jak się okazało - bezsennym - Seattle. Ciężko było się pogodzić ze stratą; ba, po latach mógł przyznać, iż ta lekcja była najtrudniejszą, jaką kiedykolwiek dostał. Bez wątpienia coś z niej wyniósł, lecz również bez żadnego zawahania - gdyby tylko mógł - by z niej zrezygnował.
Blake Griffith był... wdzięczny. Za szanse, które otrzymał po opuszczeniu zakładu karnego. Pamiętał o setkach kpiących spojrzeń, przeszywających bezgłośną (ze strachu?) chęcią wypowiedzenia gorzkiego komentarza w jego stronę, jednakże nawet i one nie były w stanie sprawić, by wspominał swoje pierwsze tygodnie na wolności z grymasem na twarzy. Był wdzięczny za to, że pewne osoby nie odwróciły się i pomimo niełatwego charakteru mężczyzny wciąż były obok.
Jedna z nich bliżej, niż pozostałe.
- Odpada. Nie mogę jej zabrać - skwitował krótko, planując pociągnąć temat tuż po delikatnym wzruszeniu ramion. - Gia jest w stanie szybciej skraść serce, niż ja. Za duża konkurencja - mruknął, na twarz przybierając udawane niezadowolenie. Z jednej strony jawnie sobie żartował - z niby-próbą skradania czyichkolwiek serc, a z drugiej zaś mówił śmiertelnie poważnie, wszak kilkulatka miała dar w zjednywaniu sobie ludzi.
Zaśmiał się krótko, gdy Lottie przywołała kwestię Kopciuszka, jak i ponownie koloru bielizny, jaki dostała w tegorocznym prezencie, a nie był tym, który nosiła wtedy. Pamiętał również o naleśnikach w kształcie serduszek i nawet jeśli - w czym miała rację - przez żołądek do serca było niewystarczającym, aby się przedostać do jego rytmicznie bijącego organu, tak mogło stanowić jeden z kroków na długiej i krętej drodze, aby tam trafić.
- Nie mogłem się powstrzymać, by nie kupić czerwonej - rzucił, nawiązując do prezentu. - Najpierw z satysfakcją ją z ciebie zdejmę, a rano przypomnę o kolorze - wyjaśnił z rozbawieniem, lecz tu - czego mogła się także domyślać - nie żartował. Problematyczne mogło być jedynie to, co zazwyczaj: zgranie się z czasem, terminami, spędzaniem nocy w tej samej sypialni i znalezienie sił, kiedy któreś z nich miało za sobą ciężki tydzień i długi lot.
- A chcesz iść spać? - podjął, powoli podnosząc się z brzegu wanny i rozpinając guzik w spodniach, a przy tym wciąż utrzymując spojrzenie na blondynce, dopóki ta nie znalazła się w wannie. Kącik jego ust drgnął w uśmiechu, kiedy odwiesił resztę swojej garderoby na pobliskim koszu na pranie i finalnie usiadł po drugiej stronie dużej wanny.
- Pamiętam, że jeszcze obiecałaś mi prezent - przypomniał, osadzając wzrok na tęczówkach kobiecych oczu, których barwa od lat intrygowała z taką samą intensywnością.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Wspomnienia były ważne. Ważne, ale zdecydowanie nie stanowiły najistotniejszego elementu ludzkiej egzystencji.
Tu i teraz liczyło się dużo bardziej, bo nieprzewidywalność losu bywała okrutna, a konsekwencje ciężkie do udźwignięcia na barkach jednej osoby. Charlotte wielokrotnie zastanawiała się, jak mogłaby odwdzięczyć się za otrzymaną szansę. Mając u swojego boku roześmianą, stanowiącą centrum jej wszechświata córkę i ukochanego mężczyznę, z którym była gotowa iść przez każdy kolejny dzień swojego życia, czuła się w pełni usatysfakcjonowana i spełniona na tyle, że każde inne niepowodzenia i przeżywane po drodze potknięcia nie były odczuwalne tak bardzo jak wtedy, gdy musiała radzić sobie ze wszystkim sama.
Zaraz potem uświadamiała sobie jednak, że przecież dokładnie to robiła - doceniała i dziękowała, ilekroć tylko przygotowywała dla nich śniadanie, kiedy spędzali długie wieczory na kanapie w salonie, kiedy wychodzili na długie spacery i gdy planowali dłuższe wakacje tylko w swoim trzyosobowym gronie.
- Nie bądź dla siebie taki surowy. Po kimś musiała odziedziczyć charyzmę - zapewniła z przepełnionym pobłażliwością uśmiechem. Zoey niewątpliwie należała do grona dzieci ciekawych i otwartych na świat, odważnych i śmiało wyrażających swoje zdanie, ale jednocześnie takich, które rozpraszały wokół siebie budzącą zaufanie rówieśników i dorosłych aurę. Blake wykazywał się podobnymi cechami, choć jego historia nie zawsze pozwalała na ich pełne zaprezentowanie otoczeniu.
- Sam wybierałeś? - zagaiła niby mimowolnie i bez żadnego drugiego dna, ale w rzeczywistości mając w tym jednoznaczny interes, jakim było zorientowanie się, czy ostateczna forma prezentu była jedynie jego inwencją twórczą. Bo o ile sam pomysł związany bezpośrednio z historią ich znajomości niewątpliwie mógł wyjść od niego, o tyle wybieranie kroju czekającego na dnie pudełka kompletu nie jawiło się w oczach Charlotte jako zajęcie, na które Blake mógłby się zdecydować.
Z drugiej jednak strony jego samodzielność w podejmowaniu wszystkich decyzji budziła wątpliwości, pod wpływem których jedna z kobiecych brwi powędrowała ku górze.
- Teraz? Nie wiem, czy byłabym w stanie - westchnęła przeciągle w rozkosznym rozleniwieniu, jakie dopadło ją, gdy prawie w całości ukryta pod wodą i grubą warstwą piany obserwowała sylwetkę mężczyzny.
Spoważniała, gdy napomknął o prezencie, który faktycznie istniał i czekał na dnie jednej z szuflad komody w ich sypialni, ukryty gdzieś między dotychczas kupionymi kompletami bielizny - tak, aby nikt nieupoważniony się do niego nie dobrał.
- Właściwie mam dwa. Jeszcze nie wiem, który powinnam wręczyć ci jako pierwszy - wyjaśniła tajemniczo, przesuwając się w wannie. - A biorąc pod uwagę mnie w czerwonym komplecie bielizny, to nawet trzy - dodała zadziornie, wspierając się plecami o męski tułów, a głowę opierając na ramieniu Blake'a tak, by móc co jakiś czas zerkać na jego twarz.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie lubił gdybać, ani zastanawiać się przesadnie długo nad tym, czy podjął dobrą decyzję, czy powinien czegoś żałować, ponieważ mógł wybrać lepiej. Tego drugiego - żałowania - nie miał w zwyczaju, śmiało sądząc, że skoro w danym momencie uważa to za słuszne - to mógłby jedynie mieć do samego siebie żal, że tego nie zrobił. Dotychczas odczuwał go niezwykle rzadko, był krótkotrwały i ulotny, a Blake starał się prędko obrócić los tak, by ten i tak grał nuty, na bazie których on stworzy interesującą kompozycję. Mogła zaczynać się kiepsko, drobnym niepowodzeniem i gorzką nutą zawodu, ale i tak finalnie gdy sonata dobiegała końca, ten był zadowolony. Nie czekał na brawa, ani pochwały; najczęściej wystarczał mu subtelny uśmiech pełen aprobaty dwóch blondwłosych kobiet, wszak szczerość ich zdania i opinii cenił najbardziej, tym bardziej, że dźwięki wypełniające apartament były tymi, jakie liczyły się bardziej, niż pozostałe.
- Kilka innych cech również - odpowiedział z uśmiechem, choć po paru sekundach w wyrazie jego twarzy coś się zmieniło. Przeciągła zmarszczka ukazała się na czole mężczyzny, a spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę opuszczonego dopiero co salonu.
- Zapomnieliśmy - wyrzucił z nutą żalu w głosie, dodając do całego wydźwięku krótkie westchnięcie. - Zoey miała czymś się pochwalić przed gośćmi - wyjaśnił, lecz finalnie wzruszył ramionami, jakby nie było w tym wielkiej straty, bo na pewno zdarzy się okazja i to nie jedna. Tymczasem do jego głowy wpadł inny pomysł, a najwierniejszym widzem talentu kilkulatki miała być jej mama.
- Nauczyłem ją krótkiej melodii, którą potrafi zagrać z moją drobną pomocą. Jutro ci zaprezentujemy - zapowiedział, a chcąc ukryć kolejny szeroki uśmiech, w którym na pierwszy plan mogła wybić się olbrzymia duma i zadowolenie, Griffith przygryzł policzek od środka. I to bynajmniej nie tak, że Gia kiedykolwiek czuła nacisk, jakoby jej obecność przy jakimkolwiek z instrumentów była konieczna. Oczywiście, pozytywne emocje wypełniały go wtedy, kiedy dziewczynka sama próbowała coś zagrać (najczęściej naciskając drobną dłonią na przypadkowe klawisze), albo nuciła pod nosem melodię, jaką on wcześniej skomponował, lecz brak presji - jak sądził - był tu najbardziej pożądany.
- Sam - powiedział, lecz kontynuował, wcześniej wywracając oczami z rozbawieniem. - Prawie. Pani zaprezentowała mi kilka kompletów, ale większość z nich była za bardzo... - urwał, zastanawiając się, jakiego użyć słowa. - Wyzywająca. - Co i tak było określeniem stosunkowo miękkim i subtelnym, wszak większość pokazanych mu kompletów bielizny bardziej pasowała mu do odważnej i śmiałej striptizerki, niżeli Charlotte. Wybrał coś bardziej klasycznego, ozdobionego koronkami, ale ze smakiem, bo pomimo, iż kuso powycinane stroje ozdobione kokardkami czy innymi wiązaniami w dziwnych miejscach zupełnie nie pasowały mu do Hughes, to nie uważał, że jest ona nieśmiała, i cnotliwie pruderyjna.
- Dwa? - podjął, przy okazji cmokając krótko jej skroń, kiedy i dłoń mężczyzny wylądowała na kobiecym biodrze.
- Nie wiem, czy aż tak byłem grzeczny w tym roku - rzucił z pozornym zamyśleniem i przymknął oczy, kiedy oparł się wygodniej, przy tym czując przyjemne ciepło ciała Lottie.
- Ten trzeci, jak na razie, podoba mi się najbardziej - skwitował z przekonaniem, lecz wciąż był ciekawy dwóch poprzednich prezentów, na które wpadła. - Chociaż sądziłem, że już parę lat temu cię dostałem - dodał ciszej, odnajdując jej dłoń, którą zdobiły dwie błyskotki. Jedną była niepozorna bransoletka; kupiona wiele lat temu na wycieczce w Meksyku, kolejną zaś, tym razem o wiele świeższą i bogatszą w swojej cenie i wyrazie, pierścionek zaręczynowy, jaki pojawił się na jej palcu niedługo po tym, jak przyjęła oświadczyny.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Uśmiech znów wkradł się na kobiece usta, tym razem jednak wyrażał coś więcej niż tylko zwyczajne rozbawienie. Podobieństwa, jakie dostrzegała między Zoey a Blake'm, były widoczne dla całego otoczenia i niepodważalne, ale mimo to wciąż budziły w niej wiele emocji - tych pozytywnych. Choć przed kilkoma laty musiała stanowczo postawić na swoim, a wiele czynników zapowiadało samotne macierzyństwo, to jednak wspólnie przeżyty czas skutecznie zamazywał nieprzyjemności związane z tamtym przełomowym w ich codzienności momentem. Cieszyła się, że podejmowane przez nich decyzje doprowadziły ich do dnia, w którym mogli spędzić razem święta i w którym tak radośnie dywagowali o tym, jak wiele cech ich charakterów połączyło się w naturze córki.
Nie inaczej było w przypadku wykazywanych przez nią talentów i skłonności. Rysowała i oczywistym było, że smykałkę do kredek oraz pędzli odziedziczyła po Charlotte, ale nieobce były jej również próby zaznajomienia się z różnymi instrumentami, co zawdzięczała przede wszystkim ojcu. W międzyczasie jednak zajmowała się i często z własnej inicjatywy sięgała po nowości, do grona których zaliczał się wykonywany według własnego widzimisię taniec, miłość do zwierząt czy wspomniana już dzisiaj jazda na łyżwach, choć ten ostatni element budził entuzjazm prawdopodobnie z powodu pięknych, przyozdobionych milionem cekinów strojów, co samo w sobie sugerowało, że może Zoey miała iść w ślady jednej z ciotek i w przyszłości skupić się na modzie?
- Naprawdę? - Kobieca brew powędrowała ku górze, jednak wyraz zaskoczenia na twarzy szybko przeistoczył się w zadowolenie i dumę, jakie odczuwała za każdym razem, kiedy Gia odnosiła kolejny mały sukces. - Nie mogę się doczekać - zapewniła z uśmiechem.
Gest ten szybko przeistoczył się jednak w parsknięcie śmiechem, bo konfrontacja Blake'a z nieco zbyt napastliwą ekspedientką nawet w głowie Charlotte jawiła się jako niezwykle dowcipny obraz.
- Myślisz, że nie odnalazłabym się w wyzywającym komplecie? - rzuciła zaczepnie, w rzeczywistości tak naprawdę nie oczekując odpowiedzi. Znał ją. Prawdopodobnie lepiej niż ktokolwiek na świecie, toteż nawet elementy pozornie tak niewiele znaczące jak sympatia do określonego kroju bielizny w ich przypadku stawał się czymś niezwykle istotnym. Komplet z pudełka był doskonałym trafieniem w kobiecy gust, choć kolor czerwony wciąż nie zdobył jej całkowitej sympatii.
- Dlatego nie jestem pewna, czy każdy ci się spodoba - westchnęła przeciągle, przymykając powieki. Ulotne, ale czułe gesty pokroju krótkich buziaków niemal od zawsze należały do jej ulubionych, dlatego w całym kobiecym ciele dało odczuć się zupełne rozluźnienie, które przypominało o sobie zawsze wtedy, kiedy ona i Blake byli razem i kiedy wszystko dookoła było w porządku. - Dostałeś, ale to nie oznacza, że masz przestać się o mnie starać - upomniała go z charakterystyczną przekorą w głosie, a swoje spojrzenie również zatrzymała na wysokości drobnej dłoni. Zdobiące ją błyskotki wciąż budziły takie same emocje jak w chwili ich otrzymania, choć upływający czas sugerował, że wciąż było ich o przynajmniej jedną za mało.
- Zmieściłabym tu jeszcze jeden pierścionek, wiesz? - zagaiła, na myśli mając przede wszystkim obrączkę, a co za tym szło - ślub, którego temat zawsze bywał pomijany. I choć Charlotte nie zwykła dopominać się o cokolwiek, to jednak była ciekawa męskiego punktu widzenia w tej sprawie.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdybanie nigdy nie leżało w ich naturze, lecz kłamstwem byłoby, gdyby Blake z uporem i przekonaniem stwierdził, iż nigdy nie zastanawiał się, jak wyglądałaby jego - lub też ich - przyszłość, gdyby Zoey nie pojawiła się na świecie. Niezależnie, czy dlatego, że Lottie nie byłaby w ciąży - ponieważ nigdy nie znaleźliby się na tyle blisko, aby mogło do czegokolwiek dojść, bądź gdyby rzeczywiście doszło - aczkolwiek oboje zdecydowanie lepiej zadbaliby o należyte zabezpieczenie, zamiast dać się ponieść chwili. Wolał odrzucić wersję z usunięciem problemu, jak sugerował na samym początku - co też było dyktowane szczerą wiarą w to, że jego rozwiązanie jest najlepszym. Brak rozpamiętywania sytuacji ze strony blondynki i wytykania ostro przecinających ciszę słów, które wtedy wypowiedział Griffith, znacząco ułatwiały mu wyrzucenie tych wspomnień z pamięci, choć zdarzało się, iż same pojawiały się zupełnie nieproszone. Tak jak teraz, kiedy Gia smacznie spała, błogo nieświadoma tego, co działo się w przestronnej łazience niedaleko obok jej jasnej sypialni.
- Zastanawiałaś się kiedyś nad tym... - podjął niespodziewanie, poniekąd samemu będąc zaskoczony tematem, który postanowił obrać. Opuścił głowę, spojrzeniem powoli wodząc po profilu i nagim ramieniu narzeczonej, choć do brzmienia tego określenia - i jego, mogącego nazywać Charlotte Hughes swoją n a r z e c z o n ą, wciąż nie potrafił się przyzwyczaić.
- Co zadziałało aż tak, że musiałaś odłożyć na kilka godzin stworzenie pierwszego portretu tak wdzięcznego modela, jakim byłem? - zagaił z początkową powagą, choć w ostatnich słowach dotyczących siebie samego, mogła bez wątpienia usłyszeć rozbawienie i ewidentną ironię. Pewność siebie swoją drogą, lecz potrafił przyznać się do niektórych wad, niedociągnięć i braków, jakie z reguły chciał poprawić, aby mu nie wadziły w pełnym obrazie (ale tym razem nie dosłownie) samego siebie. Zdawał sobie również sprawę z tego, że on, jako cierpliwy model czekający na swój portret (kiedy nie spał), był... fatalny.
- Jestem pewien, że nie wino, a z drugiej strony... - mruknął przy jej uchu, ciepłym oddechem muskając wilgotną skórę kobiety. - Poza jednym, drobnym incydentem, wydawałaś się bardzo... - Dłoń mężczyzny wsunęła się pod nogę Lottie i bez zbędnego pośpiechu ruszyła w kierunku uda, tym samym powodując, że jej noga ugięła się w kolanie.
- Bardzo... - Kciukiem pomógł sobie lekko odwrócić kąt jej twarzy, by wargami przelotnie sięgnąć kącika ust.
- Grzeczna. I niekoniecznie zainteresowana mną - skwitował, mało subtelnie zahaczając zębami o jej dolną wargą, a kiedy po dwóch sekundach odsunął się, jego twarz rozjaśnił uśmiech pełen triumfu.
Blake Griffith w wielu aspektach dojrzał; pewne cechy zostały stłumione przez mijające lata, doświadczenie, momenty, podczas których potrafił ocenić je z innej perspektywy. Inne zaś zdawały się być nietknięte przez czas, a może nawet wyostrzone.
- Powinnaś pamiętać, że zawsze dostaję to, czego chcę, Hughes - powiedział z pełnym przekonaniem, w nawiązaniu do tego, że ją miał. Teraz, wczoraj, ponad rok temu, kiedy winda jednego z wyższych budynków w Mieście Aniołów nie zdołała - co wtedy wydawało się najrozsądniejszym - ich rozdzielić. I te kilka lat wstecz, kiedy pierwszy raz usłyszał to z jej ust.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte zerknęła na Blake’a kątem oka w geście nie tyle ponaglającym, co zachęcającym do dalszej wypowiedzi. Czuła, że poruszony przez niego temat mógłby okazać się niezwykle wdzięczną do dyskusji kwestią, nawet jeżeli wysnute w toku dialogu wnioski nie mogły zmienić tego, co już udało im się razem przeżyć.
Z głową wspartą na męskim ramieniu, tym razem zatrzymała swoje spojrzenie na bliżej nieokreślonym fragmencie sufitu. Przed samą sobą musiała bowiem przyznać, że nie - nie zastanawiała się nad tym, dlaczego tamta noc w ogóle miała miejsce. Dużo częściej analizowała jej konsekwencje, choć i te nie mogłyby zmusić Lottie do zmiany stanowiska i niespodziewanego wyznania pokroju żałuję.
- Może to twój urok osobisty? - zagaiła żartobliwie, choć ten unik nie należał do grona najskuteczniejszych, nawet jeżeli nie mogła Blake’owi odmówić charyzmy, której zwolenniczką z pewnością nie była jedynie ona. - Nie chodziło o wino - przytaknęła, chociaż skupienie wszystkich krążących po głowie myśli niespodziewanie okazało się zajęciem niezwykle trudnym. Sama bliskość mężczyzny działała na nią przyjemnie rozpraszająco, a wszystkie pozostałe gesty i pieszczoty jedynie podjudzały stan rozkosznego rozproszenia.
- Jeszcze chwila i pomyślę, że wolisz moją grzeczną wersję - westchnęła w zadowoleniu, z trudem panując nad gestem, jakim było nieznaczne uniesienie się kącików warg ku górze, gdy jej usta znalazły się w uścisku męskich zębów.
To wystarczyło, by zrozumiała, że prezentacja bielizny na modelce miała się nieco odsunąć w czasie, ale jej smukłe palce kreślące bliżej nieokreślone znaki na męskim tułowiu sugerowały, że ani przez moment nie czuła się w związku z tym źle. Przeciwnie - lekko zaróżowione wargi i muśnięte rumieńcem policzki były zaledwie pierwszymi z wielu reakcji wyrażających aprobatę dla kierunku, w jakim szło to spotkanie w wannie.
- Wtedy też dostałeś to, czego chciałeś. Tak samo jak ja. Chciałam tego. Chciałam ciebie. Nie umiem tego wytłumaczyć i nie mam dobrej wymówki - przyznała, kiedy w końcu zdecydowała się kontynuować temat sprzed kilku sekund. Nie istniał żaden racjonalny powód, dla którego kilka lat temu znalazła się w sypialni Blake’a po raz pierwszy. Wszystkie kolejne razy niewątpliwie były bezpośrednio związane z tym, jak dobrze wypadł ten pierwotny i jak łatwo przyszło jej uwierzenie, że to nie mogło zepsuć ich - jak dotychczas sądziła - przyjaźni.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

lottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”