WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy dni wyglądają zupełnie tak samo - nie zawracasz sobie głowy błahostkami, które powinno się za każdym razem ignorować gdy za mocno wchodziły w głowę. Każdy dzień poświęcony pracy w biurze architektonicznym zwyczajnie odsuwały go od podejmowania głupich decyzji. Tym bardziej, że trzymał się nowego postanowienia - zupełnie odcięty od przeszłości, w której gnił od czterech długich lat - teraz wreszcie zaczynał swój własny rozdział. Już bez tych męczących wspomnień o Molly, której poświęcał daremnie każdą chwilę - w końcu przyszedł ten czas, o którym wszyscy mu powtarzali - wreszcie przestanie o niej wspominać, zapomni jak wygląda, nie będzie chciał psuć sobie dnia gdy tylko przypomni mu się jej imię. W dodatku, odprawiony rytuał w zeszłym tygodniu miał być tego potwierdzeniem. To wszystko oznaczył tak, jakby tworzył nowy projekt na zamówienie - Molly do tej pory była jak narkotyk, którego nie mógł zdobyć nie mając na to odpowiednich środków. Molly, która odeszła na zawsze, wciąż tkwiła udręczona w jego głowie - a przecież w końcu musiał ruszyć do przodu, zrobić ten pieprzony krok, nie wstecz tylko ku światłu - już nawet nie po omacku. Wreszcie to nadeszło, na co czekał właściwie od dłuższego czasu. To poczucie, że było całkiem znośnie. Lepiej.
Ale wciąż cię, kurwa, Molly kocham
Już nawet nie zastanawiał się czy była to jego kolejna złudna iluzja, w którą wdał się wmanewrować swoim naiwniackim myśleniem, że jego życie jeszcze jakikolwiek sens miało bez niej. Trzymał się kurczowo każdego dnia, napawając się przy każdej okazji promieniami słońca ciepło muskającymi go w skórę gdy tylko wychodził do pracy. Bo ostatnim razem będąc na dnie, czuł ten zimny dotyk ściany za swoimi plecami, gdy już prawie ściskał dłoń śmierci, mogąc już prawie zrobić krok w przepaść - teraz nie chciał już rujnować tego co mu pozostało, choć stracił przecież wszystko, prawda?
Nieważne, ile jeszcze razy pragnął, aby spędzić z Molly chociażby jeszcze tylko jeden wieczór, dzień, godzinę, minutę - aby choć na chwilę mógł złapać i ścisnąć jej palce
by móc powiedzieć, że ją kocha, by to wiedziała
Niepewnie zaparkowany samochód pod wskazany adres przez wspólnego znajomego, który mu dzisiaj szepnął przypadkiem o pojawieniu w mieście, kogoś o kim zdawał się zwyczajnie nie pamiętać - ale to nie była do końca prawda. Targany ciekawością czy rzeczywiście była to prawda, w końcu przystanął przy tych odpowiednich drzwiach, choć wciąż się wahał czy na pewno chce powrotu do tej dawnej przyjaźni. Przyjaźni, która niegdyś znaczyła wiele i była ważna. I była bolesnym kolcem, który utkwił mu gdzieś w środku serca, któremu i tak już chyba było bez różnicy - czy to znów była przejażdżka w jedną stronę czy też nie. Ale w jego przypadku ciekawość zawsze była silniejsza. Dłoń w końcu jakby sama powędrowała ku górze, zderzywszy się z drzwiami w charakterystycznym dźwięku pukania by sprawdzić czy było się na miejscu. Stał. Czekał cierpliwie, wgapiając się w nie jakby chciał przejąć nad nimi kontrolę. I nawet nie wiedział ile czasu minęło gdy drzwi w końcu skrzypnęły i lekko się uchyliły,
-Maude.... - doskonale pamiętał jej imię to faktycznie zwyczajnie nie pamiętał już jak wyglądała. Musiał zdrowo się nagimnastykować aby przyzwyczaić się do tego nowego wyglądu, a tamten wrzucić w zapomnienie, zresztą liczyło się co tu i teraz, prawda?
-Jak to jest, że muszę się dowiadywać pokrętnymi ścieżkami, że wróciłaś do Seattle, co? - pochylił się nieco do przodu, próbując wybadać sytuację czy przypadkiem jej nie przeszkodził, no chociażby w romantycznej randce narażając tymczasem ją na wtopę przez swoje niespodziewane wtargnięcie? Ostatnio już zresztą przyzwyczaił się, że jego wizyty za każdym razem okazywały się niezapowiedziane.

autor

Awatar użytkownika
32
169

czarna owca seattle (niemalująca malarka)

bezdomność w seattle

elm hall

Post

~ bo jak nie my
to chyba
ten cały świat
jest jednak
niemy ~



Często Czasem myślę o Tobie.
W ciągu dnia, czy w ciągu nocy.
Przypominam sobie jak to było błądzić wzrokiem po Twej przystojnej twarzy i odczuwam wtedy ciepło - miło jest czuć się lepiej, czuć że istnieję. Niekiedy mam wrażenie, motyle wlatują do mojego brzucha, wciągając za sobą absolutne szczęście.
Bo kiedy o Tobie myślę Max, pamiętam że byłeś najlepszym etapem mojego życia.



Nowy Jork miał być odskocznią, a stał się traumą.
Lecz czego można się spodziewać po kobiecie, która straciła dziecko?
Alkohol, używki - niezobowiązujący seks i odcięcie się od wszystkich.
Tym stała się Maude McCkan Bosworth - zakorzenioną kobietą taplającą się w swojej rozpaczy.
Ona cierpiała.
Nie Ryder.
Nie jej matka.
Nie jej ojciec.
To było jej własne apogeum ku końcowi -
Stoczyła się.
Wyszarpała z otchłani ciemności najwięcej bólu.
I nie mogła się podnieść.
Przez tygodnie, miesiące, lata.
I nie podnosiła się to dnia dzisiejszego.


Powrót nie zmienił nic.
Seattle, było jedyne wspomnieniem przeszłości.
Jak niby mogłaby nauczyć się żyć na nowo?
Jak znaleźć w sobie siłę... by oddychać?
Bo Maude nie żyła - ona wyłącznie wegetowała.
Zmarła dokładnie tego samego dnia co Marisole.
Bóg odebrał wtedy dwie duszę.


A dzisiaj siedząc na tarasie, wpatrując się w [nie ruszone] białe płótno - pierwszy raz od bardzo dawna poczuła chłód - i zrozumiała, że prawdopodobnie już zawsze w taki sposób będzie prezentować się jej marna egzystencja. Jednak wiedziała, że będzie potrafiła tak przetrwać - bo być może tylko na to zasługuje.
Po chwili namysłu - podniosła pędzel zamoczyła w czarnej farbie zaczynając kreować jeden, wielki napis: „N I E U D A C Z N I K” - może powinnam się napić? Od ponad roku nic nie namalowała - każdy pomysł, bądź krótki moment aby oddać się własnemu przeznaczeniu (czyt. malowaniu) - kończył się klęską. Może straciła moc? Może już nie potrafiła? A może... a może... los decydował aby traciła wszystko; aby nie miała już nic - prócz grubego, jasnobrązowego sznura zawieszonego w ciemnej części garażu w rodzinnym domu. Brednie, nie miałaby na tyle odwagi by „pociągnąć za spust” - była tchórzem, całe swoje pieprzone życie była pieprzonym tchórzem. Potrafiła tylko łkać i robić z siebie ofiarę.
A co jeżeli wszystkie swoje niedogodności tak naprawdę zrzucała na siebie sama?
A co jeżeli ona była złoczyńcą?


Nie.
Proszę.
Nie
Tak
Właśnie taki sobie zgotowała los.
Jesteś diabłem w owczej skórze, Maude.
Niewinna, a cała we krwi.
Zrozpaczona, a zabójcza.
Zapłakana, a zdeterminowana.


I już stojąc w kuchni sięgała po szklankę zapełnioną trunkiem i lodem gdy usłyszała charakterystyczne puk, puk, puk któż to mógłby być? O tej porze? W końcu jest południe, zawsze wtedy ludzie się odwiedzają Po prostu Maude odzwyczaiła się gości - nie miała pojęcia jak to jest przebywać w normalnym towarzystwie - jedyne twarze jakie przewijały się w ciągu doby - to te które mijała ulicą, bądź te w barze - zazwyczaj te same; które rozpoznawały ją gdy wygłaszała kilkugodzinne monologi - dopóki barman/kelner nie zepchnął ją ze stołu.
Powolnym krokiem doszła do niebezpiecznych(?) odgłosów pukania: a co jeżeli to ktoś nieproszony? Ktoś komu winna jest pieniądze? Kilka głębszych oddechów - zawsze przecież może udać atak paniki - (czyt. wyżej: w robieniu z siebie ofiary jest najlepsza); rozchyliła drzwiczki.


Max MaCcarthy.

Witaj, stary przyjacielu.
Druhu.
Przed Tobą prezentuję ducha przeszłości.


- Ja... - zdziwiona, zaskoczona - przerażona. - Przepraszam. - delikatnie unoszące się kąciki ust, oraz przechylona głowa - wyprzystojniał, zmężniał. - Jestem dopiero od tygodnia. Planowałam się odezwać. - gówno prawda - Po prostu... - zapatrzenie, oraz gwałtowne przetarcie dłońmi twarzy by w ostateczności zrobić kilka kroków i przytulić się do towarzysza. - Cześć, jak dobrze Cię widzieć. Wejdź. Nie będziemy rozmawiać w progu. - nie sądziłam, że będziemy rozmawiać w ogóle. - Jak się czujesz? - Tak, słyszałam o Molly, ale sama jestem w takim gównie, że nie przyjechałam na pogrzeb.



Przepraszam.


Przepraszam.



Jestem najgorszą przyjaciółką.



- Napijesz się czegoś, Max? - mała, wręcz ledwo miesząca dwie osoby kuchnia, praktycznie nie stać jej na wynajem - bo przecież po rozwodzie Ryder zabrał wszystko.



I to wszystko mu się należy.
Bo prócz Marisole, skrzywdziła właśnie jego.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czas leczy rany — największa bzdura jaką kiedykolwiek słyszał i, która za żadne skarby nie chciała się sprawdzić wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebował. Czekał długo - niemalże cierpliwie, aż zagoi się przynajmniej kilka ran, tych najgłębszych. Miał jednak niemiłe uczucie, że żadna z tych otwartych ran nie zdążyła się do końca zabliźnić przez ten czas, który mu pozostał. O ironio, ta ulga, która miała przyjść po czasie, wcale nie nadchodziła, wręcz przeciwnie - niepokój w nim narastał, choć udawało mu się świetnie igrać w rzeczywistości w jakiej się znajdować. Oszukiwać najbliższych, przyjaciół i zupełnie obcych, którzy wiedzieli o śmierci Molly — ale samego siebie nie potrafił oszukać.
Każde spojrzenie w lustro zdradzało, że nie radził sobie w ogóle - nasiąknięty rozpaczą nie zwracał uwagi na mijające dni, miesiące, lata. Terapeuta o niego walczył, w pewnym momencie przestało się liczyć ile wkładał w niego pieniędzy aby wyjść na prostą. Był jedyną osobą, która znała wszystko — każde załamanie, każdą wylaną łzę, każdy krzyk, każdy ból jaki sobie zadawał, chcąc wrócić do Molly, oddając swoje życie w zamian - bo nie miał już sił. Był cieniem, wrakiem, którego nie było sensu już składać, przecież nic by to nie dało. Za każdym razem wracał do tego konkretnego imienia. I choć w dzień potrafił jakoś funkcjonować, tak noc była utrapieniem - bo wtedy najczęściej się pojawiała, drażniła jego zmysły i pamięć, nie pozwalając wyrwać się z uścisku kościstych dłoni, które za każdym razem oplatały jego ramiona w uścisku.
Nigdy nie używał pełnego imienia Molly - możliwe, że był jedyną osobą, która nie przepadała za tą wersją. I nie raz sobie to uświadamiał, kiedy chociażby z przyzwyczajenia chwytał w ręce jej zdjęcia - jedyną pamiątkę jaka mu po niej pozostała. Czasem pragnął się wyrwać z tych wszystkich wspomnieć związanych z nią - pragnął uciec, nie raz przecież planował jakiś wyjazd - by być jak najbardziej od Seattle i od tych wszystkich miejsc, które mu się z nią kojarzyły. Ale wiedział, że jeśli to zrobi już nigdy nie wróci. Dlatego tchórząc, siedział na miejscu, bojąc zmiany. I znów się czuł jak żałosny tchórz, który nie potrafił zawalczyć o lepsze jutro.
Czekał na M w ciągu dnia - a noc pozwalała mu zbliżyć się do M,
już nie wymawiał jej imienia nawet w skrócie, bo nie przechodziło mu przez gardło.
Zawsze ten sen z M trwał krótko, intensywnie, kończył się nad rankiem ukłuciem niepokoju - zawsze odwracając głowę w bok liczył, że leżała tuż obok niego i tak jak zawsze uśmiechała się. Ale nie, nie było nikogo —

Tęsknie wracał spojrzeniami do M na zdjęciach, które mu pozostawały - i wiedział, że gdyby nie one, ten obraz M z pewnością szybciej mu się zatarłby w pamięci, może łatwiej byłoby mu przestać o niej pamiętać. A tak ciągle trwał, w bezsensownej poczekalni, która naprawdę prowadziła donikąd, na wyjałowione pustkowie rozdeptane na dnie jego duszy.
Papieros za papierosem, szklaneczka whiskey za szklaneczką whiskey lub coś jeszcze mocniejszego - w zależności jaki miał humor czasem wybierał ostre neony klubów by wyszumieć, odreagować cały ciężki tydzień, czasem zdarzało mu się wylądować w ramionach jakiejś panny, ale rankiem wszystko chrzanił nazywając ją przez sen swoją M.
I dziś wszystko się zmieniło, kiedy wreszcie postanowił wybrać się w znajome progi - miał wrażenie, że tylko tutaj znajdzie wytchnienie, że nie będzie musiał rozmyślać zbyt długo o M, a myśli będzie mógł skupić na kimś innym. Ale nie byle kim - bo równie ważnym, choć nieco zapomnianym. Sumienie zaczynało też gryźć, że pozwolił tej znajomości rozpłynąć się w niepamięci, ale wszystkiemu winna była przecież miłość do M.

Wcale bym się nie cieszyła z tej wizyty Maude - przyszedł do ciebie wrak, który ledwo dycha,
którego nie da się w żaden sposób pozbierać. Niejednokrotnie próbowali, a najgorsze dopiero miało nadejść, ale ciii, jeszcze nie był to ten najgorszy moment - jeszcze był w miarę dobrym stanie, dzisiaj uśmiechnięty bo mógł naprawić stare błędy.

To ja jestem najgorszym tchórzem, Maude —
to ja zawodzę, bo nie potrafię ogarnąć pizdy przez cztery lata

-Wiesz, że nigdy nie odmawia się takich propozycji - uśmiechnął się kącikiem ust, próbując dalej ocenić jak bardzo zmieniła się jego przyjaciółka. Ten krótki ułamek sekundy nie wystarczył by poznać jej obraz w całości. I miał niemiłe uczucie, że również musiała z czymś potwornym się mierzyć - tylko, kurwa dlaczego ich drogi dopiero teraz się skrzyżowały? - Wiesz co, nie przejmuj się tym...może lepiej się stało, bo...jednak nie chciałbym, żebyś widziała mnie w tamtym beznadziejnym stanie - przyznał lekko speszony, odwracając głowę. I był tak samo ciekaw, co sprawiło, że Maude postanowiła przyjechać do Seattle? Miał nadzieję, że to nie była pochopna decyzja, bo naprawdę chciałby, żeby została tutaj na dłużej -Brakowało mi ciebie... - powiedział szeptem, przyznając się do tego po krótkiej chwili, ale nie mógł się powstrzymać by tego nie powiedzieć, kiedy była do niego przytulona.

autor

Awatar użytkownika
32
169

czarna owca seattle (niemalująca malarka)

bezdomność w seattle

elm hall

Post

Spójrz mi w oczy i powiedz czego we mnie najbardziej nienawidzisz.
Ale Ty, nie potrafisz.
Zawsze wolisz robić ze mnie męczennicę.


Tylko, że ja nie jestem słaba.
Już nie...
A Ty nie jesteś w stanie uchronić mnie przed wszystkim.
Szczególnie przed tym co nieuniknione.




I tak właśnie sobie żyjemy - próbujemy oboje trwać w tej agonii.
Ja straciłam dziecko.
Ty kochankę.
Czy da się to porównać?
Czy da się tym wyzwolić?


Nie jestem już smutna.
Zwyczajnie: wypalona.
Nie mogę dać Ci ramienia do wypłakania.
Bo sama ledwo je udźwigam.
Zgodziliśmy się żyć w tej dziczy.
Lecz czy oddanie duszy diabłu było tego warte?
Myślę, że niedługo się o tym przekonamy.
A teraz dalej musimy prowadzić tą farsę.


Wymierzam Ci cios.
Odchodząc niezwłocznie.
Lecz Ty za mną gonisz, niczym ciele wyrwane na rzeź.
Czy na pewno chcesz się z tym mierzyć?
Stojąc ramię w ramię - tuż obok mnie.
Nadstawiając drugi policzek.
Chcesz tego, Max? Chcesz?
No powiedz, przyznaj się.
W końcu i tak będziemy skończeni.

Pełne, zielone spojrzenie - przesunęło się po twarzy przyjaciela, czuła się zakłopotana - przerażona oraz przegrana. Cóż, miała począć - jeżeli jego oczom ukazywał się duch, bo choć w jej żyłach wciąż płynęła krew - z każdym mijającym dniem roztapiała się niczym najbardziej zamrożona góra lodowa. A może była tym dramatycznym snem globalnego ocieplenia? Mijając budynki Seattle - sprawiała, że każdy przylegający do niej osobnik - płonął ogniem z samym czeluści piekielnych? Oboje nie byli już sobą - oboje utracili własne cząstki - przegonili najskrytsze marzenia oraz plany. Wstydziła się siebie - swojej marnej postawy, oraz sylwetki - przeraźliwe schudła (alkohol, narkotyki robiły swoje - rzadko jadała, a kiedy takie chwile miały miejsce - była to zaledwie kromka chleba posmarowanego dżemem. Często też zapomniała - stany psychodeliczne sprawiały, że przez paręnaście godzin znajdowała się we własnym świecie.
Od dawna nie była już dziewczyną z dwoma warkoczami uganiającą się za swoim najlepszym przyjacielem. Nie była już panną młodą - wkładającą na swą główkę wieniec z słoneczników, dumne idąc wzdłuż ołtarza - by zrobić kolejny krok w swym idealnym życiu. Nie była już dojrzałą kobietą z malutkim brzuszkiem wybierającą różowe skarpetki w sklepie dla mam. Jedno wydarzenie odebrało Maude wszystkie z poprzednim twarzy. Pozostała jedynie nicość - bo czuła się jak nikt. Pustka wywierała się na każdej, choć najmniejszej cząstce jej ciała - wywiercała dziurę, kwestionując mikroskopijne szczęście - doprowadzając aby nawet ono z niej wyleciało.


- Powinnam tam z Tobą być. - pomimo, przede wszystkim; on był na pogrzebie małej, kupił kwiaty - i siedział do samego końca, choć dawno wszyscy już wyszli. Przynosił kawę, herbatę - przytulał, głaskał - ocierał łzy - siedział przez kilka dni. Wszedł w rolę męża - stanął na wysokości zadania; obarczył się problemami które powinien przejąć Ryder. Ale jego nie było; zamknął się w swoim pokoju - odpłynął - zostawił ją samą; zrzucił siebie jakikolwiek obowiązek. Czuła się tak, jakby tylko ona straciła Marisole. W tamtych chwilach kochała Maxa jeszcze bardziej, nade wszystko - z całego serca, trzymał ją na tym świecie - ale w końcu musiała mu pozwolić odejść. Do Molly - to ona była jego słońcem, nadzieją na lepsze jutro - kawałkiem serca, to ona je przejęła - nie Maude, nie ta skończona idiotka która od siódmego roku życia pragnęła, aby jej pragnął. - Nie wyobrażam sobie, abyś mógł wyglądać źle. - być może słabe pocieszenie, ale... Maude od zawsze idealizowała MaCcarthy'a - więc gdyby nawet ujrzała go w najgorszym wydaniu, nie zmieniłby to niczego czym go darzyła. A co właściwie to było? W istocie - miłość, lecz nigdy nie skonsumowana - nigdy nie ujrzała światła dziennego - paliła się w niej od lat, a teraz? Być może ledwo się tliła? Nie umiałaby o tym myśleć - serce brunetki zamknęło się w chwili gdy chowała własne dziecko - i według Bosworth taki stan pozostanie już do końca jej dni - a kiedy właściwie? Być może to przyszłego poniedziałku? - Brakowało, huh? - trochę zakpiła, choć nie planowała być nie miła - wymsknęło się; tak jak czasem nie pomyśli, a się coś powie. - Naprawdę mi przykro, że nie pojawiłam się u Molly. - poczuła się tak, jakby te słowa „Brakowało mi Ciebie” - były jedynie wyrzutem poprzez brak obecności na pogrzebie miłości jego życia. Cóż, Maude od bardzo dawna nie przyjmowała dobrych uczuć - wierzyła bowiem, że każde słowo skierowane w jej stronę ma oddźwięk negatywny - przykro mi Max, ale trochę oberwiesz. - Właściwie... to planowałam zaraz wyjść. - kłamczuszek, kłamczuszek, okruszek - albo druga wymówka: jestem baaaaaardzo zmęczona. - Może zobaczymy się innym razem? - bądź Ty zobaczysz moje ciało pod białym prześcieradłem w kostnicy, bo wybrali Cię, abyś potwierdził moją tożsamość. Jutro umrę, Max - to już koniec. Nie chcę Cię znienawidzić za to, że przeszkodziłeś mi w samobójstwie. Więc lepiej już sobie idź.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wstyd -
przez lata gromadzony z niechęcią przyznając się do własnego odbicia w nieruchomej tafli szkła, że nie był wstanie patrzeć już na własne odbicie. Unikanie, wieczne chowanie się w cieniu pozwoliło mu zatonąć w odmętach rozpaczy, którą dusił pod pozorem lekkiego uśmiechu niby to świadczącego o pogodzeniu się z tym losem, który go spotkał. Skorupa maski, którą tak budował okazywała się być jeszcze bardziej krucha niż on sam - niewystarczająco silna by zmieścić w sobie gorzką dawkę goryczy sprawiającą, że dreszcze chłodu pojawiały się za każdym razem - ale co miał zrobić gdy

za każdym razem gdy zamykał oczy do snu wracały te okropne obrazy z tamtych ponurych dni? Pamiętał doskonale tamten telefon ze szpitala i już wtedy wiedział, że będzie źle.
I cały czas jest źle.
Nic się nie zmieniło od tamtej chwili, prawda?

Za każdym razem budzi się ze zduszonym krzykiem w gardle gdy nieprzyjemny sen rozmywa się w przestrzeni jego umysłu, ale miał pewność, że śniła mu się ona - Molly zawsze powracała we snach - czasem nie chciał się z nich wybudzać, a czasem.. chciał w jakiś sposób zakończyć to i już nigdy nie otworzyć oczu. Co raz częściej był myślami przy tym, chociażby przy zwykłym robieniu śniadania do pracy - gdy w dłoniach obracał zwinnie nóż a jego oczy wlepiały się w niego jakby wystarczyła chwila by ten marazm zakończyć raz na zawsze.

Co go powstrzymywało?
Jakaś pieprzona nadzieja, że kolejnego dnia będzie inaczej. Weźmie się w garść, przestanie majaczyć i może wreszcie zacznie żyć swoim życiem. Już bez niej - poświęcił naprawdę sporo czasu na pożegnanie się z ukochaną - choć wciąż miał wrażenie, że to było za mało, że powinien jeszcze coś....ale zaczynało brakować mu sił. Opadał, wiedząc, że nie miał szans na tą nadzieję, którą sobie wyśnił ostatnimi upartej wiary

Nicość - tkwili w niej oboje, a teraz ich drogi się skrzyżowały
Nie potrafił tego zignorować
Maude, wiesz, że jest inaczej, prawda?

-Może...nie wracajmy już do tego, dobrze? - zaproponował, czując jak gardło mu się ściska, resztkami sił powstrzymując się aby nie wybuchnąć niekontrolowanym atakiem desperacji jakie czasem zdarzało mu się jeszcze przechodzić. Leki od terapeuty na szczęście działały - trzymały go w ryzach, trochę uzależniały, trochę łączył z winem gdy brakowało znów sił, ale wiedział, że w każdej chwili mógł po nie sięgnąć. Nie wyobrażał sobie nie być przy Maude w tamtym czasie - szczerze pragnął zdjąć z jej wątłych ramion cały ten ból jaki musiała znosić po stracie córeczki i nie wyobrażał sobie jak silny musiał być. Miał wrażenie, że jego rozpacz była niczym w porównaniu z jej - bo - kurwa, zawsze pragnął być ojcem
i zapewne tego by nie przetrwał. Uważał, że to był cios poniżej pasa, czegoś takiego nikt nie powinien doświadczać, prawda? I kurwa, dziwisz się, dlaczego obydwoje byli tacy nieszczęśliwi?

A teraz stali na przeciwko siebie - tak jak poprzednio znów mając swoje dłonie przy sobie.
Serce go bolało gdy wpatrywał się w te matowe oczy przyjaciółki, które już tak nie błyszczały jak kiedyś.
-Wybaczysz mi, że zniknąłem na tak długo? - szepcze, czując, że musi wyrzucić mimo wszystko te słowa, które też go dręczyły. Były gdzieś z tyłu głowy, schowane w bezpiecznym miejscu, ale wiedział o nich. Wiedział o niej. O Maude, że była, że potrzebowała go, a jego... jego kurwa nie było.
Pieprz się, Molly - wszystko jebiesz
I w takich chwilach powoli do niego docierało, że była tą przyczyną, które jego życie wyglądało jak wyglądało. Marne, jałowe pustkowie pogrążone mgłą
-Proszę, zostań...jeszcze chwilkę.... - niemalże nieprzytomnym ruchem łapie ją za rękę, nieco w zwolnionym tempie przyciąga bliżej do siebie. Trochę nie wierzy w to co właśnie robi, w myślach głośno przeklina, ale jego twarz pozostaje nieruchoma - bo skupiona na każdej rysie przyjaciółki, której teraz za żadne skarby nie wyobrażał sobie wypuścić z ramion. Bo, cholera jasna, coś mu nie pasowało - tym bardziej, że przyszedł chwilę temu
Od czego uciekasz, Maude?
-Proszę...zostań.... - błaga niemalże, skracając instynktownie odległość między nimi, dłonie chowając w jej ciemnych włosach aż wreszcie, sam siebie pokusił o to aby złączyć ich usta.

Pytałaś, czego chce
Właśnie tego - i nawet przestało go obchodzić, że nie była to
Molly.
Tylko Ty, Maude.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”