WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

jjjjjjjjjhhhhhhhhhhhhhhh hhhhhhhhhhhhhhhhhhhh
Ostatnio zmieniony 2022-08-14, 18:06 przez Joaquin Marquez, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ida była sobie sama sterem, wędkarzem i rybą, dlatego nie musiała się martwić czymś takim jak urlop. Pławiąc się w luksusach, co jakiś czas zeszła do swojego laboratorium, podlała konopie i tak to się życie kręciło. Miała też swoje dziwne przyzwyczajenia, czy inne wariactwa, jak na przykład podejście do religii. Nie, to nie tak, że Ida była niewierzącą, chociaż tak pewnie nazwałoby ją wielu wyznawców religii z całego świata. Kennedy miała fazy w swoich znajomościach z poszczególnymi bóstwami. Na przykład ostatnio była w całkiem niezłych układach z Demeter, boginią urodzaju. Dzisiaj czuła silną potrzebę spędzenia czasu na łonie natury, zawiązała na głowie jakąś chustkę, szerokie spodnie z niskim krokiem i białą koszulkę, a na plecach miała plecaczek, w którym znajdowało się wszystko co potrzebne, aby odpowiednio połączyć się z otaczającą ją naturą.
Lubiła tu przychodzić, uciekała tu za każdym razem, kiedy w domu znowu robiło się nieciekawie. Czasem zaciągnęła tu siostrę, a czasem wybierała się na piesze wycieczki ze znajomymi. Szczególnie lubiła spędzać czas przy wodospadzie. Szum wody uspokajał ją i sprawiał, że mogła się wyciszyć i zebrać myśli. Tak było teraz. Pewnie przycupnęła sobie na jakimś kamieniu, może nawet odpaliła skręta, nie bacząc na to, że park mógł rządzić się innymi prawami niż te, które uznawała Ida. I pewnie by sobie tak w spokoju by siedziała, gdyby nie jakiś bałwan, który zakłócił jej wewnętrzny pokój i co najważniejsze rozwalił w drobny mak jej czakramy. - Ej, kolego - rzuciła, patrząc na jakiegoś bruneta w fancy kurteczce.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zdecydowanie każda kolejna minuta była jak lekarstwo, którego od tak dawna potrzebował. Myślał, że ciężką pracą zagłuszy wszystkie bolączki, odsunie w niepamięć wszystkie chwile, gdy serce wręcz wyrywało się z piersi. Z tym, że na dłuższą metę nic mu to nie dało. Pozostały w prawdzie wyrazy uznania współpracowników, ale czy robił to wszystko dla poklasku? Chciał dobrze wykonywać swoją pracę, ale prawda byłą taka, że robił to i bez przesadnego pracoholizmu. Napięte grafiki i nadmiar obowiązków dawały mu złudne poczucie bezpieczeństwa. Sprawiały, że miał w pewnym sensie kontrolę nad tym co się działo, oraz co tu dużo mówić nic nie było lepszą wymówką niż ratowanie cudzego życia. Wszystko to było jednak niczym w porównaniu z niespełna godziną miejscu tak bliskim jego sercu. Mimo, iż niechętnie przyznawał się do tej sentymentalnej części swojej natury to od czasu do czasu nawet do niego docierało, że nie jest w stanie w pełni wyplenić z siebie natury wrażliwca. Z perspektywy czasu trudno powiedzieć, kiedy zaczął postrzegać tą część swojej osobowości za jej największą słabość, ale faktem było to, że odkąd rozpoczął rezydenturę wolał być postrzegany nie za romantyka a za konkretnego i fachowego profesjonalistę. Tym bardziej dziwiło go własne rozczulenie na widok wody opadającej z łoskotem na skały u podstawy wodospadu.
-W czym mógłbym pomóc?- westchnął z niechęcią, bo nie bardzo był w nastroju na pogawędki z przechodnimi. Szczególnie z kobietami, które ostatnio przynosiły mu wyjątkowego pecha, jakby i bez nich było mu mało niefortunnych zdarzeń. Mimo wszystko był też samozwańczym dżentelmenem toteż odwrócił się w kierunku zagadującej go kobiety. W prawdzie oderwał wzrok od wodospadu z nieskrywaną niechęcią, ale liczy się sam gest, prawda? -Ida? Ida Kennedy?
Ostatnio zmieniony 2021-02-09, 13:13 przez Joaquin Marquez, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z pewnością Ida była kompletnym przeciwieństwem Joaquina. I nie chodzi jedynie o włosy w jasnym blondzie czy błękitne oczęta, które spoglądały na świat spod wachlarza gęstych rzęs. Różniła się także pod względem podejścia do życia; niezbyt przejmowała się tym co jej wypada, a co już nie. Z tego powodu chodziła w dziwacznych stylizacjach, wypowiadała dziwne teorie spiskowe na głos i chodziła po mieście z młotkiem, który stał się jej przepustką, biletem miesięcznym na komunikację miejską i kartą zniżkową na jej ulubioną kawę. A jednak, mimo niezliczonych różnic, łączyła ich jedna, dosyć istotna sprawa; Ida także w głębi swojego wielkiego jak żyrafie serca czuła pustkę, której nie umiała zastąpić nowa para ogrodniczek. Brakowało jej w życiu kogoś, kto przytuli ją, kiedy będzie źle, powie, że wszystko będzie w porządku, a jeżeli będzie trzeba to postawi ją do pionu. Wiele rzeczy w jej życiu ulegało zmianie, czy to dziwne, że chciała mieć chociaż jedną, stałą rzecz? Chyba nie, ostatecznie każdy człowiek, obojętnie jak dziwny, chciał dzielić z kimś swoje rozterki i radości.
Kennedy już miała wyruszyć z szarżą na, jak jej się początkowo wydawało, nieznajomego; przez ułamek sekundy zastanawiała się czy przejść do ataku słownego, czy zapoznać bruneta z jej wiernym przyjacielem. Jednakże znajomość jej imienia i nazwiska zbiła blondynkę z pantałyku. Zmrużyła delikatnie powieki, wpatrując się w niego intensywnie. W końcu jednak w jej dziurawej pamięci odnalazła pasujący obrazek. - Na brodę Zeusa, Joaquin Marquez - rzuciła, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Nie wierzę, w końcu zapuściłeś brodę, ile razy ja ci mówiłam, Mojo Jojo zapuść brodę - pokręciła głową z rozbawieniem i przeskoczyła sprawnie bliżej bruneta, aby zamknąć go w bezceremonialnym uścisku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak, z całą pewnością postawa sylwetka Joaquina w połączeniu z jego zwichrzonymi przez wiatr ciemnymi puklami nie miały w sobie nic z eteryczności i delikatności jaka przychodziła na myśl, gdy w tłumie ludzi spostrzegało się Idę. Byli zupełne inni zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz, chociaż na drugą z tych rzeczy szczególny i bezsprzeczny wpływ miało środowisko w jakim przyszło dorastać Kennedy, a z jakiego dzięki matce udało się uciec Joaquinowi. Niegdyś to właśnie ta niepozorna blondynka była jedną z najbliższych mu osób. To ona znosiła jego humory, ona towarzyszyła mu podczas wielogodzinnych spacerów po okolicy i to bez niej nie wyobrażał sobie niegdyś życia. Kto wie jak potoczyłby się ich losy, gdyby pani Marquez nie wygrała znienacka losu na loterii przeznaczenia i nie opuściła wraz z dziećmi ich ukochanego mieszkania na czwartym piętrze z cieknącym zlewem i z lekka wytłuczoną już stołową zastawą. Joaquin nie obrósłby w piórka prężąc się na prywatnych korepetycjach, kursach językowych i wyjazdach na narty do zagranicznych kurortów wraz z nową paczką przyjaciół. Może wciąż byliby w kontakcie? Zostałby strażakiem, przecież za dzieciaka tak o tym marzył. Co piątek wychodziłby do baru z kumplami z jednostki a w międzyczasie próbowałby wyciągnąć Idę na randkę. Może wszystko byłoby teraz inaczej?-To właśnie ja.- odwzajemnił uśmiech przeczesując palcami bujną, ciemną czuprynę, która przez wzgląd na smagające jego twarz podmuchy wiatru nijak nie chciałą współpracować. Musiał przyznać, że się zmieniła. Wciąż była w niej ta iskra, coś co pamiętał z dawnych lat, ale zdecydowanie nabrała subtelności., być może trochę przygasła. Ile to już minęło? Lata? Wciąż wydawała mu się znajoma, ale gdy tak na nią patrzył miał wrażenie, że jasne tęczówki, z których niegdyś czytałby jak z otwartej księgi teraz skrywały przed nim nie jedną tajemnicę. -Fakt trochę się zapuściłem, nie chciałem wyglądać jak wieczny szesnastolatek.- zaśmiał się by po chwili również wziąć w ramiona dawną przyjaciółkę. Przez dłuższy czas odkąd przenieśli się wraz z rodzeńśtwem i matką do ojczyma tęsknił za Kennedy, stawał na rzęsach by wygospodarować choć jedno popołudnie na spotkanie. Z czasem wciągnął go jednak nowy świat i możliwości a ona jakby zaczęła odklejać się z tego pogmatwanego obrazka. -Dobrze cię widzieć, sam nie wiem kiedy ostatnio rozmawialiśmy Ida. Co u Ciebie? Chcę wiedzieć wszystko, mamy tyle do nadrobienia. zaczął a uśmiech wręcz nie schodził z jego twarzy. Jeszcze niedawno narzekał na samotności, smęcił bliskim jak ostatnia pierdoła biorąca nadgodziny w pracy byleby nie siedzieć samotne w czterech ścianach. Gdyby wiedział, że lada dzień czeka go taka niespodzianka pewnie nie wstawałby co ranek z łózka z tek grobową miną.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To fakt, mimo delikatnej postury, Ida naprawdę nauczyła się radzić sobie w życiu samodzielnie i to bardziej, niż można było się spodziewać na pierwszy rzut oka. W końcu kto by się spodziewał, że ta lekko zwichrowana blondyneczka jest znaczącą osobistością w narkotykowym półświatku Seattle? Chyba nikt, nawet własne rodzeństwo nie spodziewało się takiego obrotu sprawy i nadal miało ją za taką rodzinną dziwaczkę co to mieszka na śmiesznej łodzi i prowadzi sklep ogrodniczy. Zapewne wiele osób zastanawiało się, czy przypadkiem wszystko gra i śpiewa poprawnie pod tą burzą blond włosów. Cóż, matka raczej nie miała zamiaru nigdy przebadać swojej córki, a i Ida nie miała zamiaru zapisywać się na jakieś wizyty, co nie? Bo w końcu z nią jest wszystko w porządku, to reszta społeczeństwa jest jakaś dziwna i boi się pokazywać siebie w pełnej okazałości reszcie świata. Taka była jedna z wielu teorii Idelli i nie wszystkie brzmiały tak prawdopodobnie jak ta, bo tak, to była jedna z bardziej prawdopodobnych teorii panny Kennedy.
W każdym razie, Ida nie miała Jo za złe, że wyrwał się z biedy, w której jej przyszło spędzić całe swoje dzieciństwo i młodość. Wręcz przeciwnie, naprawdę mu kibicowała, chociaż jako młodej dziewczynce trudno było jej zrozumieć, dlaczego nie miał już dla niej czasu tak, jak kiedyś. Właśnie wtedy nauczyła się po prostu nie przejmować rzeczami, na które nie miała wpływu. Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiech. Naprawdę była zadowolona z tego spotkania. - Pasuje ci, widzisz, znowu miałam rację - rzuciła wywracając przy tym oczami. Czemu ludzie jej nigdy nie słuchali? Przecież miała odpowiedzi na wszystkie pytania i zawsze miała rację. Ludzie pewnie nie byli gotowi na zmierzenie się z jej mądrością, tak to na pewno to. - No, to już będzie z milion lat temu - powiedziała z powagą wymalowaną na twarz. Cóż, z matmą nigdy się nie lubiła jakoś za bardzo, tyle ile potrzebowała do chemii. - A wiesz, mieszkam teraz na łodzi, mam sklep ogrodniczy, pokłóciłam się ostatnią z boginią Demeter, naprawdę niezła z niej sucz. Normalne sprawy - jakoś nie wydawało jej się, że powinna się chwalić drugą stroną swojego biznesu, dzięki której mogła sobie na to wszystko pozwolić. - A co u ciebie? Dałeś się wciągnąć w kapitalizm? - zagadnęła, siadając na swoim kamieniu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 5
To był jeden z wolnych dni, które Eloise mogła poświęcić na coś, na co miała ochotę. Zazwyczaj starała się, żeby jej wolne dni nie skupiały się jedynie w domu, często gdzieś wychodziła, a jeśli miała nie jeden, a kilka dni, wyjeżdżała za miasto. W okolicy było wiele pięknych miejsc, a Rosenfield uwielbiała obcowanie z naturą. Niesamowicie ją to odprężało, doładowywało baterie na kolejne ciężkie dni. Gór unikała. Po śmierci brata weszła na szczyt tylko jeden raz, żeby upamiętnić go, a także pogrzebać wszystkie swoje związki. Najczęściej wybierała las, długie wędrówki, gdzie towarzyszyły jej tylko zwierzęta. Dziś również nie chciała odpoczywać na kanapie. Zgarnęła kilka kanapek, plecak, przebrała się w wygodny strój i wyszła z domu. Wsiadła w samochód, by pojechać kilkadziesiąt kilometrów za Seattle. Nie daleko. Już tam wcześniej bywała. To było jedno z ulubionych miejsc jej brata, gdzie zabrał ją jednego z pierwszych razów, kiedy się spotkali po latach. Towarzyszył im wtedy Brave. Już wtedy jej się podobał. Był przystojny, uśmiechnięty, najwyraźniej adrenalina robiła coś dziwnego z jego, najczęściej, dość ponurym wyrazem twarzy. Nie były to góry, ale cholernie jej się podobało. Dlatego dość często się tam pojawiała. Czasami, kiedy chciała porozmawiać z Jamesem. Porozmawiać, to znaczy pogapić się w niebo i całą mocą wierzyć w to, że on gdzieś tam jest. Wiedziała, że jej nie odpowie, ale podnosiło ją to na duchu. Dziś tego potrzebowała. Ciągle nie wiedziała, co zrobić w sprawie swojego męża. Rozwód brzmiał w jej głowie wielkimi literami, a mimo to, Elie nie potrafiła się zdobyć na wizytę u prawnika i podpisanie papierów. Ciągle czuła, że to nie w porządku, że powinna spotkać się z mężem i wszystko mu wyjaśnić w cztery oczy. Dlatego zwlekała. Pojawił się też Milo i w jego przypadku również miała mętlik w głowie. Lubiła jasne sprawy, a ich spotkanie było pierwszą randką. Bardzo ciekawą i fascynującą, ale Eloise czuła niedosyt, chciała więcej. Może nawet trochę szybciej. Miała trzydzieści lat i jednocześnie dość, że jej życie tak wolno się toczy, a przecież kiedyś planowała macierzyństwo, chciała być szczęśliwa. Wiedziała, że to nie wina Milo i że sama będzie musiała to przepracować w swojej głowie. Idąc do wodospadu, miała w głowie te wszystkie myśli. Kiedy dotarła na miejsce, jej umysł wsłuchany w szum wody automatycznie oczyścił się z niepotrzebnych refleksji i skupił się tylko na tym, co było tu i teraz. Usiadła na jednym z kamieni i gapiła się na otaczającą ją naturę z nieskrywaną radością. Kochała to miejsce.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • #niewiem
Boże, jaka ona jest piękna. Pierwsza myśl, która pojawiła się w jego głowie, kiedy usłyszał szmer, czyjeś kroki, które przebiły się przez szum wodospadu, a on przekręcił głowę w owym kierunku. Nie było to zdziwienie jej widokiem, nie było to zdenerwowanie, nie była to dezorientacja, ani to, że ktoś narusza jego samotne wycieczki po lesie. Nie. Po prostu była piękna. W tych wspinaczkowych spodniach, w butach z rakami, bo przecież przy takiej powierzchni, jaka pozostała po tych upadach, to nie łatwo o poślizgnięcie. W tym kapturze nasuniętym na włosy i plecaku na ramionach… była piękna. Dopiero później, obserwując jej spokojną twarz, zadał sobie pytanie: co tutaj robiła?. Czemu akurat dzisiaj, kiedy i on, celebrując w końcu normalną pogodę i wolne w pracy, postanowił wybrać się na s a m o t n ą wędrówkę? Jakie było prawdopodobieństwo, że wybiorą to samo miejsce, tego samego dnia, o względnie tej samej godzinie? Czy przychodziła tu często? Czy często wybierała się na samotne wycieczki? Czy wciąż się wspinała? Czy Jonathan wspinał się z nią? Czy mieli ze sobą nadal kontakt? Czy wciąż wolałaby na śniadanie te zwykłe kanapki, które Brave jej serwował, ponad te słodkie, które podawała ona, kiedy to ona robiła posiłek? Jezu, nie wiedział. Absolutnie nic nie wiedział. Minęło tyle czasu, a on kompletnie nic nie wiedział. Było, minęło. Trzeba się odwrócić i odejść, a wszystko zostawić takim, jakim jest. Szkoda tylko, że odwrócił się w zupełnie inną stronę, bo dość sprawnie się do niej zbliżył i jeszcze na moment przystanął, kiedy stanął dosłownie zaraz przy niej, za jej plecami. Idź stąd, Brave. Nie rozdrapuj starych ran. Bez absolutnie żadnego słowa, bez żadnego sygnału, że ktoś się do niej zbliża, obszedł kamień dookoła i usiadł obok. Tak jakby na niego czekała, tak jakby byli umówieni na schadzkę. Wypuścił wolno powietrze z płuc nawet nie zerkając w jej stronę. Po co on tu podszedł, kurwa mać. Minęło kilka długich minut, nim w końcu się odezwał. – Nie wiedziałem, że tutaj wciąż przychodzisz – czy w jego głosie mogła usłyszeć nutkę złości? Najpewniej. Miał być sam. No po co, czemu, czemu on to sobie robił. Tak, trzeba było nie podchodzić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To nie było przeznaczenie ani jakaś wola niebios. Eloise nie wierzyła w coś takiego. Starała się postępować zgodnie z sumieniem i kierować się logiką. Była realistką, na ogół, w pracy również nie chciała pozwalać sobie na przesadny optymizm, bo to mogło zwieźć ją w pole. A dzisiejszy dzień był pierwszym od wielu tygodni, kiedy świeciło słońce i wiał przyjemny wiatr, osuszający okolicę z nadmiaru deszczu. A to miejsce? Dlaczego akurat to miejsce? Bo przecież oboje doskonale je znali, bywali tutaj setki razy wspólnie, nie licząc tych, kiedy przychodzili tu osobno. Więc dlaczego obecność Brave’a tak bardzo ją zszokowała? Na pewno przestraszyła, bo Eloise podskoczyła w miejscu, kiedy zobaczyła, że ktoś obok niej siada. Ale zszokowała? Chyba liczyła dziś na samotność. Chciała pogadać do Jamesa, wsłuchać się w śpiew ptaków i szum wodospadu. Chciała odpocząć, podjąć jakieś decyzje, a obecność drugiej osoby sprawiłaby, że skupiłaby się na niej. Eloise lubiła towarzystwo ludzi, potrafiła się z nimi dogadać, a to, że jej głębsze relacje były zazwyczaj upośledzone, to była zupełnie inna sprawa. Z obcymi ludźmi nie musiała wchodzić w takie interakcje. Najbliżsi po prostu musieli to znosić. I tak przecież było. Melody (jej adopcyjna matka) nadal traktowała ją jak córkę, choć przecież mogła dać sobie spokój, skoro Elie tak bardzo się od niej izolowała. A mimo to, z łatwością przychodziły jej wyznania miłości, dzwoniła do niej często, choćby po to, żeby zapytać czy założyła szalik, kiedy było zimno. Marcel też dość dobrze przyjmował to, że Elie chciała być niezależna na każdej płaszczyźnie swojego życia. Ci, którym nie pasował jej styl życia po prostu odchodzili. Brave również odszedł. I to w najgorszym momencie jej życia. Kiedy myślała, że między nimi jest tak wiele, okazało się, że nie było nic. Miała do niego ogromny żal, że to Jonathan był przy niej, a nie on. Jonathan, który przecież nie dołączał do nich zawsze, miał swoje sprawy i po prostu czasami szedł z nimi na jakąś wyprawę. Okazał się najlepszym przyjacielem, jednym z najbliższych jej ludzi. Dlatego nic dziwnego, że zdziwiona była widokiem Dastarda. Bo, będąc na jego miejscu, po prostu wycofałaby się, gdyby go zobaczyła. – Od dziesięciu lat jestem tu przynajmniej raz w miesiącu – odpowiedziała, bo skoro zebrało mu się na pogaduszki, to nie chciała go zbywać. Nie umiała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kurwa. Co go podkusiło, by tu podejść? Dlaczego naruszył jej przestrzeń osobistą? Unikali siebie tak cholernie długo, nie mieli ze sobą absolutnie żadnego kontaktu przez tak wiele lat – CZEMU. Brejw, ty idioto. Czy on w ogóle miał ochotę by znowu zaczynać? Cokolwiek zaczynać? Chociażby rozmowę? Przecież nawet nie interesowało go, co przez te wszystkie lata się u niej działo, czemu więc teraz złamał daną sobie obietnicę, a kilka sekund później siedział z nią ramię w ramię? Chciałby się jej przyjrzeć – chciałby zobaczyć czy w jej spojrzeniu zaszły jakiekolwiek zmiany, czy nadal marszczy nos, kiedy na usta garnie jej się coś niemiłego, ale nie chce nikomu sprawić przykrości, chciałby zobaczyć… jezu, wszystko. Dlaczego akurat teraz poczuł ten ogromny ciężar niewiedzy, skoro jeszcze kilkanaście minut temu był pewny, że ich drogi nigdy więcej się nie skrzyżują? Przecież właściwie nie myślał o niej już w ogóle. Czemu teraz nie odpuścił? – W taką pogodę to totalnie głupota, wiesz? Oczywiście, że wiesz – mądrala, przecież robił to samo – też stąpał po błocie, też ślizgał się na górkach, też adrenalina rosła, kiedy potykała się noga w momentach, w których stopa stabilnie powinna spoczywać na twardym podłożu. – A przynajmniej w pojedynkę. Mogłoby się stać absolutnie wszystko – był pewny, że zdawała sobie z tego sprawę bardziej niżeli on, bo strata, której doświadczyła była szalenie większa od tego, jak wpłynęła ona na niego. Nie chciał nawiązywać do śmierci jej brata – nie. Czy oni właściwie kiedykolwiek o tym otwarcie rozmawiali? Przecież wygadywała się przyjacielowi, dlaczego miałaby więc jemu? Boże, ty idioto, nie rozdrapuj starych ran. – Chyba, że na kogoś czekasz? – skąd miał wiedzieć? Może właściwe w czymś przeszkadzał? Naprawdę powinien wzruszyć ramionami, skoro i tak otwarcie nie podjęła rozmowy, i po prostu odejść. Powinien to zrobić. Czuł to całym sobą, a nawet i w jej postacie. Nie chciała mieć z nim absolutnie nic wspólnego. Przecież tak szybko sobie poradziła po ich rozstaniu… czemu miałby teraz pojawiać się obok? Tylko że... może chociaż dowie się, czy tak po prostu, po ludzku jest choć odrobinę szczęśliwa. Niech będzie. Niech szczęście będzie w jej spojrzeniu, niech uśmiech rozświetla jej usta. Proszę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak, to było szalenie dziwne widzieć się po tylu latach. Dziwne i… Eloise nie potrafiła tego nazwać, bo nie chciała mówić o żadnej tęsknocie, a tym bardziej nie chciała mówić o radości. Tyle, że poczuła w środku coś, co nie było negatywnym uczuciem, jakąś dziwną nadzieją? Czy to było nadzieją? Nie. Nie chciała sięgać w tej rejony, nie po tym, jak ją zostawił. James zmarł, Elie nie mogła się podnieść z dołka, w którym z dnia na dzień zakopywała się coraz bardziej, a on po prostu zabrał manatki i zniknął z jej życia. To świadczyło o tym, że jej nie kochał. Zwyczajnie zabawił się jej kosztem. Może bał się Jamesa? Wpakował się w związek, ale nie wiedział, jak się z niego wymiksować, bo przecież przyjaźnił się z jej bratem, a ta głupia, zakochana Elie łaziła za nim jak pies. Dochodziła do różnych wniosków i ten był najbardziej prawdopodobny, dlatego nie chciała żywić do niech ciepłych uczuć. Właściwie żadnych uczuć nie chciała do niego żywić. Miał dla niej pozostać tym, czym był przez ostatnich kilka lat. Powietrzem. – To nie jest czas na umoralnianie mnie. Ani na jakąś pieprzoną troskę, wiesz? – westchnęła. Ten czas już minął. A Eloise nie chciała być dla niego miła. Kurwa, zranił ją najmocniej ze wszystkich ludzi na świecie. Sprawił, że miłość, której i tak wtedy cholernie się bała, stała się dla niej czymś najgorszym, czymś, czego nie chciała czuć wobec nikogo. Sprawił, że bała się zbliżyć do kogokolwiek, a teraz śmiał wtrącać się w jej życie. – Na kogo? – zapytała. Na kogo miałaby czekać w miejscu, które pokazał jej brat? To było miejsce jej, Jamesa i Brave’a. Po tym wszystkim nie mógł robić jeszcze tego. Sam nie powinien tutaj przychodzić. – To moje miejsce i nie chcę tutaj nikogo. I nie życzę sobie, żebyś ty przyprowadzał tu kogokolwiek, rozumiesz? – wiedziała przecież, że przychodzili tutaj inni ludzie. To było piękne miejsce, przyciągające turystów i nie raz widziała tutaj ludzi, ale to wcale nie oznaczało, że ona mogłaby tu przyjść z kimkolwiek innym niż James. Nie podobało jej się to, że zapomniał o nim i o tym, jakie to było dla niej ważne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak, zdecydowanie, kurwa mać, powinien się do niej nie zbliżać. Idiota. Powinien się nie pokazywać, nie wychodzić zza tych drzew. Powinien się odwrócić i odejść, może machnąć ręką powinien, gdyby go zauważyła? Albo kamieniem w nią rzucić? Było by to w stu procentach lepsze niżeli to, że postanowiła odreagowywać na nim wszelkie frustracje. Umówmy się – miała do tego prawo a nawet i powody. Ale minęło tyle lat, TYLE LAT, że serio?
- A na co to jest czas, Eloise? Na granie obrażonej dziewczynki? – szybko odbił piłeczkę, bo sobie n i e pozwoli. Nie była mu obojętna – jak wtedy, tak i teraz, skoro tak łatwo, takimi zwykłymi słowami potrafiła podnieść mu ciśnienie. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt mocnym uczuciem ją darzył, by tak po prostu sobie odpuścić. – Nigdy nie chciałaś tej pieprzonej troski. Zwyczajnie zagaiłem rozmowę – co było dużym błędem. Czy to było takie dziwne, że chciał zobaczyć jak sobie radzi? Co się u niej wydarzyło przez te wszystkie lata? To że nie sprawdzał codziennie co się dzieje w jej wirtualnym świecie, nie znaczyło, że czasami nie zastanawiał się, jak potoczyły się jej losy. Boże, przecież była jedyną tą, której udało się przekopywać w głąb jego serducha, która wyjątkowo umiejętnie potrafiła na niego wpływać, przy której naprawdę się starał i z całych sił próbował być wszystkim, tylko nie swoim ojcem. Kochał, a to, niestety, nie zawsze wystarcza. Zmarszczył brwi. – Nie wiem, skąd mam wiedzieć? – zapytał tylko, tak? Przecież nie mógł rzucać imionami, skoro nie miał pojęcia z kim zadaje się Rosenfield. Albo z kim żyje? Z kim układa sobie życie? Z kim jest szczęśliwa? – Nie zachowujesz się racjonalnie. Widzisz czubek własnego nosa, jak zwykle – nigdy tak nie było, a on nigdy nie potrafił zamknąć się wtedy, kiedy było trzeba. – Jeśli będę miał ochotę, to zrobię tu ognisko i zwołam połowę ulicy, nie możesz na to nic poradzić. Nie ty mnie tutaj przyprowadziłaś i nie masz żadnego prawa mówić co mogę, a czego nie – przenigdy by tego nie zrobił. Uszanowałby każde jej życzenie, czy prośbę. Oczywiście, że to czego chciała ona było najważniejsze. – Nie tylko tobie było ciężko się z tym pogodzić – dodał w końcu, nieco ciszej. Tego przecież się wtedy nie zauważało. On sam jedne wiedział, jak mocno wtedy chciał być dla niej oparciem, którym być nie potrafił.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet gdyby upłynęło sto lat, nie dekada, Eloise miałaby mu za złe, co zrobił. Była pamiętliwa i choć czas leczył rany, to wcale nie chciała mu tego zapominać. Nie zasłużył sobie na to, żeby była dla niego miła. Westchnęła głośno, bo… po co w ogóle się odzywała? Mogła go zignorować, a jednak czasami jej niewyparzona buzia dawała o sobie znać. – Wiesz, nazywanie mnie obrażoną dziewczynką świadczy tylko o tym, jak bardzo spłycasz to, co między nami było. Jak traktujesz śmierć mojego brata, jak bardzo ślepy byłeś na to, jak bardzo to mną wstrząsnęło. Obrażoną dziewczynką byłabym, gdybyś mnie zostawił, bo nie pasujemy do siebie charakterami albo z innego gównianego powodu, wiesz? – odpowiedziała. Nie traktował jej, jakby ją kochał. Nigdy, czuła, że przez cały ten czas była dla niego zwykłą zabawką, którą rzucił w kąt, kiedy się zużyła. Więc tak, była obrażoną dziewczynką, bo zostawił ją jak każdą inną. Jakby nic nie znaczyła. Miała gdzieś to, jak ją nazywał. Dla niej był tylko potworem. Niczym więcej. I choć jej durne serce dalej reagowało na jego głos, to nie było takiej mocy, która sprawiłaby, że przyznałaby przed samą sobą, że cokolwiek dla niej znaczył. – Nie chciałam? Ja nie pamiętam, czego chciałam. Widziałam na własne oczy śmierć brata, spadł ze skały w przepaść. Czego mogłam wtedy chcieć? Myślisz, że wtedy zastanawiałam się nad twoimi wielkimi gestami? Miałam je w dupie. Tak, miałam w dupie dopieszczanie twojego ego – nie chciała tak. Nie chciała się z nim kłócić, wyciągać śmierci Jamesa, ale zawsze chciała powiedzieć mu to wszystko. Wyrzucić z siebie ten żal, bo może właśnie w ten sposób mogła o nim zapomnieć, o tym wszystkim, co ich łączyło i o sposobie w jaki zakończył ich związek. Może to miało oczyścić ją w jakiś sposób i sprawić, że przestanie drgać na samą myśl o nim, że przestanie bać się zakochać i zaufać. – Dobrze, przyprowadź tu kogo chcesz – była tak zdenerwowana, że było jej wszystko jedno, a Brave ewidentnie ją prowokował, jakby to, co już mu powiedziała było niewystarczające. Nie odpowiedziała na jego kolejne słowa. Miała wyrzuty sumienia, wtedy też, że myślała tylko o sobie. Tak, była wtedy egoistką, ale tak mało czasu mieli z Jamesem, Brave miał go dłużej, cholernie mu tego zazdrościła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z każdym jej słowem zaciskał pięści coraz mocniej. Nie był już tym samym chłopakiem, który nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy. Zdarzało mu się to naprawdę wybiórczo, ale teraz, kiedy tak cholernie dobrze wiedziała jakich słów używać, co mówić, by bolało najmocniej, bał się, że zaraz wybuchnie. Raz, dwa, trzy, Brave. – Naprawdę myślisz, że nie traktowałem śmierci Jamesa poważnie? Słyszysz siebie, Elie? Naprawdę? Wiem, że to twój brat, wiem jak niesamowity kontakt mieliście ze sobą, wiem, że to wszystko widziałaś. Wiem, że tobie cierpienie należało się najbardziej, do cholery, wiem. Ale to nie był tylko twój brat. Był jedyną osobą na świecie, która tak doskonale mnie znała póki nie pojawiłaś się ty i ja też, też to wszystko czułem, kurwa – naprawdę sądziła, że nie wiedział jak z każdym dniem potrzebuje go coraz mniej? Jak bardzo sama w sobie się zamykała, a on nie miał zielonego pojęcia jak do niej dotrzeć? Przecież widział jak swobodnie potrafiła o tym wszystkim co działo się aktualnie w jej życiu rozmawiać z Jonathanem, podczas gdy on z każdą chwilą schodził na dalszy plan. Teraz miał wrażenie, że w ogóle się ze sobą wtedy nie komunikowali, albo najzwyczajniej w świecie tak mocno zapędzili się w kozi róg, że już nie wiedzieli jak to wszystko ponaprawiać. – Co ty, kurwa, mówisz, jakie moje ego? Wtedy moje ego? Moje ego było zgniecione widząc jak świetnie pomaga ci Jonathan, jak mocno potrafisz się przed nim otworzyć. Moje wybujałe ego rozrosło się do tego stopnia, że bałem się powiedzieć, że też to czuję, że mi też smutno, bo przecież tobie smutek należał się bardziej. Wstydziłem się powiedzieć, że idę sam tutaj – rozłożył bezradnie dłonie i okręcił się wokół własnej osi. – W to cholernie miejsce, które przypisałaś tylko sobie, żeby z nim pogadać, żeby zapytać co zrobić, by było ci łatwiej, bo nie wiedziałem jak zareagujesz. Kurwa mać – sapnął na sam koniec, kręcąc z niedowierzaniem głową. Kilkanaście lat temu powinni przeprowadzić podobną rozmowę. Może i powinni się pokłócić. Nie teraz. Nie w taki sposób. Wdech i wydech. – Będę – buńczucznie dodał, chociaż był pewny, że wiedziała, że nie było takiej opcji. Odpierał jedynie jej ataki w najgłupszy sposób. Ułożył dłonie na bokach swojego ciała, przyglądając jej się chwilowo. Oczy, nosa, usta. Jezu. – Nie powinienem podchodzić, przepraszam.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Rainier National Park”