WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Książki rozsypały się głuchym łoskotem na drewnianej posadzce. Drewniany regał mimo upływu czasu, trzymał się dzielnie. Aż do tej chwili. Doświadczona na przestrzeni lat wieloma ciężarami półka nie wytrzymała, a stos nierówno poukładanych książek, świeczek i bibelotów, których nie dało się wcisnąć nigdzie indziej niż na tę właśnie półkę, spadły lawinowo, usypując nieforemny dywan u jej stóp. Część z nich, jak aniołek (obecnie bez głowy) się połamała. I dobrze. Bo kto widział tak potężną kolekcję zapachowych świec, których nie zapaliła nigdy dotąd, bo od rozchodzącej się po mieszkaniu woni lawendy, wanilii i drzewa sandałowego, bolała ją głowa. Intensywna i dość osobliwa mieszanka. Rokrocznie dostawała je wraz z lakonicznie wypisaną kartką przystrojoną w śnieżynki na dzień przed Bożym Narodzeniem z zaproszeniem na rodzinny obiad. Z zaproszenia nigdy nie korzystała, a nadawcy doskonale o tym wiedzieli, piękną kursywą wypisując kolejne litery. Ot, gest pojawiający się z czystej kurtuazji w jawnej nadziei, że odbiorca kartkę dołoży do stosiku trzymanego (nawet nie z sentymentu, a zwykłego masochizmu) na dnie szafy wśród zakurzonych par szpilek, które raz może czy dwa zasłużyły na to żeby trafić na stopę właścicielki.
Panam wzniosła oczy do góry, wykrzywiając twarz w niemym lamencie i stała tak przez kilka sekund, nim postanowiła zrobić ze zgliszczami niegdyś porządnej półki na książki porządek. Ciemne włosy założyła za ucho, a przydużą białą bluzę, noszącą na sobie oznaki łakomstwa naciągnęła na uda, jakby ta, była w stanie skryć całą niedolę pani domu. Ale nie była.
Nim sięgnęła po pierwszą rzecz na stosiku gruzowiska, rozległo się pukanie do drzwi. Nie spodziewała się nikogo. Nie zapraszała, nie zgadywała się, ani nie smsowała żarliwie o tym, że jej drzwi stoją otworem. Cichy głos w jej głowie odezwał się pierwszy, zasiewając ziarenko podejrzeń, jakoby to Max MacCarthy, we ostatnim czasie najczęściej składający jej wizytę, mógłby być tym nieszczęśnikiem, który ujrzy jako pierwszy prócz niej, ów pobojowisko.
Niewiele się nie pomyliła. Ale Max MacCarthy nie wyglądał tak jak go widziała za pierwszym razem, ani nawet za następnym. I choć w zaułku przypominał wrak człowieka, to tego wieczoru nie przypominał siebie. Uchyliła drzwi, przybierając wyraz osoby bez twarzy. Przeźroczystej postaci, przez którą ta zapuchnięta, męska postać, nosząca ślady łez na policzkach, mogła przejść. Rzęsy miał posklejane, oczy, niegdyś dzielące radość ze smutkiem, przysłonięte były mgłą zmęczenia i rezygnacji. Przesunęła wzrok poniżej zachlapanej strużkami krwi i śliny koszuli, wprost na opuchnięte knykcie.
Skinęła w milczeniu głową w głąb mieszkania, robiąc mu przestrzeń żeby wszedł.
- Wolisz pomilczeć, czy porozmawiać? - pierwsze pytanie padło z jej ust dopiero po kilkunastu sekundach. Szczupła, jasna dłoń powędrowała do Maxowego ramienia, przesuwając się nieśmiało wyżej na policzek i tam przez kilka krótkich chwil pozostała. Na krótko zamienili się w kamienny posążek, jeden z takich, które mogłaby postawić na ów półce, która się połamała. Ale ta pękła. I on też pękł.
- M-musimy... - przełknęła głośno ślinę. - Musimy Cię poskładać- posklejać do kupy, Max. Złożyć Ci serce kawałek po kawałku. Duszę odnaleźć w tym pustym wraku i ogień w oczach zapalić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy tak właśnie wyglądał ostateczny upadek?
Czy tak właśnie wyglądał ktoś, kto został dotkliwie zraniony przez najbliższych - za których życie własne by oddał? Czy tak właśnie wyglądał ktoś, kto miał się godzić ze stratą ukochanej, którą zabrano mu w śmiertelnym wypadku? Czy tak wyglądało płacenie za grzechy, które narobiło się nieświadomie? Nic do niego nie docierało - zwieszona bezwładnie głowa o kierownice własnego samochodu. To pierwsza myśl jaka mu przyszła, choć być może działał w jakiejś nieświadomej adrenalinie - bo nie powinien w tym stanie wsiadać za kierownicę, ale przecież nie widział innego wyjścia. I co gorsza przez dłużące się sekundy, które zamieniały się w nieznośną wieczność, wcale nie podpowiadały mu dokąd miałby się udać - po tym co właśnie się stało. Podnosi się jednak do pionowej pozycji, odruchowo przekręcając kluczyk. I jeżeli się nie mylił, prawdopodobnie mógł tylko pojechać do niej. Przekręca głową w bok, patrzy w lusterko w którym miejsce katastrofy zaczęło maleć i oddalać się, zostawiając w nim konającego starszego brata. Ale był pod opieką Phoe, wiedział, że ona się nim stosownie zajmie. Jak zawsze, zresztą.
Nie wiedział ile przez całą drogę padło przekleństw z jego ust - w pewnym momencie stracił panowanie nad autem, gwałtownie zahamował gdy jakiś idiota z naprzeciwka wyjeżdżał, prawie by powodując wypadek. I oh, dlaczego wciąż powstrzymywał się od tego finalnego zakończenia? Już przecież na niczym mu nie zależało. Już nawet nie miał Molly, bo i ją w stracił. Raz na zawsze.
I wreszcie stoi przed tymi właściwymi drzwiami - nie, nie pojechał do żadnego pubu by znów uchlać się do nieprzytomności. Mógł, jasne, ale w jednej chwili poczuł, że to jedynie ona może mu w tej chwili pomóc. Choć kolejny raz zjawia się w opłakanym stanie, czy to już nie robiło się odrobinę nudne? -Wybacz, że znów cię nachodzę.. - wydobył z siebie zdanie, które ćwiczył przez resztę drogi, choć i tak ledwo sklejał każdą literkę by z tego bełkotu mogła coś zrozumieć. Drżał cały, dostrzegając kątem oka leżące książki na podłodze z przewróconą półką -Może ci pomogę... - jakoś w tym wszystkim olśnienie przyszło, że zajęcie rąk z pewnością było dobrym pomysłem. Pochylił się nieco gdy Panam musnęła swoją dłonią jego ramienia aż wreszcie zamknął nimi ją w uścisku, chowając twarz w jej ciemnych włosach. Tak, jakby w ciemności chciał się właśnie ukryć - Dowiedziałem się wszystko...Panam...wiem...wiem już wszystko... - wystękał, ledwo zbierając siły bo to wszystko wcale nie zamierzało się prędko skończyć. A dopiero chyba zaczynało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy wiadomo, że jest się dobrym albo złym gliną?

Cień przesuwał się po jego twarzy, bezlitośnie, wnikając w bruzdy, pożerając ostatnie oznaki nadziei w oczach, świecących pustką. Pustką inną niż dotąd poznała. Widziała je zmatowione, zmęczone, ze spojrzeniem zatopionym jak wrak statku, który przypadkiem przedostał się do gigantycznej studni bez dna. On sam był wrakiem. Oczy odgradzały jego świadomość od rzeczywistości, równocześnie wyglądając jakby składały się wyłącznie z mlecznego szkła, za którym nie było już nic.

W swoim życiu Panam, spotkasz ludzi, którym albo pomożesz, albo przejdziesz obok obojętnie. I kiedy już zdecydujesz co robić, będziesz znała odpowiedź.

Panam Spencer daleko było do dobrego gliny. Ale złym też nie można byłoby jej nazwać. Nie da się ot tak przykleić słusznej etykiety, nie skazując części człowieka na wygnanie. Bo czy zapraszając go po raz pierwszy do siebie, nie postąpiła wbrew jakiemuś kodeksowi, który z góry ustalał co dobre, a co złe? Nie ona była specjalistą, który orzec mógł, co z tym fantomem zrobić. Ale to nie zmieniało faktu, że uparła się na tyle żeby tej zagubionej duszy pomóc.

Ciemność to nic złego. W końcu to ona pochłania całe światło.

Książki nie były ważne. Ani regał, który dzisiaj wydał ostatnie tchnienie, jakby przewidział wizytę Maxa i z nim chciał się solidarnie związać. Wysunęła ręce przed siebie. Choć sięgała mu zaledwie na wysokość klatki piersiowej, zaplotła dłonie w miejscu gdzie wystawał kręgosłup, układając delikatnie, z namaszczeniem wręcz, palce na pojedynczych kręgach. Mimo swojego wzrostu i postury, której mógłby mu pozazdrościć niejeden mężczyzna, w tej jednej chwili wydawał się tak kruchy, jakby miał się załamać zupełnie jak ów regał chwilę wcześniej.
- Nie trzeba Max, ciii... - szept, który miał zabrzmieć kojąco, wydarł się z niej jak za szarpnięciem niechcianej stronicy w zeszycie. Chropowaty, smutny, jakby jego cierpienie zaczęło trawić ją żywcem. - Zajmiemy się tym potem, dobrze? - jedną rękę wysunęła do góry, po omacku, trafiając na jego policzek. Chłodny, rzec można, że lodowaty, jakby wszystkie łzy, które po nim spłynęły, zabrały ze sobą całe ciepło, którym dysponował. Kciukiem przesunęła po jego twarzy, odchylając się na kilka centymetrów żeby ocenić straty.

Tej wojny nie wygrał.

- Chodź - dodała cicho, ale stanowczo, chwytając go za rękę i prowadząc w stronę kanapy, z którą zdążył się już wcześniej dobrze poznać. Jak dziecko, posadziła go nań i przysiadła tuż obok. - Co to znaczy wszystko, Max? - jak to jest wiedzieć, że ten, którego miałeś za brata zdradził Cię nader wszystko?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miał marzenie - jedno, małe, możliwe, że nieznaczące dla nikogo innego, ale dla niego
w a ż n e. Chciał nauczyć się tylko przestać już wspominać swoją ukochaną Molly.
Przestać z utęsknieniem wpatrywać się w jej fotografie, które zachował jako pamiątkę - cenną, bo to przecież jedyna namiastka jaka mu po miłości do niej została. Pogodzić się z myślą, że już nigdy jej nie odzyska.
Ale teraz wszystko nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie - bo nagle zderzył się z obrazem tak innym niż miał przez cały ten czas, że jedyną pierwszą myślą jaka przyszła mu do głowy to po prostu zniknięcie - łatwo mówić, prawda? Gdy w tą potworność była wmieszana osoba, której kompletnie nie podejrzewał w żaden sposób - nigdy też nie brał pod uwagę. Serio? Naprawdę już tak musiał dostać po pysku? Czym zawinił, że Molly musiała akurat wybrać jego własnego brata? I co miał z tym wszystkim teraz zrobić? Dlaczego znów musiał spoglądać w przeszłość, by tym razem móc na nowo skupić się na Molly? Tylko tym razem - zupełnie innym obrazem niż który znał do tej pory i to go najbardziej mroziło w żyłach.
Klatka piersiowa unosiła się w przyspieszonych oddechach, próbując złapać równowagę - ale ból cały czas mu doskwierał i roznosił się z każdym, najmniejszym ruchem jakby był torturowany najgorszym zaklęciem (od razu na myśl przychodzi dosłownie Crucio z Harry'ego Potter'a) i niemalże po omacku podejmował decyzje w przeciągu kilku następnych chwil - bo jak wytłumaczyć w prostych słowach to, że twoje życie właśnie runęło całkowicie?
Łkał - już zwyczajnie się z tym nie krył, nie wysilał się z ujawnianiem tych przeklętych emocji, które najchętniej wyrwały z siebie, bo po co mu te obdarte z resztek nadziei strzępy, po których już nie było co zbierać? Ręce drżące zdradzały nad wyraz, że było źle - jeszcze nigdy wcześniej nie czuł tak potwornej mieszanki bólu z bezradnością, która przepływała w nim niczym fale nieogarniętego oceanu, na którego dnie jego ciało zaraz opadnie - i już nie będzie miał sił by płynąć w stronę światła, które tak nagle zgasło.
Półmrok panujący w mieszkaniu Panam kojąco go opatulał - to właśnie dlatego tu przyszedł, wiedział, że tu zostanie przyjęty, że nikt mu nie będzie kazał wypierdalać
I było mu potwornie wstyd, że po raz kolejny przychodził do niej w tak przeraźliwym stanie - naprawdę nie zamierzał tego po raz kolejny czynić - i cholernie źle mu z tym było bo przecież ostatnim razem przysięgał sobie, że już nie będzie go widywać w tym katastroficznym stanie. I znowu schrzanił.
Początkowo chciał wyszarpnąć się z okazanego mu ciepła, które kojąco opatuliło go w okolicach szyi - powodując, że napięte mięśnie nieco odrobinę się rozluźniły. I przede wszystkim ten oddech, ten kłujący ból w klatce piersiowej przynajmniej na chwilę ustał gdy poczuł jej dotyk - dotyk, którego tak pragnął, który był równie mocny w swych delikatnych ruchach.
-Panam....oni..o wszystkim wiedzieli...od samego początku - przetarł nerwowo zaschniętą od krwi dłonią (o której zapomniał już) twarz, dając się prowadzić w głąb tej przytulnej głębi w której było wtopione mieszkanie kobiety. Wszystko, całe jego starania by wyjść na prostą legły właśnie w gruzach - Mój....starszy....bra..t....M-m-milo....i M-mo-ll....y... - łzy na nowo napłynęły do czerwonych równie kłujących koncików oczu gdy po raz pierwszy miał powiedzieć to wszystko na głos. Ale każde słowo ledwo przechodziło mu przez gardło, szczególnie to jedno, zastanawiając się czy nadal Milo nim był.
I tak nagle miał przestać kochać ich oboje?
-...b-yli....razem - zdołał tylko tylko dokończyć, skulony siedząc na kanapie. Nie wytrzymując, zasłonił sobie twarz poduszką by zagłuszyć gorzki krzyk rozdzierający go do ostatniego krwawiącego kawałka serca. Już nic z niego nie zostało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Marzenia to przywilej ludzi szczęśliwych albo naiwnych. Panam też kiedyś marzyła. Pamiętała beztroskie dni, pachnące świeżo skoszoną trawą, promienie słońca muskające jej skórę i słodką, ulotną stateczność, która wyparowała jeszcze zanim poszła na studia.
Każde z nich ulegało powolnemu rozpadowi. Rozkładało się na cząsteczki, a potem gniło pod powierzchnią buta, którym zostało zdeptane. Wtedy przestała marzyć.
Dzisiaj pozwoliła sobie na to po raz pierwszy od dawna i zapragnęła... Żeby było normalnie. Żeby któregoś razu Max MacCarthy przyszedł do niej z torbą zakupów na obiad. Żeby stanęli ramię w ramię w wątłym świetle kuchennych palników. Żeby ich twarze zamiast łez, zroszone były cienką warstewką pary unoszącej się znad garnków. I żeby temu spotkaniu nie towarzyszyło żadne widmo.
Nie znała Molly. I choć Max MacCarthy bardzo ją kochał, nie potrafiła sobie wyobrazić nikogo innego poza marą ze zjadliwym uśmiechem, która unosiła się nad nim jak kostucha, wyczekując dnia, w którym zabierze go ze sobą.
Nie znali się wcale długo. Nie mogła powiedzieć, że go dobrze zna, a mimo to, miała wrażenie, że wie o nim więcej niż on sam. Zagubiony w pętli pokrytych pajęczynami wspomnień, błądzący w poszukiwaniu drzwi, a te jak na złość ukryte były w tych odmętach duszy, przez które prowadziły same wyboje.

Łkał.

Nie płakał.
Nie zanosił się szlochem.

Łkał

I to łkanie było najbardziej przerażającym dźwiękiem jaki dotąd słyszała. Miało w sobie coś z zawodzenia. Jakby kawałek Molly zawisł na jego strunach głosowych i wydzierał się z pustki. Jakby jego serce krwawiło, a niewidzialna ręka rozrywała i to jej własne. Bo kiedy patrzyła na niego, widziała kupkę nieszczęścia. Człowieka tak bardzo skrzywdzonego, że gasła w nim wola życia. Że dematerializował się na jej oczach.
- Oni? - jej źrenice się rozszerzyły, ale nie musiała nic więcej mówić. Powiedział to za nią. Nieśmiało wysunęła dłoń do przodu, muskając zaledwie opuszkami, najcieńszą warstwą naskórka jego ręce splecione ciasno ze sobą.
- Och, Max... - wyrwało jej się. Dwa słowa, przesiąknięte grozą, goryczą, żalem. Już nic więcej nie miało znaczenia. Żadne książki rozwalone na podłodze, ani nawet kredens, który choć trwał wieki, i jego czas dosięgnął, nie oszczędziwszy nawet drzazgi. Świat nie miał litości. Żaden byt nie był w stanie uniknąć kary, nawet jeśli na nią nie zasługiwał.
Czymże sobie zawiniłeś Max?
A może to dzieci pokutują za grzechy swoich rodziców? Panam znała odpowiedź. A Ty swoją historię znasz?
- Max... Tak strasznie mi przykro - głos załamał się jej wpół. Cóż więcej mogła dodać? Jak się czujesz? Nagle to pytanie wydało jej się bardzo nie na miejscu. Równocześnie stała się jedyną i ostatnią osobą, która mogła mu teraz pomóc.
- Wiem, że to boli. Czujesz się zdradzony, zawiedziony i nagle... Cały świat przestaje dla Ciebie istnieć. Życie traci sens. Ciało przestaje być materialne, ale... Tak wcale nie musi być zawsze. I wiem, że łatwiej jest mówić. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie co teraz przeżywasz, ale... Wiedz jedno. Że ja tu jestem. I może nie będziesz wcale chciał mi zaufać, ale obiecuję, że Cię nie zostawię i zawsze możesz na mnie liczyć i... Zostań u mnie dzisiaj, proszę - ta sama ręka znowu wysunęła się w jego stronę, ale dłoń tym razem spoczęła na jego ramieniu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miał świadomość, że to dopiero był początek - pierwszy takt, w którym jego serce zostało rozerwane raz jeszcze. W najbardziej bolesny sposób jaki tylko był możliwy. Wciąż przecież w to wszystko nie dowierzał - chciał, żeby ktoś nim potrząsnął tak mocno i powiedział, że to się nie stało na prawdę. Nie stało się. Był to tylko koszmar - koszmar, który ukazał prawdziwe oblicze Milo - i to w przeklętej rzeczywistości, w której musiał wytrwać aż do końca wpatrując się w oczy brata - z czystym niedowierzaniem, nie mogąc znieść każdego następnego słowa o niej. O Molly - o nowej Molly, której nie chciał znać. Nie chciał znać TAKIEJ Molly - dlaczego mu ją po raz kolejny zabrali? Nie wystarczyło już to, że na zawsze ją stracił? I teraz miał jego przyjąć do świadomości, że to wszystko było kłamstwem? Te szepty Molly każdego wieczora kiedy kładli się razem spać, kiedy zasypiała wtulona w niego to było uszyte grubą nicią kłamstwo?
Czy ktoś łaskawie mógłby mu powiedzieć co ma z tym wszystkim zrobić?
Nie wiedział - nie czuł - nie potrafił,
To wszystko było zbyt trudne - dlaczego musiał po raz kolejny wracać do tego rozdziału, który powinien być już zamknięty? Tak, dążył przecież do tego. Teraz na nowo, stare rany zostały rozdrapane, strupy popękały i na nowo czerwona maź zaczęła się uwalniać. Szlochał - bo twarz Molly znów zaprzątała jego myśli, tylko tym razem nie poznawał jej - była obca, zupełnie jakby to nie z nią miał się zaręczać - i o to w tym wszystkim chodziło? To właśnie chciał mu pokazać Milo? Że tej idealnej Molly NIGDY nie było?
Gdy kątem oka spojrzał jeszcze na przewrócony regał, niemiły skurcz przeszył jego żołądek - właśnie tak teraz wyglądał - żałosny koniec żywota (i tak nędznego), nie było sensu już tego składać, prawda? Bo po co? Wszystko przecież przestało mieć jakiekolwiek znaczenie - czy on...naprawdę ich stracił już na zawsze? Czy już nie odzyska dawnej przyjaciółki, Phoe, zabawnego kumpla Bastka, od którego to wszystko się zaczęło i najważniejsza dotąd osoba - ukochany brat Milo, za którego życie własne by oddał, nerkę sprzedał, albo z diabłem pakt podpisał? Czy wtedy właśnie, w dzieciństwie to zrobił, gdy krew jego mieszała się z krwią tego drugiego - czy to był ten największy błąd, że zaufał nie temu komu powinien?
Oczy piekące zaciskał, nie mogąc spojrzeć w twarz kobiety, która była teraz przy nim - jej słowa odbijały się niczym od ściany, sam już nawet nie wiedział w pewnym momencie gdzie był. Czuł jedynie, że była blisko, czuł jej dotyk, który zmuszał go by nie zatapiał się w głąb własnej czerni - Panam....to tak..cholernie...boli... - wystękał, czując jak nie może zapanować nad tym, że jego ciało drgało co raz bardziej. Ostatnim razem tak chujowo żałośnie czuł się na pogrzebie Molly - gdyby nie silne leki uspakajające jakie wtedy dostał z pewnością nie ustałby tak całej ceremonii. I wtedy był nieobecny tak jak teraz -Nie chce go tracić, nie chce stracić brata...ja nie dam rady... podniósł się i spojrzał ciemnowłosej w oczy. Wziął kilka głębokich wdechów, kiwając głową. Dotarło do niego, że po raz kolejny zwala się na głowę dziewczyny z problemami, którymi nie chciał nią w żaden sposób obarczać -Jestem tylko kłopotem...nie powinienem tutaj znów... - wystękał, nie dowierzając jak głupio znów postąpił. Ale wtedy targnął nim impuls, który pociągnął do jedynej osoby, o której po prostu pomyślał -Miało być lepiej....a ja...znów...znów dzieje się to samo....i kurwa, co ja mam z tym teraz zrobić, Panam? Jak mam się pogodzić z tym, że Molly taka....nie była....ja.... - potrząsnął głową, gwałtownie wstając z kanapy, ale na szczęście opamiętał się bo nie był w swoim mieszkaniu, a nie chciał rozwalać jej - podszedł jedynie do lodówki, z nadzieją, że Panam chowa w niej jakieś procenty. Skrzywił się kiedy jej lodówka niemalże pustką zaświeciła i w której tylko resztkę masełka znalazł - Chodźmy na imprezę, co? Ja...muszę coś zrobić.... - oparł się plecami o ścianę, nie do końca wiedząc dlaczego zaproponował Panam by teraz gdzieś po prostu sobie wyszli. Ale z policjantką mógł zapomnieć o jakimkolwiek wyszumieniu i właśnie zdał sobie z tego sprawę, zagryzając dolną wargę ust, z których po chwili wyrwała się wiązka przekleństw.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”