WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Ooo, nie, drogi Lancelocie. Moje tajemnice zdecydowanie nie wyjdą na światło dzienne podczas naszego... trzeciego spotkania - oczywiście, że liczyła i zapisywała kolorowym flamastrem na umysłowej tablicy każdy moment, który spędzała w jego towarzystwie; miała w sercu kalkulator dodający do rozszerzającej się wciąż sumy wszystkie godziny, w trakcie których był obok, wszystkie minuty, cyferki po przecinku. Powinna się uspokoić, nie przywiązywać się zanadto do tej matematyki - nie mogła mieć pewności, że to spotkanie nie jest ich ostatnim (nie znała go na tyle dobrze - być może miał tendencję do ucinania relacji w momencie, w którym nabierały rumieńców? może była tylko miłą odskocznią, chwilowym zafascynowaniem, które minie w mgnieniu oka, kiedy dotrą na szczyt?), i równanie nie zakończy się niewiadomą. Ale było to cholernie trudne. - Dokładnie. Więc moich sekretów nie obdzieram z tego uroku. Mogę ci wyjawić, bo tego pewnie jeszcze o mnie nie wiesz, że posiadam kwiaciarnię w samym centrum miasta. Nie wyglądam na standardową bizneswoman, co?
Uśmiechnęła się lekko, spoglądając na niego kątem oka. Nie była to żadna wielka nowina - ot, informacje zawodowe - ale biorąc pod uwagę fakt, jak niewiele o sobie nawzajem wiedzieli, każda kropelka dodatkowych danych wydawała jej się warta wypowiedzenia.
Oprócz tych najważniejszych, rzecz jasna.
Bała się, co by sobie o niej pomyślał. Bała się, że gdyby wyspowiadała mu się z obrączki leżącej w zakurzonej szufladzie koło łóżka, ze swojej fizycznej ułomności polegającej na nieumiejętności donoszenia dziecka do pierwszego haustu życia, ze wszystkich błędów popełnionych w świętości małżeństwa... patrzyłby na nią inaczej. Jak na kogoś, kto nie zasługuje na to miejsce, na ten moment, na ten niewiarygodny krajobraz roztaczający się w zasięgu wzroku - a tego chyba by nie zniosła.
- Nie sądzisz, że takie rzeczy wśród rodziny, która jest ze sobą blisko, zawsze w końcu wychodzą na wierzch? Nie krytykuję i do niczego nie namawiam, ale... nie boisz się, że mogą mieć ci za złe, jeśli kiedyś dowiedzą się, że miałeś kontakt z ojcem za ich plecami? Czy on... - zawahała się, bo nie wiedziała, czy wypada jej poruszać tak prywatne struny; przystanęła na moment, tworząc nerwowo dziurę w śnieżnej połaci brązowym butem. - Pamiętam, że mówiłeś, że jest tematem tabu. Nie wiesz nic więcej? Popełnił błędy, jak każdy, i rodzina nie potrafi mu wybaczyć, czy raczej należy do tego gatunku ludzi, którzy nigdy nie umieją się przyznać, że zrobili coś złego?
Ona przynajmniej wiedziała, kiedy przekraczała granice. Moralna straż groziła jej bagnetami wyrzutów sumienia i usiłowała sprowadzić na dobrą drogę. Marne pocieszenie, ale zawsze był to jakiś plus - nie zatraciła zupełnie ludzkiego kompasu.
- Nie wiem. Jesteś przekonany, że jesteś gotów na zobaczenie siebie w tej czapce? - naprawdę nie wyglądał źle, raczej uroczo, ale Tilde nie umiała nigdy zaprzepaścić okazji do przekomarzań. Ona sama pewnie też przypominała raczej ludzika michelin niż wiotką gałązkę brzozy, okutana w tyle ciepłych warstw, ale zupełnie się tym nie przejmowała. To był jeden z plusów dorosłości - wyrastało się już z tego nastoletniego uczucia, które kazało martwić się tym, jak wygląda się dla świata. Teraz już wiedziała, że świata zupełnie nie obchodzi to, jak się akurat prezentuje.
- Nie martw się, postaram się żebyś nie zginął. Chociaż... - umilkła, kierując wzrok na gałąź drzewa skąd właśnie dobiegł ją lekki szelest. - Patrz, Lance! Wiewiórka!
Z uśmiechem śledziła rudą kitę znikającą wśród liści, nie wyciągając nawet aparatu - wiedziała, że ze zwinnością tego małego stworzenia nie miała najmniejszych szans. Ale oczy jej rozbłysły - nie widziała tych drobnych gryzoni od czasu przeprowadzki do Seattle.
Powiew domu.
- Tak, moi przodkowie z linii... no, bardzo, bardzo dawnej, emigrowali do Stanów z prowansalskiej wioski - rzuciła trochę nieprzytomnie, nadal wyglądając pomarańczowego futerka. Zupełnie zapomniała o lornetce leżącej na dnie plecaka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szumiało mu w głowie od sprzecznych uczuć; unosząca go parę cali nad ziemią euforia tłumiona była przez resztki przytomnych myśli. Postawił na sobie krzyżyk, gdy niemalże zamknął się w czterech ścianach mieszkania z pękającą farbą w rogach salonowego sufitu - w tym stanie zawieszenia wszystkie znane uczucia były dla niego niedostępną ideą. Jednak z powolnego obumierania nie wyrwały go te spowite niepamięcią, lecz dopiero co odkrywane za sprawą montańskiej nieznajomej. - Na które spotkanie zaplanowałaś dać im wybrzmieć? Piąte, siedemnaste? Niemniej jednak myślę, że zdołam cierpliwie poczekać - Łudził się myślą, że górska wyprawa nie stanie się epilogiem ich relacji - spisanym gorączkowo przez los, by tylko rozbudzić w nich pragnienie życia.
Poddał się na moment wyobrażeniom Mathildy otulonej intensywnym zapachem mieszanki kwiatów, gdy jej drobne dłonie z wprawą tworzyły kwiecistą konstrukcję. Czy wśród nich stawała się mniej podatna na męki betonowego królestwa? - Naprawdę? Tego zdecydowanie bym nie obstawiał, wiesz, zarządzanie i cała papierologia dla takiej artystycznej duszy. Pasja czy konieczność? - Zdecydowanie wychodziła poza orbitę powielanych schematów, nieprzerwanie pobudzając ciekawość Lancelota. Pragnął powoli i z wielkim namaszczeniem łączyć kolejne informacje w spójną całość. Nieznajomość ich nie wiązała się w jego przypadku z wyrzutami sumienia nękającymi dniami i nocami - wyzwalająca niewiadoma, przy której był wyłącznie Lance’em - człowiekiem pióra zamieszkującym niewielką klitkę o ścianach jak z papieru. Czy właściwie zasługiwał na taką ewentualność? Jakiego człowieka skrywała przeszłość, a co najważniejsze; straciłby w jej oczach?
Przystanął wraz z nią, niepewnie spoglądając w kierunku jej twarzy. - A jestem z nimi blisko? Nie wiem, może faktycznie powinienem im powiedzieć... ale chciałbym najpierw sam to sprawdzić, bez ich osądów. Ukrywałem to już tyle lat, że kilka miesięcy więcej nie oddali ani nie przybliży mnie do nienawiści bliskich. Nie robię zbyt dobrego wrażenia? - Wstyd niewątpliwie przenikał spowiedź Lancelota, gdyż nie łatwo przyznawało się do własnych słabości - w dodatku tych za granicami dawnego życia. I przez ułamek sekundy obawiał się, że wysunie dłoń ze splotu ich palców. - O nim? Niewiele, ale niepokoi mnie jego stan. W listach raczej nie dostrzegłem żadnej skruchy, więc może jest tym beznadziejnym przypadkiem? I zdaję sobie sprawę, że bez dobrego powodu mama nie uciekłaby od niego... ale dlaczego od tak dawna utrzymuję z nim kontakt? - Nie musieli ciągnąć tego tematu, naznaczając jej dziką oazę smutkiem. W planach zakładał wyłącznie ucieczkę przed nimi - nawet jeśli tylko z samego założenia możliwą.
- Aż tak tragicznie wyglądam? - rzucił z udawanym zaskoczeniem, wolną ręką sięgając do czapki. Jednak ją powoli opuścił, kiedy postanowiła przykuć jego uwagę czymś innym. Przebłyski starego życia nie przeleciały mu przed oczami, gdy z dramatyczną nutą urwała wypowiedź. Za to pędzlem własnej wyobraźni malował już obraz brunatnego niedźwiedzia z utkwionymi w ich dwójkę ślepiami. Pośpiesznie odwracając głowę w kierunku leśnych czeluści, wypatrywał ich tragicznego zakończenia. - Na wszystkich wyklętych poetów, Mathilde! - Burknął nieco ciszej, by nie wypłoszyć stworzonka buszującego wśród gałęzi. Chwilę zajęło mu dostrzeżenie rudej kity; dosłownie na sekundę przed jej zniknięciem. - W twoich stronach wiewiórki polują na literatów?- rozbawiony powrócił spojrzeniem do towarzyszki wyprawy, rezygnując z dalszych obserwacjach leśnych stworzeń. Zapewne pod wpływem impulsu postanowił odgarnąć z jej twarzy niesforny kosmyk włosów, który najwidoczniej przesunął się pod czapką i skusił przy tym Lancelota do delikatnego muśnięcia zaróżowionego od mrozu policzka szatynki.
Rozczulający widok Mathildy pochłoniętej przez piękno natury niezmąconej ludzkim czynnikiem - dla niego centralny punkt tego dzikiego wszechświata, w który właśnie wkroczył. - Nie kusił Cię nigdy powrót do korzeni? Odszukania swojego francuskiego pierwiastka? - On raczej nie doszukał się w swoim drzewie genealogicznym takich ciekawych gałęzi, choć po wypadku wystarczającą nowością był już sam krąg najbliższej rodziny.
  • I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
    I am, I am, I am.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miała pojęcia, kiedy - czy - przyznać mu się do rzeczy jeszcze niewypowiedzianych. Nie miała żadnego planu, żadnego kalendarza prowadzonego skrupulatnie ani rozpiski ich przyszłych spotkań; wszystko było improwizowane, działo się teraz i czasami czuła się jak bierny obserwator, który może tylko rozłożyć bezradnie dłonie w odpowiedzi na bieg wydarzeń. Tak, jakby ich wspólny czas rozgrywał się po trochu obok niej, jak pędzący pociąg, do którego szyby przyklejała czoło i wargi, próbując bezskutecznie dostać się do środka i przejąć stery. Miała wrażenie, że straciła już kontrolę nad własnymi zmysłami i systemem operacyjnym ciała, zawirusowanego niezdrowym podekscytowaniem związanym po części z samym Lancem, a po części z tym, że w jej życiu znowu coś się... działo. To, że błądziła teraz po skrzypiącym śniegu z jego dłonią wsuniętą w swoją było realne jedynie do połowy - chwile sennej odskoczni od rzeczywistości, która czekała gdzieś za rogiem. Tutaj byli od niej jednak daleko, życie czekało na nią pod inną szerokością geograficzną - i nie potrafiła o nim myśleć w tej chwili. Wzrok zamglony śnieżnym pyłkiem unoszącym się w powietrzu.
- Bez spoilerów - szepnęła tylko wymijająco na jego pytanie, mając nadzieję, że tym samym zakończy temat. Przynajmniej na razie. - Trochę pasji, szczypta konieczności. Uwielbiam rośliny, a jednocześnie muszę... mieć coś własnego, stabilnego, na wypadek gdyby rozsypał mi się cały świat. Gdyby fotografia przestała przynosić dochody. Ludzie zawsze będą kupować kwiaty - wzruszyła ramionami, bo jak bardzo prozaiczne nie byłyby to powody, zaczynała ostatnio być trochę dumna z tego, że ma miejsce, które może nazwać swoim. Które może kształtować wedle własnej wyobraźni, powierzać w ręce ludzi, którym ufa. Daleko było jej jeszcze do tego, żeby nazwać kwiaciarnię swoim drugim domem (bywała tam za rzadko), ale w momencie cyklicznych wizyt czuła, jak ten dżunglowy wszechświat oplata się wokół jej ciała bezpiecznym kokonem.
Kiedy przystanął, patrząc jej niepewnie w oczy podczas urywanych zdań na temat swojej rodziny, Mathilde poczuła przemożną chęć zamknięcia go w ciepłym uścisku. Nie musiał opowiadać jej o rzeczach, które sprawiały mu ból. Nie musiał mówić nic. Być, to wystarczy.
- Nie, nie. Nie oceniam cię, w żadnym przypadku, bo nie znam przecież niuansów sytuacji. Myślę, że jedyne co możesz zrobić, to podejmować decyzje w zgodzie ze sobą - powiedziała, kładąc rękę na jego barku w ramach dodania otuchy. Świat pełen był dwuznaczności, relacji odmalowanych na różne odcienie szarego, emocji, które zmieniały optykę. Nie było jednego skoroszytu z jasno wyznaczonymi ramami historii czy uczuć - każdy wił swoją opowieść krętymi drogami, czasami powtarzając błędy przeszłych pokoleń, czasem omijając wszystkie pułapki. Uważała to za piękne.
Drgnęła, kiedy musnął jej policzek tuż po niespodziewanym spotkaniu z dzikim, rudym lokatorem pobliskich lasów. Może to tylko od zimna - ten elektryczny prąd, który pobudzał ciało przy styku nieobleczonej żadną ochronną osłonką skóry. Iskra pobudzająca krew w żyłach i skłaniająca wargi do lekkiego rozchylenia się, jakby pod naporem wspomnienia.
- Jesteś zrobiony z orzecha laskowego? - omiotła go strofującym spojrzeniem chwilę później, robiąc strategiczny krok w tył (znów, melodia powtarzalna jak refren), kiedy zaczął wygadywać jakieś bzdury o wiewiórczych polowaniach. - Czy może z sosnowej szyszki? Daj, sprawdzę - chwyciła z powrotem jego dłoń i przyciągnęła ją sobie bliżej twarzy, pozornie bacznym wzrokiem sprawdzając, czy spomiędzy palców nie wydostaje mu się na zewnątrz jakaś błyszcząca łupina. Nie, nic takiego: chyba nie miał się zatem czego obawiać.
- Kusi mnie. Chociaż nie wiem, czy genealogiczne badania, czy po prostu same podróże... nigdy nie potrafię zorganizować sobie wyjazdu poza Stany, chociaż tylekroć już się do tego zabierałam - westchnęła, stawiając kolejne kroki pod coraz bardziej pionowym naporem. Po chwili zobaczyła jednak przyjemny zagajnik z ławkami i miejscem na ognisko po ich prawej stronie i wskazała je ręką. - To o tym miejscu mówiłeś? Na postój? Napiłabym się wreszcie tej herbaty.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tysiące, jak nie miliony niewielkich dróżek składających się na labirynt możliwości; niezbadanej przyszłości tworzonej nawet przez najmniejsze drgnięcie ich ciał. Bez pojęcia dokąd prowadzi go obrana droga, niczym z aksamitną przepaską na oczach śmiało stawiał kolejne kroki na ścieżce ubitej z niewiadomych. - Bez? W porządku, chociaż czasami ciężko wygrać z ciekawością... Zdradzić Ci sekret? Czasami błądząc między bibliotecznymi regałami, bez zagubionych fotografów oczywiście, sięgam po przypadkową książkę i czytam wyłącznie ostatnie zdanie z tomiszcza - wycofał się nieznacznie, gdy napotkał opór w jej słowach; nie potrzebował, by składała mu takie obietnice. Pragnął cal po calu zmniejszać metaforyczny dystans między nimi, podążać za lśniącą nitką porozumienia, która tamtego dnia złączyła strudzone dusze walkami życia... a jednak przez delikatność włókienek rozluźniał napięcie niby to małoznaczącymi faktami. - Nie będziesz miała nic przeciwko jeśli kiedyś postanowię zakupić bukiet i przypadkiem przekroczę próg Twojej kwiaciarni? - Czy to właśnie w psotny uśmiech wykrzywiły się jego usta, gdy możliwie, iż nawiązywał do ostatniego spotkania?
Złe duchy przeszłości przybierały w wyobrażeniu Lancelota postać motyli - niezbadanych, umykających przed schwytaniem. Jednakże drżeniem delikatnych skrzydełek potrafiły niespodziewanie wywołać huragan emocji, siejących spustoszenie w sercu niedawno tchniętym iskierką życia. Nienazwany ból wydawał się najtrudniejszy do ukojenia - gdzie szukać jego genezy? On też nie znał pełnego kontekstu tego dramatu; nie teraz, kiedy odbudowywał życie na filarach cudzych wspomnień. - Cholernie kusiło mnie spalenie wszystkich listów, by udawać, że to wyłącznie pozostałości po czymś, co mnie już nie dotyczy ...ale na koniec dnia to nadal będzie we mnie tkwiło - ...niosło się echem z czeluści podświadomości. Nie potrzebowała słów, by sprowadzić go z powrotem z tego posępnego stanu - kąciki ust wręcz same drgnęły ku górze w nadal niepewnym uśmiechu, a od ramienia spokój rozchodził się falami na zakątkach opatulonego warstwami ciała.
Takie chwile jak ta wyrywały go ze szponów demonów, podszeptujących mu do ucha najczarniejsze scenariusze - przez okowy niepamięci zdołałby zliczyć je na palcach jednej ręki; wszystkie o szmaragdowym spojrzeniu. Czy wiatr porwał jego śmiech na sam górski szczyt... czy ukrył go gdzieś w runie leśnym, by rozbrzmiał ponownie wraz z pierwszymi wiosennymi roztopami? Och, prawdziwy huragan zmiennych uczuć; początkowy niepokój, kiedy dostrzegł jak cofa się o krok - ich czas się skończył? Dopiero gdy przyciągnęła jego dłoń ku sobie, serce zaczęło ponownie galopować od niejednoznacznych uczuć. - Nie musisz decydować, co stoi za tym pragnieniem... może samo rozwiąże się na miejscu? Czasami niektóre rzeczy wychodzą najlepiej, kiedy nie zamykamy ich w ramach planu. Carpe diem, spakuj się w małą walizeczkę i poddaj się prądowi życia - Poetyckie słowa Horacego nie zawsze wpasowywały się w usposobienie bruneta, choć sam nie był świadom, jak w przeszłości naznaczały europejskie przygody; nie wprost spisane między wierszami jego pierwszych dzieł. - Zdecydowanie, zasłużyliśmy na przerwę - Dotarcie przez mniejsze i większe zaspy do zagajnika zajęło im dobrą chwilę, lecz widok prędko im ten trud odpłacił. Z niemałą zadumą wpatrywał się na tańczące w oddali promienie słońca na tafli jeziora, gdyż nie był przyzwyczajony do oglądania dzikich cudów natury z takiego bliska; stając się częścią odbierającego dech krajobrazu. Uderzyło go to nagle; nałożyło zupełnie inne wspomnienie, iż kilkukrotnie zamrugał w lekkim szoku - w tej wersji na wodach Tamizy lśniło księżycowe światło. Ledwo sięgał w głąb siebie do uczucia angielskiego deszczu na twarzy - kroplach zatrzymujących się na rzęsach i spływających niczym łzy po bladych policzkach. Pragnął znowu tak płakać, choć prześladowało go widmo wyobcowania. Intruz podążający szlakiem nieobecnego Lancelota. Wyrwał się z chwilowego letargu, by strzepnąć śnieg z ławki i rozłożył w tym miejscu składaną karimatę do siedzenia - ten zakup o dziwo wydawał się jednym z najbardziej przemyślanych w zakupowym szale Hannigana; razem z Mathildą nie nabawią się wilka. Przedłużał trwającą chwilę wypełnioną leśną kakofonią zacierającą się z ich nierównymi oddechami - powoli odzyskującymi jednostajny rytm po wędrówce zaśnieżonym szlakiem. Delikatnie rozchylił usta, lecz początkowo zamiast słów wydostała się z nich biała chmurka zanikająca na mroźnym powietrzu. Czy wtedy za drzwiami czytelniczej świątyni przekroczyli Rubikon? Niewątpliwie Lancelot we własnych działaniach miotał się bardziej od Juliusza Cezara dowodzącego armią Rzymian - łączył ich jednak przewrót, ale u młodego pisarza znajdował się on wyłącznie w sferze uczuciowej. - Mathildo, ja... chciałbym, żebyś wiedziała, że nie żałuję tamtego pocałunku - ważył każde słowo, wypowiadając je tuż po odszukaniu jej spojrzenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zastygła na moment, słysząc wypowiadane przez Lance'a zdania o bibliotecznych regałach; ciało zmiękło w kolanach, smagnięte nagłą wizualizacją poprzedniej chwili słabości. Z jednej strony robiła wszystko, co mogła, żeby zapomnieć i zamieść pod dywan to mrugnięcie czasu podczas którego skóra rozżarzona pod materiałem swetra, załom ciepłego palca na zakrzywieniu biodra, symbioza spierzchniętych warg; z drugiej trzymała się tego wspomnienia kurczowo, jak nieoczekiwanie znalezionego skarbu.
Było cenne, bo nie można było go powielić. A rzeczy niepowtarzalne zawsze miały największą wartość.
- Nie psujesz sobie tym zabawy? Co robisz, jeśli zakończenie zupełnie ci się nie podoba? Nadal chcesz poznać początek? - kusząca była perspektywa zaznajomienia się z ostatnią stroną jej własnej historii, zamknięciem ostatniego nawiasu. A jednak... gdyby dano jej możliwość zerknięcia w annały losu zapisanego dla jej nazwiska, chyba nie potrafiłaby z niej skorzystać. Nie chciała wierzyć w to, że jej przeznaczenie jest z góry ustalone i przypieczętowane, że wszechświat (i ona z nim) kręci się w rytm pieśni skomponowanej w całości, bez szansy na podmianę pojedynczych nut. Że cała moc sprawcza została jej odebrana w momencie narodzin. Musiała odrzucać teorie deterministyczne, które odzierały ją z jakiejkolwiek decyzyjności w tkaniu własnej opowieści.
- Jeśli ją znajdziesz, proszę bardzo. Nie zdradziłam ci przecież nazwy, prawda? Myślisz, że tak łatwo będzie wyszukać moją kwiaciarnię z morza podobnych dżungli rozsianych po całym Seattle? - była to jednak spora metropolia, i zakątków bukietowych na pewno na mapie miasta znajdowało się całkiem sporo. Oczywiście mógł znaleźć ją w jakichś ewidencjach gospodarczych, ale Tilde nie podejrzewała go o wielce szpiegowskie umiejętności internetowe. Uśmiechnęła się na myśl, że raczej będzie szukał jej przybytku po staroświecku - podróżując pomiędzy dzielnicami i przekraczając progi niezliczonych kwiaciarni, które wyrosną mu na drodze.
Cóż, wyglądało na to, że od jutra będzie zdecydowanie częściej pojawiać się we własnym lokalu. Jeśli ją odnajdzie, musi być na miejscu. Wiedziała, że będzie teraz podskakiwać na każdy dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami, i wyglądać zza lady tej jednej sylwetki, która wyzwalała na jej twarzy placuszki różowych rumieńców.
- Listy bardzo ładnie płoną. Jeśli zdecydujesz, że to najlepsze, co możesz zrobić dla własnego spokoju, to wrzuć je do kominka, odetchnij popiołem i nie oglądaj się za siebie - sama była winna przynajmniej dwóch listowych śmierci, bezceremonialnie odprawionych za pomocą zapalniczki na ogrodowych tyłach domu; zwęglone słowa należały do Brooksa, i spłynęły na papier tak dawno, że Mathilde wydawało się, że działo się to w innym życiu. Deklaracje składane w kolejnych akapitach nie miały spełnienia, został po nich tylko ten atrament - a potem popiół. Nie żałowała.
Kiedy dotarli na nadjeziorną polanę jej serce wykonało automatyczny zapis fotograficzny rozpościerającego się przed ich oczami krajobrazu. Po tym zdjęciu metaforycznym podążyło realne; chwyciła w dłoń aparat i oddaliła się na kilka minut, uwieczniając na kliszy drobne drżenia na wpół zamarzniętej wody, gałęzie świerków pochylających się nad taflą tak, jakby były tylko chwilę od złożenia na niej wiecznego pocałunku.
I o pocałunku mówił także Lance, kiedy usiadła obok niego na rozłożonej karimacie.
- Ja też nie. Ale... powinnam. Nie mogę... pozostaję w... mam jeszcze... - turlała na języku niewygodne słowa czując, jak struny głosowe zaciskają jej się w panicznym ataku. Chciała uciec, zostawić go samego, nie stawiać czoła własnemu sumieniu. Ale nie mogła chyba dłużej udawać - nie zamierzała powiedzieć mu całej prawdy, ale musiała chociaż otrzeć się o nią niekomfortowym wyznaniem. - ...pewne zobowiązania.
Bała się spojrzeć mu w oczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy gdyby spisał to wspomnienie, wystukując w maszynę pisarską melodię tamtego spotkania... zdołałby wyrwać je z własnego umysłu? Skryć między słowami ciepło skóry Mathildym, elektryczny impuls rozbudzający wszystkie komórki w stanie chwilowego zawieszenia w niebycie. Spojrzałby na chwile zaklęte w wersy; jak zwyczajny obserwator nieuwikłany w ich destrukcyjną siłę.
Niebyt - ciągnął się przez tygodnie, w których kwestionował własne istnienia... egzystencję L.A. Hannigana. Natłok chaotycznych uczuć i pustka; przeciwstawności, z których los budował jego każdy kolejny dzień w skradzionym życiu.
- Czasami sama podróż okazuje się cenniejsza od dotarcia do celu - wzruszył lekko ramionami, rozmyślając przez moment nad zadanym przez towarzyszkę pytaniem. Czyż życie ni było właśnie taką loterią? Niejednokrotnie zakończenie rozczarowywało go na wiele sposobów, co skłaniało od razu nad rozmyślaniem o alternatywnym epilogu. - Czasami odkładam książkę na półkę i buduję w myślach własną odyseję bohaterów, która wynagrodziłaby ich nieciekawy kres przygód... ale raczej każdy początek jest warty poznania, nie sądzisz? - Niewiedza i wiedza - temat rzeka do refleksyjnych dyskusji w otulającej nocnej ciszy. Takie rozmyślania pod gwieździstym nieboskłonem były niegdyś rutyną w życiu młodego pisarza, który wręcz upijał się słowem towarzyszy.
- Wyznaczę sobie trasę na mapie... po kilka kwiaciarni dziennie. Może los zacznie mi sprzyjać, gdy będę obdarowywać nieznajomych na ulicy kwiatami? Taki dar dla bogów pomyślności - zaśmiał się, kiedy przed oczami stanęła mu wizja wędrówek między bukietami w nadziei, że nad jednym z nich dostrzeże jej spojrzenie. Niewątpliwie bardziej rozważnym rozwiązaniem było odnalezienie adresu w czeluściach internetu - wszakże poznał personalia nieznajomej! Warto jednak pamiętać, iż Lance nigdy nie kierował się rozwagą we własnych działaniach... a to nie zapowiadało się również zmienić w najbliższej przyszłości.
- Dla próby spróbuję z jedynym, a może poczuję jak ciężar słów spisach przez ojca staje się lżejszy - taka wizja wydawała się naprawdę kusząca, choć zapewne ostatecznie miała pozostać w sferze marzeń. Spopielone przekleństwo ojcowskich gierek wydawałoby się zbyt łatwą formą ucieczki, a Lancelotowi daleko było do optymistycznych założeń. Paraliżujący strach czaił się w odmętach jego niepamięci, jakby tylko czekał na okazję do pochłonięcia niczego nieświadomego pisarza.
Zastygł słysząc odpowiedź Mathildy - słodko-gorzką mieszaninę uczuć, do których nie miał bladego pojęcia jak się odnieść. Cholera, ona też nie żałowała - myśl rozgrzewająca go od środka, choć w zderzeniu z rzeczywistością ogromnie irracjonalna. Przygryzł wargę, gdy nie zdołał odszukać jej spojrzenia - umykało przed spotkaniem z jego oczami. - A te zobowiązania... są przypieczętowane przez los na wieczność? - z trudem zmusił się do ponownego odezwania, czując, jak niewidzialna siła zaciska na jego gardle pętlę. Zdawał sobie sprawę, iż jej odpowiedź mogła ugodzić w jego serce jak sztylet... ale czy nie lepiej zmierzyć się z prawdą na samym początku? Nie chować się pod płaszczykiem niedomówień i złudnej nadziei, gdy nawet strzępy szczerości uchroniłby go przed złożeniem całego serca u jej stóp - czy było za późno na ratunek? Podświadomie wiedział, że nie zdołałby go przyjąć... jak ćma, pędząc do lśniących zakazanych uczuć.
  • I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
    I am, I am, I am.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

4.

Wiosna zwiastowała nową nadzieję. Pąki pojawiały się na łysych drzewach, ptaki budziły już codziennym porannym śpiewem, a powietrze pachniało trawą i ciepłem. Weekend spędzony w domu właśnie znajdował się na równi z weekendem straconym. Nie było więc mowy o siedzeniu na tyłkach i nawet szykowanie różnych, nowych potraw i słodkości nie ratowało tu nic. Phinneas również domagał się wycieczki, zamęczając tym Marcy co wieczór. Musieli zresztą odpocząć od mieszkania, które wciąż pachniało (dla Phinna śmierdziało) świeżą farbą, ponieważ ledwo co zdążyli skończyć cały ten remont życia.
Phinn ucieszył się niemiłosiernie, gdy usłyszał o wycieczce z ciocią Leslie. Marcy też chciała odetchnąć od miasta, więc zrobiła wszystko, aby wyrobić się z każdą zaległą sprawą do ogarnięcia i przestać myśleć podczas spaceru po lesie. Zaopatrzyła się w gaz na niedźwiedzie (przezorny zawsze ubezpieczony!), jakieś przekąski, napoje i obowiązkowo koc. Gdzieś w samochodzie miała spray na komary, który z pewnością przyda im się. Już gdzieś jakiś komar dziabnął ją w nocy. Całe szczęście to było ich największym zmartwieniem, a nie alergia! Pewnie zdychaliby już na katar, kaszel i dziwne wysypki.
Umówili się z Leslie na miejscu, ponieważ Marcy musiała zahaczyć jeszcze jeden punkt i wstąpić do sklepu, bo trwała właśnie wielka wyprzedaż na artykuły kuchenne. Dzięki temu kupiła wiele potrzebnych rzeczy, z którymi zwlekała ze względu na ich cenę. Teoretycznie dało się bez nich żyć, ale każdy chce mieć nowy, działający, lśniący mikser o kolorze miętowym, prawda? Był więc niezbędny. I Phinn potrzebował nowe buty do przedszkola, bo jakimś cudem zdarł sobie czuby po miesiącu. O spodniach już lepiej nie wspominać – wszystkie dziurawe na kolanach. Co ten dzieciak robił, gdy Marcy nie patrzyła? Oto jest pytanie. Zwłaszcza, że nie wspominał o swoim marzeniu zostania gwiazdą rocka i rzucania się na podłogę ze swoją gitarą elektryczną. Dzieci potrafiły być pasjonujące.
Zajechali na miejsce z małym spóźnieniem, ale tylko malutkim! Z silnika samochodu zaczynało już coś dymić jakby ta cała trasa to było dla niego dużo za dużo. Pewnie będą wracać z Leslie, a na miejsce później Marcy zaciągnie Alt, by pomogła jej z tym starym gruchotem w naprawie. Albo… porzuci go całkowicie! Tak! Czas na nowy! Tylko niech najpierw ktoś jej rzuci te tysiące dolarów na nowe blachy.
- Cześć, Leslie! – krzyknęła jeszcze zanim wyszła z samochodu. Próbowała wygrzebać się wraz z plecakami i przy okazji znaleźć w tym bałaganie spray na komary. Phinneas w międzyczasie wyszedł już sam, z własnym plecaczkiem i pomachał do Leslie z szerokim uśmiechem. - Idziemy już! Idź do cioci, Phin. Zaraz… – zaczęła siłować się z plecakiem, który zahaczył o fotel. Robiła to coraz agresywniej, aż pasek plecaka odhaczył się i Marcy poleciała do tyłu, upadając na tyłek.
Phin roześmiał się głośno, ale podszedł do mamy, by „pomóc” jej wstać. Zanim jednak wyciągnął swoją malutką dłońkę, chwycił aparat wiszący na sznurku na szyi i pstryknął zdjęcie Marcy leżącej na ziemi.
- Wychowałam potwora – mruknęła z pewnym rozbawieniem, podnosząc się. Otrzepując pył ze spodni i ciągnąc za sobą cały arsenał rzeczy, podeszła już do Leslie. - Jesteśmy. Dotarliśmy.
run too fast and you'll risk it all
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy wycieczka była dobrym pomysłem? Nie. W obecnych czasach, kiedy siostra zwaliła jej nowe obowiązki na głowę, był to najbardziej beznadziejny pomysł na świecie, ale Leslie nie byłaby sobą, gdyby nie skorzystała z okazji i nie zdecydowała się na krótki do parku narodowego. Potrzebowała tego. Tak po prostu potrzebowała odcięcia się od centrum miasta, związku, rodziny, pracy. Wolała przejść się po lesie, przytulić jakieś drzewo i odetchnąć świeżym powietrzem, które skutecznie oczyściłoby umysł z nadmiaru myśli i pozwoliło spojrzeć na wszystko co ją ostatnio w życiu spotykało z innej perspektywy. Wyciszenie się było wskazane, co do tego Leslie nie miała wątpliwości, dlatego wbrew wszystkiemu zamierzała skorzystać z uroków budzącej się do życia wiosny w towarzystwie przyjaciółki i swojego ulubieńca, dla którego starała się być najlepszą ciotką na świecie.
Problem pojawił się w chwili, w której obwieściła swoje zamiary facetowi, z którym przyszło jej dzielić życie. Ten nie był zachwycony tym, że Leslie kolejny raz zamierzała spędzić czas poza domem. Nie miało znaczenia to, że sam był wpatrzony w dno butelki, którą dopiero co opróżnił. Poirytowana jego egoizmem nie tylko doprowadziła do głośnej awantury, ale również utwierdziła się w przekonaniu, że wyjście z domu i wypad w towarzystwie Marcy i jej synka, był najlepszą z możliwych decyzji, o jaką mogła się pokusić, żeby nie zwariować.
Na miejscu pojawiła się przed czasem. Nie widziała sensu w ociąganiu się z wyjściem z domu, gdy atmosfera w nim pozostawiała wiele do życzenia. Z dwojga złego wolała wyjechać wcześniej i czekać na przyjaciółkę na łonie natury, ciesząc się błogim spokojem jaki oferowała okolica, niż pozwolić sobie na niepotrzebne skoki ciśnienia, które na kolejne godziny mogłyby jej skutecznie zepsuć humor.
Siedząc na bagażniku swojego samochodu i wymachując nogami niczym nastolatka, wypatrywała przyjaciółki. Znajomy samochód od razu rzucił się jej w oczy.
Już myślałam, że się zgubiliście — roześmiała się, machając do przyjaciółki i rzecz jasna Phinneasa, który w zawrotnym tempie wyskoczył z samochodu — Cześć przystojniaku — rzuciła wesoło do chłopca i zsunęła się z bagażnika, by podejść do tej dwójki. Zatrzymała się jednak w pół kroku, gdy przyjaciółka runęła na tyłek, wywołując u Leslie salwy śmiechu nie tylko tym wypadkiem, ale również komentarzem, który padł, gdy młody zaczął uwieczniać skompromitowaną matkę — Jesteście niemożliwi — westchnęła, kręcąc głową, gdy Marcy się pozbierała i do niej podeszła. Od razu wyściskała brunetkę, bo kilka dłuższych dni się nie widziały i stęsknić się zdążyła, a po chwili tak samo wylewnie przywitała Phineasa — Co was zatrzymało? Spóźniliście się o…. Całe cztery minuty. Wiesz, że przez ten czas mogłam tu zapuścić korzenie? — zapytała żartobliwie, marszcząc przy tym lekko nos.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pochodzenie po okolicznych górach, wśród przyrody i ciszy (oraz dźwięków zwierzęco-naśladowczych młodego Thirlwalla) zawsze jest dobrym pomysłem. Marcy ostatnio odpłynęła z nowymi pomysłami i powoli jej portfel to odczuwał, więc tym razem postawiła na budżet ekonomiczny. Może uda jej się starego grata samej zreperować, ale tylko przekonywała się, że już czas odkładać na coś nowszego i działającego. Dwudziestoletni Ford zipiał na oparach życia. Liczyła na jakąś dobrą radę od Matki Natury, która powie jasno i wyraźnie: Nie idź w tym kierunku, skup się na tym co masz – mając na myśli oczywiście mężczyzn w jej życiu. O samochodzie z pewnością powiedziałaby coś w stylu „Wybierz rower!”, gdy nawet tego nie miała; nie pomieściłaby go w mieszkaniu, to druga sprawa. Już rozmawiała z Deni o Milesie, ale z pewnością nie pogardzi jeszcze inną perspektywą w tej sprawie. Ona nie miała rodziców, nie miała pojęcia jak to działa, zwłaszcza, gdy rodzina jest w pewnym sensie rozbita (a właściwie nigdy niestworzona).
Phin cieszył się wycieczką do tego stopnia, że zbudził Marcy o piątej rano. Siedział na łóżku (spali chwilowo razem, bo w salonie zbyt mocno śmierdziało farbą) i wpatrywał się w nią, aż nie przebudziła się. Nie znosiła, gdy to robił. Za każdym razem czuła się nieswojo, serce zaczynało jej bić mocniej, a mózg tworzył sny, w których jest mordowana z zimną krwią. Phin zawsze ma ubaw, gdy Marcy budzi się z okrzykiem; zresztą podobno robi zabawne miny we śnie i gada niezrozumiałe rzeczy. Raz tak rzekomo zgodziła się na psa, śpiąc. Płacz był przez tydzień, gdy musiała powiedzieć, że jednak nie wezmą pieska. Gdyby tylko była lepiej z pieniędzmi, wzięliby pieska ze schroniska albo jakiegoś szczeniaka, ale wciąż jest to zbyt drogi interes na ich rodzinny portfel.
Tym razem, w czasie drogi, zawarli przysięgę, że muszą iść do ZOO w najbliższym czasie, czyli pewnie za tydzień. Już stwierdził, że chce zobaczyć misie, żyrafy, pingwiny – zwłaszcza pingwiny, które są jego ulubionymi zwierzętami od pewnego czasu. Happy Feat rządzi w ich domu na okrągło. Miała ogromną nadzieję, że nie polubi aż tak samochodów, bo był to na ten moment jego najsłodszy okres życia. Poczekajmy, aż odkryje Pepe Pana Dziobaka, inspirację Marcy na imię synka.
Phinneas pobiegł do Leslie i przytulił się do niej krótko w czasie, gdy Marcy walczyła z bagażami. Buzię miał ubrudzoną od lodów czekoladowych, a na koszulce zawiązaną miał chustę Marcy (zarezerwowaną na niespodziewaną przejażdżkę kabrioletem), która również przybrała odcień kakaowy.
- Cześć ciocia! – zawołał i wrócił biegiem do mamy.
Gdy tylko uporała się ze wszystkim, już przy Leslie, zdjęła synowi swoją chustę i wyjęła mokre chusteczki, by wytrzeć mu buzię.
- Tak się złożyło, że… słucham? Cztery minuty? – parsknęła śmiechem, kręcąc przy tym głową z absurdu jaki zaszedł w jej głowie. - Mam nadzieję, że jednak korzeni jeszcze nie puściłaś, ale nie powiem, bardzo ładne miejsce na resztę stuleci. Obyś była gotowa na sesję fotograficzną, odkrył aparat i robi zdjęcia wszystkiemu, prawda, Phin?
- Tak! Lubię robić zdjęcia. Zrobić wam?
- Później nam zrobisz, a teraz ruszamy na szlak, bo utkniemy tu do wieczora – uśmiechnęła się promiennie, łapiąc Phina za czysty już nosek. - Gotowa na przygodę? Jak to było z tym… Bobem?
Phin uniósł rączkę wysoko i dumnie wyrecytował:
- Wszyscy damy radę?
Na co Marcy mu odpowiedziała zaciętym głosem koparki, podnośnika i innych aut:
- Tak, damy radę! Możemy lecieć i opowiadaj co słychać u Ciebie, koniecznie.
Zerknęła na Leslie z rozbawieniem, wyrzucając do kosza brudną chusteczkę. Och, jak bardzo była wdzięczna za tego berbecia! Dzięki niemu sama może czasem poczuć się dzieckiem, oglądając z nim maratony bajek.
run too fast and you'll risk it all
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Leslie sama nie wiedziała, czego oczekiwała od natury, poza tym potrzebnym jej wyciszeniem i poza możliwością zaczerpnięcia do płuc porządnej dawki świeżego, wiosennego powietrza. Na to, że natura mogłaby jej podsunąć jakiś genialny pomysł dotyczący życia, nie liczyła. Drzewa, krzaki i góry nie mogły jej wskazać drogi, którą była powinna podążać dlatego chcąc nie chcąc, pogodziła się z tym, że wraz z powrotem do domu powróci szara rzeczywistość i niezliczona ilość pytań, z którymi będzie się mierzyć, nie odnajdując na nie odpowiedzi. To było męczące. Cholernie męczące.
Na całe szczęście z tych dość przygnębiających rozmyślań oderwał ją Phinneas, którego mocno przytuliła i Marcy, która miała wejście jak mało kto. Nabijać się z niej jednak nie chciała. Nigdy nie było wiadomo, kiedy ona sama ze swoimi dwoma lewymi nogami zaliczyłaby tego typu wpadkę.
Tak, pilnowałam zegarka, żeby mieć solidne podstawy do robienia ci wyrzutów — roześmiała się. Bywała złośliwa, ale w żartobliwym tonie i wiedziała, że Marcy była ostatnią osobą, która mogłaby sobie to wziąć do siebie. Chyba obie doskonale wiedziały, że nawet jeśli spóźnienie wynosiłoby godzinę albo dwie, to szczerych wyrzutów Leslie i tak by jej nie robiła. Ba. Siedziałaby te dwie godziny na samochodzie i wiernie wypatrywała samochodu przyjaciółki na horyzoncie, by po upłynięciu trzeciej godziny postawić na nogi wszystkie służby w celu wszczęcia poszukiwań.
Jasne, dam sobie zrobić całą sesję. Mamę też do niej przekonamy — odparła, uśmiechając się do swojego ulubieńca i zerknęła na przyjaciółkę — Może przypadkiem zrobi zdjęcie, które nada się na tindera i odmieni nasze życie — szepnęła konspiracyjnie, by zaraz parsknąć śmiechem. Z drugiej strony może akurat? Nigdy nic nie wiadomo.
Zaliczam spontaniczny awans. Koniec z upiększaniem zwłok. Sao wyjechała, a ja mam przejąć jej obowiązki, co jednocześnie mnie fascynuje i przeraża — przyznała, wzdychając ciężko. Lubiła nowe wyzwania. Lubiła zmiany. Jednocześnie tak zwyczajnie, po ludzku obawiała się tego, że tym zmianom nie podoła i coś pójdzie nie tak, jak powinno. Nie chciała nikogo rozczarować — Poza tym bez zmian. Stara bieda — dodała markotnie. Życie uczuciowe w dalszym ciągu pozostawiało wiele do życzenia. Życie rodzinne również. Na loterii milionów nie wygrała i nie zajechał jej drogi żaden książę na białym koniu, który zmieniłby jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. Było... monotonnie.
A co u was? Odnoszę wrażenie, że młody rośnie jak na drożdżach. Karmisz go jakimiś sterydami czy co? — zagaiła, wskazując na Phina.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaskakujące, jakim ukojeniem są zielone drzewa, ścieżki wydeptane przez ludzi spragnionych oddechu od miasta, szum koron i potoków płynących nieopodal. Będą odkrywać tego dnia nowe szlaki, przy okazji plotkując na swoje upragnione tematy, takie, które nie mogą już dłużej czekać w milczeniu. Często wygadanie się przyjaciołom ma o wiele lepszy skutek niż duszenie w sobie emocji i bycie w zawieszeniu. Marcy może nie miała w swoim życiu aż takiego dramatu, ale z pewnością będzie potrzebowała kilka słów od przyjaciół (i nieznajomych, jak się okazało). Bo jak powiedzieć ojcu dziecka, że ma dziecko? Phin był duchem przez prawie cztery lata, ponieważ Marcy nigdy nie miała okazji przekazać Milesowi, że owocem ich romansu jest żywy, mały człowieczek. Nawet wtedy, gdy wpadł do niej w nocy przypadkiem, myląc drzwi. Och, Matko Naturo, daj siłę swojej zagubionej owieczce i drogę powrotną do spokoju.
Całe szczęście, że Leslie nie nabijała się z niezdarnej Marcy. Chociaż kto wie, może jeszcze obie zaliczą dziś tak potężnego orła, że i Phin zacznie się śmiać z ich obu, zaraz łapiąc za aparat, by uwiecznić tą wiekopomną chwilę. Niestety, dzieci mają dziwny przywilej, że wszystko uchodzi im na sucho. Jak? Dlaczego? Czy to przez te słodziutkie, zielone oczka? Możliwe. Phinneas miał już w sobie urok, który w przyszłości zapewni Marcy wiele synowych. Tego była pewna. Możliwe, że to odziedziczył po ojcu, ale tego wolała nie wiedzieć. Nie chciała też jeszcze myśleć o przyszłości, bo wiedziała, że prędzej czy później zostanie sama, bez swojego malutkiego, ukochanego synusia.
- Dziękuję! Inaczej nie zorientowałabym się, że wszystkie zegarki mi źle chodzą. O, są cztery minuty do przodu - odparła z rozbawieniem, zerkając przy tym na swój zegarek na nadgarstku.
Dobrze było mieć taką przyjaciółkę, która zażartuje, poczeka cierpliwie i w razie czarnej godziny wezwie posiłki. Czuła się wyjątkowo bezpiecznie w obecności Leslie. Może to przez szacunek do jej pracy? Naogląda się tyle trupów, że pewnie jest już ubezpieczona na fatalne sytuacje. I z pewnością miała dobry żołądek. Marcy nie wyobraża sobie zerknąć nawet jednym okiem na martwego człowieka. Widziała takiego raz, zaraz jak zaczęła samodzielne życie. Wracała z nocnej zmiany, świtało ledwo co, gdzieś na horyzoncie widać było pierwsze promienie słońca. Mężczyzna leżał na stercie śmieci tuż przy jej kamienicy. Uciekła stamtąd szybko. Wtedy też zaczęła zaopatrywać się w rzeczy ratunku jak gaz pieprzowy, nożyk i gwizdek. Obraz ten przed oczami miała do dziś.
- Super! - zawołał Phin uradowany i pobiegł przodem, poprawiając jeszcze plecaczek na ramionach. Nie robił zdjęć byle jakich i przypadkowych, a ustawiał się, próbował różnych perspektyw i dopiero wtedy cykał ostateczne zdjęcie. Zdawał się wiedzieć co robi, co było dość zadziwiające na tak młody wiek. A może naoglądał się już jakiegoś filmu.
- Właściwie… to wcale nie taki głupi pomysł, nie? Tinder to nowy Facebook. Ja nie potrzebuję go, ale możemy założyć go tobie! Musimy iść z biegiem czasu, a nie zastawać się jak stare baby!- Uśmiech rozpromienił jej twarz, gdy to mówiła. Była z Isakiem i nawet jeśli coś powoli zaczynało nie grać, nie zamierzała zakładać tindera, chyba, że pod fałszywym imieniem, by dodać odwagi przyjaciółce. Na to by mogła się zgodzić bez zawahania!
Phin zerknął na nie, ale nie z ciekawości, a chciał upewnić się, że idą za nim. Trzymał dystans, zaaferowany swoim aparatem cyfrowym.
Na kolejne słowa Leslie, Marcy uniosła brwi zaskoczona i klasnęła w dłonie. Ucieszyła ją taka wiadomość i to bardzo! Malowanie nieboszczyków było samo w sobie interesujące, ale przecież trzeba iść dalej i nie trzymać pracy tylko dla ciekawego brzmienia.
- Wspaniale! Co teraz będziesz robić w takim razie? To już tak na stałe, tak? Te przejęcie obowiązków Sao- zerknęła na nią zaciekawiona, bo zdecydowanie było to lepsze niż kolejna opowieść Marcy z jej hotelu. Ostatnio niewiele się działo, a najciekawszą rzeczą było znalezienie książki z piętnastego wieku i to po łacinie. Nic więc nikt nie rozumiał, a książka trafiła do biblioteki nieopodal. - Może i lepiej? Przynajmniej sypiasz normalnie w nocy, bo nie czuwasz czy nie najdzie cię były kochanek albo czy twoje dziecko nie ma koszmarów, bo pozwoliłaś mu obejrzeć Park Jurajski, ten prawdziwy, porządny, dobry film o dinozaurach, których boję się nawet ja - wydusiła rozżalona, siląc się na względny spokój. Sytuacja była skomplikowana, bo na Milesa była kompletnie przerażona, ale część o filmie rozbawiła ją do reszty. Nie powinna, była przecież matką tego przerażonego dziecka. Wychodziła jednak z założenia, że nie będzie mu zakazywać oglądać filmu, bo jeszcze będzie chciał kiedyś zrobić to po kryjomu. Oczywiście z piciem alkoholu tak nie będzie - nie tknie do szesnastego roku życia, bo też nie chce, by jego słaba głowa cięła go na każdej imprezie w liceum czy na collegu.
Uśmiechnęła się lekko, patrząc na Phina, który omijał skocznie kałuże i nucił jakaś piosenkę pod nosem. Zatrzymywał się co jakiś czas, by przejrzeć zdjęcia jakie mu wyszły, a gdy kliknął nieodpowiedni przycisk, podchodził do Marcy, by to naprawiła.
- Tak, drożdżami. Kupuję pół kilo drożdży, rozpuszczam w ciepłym mleku z łyżeczką cukru i daję mu na kolację. Działa bosko, prawda? - roześmiała się, kręcąc głową. Phin rzeczywiście wystrzelił w górę dość nagle. Sądziła, że będzie jak ona, niziutki, drobniutki, ale najwidoczniej nie jest mu to pisane. - A tak serio to ma… dobre geny. Nie moje - dodała już nieco przygaszona i odetchnęła głęboko. Te ojcostwo spędza jej sen z powiek bardzo skutecznie.
run too fast and you'll risk it all
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Polecam się na przyszłość — skwitowała kwestię spóźnienia przyjaciółki, gotowa porzucić ten temat w zapomnienie. Zdarzało się, że różne czynniki na które nie miało się wpływu potrafiły pokrzyżować plany. Efektem tego często były właśnie spóźnienia albo nawet brak możliwości dotarcia na umówione spotkanie. Na całe szczęście Leslie była naprawdę wyrozumiała i była czymś na wzór oazy spokoju, więc żadne afery, pretensje i autentyczne wypominanie kilku minut, a nawet godzin, nie wchodziło w grę.
Wyczuwam tu ambicje na profesjonalnego fotografa. Nie zdziwię się, jak za dwadzieścia lat, będziemy oglądać zdjęcia wykonane przez Phina na światowych wybiegach. Może zostaniesz teściową jakieś super modelki? — rzuciła, widząc jak wielkie było zaangażowanie chłopca w te wszystkie zdjęcia. To było zaskakujące i godne podziwu, bo nie wszystkie dzieci tak twardo trzymały się swojej pasji by się w niej rozwijać. Zwłaszcza w takim wieku. Zazwyczaj rówieśników chłopca widywała z zabawkami, które zachwycały przez kilka dni, a potem były porzucane w kącie na wieki.
Myślałam o tym, ale podejrzewam, że to nie skończyłoby się dobrze. Chyba zostanę przy przypadkowych znajomościach, które rozwijają się własnym tempem i są jedną wielką niewiadomą. Poza tym... Wiesz, przypominam ci, że jestem w związku. Jeszcze — skrzywiła się. Związek, w którym była coraz bardziej ją przytłaczał. Czuła, że dusi się w swoich czterech ścianach, a każdy kolejny dzień gdy musiała oglądać swojego partnera, był dniem straconym. A mimo to nie potrafiła odejść. Wciąż trzymała się resztek nadziei na to, że jeszcze wszystko się ułoży, choć wcale się o to nie starała.
Nie wiem. Wszystko zależy od tego, czy Sao wróci czy wyjechała na stałe. A to jest wielką tajemnicą. Nawet nie mamy pojęcia gdzie wyjechała. Po prostu spakowała się, powiedziała że musi wyjechać i.... Tyle ją widzieliśmy — wzruszyła ramionami. Cała ta sytuacja była niespodziewana i nieco ją przytłoczyła, bo wiązało się to nie tylko ze stratą najbliższej siostry, ale również z urwaniem głowy, które miała bo zmienił się praktycznie cały zakres jej obowiązków zawodowych — Sypiam normalnie? Kochana, nie masz pojęcia w jak wielkim błędzie jesteś — pokręciła głową. Nie dała jednak okazji na to, by Marcy zaczęła dociekać tego, czemu normalny sen był dla Leslie pobożnym życzeniem — Co masz na myśli mówiąc o najściach byłego kochanka? — zapytała, woląc się skupić na perypetiach przyjaciółki.
Idealnie. Jakby szło w cycki, to wypróbowałabym na sobie. Rozmiar większe nie byłyby złe — pokusiła się o żart, ale spoważniała zaraz tak jak i Marcy — Daj spokój, geny to nie wszystko. Liczy się to, jak go wychowasz, a nie to, kto go spłodził — mruknęła, szturchając brunetkę ramieniem, żeby się nieco rozchmurzyła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chryste, czy ona naprawdę powiedziała na głos słowo zakazane - teściowa? Marcy walczyć będzie całą sobą, by teściową szybko nie być i mieć Phina tylko i wyłącznie dla siebie. Bo kto inny zaopiekuje się Marcy jak nie Phin? Nie miała rodziny. A nie sądziła, że Isak to jej zawsze na zawsze, bo od dłuższego czasu nie układało się między nimi tak jak na początku. Poza tym, nie chciała brnąć w śluby. Nie widziała siebie w roli żony, nawet bycie panną młodą nie przekonuje ją na urządzenie hucznej imprezy dla… właściwie kogo? Dla siebie? Znajomych? Bo nie dla rodziny. Może to fakt, że nikt nie zaprowadzi jej do ołtarza? Możliwe.
- Obawiam się, że modelka nie jest dobrym przykładem na żonę. Wiesz, jak obydwoje będą w rozjazdach to co to za małżeństwo? Nie. Nie chcę. Nie chcę ani być teściową, ani mieć modelkę w rodzinę. Porządna baba by się przydała jak już – pokręciła głową, przekonana, że temat jest jeszcze nie na teraz. A przynajmniej nie na trzeźwo. Za mocno była związana z synem. Czasem myślała, że może zapisze się na studia, by być bliżej niego za te kilkanaście lat. Z pewnością potrzebować będzie terapii, by to przepracować. Albo faceta, by zajął ją porządnie. Chciała wtedy rozwijać się w swoim zakresie, wyjechać na kursy gotowania do Toskanii albo na Lazurowe Wybrzeże. To wszystko było jednak bardziej skomplikowane niż sądziła.
Parsknęła śmiechem, kiwając głową. No tak, zawsze jest jakieś ale. Tu grał tę rolę facet Leslie, za którym Marcy nie przepadała. Nie miała z nim za wiele kontaktu, może dlatego? Może po prostu sądziła, że nie pasują do siebie jakoś bardzo i chciała zeswatać ją z kimś innym? Powinna zacząć od siebie, póki Isak jej nie rzucił. Zaprzysięgła sobie po Milesie, że to ona będzie rzucać facetów, a nie na odwrót!
- A wiadomo w ogóle gdzie wyjechała? Czy wszystko z nią w porządku? – spojrzała na Leslie zmartwiona. Sao znała jedynie z opowieści, ale rzadko się zdarza, że osoba nagle pakuje się i znika z życia najbliższych sobie osób. Leslie z pewnością miała teraz za dużo na głowie, bo już zmiana stanowiska i udręka w związku są wystarczającym powodem do niewyspania.
Naprawdę chciała dowiedzieć się, dlaczego naprawdę Leslie źle sypia. Czy to wina pracy albo Parku Jurajskiego jak w jej przypadku? Czy byłych kochanków, dobijających się do niewłaściwych drzwi? Właśnie. To ta druga kwestia, denerwująca ją i stresująca do tego stopnia, że już nie musiała pić rano kawy.
- Bo… ojciec Phina nie wie, że ma syna – mruknęła, ściszając głos, by Phin nie usłyszał tego. Skupiony był na fotografowaniu przyrody i nie wpadnięcia do kałuży. - Jakimś cudem pomylił ostatni drzwi i zamiast… nie wiem, do jakiejś innej baby może, wpadł do mnie. Zniknął nagle zanim dowiedziałam się o ciąży. I wiesz, to nie był związek. Było miło i tyle, więc tym bardziej nie wiem jak mu powiedzieć o młodym. – Zobaczenie MacCarthy’ego po latach uświadomiło ją tylko jaką małą kopię jego wychowuje. Phin z dnia na dzień robił się coraz to bardziej do niego podobny. Nawet nie zauważyła, kiedy poczuła zazdrość z tego powodu. Jej dziecko. Jej własny syn ją zdradzał.
Uśmiechnęła się na żart przyjaciółki, uznając go za udany. Zmartwienie jednak było zbyt zakorzenione, by mogła przy tym temacie roześmiać się w niebogłosy i spłoszyć wszystkie wilki wokół.
- Masz rację, naprawdę, ale… chyba chciałabym, żeby był w jego życiu. Nie wiem jak to będzie teraz. Była pewna, że nie żyje albo siedzi w więzieniu.
I siedział, ale nie miała o tym pojęcia, bo wtedy – wolałaby chyba, żeby był martwy.
run too fast and you'll risk it all
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dla Leslie teściowa nie była niczym złym, ani ta, którą mogło się zyskać drogą zawarcia małżeństwa, ani z perspektywy bycia nią. Sama uważała, że byłaby teściową idealną, gdyby tylko dorobiła się dzieciaka i odchowała go tak, by ktokolwiek chciał się z nim związać, a nie omijać szerokim łukiem. Potencjalną synową i zięcia, ukochałaby jak własne dziecko, zaś swojej własnej pociesze nakazałaby na starość oddać się do ośrodka dla osób starszych, by nie musieli marnować swojej młodości na podawanie jej szklanki z wodą. Punkt widzenia zależał jednak od punktu siedzenia. Nie wszyscy tak to widzieli, czego przykładem była taka Marcy.
Daj spokój, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Porządne baby odchodzą w zapomnienie na rzecz tych wszystkich influencerek, które chcą zarabiać krocie zdjęciami wrzucanymi na insta. Wierzysz, że za kilkanaście lat będzie lepiej? Bo ja nie — roześmiała się, choć w rzeczywistości strasznym było to, w jakim kierunku zmierzał świat i że wszystko zaczynało się kręcić wokół internetu i licznych portali, które się tam znajdowały. Ich prababcie, to się pewnie w grobach obracały, jeśli widziały z zaświatów, jak wszystko wyglądało w czasach obecnych.
Nic nie wiemy. Po prostu spakowała się, wyjechała i tyle. Nie wiemy dokąd, ani na jak długo i jak mam być szczera to… Wątpię, że wróci — westchnęła ciężko. Znała swoją bliźniaczkę prawie tak dobrze, jak zawartość własnej torebki. To pozwalało wysnuć takie, a nie inne wnioski, które wcale się Leslie nie podobały. Tęskniła za siostrą, a ostatnimi czasy, coraz bardziej tęskniła za tym, jak mogłaby wyglądać ich rodzina. Dorosłość zmieniła wszystkich, a Hughesowie żyli własnym życiem, zapominając nawet o czymś tak oczywistym jak niedzielny obiad i kawa w rodzinnym gronie.
Czekaj, co? Jak to nie wie? — spojrzała na przyjaciółkę z niedowierzaniem. Nigdy tego tematu nie poruszała, bo kwestii drażliwych się poruszać nie powinno, ale żyła w przekonaniu, że jakiś frajer, który zostawił Marcy z dzieckiem, płacił za to alimenty. Była więc zaskoczona tym, że kobiecie udało się to utrzymać w tajemnicy przez kilka lat — Jest… Twoim sąsiadem? I nie połączył faktów? — palcem ukradkowo wskazała na Phina. Jeśli jego ojciec go widział i nie dodał dwa do dwóch, to był durny jak but. Może więc Marcy za wiele nie traciła, radząc sobie bez niego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dom starców? Och, Marcy akurat siebie w nim nie widziała. Czy wychodzi na to, że jest tą wredną teściową? A i owszem. Jednak i w tym nie ma niczego złego. Może to też kwestia wyuczenia się życia samemu. Marcy była w tym już mistrzynią, bo odkąd rodzice ją porzucili – ufała jedynie sobie. Taką miała zasadę. Tak ją nauczyły inne dzieciaki w sierocińcu. Nie wszystko jednak jest stracone, a cała nadzieja tkwiła w Phinie, który może matkę oduczy takiego stylu życia i jeszcze będzie dobrą teściową. A z pewnością taką będzie, bo Phin jest mądrym dzieciakiem, a i wyrośnie na przystojnego faceta. Geny odziedziczył dobre.
- Masz rację, Les. Jezu, masz rację. Nie siedzę aż tak w Internetach, więc kompletnie zapominam o tym – westchnęła, przypominając sobie aferę z influen-s-erką, co namawiała dzieci do najróżniejszych złych rzeczy jak wyrycie sobie cyrklem na ręce napisy („tak zamiast tatuażu”). Obawiała się, że nie uchroni swojego dziecka przed światem cyberprzemocy i cybergłupoty. To było nieuchronne w tych czasach, rzeczywiście. Zmieniło się. Już nie ma grup tancerzy-agresorów, a są głupie ekipy na You Tube, które słyną tylko z tego, że mają kasę.
Odetchnęła smutno na słowa przyjaciółki. Objęła ją jednym ramieniem w geście pocieszenia. Nie mógł on równać się z prawdziwą obecnością rodzonej siostry, ale choć trochę mógł podnieść na duchu.
- Nigdy nie mów nigdy! Z pewnością odezwie się do was, pewnie musi sobie poukładać kilka rzeczy – powiedziała cicho, niemal uspokajająco jak to robi zazwyczaj, gdy Phinowi jest smutno z jakiegoś powodu. Zazwyczaj ten ton towarzyszy jej przy rozmowach o jego ojcu, którego właściwie nie ma. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić tego, co czuje Leslie. Nawet jakby chciała, by móc ją lepiej wspierać – nie miała w sobie takich uczuć do bliskiej osoby. Kochała jedynie Phina, bo tylko jego miała. Isaka nawet nie kochała, więc to chyba wystarczające wytłumaczenie. Na pewno jednak chciała być jakimś wsparciem dla Leslie, nawet jeśli polegało na milczeniu i objęciu jej mocno w niedźwiedzim uścisku.
- No… Nie wie. Nie jest moim sąsiadem. Ma chyba kogoś w moim bloku, nie wiem, był trochę chyba nietrzeźwy jak dobijał się do mnie – wytłumaczyła na szybko, biorąc głębszy wdech. I już miała coś powiedzieć, gdy Phin podbiegł do niej i podał jej żółtego mlecza. Drugiego również dał Leslie, uśmiechając się przy tym nieśmiało. Podziękowała mu całusem w policzek i chłopczyk znów wyprzedził je. Mogła więc kontynuować. - On… Jak dowiedziałam się o ciąży, jego już nie było. Nie miałam na niego żadnych namiarów, telefonu też nie odbierał, mieszkanie zamknięte na cztery spusty, więc nie miałam okazji mu powiedzieć. I teraz, gdy wpadł, młody spał, więc go nie widział. Przede mną wyjawienie prawdy, co równa się ze spłoszeniem go pewnie. Wiesz, nie chcę od niego żadnych alimentów, a tylko obecności, bo Phin jest wystarczająco duży, by zacząć rozumieć, że ma rodzinę inną niż reszta normalnych dzieciaków.
Po wszystkim musiała napić się wody. Z plecaka więc wyjęła butelkę flitującą, napełnioną wodą i upiła kilka łyków. W gardle zaschło jej od poczucia winy i wspomnień, które powróciły nagle i ze zdwojoną siłą. Dopiero teraz zdawała sobie sprawę jak głupio wygląda cała ta sytuacja.
run too fast and you'll risk it all
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Rainier National Park”