WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post


Ostatnie miesiące przepełnione były krótkimi spontanicznymi podróżami, a Seattle miało być jedynie przystankiem w drodze, która wciąż nie miała określonego celu. Sama do końca nie rozumiała, jak doszło do tego, że zamieniła pokój hotelowy na mieszkanie, a z czasem nawet podjęła się pracy w Szmaragdowym Mieście. Przecież jeszcze kilka tygodni wcześniej pakowała swoje rzeczy z zamiarem opuszczenia Los Angeles na dobre i ruszyła w podróż której jednym z celów były słoneczne Hawaje. Seattle miało być jedynie miejscem przesiadki i nie przypuszczała, że cokolwiek zmieni jej nastawienie. Jedno z najbardziej deszczowych miast w USA, które statystycznie ma nieco ponad pięćdziesiąt słonecznych dni w roku nie zachęcało Ariel do dłuższego pobytu. Niestety jedna myśl nie dawała jej spokoju, a świadomość, że gdzieś tymi ulicami przemyka jej ojciec stawała się coraz bardziej kusząca. Odrzucała tą głupią myśl na wiele sposobów, ale w pewnym momencie poddała się i opuszczając archipelag wulkanicznych wysp ponownie znalazła się mieście, które swoją deszczową aurą wcale jej nie zachęcało…
...chociaż musiała z czasem przyznać, że miało swój urok. Tkwił on jednak nie bezpośrednio w mieście, a raczej w zjawiskowej przyrodzie jaka otaczała Seattle. Pod koniec swojego pobytu w Los Angeles doświadczyła ogromu nieprzyjemnych sytuacji i najzwyczajniej w świecie potrzebowała odpocząć od ludzi i zgiełku miejskich ulic. Ku jej zaskoczeniu mniejsza ilość słońca oraz zamiana złocistych plaż na majestatyczny szmaragdowy las okazała się strzałem w dziesiątkę.
Nigdy nie była zwolenniczką leżenia płasko na piasku, a ruch dawał jej to przyjemne uczucie bycia żywą. Samotne wędrówki po szlakach nie wydawały się jej niczym strasznym, z resztą miała już dwie takie za sobą odkąd zamieszkała w Seattle. Tego dnia jeszcze w nocy opuściła miasto, by dotrzeć da Sunrise przed wschodem słońca, chciała bowiem bladym świcie ruszyć na szlak górski Burroughs. Udało się jej. Zdążyła.
Zagubiona w przyspieszonym rytmie klatka piersiowa próbowała nadążyć z wymianą powietrza, a samotna kropla potu spływała po czole, kiedy przemierzała jedną z tras Parku Narodowego Mount Rainer. Ruszając z miejsca znajdującego się po południowej stronie parkingu Sunrise przemieszczała się w odpowiednim kierunku, aż w końcu zatrzymała się na chwilę przy Shadow Lake. Grzechem byłoby brnięcie do przodu, bez poświęcenia chociażby chwili na napawanie się tym widokiem. To miejsce bez wątpienia zapierało dech w piersiach i dawało jej poczucie spokoju, którego potrzebowała. Kiedy zebrała siły pokonała ostre wspięcie do punktu widokowego nad White River. Nie wyglądało ono strasznie, ale czasami drobna nieuwaga mogła przyczynić się do czegoś złego. Lekki poślizg naruszył nieco jej kostkę, co początkowo nie wydawało się niczym strasznym. Lekko obolała doszła do wniosku, że pokona dalszą część trasy bez większych problemów, bo przecież prawie nie bolało. Kiedy dotarła do First Burroughs Mountain nie żałowała, gdyby jednak wiedziała co czeka ją za skrzyżowaniem ze szlakiem prowadzącym do Frozen Lake zastanowiłaby się dwukrotnie, czy nie lepiej się wrócić, choć droga powrotna też do najłatwiejszych nie należała. Postanowiła jednak dokończyć kółko, jednak zdradliwy śnieg miał inne plany, a jeden fałszywy ruch powalił ją na ziemię. Kostka wcześniej jedynie stłuczona teraz intensywnie dawała znać, że stało się coś niedobrego. Piekące uczucie i natężający się ból tylko uświadamiał ją w tym, że powinna zadzwonić po pomoc. Problem w tym, że kiedy szukała telefonu odkryła, że ziścił się najgorszy możliwy scenariusz. Ucierpiał i on podczas upadku. Wiedziała, że jeśli chce dotrzeć ponownie do parkingu w Sunrise musi zrobić to sama. Na samą myśl o pokonaniu ponad dwóch kilometrów z kostką puchnącą na poczekaniu, będzie istną katorgą. Z drugiej strony cieszyła się, że tylko tyle jej pozostało. Nie żałowała tego co dzisiaj zobaczyła, jednak nie mogła się wyzbyć uczucia złości na samą siebie. Przecież mogła bardziej uważać, mocniej się starać, lepiej... przygotować. O ironio! Przed wyruszeniem w trasę sama sobie w myślach powtarzała - bądź przygotowany, pogoda w górach w jednej chwili może być dobra, w kolejnej wręcz przeciwnie. Wiedziała, że zwlekanie z ruszeniem w dalszą drogę nie było najlepszym pomysłem, ale każda próba stawiania kolejnych kroków kończyła się jedynie nieprzyjemnym grymasem na jej twarzy.
Ostatnio zmieniony 2020-08-16, 23:26 przez Ariel Darling, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mijał trzeci tydzień, od kiedy wyszedł na wolność i wrócił do Seattle. Miasta, które kiedyś było jego domem. Miejscem, w którym pomimo deszczowej pogody czuł się dobrze, komfortowo i nawet jeżeli rozważał przeprowadzkę do zupełnie innego miasta w słonecznej Kalifornii, co miało być związane z samorealizacją, wiedział, że szmaragdowa aura wyścieli jego wspomnienia samymi dobrymi rzeczami. Złośliwy los zakpił z niego najbrutalniej jak mógł - zamiast pozytywnych obrazów, które z przyjemnością przywracało się w pamięci, widział całe mnóstwo klatek, których nikt świadomie nie chciałby odtwarzać. Film był mroczny, nieprzyjemny i brutalny, a wrażenie supła zawiązującego się na żołądku uświadamiało, że nie był tylko czymś wyimaginowanym, a zdarzeniem, jakie wydarzyło się naprawdę.
Mógłby wyjechać. Uciec, zostawiając daleko za sobą plażę, na której zginęły trzy osoby, a on został oskarżony o to, że pozbawił ich życia. Mógłby zacząć od nowa - w innym mieście, na przeciwnym wybrzeżu, w odległym kraju. Gdziekolwiek. Gdzieś, gdzie jego imię i nazwisko nie kojarzyłoby się niemalże jednoznacznie z byłym więźniem, który pewnego lipcowego dnia został uniewinniony. Nie musiałby czuć na sobie spojrzeń - zarówno tych wystraszonych, zaciekawionych, jak i niemo zadających pytanie: zrobiłeś to? Nie słyszałby szeptów, które wypełniały przestrzeń, gdy przechodził. To wydawało się rozsądne; odcięcie metki, wyrzucenie jej, stworzenie sobie innej. Każdy zasługuje na nowy start, prawda?
Tylko dlaczego za każdym razem kiedy o tym pomyślał, na końcu języka zostawał mu cierpki posmak, jeszcze zanim zdążył się z kimkolwiek pożegnać... czułby się z tym jak największy tchórz.
Nie chciał uciekać, ponownie dostrzegając w sobie jakieś piętno; niczym mroczny znak, który zdobił przedramię, a aktualnie był tylko czymś, co mogło nas skazać. Znów. Nie chciał być tchórzem, uciekinierem, nie miał zamiaru dawać satysfakcji ludziom, którzy nie chcieli go tu widzieć. Zamiast tego od czasu do czasu... gnał przed siebie. Odpoczywał, gdy miał przed sobą szerokie drogi i mile do pokonania. Czuł chłodny wiatr, mokre krople deszczu, dostrzegał promienie słońca; wszystko, co było niemożliwe będąc za więziennymi kratami. Ryk silnika wyzwalał adrenalinę. Był wolny.
Parku Narodowy Mount Rainier ostatnio odwiedzał około sześć lat temu, więc szlaki przemierzał z zaciekawieniem, chcąc zarejestrować nawet najmniejsze detale, zmiany, jakie nastąpiły od tamtego czasu. Motocykl zostawił przed szlakiem, lecz pomimo tego, iż pamięć i orientację w terenie miał całkiem dobrą, to zaabsorbowanie otaczającą go naturą pochłonęło go na tyle, by mniej, lub bardziej świadomie przedłużył swój spacer. Nie obawiał się zgubić, a potem próbować znaleźć - już nie ograniczał go czas, ani żadne terminy; stracił pięć lat, więc czym wobec tego było kilka godzin? Tym bardziej, jeśli spędzało się je w ten sposób. Ranek dodatkowo mu sprzyjał, jako, że nie było wielu turystów, a on mógł cieszyć się spokojem, brakiem towarzystwa, którego nie chciał...
...dlatego przeszedł dalej, nie zatrzymał się, gdy w niedalekiej odległości dostrzegł blondynkę siedzącą na zimnym, częściowo zaśnieżonym podłożu w pobliżu jeziora, do którego zmierzał. Wolał odwrócić wzrok, skupić się na czymś innym, nie zwracając uwagi na to, iż może dziać się coś złego.
Ten jeden najważniejszy raz, gdy włożył ostatki sił w chęć pomocy - poległ. Nie udało mu się, a telefon przed wykonaniem połączenia na numer alarmowy wypadł z ręki, gdy przez stratę zbyt dużej ilości krwi, stracił również przytomność. Teraz odpuścił świadomie.
- Ja pierdolę - warknął pod nosem, przygryzając policzek od środka i po kilkunastu krokach zawracając. - To kiepskie miejsce na robienie takiego przystanku - powiedział na dzień dobry, brodą wskazując wystające skałki obok niej. Było ślisko, mokro i zimno, bynajmniej siedzenie tam nie mogło być przyjemne i zdawał sobie sprawę z tego, że raczej to nie żaden dziwny fetysz, a coś musiało się stać.
- Jesteś tu sama? - zapytał, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę z tego, że jeśli blondynka wiedziała kim on jest, to mogła w tym pytaniu odszukać drugie dno. Grymas prędko wdarł mu się na twarz, więc złączył wargi w ciemną linię i dopiero teraz powoli uniósł wzrok, wcześniej skupiając się na jej sylwetce, a później nodze, chcąc określić ewentualny powód, dla którego nie rusza dalej.
-...czy ktoś już szuka... - pomocy. Nie dokończył myśli, ze zmarszczonym czołem analizując jej profil. Kurwa. Było w nim coś, co kazało mu odwrócić wzrok, ale z jakiegoś powodu nie potrafił przestać patrzeć na nieznajomą. I nie do końca nawet wiedział dlaczego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie przepadała za proszeniem o pomoc, zawsze wolała radzić sobie sama. To nawet zabawne - choć aktualnie nie było jej wcale do śmiechu - ale istniało coś takiego jak głupie wypadki losowe, które całkowicie ignorowały to czego w danej chwili się chce i sprawiały, że należało zrobić coś czego nie ma się w zwyczaju. Co prawda tego dnia chciała poprosić o pomoc, ale nie przypadkowego turystę, któremu przerwałaby w tym celu wędrówkę, a raczej kogoś, kto ma to wpisane w zawód. Ratownicy byli na wyciągnięcie ręki, a ona znajdowała się w całkiem bliskim i dostępnym otoczeniu. Potrzebowała tylko drobnej pomocy, bo sama niestety niewiele mogła zdziałać. Utwierdzała ją w tym przekonaniu każda próba zrobienia chociażby kilku kroków. Nieustannie kończyły się one w podobny sposób - niepowodzeniem, natężeniem bólu i grymasem pojawiającym się na twarzy. Nie wiedziała który to raz przysiada na chłodnym podłożu, ale to nie miało znaczenia. Straciła rachubę, kiedy raz po raz czuła to samo - uczucie porażki i natężającą się chęć rezygnacji z szaleńczego planu powrotu o własnych siłach, który coraz bardziej malował się w jej głowie jako coś niewykonalnego. Nie uznawała jednak tej durnej myśli, która chciała wykrzyczeć jej w głowie; nie dasz rady, bo przecież musiała sobie poradzić i nie widziała innej możliwości na zakończenie tej wędrówki. Nie była jednak pewna jak tego dokonać i wtedy w oddali pojawiła się jej szansa.
Mężczyzna kroczył pewnie nie oglądając się za siebie, nie bacząc nawet na to co dzieje się tuż obok niego. Odwrócił wzrok w idealnym momencie, a jej zawieszona w powietrzu dłoń, którą chciała go przywołać pozostała niezauważona. Chciała podnieść głos, zawołać go, ale ta idiotyczna duma sprawiała, że wzbranianie się przed prośbą o pomoc po raz kolejny przychodziło jej łatwiej. Było to co najmniej głupie z jej strony, bo czy miała gwarancję, że wkrótce pojawi się ktoś inny, bardziej zainteresowany i skory do pomocy? Jednak czy można było wymagać od niej racjonalnego zachowania, kiedy chłód podłoża zmroził jej już pośladki, czego i tak w ogóle nie czuła w obliczu przenikliwego bólu promieniującego od opuchniętej coraz mocniej kostki?
Przygryzła policzek i przez moment podkurczyła nogi, obejmując kolana schowała w nich swoją twarz. Tak bardzo skupiona na uciszeniu bólu nawet nie usłyszała zbliżających się kroków i dopiero męski głos kazał jej otrząsnąć się i unieść głowę. Ironiczny uśmiech pojawił się na jej twarzy, a ledwie słyszalne parsknięcie wymsknęło się z jej ust.
— Naprawdę? — zapytała tonem, który tylko potwierdzał, że nie była żadną fanką regularnego odmrażania sobie pośladków na górskim śniegu. Nie mógł, a raczej nie powinien doszukiwać się w jej tonie złośliwości, choć niewątpliwie przebijała się pewna frustracja, która nie miała z nim najmniejszego związku. Była zła na siebie; na nieuwagę, która gdzieś wdarła się na jej szlak; na cholerną kostkę i promieniujący z niej ból. W duchu cieszyła się, że wrócił nawet jeśli nie było mu to na rękę. To czy mu to odpowiada teraz wydawało się takie nieistotne, a jej drobny egoizm przebijał się na wierzch. Marzyła o suchych i ciepłych spodniach, a jeszcze mocniej pragnęła czegoś co natychmiast uśmierzy ból.
Sama? Dopiero teraz uniosła swój wzrok nieco wyżej, zatrzymując go na twarzy zupełnie obcego mężczyzny. Gdyby nie fakt, że była teraz mocno rozkojarzona i przemęczona nie tyle wyprawą, co nieustającą bitwą myśli w jej głowie, może zdałaby sobie sprawę z tego, że gdzieś tą twarz mogła już widzieć… choć nie musiała. Przytaknęła najpierw krótkim ruchem głowy, by po chwili przełknąć ślinę i w końcu sensownie odpowiedzieć. — Tak, sama. Na domiar złego mój telefon podczas upadku odmówił posłuszeństwa, więc skoro już tu jesteś, czy mógłbyś spróbować się z kimś skontaktować? — zapytała wprost, bo nie widziała sensu w ukrywaniu oczywistego faktu - potrzebowała tej pomocy. Nie była pewna, czy w miejscu, w którym się znajdują telefon w jakikolwiek sposób może jej pomóc, ale po cichu liczyła, że uda się nawiązać połączenie. Wiedziała, że sama nie przejdzie dalszej trasy, choć zostało jej niewiele.
Jej pewność częściowo ulotniła się wraz z niesprawnością jakiej się nabawiła podczas upadku, ale teraz czuła jak to co z pewności siebie pozostało ulatnia się pod wpływem jego nieustępliwego spojrzenia. Śmiałości nie dodawał fakt, że siedziała podkulona, kiedy on pewny siebie stał nad nią nie odrywając spojrzenia. Nim zdążyła się zastanowić nad tym co robi, podniosła się chcąc odzyskać nieco utraconej pewności, ale jedyne czego dokonała to fenomenalnego zachwiania, kiedy nieostrożnie przystanęła na uszkodzonej nodze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przekonywali go, że po wyjściu z więzienia prędko poradzi sobie z przejściem do normalności. W końcu to tylko pięć lat, podczas których świat nie zmienił się tak bardzo i nadal bez problemu będzie potrafił pewnym krokiem wejść w codzienność, w jakiej dawniej tak dobrze mu się funkcjonowało. Uniesie wysoko czoło robiąc swoje i pokazując innym, że za szybko postawili na nim krzyżyk, ale musi też pamiętać o tym, by mieć dużo pokory i ogłady. A może lepiej, aby nie wyróżniał się za bardzo? Opinia publiczna nie będzie miała pożywki, jeśli jednak nie będzie w zbyt pewny siebie sposób patrzył w obiektywy aparatów i kamer. Opuszczona głowa pokaże im, że jest mu przykro, ponieważ powinno mu być przykro, prawda? Najlepiej, aby się kajał, a może jeszcze przeprosił - że spędził w zakładzie karnym jedne z najbardziej produktywnych lat swojego życia. Griffith przysłuchiwał się tej wymianie zdań rodziców z ich doradcami wizerunkowymi, jak i prawnikiem, z nikłym zainteresowaniem przeskakując wzrokiem od jednej osoby, do drugiej, z całych sił starając się nie parsknąć. Później pozostawało tylko wyjść, trzasnąć za sobą drzwiami i zapomnieć o cyrku, który odbywał się w niewielkim pomieszczeniu, w którym nagromadziło się zdecydowanie zbyt wiele osób. Nie zrobił tego. Nie wiedział też, jaka była finalna strategia na moment jego wyjścia; kto miał po niego przyjechać, do którego z podstawionych samochodów powinien wsiąść, gdzie później pojedzie. Wyłączył się, w myślach tworząc swój scenariusz. Osób, na które mógł liczyć - których nie odtrącił z własnej woli podczas odsiadki, ani które nie odwróciły się od niego same - była zaledwie garstka, aczkolwiek było to dla niego zrozumiałym. Najważniejsze, że już po pierwszym telefonie usłyszał w odpowiedzi potwierdzenie: nie ma sprawy. On również nie lubił prosić o pomoc; zabiegać o czyjąś uwagę, a bycie niesamodzielnym z jakiegoś powodu niesamowicie go drażniło. Kiedy mając kilka lat złamał rękę, próbował robić rzeczy drugą aż doszedł do wprawy, a gdy wszystkie książki w ciasnej celi były kilkukrotnie przeczytane i nie wiedział czym zagłuszyć myśli, próbował rozwijać się w inny sposób, który pochłaniał dłużący się czas. Chwile, podczas których brak konkretnego zajęcia jeszcze bardziej psuł mu krew i przejaskrawiał niektóre sceny, jakich nie chciał wspominać. Krótkie pytanie blondynki wyzwoliło kolejne kadry; takie, będące zapomnianymi przez długie lata. Naprawdę, Blake? Nie możemy teraz zawrócić. Jest za wcześnie... albo za późno i nie zdążymy na... Stop. Potrząsnął głową.
- Naprawdę - powtórzył twardo, nie będąc zrażonym jej tonem, jak i tym, że zapewne nie wymagała od niego żadnej odpowiedzi. Przygryzł dolną wargę od środka i spojrzał w bok, trochę tak, jak gdyby próbował odnaleźć wzrokiem coś w oddali, a przy tym doskonale wiedział, że nie jest to możliwe.
- Uhm - mruknął po chwili, wysuwając telefon z kieszeni. - Pamiętasz numer? Na pewno mają swój wewnętrzny... - Zapewne nawet mijali go niejednokrotnie na rozmieszczonych na szlaku co jakiś czas tabliczkach, tak w razie czego, gdyby komuś zdarzyła się sytuacja podobna do tej, jaka spotkała Ariel. Problem w tym, że Blake nie skupiał się na tym, nie zwracał uwagi, idąc przed siebie i do tej pory celowo omijając trasy, na których w oddali widział innych ludzi.
- Nieważne. Będzie szybciej jak sprawdzę - stwierdził finalnie, starając się skupić wzrok wyświetlaczu, a nie jej twarzy, myśli zaś miał zaabsorbować powód tej rozmowy. Przyszedł tu po to, by jej pomóc, a nie wdawać się w zbędne, jałowe dyskusje. I tak świadomość tego, iż powie o słowo za dużo, albo utrzyma wzrok na kilka sekund zbyt długo na jej osobie, może wywołać typową reakcję ludzi, jakiej tak często doświadczał. Niechęć, obawę, złość i podejrzliwość. Nic nowego, a jednak nie chciał popsuć sobie tego dnia, tym bardziej próbą (nie)zbędnej pomocy.
...wiem, że mnie tu nie zostawisz, Griffith, a ja nie wstanę. Doczekam tego zachodu, choćbym miała odmrozić sobie...

- Nie... - powiedział odruchowo, lecz nie tylko po to, by zagłuszyć swoje myśli, wspomnienia, a przez to, że kątem oka zarejestrował poczynania blondynki. -...podnoś się - dokończył. Za późno; zanim on zdążył pomyśleć, zastanowić się nad reakcją swojego ciała, chwycił ją za przedramię, by uchronić przed ewentualnym upadkiem. Niefortunnie natomiast poleciało coś innego - smartfon, uderzając stroną z ekranem o wystające kamienie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasami dobrze było odpuścić i nie oglądać się za siebie, a przynajmniej Darling chciała w to wierzyć. Przegrała, odpuściła i uciekła nie chcąc zerkać wstecz, bo zostawiła za sobą jedynie niesmak wyciszonej sprawy oraz przekonanie wielu ludzi, że pragnęła zrobić szum wokół siebie. Medialna burza nie była jednak żądzą sławy, która kierowała Ariel, ale dla wielu ludzi nie miało to znaczenia. To co czuła i czym się kierowała utonęło pod stertą brudu i kłamstw, paradoksalnie w chwili, kiedy za wszelką cenę chciała walczyć z kłamstwem, obłudą i niesprawiedliwością. Właśnie takie sytuacji pozwalały przegranym wierzyć, że dobro nie zwycięża, a stąd blisko było do pierwszego kroku w złą stronę. Nie chciała paść ofiarą tego przykrego zjawiska, a w poszukiwaniu spokoju pognała na Hawaje, które rozpoczynały jej drogę ku większej ilości podróży. Po drodze nie przewidziała jednak silnego przyciągania jakim emanowało Seattle, ale nie jako miasto samo w sobie, a raczej miejsce, w którym ulokowana była zagadka jej życia, której bardzo długi czas nawet nie pragnęła rozwiązywać. Coś jednak się zmieniło, ale to nie powinno jej dziwić. Ten rok był szalony, przepełniony tak wielką ilością wzlotów i upadków, że straciła rachubę. Skupiając się na dziennikarstwie odkurzyła dawny zapał do węszenia, odkrywania, poznawania innych wersji zdarzeń i choć w tej jednej kwestii starała się go stłumić, w końcu poległa. Pojawiła się w deszczowym mieście, choć serce oddała rozgrzanym piaskom i szumom fal. Chciała odkryć wersję ojca, lecz z każdym krokiem jaki robiła w przód, cofała się dwa kroki w obawie przed poznaniem prawdy, która mogłaby zniszczyć dotychczasową wersję zdarzeń. Wersję w którą wierzyła i na której zbudowała niewyobrażalną więź z mamą. Poszukiwała wytchnienia w malowniczym otoczeniu Szmaragdowego Miasta, a jedynie zaburzała innym spokój, jaki zapewniała wędrówka w Mount Rainer. Wszystko wskazywało na to, że czego by się nie podjęła w ostatnim czasie skazane było na porażkę. Czy to w jakikolwiek sposób ją zraziło? Nie, nie była osobą, która z łatwością się poddaje...ale każdy ma swoje granice.
Nie planowałam tego — odpowiedziała nieco ciszej, jakby jej pewność siebie w danej chwili ugięła się pod naciskiem twardego męskiego tonu. Jeden upadek zrujnował jej plany nie tylko na ten dzień, ale z pewnością na wiele kolejnych - w końcu już czuła, że o zwykłych dolegliwościach stłuczenia mogła jedynie pomarzyć. Nie potrzebowała większej ilości komplikacji na trasie, a w danej chwili nie była pewna czy miała przed sobą pomoc czy może utrudnienie? Dopiero zadane przez mężczyznę pytanie rozwiało odrobinę wątpliwości.
Sześć, sześć, zero… — przerwała zastanawiając się na moment i marszcząc przy tym lekko brwi — …zero? — ostatniej cyfry nie była jednak pewna. Może była w błędzie, a może z jej pamięcią wcale nie było najgorzej? Aktualnie ciężko było je stwierdzić, czy się nie pomyliła. Miała problem ze skupieniem, a każda próba powrotu pamięcią do informacyjnej tabliczki kończyła się nasileniem bólu głowy.
Dziękuję — odparła szczerze choć cicho, wymierzając w niego odrobinę wdzięczności jaką skrywała w krótkim spojrzeniu utrzymywanym na jego twarzy. Po raz pierwszy od serii niefortunnych prób pokonania szlaku w pojedynkę czuła, że ma szansę otrzymać realną pomoc i nie jest zdana tylko na siebie.
W danym momencie nie zdawała sobie sprawy z tego, że być może zaprzepaści szansę na pomoc ze strony ratowników, kiedy to poderwała się do góry i zmusiła mężczyznę do reakcji. Liczyła się jedynie chęć odzyskania odrobiny pewności i przekonania się po raz kolejny, czy aby na pewno nie poradzi sobie o własnych siłach. Na co w ogóle liczyła (?!), że stanie pewnie i ruszy dalej jakby żaden upadek tego dnia nie zaistniał? Już w momencie zachwiania wiedziała, że to jedna z głupszych decyzji jakie podjęła tego dnia, ale pewnych rzeczy nie da się cofnąć i teraz należy zmierzyć się z konsekwencjami. Jedną z nich niewątpliwie był telefon, który teraz leżał na kamieniach. Wpatrywała się tak intensywnie, jakby chciała go nadprzyrodzoną mocą unieść w powietrze i naprawić, bo czy właściwie istniała szansa, że po takim upadku ekran nie uległ zniszczeniu? Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że czuje na swoim przedramieniu męską dłoń, więc stanęła pewniej na zdrowej nodze tym prostym gestem dając do zrozumienia, że nie potrzebuje już wsparcia. — Przepraszam — przyznała, jakby odhaczała właśnie na liście trzech magicznych słów te, które skierowała do niego: dziękuję, przepraszam, proszę. Gdyby się nad tym zastanowiła pewnie doszłaby do wniosku, że nie używa tych słów zbyt często, a jego w przeciągu krótkiej chwili obdarzyła już dwoma. Na trzecie być może będzie zdana, gdy przyjdzie jej prosić o pomoc.
Zobaczysz czy coś z niego zostało? — zapytała niepewnie po chwili przenosząc spojrzenie z telefonu na twarz mężczyzny, by zobaczyć jego reakcję na całą zaistniałą sytuację.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na pewno niejedna osoba wiedząc, co zamierza zrobić Ariel, sugerowałaby, aby dobrze to przemyślała - czy jest pewna, że chce odkryć tę historię, która do tej pory była jej nieznana, odległa. Co najmniej jedna pomimo sceptycznego podejścia - czy na pewno warto - miałaby świadomość tego, że ciekawość i chęć uzupełnienia brakujących informacji może być tak silna, że nawet jeżeli nie zrobi tego teraz, to przez kolejne dni, tygodnie czy miesiące, będzie zastanawiała się w wyrywkowych sytuacjach, czy postąpiła właściwie. Prawda mogła dać ukojenie, spokój, ale również przynieść więcej nieprzyjemnych odczuć i popsuć wspomnienia, nadać im inne brzmienie. Ciężko w tym wszystkim było jednoznacznie stwierdzić, co należy zrobić, a od czego trzymać się z daleka - obie wersje miały w sobie plusy, ale i minusy. Co gorsza, przy chłodnej kalkulacji i podsumowaniu, odpowiedź na to co wybrać, wciąż nie przychodziła. Blake na szczęście nie miał takiego problemu; nikogo nie musiał odnajdywać, poza nielicznym gronem osób, z którym obecnie utrzymywał kontakt, nie starał się odnawiać dawnych kontaktów, czy nawiązywać kolejnych. Zmienił się; nie tylko fizycznie, ale chyba przede wszystkim psychicznie. To, jak postrzegała go większość ludzi z jednej strony utrudniało - gdyby zamierzał kogoś poznać i mieć czystą kartę, ale też pomagało: pokazywało, że nie warto, skoro słyszy dookoła siebie szepty, wbrew pozorom dostrzega ukradkowe spojrzenia. Może to błąd, ale zrezygnował z prób bronienia się, czy za wszelką cenę udowadniania ludziom, że nie należy się go obawiać. Wygodniej było trzymać się na uboczu i pozwolić im myśleć to, co chcą. W końcu nic na siłę. Blake sprzed pięciu lat miałby inne podejście; nie chciałby, aby go oceniali, dopisywali wady i przechodzili na drugą stronę ulicy. Zapewne posłusznie posłuchałby rodziców i wyjechał, wracając dopiero po kilku miesiącach, kiedy media się uspokoją, a ludzie zaczną żyć swoim życiem, a nie rozmowami o mordercy. Duża jego część umarła tamtej lipcowej nocy, a czy coś dobrego mogło odrodzić się za więziennymi kratami?
- Tylko masochiści mogliby zaplanować coś takiego - powiedział, gestem wskazując na jej kostkę, która najbardziej ucierpiała w upadku blondynki. Po tym, jak przeniósł wzrok wyżej, taksując nim jej sylwetkę i finalnie osiadł na twarzy, rozłożył delikatnie ręce na boki.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto miałby takie upodobania -
dodał, hamując inne stwierdzenie, jakie cisnęło mu się na myśl: wyglądasz za to trochę jak ona. Nienachalnie, subtelnie; w zakłopotanym uśmiechu, albo iskrach, które ciskała spojrzeniem w niezadowoleniu, a te sprytnie znajdowały swój tor i nikły pod gładką taflą jeziora. Zacisnął wargi i opuścił głowę, będąc zirytowanym bardziej na siebie i to, w jakim kierunku zdawały się podążać jego myśli, niżeli na nieznajomą kobietę, która swoim niefartem pokrzyżowała mu plany.
- Mhm, w porządku - odmruknął krótko na podziękowania, nie krzyżując z nią wzroku, za to mimowolnie skupił go na telefonie, kiedy po ratunku przed kolejnym upadkiem, ucierpiał jedynie smartfon. Wyświetlacz - jak to najczęściej bywa, aby nie było za wesoło - spotkał się z kamieniami, zatem czuł, że nic dobrego nie może z tego wyniknąć. Rozluźnił uścisk, finalnie odrywając od niej rękę i schylił się po komórkę. Ekran przez krótką chwilę migotał; albo to padające światło rozchodziło się po pajęczynie pęknięć? Przesunął palcem wskazującym po nierównościach, lecz gdy ten zdawał się nie reagować, postanowił przytrzymać przycisk włączenia.
- Nie mogę ci teraz pomóc - zawyrokował, bo pomimo, iż iphone włączył się, to nie reagował na dotyk, a gdzieś po środku oprócz pęknięć, widoczna była spora, ciemna plama. - Jak będę na dole, to mogę przekazać lokalizację i powiedzieć, by ci pomogli - zaoferował, chwilę przed tym, nim inny błysk udekorował ich pogawędkę. Tym razem taki, jaki na parę sekund rozjaśnił niebo. Griffith zmarszczył czoło z konsternacją i wsunął zepsuty telefon do kieszeni. Miał tam parę rzeczy, które może uda się jeszcze odzyskać...
- Według wczorajszej pogody nie miało dzisiaj padać - rzucił w eter, licząc, że to przejściowe i zerknął na nieznajomą. Specjalnie skusił się na poranne wydanie, aby mieć (mniej więcej) pewność, że deszcz nie popsuje mu wycieczki. Zejście trochę mu zajmie, ale chyba nie bała się ewentualnej burzy?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niewiele osób wiedziało o jej planie, bowiem nie był dopracowany, a nawet porządnie przemyślany przez samą Ariel. Na daną chwilę jej matka wiedziała najwięcej, ale to nic nowego. Ona zawsze informowana była jako pierwsza, a nawet jeśli Darling nie rwała się, by powiadomić ją o swoich bolączkach Diana i tak zawsze to wyczuła. Były blisko, to niepodważalne, ale pracowały na to wiele lat i głównie dlatego Ariel obawiała się poznania prawdy. Nie wiedziała czym ona była i być może jej strach był bezpodstawny, ale jeśli nie to z własnej woli narażała się na to, co mogło dotychczasową więź poluzować. Nie musiało o ile ojciec okaże się człowiekiem skąpanym w ciemnych barwach, w jakich namalowała go jej matka. Z drugiej strony była zwolenniczką szczerości, więc jeśli to co zbudowała z Dianą oparte było na kłamstwie wolałaby wiedzieć. Nieustająca burza myśli doskwierała jej jeszcze przed tym jak postawić swoją nogę w Seattle, ale analizowanie plusów i minusów nasiliło się, gdy postawiła nogę w Szmaragdowym Mieście. Wędrówki były czymś, w czym mogła znaleźć ukojenie i odetchnąć, by wrócić do miasta i spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Chciała drążyć temat, dowiedzieć się kim jest, co robi, czy ma rodzinę, dzieci...a jednak coś powstrzymało ją by ruszyć do przodu z poszukiwaniami skoro znała jego dane. Wahała się i chyba to sprawiło, że wciąż tkwiła w deszczowym Seattle z nadzieją, że za chmur w końcu wyjdzie słońce, a prawda nie okaże się zbyt rażąca.
Pozory podobno potrafią być bardzo zwodnicze — odpowiedziała słysząc z jego ust stwierdzenie, że nie wygląda na kogoś kto miałby masochistyczne upodobania, ale cień powagi, którą próbowała utrzymać przegrał z nieznacznym uśmiechem, który jakimś cudem wtargnął na jej twarz. Okoliczności nie były sprzyjające, by wykrzesać z siebie odrobinę radości, ale na ułamek sekundy się jej udało, a tym samym wszelkie pozory utrzymania powagi szlag trafił. Trudno i tak jej nie zależało, jedyne czego teraz potrzebowała to złagodzenia uporczywego bólu i odpoczynku.
Zdecydowanie jestem kiepskim materiałem na masochistę... — odparła zerkając na mężczyznę, który odwrócił wzrok. Wydawało się jej, że to nie pierwszy już raz. Czy to zmęczenie dopowiadało sobie niepotrzebnie pewne gesty z jego strony? Czy jej spostrzegawczość nie zawiodła nawet w tych trudnych warunkach? Skoro ledwo pamiętała numer prawdopodobne było też to, że się myliła. — ...już mam dość tego stanu — dodała przyznając się do swojej słabości.
Krajobraz roztaczający się wokół nich zapierał dech w piersiach, ale łącząc się z mokrym ubraniem, chłodem i uporczywym bólem nie wystarczał, by wykrzesać w niej chęci pozostania tu. Nie potrafiła się już skupić na czerpaniu plusów jakie wynikały z lokalizacji, bo z każdą minutą marzyła o zupełnie innym miejscu. Głowa płatała jej figle, a myśli powracały do ciepłego łóżka, z którego dzisiaj zwlekła się bladym świtem. Leniwie wsunęłaby się teraz pod świeżą pościel i zasnęła przy dźwiękach dobiegających z gramofonu. Coś co miała dostępne na wyciągnięcie ręki praktycznie każdego dnia, teraz sprawiało wrażenie celu trudnego do zdobycia. Jej nieprzemyślany ruch tylko ją od tego oddalił, kiedy okazało się, że i jego ekran ucierpiał po niefortunnym upadku. — Cholera — mruknęła ledwie słyszalnie, a na jej twarzy zagościł grymas mieszający się z bezradnością. Było jej głupio, nie tylko dlatego, że straciła kontrolę i nie mogła zadecydować o swoim dalszym losie, ale głównie dlatego, że wmieszała w to zupełnie przypadkowego człowieka dokładając i jemu problemów.
To całkiem dobry pla… — ...n, a przynajmniej taki był do chwili, w której niebo postanowiło dodać coś od siebie. Nie musiała nic mówić, skoro w tej jednej krótkiej chwili można było czytać z niej jak z otwartej księgo. Lekki strach zmieszał się z dziwną mobilizacją, która zmusiła ją do zrobienia dwóch, trzech, a nawet czterech kroków. Podobno strach potrafi być mobilizujący, a ona choć w normalnych okolicznościach nie obawiała się burzy, teraz zdecydowanie wolałaby jej uniknąć.
W górach pogoda potrafi płatać figle i mocno mijać się z tym co ma się do przeczytania pod czujnym okiem kamery — przed którą tym razem nie stała ona, ale dobrze wiedziała jak to jest, kiedy ludzie zaczepiali mówiąc: hej, a mówiłaś, że dzisiaj będzie słonecznie. — I najwyraźniej teraz postanowiła sobie ze mnie zakpić, a pozostanie na tej otwartej górskiej przestrzeni uważam za przejaw szaleństwa — większy niż to, że postanowiła doturlać się do schroniska o własnych siłach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzielenie się swoimi planami, opowiadanie o nich większej ilości ludzi, potrafiło przynieść zarówno pozytywne efekty, jak i wręcz przeciwnie, presja dosięgnięcia celu umiała niemalże sparaliżować, kiedy chciało się dopiąć całość przed konkretnym terminem. Ten czas, podczas którego dążyło się do realizacji - analizowało kilka dróg, wybierało najlepsze rozwiązania - niezależnie, czy samemu, czy z kimś, tworząc przy tym swoistą burzę mózgów - niejednokrotnie mógł dać solidną lekcję na przyszłość i otworzyć oczy. Blake, te kilka lat temu odkrył w sobie wielkie samozaparcie, upór i dyscyplinę pracy, jaka pomogła mu zostać udziałowcem w dwóch start-upach. Wbrew temu, co mówili niektórzy, nie włożył w to pieniędzy ojca, a swoje własne, na które ciężko pracował. Łapał się różnych prac - poprzez udzielanie korepetycji, pomaganiu przy nagłośnieniu w klubach, na imprezach, w późniejszym czasie często zaglądał też do radia, oraz nawet teatru. Dzięki temu wyhodował w sobie jeszcze większą miłość do muzyki, dźwięków, ich produkcji i oczywiście słuchaniu. Plany, jakie wydawały się na wyciągnięcie ręki; o których opowiadał z pasją, dumą, gwałtownie zostały zdmuchnięte przez okoliczności, czas. Nie wiedział, że Ariel przybyła do Seattle z Miasta Aniołów - słonecznego Los Angeles, które już nawet nie było jego marzeniem, skoro zawsze było ich marzeniem. Odpuścił angażowanie się w wielkie produkcje filmowe - tam próbując jako dźwiękowiec, a może nawet z czasem pokusiłby się o jakąś własną kompozycję?, tak samo, jak zrezygnował z założenia własnego start-upu w Dolinie Krzemowej. To była wada głośnego mówienia o planach - miało się wrażenie, że los śmieje się z nas w niesamowicie kpiący sposób, w akompaniamencie wszystkich osób, które o naszych niespełnionych zamiarach słyszały. Często tak nie było, ale ambicje i cichy głosik z tyłu głowy co chwila szeptał i przypominał o poniesionej porażce.
- Zaraz będę skłonny pomyśleć, że twoja kostka to też tylko pozory i zwabiłaś mnie tu z innego powodu - rzucił, tym razem bardziej lekko, nawet kącik ust drgnął mu w rozbawieniu. Dopiero po tym, jak te słowa zabrzmiały głośno, a on przeanalizował je raz jeszcze... przygryzł dolną wargę od środka, by powstrzymać cisnące się na usta cierpkie, niecenzuralne słowo. Bo przecież patrząc na nich - kogo mogłaby o niecne zamiary podejrzewać osoba trzecia, szczególnie, jeśli znałaby przeszłość Blake'a? A z drugiej strony... blondynka nie wydawała się być wrogo nastawiona - nie wiedział jednak, czy to dlatego, że w obecnej chwili był jej jedyną deską ratunku, czy po prostu... nie kojarzyła jego?
- Tego stanu - powtórzył po niej powoli - chodzi ci o ból, czy... Waszyngton? - zapytał, mrużąc delikatnie oczy, a spojrzenie opierając na jej profilu. Bardziej prawdopodobną odpowiedzią zdawała się być ta pierwsza, aczkolwiek gdyby kobieta nie była z Seattle, prawdopodobieństwo na to, że go nie rozpoznała, byłoby zdecydowanie większe.
Kim jesteś i jak dużo wiesz?
- To tylko telefon. - Rozłożył ręce na boki z nonszalancją. Nie przywiązywał się do rzeczy; w więzieniu miał ich naprawdę niewiele, a komórce mógł pomarzyć. Zresztą, rozmowy telefoniczne nawiązywał rzadko; nie czuł potrzeby opowiadania co u niego, a chyba jeszcze bardziej - egoistycznie - nie chciał słychać jak dobrze żyje się ludziom na wolności. Potem nie widział w tym sensu, ograniczając się głównie do comiesięcznych spotkań, które z czasem i tak częściowo zablokował.
- Czyli jesteś masochistką - stwierdził, przeczesując dłonią włosy i wbijając zaskoczone spojrzenie w jej plecy. Zanim jednak ruszył, rozejrzał się, czy nie ma kogoś jeszcze, kto mógłby jej ewentualnie pomóc, niekoniecznie widząc w sobie najlepszy materiał na superbohatera... Przecież interakcje z ludźmi - jego zdaniem - wychodziły mu naprawdę marnie. Odchrząknął, i powoli ruszył za nią, w akompaniamencie grzmotów, które było słychać gdzieś w oddali. Niestety, oprócz nich usłyszał - prawdopodobnie - małżeństwo, które spacerowało z nastoletnią córką, a kiedy ci dostrzegli Griffitha, wbili w niego wzrok, a po tym zrobili szybki odwrót. Nie umknęły mu te strzępki zdań na temat sądów, więziennictwa i tego, że ktoś sprowadził na miasto wielkie zagrożenie... w jego postaci - to już sobie dopowiedział, bo jasnym było to, co mieli na myśli.
- Dlaczego przyszłaś tu sama? - zapytał po chwili, kiedy zrównał się z nią krokiem i przelotnie spojrzeniem musnął profil; błąd. Opuścił głowę, całkiem mimowolnie dostrzegając opuchniętą kostkę, która wydawała mu się w jeszcze gorszym stanie, niżeli ten, w jakim ją zastał. Westchnął ciężko, z rezygnacją i zatrzymał się ponownie.
- Nie chcesz tu poczekać, więc nie będę mógł podać nikomu twojej dokładnej lokalizacji - zauważył - a w tym tempie będziemy schodzić do południa, więc nie ma szans, byśmy zdążyli przed burzą. - Kurwa mać, czy on zawsze musi się w coś wplątać? Jeszcze jeśli coś by się stało nieznajomej, a była widziana z nim - kolejna afera gotowa. I na nic tłumaczenia, że chciał pomóc. W końcu pięć lat temu też został znaleziony przy samochodzie, bo próbował dostać się do telefonu i wykonać połączenie alarmowe. Stracił przytomność, nie zdążył.
- Zrobimy to inaczej - rzucił, wyciągając do niej rękę, by mogła się na nim oprzeć. - Tak będzie łatwiej. - Huh, dla kogo? - Zobaczymy, ile dasz radę tak przejść, a później... - urwał i spojrzał w niebo, chcąc wyczytać z niego odpowiedź, a zamiast tego ujrzał ciemniejące chmury. - Albo cię przerzucę przez ramię, albo porzucę na trasie. Jeszcze nie wiem - powiedział rozbrajająco szczerze, wzruszając przy tym ramionami. Była jeszcze inna opcja: mogła nie przyjąć jego pomocy i czekać na kogoś innego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę polubiła Los Angeles, czasami nawet wierząc, że jest to miasto spełnionych marzeń… ale w pewnym momencie budzisz się z tego amerykańskiego snu i uderza w ciebie rzeczywistość. Nawet Ariel się z nią zderzyła, a miejsce które wcześniej wydawało się tym przyjemnym do życia teraz jej nie zachęcało, wręcz przeciwnie - odrzucało ją. Nie myślała już o tym, by powrócić do tych wysokich palm, pięknych plaż i wzgórz. Zgaszona została też myśl o tym, by podzielić się swoim talentem z szerszym gronem, a przecież jeden skrywała w czterech ścianach mieszkania śpiewając co najwyżej w towarzystwie butelki wina i przy dźwiękach gramofonu, bo odkąd strzeliły jej struny w gitarze jeszcze nie miała okazji ich wymienić. Może powinna zamówić online albo przejść się ulicami Seattle w celu poszukiwania odpowiedniego sklepu muzycznego? Chociaż w obecnej sytuacji raczej nie przejdzie zbyt długich dystansów z urazem, którego się nabawiła.
Wbiła w niego krótkie spojrzenie, jakby chciała zwrócić mu uwagę, by zważał na słowa. Głośno wypowiedziane mogłyby nieoczekiwanie się spełnić, a tego chyba nie chcieli? Dopiero po krótkiej chwili lekko rozbawiona posłała mu nieśmiały uśmiech dodając już nieco pewniej. — Spokojnie, na lądzie jestem zupełnie niegroźna — i choć dla niego nie miało to żadnego sensu, ją troszeczkę bawiło. Nawet na ułamki sekundy, kiedy wspomnieniami wracała do słonecznych plaż czy wiatru we włosach podczas podróży jachtem, zostawiała ból za sobą. Niestety na krótko, a kiedy powracał miała wrażenie, że uderzał z podwójną siłą, więc grymas, który nieoczekiwanie wtargnął na jej twarz zmiótł ten krótki pozytywny obrazek jaki malowała swoim uśmiechem.
— Zdecydowanie ból — odpowiedziała bez wahania czując nieprzyjemnie pulsujące uczucie w kostce — na temat stanu nie wyrobiłam sobie jeszcze zdania — dodała po chwili w ramach wyjaśnienia, bo choć Waszyngton jeszcze nie znajdował się na liście minusów podróżniczych to na plusach też nie zdążył się zapisać. Wciąż tkwiła w pewnym zawieszeniu, a ostrożnie stąpając po Seattle robiła co mogła by się nie przywiązywać i nie zachwycać za bardzo. Co prawda zakup mieszkania i stała praca odrobinę się z tym gryzła, ale śmiało można było uznać to za wyjątki, bo na pozostałych płaszczyznach wciąż pozostawała wycofana i ostrożna.
To tylko telefon, dla niego. Dla wielu ludzi był on całym światem, który niewyobrażalnie wciągał, kiedy nosem prawie w niego wchodzili i nie liczyło się już to, że tuż obok jest ktoś bliski. Uzależniał do tego stopnia, że zamiast o czymś poinformować na głos i przekazać do ręki telefon by zobrazować co się miało na myśli, łatwiej było wysłać link na jakimś komunikatorze i skomentować emotikonką. To smutne, ale prawdziwe. Telefon stał się dla ogromu społeczeństwa przedłużeniem ręki i prawdę mówiąc nie wiedziała jak zareaguje na jego utratę. Ona nad swoim trochę rozpaczała, ale głównie dlatego, że nie mogła wezwać pomocy, a resztą nieszczególnie się przejęła. Nie miała jednak gwarancji, że przed nią zatrzymał się ktoś, komu było to obojętne, w końcu to tylko telefon. Nie wiedziała o nim tego, jak również nie miała pojęcia czego w życiu doświadczył, a tym bardziej o co został oskarżony. Cholera, nawet nie zapytała o imię.
Zaskakiwała w tym momencie nie tylko jego, ale i samą siebie. Wizja burzy na otwartej przestrzeni w górach, a dokładniej strach jaki w niej wzbudzała potrafił być motywujący, ale nie mógł wymazać całego bólu jaki odczuwała, gdy ruszyła naprzód. Zmusiła się do tego wspomnieniami wracając do dobrych momentów ze słonecznego Los Angeles z nadzieją, że pomogą choć na kilka sekund, jak to miało miejsce wcześniej. Tak bardzo skupiona na tym i na sobie nie była w stanie wyłapać słów przechodzącej w pobliżu rodziny, ale ich spojrzenia nie były zachęcające, a zachowanie co najmniej zastanawiające. Przecież na pierwszy rzut oka mogli zauważyć, że szła jak ostatnia sierota, a zamiast tego zrobili dziwny unik. Darling nie zamierzała za nimi wołać w akcie desperacji, ale nim zdążyła poprosić o jeden telefon z ich strony oni już oddalili się do tego stopnia, że nie miała jak tego dokonać. — Dziwni jacyś — mruknęła pod nosem próbując jednocześnie kuśtykać dalej przed siebie.
Bo lubię samotne wędrówki — i po części było to prawdą. Podróże w pojedynkę nie były czymś strasznym i stawały się dobrym podłożem do przemyśleń i przetrawienia pewnych wydarzeń jakie miały miejsce w jej życiu. Inną sprawą było to, że dobre towarzystwo nie jest złe, ale takiego jeszcze w Seattle sobie nie znalazła, więc ostatecznie nie miała wyboru i chcąc wyrwać się na wędrówkę była zdana na siebie.
Jak znajdę po drodze miejsce, które nadaje się do przeczekania burzy to w nim zostanę, ale nie ma opcji bym siedziała tam i czekała, aż mnie w końcu piorun trzaśnie, bo przy moim ostatnim szczęściu skupiłabym na sobie większość wyładowań — poinformowała jednocześnie dając do zrozumienia, że nie zamierza się tak łatwo poddać w tej szalenie szybkiej ucieczce przed burzą. — Nie musisz się niepotrzebnie narażać — poinformowała i choć zabrzmiało to zaskakująco szczerze to zdecydowanie takie nie było. Część Ariel nie chciała być zdana tylko na siebie, a wraz z bólem słabości chciały wydostać się na światło dzienne i obnażyć tą prawdziwą cząstkę Darling, która skrywała się za maską pewności siebie i samowystarczalności. Maską pielęgnowaną długimi latami.
Widząc wyciągniętą rękę zrozumiała, że przynajmniej w danej chwili nie chce jej zostawić na pastwę losu i to odpowiadało jej do tego stopnia, że nawet się nie zawahała przed skorzystaniem z tego wsparcia. — Wzmianka o porzuceniu na trasie jest dziwnie motywująca — pewnie dlatego, że wcale nie chciała, by do tego doszło. — Skoro dobrowolnie się na mnie skazałeś może powiesz mi jak masz na imię? — zapytała próbując zająć czymś swoje myśli. Nie chciała skupiać się na kostce, choć ona zdecydowanie wygrywała przyciągając całą uwagę Darling.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W Mieście Aniołów był kilkukrotnie, głównie w celach wypoczynkowych, aby na chwilę zmienić klimat i przenieść się z deszczowego Seattle w miejsce, gdzie najczęściej na niebie widać było jasne promienie słońca. Dawniej Kalifornia pasowała mu do jego osoby całkowicie - wydawała się radosnym, niemalże beztroskim stanem, który pomimo pozornej nonszalancji, w wielu przypadkach opieszałości, miała w swoich kręgach wiele wybitnych osób; poprzez tych związanych z branżą muzyczną, czy filmową, po inwestorów i wizjonerów. Wraz z Ivory mieli plan na to, w jakiej dzielnicy zakupią niewielki dom, a umowy związane z pracą były na wyciągnięcie ręki. Cóż, aktualnie bardziej do jego usposobienia pasowało Szmaragdowe Miasto, a jasne gwiazdy wzgórz Hollywood zamienił na ciemny karawan, dębowe trumny i echo płaczu ludzi, żegnających bliską osobę na cmentarzu.
Po słowach blondynki, całkiem odruchowo przekierował spojrzenie na jezioro, jakie znajdowało się niedaleko nich. Zmrużył nieznacznie oczy, jakby coś rozważał i analizował, po czym uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową na wizję, która pojawiła mu się w głowie.
- Gdyby nie to, że karma z jakiegoś powodu postanowiła cię ukarać... - urwał, ruchem głowy wskazując na jej kostkę, a pewnie nie tylko ona była obolała po upadku, choć najbardziej ucierpiała, co było oczywistym. -...zaryzykowałbym, chcąc sprawdzić, jak groźna jesteś w wodzie - oświadczył pewnym tonem, trochę żałując, że nie może zrobić nic więcej, oprócz sugestii, że przeszłoby mu to przez myśl. Nie wiedział dlaczego tak powiedziała, ale pewnie był jakiś kryjący się za tym powód, a teraz najprawdopodobniej nie dowie się jaki. Ciężko było również jednoznacznie stwierdzić, czy rzeczywiście pokusiłby się o wrzucenie nieznajomej do jeziora - w końcu była dla niego obcą osobą, a do tego nie było tu najcieplej.
- Jeśli wybrałaś się tu jedynie na wycieczkę, by zwiedzić między innymi te tereny... -
Rozejrzał się dookoła, a widoki były bez wątpienia niesamowite; można było odkryć prawdziwy szmaragd czający się w kolorze koron drzew, głęboki granat jezior, białe, zaśnieżone szczyty gór kontrastowały z ciemniejącym niebem, z którego dopiero co ustąpił jaśniejący wschód słońca.
- Szkoda, że te wspomnienia ze stanu Waszyngton nie będą takie, jakie mogłyby być bez kontuzji - przyznał ostatecznie, zakładając, że Ariel jest turystką. Pasowało to do jego wcześniejszej teorii odnośnie tego, dlaczego go nie kojarzy - pewnie podróżowała, była tu przejazdem, i nie interesowała się medialnym szumem wokół jego osoby. Gdyby tak faktycznie było... mógłby odetchnąć z ulgą; ich znajomość skończyłaby się tak nagle, jak wyglądał jej początek, z taką różnicą, że rozeszliby się w swoje strony i nigdy więcej nie spotkali. I tak powinno być - obrazy z przeszłości miały w niej zostać. Tylko tam, głęboko pogrzebane wilgotną ziemią, na której dodatkowo zdążył osiąść kurz.
- Może jeszcze kogoś spotkamy na szlaku -
rzucił, oglądając się przez ramię za trzyosobową grupką. Wiedział, iż w takim przypadku istniałoby ryzyko, że wydałoby się kim jest, ale też mógłby bez zawahania porzucić nieznajomą, zostawiając jej los w rękach innych ludzi. Takich, którzy wykonaliby telefon alarmowy, a on w tym czasie wróciłby na parking, wsiadł na motocykl i odjechał, zostawiając za sobą te dziwne wydarzenie, które zasiało chaos w jego spokojnym poranku.
- Ja też - poinformował, dodając pojedyncze skinienie głową - ale nie zawsze to rozsądne - dodał, mając na uwadze przede wszystkim wypadki, jakich można było ulec na trasie, o czym mogła przekonać się na własnej skórze, ale też można było spotkać różnych ludzi, niekoniecznie z zamiarami, jakie emanowały dobrem. Jemu nic pod tym względem nie groziło; ewentualnie ktoś mógłby próbować go pobić, ale coś czuł, że i z tym bez problemu mógłby sobie poradzić, o ile nie zostałby napadnięty przez kilka osób jednocześnie.
- To dobry pomysł. Możemy się tak umówić. -
Bez zawahania zgodził się na jej pomysł, aczkolwiek lekkie zwątpienie wkradło się na jego twarz, kiedy przeszło do bardziej oficjalnej części ich rozmowy, związanej z przedstawieniem się. By zamaskować chwilową ciszę, zaśmiał się krótko na jej komentarz.
- Całe szczęście, że to krótki wyrok - mruknął - Bruce - przedstawił się... nieco inaczej, niżeli stanowiły jego prawdziwe dane. Ot, drobne, niegroźne kłamstewko, które nic nie znaczyło, bo przecież nie zakładał, że kiedykolwiek los postanowili ponownie skrzyżować ich drogi. Uznał, że i jej przy okazji robi nim przysługę, bo gdyby prawdziwe Blake zasugerowałby jej więcej, co sprowadziłoby myśli na tory morderstw, wtedy mogłaby wybrać opcję ze samotnym powrotem i po drodze zbierać wyładowania atmosferyczne...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zależało jej na Kalifornii, ale zdecydowanie lepiej czuła się w miejscach, gdzie rozgrzany piach podmywała fale, a parasole służyły jedynie do ochrony przed żarem z nieba, bo gdy padał deszcz wcale nie miała ochoty się przed nim ukrywać. Letnie krople w upalny dzień przyjemnie orzeźwiały i dodawały chęci do życia, a zaraz po krótkim oberwaniu chmury można było ponownie spodziewać się słońca. Seattle było zupełnym przeciwieństwem tego co uwielbiała, choć nie brakowało tu dni skąpanych w słońcu to i tak te z deszczem przychodziły dziwnie często i wyglądały zupełnie inaczej. Pomimo tego została, bo trzymało ją tutaj coś więcej, a jej bezpieczną myślą było to, że gdy tylko załatwi pewne sprawy to stąd wyjedzie. Jak najszybciej, jak najdalej… tam gdzie skąpana w słońcu będzie czuła błogi spokój.
Nie skomentowała już tematu zagrożenia jakie mogła stanowić w wodzie, choć kusiło na stwierdzenie, że jezioro na które przeniósł spojrzenie to nie jej kategoria. Z resztą istniało spore prawdopodobieństwo, że nawet przy poznaniu jej imienia nie połączyłby faktów. Raczej nie wyglądał na fana Małej Syrenki.
Podobno każda czynność w naszym życiu dotyka jakiejś struny, która będzie wibrować przez wieczność… nie wiem o jaką ja zahaczyłam, ale zamiast wprawić w wibrację chyba całkiem ją rozwaliłam i teraz mam za swoje — nawet gdyby zebrała w całość wszystkie niepowodzenia i upadki jakich doświadczyła w ciągu ostatniego roku doszłaby do wniosku, że to jakiś błąd w matrixie i albo karma działa z wyprzedzeniem, a ona w przyszłości zrobi coś bardzo złego, albo spadły na nią winny innych osób. — I poza tym, gdyby nie moja kostka pewnie w ogóle byśmy nie rozmawiali, ale tutaj również można podciągnąć to pod karmę — w końcu jej prawa poruszają kwestię relacji z innymi ludźmi, których podobno poznaje się nie bez powodu. Mogą stać się oni błogosławieństwem, albo lekcją. Kim będzie dla niej Blake? Ariel może i orientowała się w temacie karmy, ale nie pochodziła do tego zbyt poważnie, choć musiała przyznać, że w stwierdzeniu, na które kiedyś wpadła błądząc w informacjach tej kategorii, było dużo prawdy - „Budzimy w innych to samo nastawienie do nas, jakie my mamy do nich”.
Ta wycieczka to raczej forma poznania okolicy, w której trochę zabawę — przytaknęła nie precyzując gdzie dokładniej zamieszkała na dłużej, bo to nie miało żadnego znaczenia w tej chwili. — Może przyjdzie mi poznać ten stan nieco lepiej w bardziej sprzyjających okolicznościach — a przynajmniej liczyła na nieco lepsze wspomnienia z ogólnego pobytu w Seattle i okolicach. Pewnie po części dlatego, że chciała zrównoważyć negatywne obrazy jakie mogły pojawić się po zagłębieniu informacji o ojcu i ewentualnym zapoznaniu z nim. Ktoś z pewnością zarzuciłby jej negatywne nastawienie i nie mijałby się z prawdą. Wolała nie nastrajać się nazbyt pozytywnie, by uniknąć rozczarowania, które podobno - zdaniem matki - ciągnęło się za ojcem na każdym kroku.
Może — przytaknęła, choć odgłosy nieba sprawiały, że mocno powątpiewała w taki zbieg okoliczności. Większość osób zapewne wycofywała się ze szlaku, a tym samym zawracali i co najwyżej oddalali się od nich. Z drugiej strony mógł pojawić się ktoś, kto ich dogoni, w końcu przez wzgląd na jej nogę nie mili zabójczego tempa.
Uśmiechnęła się pod nosem słysząc jego odpowiedź - nie zawsze to rozsądne. Trudno było się z tym nie zgodzić, więc przytaknęła lekkim ruchem głowy, będąc jednocześnie idealnym przykładem tego dlaczego w taki wędrówki opłaca się mieć towarzystwo u swojego boku. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że często w życiu mijała się z rozsądnymi wyborami wybierając opcję, która wiązała się z pewnym ryzykiem. Czy było to umotywowane czymś tkwiącym w głębi Ariel? Jeśli tak to wciąż do tego nie doszła uważając, że z ryzykiem po prostu jest ciekawiej. W Mount Rainier nie wybrała się jednak w celu poszukiwania wrażeń, a raczej spokoju i pewnego ukojenia niespokojnych myśli.
Bruce... — spojrzała na niego z dziwną powagą, jakby powątpiewała choć nie miało to nic wspólnego z jego drobnym kłamstewkiem, którym ją uraczył. — ...Wayne? — dokończyła zerkając na niego przelotnie, kiedy wspierając się na nim próbowała brnąć przed siebie. — Gdybyś znalazł lepszy i szybszy sposób uratowania mnie z tej parszywej sytuacji pewnie byłabym skłonna uwierzyć, że jesteś Batmanem — dodała żartobliwie, choć trzeba przyznać, że zmęczenie i ból rzucały cień na dowcipy Ariel, czyniąc je co najwyżej sucharami dnia, ale w obecnej sytuacji przejmowała się bardziej poszukiwaniem jakiegoś schronienia, a nie swoimi kiepskimi żarcikami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Doceniał dobre kino, niezależnie, czy było ekranizacją książki, czy stanowiło odrębne dzieło, oparte na niesztampowym scenariuszu. Dawniej celował głównie w klimaty noir; nieco oderwane datą od aktualnych czasów, realiów towarzyszącym ludziom na co dzień. Kadry malowane były światłem i skupiające wzrok na aktorach, a nie komputerowo wstawionych efektach specjalnych. W każdym filmie olbrzymią uwagę zwracał również na dźwięk - który chyba od dziecka był jego wielką pasją. Zaraził się tym od rodziców, nawet jeżeli początkowo niechętnie uczęszczał do szkoły muzycznej, gdzie niemalże zmuszano go do gry na tak nudnym instrumencie, jakim był fortepian. Z czasem - choć długo nie chciał się do tego przyznać, nawet przed samym sobą - okazało się, że szczerze to polubił. Interesował się nie tylko utworami, ale i ich produkcją, komponowaniem różnych dźwięków i tym, jak dobrze potrafią budować atmosferę i niekiedy nawet wyrazić więcej, niż mogły słowa, albo mimika. Po wyjściu z więzienia nie zastanawiał się nad tym, czy nadal umiałby zagrać chociażby najprostszy utwór; założył, że nie pamięta, bo tak było mu wygodniej. Nie pamiętać, wyrzucić z głowy obrazy, które i tak były niejasne, zakurzone, nieczytelne. Skoro i tak płatały mu figla, nie pozwalając przypomnieć sobie tego, co chciał, to dlaczego nękały go głównie tymi pozytywnymi wspomnieniami? To sprawiało więcej dyskomfortu, zbędnych rozważań, niżeli pomagało zacząć żyć od nowa, a taki miał zamiar.
- Nawet jeśli ją zepsułaś, zawsze można spróbować naprawić, albo kupić nową strunę - odpowiedział, dodając lekkie wzruszenie ramion...albo i ramienia, skoro drugie stanowiło oparcie dla blondynki. Nie wiedział, skąd nagle wzięło się w nim tyle optymizmu, który ostatnimi czasy (i nie tylko chyba...) niekoniecznie do niego pasował. Poczucie humoru Griffitha stało się specyficzne; dawniej umiał rozbawić wiele osób dookoła bez trudu, zarażał pozytywną energią i chęcią do działania, a aktualnie częściej mówił coś, co zakrawało o czarny humor, bądź brakowało w tym stosownej etyki i wrażliwości. Był nieufny względem ludzi, nie starał się nawiązywać z nimi kontaktu, ani nie próbował ciągnąć rozmów, zabawiających ich różnymi ciekawostkami, których znał całe mnóstwo. Pochłanianie książek było jedną z pasji, jaką dane mu było rozwijać w zakładzie karnym.
- Bardziej pasuje mi do tego efekt motyla, jedna z konsekwencji jest całkiem blisko, nad nami - stwierdził, automatycznie zadzierając brodę wyżej i patrząc w ciemniejące niebo. Po kilku sekundach mogli usłyszeć głośny grzmot, a nie minęło wiele czasu, jak pierwsze, chłodne krople zaczęły rozbijać się o ich ubrania, oraz przyrodę dookoła.
- Nic dziwnego, skoro matematyk, który zajmował się badaniami nad teorią chaosu i obliczeniami, był również meteorologiem. I od prognozowania się zaczęło. - A on powinien skończyć się rozgadywać. Zacisnął wargi, w tym momencie kończąc swój nudny wywód i rozejrzał się po najbliższej okolicy. Książka, na stronicach której częstym gościem był Edward Lorenz i jego odkrycia, była jedną z tych, którą dostał na samym początku odsiadki, ale długo nie mógł przekonać się do jej przeczytania. Finalnie nie chcąc po raz trzeci czytać tego samego, uznał, że dorósł do bardziej specjalistycznych, ambitniejszych publikacji. Nie uważał jednak, że zna się na zjawiskach atmosferycznych, czy matematyce (choć z nią miał więcej wspólnego) tak dobrze, aby o tym rozmawiać, a z drugiej strony... temat o pogodzie z nieznajomą, wydawał się bezpiecznym. Co z tego, że w oczach innych (a może i jego też, stąd ten wybór) był bardzo banalny, nudny i pojawiał się jedynie po to, aby zagłuszyć niezręczną ciszę. Bo dlaczego mieli się poznawać i mówić coś o sobie? To niepotrzebne.
- Na drugi raz może lepiej nie zwiedzaj w pojedynkę - rzucił, patrząc na jej profil - albo zabierz ze sobą dwa telefony - dodał jeszcze, w razie, gdyby preferowała samotne wycieczki. W międzyczasie naszła go ochota na papierosa, ale wybił się z krótkiego zamyślenia, kiedy padło imię: Wayne, a jego entuzjazm dodatkowo ostudziła mokra kropla rozbijająca się o nos.
- A co, jeśli w tej historii jestem antagonistą, a nie pozytywnym bohaterem, dlatego wybrałem ten sposób? - zagaił, lecz zanim zdążyła odpowiedzieć, oderwał od niej swoje spojrzenie i popatrzył w dal. - Mój ojciec ma na imię Wayne, trafiłaś na mniej odpowiedniego... - Griffitha. Urwał, przygryzając wargę od środka i przeklął w myślach zbyt długi język.
-...kompana - dokończył, finalnie rezygnując z wyciągnięcia paczki z fajkami - deszcz zdawał się padać mocniej, a do tego chłodny wiatr utrudniałby odpalenie papierosa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rozpoczęcie nowego życia nie było łatwe, szczególnie dla tych, którzy stracili pamięć i byli skazani na zaczynanie od zera. Wielu z nich zrobiłoby wszystko, by odzyskać utraconą część siebie - wspomnienia, ale była też ta druga strona medalu - grupa ludzi, która pomimo starań i prób rozpoczęcia nowego życia nie była w stanie wymazać obrazów z przeszłości, choć bardzo tego chciała. Czy to w ogóle możliwe? Nigdy nie musiała się nad tym zastanawiać, bo aż tak bardzo nie zależało jej na zamknięciu czegoś w przeszłości. Ciężko byłoby postawić się na jego miejscu, bo ona po prostu ruszała dalej, kontynuując swoje życie w innym miejscu, a jemu prawdopodobnie najwygodniej byłoby rozpocząć od nowa, ale tutaj znów rodzi się pytanie - Czy to w ogóle możliwe? Szczególnie tutaj w Seattle, gdzie wspomnienia piętrzą się na każdym kroku i nawet jeśli on sam dołoży wszelkich starań, by zamknąć pewien rozdział, to i tak pojawią się inni, którzy będą wertować kartki wstecz przypominając o tym kim był, kim jest, co zrobił…
— Próbuję, cały czas próbuję — przytaknęła, bo w tej kwestii nie miała wątpliwości — głównie dlatego, że nie wszystko można kupić — o ile łatwo było znaleźć w sklepie struny do gitary, która ucierpiała podczas przeprowadzki, o tyle trudniej było doprowadzić do porządku te życiowe struny. W końcu każdy grał na swoich zasadach, każdy był inny i każdy musiał jakoś sobie poradzić, gdy jego osobista struna rozwaliła się na kawałki. Ariel jednak nie należała do osób, które podczas komplikacji skrywały głowę w piach, a poddawanie się uważała za osobistą porażkę. Pewnie dlatego trochę nie mogła przeboleć faktu, że po wszystkim co wydarzyło się w słonecznej Kalifornii ostatecznie wyjechała. Wtedy jednak nie do końca zdawała sobie sprawę, że nie chce już tam wracać. Rzuciła się w wir podróży, a jednym z kierunków były Hawaje. Seattle napatoczyło się po drodze i zatrzymało ją na dłużej niż planowała. Właściwie w ogóle nie myślała o tym, by się tu zadomowić i dawała sobie co najwyżej kilka dni, a teraz? Cóż, z perspektywy czasu już wiedziała, że pomimo pozostawienia cząstki swojego serca w Los Angeles nie zamierza tam powrócić i choć magnetyzmu Szmaragdowego Miasta jeszcze nie rozumiała to naiwnie tłumaczyła sobie, że ten dłuższy pobyt wyniknął z poszukiwań ojcu, które wciąż figurują w jej życiu pod skrótem w toku. Jedyną przeszkodą w ruszeniu dalej jest blokada wewnątrz niej samej.
Nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, kiedy napomknął o efekcie motyla, choć grzmot i dźwięk pierwszych kropli deszczu rozbijających się o pobliskie drzewa i ścieżkę - a w ostateczności też o nią samą - szybko sprawił, że niezadowolenie zdominowało jej wyraz twarzy. — Te konsekwencje nie są nam na rękę — zauważyła, bo podróż po skąpanym w deszczu podłożu mogła znacznie utrudnić im przemieszczanie się. — Cała ta dzisiejsza wyprawa zamienia się w jakiś chaos, więc to też pasuje. Może nawet bardziej niż karma — przytaknęła jednocześnie przysięgając sobie w myślach, że następnym razem lepiej się przygotuje do kolejnej wędrówki, zapewne znów samotnej. W końcu lepiej zawczasu przygotować się na to, że mogą pojawić się nieprzewidziane zmiany, niż działać na ostatnią chwilę, kiedy to chaos zaburzył przewidywany wcześniej porządek rzeczy. Gdyby dziś się tego trzymała on nie musiałby zmieniać swoich planów przez nią, a co najwyżej przez nagłą zmianę pogody i jego ramię nie zostałoby dodatkowo obciążone.
Następnym razem nie zapomnę o złośliwości rzeczy martwych i pomyślę o jakiejś innej formie zabezpieczenia podczas wędrówki — przyznała, bo zdecydowanie wolała ulepszyć ten obszar niż z góry zakładać, że teraz już zawsze będzie potrzebować towarzysza wędrówki. Zbyt bardzo lubiła samotne wyprawy, jednocześnie nieprzepadając za ograniczeniami, a druga osoba zbyt często się nimi stawała - czy to podczas krótkiego wypadu w góry, czy na dłuższą metę w życiu. Pewnie dlatego związki jej nie wychodziły, a ona w pełni to akceptowała. Skupiała się na sobie jednocześnie próbując przyjmować to co dzieje się wokół niej z ciekawością i otwartością, w końcu chaos zawsze wkradał się do życia człowieka, a zamiast widzieć w nim całe zło warto było zauważyć te nieoczekiwane możliwości, jakie mogą z niego wynikać. Wtedy chyba nieco łatwiej funkcjonować w życiu pełnym wzlotów i upadków.
— Nie wiem kim jest twój ojciec, więc nie mogę powiedzieć, czy trafiłam na mniej odpowiedniego. Czasami bohater jest zły, a antagonista dobry — trzeba tylko sięgnąć po dramat Szekspira i wertować strony Tragedii Richarda III. — Wystarczy zastanowić się kto realizuje cele, a kto stoi na ich przeszkodzie? W danej chwili śmiało mogę stwierdzić, że do moich przeszkód nie należysz, a okazałeś się raczej pomocy — nawet bardzo, pomyślała i spojrzała znacząco na ramię, które okazało się koniecznym wsparciem w drodze powrotnej, która jeszcze nim go spotkała wydawała się czymś niemożliwym do zrealizowania. — W danej chwili nim nie jesteś — był w jej oczach bardziej pozytywnym bohaterem i wolała by tak pozostało, bo naprawdę chciała już dotrzeć z tą kostką w jakieś bezpieczne miejsce. Wystarczyłoby jakieś drobne zadaszenie, pod którym mogła się schować w oczekiwaniu na pomoc. Nie wiedziała czy to kwestia zmęczenia, a jej wyobraźnia płata figle czy faktycznie to jakaś tablica informacyjna, a może nawet już coś większego mieni się w oddali? Krople deszczu i pełne skupienie na tym co dzieje się pod jej nogami (by tylko nie uszkodzić sobie drugiej kostki) sprawiły, że nawet konstrukcja, która mogła być jej schronieniem wydawała się zbyt odległa i nieprawdziwa. Wolała trzymać się tego co pewne, czyli ramienia mężczyzny i po prostu iść, krok za krokiem oraz z nadzieją, że nie staną się celem kolejnych piorunów, które swoimi grzmotami rozrywały niebo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niekiedy myślał, że łatwiej byłoby całkowicie stracić pamięć, zamiast poczucia bezradności, które towarzyszyło mu zazwyczaj wtedy, kiedy usilnie próbował sobie przypomnieć chronologię wydarzeń z tamtej nocy. Dużo czytał o swojej dziwnej przypadłości, samemu diagnozując u siebie amnezję dysocjacyjną. W jego przypadku, najprawdopodobniej spowodowana była wydarzeniami, silnym urazem psychicznym, który wybrał tak specyficzny sposób na ratowanie się - poprzez niepamięć. Całość odtwarzał jak przez mgłę, choć jedne obrazy zdawały się być wyraźniejsze od innych, tych, które ginęły w chaosie i nieokreślonej ciemności. Czy lepiej żyłoby mu się wtedy, kiedy nie potrafiłby przypomnieć sobie dawnego siebie? A może wszystko byłoby prostsze, gdyby zapomniał o Ivory; wyrzucił z głowy jej radosny uśmiech, zaczepne, kokieteryjne spojrzenie. Przyjemniej byłoby nie czuć nagłego ścisku w żołądku, kiedy mijał na ulicy przypadkową kobietę, używającą tych samych perfum, które były jej ulubionymi. Nie musiałby udawać, że pewne piosenki nic dla niego nie znaczą, skoro tak wiele znaczyły dla nich, a ulubione filmy... już nie chciał do nich wracać, bo kojarzyły się z długimi, nocnymi seansami, podczas których pokazywał jej perełki. Lubił to; otwierać dla niej swój świat, a ona chłonęła go, dodatkowo wplatając w nowe, jaśniejsze kolory.
Nie chciał pamiętać. Pewnie dlatego kilka pudeł z rzeczami z apartamentu w którym mieszkali przed odsiadką, stały wciąż zapakowane w schowku. Nie pytał kto ich spakował; czy jego rodzice, czy wynajęta ekipa. A z drugiej strony... nie umiał przełamać się i tego wyrzucić.
Bardziej od zapomnienia - nawet jeśli to trudne do przyznania przed samym sobą - nie chciał zapomnieć.
- Racja - przyznał krótko - a niekiedy... nawet jeśli kupimy pozornie taką samą rzecz, i tak będzie całkiem różna od poprzedniej. - Od ulubionego kubka, który pomimo tego, że powoli zaczął tracić kolory, to kawa nadal smakuje z niego najlepiej, a nowe zabierają miejsce w półce. Od książki - pachnącej starością i wspomnieniami; zaznaczone strony, podkreślone zdania, nawet ten zadarty róg, którego nie da się za żadne skarby wyprostować, bo i tak się odgina - po co inna, nowsza, lecz bez historii? Bycie sentymentalnym nie do końca było z nim spójne; nie przywiązywał wielkiej wagi do rzeczy (w końcu przed momentem stracił telefon i nie przejął się tym za bardzo), jednak każdy miał wyjątki, które lubił bardziej od innych.
- Byłoby jeszcze gorzej, gdybym i ja uległ kontuzji - zauważył, odruchowo patrząc pod nogi, kiedy chwilę wcześniej zahaczył butem o spory, wystający kamień. Nic dziwnego; te nierówności, jak i pogoda, która wbrew zapowiedziom postanowiła zrobić im figla. Wtedy jeszcze nie wiedział, że porusza się po nieco grząskim terenie (dosłownie i w przenośni), skoro w dyskusję o warunkach atmosferycznych wdał się z pogodynką.
- Bardzo boli? - zapytał po chwili, skupiając wzrok na jej nodze i kostce. Plus był taki, że Ariel nie okazała się takim balastem, za jaki mógł ją mieć wcześniej, a trasa przebiegała całkiem sprawnie. Oby tylko nie zapeszył; deszcz nie zdawał się im pomagać, a chyba chciał zagrać rolę głównego przeciwnika w tym epizodzie.
- Ja za to nie wiem kim ty jesteś - rzucił, odwracając twarz w kierunku blondynki. - A to jest teraz istotniejsze. Moja teoria sprzed kilkunastu minut może okazać się trafna i to tylko zasadzka, która ma na celu... - urwał, ze skupieniem mrużąc oczy i starając się wymyślić dobry powód, dla którego Darling mogłaby chcieć go gdzieś zwabić.
- Na pewno nic dobrego. Zbyt wiele horrorów widziałem. - I doświadczyłem, czego rzecz jasna nie dodał. Za to złapał się na tym, że niepotrzebnie sprawił wrażenie zainteresowanego jej osobą. A co gorsza...
...to chyba nie było tylko głupim, mylnym wrażeniem. Coś w niej go zaintrygowało, a nie potrafił określić przyczyny.
- Trzeba wcielić w życie plan B. Nie stawiaj oporu, bo nic dobrego z tego nie będzie - poinformował, ale nie dał jej czasu na dopytanie, czym ów plan B (...jak Blake, skoro już plan A, od jej imienia, mięli za sobą) jest, a zatrzymał się, przelotnie omiótł wzrokiem jej twarz i bez większego problemu podniósł, przerzucając sobie przez ramię, tak jak zapowiedział. Potrzebowali szybszego tempa, kiedy już na tablicy informacyjnej zorientował się, gdzie są.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Rainier National Park”