WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
K u r w a.
Nie miał dobrego nastroju; w zasadzie miał fatalny humor, który jedynie został podsycony świadomością kolejnego dnia wypełnionego ciszą ze strony Ivory... i jego też, wszak ten koniec miał być definitywnym. Już nie pamiętał, które z nich w złości wypowiedziało te słowa; że te sprzeczki nie mają tak samo sensu, jak i oni. Być może ona, choć nie dałby sobie za to ręki (ba, nawet palca) uciąć, mając świadomość tego, jak ostry mógł być jego przekaz wtedy, kiedy negatywne emocje przejmowały kontrole nad - z reguły - pozytywnym nastawieniem. Brak kontaktu ze strony którejkolwiek z sióstr blondynki wyraźnie mówił mu, że - tym razem - Ivy faktycznie postanowiła w ciszy, gdzieś z dala od deszczowego Seattle przetrwać kolejne dni; również bez pierścionka zaręczynowego, który został na drewnianym, kuchennym blacie wspólnego niegdyś mieszkania.
Czy powinien myśleć o tym w kategorii p r z e s z ł o ś c i? To nie był pierwszy raz, kiedy mieszanka ich charakterów; dwóch wolnych dusz, błąkających się po artystycznych klifach zbudowanych z zupełnie innych materiałów, spowodowała nieprzyjemny zgrzyt i jeden z końców. Przy wszystkich wcześniejszych wiedział, że to chwilowe; że im przejdzie, że minie. Ten jednak był pierwszym, kiedy - do tamtej chwili - mógł nazwać ją swoją narzeczoną.
Cisza była niepokojąca, zatem postanowił zagłuszyć ją zbyt głośnymi dźwiękami płynącymi z klubowych głośników. Śmiech obcych ludzi wypełniał znaki zapytania czające się gdzieś z tyłu głowy, a on próbował zignorować chęć napisania do niej, albo chociaż do Saoirse, aby dowiedzieć się, czy cokolwiek wie. Pewnie nie wiedziała; wtedy od razu skontaktowałaby się z nim, a na wyświetlaczu telefonu widniało jedynie parę wiadomości.
Niedługo będziemy. Przy barze?
Potwierdzająca odpowiedź, kilka szotów wypitych pod rząd, humor, który nagle - prawdopodobnie dzięki procentom we krwi - zaczął się poprawiać, by po niespełna dwóch godzinach nieco chwiejnym krokiem skierować się wraz ze znajomymi do wyjścia.
Planował to zrobić, lecz znajoma sylwetka, na której bezwiednie oparł spojrzenie, go przed tym zatrzymała. Pomimo, że był pod wpływem - ale na pewno nie: pijany - nie mógł jej nie rozpoznać.
- Perrie? - zapytał głośno, ze zmarszczonym w konsternacji czołem wbijając wzrok w ciemnowłosą. - Czy ty nie jesteś... - Stanie na środku parkietu; pomiędzy innymi ciałami, słowami, bitem, który tak boleśnie dla jego uszu rozjeżdżał się z wokalem nagranym na kiepskiej jakości ścieżkę dźwiękową, utrudniał przekazanie myśli.
- Za... - Kilka kroków w jej stronę spowodowało, że znajomi, z którymi planował wyjść, zmieszali się z plątaniną barwnych strojów obcych ludzi i przestali mieć znaczenie. - Za młoda, by tu być? - zapytał, dopiero kiedy znalazł się bliżej; na tyle blisko, by wyraźnie go usłyszała. Ton jego głosu nie był jednoznacznie karcący, a pobrzmiewało w nim swojego rozbawienie. Do tej pory nie zastanawiał się ile dokładnie mogła mieć lat najmłodsza z sióstr kobiety, z którą był związany, (b y ł; czas przeszły).
-
Koniec semestru oznaczał częstsze przebywanie w domu, więc i wpadnięcie na Blake’a mogło mieć większe prawdopodobieństwo. Miała nadzieję, że nie będą tego chcieli. Że nie przyjdą na wspólny, niedzielny obiadek. Wyjadą na wakacje, a ona znajdzie już własne mieszkanie. A wcześniej odbije sobie te nieodpowiednie uczucia, szlajając się z koleżankami i kolegami po klubach w Seattle oraz w okolicach. Zbliżał im się wyjazd do Los Angeles, by poznać Miasto Aniołów od nocnej strony. Musiała szukać inspiracji i pracy, a niespecjalnie chciała zostać tutaj, gdzie deszcz pada przez większość dni w roku.
Imprezę tego dnia zaczęli od podkładu, w mieszkaniu Millie. W klubie już czuła jak w głowie jej się kręci: od duchoty; potu ludzkich ciał, co ocierają się o jej ciało w tym całym tłoku; od dudniącej muzyki, co wwierca się w uszy swoim basowym bitem. Mocne objęcie Millie sprowadzało ją na ziemię, gdy musiała kontrolować nie tylko swój pion, ale i jej. Śmiały się przy tym głośno i radośnie, a Perrie zapominała powoli o chłopaku, który nie poszedł dziś z nimi zabawić się. Chciała, aby tu był. Chciała też spotkać Blake’a, co było przecież niemożliwością. Powinna tym skończyć. Tak mówiły jej te procenty.
Malibu, California, Sex on the Beach i te różowe wino, którym zaczynali i od którego momentami robiło jej się niedobrze.
Czas na coś nowego. Niech tylko ta piosenka dobiegnie końca, bo ją lubi.
Barman jest też przystojny, może by nauczyła się flirtu w końcu? Byłoby dobrze. Miałaby większe możliwości w dorosłym życiu. W życiu z dala od rodziny, samodzielnym; w nowym, w którym nie jest najmłodszym gówniarzem w rodzinie. Wszystkie te myśli kręciły jej się w głowie, gdy Millie odtańcowała swoją popisową solówkę. I wtedy też zobaczyła jego.
- Blaaaake! – wykrzyczała radośnie, rozkładając ręce, by objąć go na powitanie. – Ja nie jestem za młoda! Mam fejkowy dowód, zaraz będę miała dwadzieścia jeden lat! - chwyciła go za rękę, zmuszając tym samym do tańca. Gdyby nie ilość wypitych procentów, w życiu nie mogłaby zachowywać się przy nim tak swobodnie. To wszystko na odwagę.
Tak sobie wmawiaj, Pez.
- Nie obejmuj mnie tylko, okay?! Bo jak Iv zobaczy – zachichotała, obejmując go za szyję, palce jakoś tak odruchowo wplatając w jego włosy. Och, wyśmienita zabawa!
if you don't come and kiss me?
-
Gdzieś z tyłu głowy mężczyzny pozostawała także myśl, że Robertowi nie podobała się jego rodzina; nie dlatego, że zagwarantowała jedynakowi dobrego wychowania, świetnego wykształcenia, czy nie wpoiła najważniejszych wartości. Nigdy nie mogli też narzekać na brak środków materialnych, mając ich pod dostatkiem dzięki zaradności i ciężkiej pracy Wayne'a, jak i nie można było odmówić talentu Jackie. I to właśnie ona, jego matka, przez swoje dociekliwe, obiektywne reportaże, długie artykuły i szukanie prawdy zawieszonej między przekoloryzowaną fikcją i zamiecionymi pod dywan faktami, była dla wielu kłopotliwą osobą.
Czy było tak również w tym przypadku i dowiedziała się o najstarszym Hughes czegoś, co miała zachować dla siebie? Nie wiedział, jednak brał to pod uwagę.
- Jesteś trochę za młoda i trochę pijana - skwitował, mierząc ją wzrokiem, a przy okazji pozwalając - nie do końca świadomie, a raczej bezwiednie - by się na nim wsparła przez zawieszenie rąk i oparcie przedramion na jego barkach. Nie zatrzymał się przy niej po to, aby prawić kazania, tym bardziej, że sam nie zachował się szczególnie odpowiedzialnie wybierając upijanie się w klubie, zamiast czegoś, co w odróżnieniu od tego, miałoby sens.
- Przyszłaś z kimś? - zapytał, celowo ignorując imię (byłej) narzeczonej. - Nie chcę cię zatrzymywać, jeśli jesteś umówiona, ale... - urwał zdanie, odrywając też wzrok od twarzy ciemnowłosej i rozglądając się dookoła. Nikt nie zdawał się przyglądać im, a przynajmniej nie w sposób nachalny, zatem uznał, że żaden adorator niecierpliwie nie czeka na kobietę.
- Mam nadzieję, że nie będziesz wracała sama - dokończył, w tej samej chwili odczuwając, jak tańcząca obok (a może: odrobinę zataczająca się) dziewczyna wpada plecami w jego bok i łokciem trąca Hughes, zaś on całkiem automatycznie ułożył dłoń na talii Perrie, która była bardziej narażona na stratę równowagi.
- Może zmienimy miejsce? - zasugerował, powoli zsuwając palce po kobiecym boku, a później biodrze, nim oderwał dłoń. W końcu mogła to odebrać za próbę nie ratunku, a objęcia, a tego nie miał robić.
-
Bańka była dobra, ale do czasu. Wieść idealne życie jest męczące. Z czasem nudzi się to. Wszystko robi się według wzorców jak praca, spędzanie wieczoru po długim dniu pracy, słodkie słówka do drugiej połówki i nawet obiad – co środę to samo, kotlet mielony z ziemniakami i surówką. Jak długo da się to ciągnąć? Zwłaszcza, gdy ma się takie tajemnice jak ma jej ojciec? Perrie zazdrościła czasem rodziny Blake’a. Znała ich powierzchownie, ale biła od nich większa szczerość niż od jej własnych rodziców. I to właśnie Ivy miała do nich dołączyć. Nie ona, Perrie, nie również Leslie, Charlotte czy Saoirse.
Nie potrafiła wyzbyć się uczucia, że to, co się dzieje to jednak wielka niesprawiedliwość. Dlatego też starała się unikać nie tylko Blake’a, ale i własnej siostry. Tak na wszelki wypadek, by kudłów jej nie powyrywać.
- O Jezu, a ty co? Moim ojcem jesteś? – oburzona ściągnęła brwi, przyglądając się uważnie Griffithowi, wielce niezadowolona z jego słów. Fakt, była za młoda na imprezowanie w takim miejscu, ale to tylko wymysł prawa i dziwnych zasad, które nie są przestrzegane przez absolutnie nikogo. Już niedługo nie będzie bawić się w fałszywe dowody, móc pić legalnie. Oparła policzek na ramieniu mężczyzny, uśmiechając się pod nosem, gdy poczuła jego perfumy pomieszane z mydłem. Miała zdecydowanie słabość do takich zapachów. A może po prostu to była słabość do Blake’a Griffitha?
- Jestem z koleżankami, ale jednak obściskuje się z chłopakiem w męskim kiblu, a druga rzyga na zewnątrz – zachichotała, podnosząc spojrzenie na Blake i uśmiechając się najbardziej uroczo jak tylko potrafiła. Zniknięcie jej koleżanek oznaczało, że będzie sama wracała do domu, ale kto przejmował się tym w obecnej chwili? Na pewno nie Perrie Hughes.
Wsparła się na ramionach Blake’a, posyłając niezadowolone spojrzenie zataczającej się dziewczynie. Mimowolnie uśmiechnęła się, czując jego dłoń na swojej talii. Rzadko kiedy miała okazję do bycia blisko mężczyzn; nie wchodził w to zazwyczaj kontakt fizyczny, więc tego dnia, pomimo sporej ilości wypitego alkoholu, podobało jej się to niesamowicie. Był tu z nią, nie z Ivory.
Odsunęła się od niego jednak, wygładzając przykrótką sukienkę i poprawiając jej cienkie ramiączka. Dzielnie trzymała się w pionie, ruszając przodem do wyjścia. Była to niema zgoda na jego propozycję.
- Gdzie proponujesz? Może weźmiemy taksę? Nogi mnie bolą. Myślę, że możemy iść do tego klubu, co jest trzy przecznice stąd. Lubię tam chodzić. O! Albo może na jakiś afterek? Ktoś na pewno robi, wystarczy wbić z ulicy. Na kampusie też robią imprezy, wprowadzę cię. Masz papierosa? Bardzo chce mi się palić – obrzuciła Blake’a słowotokiem, krzyżując ramiona na piersi, bo na zewnątrz było o wiele chłodniej. Zadygotała, aż zacisnęła usta mocno, by nie zauważył tego.
if you don't come and kiss me?
-
Słysząc pytanie (chyba retoryczne) parsknął głośno, a żeby ukryć ten mimowolny odruch spojrzał w bok i przygryzł policzek od środka. Wypełniający klub dźwięk był czymś, co bez wątpienia grało (i to dosłownie) na jego korzyść, więc istniało prawdopodobieństwo, że mogła tego nie usłyszeć.
- No nie wiem, Perrie - mruknął przeciągle, z powagą zatrzymując wzrok na jej tęczówkach. - Przypominam ci twojego ojca? - podjął, zuchwale zadzierając podbródek, aczkolwiek ani myślał odrywać spojrzenie od jej twarzy, jak i - na szczęście, jak się później okazało - nie odsunął przesuwającej się po jej boku dłoni. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy nieznajoma dziewczyna znalazła się w bezpiecznej odległości, a robiąc chwiejne kroki do przodu przytrzymała dłoń przy ustach, zupełnie tak, jakby zbierało jej się na jeszcze inną... niespodziankę.
- Myślę, że do tej drugiej zaraz dołączy jeszcze jedna - skwitował z dezaprobatą, odprowadzając spojrzeniem dziewczynę. Samemu mało pił, okazjonalnie, nie upijając się do tego stopnia, aby czuć nieprzyjemny ciężar na żołądku. Nie miał sytuacji, w której urwał mu się film, choć tego wieczora wcale by nie miał tego za złe, tym bardziej wtedy, gdyby udało się przewinąć go o kilka dni wstecz, kiedy zbędne słowa nie zostały wypowiedziane, a sielanka trwała.
A może właśnie tak miało być, jak było teraz; coś miało swój początek, musiało mieć też koniec, z którym powinien się oswoić i zacząć żyć dalej. Dokonywać wyborów, popełniać błędy, cieszyć się chwilą, bez niepotrzebnego patrzenia wstecz. Zresztą, widok przed nim był całkiem przyjemny dla oka i będąc wobec siebie szczerym musiał to przyznać.
Nawet jeśli patrzył na Perrie Hughes. Kurwa. Nie powinien na nią patrzeć w ten sposób.
- Wystarczy imprez na dziś - oświadczył, niespiesznym krokiem ruszając za nią. - Idziemy do łóżka, Hughes, czy ci się to podoba, czy nie - rzucił bez namysłu, nie mając nic nieprzyzwoitego na myśli, lecz dopiero po tym, kiedy słowa wybrzmiały, ten zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.
Nieważne, była pijana, pewnie nie zanotowała tego.
- Chyba... - urwał przeszukując kieszenie. - Miałem. Papierosy... - Nie swoje, bo od fajek trzymał się zazwyczaj z daleka, sięgając po nie jedynie w towarzystwie alkoholu, albo humoru bardzo poniżej średniej. Ten wieczór zawierał w sobie minimum jeden czynnik, jednak zamiast kartonika, znalazł klucze do mieszkania kumpla. Ciche przekleństwo wymsknęło się spomiędzy jego warg, przypominając sobie, że miał je przez noc przechować.
- Chodź, wiem, gdzie pójdziemy - poinformował, dodatkowo kiwając głową na potwierdzenie. George nie mieszkał daleko, więc mogli się przejść, wszak istniało prawdopodobieństwo, że ten czekał już na klatce zdenerwowany tym, że nie może wejść do swojego lokum. A potem? Nie wiedział, ale pomysłów po drodze mogło pojawić się całkiem dużo.
-
Podjęła wyzwanie w grę Kto pierwszy mrugnie (bo tak jej pasowało do tej niby-poważnej sytuacji), ściągając delikatnie brwi i wbijając spojrzenie w Griffitha. Musiała zadrzeć brodę nieco, bo był trochę wyższy, a gdy znajdował się tak blisko, miała gorsze pole widzenia. Przesunęła dłońmi po jego przedramionach i odetchnęła głęboko.
- Nie, on taki przystojny nie jest, ale strasznie mną chcesz rządzić, jak on – pokręciła głową w niezadowoleniu i poklepała mężczyznę po torsie, jakby chciała pocieszyć go tym gestem po ujawnieniu brutalnej prawdy. Roześmiała się zaraz, odchylając głowę do tyłu, co dało jej niespodziewane zawroty głowy. Zacisnęła mocniej palce na ramionach Blake’a, zaskoczona, że jej ciało zdradzało ją w takim intymnym momencie.
Wypiła wystarczająco, by świetnie się bawić i by nie spędzić reszty nocy przy desce klozetowej. Jednak szumiało w głowie, powodując zawroty od czasu do czasu i zaćmienie umysłu. Podobało się jej zakończenie tej nocy, bo nie musiała patrzeć na napuchnięte od całowania ust jednej koleżanki i rozmazanego makijażu od płaczu drugiej. Może było to dość samolubne, ale dlaczego miała przestać się dobrze bawić, bo opuściły ją dziewczyny dla swoich powodów? Tych przyjemniejszych i tych mniej. Skoro Blake proponował jej coś lepszego – łóżko na przykład, to musiała skorzystać. Uśmiechnęła się więc pod nosem, zerkając na Blake’a z iskierkami rozbawienia w oczach, ale nie skomentowała tego. Mimo wszystko nie zamierzała wskakiwać mu do łóżka w kontekście seksu. Nie była taką siostrą. Zresztą, planowali ślub, a ona nie chciała być tą znienawidzoną przez wszystkich, gdyby do małżeństwa nie doszło.
- Okej, więc nie masz papierosów i mnie zabierasz nie wiem gdzie. Niech będzie, zaufam ci – pokręciła głową, biorąc Blake’a pod ramię i ruszając w wyznaczonym przez niego kierunku. Przy okazji czerpała ciepło z jego ciała, bo skąpa sukienka nie chroniła ją absolutnie wcale przed chłodną nocą. I jak na Seattle przystało, zaczynało padać. – A zdradzisz mi, gdzie idziemy? Możemy po drodze kupić jeszcze trochę rumu, co? Zrobię nam przepyszne sex on the beach albo coś! Nie wiem czy tam jest rum, ale ja go u-wiel-biam!
if you don't come and kiss me?
-
Czy ten wieczór był jednym z nich? Nie chciał tak myśleć, więc skupił uwagę na muzyce (nie wpasowywała się w jego gusta), procentach krążących we krwi i rozmowach lawirującymi pomiędzy tematami mniej, i bardziej abstrakcyjnymi.
- To źle, że wolałbym, by nic ci się nie stało? - zagaił, unosząc przy tym brew w pytającym geście. Być może nie powinien zakładać żadnego czarnego scenariusza, ale całkiem nieźle znał tę okolicę i to, co mówiono o ciągu klubów niedaleko stąd. Ten, w którym aktualnie byli, miał odrobinę lepszą renomę, ale i tak wstawione dziewczyny były z reguły łatwiejszym celem, niżeli faceci w podobnym stanie.
- Gdybym chciał tobą rządzić, Hughes, uwierz, że zachowałbym się bardziej... stanowczo - skwitował, a pewne spojrzenie, którym ją uraczył, znacząco kontrastowało z kącikami ust, jakie sugerowały rozbawienie. Bez wątpienia spokojniej będzie się czuł, gdy z samego rana nie zostanie zerwany w celu poszukiwania najmłodszej z sióstr, która zabalowała i nie wiadomo gdzie się podziewa.
- Uhm, super - mruknął cicho, kątem oka spoglądając na ciemnowłosą. - Sex on the beach jest czymś, o czym marzę, szczególnie w twoim wykonaniu. - Starał się, aby te słowa wypowiedziane były z powagą, choć gdzieś w tle pobrzmiewała w nich kpina zmieszana z kolejną falą rozbawienia. Nie był fanem kolorowych drinków, aczkolwiek rum sam w sobie nie był najgorszym pomysłem, więc ruchem głowy wskazał pobliski monopolowy, cieszący się - nic trudnego, do przewidzenia - wyjątkowym powodzeniem.
- Na coś jeszcze masz ochotę? - zapytał, kiedy puścił ją przodem i przekroczył próg niewielkiego sklepu. Zmęczony sprzedawca w średnim wieku otaksował spojrzeniem kobietę, ale najwyraźniej nie miał siły na to, aby jakkolwiek interweniować, skoro to nie ona, a Griffith poprosił o butelkę rumu i paczkę papierosów wraz z zapalniczką, w międzyczasie chwytając tubkę z musującymi elektrolitami. Dobrze, że stały na ladzie, inaczej pewnie by o nich zapomniał. Raz jeszcze pytająco spojrzał na towarzyszkę, kiedy jego uwagę oderwało sugestywne odchrząknięcie sprzedawcy.
- Nie, tego nie potrzebujemy - podziękował stanowczo, gdy dostrzegł co takiego proponował im sprzedawca, wcale nie będąc z siebie dumnym, że parsknął mimowolnym śmiechem na widok... prezerwatyw. Usprawiedliwiał go poniekąd kontekst, osoba stojąca obok (bo jak, z młodszą siostrą swojej eks?) i fakt, że trochę wypił.
-
- To naprawdę urocze – uśmiechnęła się najbardziej niewinnie jak tylko potrafiła, walcząc ze sobą usilnie, by nie roześmiać się. Objęła ponownie Blake’a, chcąc tym pokazać mu wdzięczność za tę troskę, którą ją obdarzył. Doceniała jego troskę, choć nie czuła, że potrzebuje jakiejkolwiek pomocy. Chciała radzić sobie sama. Chciała też być niezależna, odciąć się od rodziców raz na zawsze. Czekała tylko aż skończy dwadzieścia jeden lat, by mieć sensowniejszą pracę niż korepetycje czy praca w kawiarni w wakacje.
- Uuu, lubisz rządzić? Wszędzie taki stanowczy jesteś? – poruszyła brwiami znacząco i choć nigdy nie miała problemu o dwuznacznych żartach, tym razem zarumieniła się. A może to od ciepła bijących wokół ciał i gryzącego dymu papierosowego (i nie tylko), który dochodził z łazienek? Całe szczęście, że wyszli, bo niedługo to by źle poskutkowało na samopoczucie Perrie.
Gdzieś z tyłu głowy poczuła strach, że opowie o wszystkim jej rodzicom, że spotkał ją w takim miejscu i stroju. Obawa jednak szybko zniknęła, bo przecież Blake zawsze był w porządku wobec niej. Traktował ją niestety jak młodszą siostrę, więc z reguły nie powinien mówić nic nikomu. Nie była w najlepszym stanie, czego nawet nie trzeba ukrywać.
- Wiesz, nie chcę się przechwalać, ale w sex on the Beach to ja jestem najlepsza – zachichotała, rozbawiona podtekstem i reakcją Blake’a. Nie miała pojęcia, że nie przepada za kolorowymi drinkami, ale była pewna, że przekona go do swoich i będzie chciał pić tylko takie.
Pokręciła głową na jego pytanie, już nauczona, by w trakcie nie pić wody czy coli, bo po tym robi jej się tylko gorzej. Chwyciła jedynie jakieś napoje, które potrzebne były do stworzenia drinka i oparła się o ladę, taksując sklep wzrokiem w upewnieniu, że wszystko mają. Gdy poczuła na sobie spojrzenie Blake’a, zerknęła na niego, a następnie na paczuszki prezerwatyw. Uśmiechnęła się rozbawiona i pokręciła głową.
- Dziękujemy panu, my lubimy bez. Mam takiego wspaniałego mężczyznę, że zapewnił mnie słowami: „Kochanie, jeśli wpadniemy, będę kochał to dziecko i nigdy was nie opuszczę”. Cudowny jest, prawda? O, a może weźmiemy jeszcze chipsy? Weźmiemy – rzuciła jeszcze przekąskę na ladę i uśmiechnęła się zadowolona do swojego towarzysza, bo lubiła wkręcać ludzi nieświadomych pewnych sytuacji. W tym momencie było podobnie. Mogła mówić wszystko, ale raczej nie zrobiłaby żadnego kroku wobec Griffitha; a na pewno nie ze świadomością, że wkrótce będzie mężem jej siostry.
Żałowała. Wciąż miała wrażenie, że urodziła się w złym momencie, bo nie potrafiła wyleczyć się z Blake’a Griffitha, ale to już nigdy miało nie nastąpić. Nie ma na to lekarstwa.
Wzięła trochę zakupów, resztę pozostawiając Blake’owi (czyli szklane butelki z alkoholem, bo żal by było, gdyby je zbiła) i wyszła ze sklepu z dziarskim uśmiechem.
if you don't come and kiss me?
-
- Tylko ci się wydaje, bo jesteś pijana - stwierdził z powagą, niedługo później orientując się, iż jego twarz rozpogodził subtelny uśmiech. Z sióstr Hughes - poza Ivory - najlepszy kontakt miał z Saoirse i to ją na pewnym etapie ich znajomości mógł przez chwilę traktować tak (bardzo aseksualnie przy okazji) jak byłaby i jego młodszą siostrą, co w obecnej sytuacji mogło wywołać nieprzyjemny ścisk w żołądku. Doskonale wiedział jak blondynka kibicowała jemu i Ivory, z delikatnym zawodem uzmysławiając sobie, że niebawem mieli opuścić Deszczowe Seattle i przenieść się do gorącego Los Angeles. Teraz i to stało pod wielkim znakiem zapytania, a Blake liczył, że nie on przekaże złe wieści Sao. W końcu finalnie nie jego siostrą była.
- Uhm - odmruknął odruchowo - trzeba wiedzieć czego się chce, Hughes. A ja nie mam problemu, by po to sięgnąć - powiedział, dodając po swoich słowach lekkie wzruszenie ramionami. Życie nauczyło go, że można mieć wszystko, problemem było zaledwie to, że niekoniecznie w jednym czasie, ale... był cierpliwy. Ciężko pracował na wszelkie sukcesy i nie poddawał się po drobnych porażkach, które nie tylko były w stanie nauczyć go czegoś nowego, ale i pokazać, że warto próbować i nie można się zniechęcać.
- Właśnie to robisz - parsknął cichym śmiechem sugerując, że się przechwala. - Mówić można dużo, czekam na potwierdzenie - skwitował, tym razem posyłając jej przeciągłe, wyzywające spojrzenie, które bezgłośnie mówiło: teraz musisz udowodnić. Nie kłamał jednak, a podzielił się tym, co wielokrotnie w życiu doświadczył - ludzie mówili dużo; niekiedy koloryzowali, przeinaczali fakty, kłamali i przechwalali się. Efekty ich działań - rzekomo mających być wybitnymi - okazywały się grubo poniżej oczekiwań, a zainteresowana osoba musiała (nie)zadowolić się rozczarowaniem. Lubił weryfikować informacje, a jeżeli skutki były lepsze, niż przypuszczał - to działało zdecydowanie na plus.
- Taa... - Pokiwał głową, wsłuchując się w słowa ciemnowłosej. - Czym byłoby życie bez ryzyka? - zagaił, ale wcale nie oczekiwał na odpowiedź; zamiast tego odczytał kwotę, jaką miał zapłacić, zostawił na ladzie kilka banknotów i nie czekając na resztę, uśmiechnął się z niedowierzaniem i wyszedł za kobietą, po opuszczeniu lokalu zaciągając się chłodnym powietrzem.
- Powinienem oddać klucze znajomemu. Dał mi je na przechowanie, ale... - urwał, w zamyśleniu rozglądając się po okolicy, aby niedługo później umieścić wzrok na wysokości jej oczu.
- Może ta plaża jest ciekawszym pomysłem? - zasugerował, ostrożnie rozkładając ręce na boki, aby przypadkiem nie wypuścić z dłoni wysokoprocentowych trunków.
-
- Ja tak nie potrafię: brać, czego pragnę – odparła z pewnym zawodem, mając na myśli oczywiście samego Griffitha. W innych aspektach swojego życia była dość bezpośrednia. Sięgała po wszystko, czego zapragnie. Nie wahała się w niczym: po trupach, do celu. Studiowanie uświadomiło ją we wszystkim. Gdy coś nie wychodziło, musiała to naprawić sama, bez pomocy sióstr czy rodziców. Wchodziła w prawdziwe życie, pilnując wydatków i terminów, gdzie tam nie było miejsca na jakiekolwiek pomyłki.
- No i co! Czasem trzeba, Jezu – roześmiała się, a widząc jego wyzywające spojrzenia, poklepała się na wysokości serca otwartą dłonią, przyjmując to na klatę. – Zrobię ci naj-le-psze-go drineczka pod słońcem, będziesz błaaaaagał o więcej – jęknęła zadowolona z zadziornym uśmieszkiem. Lubiła przechwalać się, gdy była pijana. Wtedy nie miała absolutnie żadnych wyrzutów sumienia. Lubiła udowadniać, że nie tylko jej siostry są w czymś najlepsze. Musiała jakoś nadrabiać, bo najlepiej uczyła się Charlotte, najładniej malowała się Leslie, Saoirse była duszą towarzystwa, a Ivory… Iv była po prostu perfekcyjna. W czym Perrie była taka cudowna? W niczym. Och, przepraszam, w sex on the Beach, o czym Blake miał przekonać się jeszcze tej nocy.
Nie mając w sobie wyłącznika, gadała kolejne głupoty, tym razem sprzedawcy. Uśmiechała się przy tym uroczo, udając niewiniątko, a mówiła tonem niegrzecznej – nazwijmy rzeczy po imieniu – kocicy. Bawiło ją to, bo nikt nie znał ich prawdziwej sytuacji w relacji. Perrie znowu była młodszą siostrą, której się nie widzi, bo jest jedynie gówniarą. I Perrie kochała się w Blake’u odkąd tylko pojawił się w ich domu.
Nienawidziła swojego życia.
- Ale? – zaciekawiona, pomachała ręką, by kontynuował swoją myśl. Podłapała jego spojrzenie, uśmiechając się lekko i niemal od razu kiwając energicznie głową (ups, kolejny błąd – zawroty głowy). – Plaża? Brzmi świetnie! Dobrze, że mamy zapalniczkę, zrobimy ognisko – zarządziła, ruszając szybko. Po chwili zorientowała się, że idzie w złą stronę, więc obróciła się raz dwa na pięcie, o mało nie wywijając orła i wzięła Blake’a pod ramię, by jednak on prowadził. Uważała przy tym na ich cenne, szklane zakupy. – Znajomi nie będą się martwić, że się od nich oddaliłeś? A Iv? To jakiś kawalerski czy coś?
if you don't come and kiss me?
-
- A wiesz czego chcesz i pragniesz, Perrie? - zagaił, krzyżując przy tym ręce na klatce piersiowej. Pytanie - zadane pozornie miękko, lekko, niezobowiązująco - kryło w sobie więcej powagi, niż mogło się wydawać. Uświadomienie sobie sedna swoich pragnień stanowiło klucz do przekroczenia furtki ku ich realizacji. Nie wiedział jak Hughes, ale on... wolał ewentualnie żałować, że czegoś spróbował i nie do końca wyszło tak, jak sobie wcześniej wyobrażał, niżeli nie podjąć próby wcale. Uczenie się na błędach - jeżeli tylko się umiało wynieść z nich jakąś lekcję - również było przydatne i miało znaczenie.
- Jeszcze się okaże - rzucił z rozbawieniem, kiedy wyszli ze sklepu z zakupami i spojrzał - zmieniając zdanie - w kierunku wspomnianej plaży. W końcu akurat tam ten drink mógł smakować najlepiej i...
...zupełnie nie przyszło mu do głowy to, skąd mogli wziąć szkło, aby faktycznie go stworzyć. Procenty najwyraźniej krążyły w krwioobiegu bardziej, niż ocenił po swoim w miarę trzeźwym zachowaniu, braku chwiejnego kroku i całkiem płynnym wysławianiu się.
- Uważaa... - Nie zdążył; szybkim krokiem doskoczył do kręcącej się wokół własnej osi kobiety i ostrożnie - by nie wylądowała na zimnym chodniku ani ona, ani alkohol - wyciągnął rękę, by złapać ją w talii. Nie trwało to długo, a kiedy uznał, że Perrie stoi całkiem stabilnie, zmierzył ją bezwiednie wzrokiem i ruchem głowy wskazał kierunek.
- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą - ale mają mój numer, tak? - Lekkie wzruszenie ramionami miało zasugerować, że nie bardzo go obchodzi to, czy ktoś będzie się o niego martwił, czy nie. Pewnie dopiero na drugi dzień ogarnie, że zachował się mocno nie w swoim stylu; zarządził spotkanie kryzysowe, z którego w następstwie zmył się bez słowa, zgarniając przy okazji klucze kumpla. Nie miał w zwyczaju się tak zachowywać, ale miał dobre wytłumaczenie. Na tyle dobre, że słysząc o byłej narzeczonej, jego szczęka zacisnęła się mimowolnie, a wzrok zatrzymał na bliżej nieokreślonym punkcie. Za długo.
- Rozstaliśmy się - przyznał na głos, co wybrzmiało jeszcze gorzej, niż brzmiało w jego myślach. - Nie jestem pewien, gdzie jest teraz Ivory. Nie rozmawialiśmy od dwóch dni...albo trzech... - mruknął, nie patrząc nawet na idącą obok siostrę Iv. Na szczęście do plaży było coraz bliżej, o czym świadczył dźwięk rozbijających się o brzeg fal.
- Tak myślałem, że nic wam nie powie. Za szybko. - Krzywy uśmiech na parę sekund pojawił się na jego twarzy. Oboje musieli się z tym przespać, przetrawić, oswoić z nową rzeczywistością, nim podzielą się nią z innymi.
-
Zerknęła na swojego kompana tej chłodnej nocy, wzruszając ramionami. Ot, beztroski gest nastolatki, która udaje obojętność wobec wszystkiego. Usta wydęła w podkówkę, podkreślając tym gestem swoje kolejne słowa:
- A czy to ważne? Obojętne. Najmłodsze rodzeństwo a w sobie to, że żyje w świetle lepszych, starszych. Mogę nawet iść na ulicę i nikt tym się nie przejmie. No, okej, może nie na ulicę, ale… rozumiesz – mruknęła z pewnym żalem, ale nie dała mu się długo poniewierać i przykleiła na usta swój hollywoodzki uśmiech.
Nie chciała zamartwiać się o przyszłość, gdy jeszcze studiowała. Liczyły się teraz imprezy, bo staże były tematem pobocznym. Zawsze świętowało się wieczorami, po udanym pokazie albo planie zdjęciowym. Nie wyobrażała sobie przyszłości; posiadania zawodu, męża i dzieci. Nie zamierzała być uwiązana do końca życia. Pragnęła wolności, miłości, pożądania, ale w sposób taki, aby była usatysfakcjonowana ze wszystkiego. Nic na siłę.
I podczas, gdy nie do końca przejmowała się przyszłością, teraz nie myślała również o szkle, w którym mieli przyszykować wyjątkowe drinki. Ta noc miała być ucieleśnieniem spontaniczności i nie przejmowania się czymkolwiek. No, prawie, bo gdy Blake objął ją w pasie, serce zabiło jej mocniej. Odetchnęła płytko, odwracając wzrok w bok, by nie zauważył w nich iskierek radości i ekscytacji. Jej policzki przybrały odcień czerwonego, dojrzałego pomidora. Och, była tak bardzo nieobyta w relacjach z Blakiem mężczyznami. Złapała się za przegub jego nadgarstka, nieco bardziej niż powinna przylegając do męskiego ciała. Zakręciło jej się w głowie od zapachu perfum Griffitha. Odetchnęła z pewną ulgą, gdy w końcu odsunął się od niej. I żal jednocześnie poczuła, bo ta bliskość była absolutnie cudowna.
- No, pewnie mają, o ile komórka ci się nie rozładowała – ponownie zerknęła na Blake’a, już z mniejszymi rumieńcami na policzkach. Uśmiechnęła się za to z pewnym rozbawieniem, bo nie znała powodu jaki krył się za ich męskim wyjściem w miasto. Właściwie – jeszcze nie znała. Na wiadomość o rozstaniu z jej siostrą, uniosła brwi zaskoczona, jednak nie potrafiła powstrzymać wyrazu triumfu na twarzy.
- Oj, przykro mi, nie wiedziałam. Nie rozmawiałam z Ivory od jakiegoś czasu – westchnęła, gdy już ich stopy zanurzały się w chłodnym piasku. Ostatnio kontakt z siostrą nieco osłabł. Nie była z tego dumna, ale chyba musiała odciąć się nieco od rodziny, od Iv, by wyleczyć się z Blake’a. Klapnęła na piasku niezgrabnie, chichocząc przy tym nieco, a butelki ustawiając w rządku przed sobą. – I co teraz? Pogodzicie się? Chcesz w ogóle… chcesz z nią być dalej? - otworzyła butelkę z jednym z alkoholi i bez większego zastanowienia, pociągnęła z niej; przez to zakaszlała na mocny trunek i odetchnęła, krzywiąc się.
if you don't come and kiss me?
-
- Pytasz mnie, czy to, czego pragniesz jest ważne? - powtórzył, przy okazji marszcząc czoło w wyrazie konsternacji. Wbrew temu, co pomyślał - pokręcił przecząco głową, by w następstwie parsknąć krótkim, rozbawionym ale też wciąż zaskoczonym śmiechem.
- Dla ciebie powinno być. Dla ludzi, którym na tobie zależy - również - skwitował, osadzając spojrzenie na profilu ciemnowłosej. I to nie tak, że nie rozumiał - jako jedynak - co do niego mówiła. Mógł teoretyzować w wielu tematach - jak między innymi tych, kiedy miało się rodzeństwo, którego on nie posiadał, lecz przebywanie z Ivy, czy innymi znajomymi wyczuliło u niego zmysł obserwacji. A może i jego w jakimś stopniu przejął po matce-bystrej reporterce? To akurat nie miało znaczenia.
- Starsze rodzeństwo nie zawsze oznacza lepsze - mruknął po chwili, aczkolwiek bynajmniej nie miał na myśli żadnej z sióstr Hughes, ot, podzielił się swoim spostrzeżeniem. - A ty nie musisz się do nikogo porównywać, Perrie. Jesteś sobą, a nie nimi. - Takie proste, tak bardzo nie wymagające przypomnienia, a jednak uznał, że te słowa - w tym momencie - powinny wybrzmieć. Czuł, że istniało ryzyko, że to wszystko - ta rozmowa, balansująca nieco na granicy absurdu - wyparuje dnia kolejnego wraz z procentami spożytymi tej nocy.
Na komentarz odnośnie rozładowanej być może komórki wzruszył jedynie ramionami. Nie było to za bardzo empatycznym, lecz aktualnie nie miał ochoty się tym przejmować. Może to i lepiej? Złośliwość rzeczy martwych nie zawsze musiała być złą, wszak uchroniłaby go od ewentualnego napisania do swojej byłej dziewczyny, co zawsze było złym pomysłem.
- Teraz... - powtórzył pod nosem, kiedy rozsiadł się obok niej na piasku. - Jestem tu, z tobą. Jutro prawdopodobnie będziemy mieć olbrzymiego kaca, więc nie ma sensu o tym myśleć - rzucił, wyciągając rękę w jej stronę, by odebrać butelkę alkoholu.
I po cichu licząc, by ten kac okazał się takim po alkoholu, bez konieczności myślenia o nim w kwestiach swojej własnej moralności, czy też jej braku.
- Przyjaciółki nie będą się o ciebie martwiły? - podjął, przypominając sobie, że i ona przecież nie była tam sama.
-
Musisz.
Musisz!
m u s i s z
MUSISZ.
I tak oto toczyło się życie niespełna dwudziestoletniej Perrie, która musiała wciąż szukać siebie. Słowo to nie opuszczało jej na krok.
- Zadaj mi to pytanie za jakiś czas, dobra? Wtedy odpowiem – odparła dyplomatycznie, nerwowo odgarniając włosy, które już były w nieładzie ułożone przez pot i dzikie harce taneczne.
Jego kolejne słowa były naprawdę kojące, jakby zapewniały ją, że naprawdę jest jakieś światełko w tunelu. Rzeczywiście, nie powinna porównywać się do starszych sióstr. Każda z nich była wyjątkowa na swój sposób. Czasem jednak odnosiła wrażenie, że rodzice woleliby mieć syna zamiast niej. Mieli jakiś zawód, że nie doczekali się dziedzica, a to kolejna córka. Która to już? Było ich z pewnością za dużo. Miała jednak szczęście, że nie ciągnęli jej na piłkę nożną czy inne sporty, które wymagały pocenia się. W tym momencie jednak liczył się fakt, że miała w sobie coś, jakąś wyjątkowość, o czym uświadomił jej Blake. Chciała trzymać się tego.
Powtarzała sobie w myślach jak mantrę: jesteś wyjątkowa, Pez, nie chcąc zapomnieć tego do dnia kolejnego. Bała się, że porankiem zaprzyjaźni się tylko bardziej z miską albo toaletą, niż swoim nowym postrzeganiem samej siebie.
Uśmiechnęła się szerzej, promienniej, gdy pokazał jak bardzo obchodzi go możliwa rozładowana bateria w telefonie. Cieszyła się, że był z nią, bo czy mogła prosić o więcej? Mężczyzna, który utkwił jej w głowie odkąd zobaczyła go po raz pierwszy. Mężczyzna, do którego czuła coś, czego nie czuła dotychczas. I mężczyzna, którego obecności pragnęła jak nikogo innego.
- Nie, miałyśmy się rozdzielić i tak, to się zawsze tak kończy – odparła, wzruszając ramionami lekko, aż oparła się nieco o Blake’a. Posłała mu niewinny uśmiech i sięgnęła po butelkę, jednak zanim z niej pociągnęła, spojrzała na swojego kompana. – Wiesz co? Myślę, że nie pasujecie do siebie z Ivy. Tak po prostu. Do niej pasuje jakiś facet, który okaże się cipą i którego sobie ułoży po swojemu. I to nie tak, że zasługujesz czy coś, ale, no, zasługujesz na kogoś lepszego, Blakie.
if you don't come and kiss me?
-
- Szkoda, że nie potrafisz mi odpowiedzieć z pełnym przekonaniem już teraz - mruknął, w następstwie upijając łyk z butelki i osadzając spojrzenie na profilu ciemnowłosej. Nie planował jej przytłoczyć wagą swoich słów, ani prawić morałów o tym, iż warto wierzyć w siebie i swoje pragnienia, bo jak sami nie uwierzymy, bo po innych tym bardziej tej wiary próżno będzie oczekiwać. Mogła pomyśleć, że tego typu wyświechtane frazesy łatwo było zarówno usłyszeć, jak i przeczytać w, chociażby, jednym z pseudo-terapeutycznych artykułów podrzędnego czasopisma, a on z rozbawieniem pokiwałby głową i przyznał rację. Doskonale o tym wiedział, równocześnie sądząc, że... nie było to wcale głupie, choć zdecydowanie samo powtarzanie nie wystarczało. Zmiany powinny zaistnieć w naszej głowie, a nie być echem słów powtarzanych przez osoby dookoła.
- Zapytam. Tylko... co, jeśli znów odeślesz mnie z kwitkiem i każesz powtórzyć pytanie za jakiś czas? - Uniósł brew, by niedługo później kącik ust mężczyzny uniósł się w subtelnym uśmiechu. Na nieszczęście Perrie, Blake Griffith miał świetną pamięć, która bez trudu podsunie mu ów zagadnienie podczas następnej okazji. Albo jeszcze kolejnej.
- Hm? - wyrzucił z siebie odruchowo, kiedy podzieliła się z nim wyznaniem, którego bynajmniej się nie spodziewał. Jego związek z Ivy trwał nieco ponad pięć lat; kawał czasu, podczas którego - głównie - byli niesamowicie zgodni, a poziomu komunikacji i tego, jak się dogadywali, mogłoby im pozazdrościć wiele par. Rzecz jasna były i kłótnie, jak i ciche dni i mniej, albo bardziej ostateczne rozstania, motywowane dwoma silnymi charakterami, lecz z reguły bliscy im ludzie im kibicowali. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- Niee. Ivory potrzebuje kogoś, z kim może rywalizować, pantofel byłby kiepskim wyborem - burknął, bezwiednie wzruszając ramionami. Nieszczególnie chciał myśleć o przyszłych partnerach kobiety, którą wciąż - niestety - darzył silnym uczuciem.
- Nie wiem, czy... - urwał, nie wiedząc też jak ułożyć w słowa to, co chciał jej przekazać, więc kupując sobie czas przechwycił trunek od Hughes. - Powinnaś tak mówić o siostrze, ale... - Kolejne upicie wysokoprocentowego trunku przerwało na parę sekund wypowiedź. - Moje ego jest ci wdzięczne, a jej tu nie ma - dokończył myśl, po czym postawił butelkę na piasku między nimi, co... nie brzmiało jak dobry pomysł, bo wystarczyło jedno, niewielkie zmienienie pozycji, a część alkoholu wylądowała poza grubym, otaczającym go szkłem.