WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bluejay posłusznie poderwał się z klęczek, odruchowo otrzepując nogawki wystrzępionych nieco, sfatygowanych spodni z mgły piasku i żwirku potencjalnie wczepionej we włókna jeansu. Nie był pewien o jakich innych okazjach traktowała ta sugestia Tottie - ach, niedomyślny! - ale nie zamierzał jej się sprzeciwiać. Poza tym, tak szczerze powiedziawszy, zaczynał być już odrobinę głodny - rano zafundował sobie dość intensywny trening, tym razem w domu, nie zaś w oceanie, i teraz jego organizm zaczynał upominać się o hojne uzupełnienie zasobów energetycznych.
Kalkulacja zaś była prościutka - im szybciej mieli znaleźć się na miejscu, tym szybciej mógł dobrać się do zawartości wiklinowego koszyka, umocowanego do ścianki bagażnika.
- Kopacz sam się wypożyczy, tylko go wpuść do ogródka! - roześmiał się w odpowiedzi - I zapewniam cię, że ja nie będę miał nic, a nic do gadania...
Poczekał, aż Tottie zagoni swoją biszkoptową bestię z powrotem do cytrynowego azylu, a potem przejął od niej przyniesione pakunki i, upewniwszy się, że nie poprzesuwają im się po samochodowej przestrzeni w trakcie jazdy, zatrzasnął tylne dni pojazdu.
- Rozczaruję cię... To miejsce, w które cię zabieram, to teoretycznie już nie Seattle. Nie więcej niż pół godziny drogi, tak przynajmniej sugeruje to diabelskie urządzenie - poinformował, wymownie stukając palcem w wyświetlacz telefonu (dość dramatycznie przeorany rozgałęziającą się rysą, pamiątką po spotkaniu z asfaltem; i to niejednokrotnym), który właśnie porzucił na półeczce tablicy rozdzielczej - Nie chcę spalić niespodzianki. Jak dobrze znasz okoliczne jeziora?
Naprawdę miał nadzieję, że nie aż tak dobrze - i to bynajmniej nie dlatego, że miał okazać się dziś być nie uroczym surferem, a seryjnym mordercą planującym porzucić półżywą Tottie na pastwę losu, gdzieś na skraju wielkiego owalu wody, tylko dlatego, że liczył... Iż, hm, uda mu się dziewczynę zaskoczyć? Oczarować? Pokazać jej rejon, w który nigdy wcześniej nie trafiła, a który jemu samemu dosłownie zapierał dech w piersiach ilekroć miał okazję się w nim znaleźć. Bliźniacze zwierciadła niezmąconej wody, perfekcyjne tafle odbijające każdy kolorystyczny kaprys nieba, oddający każdy zawieszony nad nimi kształt z precyzją malarza-miniaturzysty. Skryte za ścianą drzew, od szumu autostrad oddzielone wąskimi ścieżkami wśród gęstwiny, pod baldachimami paproci i skosami świerków. Spokój. Cisza. Powietrze rześkie, ostre jak chirurgiczny skalpel, przesycone wonią igliwia.
Uśmiechnął się do własnych myśli - tych odtwarzających właśnie czekające dziś na nich widoki na wewnętrznych stronach powiek.
- I masz ochotę już coś przegryźć? W razie czego mam tutaj owoce i jakieś herbatniki, wielozbożowe, bo ponoć zdrowsze...A jeśli nie, to zapowiadam, że czeka nas niezła wyżerka. Chyba postarałem się aż za nadto - Nie, żeby pękał z dumy, ale nawet samego siebie zaskoczył objętością przyszykowanych przez się na dziś smakołyków.
Zatrzasnął drzwi po swojej stronie, a potem pochylił się lekko w stronę siedzącej już obok Tottie.
- Pozwolisz? To jest niezła filozofia - wskazał pas bezpieczeństwa, w surferskim vanie zbudowany nieco inaczej, a i trochę odmiennie działający niż te ze zwyczajnych samochodów osobowych. Pomógł dziewczynie zapiąć pas (próbując zignorować fakt, że jej włosy pachniały bzem i cytryną; i snem), a potem uporał się z własnym i odpalił silnik.
- Jak ci minął tydzień? Dużo pracy z pasjonatami tańca?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zawtórowała mężczyźnie śmiechem, dochodząc do wniosku, że najwyraźniej psy owinęły ich sobie wokół palca.
Enigmatyczna wypowiedź, a właściwie zapowiedź celu pikniku pod chmurką, zdecydowanie zaostrzyła apetyt Tottie - nie tylko na smakołyki z koszyczka Bluejay'a, a przede wszystkim jeśli chodzi o niezaspokojony głód wrażeń, których to zapowiadała się cała masa.
- Gdy mówiąc o SPALENIU niespodzianki, pytasz się mnie o jeziora, to... muszę przyznać... dość... - przerażający - kontrastujący dobór słów - zauważyła, osadzając spojrzenie na twarzy surfera. Niby miało być ono zwykłym zerknięciem, ale okazało się dłuższym, badawczym przeciągnięciem z dość chybotliwym, ostrożnym uśmiechem. - A co do jezior, to chyba niewiele odwiedziłam. Ostatnim razem byłam nad jakimś z rodzicami. Wieeeki temu. Nawet nie pamiętam, gdzie to było, ale obstawiam, że gdzieś nieopodal Renton - dodała wkrótce, przy okazji uciekając wzrokiem w stronę bocznej szyby. Intuicja drzemała sobie w najlepsze i choć Whitbread próbowała ją zbudzić jakimiś sugestiami odnośnie zamiarów mężczyzny, potrzebując ich rozeznania szóstym zmysłem, nie otrzymała zwrotnego sygnału, więc postanowiła temu zaufać, rozluźniając te chwilowo spięte mięśnie, które powstrzymywały rozkwit promiennego uśmiechu, jak najbardziej wskazanego, by okazać dudniącą w środku Tottie dziecięcą wręcz ekscytację odkrywania i eksplorowania czegoś nowego. Tak dawno tego nie robiła, obierając raczej znane ścieżki, mieszczące się w bezpiecznym zasięgu przyzwyczajeń i wydeptania, przez co stanowiły dość nudnawy, ale stabilny grunt codzienności. - Jest więc duża, ba! wręcz ogromna szansa, że gdziekolwiek nie pojedziemy, będę całkowicie zdana na twoje obeznanie w terenie - stwierdziła powracając spojrzeniem do Blue, któremu posłała też krótki uśmiech, nie wyjaśniając jednak dlaczego był on tak ulotny. Trochę stresowała się tym spotkaniem (a miała nie!), w głównej mierze przez to, że nie chciała źle wypaść, zaprzepaszczając szansę na być może następną - mniej lub bardziej przypadkową - okazję do odkrycia kolejnej tajemnicy blondyna. Przez ostatnie lata była dość samodzielna; rowerem docierała tam, gdzie chciała, a będąc pod opieką ciotki nauczyła się, że musi polegać na sobie. Właściwie, nie licząc siostry, która niejako wpisywała się w nierozłączną część Tottie (szczególnie jeśli mowa o kimś, na kim można polegać, a nie tylko patrząc na wizualne podobieństwo), to też śniadania nikt od dawien dawna jej nie przyrządzał... Inicjatywa Krzyzanowskiego była więc dla rudowłosej czymś niecodziennym, z marszu krępującym, ale przede wszystkim szalenie miłym, co nie znaczy, że umiała sobie z tym od razu poradzić... - Mówiłeś coś o jakichś młodych, światłych umysłach? Czy one testują twoją cierpliwość? - zapytała przy okazji, chcąc wybadać swoje szanse w drodze do ewentualnego rozdrażnienia surfera. Obawiała się, że może zbyt często przepraszać albo jakoś inaczej się krygować, co na dłuższą metę robi się upiornie męczące, za co pewnie też rudowłosa prosiłaby o wybaczenie.
Nie odpowiedziała od razu, próbując ocenić możliwości swojego żoładka chwilę po obudzeniu.
- Chętnie coś pochrupię i postaram się przy tym nie nakruszyć - zdecydowała Tottie, kusząc się na zaoferowanego herbatnika. - Ciekawe, kto to wszystko zje! - rzuciła żartobliwie, słysząc o wyżerce, na którą nabierała coraz większej ochoty, w dużej mierze przez zaintrygowanie, czym chce ją poczęstować Krzyzanowski.
Przesunęła się, by dać mężczyźnie dostęp do pasa, którego mechanizmu działania chciała się nauczyć, by już kolejny raz nie fatygować Blue. Tylko z tą myślą wiązało się uważne śledzenie jego ruchów, bo daleko Tottie było do niedotykalskiej, choćby przez wieloletnie próby tańca i fakt, że w związku z tym była macana, przez co bynajmniej nie krępowała ją bliskość drugiej osoby.
- Dziękuję - powiedziała radośnie, przejeżdżając dłonią po zapięciu i wygodniej się oparła, by powoli wgryzać się w herbatnika.
Gdy przełknęła, od razu zabrała się za udzielanie odpowiedzi na pytania blondyna.
- Wciąż więcej pasji, niż pracy - stwierdziła pogodnie. - Ostatnio przybyło sporo mężczyzn, którzy mają w planach zaimponować swoim partnerkom gorącym walentynkowym tangiem. To dopiero wyzwanie, szczególnie, gdy ktoś oczekuje efektów natychmiast, bo naoglądał się programów, gdzie wszystko wygląda banalnie - dodała, chichrając pod nosem. - Zastanawiam się czasami, czy tym pomysłem tylko nie podpadną swoim dziewczynom, gdy te uświadomią sobie, że w końcu większość z tych figur ich partner musiał doszkalać z inną kobietą. - Ponownie się zaśmiała, tym razem przysłaniając usta dłonią.
- Jesteś typem zazdrośnika? - zapytała po chwili Whitbread, trochę nawiązując do swojej wypowiedzi. Obróciła się bardziej w stronę Blue, by móc lepiej go widzieć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Jezu Chryste! - ciche pacnięcie otwartej dłoni o zmarszczone tak zakłopotaniem, jak i rozbawieniem niedorzecznością już nie jednej, a całej serii swoich wypowiedzi, zasygnalizowało, że Bluejay Krzyzanowski, ten orzeł intelektu, właśnie zrozumiał, jak inaczej można było interpretować jego kompletnie niewinne obietnice. Trzeba przyznać, że jak na surfera - winnego niby wykazywać się niezwykle szybkim i płynnym refleksem, tak potrzebnym wszak gdy przychodziło się człowiekowi zmagać ze spienionymi wyzwaniami rzucanymi mu przez naturę - Bluejay wykazywał się czasem średniawą błyskotliwością... No, przynajmniej gdy trzeba się było wykazać prędkością przetwarzania poznawczego, bo fizycznie - to znaczy, w oceanie - nadal doskonale sobie radził w zakresie prędkości reakcji. Inaczej jednak sprawy się miały, gdy trzeba było myśleć. Zwłaszcza w obecności... co Krzyzanowski zauważał z rosnącą konsternacją... takiej Tottie na przykład. - Zapomnij, nie było tematu! - Pięknie, znowu źle - czy tym bardziej nie brzmiał bowiem jak mało ostrożny przestępca, próbujący teraz uśpić czujność ofiary. Zachichotał, kręcąc głową do własnej nieporadności - Chyba się po prostu zamknę, co? Tak będzie lepiej dla wszystkich!
Obiecawszy Tottie chwilową choć ciszę, Blue wyprężył lekko ciało, by móc dosięgnąć tego, co skryte w schowku nad przednimi siedzeniami (to była kolejna cecha, jaką Blue wręcz wielbił w specyfice swojego samochodu - ta mnogość skrytek i zakamarków niby komnaty w rozległym pałacu, które pozwalały człowiekowi zawsze mieć to, co akurat potrzebne, pod ręką: herbatniki na przykład; albo srebrną taśmę klejącą, którą można załatać dziurę w oponie, uszczelnić rysę na desce, w podbramkowych sytuacjach użyć jej nawet jako prowizorycznego plastra medycznego albo zakleić nią usta ofiary*) i dosięgnął skrytego tam, awaryjnie, metalowego pudełka wypełnionego słodkimi wieloziarnistymi krążkami, a potem podał je pasażerce.
- Coś ty, krusz ile dusza zapragnie! Jeszcze tego o nim nie wiesz, ale Mavie - zaczął, pieszczotliwie zdrabniając imię psa - Jest nie tylko kopaczem i łamaczem serc. Działa także jak odkurzacz. I na pewno będzie ci wdzięczny za jakikolwiek okruch słodkości!
Surfer dbał o to, by jego - rosnący wszak dopiero, rozwijający się - czworonóg miał zdrową, zbilansowaną dietę raczej ubogą w przetworzoną karmę i inne ohydztwa czyhające na zdrowie czworonogów. Z drugiej jednak strony... Nie miał serca odmówić czasem psu jakiegoś mniej planowanego rarytasu - takiego jak kawałeczek herbatnika wyniuchanego na przykład na samochodowej podłodze albo jakiś skrawek ludzkiego jedzenia, cichcem podsunięty pod psi pysk w trakcie posiłku. Przecież niepodzielenie się z Maverickiem takimi drobnymi przyjemnościami byłoby jak... no nie wiem, odmówienie dziecku zwitka waty cukrowej na letnim festynie?
- Nie bardziej niż Mav, szczerze mówiąc. Albo... - zawahał się lekko - Niż zdecydowana większość członków mojej rodziny. Zresztą... chyba mam niezły fart, trafiły mi się naprawdę dość przyzwoite roczniki! - potwierdził, co oczywiście nie oznaczało, że nie zdarzało mu się czasem liczyć w myślach do dziesięciu, w obawie, że zaraz pójdzie siedzieć za roztrzaskanie zawartości jednego z tych światłych umysłów o blat szkolnej ławki - Niemniej muszę ci się przyznać, Tottie, największa zmora nauczyciela, to te wszystkie nowe technologie. Instagramy, snapchaty, tik-toki i Bóg jeden wie co jeszcze, Jezu... - aż jęknął, wyliczywszy tylko kilka z aplikacji, które dzień w dzień skutecznie rozpraszały mu uczniów - Gdybym mógł, powywalałbym im wszystkie te telefony przez okno. Albo przynajmniej konfiskował na czas zajęć.
Prowadząc rozmowę z Tottie, Blue początkowo nawet nie zauważył, że znajdują się już na granicy przedmieść. Jechał na pamięć, kierowany raczej instynktem niż skupieniem, nawigując się za pomocą wspomnień z młodości, a nie pikaniem GPSu. Skupiska domków jednorodzinnych zaczęły się przerzedzać, w ich miejscu na horyzoncie wykwitać poczęły połacie zieleni i brązu.
- Hmm? - minimalnym wyrażeniem werbalnym potwierdził, że nie tylko słucha opowieści dziewczyny, ale też jest jej treścią zaintrygowany. Pytanie o zazdrość nieco go zaskoczyło, ale też skłoniło do krótkiej refleksji. Przed nią jednak przyszła pora na okrutny automatyzm, niekontrolowany ruch myśli w stronę pulsującego punktu oznaczonego jaskrawą literą "R". R jak Roderick Crane. I drugą: "F". F jak Florence. Blue cmoknął krótko, nieświadomie, irytując się nieposłuszeństwem własnych myśli. Obiecał sobie przecież, że nie będzie się zapędzał w te rejony. W snach, na jawie, wszystko jedno. Trochę tak, jakby sam ze sobą podpisał jakiś pakt - cyrograf może? - odnośnie tego, co w jego jaźni miało być tabu. I jakie były tego efekty? No, cholera. Wystarczyło jedno krótkie pytanie o zazdrość - pytanie jak wyzwalacz, jak lont dynamitu - by cały klucz myśli pofrunął w stronę bolesnych wspomnień o tym...
...co się miało, ale utraciło.
- Dobre pytanie, gorzej z odpowiedzią. W sumie...- odchrząknął krótko, zastanawiając się, czy to już pora na wyznania tego kalibru - Wiesz, Tottie, w sumie nie mam jakiegoś wybitnego doświadczenia w kwestii bycia w długich związkach. To pewnie jedna z wad... - lub zalet, podpowiedział mu umysł, zależy z której strony na to spojrzeć - Takiego nomadycznego stylu życia. A z kolei poza związkiem chyba raczej nie miałbym... - jaj... - Tupetu... By uzurpować sobie prawo do bycia zazdrosnym o kogoś, kto w żaden sposób się do niczego przede mną nie zobowiązywał. Jeśli to wszystko ma jakiś sens - zaśmiał się krótko, zauważając, że znów plącze się w słowach. Trzymanie ich na uwięzi nie było wcale łatwe tak na co dzień, a w obecności Tottie - jak się właśnie okazywało - stanowiło wcale nie mniejsze wyzwanie. Zwłaszcza, że teraz umysł Blue, kompletnie o to nieproszony, począł mu serwować wizje roztańczonej Whitbread - kaskada rudych włosów rozfalowana ruchem, mięśnie łydek napięte w niskim obcasie na podbiciu... - prowadzonej w jakimś tangu czy innym walcu przez innego faceta. I to z jaką kobietą... - Serio? Często macie taki przypływ zdesperowanych tancerzy przed walentynkami? I co, przychodzą sami? Bez partnerek?
No, Blue... to jak to było z tą zazdrością?


*wybacz mi, ale ten post sam się prosi :D

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmarszczyła brwi, zmrużyła oczy i mruknęła pod nosem, co zdawało się sygnalizować rozpoczęcie intensywnego procesu myślowego.
- Może jednak powinnam te okruszki zachować, by rzucać po drodze i dzięki temu znaleźć ścieżkę do domu? - wypowiedziała na głos swoje myśli, nawiązując do przygód Jasia i Małgosi tego, jak dzieciarnia broniła się przed porzuceniem w lesie. - Chociaż to chyba zawodny sposób, bo te wszystkie ptaszki i inne wygłodniałe dzikie stworzenia… - kontynuowała, przykładając palec do dolnej wargi, by przybrać jeszcze bardziej myślicielską pozę. Ten teatrzyk, który odgrywała, był niczym innym, jak droczeniem się z Bluejay’em, na którego w końcu zerknęła, by sprawdzić, czy uwierzył w te jej poważne rozważania i plany, co do herbatnikowych odpadków. Z trudem pohamowała parskniecie śmiechem. Zwinęła dłoń w piąstkę i kilka razy lekko szturchnęła go w ramię, szeroko się przy tym uśmiechając. - Żaaartuję! Nie mogłam się powstrzymać po tej twojej wcześniejszej reakcji - wyjaśniła, przyciągając ręce do siebie, gdzie już rozprostowane dłonie ułożyła wygodnie na udach. Na nich to skupiła wzrok, bezmyślnie przyglądając się swoim palcom. - Mów do mnie, proszę. Masz zbyt wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia, więc nie chciałabym stracić żadnej okazji - dodała, kiwając głową na potwierdzenie tych słów.
Gdy już nie pierwszy raz Blue wspomniał o Mavericku, Tottie coraz bardziej chciała się dowiedzieć jak w ogóle stał się właścicielem tego czworonoga i czy przypadkiem nie jest to jakiś nabytek z odległych, mocniej nasłonecznionych zakątków świata albo innego podwodnego królestwa, które w jednej z fal ukryło uroczego psiaka, którego Krzyzanowski zdjął jej grzbietu. Musiało to jednak poczekać, bo dobór słów blondyna ponownie rozbawił Tottie, więc znów wnętrze vana wypełniło się jej śmiechem.
- Przepraszam… Ale tak zabawnie zabrzmiały te roczniki. Od razu skojarzyło mi się z jakimiś długo leżakującymi winami albo kultowymi samochodami. Nie wiem, czy to miałoby cokolwiek wspólnego z cierpliwością… Chociaż może? - skwitowała, przykładając wierzch dłoni do policzków, które lekko się zarumieniły od tej rozprzestrzeniającej się wesołości. Whitbread uznała, że może też najwyższa pora trochę się rozebrać, bo mimo rozpiętej kurtki, czuła, że robi się jej coraz cieplej. Zsunęła więc z ramion kurtkę, trochę się szamocząc by wyplątać rękawy, które jak na złość podwinęły się pod pasem, uniemożliwiając całkowite odrzucenie wierzchniej warstwy. Dalej nie spostrzegła, że błękitny sweter w warkoczykowe sploty wywinięty jest na lewą stronę. - A czego uczysz? Bo może dlatego korzystają, że chcą przekazaną przez ciebie wiedzę puścić dalej w świat - skomentowała gdzieś w międzyczasie Tottie. Popatrzyła przy tym na Blue, zastanawiając się, czy w ogóle przeszło jej przez myśl, że mógłby być nauczycielem.
Długo nad tym nie myślała, bo kwestia zazdrości okazała się o wiele wdzięczniejszym tematem do obserwacji. Rudowłosa uniosła brwi, po czym szybko je ściągnęła, chyba nie do końca dowierzając temu, co mówi Krzyzanowski.
- Oj, coś mi się wydaje, że nie jesteś ze mną do końca szczery - wytknęła mu, unosząc przy tym palec do góry, by po chwili związać ręce na piersiach, spoglądając przy tym na mężczyznę spode łba. - Miałam niedawno okazję poznać twoją miłość, Bluejay i coś mi się wydaje, że to nie jest krótka znajomość… - powiedziała, wciąż starając się utrzymać trochę naburmuszoną minę. Rysy jednak wkrótce złagodniały, a kąciki ust podjechały ku górze w delikatnym uśmiechu. - A ocean? Mówi ci to coś? - zapytała, przekręcając głowę, by pod innym kątem popatrzeć na blondyna. - Biada temu, kto próbowałby zawalczyć z nią o numer jeden. Czyż nie? - dodała zaczepnie, gotowa przyznać się do porażki we wnioskowaniu, jeśli nie miała racji w tej kwestii. W końcu niewiele znała surfera, więc trochę oceniała go przez pryzmat swoich doświadczeń, co niekoniecznie mogło mieć odzwierciedlenie także w jego rzeczywistości.
Zaśmiała się, kiwając twierdząco głową.
- Bez, bez. W końcu chcą swoim drugim połówkom zrobić niespodziankę - przyznała z pewną bezradnością, bo uświadamianie, że może nie był to najlepszy pomysł wydawało się bezcelowe, w końcu kto bogatemu zabroni. - Nie bądź dla nich tak surowy - dodała z uśmiechem. - Doceniam, że chcieli zrobić coś innego, niż pójście na czekoladkową łatwiznę. - Wzruszyła ramionami i zapatrzyła się przed siebie, z zainteresowaniem przyglądając się zmieniającemu się krajobrazowi. - Kto by pomyślał, że dopiero wyjechaliśmy ze Seattle...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Uwierz mi, czasami naprawdę głęboko żałuję, że jedyne roczniki z jakimi mierzę się w pracy, to te klasowe... - żachnął się, choć nie bez rozbawienia; teraz jemu z kolei ostatnie użyte przez się słowo skojarzyło się z Guizotem i Marksem, walką klas i marnym żywotem proletariatu. Nie miał jednak zamiaru zanudzać dziewczyny refleksjami, rodzącymi się w tej jego ekscentrycznej głowinie wskutek wielu godzin spędzonych na samotnych lekturach tekstów nader-ambitnych i, zwykle, mocno przeintelektualizowanych. To nie tak, że wyglądała mu na kogoś, kto nie byłby jego przemyśleniami zainteresowany lub zwyczajnie nie zrozumiałby ich treści. Miał po prostu poczucie, iż naprawdę znajdą więcej ciekawych tematów - takich, które zaangażują i porwą obydwie strony, a jemu pozwolą na nieco lepsze poznanie rudowłosej towarzyszki - niż proces wzajemnego spychania się z drabiny społecznej przedstawicieli różnych jej poziomów. - A o ile przyjemniejsze byłyby długie przerwy, gdyby "roczniki" w pracy nauczyciela oznaczały na przykład długo dojrzewającego merlota... - rozmarzył się, pozwalając, by na rozprężoną dobrym nastrojem twarz wkradł się na moment wyraz absolutnej błogości.
Wbrew temu, jakie mógł robić teraz wrażenie, Blue wcale nie był szczególnie zapalonym koneserem napojów wysokoprocentowych. Po pierwsze - surfowanie na kacu nie należało do jego największych pasji; po drugie - za dobrze widział, nawet obserwując to zjawisko z dużej (bo obejmującej kilka kontynentów...) odległości, co utrata kontroli nad piciem może zrobić z człowiekiem i w jak zaskakująco szybkim tempie. A fakt, że uczył się tej zależności na przykładzie własnej matki, starszego brata, i mającej potencjalnie pójść w ich ślady najmłodszej siostry, stanowił dla Blue ekwiwalent spotkania z kubłem zimnej wody.
Co oczywiście nie znaczyło, że nie doceniał smaku wytrawnego wina, długo leżakującego w obłościach dębowych czy akacjowych beczek, poskrywanych przed światem i światłem w chłodzie tradycyjnej piwniczki...
Odchrząknął, powracając myślami do chwili obecnej - za kierownicę, w drodze na piknik, na którym miało mu być danym raczyć się co najwyżej gorącą herbatą (nie, żeby miał coś przeciwko!).
- Geografii i biologii, tego pierwszego "na pełen etat", jeśli to w ogóle adekwatne określenie, tego drugiego - gdy potrzeba zastępstwa. Choć muszę ci się przyznać, Tottie, że gdyby to ode mnie zależało, chyba wolałbym, aby było na odwrót. Ale w
Ballard szukali akurat geografa, ten ostatni miał chyba załamanie nerwowe... A ja potrzebowałem się gdzieś zaczepić. Tak się zaś składa, że w Indonezji studiowałem i nauki przyrodnicze i pedagogikę. A jak już powiedziałem, to znaczy, na rozmowie kwalifikacyjnej, że znam nazwy wszystkich stolic wszystkich krajów świata... -
Co zresztą nie było wcale kłamstwem; nauczył się ich kiedyś z nudów podczas długiego lotu, a zwyczaj uspokajający powtarzania ich w myślach podczas surfingu na wyjątkowo trudnej fali, tylko tę wiedzę później utrwalił - To było jak gwóźdź do mojej belferskiej trumny, nie dali mi wyboru!
W innych okolicznościach, w swojej wrodzonej skromności i raczej niewielkiej wylewności, Bluejay pewnie nie rozgadałby się o sobie aż do takiego stopnia. Zazwyczaj wolał słuchać niż mówić, czuł się wtedy pewniej, bezpieczniej. Niedawne zapewnienie padające ze strony dziewczyny - ba, nawet nie zapewnienie, a prośba, by mówił - jakoś jednak złagodziły wpływ jego uwarunkowań. I, nim się zorientował, paplał może nie jak najęty... Jednak z pewnością o wiele bardziej otwarcie niż zazwyczaj, zwłaszcza podczas spotkań z nieszczególnie (jeszcze?) dobrze znanymi sobie osobami. Coś w zachowaniu Tottie sprawiało jednak...
Że chciał do niej mówić. Chciał jej słuchać. Chciał na nią patrzeć i chciał odbierać delikatne wibracje jej perlistego śmiechu, gdy zanosiła się nim w reakcji na kolejne niedorzeczne skojarzenie lub zabawny komentarz.
A także chciał... Tak bardzo chciał...
Powiedzieć jej, że założyła sweter na lewą stronę! Uznał jednak, że przytrzyma tego asa w rękawie jeszcze przez jakiś czas - musiał mieć w końcu jakąś tajną broń w tym pojedynku na drobne przytyki i zaczepki.
- Hm? - zainteresował się, początkowo lekko skołowany enigmatycznym stwierdzeniem rudowłosej. On? Nieszczery? On? Posiadający jakąś wielką miłość, o której - najwyraźniej - istnieniu sam nie wiedział? Czyżby Tottie była nie tylko tancerką, ale także przepowiadaczką przyszłości? Czarownicą zdolną do wdarcia się w najskrytsze warstwy podświadomości byle śmiertelnika, żyjącego w cudownej i żałosnej jednocześnie nieświadomości jej mocy? Zmarszczył lekko nos, przyglądając się dziewczynie z zaciekawieniem, a potem, gdy wyjaśniła co miała na myśli, uniósł lekko głowę i pokiwał ją w powolnym, myślicielskim niemal wyrazie. "Ach, a więc to masz na myśli!" - zdawała się mówić tak postawa ciała, jak i wyraz mimiczny Bluejay'a, przechodzącego właśnie małe olśnienie za kierownicą vana. Nie dało się ukryć, że diagnoza Tottie była nader trafna - aż dziw, że nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, by spojrzeć na sprawy w taki właśnie sposób...
- Chyba masz rację - rzekł, zagryzł lekko dolną wargę, a potem postanowił jednak się poprawić: - Nie, daj mi to sparafrazować. Na pewno masz rację, Tottie. Chociaż z drugiej strony...
Nie było innej możliwości, niż organiczny wręcz przymus aby w tej chwili pomyśleć o Florence. I Sunny. Florence i Sunny, Sunny i Florence. Dwóch kobietach, które w jego życiu miały... czelność? moc? by stanąć pomiędzy nim, a Oceanem - budzącym tak podziw, jak i respekt olbrzymem, w indonezyjskim określanym słowem "Laut", w Sanskrycie nazywanym Samudrą. I... zastanówmy się, Bluejay - jak to się skończyło? Kogo w końcu wybrałeś? Przy kim wytrwałeś? Przy kobietach pięknych i wrażliwych i czułych i, tak bardzo ludzko, nieidealnych i zmagających się z własnymi demonami? Czy przy lazurowym tytanie nieznającym pojęcia dobra i zła, wierności i niewierności, przyzwoitości i jej braku...?
- Prawda? - nawiązał do przepełnionych, jak mu się wydawało, rosnącym zachwytem słów pasażerki - Często zapominam jak tu pięknie, dobrze jest sobie czasem przypomnieć. Wiesz, jak to mówią: "cudze chwalicie, swego nie znacie". Zawsze ciągnęło mnie do palem i złotego piasku, do lian, strelicji i bananowców... A tymczasem tu, na wyciągnięcie ręki, kraj ojczysty serwuje nam takie widoki - zaśmiał się cicho, podążając za spojrzeniem Tottie i natrafiając na coraz dzikszy, coraz zieleńszy płat rozciągającej się przed nimi przestrzeni. Niedługo mieli znaleźć się na miejscu - Swoją drogą, w zasadzie dopiero teraz uświadamiam sobie, że obydwoje jesteśmy nauczycielami! - zauważył, lekko zaskoczony tą nową refleksją - To coś, co zawsze chciałaś robić? Czy też za czasów dzieciństwa miałaś jakieś inne pomysły na karierę?
Sposób, w jaki Tottie mówiła - czy raczej nie mówiła - w czasie teraźniejszym o żadnych innych członkach rodziny z wyjątkiem siostry, coraz mocniej wzbudzał ciekawość Bluejay'a względem życiowej sytuacji i wcześniejszych doświadczeń dziewczyny.. Na razie jednak tylko na semi-świadomym poziomie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

O ile przy pierwszym zdaniu rudowłosa odwzajemniła uśmiech Bluejay’a (choć może dobrze że nie podzielił się swoimi myślami, bo Tottie raczej niewiele mogłaby powiedzieć w tej kwestii, niewątpliwie zbierając niechlubne punkty jako ignorantka), o tyle już pod koniec drugiego kąciki ust Whitbread opadły. Czym był merlot? Nazwa jakoś dziwnie kojarzyła jej się z rybą, a patrząc na błogość, która złagodziła rysy Krzyzanowskiego i pamiętając o tym, co mówił o czekoladzie, Tottie wydedukowała, że raczej nie ma to nic wspólnego z żywym stworzeniem. Więc… alkohol? Uch, dziewczyna dobrze wiedziała, że to kolejny temat, z którym nie była za pan brat, przez co nieraz okazywała się wdzięcznym obiektem do podśmiechiwania, gdy próbowała nie być gorsza od towarzystwa i zamawiała drinka, który wykręcał jej piegowatą buźkę w nijak dającym się ukryć grymasie. Zdecydowała się więc przemilczeć tę kwestię, mając nadzieję, że nie przyjdzie jej zbyt długo pozostawać w ciszy, której przecież tak nie lubiła.
Whitbread otworzyła szerzej oczy, słysząc o nauczycielskiej profesji blondyna.
- Wow! Geografia i biologia… Z takim dorobkiem i doświadczeniem, to ty musisz mieć ze sto lat, Blue. Całkiem nieźle się trzymasz jak na tak wiekowego człowieka! Pewnie ta sól cię dobrze zakonserwowała - zażartowała, przyswajając sobie z jak wszechstronnym nauczycielem ma do czynienia. - Kiedy wyjechałeś? Skoro pamiętasz, że koło Seattle są fajne miejsca na piknik, to raczej nie mogłeś mieć kilku lat - stwierdziła Tottie, marszcząc brwi, gdy próbowała dokonać jakichś kalkulacji, ale to nie było takie proste, bo równanie miało zbyt wiele niewiadomych, a nawet gdyby znała ukryte liczby, to i tak matematyka nagle nie stałaby się jej konikiem.
Chwilowy triumfalny uśmiech, który przeciął wargi rudowłosej, szybko zmiękł, zatrzymując ledwie odrobinę poprzedniego blasku. Ewidentnie brakowało w tej minie przekonania, tak jak i w uznaniu, że Whitbread musi mieć zawsze rację. Prędzej tak Tottie pomyślałaby o Aurze i upodobaniu siostry, by to jej było na wierzchu.
- Chyba nie lubię mieć racji, więc podoba mi się twoja pierwsza myśl. Ta bez poprawki. Chociaż druga strona też daje nadzieję, że mogę jednak się mylić - skomentowała, zwracając się w kierunku mężczyzny, by przez chwilę lepiej mu się przyjrzeć, ale bez żadnych podtekstów, czy innych prób wniknięcia w umysł pod kątem próby złamania jakiegoś szyfru, który dokończyłby zerwaną myśl, a jedynie po to, żeby twarz Krzyzanowskiego stała się jej bardziej znajoma. Dlatego też, o ile została na tym przyłapana, nie uciekła wzrokiem, a uśmiechnęła się do Blue przyjaźnie.
Niby z pozoru niewiele różnił się szmaragd mijanej roślinności od tej, którą Whitbread widziała w przydomowej okolicy albo gdy skracała sobie rowerem drogę przez park. Ale ta zmiana pogody, inne towarzystwo, może też data sprawiały, że widoczki były naprawdę urokliwe i gdyby nie ryzyko, że wypuści się ciepełko, którym przepełnione było wnętrze Bluemobilu, to z rozmachem otworzyłoby się okno, wpuszczając do środka powiew tego piękna.
- Może dopiero po powrocie docenia się wiele rzeczy? - zapytała, ale szybko pokręciła głową. - Zresztą, co ja tam wiem. Moje powroty na pewno mają mniejszą skalę niż twoje, więc te moje mądrości nie mają odzwierciedlenia. Bo chyba trudno porównać powrót do ciepłego łóżka po chłodnym męczącym dniu, do jakiejś odległej eskapady powtórzonej po latach? - Uśmiechnęła się z politowaniem do samej siebie, że próbuje jakkolwiek mierzyć się z blondynem, nie mając choć naparstka jego obycia ze światem i innymi kulturami. Nie chciała sobie tym jednak teraz zawracać głowy, bo to obciążone było ryzykiem zepsucia humoru, a to bynajmniej nie było wskazane podczas tego spotkania.
Zresztą kolejna kwestia skutecznie nadała nowy tor myślom rudowłosej.
- Właściwie to… nie. Trochę to wyszło przy okazji, bo miałam w sobie tak dużo pasji, że chciałam też przekazywać ją innym, a dodatkowo… cóż… potrzebowałyśmy pieniędzy - powiedziała, starając się nie wstydzić wyborów, jakich dokonała. - Lubię dzieci, w ogóle pracę z ludźmi, więc to ułatwiło sprawę - dodała z uśmiechem. - Myślę, że największym wyzwaniem dla mnie, byłoby ocenianie. Cieszę się, że taniec - nie licząc turniejów - nie podlega jakiejkolwiek punktacji - przyznała z ulgą. - Ty nie masz z tym problemów?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- A, dziękuję! - roześmiał się szczerze, w tym samym czasie skręcając płynnie kierownicę by zjechać ze stanówki w jedną z bocznych dróg. Coraz ściślejsza ściana obrastającej pobocze gęstwiny zapowiadała, że zbliżali się do celu, a migające co jakiś czas za oknem samochodu tabliczki ze strzałkami i nazwą parku narodowego tylko utwierdzały surfera w uspokajającym przekonaniu, że jednak nie pomylił drogi (a było to przecież, po tylu latach, całkiem prawdopodobne! - Ale nie, to nie sól. To wszystko ta wegańska dieta. Żadnych konserwantów, owoce, orzechy i strączki. I energia słoneczna - zareklamował, zupełnie jakby parał się pracą dla jakiegoś koncernu produkującego wyłącznie sojowe zastępniki mięsa. - A także ofiara z rudowłosych dziewcząt składana czasem diabłu nad brzegiem jeziora... - dodał, nim zdążyłby zatamować ten potok dość specyficznego jednak poczucia humoru. Naprawdę nie winiłby Tottie gdyby kazała mu się teraz natychmiast odwieźć z powrotem do miasta... Miał jednak nadzieję, że tego nie zrobi. I to bynajmniej nie dlatego, że nad brzegiem Reflection Lake czekał na nich spragniony ciepłej posoki szatan. Z tym jegomościem Blue na szczęście się nie trzymał - Ale nie mów nikomu, okay? Narobiłabyś mi kłopotów!
Przez pewną chwilę dokonywał w głowie prostej, acz dokładnej kalkulacji. I - jak zawsze w takich momentach - nie mógł uwierzyć w treść własnej metryki. Nadal, choć zdarzały się poranki, że łamało go w kościach i treningi, podczas których orientował się, że nie może już biec aż tak szybko jak jeszcze te cztery lata wcześniej, jakoś nie potrafił poczuć się na swój wiek. Zupełnie, jakby jakaś magiczna siła uwięziła go w dwudziestym pierwszym roku życia.
- Dziewiętnaście - jęknął z lekkim niedowierzaniem - To znaczy... Miałem dziewiętnaście lat gdy opuściłem Seattle na zawsze. Czy też raczej gdy wydawało mi się, że to właśnie robię - zluzował drążek zmiany biegów, pozwalając, by Bluemobil toczył się łagodnie w dół szerokiej leśnej ścieżki prowadzącej na dziki parking - To było siedemnaście lat temu. Szmat czasu, jakby się nad tym lepiej zastanowić... A jednak powiem ci, że minęło jak z bicza strzelił. Może po prostu na innych kontynentach czas też płynie jakoś inaczej?
A może nie. Może wręcz przeciwnie. Może czas płynął tym dziwniej, im bliżej człowiek znajdował się własnego domu...?
Być może blondyn trochę się zapędzał w tych swoich dywagacjach. Cóż mógł jednak poradzić na fakt, że w obecności płomiennowłosej pasażerki czuł się po prostu na tyle swobodnie, by pozwolić swojemu umysłowi błądzić, zataczać coraz to szersze koła, obejmować coraz to bliższe sercu tematy? I czemuż miał się przed tym tak naprawdę powstrzymywać?
Gdyby szukał tylko jakiejś przyjemnej, lecz płytkiej i jałowej relacji, pewnie w ogóle nie zaproponowałby Whitbread tego pikniku.
- A wiesz co... - zaczął dość ostrożnie, bardzo nie chcąc, by zdanie, które zamierzał zaraz wypowiedzieć zabrzmiało tak, jakby wymądrzał się i wywyższał; on, wielki filozof i globtroter, tłumaczący świat Małej Tottie. Nie. To absolutnie nie leżało w jego intencji - Nie zgodzę się. Myślę bowiem, Tottie, że wszystko jest relatywne. Więc przejście dwóch przecznic w drodze z pracy do domu po męczącym dniu i zanurzenie się w cieplutkiej pościeli może mieć dla kogoś tak samo duże znaczenie, jak powrót po latach tułaczki do ojczystego kraju dla kogoś innego. Jeśli nie większe! - Nie chciał mędrkować. Zależało mu po prostu, by dziewczyna odczuła, że bynajmniej nie uważa jej doświadczeń za mniej istotne czy cenne, tylko dlatego, że nie nosiła w paszporcie równie wielu pieczątek i wiz co on. Głęboko wierzył, że wcale nie trzeba było być jakąś imitacją Indiany Jones'a aby mieć o czym mówić, o czym myśleć, co czuć.
I czym się dzielić.
- Z ocenianiem? - Musiał się chwilę zastanowić - Dobre pytanie! Wyobraź sobie, że ostatnio dyrektor liceum zawołał mnie na dywanik. I solidnie objechał, nie mówię, że niezasłużenie. Otóż okazało się... - surfer zachichotał cicho - Że za rzadko sprawdzam i oceniam wiedzę moich uczniów! A ja, widzisz, po prostu o tym zapominam. Czy raczej... nie bardzo rozumiem jaki jest niby cel w stawianiu tych wszystkich czwórek czy szóstek. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie w... no wiesz. Prawdziwym życiu.
W tym mniej więcej momencie pod kołami samochodu zachrzęściły drobne kamyki i grudki ziemi - niemożliwy do przeoczenia znak, że chyba znaleźli się na miejscu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Pssst, czy ty właśnie mi zdradziłeś sekret swojej długowieczności? - zapytała Tottie, odrobinę nachylając się w stronę blondyna, by mógł lepiej słyszeć jej konspiracyjny szept. - Tak całkowicie za darmo? Niemożliwe! - stwierdziła, z niedowierzaniem kręcąc głową… i jak się okazało miała rację, bo gdy Blue kontynuował, dowiedziała się o ofierze z ognistowłosych i to jeszcze składaną nad brzegiem jeziora! Musiała przyznać, że to mu się udało i rzeczywiście mogło przestraszyć. Ale nie ją! JUŻ nie. Podejrzliwość względem mężczyzny została dawno w tyle i Tottie nie zaprzątała sobie nią głowy, obracając w żart te rzekome pakty z diabłem, które mogłyby pozbawić ją życia. Nie dziś. Ten dzień zaczął się zbyt dobrze, by go tak szybko stracić.
- Czułam, że musi być w tym jakiś haczyk - stwierdziła pstrykając palcami. - Ta taśma, którą trzymasz w schowku też nie znalazła się tu przypadkiem, co? - Ruchem głowy wskazała miejsce, skąd chwilę wcześniej Krzyzanowski wygrzebał herbatniki. - Ech, że też nie miałeś z kim zawierać tych konszachtów. Na dodatek zdążyłam cię już polubić... Co za pech! - dodała z westchnieniem. Gdyby nie śmiejące się oczy Whitbread, to może nawet wypadłaby przekonująco w odgrywaniu roli cierpiętnicy pogodzonej ze swym marnym losem, który zdawał się być przesądzony, gdyż zbliżali się do celu.
Sama nie wiedziała, czy w głównej mierze zaskoczyła ją różnica wieku (nietrudno było już ją wyliczyć, mając potrzebne ku temu dane), a której jakoś zupełnie nie odczuwała w towarzystwie Bluejay’a; czy bardziej ramy czasowe, które wytyczył mężczyzna dla Seattle i reszty świata podbitej jego wojażami. I choć na początku ta nieobecność surfera wydawała się rudowłosej naprawdę długa i znacząca, gdy dotarło do niej, że właściwie w Renton nie była od przeszło jedenastu lat… zupełnie inaczej spojrzała na nieubłaganie mijający czas.
- Tak wiele rzeczy wydaje się, jakby były wczoraj. Ciągle się na tym łapię, jak próbuję coś umieścić na osi czasu i nagle okazuje się, że minęło znacznie dłużej, niż zakładałam. To jest jakaś magia - odparła melancholijnie, gapiąc się bezcelowo w gęstniejący drzewostan.
Nie obruszyła się, nie protestowała, ani nie przekopywała umysłu, by zgromadzić jak najlepsze argumenty do polemiki albo raczej przepychanki w grze pod tytułem: kto ma rację. Lekko pokiwała głową, przyswajając sobie stanowisko blondyna - nie tylko dla zasady, by nie robić niepotrzebnych spięć, ale kiedy jeszcze raz to sobie na szybko przeanalizowała, to wydawało jej się, że jest coś w tym, co mówi Krzyzanowski.
- Chyba podobnie jest z sukcesem, prawda? Jednemu wystarczy przeżycie dnia bez potknięcia się o własne sznurówki, a inny dopiero czuje się zwycięzcą jak pokona wszystkich rywali i zgarnie główną nagrodę - odezwała się po chwili, dokładając od siebie refleksyjną cegiełkę, z której może nie powstanie ogromna budowla, ale pozostanie choćby kamień węgielny pod jej fundamenty.
Zaśmiała się, w pewnym sensie dumna, że tak trafiła z tym pytaniem, że dzięki niemu dowiedziała się kolejnej rzeczy o Blue i dodatkowo dostrzegła podobieństwo w sposobie patrzenia na ocenianie.
- Niskie stopnie podobno motywują. Przyznam szczerze, że rzadko spotykałam ludzi, których faktycznie zachęciły do poprawy, a nie załamały. Trudno jest jedną kartkówką czy odpowiedzią na lekcji sprawdzić, co ktoś ma w głowie i czy faktycznie, tak jak mówisz, jakkolwiek będzie to umiał wcielić w życie.
Widząc, że warkot silnika ustał, Tottie zaczęła majstrować przy pasie, by móc wkrótce puścić Bluemobila. Była jeszcze jedna kwestia, która nurtowała ją w związku z poprzednim tematem. Zerknęła na surfera, przygryzając przy tym wargę. Widać było, jak łobuzerskie iskierki mignęły jej w oczach, nim podjęła próbę zagajenia.
- Przepraszam, ale muszę o to zapytać: często lądujesz na dywaniku? - Posłała w stronę blondyna zaczepny uśmieszek. - Czy to był twój debiut? - dodała, krążąc zaciekawionym spojrzeniem po twarzy Blue.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli Bluejay'owi - z natury podchodzącemu do życia raczej z beztroską niż przesadną, neurotyczną dbałością o to, co, kiedy i jak się powie oraz zrobi, a także jak wpłynie to na sposób, w jaki spostrzega nas otoczenie - w pierwszych minutach spotkania z Tottie towarzyszył najbledszy choćby cień tremy czy napięcia, to teraz, w wyniku tej żartobliwej słownej przepychanki, nie pozostał po nich nawet ślad. Surfer czuł, że (i tak nikłe już) resztki jakiegokolwiek napięcia opuszczają jego barki i ramiona, rozpływają się jak mgła ustępująca spotkaniu z pierwszymi promieniami świtającego słońca.
Okay - radosny tętent myśli rozchodził się echem po jego umyśle - a więc nie mylił się. Mógł wyluzować. Mógł zapomnieć o jakiejkolwiek konieczności krygowania się, skrupulatnego dbania o to, czy jego ust nie opuści przypadkiem słowo zbyt ryzykowne, zbyt dwuznaczne. Mógł być sobą. Bluejay'em Krzyzanowskim. Blue. Z całym tym jego ryzykownym momentami, czasem pokracznym czy niedorzecznym poczuciem humoru. Z lubością do gier słownych, do wyrażeń wieloznacznych, do sentencji nie tyle o dwóch dnach, co o piętnastu. Zaczepnym, czasem uszczypliwym - ale nie złośliwością mającą na celu zranienie drugiej strony, co raczej rzucenie jej kolejnego wyzwania w niewinnym słownym sparingu.
Prawdziwym Blue.
True, true Blue.
- Ooops! Cholera! - w udawanym popłochu uniósł dłoń do rozciągniętych rozbawieniem ust jakby właśnie zdał sobie sprawę, że oto zdradził Tottie prawdziwy cel ich dzisiejszej wyprawy - Wybacz mi Tottie, wiesz co to oznacza... Skoro ci to powiedziałem... To obawiam się, że będę musiał... - Pociągnął, sięgając po typowy, filmowy cytat, pogróżkę i obietnicę jednocześnie, traktującą o niechybnym i tragicznym końcu ich wspólnej przejażdżki - Uczynić cię wspólniczką w zbrodni! Tym bardziej, że mówisz, że zdążyłaś mnie polubić... - podkreślił przekornie, żartobliwie chełpiąc się tym komplementem (choć i w istocie zanotował go sobie prędko gdzieś między jednym zwojem mózgu, a drugim, czując, jak jego ego, nieprzesadnych rozmiarów, choć i niemałe, pręży się dumnie i rozkosznie niczym grzejący się w słońcu kot dachowiec) - Co zazwyczaj jest chyba atutem, jeśli zakłada się z kimś wspólną działalność!
Cokolwiek miało to oznaczać - czy to po prostu więcej wycieczek w duecie, czy raczej wspólne polowanie na Bogu ducha winne ofiary...
Spodobało mu się, że Tottie nie przyjmuje na siłę roli adwokata diabła - tak, na przykład, jak w tej chwili z pewnością zrobiłby to jego brat lub, co gorsza, matka. Tak długo bowiem, jak Blue uwielbiał słowne potyczki, niewinne pojedynki wzmacniające nie tyle siłę muskułów, co moc intelektu, to jednak doceniał zdolność do przyznania tej drugiej stronie racji - bez walki, honorowo, jeśli jej poglądy w pewnym choć stopniu pokrywały się z naszymi własnymi.
- Są też tacy, dla których sukces jest niczym taki... Znikający punkt, wiesz co mam na myśli? Jak pustynna fatamorgana, która rozpływa się w powietrzu gdy tylko wyciągnąć po nią rękę. Zawsze chce się więcej, nawet, jeśli jeszcze chwilę wcześniej człowiek myślał, że to już to, że więcej się nie da- westchnął; Tottie mogła teraz, i pewnie nie bez podstaw, zacząć przypuszczać, że wypowiedź Blue nie jest dywagacją wyłącznie teoretyczną, ale i próbą zamknięcia w słowach własnego doświadczenia. Zamyślił się na sekundę, ale zaraz wybił z tego stanu. Nie, to jeszcze nie był moment na przemyślenia tak głębokie, zwierzenia pochodzące z samego dna poturbowanego trochę - nie tylko przez fale, ale i przez życie, po prostu - serca.
- Sorry! naprawdę nie planowałem brzmieć jak Paulo Coelho! - żachnął się zaraz ze śmiechem, w mig powracając do mniej poważnego tonu pogawędki.
To nie tak, że czułby się niekomfortowo, wkraczając na obszary bardziej intymne, bliższe tym najdelikatniejszym tkankom duszy, ramię w ramię z rudowłosą towarzyszką. Nie chciał się jednak spieszyć - mieli przecież czas, prawda? Słońce zdążyło ledwie usadowić się w zenicie, wsparte o puchaty obłok samotnej chmurki.
Tak. Mieli czas.
- A jak myślisz? - postronny obserwator mógł odnieść teraz wrażenie, że figlarne iskierki przeskoczyły z tęczówek Tottie do tych należących do surfera. Tym razem pozwolił jej samodzielnie uporać się z pasem, tylko raz czy dwa kontrolnie rzucając okiem w stronę klamry na wypadek, gdyby walka z nią stała się jednak dla dziewczyny wyzwaniem zbyt frustrującym - Mówią, że zasady są po to, żeby je... - wysiadł z samochodu, a potem zabrał się za wypakowywanie całkiem przyzwoicie zorganizowanego zestawu, na który składał się termalny kosz piknikowy, zwinięta w rulon karimata przypięta pod plecak i jeszcze parę innych drobiazgów mających usprawnić ich dzisiejszą eskapadę (i żadnej srebrnej taśmy klejącej, słowo!) - naginać, powiedzmy. A tak serio, to to był mój pierwszy raz. W roli belfra, ma się rozumieć. Co innego, jeśliby wrócić do czasów, w których znajdowałem się przodem, nie tyłem do tablicy... - powiedział, nawiązując do pozycji, jakie uczniowie i nauczyciele zajmowali względem kredowych płyt - Wtedy sprawy miały się trochę inaczej. Ale i tak nie mogę się równać z moim starszym bratem, który na dywaniku siedział chyba częściej, niż w ławce... - rzucił, nie bez pewnego rozrzewnienia ogarniającego go na wspomnienie o czasach, w których to Lake i on nie byli jeszcze swoimi wzajemnymi wrogami numer jeden... - A ty, Tottie? Jakoś trudno mi sobie wyobrazić cię w roli szkolnego łobuza!
Choć marchewkowy kolor jej włosów, jakby żywcem wyjęty z opowieści o Pippi Pończoszance - jeśliby pójść stereotypowym skojarzeniem - mógł sugerować coś innego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Im dłużej Whitbread przebywała w towarzystwie Bluejay’a, tym bardziej doceniała, że podłapał pomysł nietypowego spotkania, dzięki temu dając jej większą swobodę; siedzenie przy stoliku naprzeciwko siebie przez kilka godzin wiązało się między innymi z pilnowaniem, by przez ten czas zbyt często nie uciekać wzrokiem, co bynajmniej nie pozwalało wyluzować w stu procentach. Krzyzanowski stwarzał jednak warunki, by móc czuć się sobą i rudowłosa starała się to wykorzystać, nie próbując kreować się na lepszą, fajniejszą, bardziej zabawną i dopasowaną do jego oczekiwań, niż była na co dzień. Bo i po co? Czy prędzej, czy później nie odkryłby jej gry? Mało było w życiu rozczarowań, by dodawać kolejne, zupełnie niepotrzebne?
- Ho, ho, ho! Czy ty to widzisz, Blue? Zaczynają nas łączyć coraz poważniejsze związki! Czy ty to robisz świadomie, czy mam cię, hmm... uświadomić? - Zaśmiała się i nie czekając na odpowiedź, wyłożyła kawę na ławę - może niezupełnie dosłownie, choć zerknęła w stronę dwóch termosów, uderzona przebłyskiem świadomości, że nie zaproponowała ciepłego napoju surferowi. Czy powinna teraz? A może lepiej poczekać, aż dotrą w pełni na miejsce, żeby nie oblał się wrzątkiem, kiedy prowadzi? Dylematy, które jednak musiała odłożyć na później, bo wciąż do pociągnięcia została jej rozpoczęta myśl. - Zdążyłam już zostać twoją narzeczoną, a nawet tymczasową matką twojego dziecka, jeśli tak pieszczotliwie nazwalibyśmy Mavericka. A teraz proponujesz mi rolę życia... lub śmierci, zależy jak na to spojrzeć… To wszystko dzieje się tak szybko! - Próbowała, naprawdę starała się wpleść w swoje słowa choć cieniutką niteczkę powagi, ale za nic nie mogła okiełznać rozbawienia, które przebijało się przez niemal każde konstruowane przez Tottie zdanie.
Nie chciała robić za klakiera Bluejay’a, potakując mu przy każdej jego wypowiedzi, ale to odniesienie do sukcesu, jak słusznie przypuszczał, było jej znane, więc przytaknęła, by dać znać, że łapie o co chodzi. Może nawet sama miała takie momenty, że zachłyśnięta sukcesem, wciąż odczuwała głód czegoś więcej i chciała po to sięgnąć, nie czując wystarczającej satysfakcji z poprzednich osiągnięć. Na szczęście miała wokół siebie ludzi, którzy pozwalali w porę się jej opamiętać, zanim zrobiłaby krzywdę sobie i innym.
- Nie mam nic przeciwko takim refleksjom - zapewniła, machając ręką, że to naprawdę nie problem. - Sama zaczęłam tę jakże głęboką myśl. To pewnie przez obecność wody, bo cóż, najczęściej takie filozofie to uprawiam pod prysznicem, czy innym łazienkowym zbiorniku wodnym. - Zasłoniła twarz dłońmi, by skryć pod nimi rumieniec, gdy uświadamiając sobie, że z dziwną łatwością przychodzi jej wyjawianie Bluejay’owi dość krępujących faktów ze swojego życia. - To się wytnie? - zapytała, powoli rozchylając palczastą zasłonę, by ukazać błękit roześmianych oczu.
Dał jej do myślenia tym pytaniem. Zmrużyła oczy i zamyśliła się na moment, próbując przeanalizować co już o nim wie i w jakich okolicznościach się spotykali, by jakoś przenieść to na grunt szkolnych statutów i obowiązujących w nim reguł.
- Pierwszy raz - powiedziała niemal równocześnie z blondynem, nie dając się zwieść wcześniejszej wzmiance o elastyczności zasad. Widząc, jak przygotowany jest do surfowania i choćby na ten ich biwak, wnioskowała, że może to także mieć odbicie w nauczycielskim fachu.
Uśmiechnęła się niewinnie.
- Pozory mogą mylić - stwierdziła tajemniczo, lecz tuż po tym cicho parsknęła. - Ale raczej nie w moim przypadku. Zdecydowanie bardziej temperamentna jest moja siostra i jeśli już to ona pakowała się w kłopoty, a ja za nią, bo tak mamy, że trzymamy się razem - dokończyła, wzruszając przy tym ramionami.
- Może coś wezmę? - zaproponowała, nie chcąc by Blue dźwigał wszystko sam.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Och, za szybko? - w reakcji na żartobliwą wypowiedź Tottie, Bluejay zerknął na nią zaczepnie sponad wyprostowanego, sięgającego kierownicy ramienia. - Dobrze, że mi mówisz - zwolnię! - obiecał ze śmiechem, a potem, po chwili wahania i dywagacji, czy tego typu żart jest na miejscu, czy też raczej sprawi, że Tottie otworzy drzwi rozpędzonego (choć "rozpędzony" to było duże słowo, zważywszy na fakt, że teraz - zbliżając się do celu dość wyboistym, leśnym duktem - jechali pewnie ledwie trzydziestką) samochodu i (jak w tych najbardziej niespodziewanych filmowych ujęciach!) zamiast jego towarzystwa wybierze pewną śmierć (czy też raczej tyłek obity o glinkę, żwir i korzenie wykładające dziką ścieżynkę)... W końcu jednak uznał, że raz kozie śmierć (lub też "raz śmierć znajomości zaprzepaszczonej dowcipem dwuznacznej natury") i wzruszył ramionami - Zresztą przysięgam, że zazwyczaj potrzebuję więcej niż trzydzieści sekund... - uśmiech upodabniający Bluejay'a raczej do kilkunastoletniego urwisa, takiego, co to jest właśnie w drodze na dyrektorski dywanik, ale nie, niczego nie żałuje, wykrzywił usta surfera w subtelny, zadziorny półksiężyc - Żeby się oświadczać, okay? Tak mniemam. Bo nigdy jeszcze nie próbowałem... I w sumie, czy ja wiem... Obserwując relację moich rodziców czasem się zastanawia, czy kiedykolwiek miałbym... No wiesz, jaja, żeby spróbować.
Z jednej strony niesłychanie otwarty, z drugiej jednak dość ostrożny w dzieleniu się ze światem tym, co najbliższe jego duszy, Bluejay - chyba nie do końca świadomie - decydował o tym, w jakim tempie udzieli Tottie tych najbardziej personalnych, intymnych wręcz informacji o sobie. I bynajmniej nie chodziło tu o żartobliwie trzydzieści sekund, czy ilekolwiek potrzebowałby na... no, różne rzeczy, powiedzmy, co raczej o kwestie związane z historią jego życia. Na przykład to, że ma trzydzieści sześć - niedługo siedem - lat, i nikomu się jeszcze nie oświadczał. Albo to, co było faktyczną przyczyną jego wyjazdu z Seattle. Albo to, jak trudno było mu wytrzymać w relacji, gdy tylko robiła się odrobinę głębsza. W ramach ostrzeżenia?
Być może.
- Właśnie. Ważne pytanie! - wyjawiwszy jej trochę więcej na swój temat, Blue znów cofnął się o krok, przezornie, ostrożnie, jak fala liżąca brzeg, a potem wracająca prędko w bezpieczny łuk oceanu - Kategoria: Łazienkowe zbiorniki wodne. Tottie... Kąpiel czy prysznic? I, kategoria: Kulinaria... Ananas na pizzy, czy absolutnie nie? I mleko w kawie, a jeśli tak, to jakie, czy zero mleka? Ale i tak przecież najpierw... Kawa czy herbata?
Im dłużej przebywał w towarzystwie Whitbread, tym ciekawszy stawał się jej osoby - i to bynajmniej nie wyłącznie tych "ważnych" oraz "dorosłych" faktów, jak to na przykład, ile dokładnie lat miała, jaki posiadała pakiet ubezpieczenia, czy miała na coś alergię, co stało się z jej rodzicami (bo chyba wspominała... - blondyn przewertował w myślach archiwum pamięci, wcale nie musząc daleko szukać - tak, z pewnością wspominała...), jakie miała plany życiowe na najbliższe dziesięć lat i tak dalej, ale również tych z pozoru nieważnych drobnostek, które przecież, w odpowiedniej syntezie, czyniły każdego człowieka wyjątkowym.
Bo jeden lubił prysznice i pizzę z ananasem, a drugi już tylko prysznice i na pizzy, zamiast ananasa, coś tak niedorzecznego, jak na przykład ziemniaki...
- Serio? Jesteście blisko związane? - zainteresował się na słowa dotyczące Aury. Pamiętał, że Tottie wspominała o siostrze - choćby przy okazji podwózki, jaką jej zafundował po przypadkowym spotkaniu na plaży. Nie mógł sobie jednak przypomnieć więcej szczegółów - na przykład tego, czy była młodsza czy starsza od rudowłosej? - Super byłoby ją kiedyś poznać! W jakim jest wieku? Młodsza, starsza? - podpytał subtelnie - Nas jest czworo, nie wiem, czy wspominałem? - z pewnością mówił o Syco, no i nie omieszkał wspomnieć przeklętego Lake'a, ale czy chwalił się już faktem istnienia całej ich gromady? - Najpierw urodził się mój brat, Lake, potem ja, a potem dwie dziewczyny, Linden, pięć lat po mnie, i nasza najmłodsza... - "nasza", ten krzyż niby niesiony na barkach pozostałej trójki - Sycamore.
Zaaferowany przedstawianiem Tottie tej rodzinnej sagi, Blue w ostatniej chwili uniknął zatrzaśnięcia kluczyków w samochodzie, żachnął się na myśl o własnym roztargnieniu i podał Tottie zapewniony przez nią pakunek z termosami.
- A pewnie, że weźmiesz... - kiwnął głową z miną tak srogą, jakby odgrażał się, że zaraz doda jej do tego obciążenia jeszcze wyładowany po brzegi jakimś specjalistycznym sprzętem wór, który pewnie przytroczyłby ją swym ciężarem do ziemi, ale zamiast tego tylko ostrożnie przewiesił dziewczynie przez szyję lornetkę, poprawiając pasek, żeby przypadkiem jej nie uwierał. Sam założył plecak, chwycił piknikowy koszyk i ruchem głowy dał towarzyszce znak, by podążała za nim. - Na razie, Bluemobilu! Do zobaczenia za jakieś dwie godzinki! - zawołał jeszcze w stronę samochodu, kompletnie nieświadom, jak bardzo myli się w takim oszacowaniu czasu...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Choć w codziennych sytuacjach Tottie nie trudno było odmówić bystrości, tak jeśli chodzi o dwuznaczność Whitbread była (niestety częściej, niż rzadziej…) ciężko kapującą mózgownicą i spokojnie mogłaby ustawić się w szeregu tych osobników, jacy ze spóźnionym zapłonem łapią puentę żartów, które - gdy oni poddają je analizie - zdążyłyby już rozbawić połowę ludzkości. Nie było inaczej i w tym przypadku, a dodatkowo uciekanie wzrokiem sprawiało, że załapała się jedynie na ułamki sekund tego łobuzerskiego uśmiechu Blue i nawet nie pomyślała, że mógł on stanowić wisienkę na torcie kwestii trzydziestu sekund.
- Naprawdę? - wyrwało jej się, zawierając w sobie pełnię zdumienia i choć mogło wydawać się, że brzmi zarazem jak szczyptę obraźliwe podważanie umiejętności łóżkowych Krzyzanowskiego (o ile poszłaby takim torem myślowym, a jak wiemy wagonik rozumowania nawet nie ruszył w tym kierunku), a może i wyzwanie, by przekonać się, czy rzeczywiście jest tak, jak zapewnił, tak faktycznie jej reakcja Tottie całkowicie dotyczyła kwestii braku oświadczyn i prawdopodobnie też perspektyw na takowe. - Nie masz jaj? Skąd wiesz, skoro nie sprawdzałeś? - zapytała nawiązując do jego słów, kompletnie nieświadoma jak niefortunnie jej pytanie wpisywało się w rozpoczętą dwuznacznością kwestię Bluejaya. Jaka była szansa, że z masy słów, które padły z ust blondyna, Whitbread zdecyduje się zapożyczyć akurat jaja, chcąc poznać przyczyny decyzji o braku planów ustatkowania się?! O przeklęte skróty myślowe, które powinny być zabronione w początkowych fazach dobrze rokujących znajomości! O ile takie ucięcie zbyt mocno oplatanych bawełną wypowiedzi sprawdzało się, na przykład w kontaktach z bliźniaczką, tak w tym wypadku mogło zrujnować nie tylko dalszą rozmowę, ale w ogóle położyć się cieniem na całe spotkanie, zwłaszcza w przypadku, gdyby rozmówca posiadał kij w tylnej części ciała albo inne skostnienie poczucia humoru. Tottie bowiem, nijak nie wycofała się ze swojego dociekania, ani nie zmieniła jego formy, ba! wbiła wyczekujące spojrzenie w blondyna, zaintrygowana tym, co ma jej do powiedzenia.
Zaśmiała się słysząc te pytania i zanim zabrała się za udzielanie odpowiedzi, uniosła palec do góry, by postawić swój warunek w tej wymianie informacji.
- Odpowiem na wszystko, jeśli dostanę też w rewanżu odpowiedzi od ciebie. Bo hej, nigdy nie wiadomo, co przyniesie los. A jak kiedyś wylądujemy w jakimś teleturnieju i będzie kategoria: co wiesz o Tottie, to zgarniesz full punktów, a ja w wiedzy o Bluejay’u będę musiała strzelać, licząc na swoją intuicję. To byłoby nie fair - powiedziała, udając niezadowoloną w związku z takim scenariuszem. - No więc, hmm… wybieram kąpiel, bo prysznic zbyt często serwuje pogoda w Seattle. - Zaśmiała się, po czym kontynuowała. - Ananas na pizzy? Absolutnie tak! Nawet gdyby nie był żółty, to i tak byłby mile widziany do urozmaicenia smaków. Wolę herbatę, oczywiście z cytryną, ale jeśli kawa, to… hmm… chyba bez mleka, chociaż… - zrobiła pauzę, by zastanowić się nad kofeinowym napojem. - Piję właściwie każdą i nie mam jakiejś ulubionej wersji albo jeszcze jej nie odkryłam, bo zazwyczaj sięgam po tę z automatu, gdzieś w biegu pomiędzy zajęciami - przyznała, bezradnie rozkładając ręce.
Na wspomnienie Aury pokiwała głową, po czym zdecydowała się sięgnąć po telefon, by w galerii odszukać zdjęcie siostry. Trafiła akurat na fotkę ich obu, gdy testowały aparat nowego telefonu. Tottie uśmiechnęła się na wspomnienie tego selfie i pierw kontrolnie zerkając na drogę, odwróciła wyświetlacz w stronę Blue, ukazując mu dwie na pierwszy rzut oka takie same dziewczyny. Palcem wskazała siostrę.
- To moja starsza o dwadzieścia pięć minut siostra - poinformowała, obserwując reakcję mężczyzny. - W tym roku skończy dwadzieścia siedem lat - dodała, na chwilę odrywając wzrok od Bluejaya, by ponownie spojrzeć na komórkę, którą wkrótce schowała - nie chciała rozpraszać, ani być rozpraszana tym gadżetem.
- Aż dziwne, że tobie nie zabrali B z początku imienia. Lake, Lue, Linden. Patrz jak fajnie! A ostatnia latorośl, hmm... Lykamore. Bylibyście taką eL familią - zażartowała Whitbread. - Nasze rodzeństwo ma inicjały: C A T. Paradoks, bo nie przepadam za kotami - dodała, nieco gasząc uśmiech, choć wciąż nie pozbyła się go całkowicie.
Stanęła mocniej na nogach, gotowa wziąć jakiś ciężki bagaż, ale okazało się, że dostała tylko (albo aż?) lornetkę.
- Ooo! - pisnęła podekscytowana, lekko dotykając wiszącego na szyi sprzętu. - Dziękuję. Zadbam o nią - zapewniła, walcząc z wewnętrznym dzieckiem, które już, teraz, natychmiast chciało przyłożyć okular do oczu, by wypatrywać jakieś odległe cele. Opanuj się, Tottie, opanuj! Na wszystko przyjdzie czas!
Ruszyła za Blue, rozglądając się dookoła, przy czym próbując nie stracić narzuconego przez surfera tempa.
- Prowadzisz też z uczniami jakieś zajęcia w terenie? Bo ja, dzięki tobie, zacznę rozważać wycieczki z kursantami w tak urokliwe miejsca - odezwała się, oddychając pełną piersią świeżym, rześkim powietrzem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ależ bystrość - ta, która sprawia, że człowiek potrafi wykaraskać się z zaskakujących sytuacji, dotrzeć po przysłowiowej nici do kłębka w frapujących go kwestiach, zadać trafne pytanie w odpowiednim momencie czy odeprzeć niespodziewanie trafny argument w dyskusji, którą bardzo chce się wygrać...
Nie musiała wcale wykluczać tego, co Tottie Whitbread, przynajmniej w odbiorze Bluejay'a, prezentowała właśnie całą sobą:
Niewinności.
Takiej, która sprawia, że - na przykład - mając do wyboru całą gamę najróżniejszych interpretacji, my i tak sięgniemy po tę najczystszą, najbliższą temu, jak daną kwestię zrozumiałoby po prostu dziecko. Takiej, która jest dziecięca, bynajmniej nie będąc przy tym infantylną. Takiej, która prowadzi to tego, że człowiek musi się powstrzymywać, żeby nie podnieść wręczonej mu przez kogoś lornetki do oczu już, tu, natychmiast, jak parolatek taki, nagle obdarowany nową, magiczną podobno zabawką.
I takiej, która właśnie... jakoś tak... dziwnie (ale tylko trochę "dziwnie-dziwnie", w dużej mierze po prostu "zaskakująco" i "niespotykanie")... zdawała się zawiązywać serce Bluejay'a Krzyzanowskiego w supeł. W kluczkę, taką śmieszną, podwójną, jak te, z użyciem których surfer przytwierdzał zwykle deski do dachu swojego vana. W splot... jakiś taki... pulsujący jakby. Żywo. Surfer aż, automatycznie, łypnął krótko okiem w stronę własnej, okrytej materiałem kurtki i szerpowego polaru, piersi.
(Trochę tak, jakby chciał to głupie serce spytać: "No co Ty, stara, odwalasz?" - stara, bo serce Krzyzanowskiego było rodzaju żeńskiego, odziedziczone po matce).
Prędko powrócił jednak wzrokiem do swojej towarzyszki, teraz już śmiejąc się nie ukradkiem, a po prostu jawnie, serdecznie, z zaczątkiem najprawdziwszych na świecie łez rozbawienia rodzącym się w kącikach błękitnych oczu. Miał szczerą nadzieję, że Tottie nie zacznie podejrzewać, że śmiał się z niej - wrednie, jak dzieciaki z ostatniej klasy, gdy któryś z pierwszaków nie jest w stanie w mig pojąć ich żartu.
On się śmiał z nich, obydwojga. Razem, w tej sytuacji. I z serca własnego, tego poruszonego nagle, głupiego!, taką, wydawałoby się, drobnostką. I ze wszechświata, który - w momencie, gdy Bluejay'owi wydawało się, że "o, to już, po wszystkim", podrzucił mu Tottie Whitbread.
Na jarmarku świątecznym.
- Ochh, nie mogę! - udało mu się tylko wysapać między jedną salwą śmiechu, a drugą. I aż zgiął się w pół, zmuszony, by ścisnąć brzuch obolały skurczami rozbawienia. - Tottie, jesteś nieziemska... - kwilił tak trochę, zachłyśnięty własnym chichotem, niby dorosły facet, a przy niej - o, po prostu niezdolne by się opanować dziecko. Opanował się w końcu na tyle, by ruszyć przed się krokiem względnie prostym, nie zaś zakusami, rozchybotany śmiechem - No ale to jest właśnie przyczyna całego tego dramatu! Nie mam jaj nawet żeby spróbować! To znaczy, oświadczyć się chociażby, o wytrwaniu w małżeństwie... Jak moi rodzice na przykład... Już nie wspominając!
Sam Blue, idąc za przykładem Tottie, pozwolił rześkiemu, leśnemu powietrzu rozedrgać lekko skrzydełka jego nosa i wedrzeć się do płuc, wcześniej ściśniętych spalinowym tlenem Seattle. Uśmiechnął się błogo, rozglądając po okolicy, natrafiając tym swoim wzrokiem - takim głodnym, dziecięcym - na same cuda, podane im na ścieżce jak na tacy. Tu jakąś kępkę ciemiernika, dzielnie kwitnącego mimo chłodu, tam - źdźbła traw przygięte do gruntu przymrozkiem, kanciaste jak jakaś forma naturalnego origami, i wreszcie - łuk drzew zamykający się miękko nad ich głowami, i przedzierające się przez ten witraż gałęzi skrawki błękitnego nieba.
- No co ty mówisz! - przystanął aż, wlepiając się teraz w przysunięty doń przez towarzyszkę ekran. Zerknął, mimowolnie, to na wyświetlacz, to na Tottie, jakby się chciał upewnić, że mu nie ściemnia, że to żaden trick ani oszukaństwo - Nie mówiłaś, że jest twoją bliźniaczką! Ale super!
Czyżby nieszczęścia faktycznie chodziły parami?
- Jak to było, huh? Dorastać z kimś, kto wygląda... No w sumie - ponownie zerknął na zdjęcie - Prawie dokładnie tak samo jak ty?[/b]
Las gęstniał, powietrze przesycało się orzeźwiającym chłodem. Blue szedł pierwszy, stawiając kroki nieznacznie przed towarzyszką, wyczuwają teren, grunt, przecierając szlaki. Jeszcze trochę, jeszcze chwileczkę, a mieli dotrzeć do celu.
- Tottie, wybacz, że zadam tak kontrowersyjne pytanie... Ale jeśli nie żółty, to w jakim niby kolorze miałby być ten ananas? - roześmiał się, próbując zwizualizować inne wersje kolorystyczne owocu - W każdym razie... Tak, na pizzy zdecydowanie mile widziany. Rano kawa, po południu herbata, ale tylko zielona. I obydwie bez jakiegokolwiek mleka, to dla mnie świętokradztwo! - posłusznie odpowiedział na własne pytania, nie zamierzając dawać sobie forów, jeśliby faktycznie kiedykolwiek wylądowali w jakimś Teleturnieju Wiedzy Wzajemnej - I prysznic, zawsze. Wyjdzie ze mnie teraz pewnie jakiś belfer-moralista, ale kąpiele są niedobre dla środowiska!
- Serio? Ja też nie. Zawsze mi się wydaje, że czytają mi w myślach... - rzucił, odnosząc się do komentarza o kotach.
Postawił jeszcze kilkadziesiąt kroków, aż wreszcie dotarli do rozpoznawanego przezeń w mig, mimo upływu czasu, miejsca - ostatniej linii ściany drzew, przed wyjściem na łagodny stok, z którego rozciągał się widok na jezioro.
- Mhm, zdarza mi się. Ale najdalej jak nas wypuszczają, to trzy przecznice od szkoły... - wyznał z nieskrywanym zawodem w głosie - Wiesz, tak, żebyśmy zdążyli z powrotem na długą przerwę. Więc nigdy nie wyszliśmy dalej niż do lokalnego parku. Ale kto wie, może przeforsuję ten pomysł... W końcu fajnie by było pokazać tym moim gówniarzom... - Rozchylił teraz parę gałęzi i przytrzymał je, tym samym puszczając Tottie przodem - To.
Ot, dla wielu pewnie nic szczególnego... Ale nie dla Bluejay'a, wpatrzonego teraz w dwa bliźniacze nieba - jedno faktyczne, drugie odbite w idealnej kopii przez taflę jeziora - rozsnuwające się przed nimi wśród ustępującej, mlecznej mgły.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pierwszą salwę śmiechu Blue odpalił bez Whitbread, ale niedługo trwała ta samotność w roześmianiu, bo rudowłosa wkrótce mu zawtórowała, orientując się jak to wszystko zabrzmiało. Może było jej też odrobinkę głupio, że w porę nie kapnęła się, co niesie za sobą jej paplanina, ale znów patrząc na to, jak szczerze śmiał się surfer nie powinna żałować tego błaznowania?
- Och, to oczywiste, Blue. W końcu... chwila, jak to leciało? Uch, żebym tylko nie przekręciła... - Tottie zmarszczyła brwi, nos i przyłożyła palec do dolnej wargi, jakby znajdował się tam włącznik poprawnych sformułowań, które po pstryknięciu bezbłędnie puentowały nawet te wyszukane frazy, mające imitować wielką, niemalże wiekową mądrość. - Kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa? Daleko więc mi do bycia tylko ziemską. I vice versa! - Zawtórowała blondynowi śmiechem, domyślając się, że może nie do końca to miał oznaczać komplement rzucony w jej stronę. Wolała jednak przyjąć taką żartobliwą interpretację, niż doszukiwać się - jak zapewne niejedna kobieta - oznak dopatrywania się w niej kosmitki - slangowego określenia ekscentrycznej dziewczyny. Korciło ją by zapytać: dlaczego? Czy to zawód miłosny, czy może obawa, że związek ograniczy jego wolność wpłynęły na jego brak jaj, ale właściwie, czy Tottie potrzebowała tej wiadomości do szczęścia? Może jeszcze kiedyś będzie okazja by powrócić do tego tematu i jakoś wyjdzie to samo z siebie, bez usilnego dociekania i włażenia z butami w nieswoje sprawy.
Uśmiechnęła się promiennie, a za moment ta mina stała się bardziej łobuzerska. Nic nie mogła poradzić, że przybyła cała fala wspomnień, gdzie wkręcały nieznajomych w to, że są jedną i tą samą osobą.
- Było to bardzo wygodne, choćby na zakupach. Ten sam rozmiar, można było mierzyć ciuchy na odległość. Ale miało też minusy, bo często ja obrywałam za to, co Aura przeskrobała. Siostra jest bardziej… hmm... zdecydowana w swoich działaniach, że tak to ujmę. - Wciągnęła wargi, by ponownie nie parsknąć śmiechem. - Jesteśmy różne, choć może nie widać tego na pierwszy rzut oka. Chociaż jak się przyjrzysz, to ja wyglądam jak jej lustrzane odbicie, czyli taka trochę mniej udana kopia - przyznała, wzruszając ramionami, bo to była jedna z tych rzeczy, na którą nie miała wpływu, więc nie było sensu się tym przejmować. Nie dziś; nie w towarzystwie blondyna.
Przeskakiwała właśnie rozłożony na ścieżce korzeń, gdy Blue zwrócił uwagę na ananasa. Od razu parsknęła śmiechem, zdając sobie sprawę, że kolejny raz niekoniecznie myśleli o tym samym i miało to swój urok.
- No wiesz, nigdy nic nie wiadomo. Skoro są fioletowe marchewki i czerwone ziemniaki, to kto wie, czy nie ma jakiejś nieodkrytej tropikalnej odmiany, na przykład niebieskiego ananasa - odparła żartobliwie. - A z tym żółtym to chodziło o mój ulubiony kolor. Siostra nie tknie niczego, co zielone. Ja chyba tak nie mam, ale widząc, że coś zawiera żółty element, już na wstępie ma plusa - mówiąc to nieświadomie uniosła wzrok na czubek głowy Krzyzanowskiego i choć nie miała na myśli koloru włosów, uśmiechnęła się jakby dopiero teraz rejestrując fakty jasnych kosmyków surfera.
- Och, ze mną zdecydowanie wolałbyś się kąpać, niż wylądować pod prysznicem, bo potrafię tam spędzić naprawdę dużo czasu, nim skończy się ułożona w głowie prysznicowa playlista. Obawiam się, że marnuję dobre dwie wanny wody! - oświadczyła z przekonaniem i zarazem zawstydzeniem, znów nieświadoma jak dwuznacznie można odczytać jej zapewnienia.
Nie wiedziała, czy to tylko jej wyobraźnia, czy faktycznie gdzieś pomiędzy drzewa wplątał się chłodny podmuch, który przeszył jej ciało nieprzyjemnym dreszczem.
- Bluejay... ale daleko ci do eko-świra, prawda? - zapytała z zawahaniem, czy w ogóle powinna tę obawę wypuszczać z głowy. - Nie wiem, czy słyszałeś, bo może wtedy nie było cię w Seattle, ale grupa takich zagorzałych ekoterrorystów zrujnowała letni festiwal. Hasło było wzniosłe, bo chcieli zwrócić uwagę na zanieczyszczone morza i oceany, ale czy musieli w ramach zwrócenia na to uwagi niszczyć inne rzeczy? Moja koleżanka z pracy była w tej grupie... Próbowałam prosić ją, by przestała... - zrobiła krótką pauzę, bo obrazy z tamtego pożaru, strach, który wtedy czuła, widząc niedającą oznak życia bliźniaczkę... Przełknęła głośno ślinę i pokręciła głową, by znów wepchnąć te wspomnienia tam, gdzie ich miejsce. - To chyba silniejsze ode mnie, ta obawa, że to może się powtórzyć… - Tym razem podczas kolejnej przerwy Tottie popatrzyła na Krzyzanowskiego i wyciągnęła rękę w jego stronę, by po chwili dotknąć jego dłoni i zamknąć ją w objęciu swoich smukłych palców - nie pięciu, a dziesięciu, bo tuż za pierwszą kończyną dotarła druga, by dopełnić ten uścisk. - Nie chcę się ciebie bać, bo dobrze mi z tobą - powiedziała znacznie ciszej, delikatnie i nieśmiało się uśmiechając. Tym razem uogólniła to dobrze, nie rozmieniając go na drobne: dobrze mi w twoim towarzystwie, poczuciu humoru i pomysłowości, a nawet idąc o krok w kierunku bardziej przyziemnym, to i dobrze w Bluemobilu, bo ma swoją duszę, a do tego zadaszenie, więc jest potencjalnie lepiej przygotowany na kapryśną pogodę. I choć pewnie słowa Whitbread można było zrozumieć na wiele sposobów, jej cel był jasny: zapewnienie, że ta znajomość ma dla niej znaczenie i mimo swoich lęków, które czaiły się by zamącić w jej postrzeganiu rzeczywistości, ona się nie da, wychodzi im naprzeciw, symbolicznie wyciągając ręce by pokazać, że nie pozwoli na kolejne zgliszcza.
Kiedy Tottie puściła jego dłoń, powracając do wcześniej zachowywanego dystansu, nie spodziewała się, że po rozchyleniu gałęzi zobaczy to. Zaparło jej dech w piersiach i przez chwilę nie mogła nic powiedzieć, ani ruszyć z miejsca, zahipnotyzowana tym widokiem.
- Bajecznie… - wyszeptała, decydując się, by przetrzeć oczy, czy ten widok się jej nie śni.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy ona sobie zdawała sprawę z tego, co właśnie robi?
Tym zmarszczeniem nosa o koniuszku minimalnie zaróżowionym od leśnego chłodu. Tym gestem dłoni, w którym opuszek palca wodził wzdłuż miękkiej linii dolnej wargi, niby w akcie zadumania, ale i w oznace przekory.
Tym śmiechem, który zazwyczaj przychodził zaraz po salwie jego własnego. I co z tego, że czasem śmiali się być może z innych partii, czy też innego znaczenia tej samej, wydawałoby się, sentencji? Ważne - najważniejsze chyba - że śmiali się razem. I było w tym śmiechu coś, co przypominało Blue o...
Sam nie wiedział dokładnie, ale chyba o beztrosce. O czasach, o chwilach, w których człowiekowi wolno jest po prostu być i po prostu odbierać - ot, świat; ot, wszystko co dokoła niego, rejestrować wszystkie wymiary rzeczywistości każdym dostępnym mu zmysłem, nie zaprzątając sobie obolałej od obowiązków głowy neurotycznymi dywagacjami o przeszłości i przyszłości, na okrągło, pomijając przy tym jakoś, jak istotne jest to, co teraz.
O, tak - Blue, nawet chyba nie zdając sobie z tego sprawy - delikatnie skinął głową, potakując własnym myślom. W obecności Tottie jakoś tak łatwiej po prostu było nie wybiegać myślą - niby posłuszną, niby wytresowaną po latach nauki medytacji i innych takich, a jednak zawsze tak uparcie wyrywną, zawsze taką "hop, do przodu" albo "hop, do tyłu", ale nigdy "tutaj, na miejscu" - poza kadr bieżącej chwili. Tylko skupić się na tym, co pod ręką.
Jak fala rudych włosów, opadająca miękką kaskadą na dziewczęce ramiona.
Jak galaktyka piegów na jej jasnej twarzy.
Jak dwa nieboskłony wpadające jeden w drugi - ale który, w który? - w jakiejś przedziwnej symbiozie i syntezie, magicznej niby, a tak blisko, tak bardzo na wyciągnięcie dłoni.
Ale po co dłoń wyciągać, to tak swoją drogą, skoro znalazła się właśnie, w końcu, na właściwym miejscu? Schwytana w łagodny, ciepły uścisk. Objęta dziesięciorgiem szczupłych, długich palców. Drżąca w zaskoczeniu, ale tylko w pierwszym ułamku sekundy, a potem dziwnie spokojna - jak ptak, dziki, najpierw swym schwytaniem roztrzęsiony, ale potem nagle uspokojony istnieniem klatki (bo klatka kojarzy się niby z pułapką, ale czy może synonimiczną być dla bezpieczeństwa?) .
Chciał coś chyba jeszcze powiedzieć, błyskotliwego, o tym ananasie na przykład, albo pociągnąć temat związany z posiadaniem rodzeństwa, dzieląc się hojnie własnym doświadczeniem (no cóż, jego przynajmniej nikt z Lake'm pomylić nie mógł, dzięki Bogu), ale słowa wydały mu się jakieś takie...
Niepotrzebne? Zbyteczne? Czy może nieidealne, po prostu? Niewystarczające, zbyt koślawe jak na to, co chciałby nimi opisać.
[To uczucie. Ten widok. Ten spokój.]
Uśmiechnął się więc tylko, łagodnie, jakoś tak mlecznie, ale nie "mdło" - uśmiechem w kolorze mgły rozstępującej się nad taflą jeziora, uśmiechem o barwie i charakterze późnego świtu. Uśmiechem na kształt srebrzystego brzasku. Bluejay'owym takim, gdy Bluejay był najbardziej sobą. Z dala od zgiełku miasta, w bezpiecznej odległości od myśli o rodzinie i ryzyka z nią spotkania.
Dobrze mi z Tobą.
Nie "w Twoim towarzystwie". Nie "kiedy jesteś obok". I nie "w Twoim samochodzie" albo "w Twoim łóżku".
Dobrze mi z Tobą.
Nie chcę się ciebie bać, bo dobrze mi z Tobą.
- I nie masz powodu - wymruczał w końcu tylko. Szczerze, niby bardziej w stronę horyzontu, w zamyśleniu, ale nadal, nadal - do Tottie. Czy może nawet bardziej do Tottie, niż wcześniej, w którejkolwiek z uprzednich wypowiedzi. Mógł zażartować, nawiązać do tych eko-świrów jakoś, walnąć jej komentarz na kształt takiego, że: "Ja nie, ale poczekaj, aż poznasz moją matkę!", ale wszystko to zdało się jakieś takie... Błahe, w tym kontekście. Zbyteczne.
Odstawił kosz z jedzeniem i przykucnął lekko na krawędzi stoku. I dopiero teraz poczuł, choć z początku tylko jakoś jakby podświadomie - ten sam chłód, który chwilę temu zjeżył skórę Whitbread ledwie wyczuwalnym dreszczem. Też zmarszczył nos, ale zupełnie inaczej, niż wcześniej zrobiła to Tottie - to był grymas łowcy, czy tropiciela raczej, nie flirciarza, podpatrzony w środku radosnej pogawędki.
Brzegi jeziora spowijał spokój. I bezruch je wypełniał, cudowna, harmonijna monotonia zieleni, bieli i brązów. Las za ich plecami szumiał tylko o tyle, o ile trzeba, by utrzymać miano dzikiego boru, cichutko. I tylko ptak jakiś krzyknął przenikliwie nad ich głowami. I tylko trzask jakiś się rozległ ponad lewym ramieniem i tylko...
- Tottie - ton surfera zmienił się tak bardzo, że jego brzmienie zaskoczyło chyba nawet i samego blondyna. Niższy, chrapliwszy niż wówczas, gdy prowadził z Tottie beztroską wymianę zdań i zaczepek. Skupiony i chłodny - jak ostrze traperskiego noża (schowanego, zresztą, w przytwierdzonym do paska pokrowcu - Tottie, nie ruszaj się, okay? Przez chwilę.
Nie musiał się odwracać by wiedzieć, że nie byli sami. Jak wtedy, ładne parę lat wcześniej, gdy znalazł węża boa pod swoim hostelowym łóżkiem, albo wówczas, gdy jakiś duży kot - chyba lampart, chociaż cholera wie, może i pantera, do dziś nie mógł być pewien - splądrował mu nieopatrznie niedomkniętą lodówkę z podnajętym domku na skraju jawajskiej dżungli.
- Posłuchaj... - powoli, powolutku (słowa płynęły na spotkanie z niskim, miarowym warczeniem, teraz już wyraźnie przebijającym się przez ścianę zarośli - Nie ruszaj się i nie odwracaj, dobra? I, proszę, po prostu wiej, jeśli ci powiem.
A potem sam się odwrócił - na spotkanie z parą nabiegłych czerwienią, zwierzęcych oczu, na dziwaczne randez-vous z wyszczerzonym, otoczonym chmurą piany pyskiem - dziwnym, płynnym ruchem, takim, jak ten, który ciało wykonuje samo, bez udziału świadomości, w obliczu najwyższego zagrożenia.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Rainier National Park”