WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Liane zareagowała śmiechem na odpowiedź Aury, ale nie tym nieprzyjemnym, wyśmiewającym, a tym pogodnym i szczerze rozbawionym, dodającym otuchy, jakby delikatnie klepiącym po ramieniu. W pewien sposób nazwanie psa po prostu Psem wydawało się urocze, a z całą pewnością charakterystyczne. Zawsze uważała, że to w jaki sposób nazywa się zwierzęta znaczy coś o człowieku. Sama zwykła nazywać wszystkie kozy z farmy, choć rozróżnienie ich od siebie nie należało do łatwych zadań. Ojciec zawsze jej powtarzał, że jest głupia i zupełnie bez powodu męczy się z nadawaniem imion każdemu ich zwierzęciu, ale ona nie potrafiła podchodzić do nich bezosobowo.
-Pies, jeszcze się nie spotkałam z takim imieniem.- uśmiechnęła się w kierunku (nie)znajomej. -Jak już ma parę lat to może być ciężko, ale jak jest młody to nie powinno być problemu. Zwierzaki szybko przystosowują się do nowych imion. Sama zmieniałam imiona moim kozom z milion razy. - dodała nie zważając na to jak dziwnie może wybrzmieć mówienie o swoich kozach, choć te też nigdy do końca nie były jej. Naiwnie nawołała zwierzaka po jego nietypowym imieniu, ale tak jak się spodziewała nie zauważyła żadnej reakcji. Wchodziła w głąb parku starając się ignorować kałuże, które nieuchronnie pojawiały się w jej niedostosowanych do pogody butach. W duchu prosiła tylko Los by nie skończyła tej przygody chora, bo praca, mimo że teraz z powodu pogody zawieszona, nie pozwalała jej iść na zwolnienie chorobowe.. Niby trupy nigdzie nie uciekną, ale rodziny zmarłych nie będą zachwycone przeniesieniem pogrzebu, a niestety do tej pory nie udało się znaleźć drugiego grabarza, który mógłby ją zastąpić w jej obowiązkach.
-Tak, to francuski. Wybacz, za te wtrącenia, ale zazwyczaj, gdy ktoś mnie nagle zaczepi chwile zajmie zanim mój mózg przestawi się z francuskiego na angielski.- starała się naprostować odrobinę sytuację już zaznajomiona z tym, że amerykanie nie trawili wstawek w innym języku niż angielski. Co prawda, nie wykazywali się nieuprzejmością podobną do anglików pod tym względem, ale i tak starała się ograniczyć swoje przyzwyczajenia do minimum.-Pochodzę z takiej małej wioski francuskiej, tutaj mieszkam od trzech lat.- dodała gwoli wyjaśnienia. W między czasie rozglądała się w koło nijak nie mogąc zlokalizować psa, o którym była mowa od samego początku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dziś już nie potrafiła sobie wyobrazić swojej codzienności bez wesołego czworonoga. Nawet jeśli wciąż nie znalazła mu lepszego, bardziej wyjątkowego imienia niż Pies i nawet jeśli czasem złościła się i w nerwach mówiła, że ma go dość – nie miała. Kochała go jakąś pokręconą miłością, która może i na pierwszy rzut oka różniłaby się od uczucia, jakie nakierowywało się na drugą osobę, ale w gruncie rzeczy była tym samym – wdzięcznością za obecność i strachem przed ewentualną stratą.
Ze mną jest już ponad rok, a przygarnęłam go jako szczeniaka, więc może rzeczywiście jest jeszcze szansa, żeby przywykł do jakiegoś porządnego imienia? – rozważyła tę kwestię, dość szybko jednak ją porzucając, bo zainteresowały ją inne słowa nowopoznanej towarzyszki. – Kozom? Ale super! – przyznała z ekscytacją. Sama w ogóle nie miała doświadczenia z farmerskimi czy ogólnie wiejskimi zwierzakami, chyba największą znaną jej ekstrawagancją było to, że ktoś znajomy hodował węża czy pająka – ona, choć nie bała się jakoś poważnie nawet takich zwierząt, chyba nie chciałaby mieć ich na przykład we własnym pokoju. – Miałaś jeszcze jakieś inne zwierzaki? – zapytała z zainteresowaniem, po tym znów na moment skupiając swoją uwagę na to, by kilkukrotnie zawołać Psa. Przecież kiedyś musiał ją usłyszeć. Chyba że akurat był zajęty pogonią za jakąś wiewiórką lub innym parkowym gryzoniem i bynajmniej nie interesował go fakt, że jego właścicielka się martwiła.
Nie, nie, nie musisz przepraszać! – zapewniła pośpiesznie, bo nie dlatego zwróciła uwagę na te słówka. – To raczej moja wrodzona ciekawość, że tak dopytuję – zaśmiała się krótko. Pracowała w South Parku, co poniekąd było powodem, że do zakładu, w którym pracowało, nierzadko przychodzili obcokrajowcy, znający angielski na bardzo różnym poziomie. Aura akurat nigdy nie przywiązywała aż takiej uwagi do tego, czy ktoś posługiwał się czystym angielskim, czy zdarzało mu się mieszać języki, chyba że właśnie wynikało to z zainteresowania, jakim obdarzała drugą osobę. – I jak ci się podoba w Seattle? – zagaiła po chwili, autentycznie ciekawa, jednocześnie pokazując dziewczynie, że w krzakach jakiś kawałek przed nimi chyba coś się poruszyło. Trudno określić, czy mógł być to Pies, ale uznała, że warto sprawdzić, więc pokierowała ich w tamtą stronę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zwierzak nigdzie się nie pojawiał, a deszcz zaczynał z każdą chwilą zacinać coraz mocniej. Poszukiwania zdawały się zajmować więcej czasu niż z początku przypuszczała. Czuła jak powoli mokre krople przenikają przez materiał kurtki przeciwdeszczowej i moczą naciągnięty na ciało sweter. Cieszyła się jedynie z tego, że najbliższe dni nie zwiastowały powrotu do pracy, a zakopanie się pomiędzy warstwami koców przy ciepłej czarnej herbacie. Sytuacja nie pozwalała na kopanie dzięki czemu dostała przymusowe wolne z możliwością pojawienia się w zakładzie by pomóc w razie kolejnej awarii prądu. W duchu liczyła, że ta sytuacja nie powtórzy się już ni razu, bo organizacja kostnicy przy świeczkach nie należała do jej ulubionych zajęć.
-Myślę, że jeszcze na spokojnie możesz go nauczyć nowego imienia, chociaż ja bym takie na twoim miejscu zostawiła. Jest charakterystyczne w swojej prostocie.-uśmiechnęła się szczerze naprawdę lubiąc imię Pies. Takie oczywiste, a przy tym ciekawe. Nawołała ponownie kilkukrotnie zwierzaka nie widząc jednak by pojawił się gdziekolwiek w zasięgu wzroku. Czuła się jakby szukała igły w stogu siana, czy też bardziej odpowiednio w polu lawendy, choć pies przecież wcale nie był małych rozmiarów.-Całkiem sporo. Znaczy żadne z nich nie były tak naprawdę moje, to były zwierzaki z farmy, chociaż to głównie ja się nimi zajmowałam. Kozy, krowy, kurczaki i psa gończego. Za tym ostatnim tęsknie chyba najbardziej.- przyznała dopiero teraz orientując się jak bardzo brakuje jej w życiu zwierząt. Sama nie miała warunków ani finansowych ani mieszkaniowych na adopcję psiaka. Z resztą Conor byłby niepocieszony, gdyby do ich wspólnego mieszkania przyprowadziła zwierzę. Tęskniła za warunkami panującymi na wsi, za bliskością natury i wszechogarniających zwierząt. -Nadałam imię chyba wszystkim zwierzakom jakie mieliśmy, choć w kółko mi powtarzano, że to bezsensu bo i tak nie rozróżnię od siebie kóz.- zaśmiała się gorzko wspominając przytyki ojca niepocieszonego zbytnim przywiązywaniem się Liane.
Pytanie, które zadała Aura okazało się dużo bardziej skomplikowane niż mogłaby przypuszczać. Liane nadal nie do końca wiedziała jak się czuje w Seattle, poczucie wyobcowania mieszało się z goryczą tęsknoty by potem znów docenić zalety wielkomiejskości. Mieszała się w niej tęsknota za wsią razem z uwielbieniem wygody, którą dawało mieszkanie w metropolii.
-Ciężko powiedzieć szczerze mówiąc. Całe życie spędziłam na wsi i mocno przywiązałam się do tego trybu życia. Ale próbuję odnaleźć się w Seattle. Na początku byłam w szoku obserwując jakie to miasto jest wielkie, ile daje możliwości. Może nawet byłam trochę przytłoczona. Brakuje mi tutaj lasów, polan, zieleni generalnie.- brakuje mi mojego poprzedniego życia. Życia, które okazało się na zawsze utracone. Podążyła za Aurą we wskazanym jej kierunku próbując odbić myśli od rozgoryczonych wspomnień, które niechciane wpraszały się w jej głowę.-A ty? Jesteś tutaj od zawsze?- zagaiła odbijając piłeczkę od własnej osoby chociaż na chwilę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Opowieści Liane były tym bardziej ciekawe, że Aura stanowiła raczej reprezentację miastowej dziewczyny. Może nie wybrałaby się w szpilkach na łąkę (tym bardziej, że nawet tutaj stosunkowo rzadko zakładała obcasy, wybierając raczej trampki lub inne, wygodne obuwie), ani nie uciekałaby na widok zwierzęcia, które w mieście trudno spotkać. Nie znała jednak uroków życia na wsi, bo jej bywanie tam ograniczało się głównie do weekendowych wypadów. Czy potrafiłaby się tam odnaleźć na dłużej? W gruncie rzeczy szczerze wątpiła. Mimo wszystko lubiła ten rytm życia, który w pewien sposób wynikał z mieszkania w dużym mieście. Gwar, ludzie, którzy ciągle gdzieś pędzą, długie noce pełne muzyki i zabawy. Wystarczyło jej, że przeniosła się na Phinney Ridge, z dala od centrum i to było jej oazą.
Ale wciąż lepiej było zwracać się do nich jakimś imieniem niż „hej, kozo” – uśmiechnęła się delikatnie, nie będąc pewną, czy właściwie odczytała gorycz, płynącą ze słów swojej towarzyszki. – Poza tym, czy z kozami nie jest trochę tak, jak z psami tej samej rasy? Niby wszystkie wyglądają bardzo podobnie, często tak samo, a jednak nietrudno dostrzec pewne, czasem drobne szczegóły, które pozwalają odróżnić jednego psiaka od drugiego. Jak jakaś plamka za uchem czy nieco bardziej gęsta sierść. – Być może trochę za bardzo popłynęła w swoich rozważaniach, ale dobrze jej się rozmawiało z dziewczyną, poza tym sama nie wiedziała, skąd jej się to wzięło, ale chciała przekonać Liane, że to nadawanie kozom imion bynajmniej nie było bez sensu.
Wyobrażam sobie, że to musiało być trudne – przytaknęła, chociaż gdyby tylko Liane zdecydowała się wypowiedzieć na głos to, o czym pomyślała, mogłoby się okazać, że Aura nie tylko by sobie wyobrażała, ale wiedziała, jak to jest. I tak poniekąd tak było, bo dla niej także przeniesienie się do Seattle nie było proste – bo i nie było w pełni jej autonomiczną decyzją. Pokręciła głową. – Nie. Mieszkam tu trochę dłużej niż ty, bo od ponad jedenastu lat. Przeprowadziłam się tu z Renton. To niedaleko, no i to wciąż miasto, ale jednak dużo mniejsze niż Seattle, więc wiem, jak to jest przyzwyczajać się do nowego miejsca – przyznała, starając się nadać swojemu tonowi lekkość, zanim jednak zdążyłaby dodać coś jeszcze, z krzaków przed nimi, w stronę których właśnie zmierzały, wyleciała jasna kulka. To znaczy – byłaby jasna, gdyby zwierzak nie był cały utytłany w błocie.
Pies! – westchnęła Aura z ulgą, a sprawca całego zamieszania podbiegł w ich stronę. Zamiast jednak podejść do swojej właścicielki, stanął na tylnych łapach, przednimi próbując oprzeć się o Liane. – Pies! – Tym razem w jej głosie zabrzmiała ostra nuta. – Diable wcielony, przestań. – Próbowała odciągnąć go od Liane, jednocześnie zapinając mu smycz, by już nigdzie jej nie uciekł. – Przepraszam za niego. Bardzo cię pobrudził? – zapytała zmartwiona, unosząc wzrok na Gagneux.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naciągnęła kaptur z całej siły na czubek głowy odgarniając przy okazji zmoczone kosmyki włosów, które przykleiły się do czoła. Miała już stanowczo dość tej pogody, a w tle jej myśli lawirowała ta pojedyncza, zbłądzona, która mówiła, że być może nie zastanie swojego domu w stanie w jakim go opuściła. Martwiła się o brak prądu, zerwane dachówki czy gałęzie wielkiego drzewa wbite w mury jej mieszkania. Oczekiwała wszystkiego co najgorsze uważając, że lepiej się nastawić na gorsze i przynajmniej się nie rozczarować. W głowie układała plan naprawy mieszkania, ale Conor do niej nie dzwonił co sugerowało, że być może wszystko jest jeszcze w dobrym, a przynajmniej akceptowalnym, stanie.
Słowa wypowiedziane przez Aurę wyrwały ją z zamyślenia, w którym tkwiła. Kozy, no tak. Błądziła myślami tak mocno, że zdążyła zapomnieć, że rozmawiały o kozach.
-Tak, to trochę jak z psami. Niby podobne, ale jeśli spędzasz z nimi tyle czasu ile ja spędzałam to bez problemu je wszystkie rozróżnisz. Małe plamki, kolor sierści, oczy. Nie ma dwóch identycznych kóz tak jak nie ma dwóch identycznych ludzi.- skwitowała głęboko wierząc w unikatowość każdego zwierzęcia. Ojciec by ją wyśmiał za takie naiwne myślenie uważając, że nie ma nic wyjątkowego ani w zwierzętach ani w ludziach. Miała wrażenie, że Aura ją pod tym względem rozumie, że wie o czym mówi.
- Do najprostszych z pewnością nie należało. Musiałam zupełnie zmienić swoje przyzwyczajenia, ale miałam przy sobie wspaniałych ludzi, którzy mi pomagali.-a raczej wspaniałą osobę, która teraz zdawała się być mglistym wspomnieniem, które co rusz powracało w formie kolejnych wiadomości wysłanych późną nocą czy pod postacią kolejnych rozmów urwanych i niedopowiedzianych. - Jedenaście lat? To już kawał czasu. Czemu się właściwie przeprowadziłaś?- spytała z czystej ciekawości nowo poznaną osobą, a nie chęcią wtykania nosa w nie swoje sprawy. Zanim jednak zdążyła usłyszeć odpowiedź pojawiła się przed nią kulka jasne sierści, a przynajmniej jasną kiedyś była. Pies wydawał się nad wyraz rozemocjonowany i szczęśliwy z powodu widoku dwóch dziewczyn. Zanim Liane zdążyła się zorientować pies wskoczył jej na nogi brudząc przy tym i tak przemoczone spodnie. Roześmiała się serdecznie głaszcząc mokry łeb zwierzaka.
-Nie masz za co przepraszać-odpowiedziała przez śmiech.-Te ubrania i tak pójdą do prania od tej ulewy, jeśli nie do śmieci. Grunt, że się znalazł.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aura tymczasem miała nadzieję, że najgorsze już za nią, choć przecież wiedziała, że to nie do końca tak. Wodę z piwnicy udało się sprawnie i szybko wypompować, ale była jeszcze kwestia dachu, który przeciekał. Póki padało jego wymiana nie była możliwa, ale zdawała sobie sprawę z tego, że jak tylko pogoda się poprawi, będą się musiały tym zająć.
Doskonale rozumiem, o czym mówisz. Mam siostrę bliźniaczkę i dla wielu osób wyglądamy identycznie – przyznała, myśląc o tym, ile razy przez to w ich życiu dochodziło do różnych pomyłek. Rzeczywiście na pierwszy rzut oka wyglądały niczym dwie krople wody, ale kiedy ktoś znał je trochę lepiej, spędzał z nimi więcej czasu, dostrzegając te wszystkie drobne szczegóły, składające się na każdą z nich, zwykle już później nie miał takiego problemu z odróżnieniem ich od siebie. Już nie wspominając o tym, jak mocno różniły się pod względem charakterów.
Pomimo upływu tych jedenastu lat, Aura wciąż nigdy tak do końca nie nauczyła się odpowiadać na pytanie z rodzaju tych, które zadała właśnie Liane. Nie chodziło o to, że uznałaby je za wścibskie, bo tak naprawdę nawet nie balansowało na tej granicy. Po prostu żadne słowa, żadne wyjaśnienia nie wydawały jej się odpowiednie, ale jeszcze bardziej nieodpowiednie byłoby zaserwowanie tej historii dziewczynie, którą dopiero co poznała.
Niestety nie mogłyśmy już dłużej mieszkać w moim rodzinnym domu – powiedziała w końcu, starając się nonszalancko wzruszyć ramionami. To właściwie była prawda – po śmierci rodziców nie mogły zostać tam same, a dziadkowie, którzy również mieszkali w Renton, nie byli w stanie się nimi zająć, więc jedynym wyjściem było przeprowadzenie się do ciotki do Seattle.
Aura odetchnęła dopiero, kiedy Pies był już na smyczy i nie było szans, aby więcej jej się zawieruszył. I zupełnie nie wyglądał, jakby przejmował się tym, że trochę pobrudził Liane. Wręcz przeciwnie, wydawał się zachwycony tą drobną pieszczoną, którą podarowała mu dziewczyna.
Następnym razem będę go uważniej pilnować – zaśmiała się, bo zdecydowanie nie chciała przechodzić przez to po raz drugi. – Mieszkasz gdzieś w okolicy? – zapytała po chwili. – Może odprowadzimy cię chociaż kawałek, chciałabym się jakoś odwdzięczyć za to, że pomogłaś mi w poszukiwaniach tego gagatka – mówiąc to skinęła głową na samego winowajcę. – Oczywiście nie tylko w taki sposób, bo mam nadzieję, że dasz się wyciągnąć na jakąś kawę, jak skończy się ten pogodowy armagedon. – A liczyła, że skończy się raczej prędzej niż później!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wszyscy musieli mierzyć się z problemami ze swoimi domostwami. Wiele miejsc, które do tej pory dla ludzi były ostoją popadały w ruinę. Liane do tej pory nie dostała żadnej informacji od Conora na temat ich mieszkania, więc w głębi ducha liczyła, że nic wielkiego się nie wydarzyło, że może tylko stracili prąd, który na dniach powinien wrócić. Bała się zostać jedną z tych osób, która powróci by zastać swoje mieszkanie w całkowitej ruinie. Nie była gotowa, ani emocjonalnie ani finansowo, na naprawy i zajmowanie się tym małym miejscem tak jakby faktycznie do niej należało. Miała poczucie, że w pewien sposób opieka nad mieszkaniem po katastrofie przywiązałoby ją bardziej do Seattle niż by tego chciała. W końcu takie wypadki zdarzają się w domach a nie mieszkaniach.
-Podejrzewam, że to musi być irytujące. - uśmiechnęła się półgębkiem na wspomnienie o bliźniaczce jej rozmówczyni. Sama prawdopodobnie byłaby jedną z tych osób, która by je myliła, chociaż zawsze poznając ludzi starała się zwracać uwagę na szczegóły- pieprzyk przy ustach, układ piegów, minimalne zmarszczki pojawiające się w kącikach oczu od zbyt częstego śmiania się, błyski w oczach na wzmianki o konkretnych rzeczach czy dołeczki w policzkach. To właśnie po takich minimalnych szczególikach można było odkryć człowieka. Najwięcej kryło się w oczach i tych małych zmarszczkach w ich kącikach.
-Rozumiem- odpowiedziała krótko czując, że Ara mimo wszystko nie chce kontynuować świeżo zaczętego tematu. Wyczuwała, że kryje się za jej odpowiedzią historia, która z pewnością należała do jednej z tych, których nie wyjawia się na pierwszym spotkaniu, a raczej dopiero przy bliższym, dłuższym poznaniu, na które w aktualnych warunkach nie do końca mogły liczyć. -Ja za to do domu rodzinnego nie mogę wrócić. Także rozumiem jak to jest zostawić wszystko co się miało za sobą. - dodała wspominając słowa swego ojca, które jednoznacznie wyklarowały jej, że nie ma co liczyć na powrót kiedykolwiek, w bliższej czy dalszej, przyszłości. Była hańbą i zdegenerowaną dziewczyną. Nie zasługiwała na posiadanie domu rodzinnego. Takie przynajmniej było zdanie jej rodziny z którym, stety lub niestety, nie mogła dyskutować.
-Mieszkam w Chinatown, jeśli to dla ciebie nie za daleko to chętnie przygarnę towarzystwo do drogi. Chociaż ta pogoda wskazuje bardziej, że powinnaś zabrać się w swoje rejony. Nie chcę, żebyś się potem przeze mnie rozchorowała, ale jeśli masz blisko to zapraszam do drogi.- uśmiechnęła się uśmiechem delikatnym i ledwo widocznym przez naciągnięte na głowę warstwy materiału i kosmyki mokrych włosów przyklejonych do twarzy. -Jak tylko się skończy ta ulewa możemy się umówić na kawę! Zostawię ci mój numer telefonu.- dodała z nieskrywanym entuzjazmem chcąc faktycznie zobaczyć się ponownie z Aurą w warunkach chociaż trochę bardziej sprzyjających.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ani mieszkania ciotki, ani tego wynajmowanego w Chinatown nie traktowała tak naprawdę jako swojego domu. Tym mianem potrafiła określać jedynie to, co zostawiła w Renton. Tak było przynajmniej do momentu przeprowadzki na Phinney Ridge. To o ten budynek się martwiła, to o nim myślała z rozczuleniem i to właśnie on sprawił, że Seattle chyba przestało jej być takie obce, takie nieprzychylne.
Bywa, chociaż chyba przywykłam już do tego – skwitowała z lekkim uśmiechem. Gdy była młodsza, zwłaszcza w okresie wczesno-nastoletnim chyba bardziej ją to drażniło, gdy ktoś miał ewidentny problem z tym, by zorientować się z kim akurat rozmawia – z nią, czy może jednak z Tottie. Zaczęła rozumieć, że nie może toczyć o to wojen, bo obiektywnie rzecz ujmując, wyglądały prawie tak samo. Ludzie potrzebowali czasu, by zacząć dostrzegać szczegóły, które je od siebie odróżniały.
Nie chciała dopytywać o powody, dla których Liane nie mogła wrócić do domu. Nie dlatego, że nie była tego ciekawa (bo przecież była), ale czuła, że to nie jest odpowiedni czas i miejsce. Na ten moment wystarczyło jej to, że dziewczyna najwyraźniej naprawdę mogła rozumieć, jak to jest, gdy walczy się z demonami przeszłości. W zamyśleniu zerknęła na Psa. Może powinna mu jednak podziękować za to, że jej uciekł, bo dzięki temu nawiązała nową, interesującą znajomość?
Świetnie, zróbmy to od razu – podchwyciła temat, natychmiast wyciągając komórkę, by wymienić się z Liane numerami swoich telefonów. – Ja wprawdzie mieszkam w Phinney Ridge, ale odprowadzimy cię przynajmniej kawałek, myślę, że ani Psu, ani mnie nie zaszkodzi trochę kroków więcej – zapewniła, dając delikatny znak dłonią, że mogą ruszać. Nieustający deszcz rzeczywiście nie pozwolił im na zbyt długi wspólny spacer, bo o ile Aura jako tako skryła się pod płaszczem, tak jej pupil raczej nie miał tego przywileju. Dlatego niedługo później zdecydowała o odwrocie, żegnając się z Liane i upewniając, że będą w kontakcie.

/ zt.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostatnie dni, nie były dla Leslie najłatwiejsze. Koszmary powróciły, nieprzespane noce dawały jej w kość, a złe przeczucia trzymały się jej każdego dnia, sprawiając, że oglądała się nerwowo przez ramię, ilekroć wychodziła z domu. Marcus nie dawał za wygraną. Za punkt obowiązkowy swojego psychopatycznego programu obrał sobie wyniszczenie jej psychicznie. Był na dobrej drodze do osiągnięcia celu. Leslie miała dość. Coraz bardziej. Każdy dźwięk telefonu sprawiał, że brała go do dłoni z obawą o to, że dostanie od niego kolejną wiadomość pełną ukrytych gróźb. Drań wiedział, jak układać słowa w taki sposób, by dla postronnych osób nie były niczym szczególnym, ale by ona wyłapywała bez problemu ich drugie dno. Zgłosiła to nawet na policję, jednak funkcjonariusze w dalszym ciągu byli bezsilni. Namierzenie Marcusa graniczyło z cudem. W teorii zapadł się pod ziemię. W praktyce był gdzieś blisko. A ona czuła się z tym wszystkim cholernie osamotniona. Nie mówiła nic Lottie. Nie chciała zadręczać jej swoimi problemami, kiedy ta powinna skupić się na własnym zdrowiu i dziecku, które niedługo miała powitać na świecie.
Jedyną osobą, z którą mogła i chciała porozmawiać, był Travis. Problem tkwił w tym, że wraz z powrotem do Seattle, coś się zmieniło. Nie potrafiła się do niego dodzwonić, nie otrzymywała odpowiedzi na wysyłane wiadomości i... W końcu się poddała. Wmówiła sobie, że pożałował tego weekendu. Że nie chciał niczego zmieniać, że wolał tkwić przy swojej narzeczonej i układać sobie z nią życie bez komplikacji w postaci zakochanej w nim przyjaciółki. Leslie nie wiedziała tylko, czy wciąż się przyjaźnili, czy to również zostało przekreślone raz na zawsze. Jego milczenie wydawało się wystarczająco wymowne, by sama odpowiedziała sobie na to pytanie, ale głupie serce chciało wierzyć po cichu w to, że wcale nie było aż tak źle.
Tego dnia pierwszy raz od ponad tygodnia zdecydowała się zapuścić dalej niż w okolice domu siostry. Wolne, które sobie przedłużyła po powrocie znad jeziora, dobiegało końca i zdawała sobie sprawę z tego, że musiała się w końcu przełamać, żeby wrócić do Serenity bez tego poczucia zagrożenia, które owiewało lodowatym powietrzem jej kark niemal każdego dnia.
Pełna samozaparcia, zabrnęła w okolice zakładu pogrzebowego. Długi, spokojny spacer, który pozbawiony był nieprzyjemnych niespodzianek i autentycznego zagrożenia, niósł za sobą upragnione ukojenie. Pozwalał pozbierać myśli, pogodzić się z tym, że wszystko było nie takie, jakim chciała by było i sprawił, że poczuła wystarczająco sił, by wrócić do normalności, w której nie powinno być miejsca na strach przed byłym partnerem.
Przechadzając się parkowymi ścieżkami, przystanęła pośrodku chodnika, kiedy w odległości nie większej niż pięć metrów, dostrzegła sylwetkę Travisa. Zagryzła nerwowo wargę i rozejrzała się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Nie chciała się z nim mijać, nie chciała udawać, że się nie znają, albo wdawać w dyskusję, za sprawą której musiałaby udawać, że wszystko było w porządku i wcale za nim nie tęskniła. Że wcale go nie potrzebowała... Jak na złość, znajdowała się w miejscu, w którym brakowało wszelkich rozwidleń dla ścieżki na której stała i w którą wrosła , kiedy Cavanagh znalazł się bliżej. Chciał wbić wzrok w telefon, udać, że wcale jej tam nie było, licząc na to, że on sam w pędzie nie zwróci na nią większej uwagi, ale kiedy spojrzała na wyświetlacz telefonu, kątem oka dostrzegła stojącą obok parę butów. — Cześć... — odezwała się, unosząc na przyjaciela swoje zagubione spojrzenie. — Cc... Co słychać? — zapytała, czując się jak skończona kretynka. Jak ktoś, kto spotkał nie widzianego od lat znajomego ze szkolnych korytarzy, z którym nawet nie był w zażyłej relacji, która mogłaby być powodem dla tego, by zainicjować rozmowę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od telefonu pewnego wpływowego mężczyzny Travis też nieszczególnie chętnie sięgał po swój telefon. Żeby odgrodzić się od kolejnych gróźb mających na celu go pospieszyć, komórkę zazwyczaj miał wyciszoną to zostawiając ją w schowku karawanu, a to na biurku w swojej pracowni. I tak był zbyt zajęty chodzeniem po jubilerach i obcych-nie-obcych osobach, żeby prowadzić pogaduszki, czy nawet zagłębiać się w smsy. Dodatkowych nerwów nabawił się po incydencie z Marcusem, ale zatonął w swoich własnych problemach wystarczająco, by odłożyć polowanie na niego na inny dzień. Upewniał się, że Leslie bezpiecznie docierała do zakładu, ale zazwyczaj nie miał nawet czasu jej zagadnąć jadąc już na swój kurs. Co chwilę był w ruchu chcąc omijać swoją byłą narzeczoną z którą nadal pracował. Miał wrażenie, że nie długo wyczerpią mu się zapasy paliwa na których oparach operował. Rozstanie wytargało go emocjonalnie, a picie z Blakiem nieszczególnie pomogło samemu organizmowi, chociaż rozmowa w sama w sobie była zawsze dobrym tego aspektem. Po rozmowie z Asli nie chciał dłużej siedzieć tamtego samego dnia w mieszkaniu. Obwiniał się za to, że zmarnował jej rok życia i w dodatku uatrakcyjnił zaledwie kilka ich pierwszych miesięcy. Może więc narastające problemy z ojcem były dobrym oderwaniem od jego własnych prywatnych spraw. Tak skutecznym, że nawet on w pierwszej chwili czuł się zmieszany gdy zauważył Leslie w parku.
Zawalał kolejny aspekt swojego życia, tracił w oczach kogoś na kim szalenie mu zależało, właśnie w tym momencie zdając sobie sprawę jak bardzo tego nie okazywał. Przecież oni ledwo zamienili kilka słów od czasu powrotu znad jeziora. Który w ogóle był dzisiaj dzień tygodnia. Wyciągnął odruchowo telefon z kieszeni jeansów, sprawdził na ekranie startowym datę i zaraz o niej zapomniał gdy tylko ekran stał się ciemny, a on został jedynie z własnym odbiciem. Przymknął oczy na ciężkim westchnieniu, oglądając się mimowolnie za siebie w celu przypomnienia sobie gdzie jeszcze powinien się udać i czy w ogóle zrobi coś dzisiaj. Czas wyślizgiwał mu się między palcami, a on miał zaledwie jedną trzecią tego co oczekiwał od niego sentymentalny mężczyzna. Na tym etapie równie dobrze mógłby być ojcem chrzestnym, tylko Travis wylądował po złej stronie barykady (jeśli dobra w ogóle istniała).
-Cześć. – Uniósł nieznacznie kąciki ust, spoglądając na nią, odnosząc wrażenie, jakby na tym etapie Hughes sama już wolała go omijać. Świetnie się spisałeś, Cavanagh. Sarkastycznie sam do siebie pomyślał. -Uh...cóż… – Zaczął na westchnieniu. -Nie za ciekawie, raczej. – Powiedział z lekkim skrzywieniem, tak jakby promienie słońca na drobną chwilę padły na jego twarzy, jednocześnie z wiszącymi szarymi chmurami tuż nad jego głową. Wsunął dłonie do kieszeni spodni, przesuwając spojrzeniem po ich stopach, aż znów wylądował na jej twarzy. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. Mogli być razem, a wydawało się, że nigdy nie byli dalej. -Aż szkoda gadać. – Dodał jeszcze z niemrawym mruknięciem. Cała wściekłość na Earla zmieniała się stopniowo w zmęczenie. Do czasu, zapewne. Podejrzewał, że cokolwiek będzie następnym krokiem tego toru przeszkód znowu wprawi go w białą gorączkę.
-A ty? Jak się czujesz? U Lottie okej? – A dokładniej, czy Charlotte nie miała nic przeciwko temu, by siostra mogła zostać u niej dłużej i jak odebrała fakt, że Marcus ją terroryzował, zakładając, oczywiście, że Leslie w ogóle się przyznała. Było w tym wiele, ale nie chciał dopytywać w tylu słowach. Może nawet zaproponowałby swoje mieszkanie, ale zważając na to, że Asli mogła mieć już przez niego problemu, bo razem mieszkali (a przynajmniej Travis zakładał, że to tą drogą zostało stwierdzone, że jest ona dla niego kimś na tyle ważnym by zmotywować go do działania), wolał nie skazywać na to kolejnej osoby.
-I um… wybacz, że się nie odzywałem. – Pokazał jej symbolicznie komórkę. Wyjątkowo jej dzisiaj potrzebował, ale wiedział, że szybko trafi w jakiś kąt. Miał zaczynać już tłumaczenia, ale mocno zaniżał ich znaczenie w swojej głowie i właściwie to wcale nie chciał mówić kobiecie o tym co biologiczny ojciec ściągnął mu na głowę i to w dodatku lata temu, jeszcze nim Travis był na świecie. Co za złośliwość losu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Leslie żałowała, że nie miała żadnej możliwości odkrycia tego, co działo się w męskiej głowie i co kierowało Travisem, gdy tak skrupulatnie unikał spotkań, co ona sama zaczęła mu ułatwiać, przychodząc do pracy wcześniej i wychodząc z niej później, lub w momentach, kiedy miała świadomość, że nie kręcił się po Serenity. Taka już była. Łączyła fakty, niekoniecznie we właściwy sposób i koniec końców innych stawiała ponad siebie. Tym razem ponad własnym samopoczuciem stawiała samopoczucie Travisa i jego narzeczonej. Wolała ukrywać się w kostnicy i tam spędzać czas w towarzystwie trupów, niż pchać się do biura i zmuszać tę dwójkę do tolerowania jej obecności. Niewiele brakowało do tego, by wręcz zaczęła rozważać zmianę pracy i rozeznanie się w innych zakładach pogrzebowych, czy nie potrzebowali kogoś takiego, jak ona.
Była gotowa zrobić wszystko, byle tylko ta niezręczna i napięta atmosfera stała się nieprzyjemnym wspomnieniem, które z biegiem czasu zaczęłoby się zacierać.
Chciałaby odwzajemnić ten cień uśmiechu, ale musiałaby się do tego zmusić, a to nie miało żadnego sensu, bo grymas byłby wyraźniejszy niż maska, którą obecnie przybierała, a raczej starała się przybrać, by nie sprawiać wrażenia poruszonej tym spotkaniem. Przypadkowym, które pewnie nie miałoby miejsca w lepszych okolicznościach, gdyby nie to, że tego popołudnia oboje postanowili skierować się na ścieżki tego konkretnego parku - tak, jakby nie było wielu innych miejsc, które mogli sobie obrać za drogę, by w dalszym ciągu się unikać. Tak, by było mu łatwiej. Lepiej. Z dala od niej i jej problemów, którymi chciała się z nim dzielić, tak jak chciała, by on dzielił się z nią własnymi. Tak, jak robili to do tej pory, przez cholernie długie lata przyjaźni.
Nie chcesz, to nie mów — westchnęła. Znał ją, wiedział, że nie miała zwyczaju ciągnąć nikogo za język i wolała pominąć temat, jeśli druga osoba nie chciała się wygadać. Zresztą... Teraz nie była pewna, czy w ogóle chciała słuchać, bo jej umysł zbaczał z właściwego toru i ukierunkowany był na jego związek, który nawet nie wiedziała, czy jeszcze istniał, czy może dobiegł końca, czy może po prostu wisiał na włosku, a problemem dla niego było to, by jakoś to wszystko, co z jej pomocą mógł zaprzepaścić, uratować. Nie. Zdecydowanie nie chciała o tym słuchać. Miał swoje życie, ona miała swoje. Tego powinni się trzymać. Szczególnie teraz, kiedy podobnie jak on, ona również dostrzegała, że nigdy nie byli bardziej od siebie oddaleni.
Ujdzie, bywało lepiej. A u Lottie wszystko w porządku — odparła, wzruszając lekko ramionami. Co mu miała innego powiedzieć? Że było beznadziejnie? Że biegała na komisariat z każdym mailem i wiadomością, które otrzymywała z numerów, które momentalnie przestawały być nieaktywne, na skutek czego nie mogła nawet zadzwonić w geście desperacji do Marcusa, by powiedzieć mu swoje i dowiedzieć się czego właściwie od niej chciał? Była zastraszona. Na tyle, że przez myśl w ostatnich dniach nie raz i nie dwa zagościła jej myśl, że może powinna... Wrócić do niego? Że może to było najlepsze, co mogła zrobić, nawet jeśli miała w dalszym ciągu cierpieć? Nie wiedziała co robić, a to, że Travis się odciął w niczym jej nie pomagało, bo nagle poczuła, że została z tym wszystkim zupełnie sama. Niby mogła porozmawiać z siostrami, z Blakiem czy nawet z Lili, ale nie chciała ich w to wciągać. Nie chciała, żeby się zamartwiali i zaczęli obawiać Marcusa. Dużo lepiej czuła się, widząc, że wszyscy wokół żyli swoim własnym życiem, nieświadomi tego, co stało się nad jeziorem Chelan i co w dalszym ciągu miało miejsce.
Nie musisz się tłumaczyć... Rozumiem. Po prostu się odciąłeś i wcale cię za to nie winię... Tylko wiesz co? Chyba wolałabym, żebyś napisał głupią wiadomość informując mnie o tym, niż to cholerne milczenie... — mruknęła z rezygnacją. Przekonana o tym, że chodziło o coś więcej niż brak czasu, spojrzała na niego z czymś co miało być zrozumieniem, choć zdawała sobie sprawę z tego, że niezbyt przekonująco się przy tym prezentowała. Nie rozumiała. Nie tyle jego decyzji, co tego, że z dnia na dzień przepadł jak kamień w wodę i nie zdecydował się nawet na to, by do niej zadzwonić lub napisać. — Nieważne. Mam nadzieję, że jakoś ci się wszystko poukłada. Co z Asli? Powiedziałeś jej, czy udajecie, że wszystko jest w porządku? — dodała z lekką nutą złośliwości. Była ciekawa, jak w tej kwestii sprawy się miały. Czy przyznał się do błędu, którym była, czy może postanowił żyć w zakłamaniu, w dalszym ciągu pozwalając na to, by kobieta, która go kochała i która mu bezgranicznie ufała, zajmowała się przygotowaniami do ślubu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

‘Nie chcesz’ jeszcze nigdy nie brzmiało tak jakby osoba po drugiej stronie rzeczywiście miała wybór. Skrzywił się więc w duchu słysząc w tym jej rozczarowanie co do tego jak wyglądały od niedawna ich kontakty w których zdecydowanie brakowało znajomości tego co działo się w życiu drugiej osoby. Równie dobrze mogła była powiedzieć: rozumiem, nie jestem wystarczająco ważna by mi o tym mówić, w chłodnym tonie. Mniej więcej tak to brzmiało w większości okazji. A jednak naprawdę nie czuł, że powinien dzielić się z nią tymi sprawami. Z jednej strony chciał, a z drugiej uznawał, że z tym co już sama miała na głowie nie powinna wiedzieć, że i on był teraz nękany, wbrew własnym wyborom z przeszłości.
Pokiwał lekko głową, niby to w zrozumieniu, jednocześnie z tak krótkiej odpowiedzi nie będąc w stanie powiedzieć jak rzeczywiście miała się sytuacja z Marcusem i czy w ogóle miała się jakkolwiek. Gdyby ucichł byłoby to w pewnym sensie lepszym wariantem niż to co robił Leslie w teraźniejszości. -To dobrze… że u Lottie w porządku. – Mruknął, niemalże dodając jeszcze ‘przynajmniej u Lottie’. Byłoby to jak dobijanie ich obojga, ale to rzeczywiście było pozytywnym aspektem, że kobieta nosząca pod swoim sercem dziecko jego przyjaciela miała się dobrze. Na tym etapie naprawdę był skłonny sięgać daleko po przebłyski normalności w tej krętej życiowej passie.
Zmarszczył nieco brwi gdy Hughes zaczęła mówić o tym jak go nie wini, jakby jego milczenie jakkolwiek było związane z nimi. Oczywiście, że tak wyglądało, tylko do tej pory kompletnie przelatywało mu to nad głową. Jak mogłoby to mieć cokolwiek do czynienia z nią? Naprawdę myślała, że tak łatwo rzucał słowa na wiatr? Że po deklaracji działań po prostu się z nich wycofa? Nie było może łatwo powiedzieć komuś kogo szanowało się i lubiło, kogoś kogo uczucia miało się na uwadze, że nie chciało się spędzić z nimi reszty życia wedle wcześniejszych obietnic… Hm. No tak. -Nie wiedziałem co… – Poczucie winy zżerało go od środka. Jak mógł nawet nie wysłać do niej jednej wiadomości? To nie był wcale wielki wysiłek. Miał znowu otwierać usta by dokończyć, ale Leslie go zbyła, wymierzając kolejny cios. -Zostaje u przyjaciółki. – Odparł krótko, a wręcz szorstko. -A ty znowu zakładasz o mnie najgorsze. – Wyrzucił jej. -Kto by niby wyszedł dobrze na tym udawaniu? Boże, wziąłem tyle kursów ile mi Blake dał, żeby tylko się z nią nie widywać, po tym jak okazało się, że w to co włożyła miesiące wysiłku może pójść się pieprzyć, bo facet z którym miała wziąć ślub już jej ‘tak’ nie kocha, Earl wpakował się w jakieś bagno finansowe, które próbuję ogarnąć, i na karku siedzi mi jakiś grożący nadgorliwiec, o no i tak! I jeszcze twój eks co ma nierówno pod sufitem biega sobie swobodnie po Seattle, a ty oczywiście uznałaś, że nie odezwałem się, bo coś jest nie tak między nami. – Wskazał między nimi dłonią. -Co ci niby miałem powiedzieć? – Teraz wiedział, ale wcześniej rozwiązania wydawały się być tak daleko, w dodatku za kurtyną innych spraw które wymuszały od niego poświecenia uwagi. Czuł, że był w błędzie. Tego poczucia winy nie pomyliłby z niczym innym, ale jednocześnie gdy tylko wtrąciły się emocje, zaczęły opowiadać własne kwestie, kierując się na osobę w którą wcale nie powinny trafiać. To na Earla chciał nawrzeszczeć, nim szarpnąć i kazać zając się własnymi sprawami, ale mężczyzna wiedział kiedy zniknąć, zawsze miał w tej kwestii wprawę, by przypadkiem nie musieć radzić sobie z konsekwencjami własnych, durnych decyzji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby miała świadomość tego, czemu milczał, gdyby wiedziała, że nie chciał jej dorzucać własnych problemów, to już dawno wściekła, dobijałaby się do jego drzwi. Niestety, chciał tego czy nie, ale to działało w dwie strony. On wspierał ją. Ona była gotowa wspierać jego, bez względu na to, jak bardzo do góry nogami wywracało się jej własne życie. Przyjaźnili się. Kochali do cholery. Może miała dziwny tok rozumowania, ale wydawało jej się, że w takich przypadkach najważniejsza była szczerość i świadomość, że można było polegać na drugiej osobie w dobrych i złych chwilach. Że trzeba było ze sobą rozmawiać i wspólnymi siłami szukać wyjść z przeróżnych sytuacji. Albo byli w tym wszystkim razem, tak jak w wielu innych sprawach na przestrzeni lat, albo wcale i nie mieli o czym ze sobą rozmawiać.
Co powiedzieć? Nie wiem. Może napisać, że sorry, to był błąd, zapomnijmy. Albo coś w stylu, trzymaj się ode mnie z daleka, bo muszę naprawić to, co spieprzyłem? A może poinformować mnie po prostu, co robisz od blisko dwóch tygodni?! — zasypywała go pytaniami. Jedno po drugim padały z jej ust, a każde kolejne, było coraz głośniejsze. Na tyle, by przechodząca obok para, obejrzała się w jej stronę, na co wbiła w nich lodowate spojrzenie. Nie ich problemy. Nie powinni się interesować tym, co mówiła, nawet jeśli w tym momencie wrzeszczałaby na cały park, jak frajerskie jej zdaniem, było zachowanie przyjaciela. Przyjaciela? Nawet nie wiedziała, czy w ogóle się jeszcze przyjaźnią.
A co mam myśleć, kiedy od tylu dni nie odezwałeś się słowem?! Zapomniałeś do czego służy telefon? Zatraciłeś umiejętność pisania krótkich wiadomości?! Do diabła, Travis... — fuknęła na niego. Okej, była w stanie zrozumieć, że nie miał czasu, że może coś zaprzątało jego głowę, ale... Poświęcenie minuty lub dwóch na to, by ją poinformować o tym fakcie i zapewnić, że odezwie się, jak znajdzie chwilę, nic by go nie kosztowało. A na pewno nie przysporzyłoby im nerwów. Chciała jeszcze trochę na niego pokrzyczeć, bo wkurzył ją strasznie tym, że to on zawalił, a teraz rościł sobie prawo do pretensji, jakie wymierzał w jej kierunku, ale nie dał jej ku temu okazji. Zamilkła i wpatrywała się w niego, próbując nadążyć za tym, co mówił. Przyjaciółka, Earl, bagno finansowe, Marcus, dodatkowe kursy.... Za dużo. Zdecydowanie za dużo informacji i wątków, by od tak zrozumiała, o czym mówił.
O czym ty... O czym ty do cholery mówisz? — odezwała się po kilku, dłuższych chwilach milczenia, które poświęciła przyswojeniu jego słów. Problem tkwił w tym, że nie była w stanie przyswoić wszystkiego, kiedy słowa wylewały się z jego ust jedno za drugim, a ilość informacji, którymi się z nią podzielił, okazała się niezwykle przytłaczająca.
Boże, jaka ja jestem głupia — jęknęła i spojrzała w bok na ławkę, która pustką zachęcała do tego, by się na niej rozsiąść. Podeszła do niej i klapnęła sobie, na moment chowając twarz w dłonie i biorąc głęboki wdech, który miał na celu pomóc jej zapanować nad... Złością? Żalem? Zmartwieniem, które wywoływało złość? Sama nie wiedziała. Za dużo emocji nią targało. Zdecydowanie za dużo.
Od kilkunastu dni unikam cię jak skończona kretynka, przekonana, że wiele wam ułatwiam, bo z twojego milczenia mogłam wywnioskować tylko i wyłącznie to, że po powrocie coś się zmieniło. Przez kilka cholernych dni próbowałam się do ciebie dobić, jak wiemy bezskutecznie, wycofałam się, a ty... — zaczęła swój monolog, wymierzając w niego oskarżycielsko palcem. — Ty mówisz mi, że rozstałeś się z Asli, że bierzesz dodatkowe kursy, żeby nas unikać... — syknęła, świadomie mówiąc o Asli, ale też o sobie. Bo najwyraźniej unikał ich obu. I to nie było fair. Nie po tym weekendzie, kiedy sumienie Leslie zżerało ją od środka, bo nie wiedziała na czym stali i czy stała się powodem rozpadu tego związku, czy może jednak tylko chwilowym zapomnieniem, które chciał wymazać z pamięci. — I że tkwisz w jakimś gównie przez Earla? Czemu mi nie powiedziałeś? Czemu nie dałeś znać, że masz jakieś problemy? — uniosła się, wstając i podchodząc, żeby tym samym palcem, którym w niego mierzyła, dźgnąć go kilkukrotnie w klatkę piersiową. W tym momencie miała gdzieś uczucia i niepewność. Chciała wiedzieć, o jakich problemach mówił, co mu groziło i co najważniejsze, jak mogła mu pomóc.
Lepiej, żebyś mi tu wszystko wyśpiewał, Cavanagh — podsumowała, wbijając w Travisa stanowcze spojrzenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Typowe zagranie. Zrobić wszystko samemu. Z wszystkim poradzić sobie na własną rękę. Może było w tym też i trochę nadziei, że jeśli tylko wystarczająco się przyłoży ogarnie to wszystko w czasie by tylko przeprosić za swoją niedyspozycję, żeby mimochodem wspomnieć z czym przyszło mu się zmagać. Z uwagą na celu czasami w ogóle nie patrzył w swoje lusterka, dopiero sprowadzany na ziemię dostrzegając, że odwrócił się od ludzi, którzy upływ czasu liczyli znacznie dokładniej.
Na pierwsze dwie ‘’propozycje’’ jego mina zaczęła układać się wręcz w wyraz ‘o czym ty w ogóle mówisz?’ nim Leslie dotarła do sedna. W złości chciał jej po prostu rzucić, że nie musiał się jej z niczego tłumaczyć, ani zdawać żadnych relacji, bo i niby czy ona mówiła mu absolutnie o wszystkim? Mniej więcej tak kłócił się jeszcze przed wyjazdem z Asli, by koniec końców powiedzieć jej, że kobieta nie będzie dyktować mu z kim może spędzać czas i pojechał na weekend nad jezioro. Jej obawy i protesty okazały się doskonale uzasadnione, nie wspominając, że mężczyzna po raz kolejny wymigiwał się od pomocy przy przygotowaniach do ślubu. Teraz znowu chciał stawiać na swoim chociaż był w błędzie, bo tak było łatwiej niż przyznać, że nawalił (jak najwyraźniej miał ostatnio w zwyczaju). –No nie zrobiłem tego. – Odparł w końcu, kątem oka zerkając na przechodniów, wraz z tym jak spojrzenie Leslie się na nich przeniosło. –No nie napisałem. – Już było po ptakach, chociaż w głośnie wcale nie było słychać jakby odpuszczał. Wręcz przeciwnie, jego ton stawał się coraz bardziej sfrustrowany.
-Krótkich wiadomości. – Prychnął pod nosem. –Jakby to można było w krótkiej wiadomości. – Pokręcił głową, zerkając gdzieś w bok, zaciskając swoje zęby, tak, że było widać jego spiętą szczękę. Miała rację, bo wystarczyło, że napisałby do niej przynajmniej ‘jestem zajęty, odezwę się jak będę mógł’, co odwlekłoby Leslie przynajmniej od pierwszego wrażenia, że Cavanagh próbuję ją najzwyczajniej w świecie omijać, jakby coś rzeczywiście było nie tak miedzy nimi. Możliwe, że koniec końców i tak wysnułaby takie wnioski po tak zdawkowej wiadomości, ale nie zostałaby przynajmniej z niczym. W retrospekcji było tak wiele doskonałych rozwiązań, oczywiście, że tak i tym bardziej denerwował go fakt przerabiania czegoś na co już nie miał wpływu, bo w czasie nie mógł się przenieść, choćby chciał.
-O tym właśnie. – Wycedził przez zęby. –Mam dość. No nie przyszło mi do głowy, żeby napisać. – Wyrzucił jeszcze, chociaż nie było to do końca zgodne z prawdą. Chciał z nią porozmawiać, tylko w innych okolicznościach, już po wszystkim, lub przynajmniej gdy wiedziałby konkretniej na czym stoi. Chciał wsparcia, jednocześnie nie wierząc, że to cokolwiek by dało o ile ktoś magicznie nie zaoferowałby mu zagubionej biżuterii. Jego defensywna maniera zelżała jednak przy bezradnym jęknięciu Hughes. Zrobił krok w jej stronę, ale nie dalej, milcząc, gdy ta przyswajała te informacje, których wcale nie miał zrzucać na nią za jednym razem. W tym wszystkim nie pomyślał, że rzucając w nią oskarżeniami, kobieta w pewnym sensie weźmie winę na siebie. Nie chciał tego, więc znowu wróciło w okolice żołądka poczucie winy.
-Bo jak w końcu chciałem przynajmniej… nie. – Pokręcił do siebie głową. Nie będzie znowu iść w tym kierunku, tylko napędzając własne nerwy. –Nie robimy tego znowu. – On sam wiedział do czego się odnosił. –Dobra! Powiem ci. Jesteś taka uparta, ja pierdziele. – Patrząc na nią z wyrazem ‘zadowolona?’. –Z resztą, właściwie to już wiesz. – Uniósł i opuścił brwi z nutką niezadowolenia, głównie własną postawą. –Earl zostawił za sobą długi u szemranych ludzi, nie wspominając o przekrętach jakie robił przy odprowadzaniu podatków, i zgłosił się do mnie facet twierdzący, że mam znaleźć biżuterię, którą znowu, bo jakże by inaczej, zwinął Earl. A jeśli tego nie zrobię to przynajmniej nie będę musiał się przejmować tymi długami, a ty będziesz miała okazję postraszyć moją twarzą ludzi na pogrzebie. Także, no wiesz, świetnie jest, naprawdę fantastycznie. – Mówił z udawanym entuzjazmem i ciężką dozą sarkazmu. –I jakby to nie było wystarczyło, uznał, że doskonałą motywacją będzie zagrożenie, że zrobi coś Asli. – Istna wisienka na torcie, jednak patrząc na to z perspektywy bogacza ten miał rację by uznać, że sam Travis mógłby jeszcze spróbować uciec (w końcu po kimś by to miał), ale znacznie trudniej byłoby mu to zorganizować z jeszcze jedną osobą. –Ona nic o tym nie wie, z resztą, tak jak mówiłem, nieszczególnie ją widuję. Ale, kurwa, mam teraz też jej życie na głowie, nawet po rozstaniu. I wcale cię nie omijałem. – Musiał dodać. –Dobra, widzę jak to wyglądało, ale próbowałem pracować specyficznie wokół jej grafiku, nie twojego. A w przerwach próbowałem znaleźć jakiś sposób wyśledzenia tej biżuterii, ale nawet nie wiem jak konkretnie wyglądała. Mam tylko bransoletkę, którą dałem kiedyś swojej eks. – Rozłożył ramiona bezradnie na strony. –A no i ona też jest w to wplątana. Gość naprawdę w chuj chce odzyskać te błyskotki, dostał szału jak gdzieś ją wypatrzył z nią na nadgarstku. No i nie wygląda, żeby tylko rzucał pustymi groźbami. – Przyznał, krzywiąc się na myśl tego, że mógł stać o szczebel, lub nawet kilka wyżej, niż ludzie od których Earl pożyczył pieniądze. Tak czy inaczej, były to tykające bomby, zdolne do nieodwracalnych zniszczeń.
-Z drugiej strony, nie możesz mi już wmówić, że spędzanie z tobą czasu, jakoś mi nietypowo zagrozi. – Zauważył, jakby to był ten pozytywny element. –W tym co się odwala to… – Wykrzywił usta, na chwilę zatrzymując spojrzenie ślepo w przestrzeni. –nie wiem, to chyba już nie ma znaczenia. – Wrócił do niej wzrokiem. –A ty mi lepiej powiedz jak wygląda sytuacja z Marcusem. Kombinował coś jeszcze? -Opuścił brwi w skupieniu i trosce. Przez to jak pochłonęły go jego sprawy, nie było go tam, by wesprzeć ją, kiedy może i jej codzienność sypała się na głowę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Różnica między nią i Asli prawdopodobnie była taka, że nie odpuściłaby. Walczyłaby do upadłego, bo był jej przyjacielem i facetem, którego chciała mieć w swoim życiu do grobowej deski. To wymagało zawziętości. Akceptacji tego, że nie zawsze we wszystkim się zgadzają, że w niektórych sprawach mają odmienny punkt widzenia i trzeba znaleźć kompromisy. Że czasami będą kłócić się o wszystko i o nic, jak stare dobre małżeństwo, chociaż wcale nim nie byli, chyba że liczyć staż ten znajomości i fakt, że od lat byli ze sobą bardzo związani. Bardziej niż z innymi osobami ze swojego otoczenia, bo zdołali połączyć przyjaźń z uczuciami, którymi nie darzyło się wszystkich.
Westchnęła ciężko, gdy przytaknął jej słowom i pokiwała głową. Nie zrobił tego, chociaż powinien. Nie wymagała wiele. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo teraz to niczego nie była pewna. Może poza tym, że był hipokrytą, oczekując od niej tego, że zgodzi się na wielkie poszukiwania Marcusa i ryzykowanie własnym bezpieczeństwem, a sam nie potrafił podzielić się z nią własnymi problemami i wolał załatwiać wszystko na własną rękę, udając, że zapadł się pod ziemię. Właściwie to pewnie zaczęłaby to rozważać, gdyby nie świadomość tego, że w pracy się pojawiał i poza nią, nikt inny nie miał problemu z tym, by się z nim kontaktować.
Jezu nie roztrząsaj tej krótkiej wiadomości. Wiesz, że nie chodzi o długość, tylko o sam fakt — jęknęła, bo to czy wiadomość byłaby krótka czy długa na tyle, żeby przychodziła w kawałkach w dziesięciu smsach nie miało znaczenia. Chodziło jej tylko i wyłącznie o to, jak nagle się odciął i to w najgorszym momencie, tuż po ich rozmowie nad jeziorem i perypetiach z Marcusem, który nie oszczędził jego ukochanego forda, co po chwilę obecną nie dawało Leslie spokoju, bo wiedziała, że była to na swój sposób jej wina.
Kiedy się rozgadał, zamieniła się w słuch. Nie podejrzewała, że aż tak dosłownie weźmie sobie do serca to wszystko, ale w pewnym momencie, widząc, że koniec tej pogmatwanej historii nie nadchodził, po prostu wróciła na ławkę, wsparła łokcie na kolanach a brodę na dłoniach i ze wszystkich sił starała się przyswoić jak najwięcej.
W coś ty się znowu wkopał?
To jedno pytanie powtarzała niczym mantrę, do chwili, kiedy nie wspomniał o Asli. I groźbach wymierzonych pod jej adresem. Zazgrzytała zębami. Też nie mieli komu grozić tylko musieli jego BYŁEJ narzeczonej.
Wyglądało kiepsko... Za dużo rzeczy na raz się złożyło — przyznała z rezygnacją. Teraz już wiedziała o co chodzi i trochę głupio jej było, że pozwoliła wyobraźni wyolbrzymić to wszystko do tak wysokiej rangi, w której Travis okazał się facetem nie lepszym niż wielu innych, a mianowicie zwykłym, niezdecydowanym frajerem. Jeszcze jakaś eks, która miała tą cholerną bransoletkę. Nie chciała chyba nawet myśleć, ile osób mogło być w to jubilerskie gówno wmieszanych, ale i tak chciała się w to wplątać. Bo Travis potrzebował pomocy, a co dwie głowy i dwie pary oczu, to nie jedna.
To nie jest zabawne, Travis — burknęła z dezaprobatą. Może i nie mogła mu tego wmówić, ale nie zmieniało to faktu, że nie powinien doszukiwać się w tym czegokolwiek pozytywnego. Bo nie było w tym nic pozytywnego. Jakby jedno zagrożenie to było za mało. Potrzebowali drugiego do pełni szczęścia. I jeszcze wciągniętej w to Asli, która wolałaby, żeby zniknęła z ich życia a nie stawała się elementem, na którym Cavanagh musiał skupiać swoją uwagę, by chronić jej chudy tyłek.
Emm... Właściwie to w tej sprawie próbowałam się do ciebie dodzwonić — przyznała, lekko się krzywiąc. Nie chciała teraz rozmawiać o tym psychopatycznym, sadystycznym dupku. — Ale to teraz nieważne. Gdzie szukałeś tej biżuterii? Właściwie to kiedy dokładnie zaginęła? — wróciła do tematu, który w tym momencie interesował ją dużo bardziej. Chciała pomóc, choćby miała przetrząsnąć te miasto a może nawet i cały stan wzdłuż i wszerz, by odzyskać zgubę i pomóc Travisowi wyrwać się z problemu, który tak niespodziewanie zwalił się na jego głowie. — I najważniejsze... Na ebay zajrzałeś? I inne portale tego typu? — dodała jeszcze, bo chyba oboje wiedzieli, że było to doskonałe miejsce do tego, żeby coś sprzedać, ale też znaleźć. Różne cuda się tam trafiały. Może ta biżuteria też się błąkała po jakiś aukcjach? Podobno najciemniej pod latarnią, czy coś.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ballard”