WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pani jest w ciąży, nie powinna pani palić!
Cholera, suka grzebała w jej śmieciach i zdołała je przepatrzyć, jeszcze zanim Yael opuściła ten cholerny domek z kart drewnianych palików, co tak ładnie się komponował na tle plaży, w cieniu palemek skryty i uczepiła się jej jak kula u nogi, skacząc na boki i krążąc jak sęp, co by w ramach mordy na kłódkę odpaliła jej z grosza albo dwa. To jest cent nawet by był niezłym pocieszeniem, a już euro to w ogóle, więc wygrzebała ostatnie drobniaki z dziurawej kieszeni, która fortunę do tej pory prawdopodobnie za jej plecami przepuściła i wcisnęła w brudną, lepką dłoń, zakończoną zbyt długimi, pożółkłymi, a w dodatku krzywymi paznokciami.

Przed stawieniem się na odwyk nie zapaliła ani jednego papierosa. Ale nie dlatego. Tłusty, gruby joint jarał się tak długo, że w trakcie dwa razy zdążyła pomyśleć, że zanim wypali go do końca, zdąży z siebie wypluć płuca. Ach, całe szczęście, że to nie ona się na ten odwyk stawiała, choć nowopoznani sąsiedzi, mimo upływu zaledwie paru tygodni, zdołali wsadzić ją do szuflady z innymi ćpunami, co ich wystrzegać się najlepiej było. Z jej mieszkania ponoć odór jakiś dziwny się wydobywał, nieco kwaśny, trochę pot przypominał, ale i coś jeszcze, jakby zdechłe zwierzęta chowała pod zatęchłym dywanem. Nie wnikali za bardzo, bo może to jakaś płatna zabójczyni była albo niezrównoważona psychicznie laska, która tylko czeka na okazję żeby wbić komuś kosę pod żebro, poćwiartować, a te wszystkie szczątki wepchnąć pod ten nieszczęsny dywan obok trucheł niezidentyfikowanych zwierząt. Tylko, że Yael nie miała dywanu.
Za to miała brata. Chudy był, blady, jakby zupełnie niewrażliwy na słońce. Stworzony z wody i powietrza, obleczony na wpół przezroczystą skórą, stworzoną z czegoś na wzór pergaminu i na tyle transparentną, że było widać całą sieć żył spod spodu. Pamiętała jego cienie pod oczami. Wiecznie zmęczony. Młody Werter zwykła na niego mówić. Rachityczny w swej pozie, którą przybierał na co dzień. A Yael zawsze taka rześka, z włosem rozwianym, policzkami rumianymi i oczami błyszczącymi. Ale to normalne, że oczy błyszczą po ekstazy.
Nie widziała go od lat, obserwując wyłącznie zniekształcające rzeczywistość fotki w social mediach. Nie wysyłała pocztówek, ani kartek. Nawet zdjęć na snapie, kiedy jeszcze był w modzie. Zniknęła, porzuciła, zostawiła samego w tym wielkim domu, z matką tak chudą, że jej obojczyki z daleka rzucały się w oczy, jak wieniec pogrzebowy, który kończył się przed barkami, smętnie schnąc z każdym, kolejnym rokiem jej życia. I z ojcem, który mogłaby się założyć, że już wypadając z macicy własnej matki był ubrany w garnitur. Zawsze w towarzystwie krawata kolorystycznie dopasowanego do butonierki. Tak idealny, że aż Yael chciało się rzygać. Tak jak teraz. Kurwa, przesadziła z tym blantem. Niedobrze jej było, a wnętrzności skręcały się jak przy ajałasce, ale może trochę łagodniej, nie grożąc nagłym wybuchem wnętrzności przez wszystkie drogi oddechowe.
Oparła się o murek, czując jak jej ciało zaczyna lewitować, choć stopy wciąż miała przytwierdzone do ziemi. Tak przyjemnie równocześnie i lekko na koniuszkach palców, ale głowa ciężka, jakby w balon się zamieniła, a ktoś złośliwy lał doń wodę i lał, lał, lał bez końca. Jak tyś lała na brata, przez ostatnie lata. Kurwa.

Niedobrze mi.

Trzy minuty i szesnaście sekund na oko, wpatrywała się w przeźroczystą plamę koloru taniego syropu na kaszel czy coś tam. Niezdrowo żółta, bo od rana nic nie zjadła. Wierzchem dłoni otarła wilgotny kącik ust i tą samą dłoń wytarła w tylną kieszeń spodni, z dziurą na pośladku wyzierającą, z której chyłkiem już uciekała zapalniczka. Ale zdołała ją złapać, nim ta wpadła w odmęty rzygowin i odpaliła nią papierosa, a miała nie palić. tak mówiła tamta bezdomna, co się kręciła koło śmietnika, ale kto do cholery słucha bezdomnych? Nikt, kurwa nikt, proszę państwa.
Kurtyna.
A gdy już zza winkla wyszła, na horyzoncie, a w zasadzie parę metrów dalej, może dwadzieścia, piętnaście? Szczęśliwi dystansu nie liczą. Nie była wcale szczęśliwa. Othello Kingsley we własnej osobie krokiem niespiesznym, nogą powłóczył i tylko oczy zmrużył jakby niedowidział.

Zastanawiała się czy go rozpozna po tylu latach.
Krew z krwi. Sińce równie mocne jak te pod jej oczami i kości policzkowe wydatne równie mocno.
Wyładniał.
Wyprzystojniał.
Nie wiedziała jak teraz się mówi.
Jebać.
Othello! wrzeszczała jej dłoń wprawiona w ruch wahadła, tylko takiego do góry nogami odwróconego. Wrzeszczała, krzyczała i darła się, bo Yael była pewna, że choćby słowo spróbować powiedziała, zrzygałaby się raz jeszcze na czubek własnych conversów.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Żadne z Kingsley'ów - może dlatego, że pieniądze rodziców wiele im potrafiły zrekompensować (czy też, po prostu, w ordynarnym, i najbliższym prawdzie tłumaczeniu: kupić) nie dbało nigdy przesadnie tak o szkolne stopnie, czerwonym atramentem w pergamin świadectw wbite, ani o wiedzę, która za nimi rzekomo podążać by miała. Liczyły się wyniki, jasne, ale nie proces z ich uzyskiwaniem związany - toteż na kuciu wiedzy, przyswajaniu cennych informacji, eksplorowaniu fascynującego świata nauki, czy jak tam, kurwa, inaczej nazwać to można - żadne Kingsley'ątko zębów sobie chyba w czasach szkolnych nie zeżarło.
Z tej też przyczyny pewnie ani Yael, ani jej brat młodszy - i bezczelnie do niej, jak już wspomniane to było, podobny, nie tylko, jak się okaże, pod względem czysto-aparycyjnym - nie nosili w umysłach światłych, lecz i wiecznym hajem przytłumionych, takiej informacji choćby, że każdy człowiek...
I nieważne, czy Werter to, czy Warhol. Czy bezdomny, czy domny. I co w kieszonce tylnej w gaciach nosił, i czy dziurawa, czy też nie, zupełnie, była ona.
Może wówczas by zrozumieli, Yael pewnie w pierwszej kolejności, w końcu taka oświecona, skąd to wrażenie, że brat jej z ha-dwa-o się głównie składa. I skąd to ich rodzinne do siebie podobieństwo się bierze; zwłaszcza do matki, z chudością kości łukowatych i emfatycznym spojrzeniem, które świat mierzy spod rzęs ciemnych i brwi gęstych, jak u wsze-Kingsley'ów.
Może wtedy by wiedzieli, czemu w sąsiedztwie zawsze się o nich mówiło, że ten chłopak i siostra starsza jego tacy podobni do siebie, mimo wszystko.
Rozumieliby, że stworzeni są z takiego samego surowca.

No. Ale problem pojawiał się tu taki, że tak Yael, jak i Kingsley-Junior, w nosie mieli podręczniki. Nie, że naukę, albo wiedzę, bo to inna sprawa. Nim wsiąkli obydwoje w mięciutkie ramionka używek, tak jedno, jak i drugie, ciekawością wrodzoną się cechowało. I pierwsi byli, żeby w dziurę jakąś wpaść, pędzeni chęcią poznania, co się kryje w jej krawędziach. I pierwsi, żeby pytanie nie-takie-jak-trzeba na matczynym raucie zadać. I pierwsi, żeby po godzinie policyjnej zabalować z atlasem przyrody pod kołdrę wciągniętym, dziwne ryby głębinowe i długopalczaste, chude małpki z dżungli tropikalnych z imienia i nazwiska poznawać.
Kiedyś. Nim uwielbienie dla Substancji nie tylko głębszą wolę życia - tak, w Tobie też, Yael, choć zapewniać możesz, że było inaczej -, ale i wolę poznania wytępiło.

Okazywało się jednak - i Othello do myśli tej dojrzewał tu, w przybytkach odwykowych, dość niechętnie - że chęć istnienia jest surowcem niewyczerpywalnym. Jasne, bieżący zasób może się uszczuplić, lecz taka to wartość, co wciąż się odnawia. Odpocząć wystarczy czasem. Kolacje jeść zacząć, lunchy nie pomijać. Odespać. Na wycieczkę się wybrać, na świeże powietrze - i to nie, bynajmniej, do 7Eleven o trzeciej nad ranem, gdy munchies dopadną i człowiek nic w świecie, poza paczką serowych Cheetosów i dużą butlą mountain dew nie chciałby już nigdy konsumować... Lecz w naturę. I wgłąb siebie.
I we wszystkich kierunkach świata.
Yael, tylko się nie zdziw: na t z e ź w o .

Bycie czystym, zwłaszcza na początkach drogi, wcale się Othello nie podobało za bardzo. Ciężej wzrok było odwrócić od myśli i wspomnień niewygodnych. Chudość własnego ciała znieść i zaakceptować. W oczy sobie spojrzeć - choćby w retrospekcjach - pamiętając nagle rzeczy, których pamiętać się nie chciało.
A jednak, z jakiegoś względu, trzeci przeszło tydzień już trwał w tym położeniu. I posłusznie robił to, co mu nakazywano - pościel w kostkę składał, sok marchwiowy wypijał do końca, nie ukrywał multiwitaminy (do pary z zoloftem oraz przyjaciółmi) pod tarką języka.

A odwiedzin?
Odwiedzin także, kurwa, mimo wszystko nie odmawiał. Nie, by wielką na nie miał ochotę, lecz na grupie im mówili, że najbezpieczniej pewne spotkania odbyć jest w tych, a nie innych zgoła, okolicznościach.
Zgodził się więc. Na spotkanie z przeszłością zamierzchłą siostrą marnotrawną. I teraz ku niej trawniczkiem zielonym, przy-facylitacyjnym, zmierzał.

- Ty to masz tupet, Kiki - powitał ją; ton niby przyjazny, choć z emocji, jakby się wsłuchać, wyprany (w trakcie codziennego, terapeutycznego prania mózgu brudów relacyjnych, gdzie to o związkach z rodziną przyszło mu pierdolić przez godziny całe) prawie zupełnie. Ochronnie. Samo-obronnie. To Ty masz kontrolę, Othello, nad tym, jakie uczucia osoby dopuścisz do siebie - Śmierdzisz jak jebany kartel, zdajesz sobie z tego sprawę? Jak jebana plantacja marychy, i laboratorium chemiczne w jednym... - skomentował kwaśnawy zapach, na metr już, jak nie więcej, bijący od zapadniętej jakby w siebie sylwetki kobiety. Oblizał wargi, wciąż, ale mniej niż zazwyczaj, spierzchnięte. Wychylił się ku siostrze ostrożnie, do niezdarnego uścisku w ramach powitania.
Krew w krew, kość w kość się wbiła. Pot z potem wymieszał.
Odsunął się, myśląc, że Yael całą sobą przypominała teraz blanta. Pachniała tak, i równie sucha była, i poszarzała. I równie pełna gówna (u Kingsley'ów to rodzinne) pewnie; w szwach od niego pękała.
- Zabierzesz mnie na lunch? Mam przepustkę na najbliższe trzy godziny z hakiem. I... eee... - dobrze Cię widzieć, po latach! - Możesz tu wziąć prysznic, jakbyś chciała. Naprawdę, kurwa, jebiesz jak coffeeshop w Amsterdamie.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przełyk ją palił. Cierpki posmak rzygowin pozostał w ustach, mimowolnie mieszając się z gorzkim smakiem dymu tytoniowego, zachłannie połykanego z każdym pęcherzykiem powietrza.
- Kurwa, kartele nie mają zapachu - podrapała się po policzku, rozpłaszczając nań dłoń i ruchem przesuwnym szurając w górę i w dół. Wzrok zaszedł mgłą, jakby dopiero co głos Othello wybudził ją ze snu. Albo to tetrahydrakanabinol zaczął dopiero działać.
Może gdyby inne ruchy formował glinę, z której powstali, zamiast skupiać się na figurze dostojnej, skrojonej na miarę Kingsleyów, a większą dowolność formie pozostawić, inaczej by ich życie się potoczyło. Nie szukaliby ucieczki w antydepresantach podebranych z matczynej szafki (pierwsza szuflada od góry, w tej białej przy łóżku), ani też łapczywie nie sięgali po kolorowe tabletki i białe proszki upchnięte w przeźroczystych folijkach. Na co innego kasa by szła. Może wcale nie na głębszą edukację, ani nawet na grę na fortepianie czy skrzypcach, na które najmłodsza latorośl posłusznie przystała, a na rozwój osobisty, bardziej duchowy by poszła. I by w głąb sięgnąć nie trzeba byłoby naparów, ani specjalnie przygotowywanych mikstur. Nie trzeba byłoby samotni tworzyć wśród ludzi i chować się w bezpiecznym kokonie, ani nawet uciekać na drugi koniec świata, by widok karcącego spojrzenia pogrzebać setkami mil. Ot, może żywot zwyczajny by wiedli. Nudny. Zwykły. Ale... Oni zwykli nie byli i nawet ta na pozór trywialna sytuacja, spotkanie po latach w klinice odwykowej ani krzty zwyczajowej codzienności w sobie nie miało.
- Jak plantacja marychy... - powtórzyła, raz jeszcze pocierając o policzek, w nadziei chyba, że wyżłobi w nim jakiś ślad. Znak znany tylko im, nić porozumienia, ale nic takiego się nie stało. Tylko czerwona, nierównomierna plama. Plama tak zwyczajna, że aż znowu zrobiło jej się niedobrze. - Może to dlatego - ruchem szybkim, ledwie zauważalnym, wysunęła z kieszeni dwa jointy schowane tam na "czarną godzinę". Wsunęła je równie szybko, w obawie że ktoś ich przyłapie i nie daj Boże ją wepchną do kliniki odwykowej, a żadna Yael Kingsley nie chciałaby tam trafić. Wciąż nie rozumiała co tam robił jej młodszy brat.
Ale Yael nie rozumiała wielu rzeczy i rozumieć wcale nie chciała, bo życie w niewiedzy było bezpieczniejsze.

Wyciągnęła do przodu długie, chude ręce, jak gałęzie, jak te jointy pokracznie, na szybko sklecone. W uścisk je splotła i równe dwie sekundy tak wytrwała, po czym odsunęła się nieznacznie i poklepała jeszcze, nie wiedząc co zrobić. Znów dłonie do kieszeni schować, czy wypada coś jeszcze wytłumaczyć?
Że nie tak się ludzie po latach witają? Że nie zaczyna się od obelg? Ale czegóż więcej się spodziewać mogła po tak paskudnym zniknięciu z jego życia? Nawet na to nie zasługiwała.
- Jeeezu, kurwa, skończ już. Zaraz się spryskam jakimiś perfumami jak tak Ci to strasznie przeszkadza. A jak dalej będziesz tak smęcić to na lunch zabiorę Cię do Maca - a niczego bardziej niż śmieciowe żarcie nienawidziła, choć wbrew pozorom dość śmieciowe życie sama prowadziła.
- Wiesz gdzie tu jest jakaś dobra knajpa? Ej, no i skoro dali Ci przepustkę to może Ci postawię browarka, tam na pewno poją Cię jakimś gównem - no bo... Ten odwyk to chyba nie był tak na serio, nie? To jakiś manifest?
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

A może to właśnie było ich problemem? To egocentryczne, narcystyczne przeświadczenie o własnej wyjątkowości. O tym, że nazwisko Kingsley, synonimiczne jest w zasadzie z tytułem Wybrańca. Mesjasza, kurwa! Tylko trochę inaczej się pisze.
  • W istocie zaś? Cóż w nich było aż tak niespotykanego, co? W tej dwójce (trójce, jeśliby liczyć Teresę, która z rodzicielskiej smyczy zrywać się miała zacząć lada-moment) białych, zamożnych dzieciaków, które starzały się dojrzewały metrykalnie, ale emocjonalnie - już jakoś nie bardzo, utknąwszy w martwym punkcie między formą larwalną, a imago? Czym się niby różnili od całej tej zgrai innych płatków śniegu, z którymi chodzili do liceum, na randki, z którymi sypiali przypadkiem jakoś, potknąwszy się o własną samotność w drodze do kuchni na jednej z wielu imprez podobnych do siebie jak dwie krople krwi wody? Czym - jaką cechą, jaką właściwością - odcinali się niby na tle innych niewdzięcznych, dystyngowanych wyrostków, żal do rodziców (żal o wszystko, choć tak naprawdę - o nic) żywić planujący już do końca życia? Czym, Yael? C z y m?
    I jak strasznie strasznie strasznie nie strasz mnie byłoby dopuścić do jaźni myśl, że absolutnie niczym?
No, właśnie. Yael aż mdliło od cienia choćby zwyczajności. Od ewentualności, że mogłoby się okazać, że jest taka, jak inni. Że draśnięcie na liczku, to po prostu zwykła szramka - jak te, które wykwitały pod ostrzem paznokcia na twarzach milionów innych indywiduów, drapiących się po policzku, czy skroni, a nie stygmat, charyzmat, oznaka, że nie jest się człowiekiem, po prostu, a, kurwa-mać, jebanym fenomenem?

Othello sam miał wrażenie, jakby osiągnąć normalność mógł tylko, gdyby ktoś zapewnił mu ścisłą instrukcję. Wyjaśnił, pokazał, jak to się robi. Jak się po prostu kocha swoich bliskich, jak się wchodzi w relacje tak, jak inni? Jak? Jak, kurwa? Skąd miał wiedzieć, czy trzyma siostrę w objęciach za długo, za krótko, czy tak, jak należy, właśnie? Skąd miał wiedzieć, czy to, co odstawiają w trakcie bieżącego pojednania (!?) , objawem normy jest jeszcze, a nie - już - patologii?
I dlaczego nikt nie przychodził z odpowiedzią? Dlaczego los kazał mu szukać odpowiedzi samodzielnie, w pojedynkę tworzyć definicję, która sens jakiś - dla niego! - by miała?
Chryste. Był tym po prostu zmęczony.

Nie na tyle jednak, najwyraźniej, by nie wznieść brwi, nie wywindować ich połacią czoła, nie zmarszczyć, i nie spojrzeć na siostrę, jakby właśnie zaproponowała mu, że poświęcą Teresę w ofierze greckim bogom (co, swoją drogą, nie było tak znowu nieprawdopodobnym scenariuszem, pytanie tylko, czy bogowie zechcieliby się zadowolić najmłodszą Kingsley'ówną...?) w zamian za porcję frytek z Maca.
- Jezu, Yael. Ale ty sobie zdajesz sprawę z tego, gdzie my jesteśmy, co? - parsknął, automatycznie odwracając się przez ramię, i poprawiając poły kurteczki, w której brunetka skrywała swój zapas używek. Nawet nie ma mowy, wyrażone bez słów - spojrzeniem jednym tylko, i nadzwyczaj t r z e ź w y m - W, kurwa, klinice odwykowej. Nie wolno mi pić, czaisz? I nie mam nawet ochoty - skłamał; pytanie: na ile skutecznie? - Ale możemy pojechać do takiej meksykańskiej knajpy. Muszę przytyć jeszcze ze cztery kilo, żeby mój lekarz był zadowolony, może ich quesadille pomogą. I, tak szczerze mówiąc - szczerze, fakt, ale i w niedowierzaniu, że śmie tego typu komentarze wystosować pod adresem siostrzanym - Tobie też by się przydało, nie?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Świat nie miałby sensu gdyby Yael Kingsley była zwyczajna. Świat powoli już zaczynał tracić sens w momencie, w którym Othello Kingsley trafił na odwyk. To było wszak ich brzemię, mierzyć się z własną nienormalnością. Krzyż nałożony już w dzieciństwie wraz z parą niewygodnych, lakierowanych butów ze skórki i opinającym, szkolnym mundurkiem. Więzy nałożone z momentem pierwszej kropli matczynego mleka spływającego po przełyku.
Świat zmierzał ku zagładzie, odkąd w jej brzuchu zagnieździło się to, a ona wciąż ignorowała z uporem maniaka fakt, że to nabiera rozmiarów, przybiera kształt i niedługo tego nie da rady się pozbyć. Nawet te nieludzkie ilości alkoholu wprowadzane do krwioobiegu wraz z chemicznymi tworami kolorowych tabletek, nie były w stanie tego wyplenić. To rosło i to jeśli kiedykolwiek przyjdzie na świat, będzie wadliwe, zbudowane z chorób, ubrane w alkoholowy zespół płodowy.
Kurwa. Życie było przejebane.

Gdyby wszystko było takie proste, wcale nie chciałaby poświęcić Teresy za frytki z Maka. Oddałaby ją szamanom nad jeziorem Atitlan w zamian za pozbycie się tego, a potem wyjechałaby medytować w Aśramie żeby oczyścić sumienie. Teresa by się nie obraziła. Ona była tą posłuszną dobrą. Tylko, że nawet Teresa nie wiedziała o tym. Ani Othello. Może dowie się jeszcze dzisiaj. A wkrótce będzie wiedział Bastian, a kiedy Bastian się dowie, poinformuje o tym resztę świata. W niedługim czasie. Może.

Niektórzy ludzie rodzą się niezwykli, a inni po prostu mają wrodzoną wadę w postaci niemożności utrzymania gęby zamkniętej na kłódkę.

- Wiem gdzie jesteśmy - prychnęła obruszona, bo przecież o to rozchodził się cały ambaras. Żeby dwoje chciało na raz ćpać pić. Wytrzeszczyła oczy na młodszego brata i znowu zrobiło jej się niedobrze. Wcale nie dlatego, że był chudszy niż zapamiętała. Ani dlatego, że w zasadzie zapamiętała niewiele, spierdalając stąd przed laty. Nawet nie dlatego, że gdy myślała o frytkach z Maka, wspomnienie zapachu tłuszczu sprawiało, że robiło jej się słabo. Nie kurwa. Było jej niedobrze od samego patrzenia na ten napis. Klinika odwykowa. Pierdolone więzienie dla tych, którzy znaleźli swój sposób na ucieczkę.
- I dalej nie rozumiem po co Ci to, ale okej, każdy ma prawo... - urwała. Tak naprawdę Yael rozumiała, chociaż wcale nie chciała. Ta cząstka, która do głosu dochodziła stosunkowo rzadko, tłumiona przez tę, która chciała wszystko jebać w przenośni i dosłownie. I tamta cząstka wiedziała to już dawno. Zdawała sobie też sprawę z tego, że Pierdolona-Yael-Kingsley też potrzebuje pomocy. Ale jej nie chce. Bo Kingsleyowie sami sobie radzą w takich sytuacjach. Pierdolenie.
- Jasne - jasne, że miał ochotę. - Ale na wypadek gdyby Ci się zachciało, to się nie krępuj. Nikomu nie powiem - oczko mu puściła. Taka sprytna. Pani swojego życia. Najlepiej wiedziała jak je oszukać.
- To zamawiam ubera, może być meksykańska knajpa, chociaż... Ja ostatnio niespecjalnie mam apetyt - kiedy wszystko podchodzi Ci do gardła, poczuwszy jedynie skrawek zapachu, to zupełnie normalne, że nie chce Ci się jeść, bo chce Ci się rzygać.
- No więc... Powiedz mi jak to jest. Teraz zaczyna się nowy etap Twojego życia, czy jak? - zapytała, odpalając papierosa, od którego zrobi jej się jeszcze bardziej niedobrze.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

O nowych etapach życia - własnego, a także tego, co to puchło chemikaliami rosło pod kobiecym sercem - Othello pewnie, prawdziwy śmiałek, chętnie by z Yael porozmawiał... Gdyby tylko wiedział, że jest o czym. Gdyby wiedział...
  • - o tym. O Sekrecie stworzonym z namnażających się w zatrważającym (i przerażającym, tak ku prawdzie) tempie komórek, z małego, ale już roztętnionego dziko mięśnia otulonego w płaszczyk innych mięśni, z jakichś tkanek jakiegoś mózgu, i jakiejś helisy DNA - choć zważywszy na styl życia najstarszej Kingsley'ówny, spirala ta równie dobrze mogła być znakiem nieskończoności, albo zapytania, albo średnikiem, albo po-średnikiem między życiem i śmiercią, albo kleksem, albo rorschakowską plamą projekcyjną, albo czymś na wzór topniejącego zegara z obrazów Salvadora Dalego.
Ale nie wiedział. Spał zatem... Cóż, może nie tyle spokojnie, nękany dziwacznymi patchworkami zjaw przewracając się z jednego kościstego boku, na drugi... Co przynajmniej mocno (pod leciutkim, acz niezaprzeczalnym, wpływem dozowanych mu o d p o w i e d z i a l n i e legalnych, i dobrze-ponoć-dobranych psychotropów.

Zorientowałby się też pewnie zresztą - mierząc spojrzeniem nieśmiałe zaokrąglenie ciała, proszące się o uwagę pod luźnym materiałem siostrzanego ubrania - gdyby zakotwiczył wzrok na czymkolwiek innym niż aureola dzikich świdrów kasztanowych włosów, oraz dwa placki niebezpiecznie błękitnych sińców pod mało przytomnymi, przelanymi zaś pasywno-agresywnym gniewem, oczami. Pociągnął lekko nosem, a potem nogą - trochę mu zdrętwiała; ta, co drętwiała zresztą zawsze - z resztą ciała, powypadkowo, zespojona metalowym zawiasem chirurgicznej stali.
- Ostatnio? Zawsze żarłaś tyle, co kot napłakał - żachnął się, ale potem pokręcił głową, w rozczarowaniu infantylizmem własnego komentarza, i spróbował - ostrożnie - klepnąć siostrę w ramię - Kurde, sorry. Zabrzmiałem jak nasza matka. Zresztą... - obejrzał wić własnego nadgarstka uniesionego pod nikły promień słońca - Przyganiał kocioł garnkowi. No, nieważne. Zjemy ile damy radę, tak? - W przeszłości byłaby to pewnie miseczka tortilli na dwoje, zalana - nie-dosłownie, tylko dopiero w otchłaniach żołądka, w których wszelkie wprowadzone doń treści łączyły się w jedną kotłowaninę bezkształtnej, i stopniowo trawionej, masy - truskawkowym daiquiri w liczbie mnogiej i pomnożonej przez samą siebie, oraz wodospadem margarity. Dziś jednak - trochę w odpowiedzi na zadane mu przed chwilą przez Yael pytanie - Othello orientował się, że faktycznie czuje głód. Fizyczny. Ssąco-kłujący, i przypominający o sobie groźnym burczeniem, gdy wyczyszczony do cna organizm, metodą klasycznego warunkowania przyuczony do spożywania regularnych posiłków, upraszał się o prawdziwe jedzenie - Tak - odpowiedział natychmiast sam sobie, i pociągnął Yael na parking, a potem przez drzwi podstawionego dla nich samochodu - Serio chcesz wiedzieć? - Serio? Wątpił, że tak. Zakładał, że Yael myśli, że chce wiedzieć (albo po prostu pyta z grzeczności), ale nie, że jest naprawdę zainteresowana tym, co mogłaby usłyszeć i, co więcej, gotowa, by się nad treścią potencjalnych słów naprawdę, dogłębnie zastanowić. Nie bardzo jednak wiedział o czym innym mogliby rozmawiać. Po tylu latach, na miłość boską? O czym? O innych ludziach? (Jak zwykną rozmawiać ci, którzy nie chcą, lub nie potrafią, rozmawiać o sobie). A jeśli tak, to o kim? Może o Terry, już za parę miesięcy mającej podzielić ich los w pierwszym spotkaniu z psychotropami matki? Jassssne - No dobra. Jest... - przywitał się z kierowcą, zapiął pas, i łypnął okiem w stronę moszczącej się na pasażerskim siedzeniu Yael - Jest dziwnie. Niektórzy mówią, że na trzeźwo lepiej widzą kolory, ale ja mam chyba na odwrót. Wszystko jest wyblakłe. Jakby ktoś przejechał rzeczywistość szmatą nasączoną w bleachu, wiesz? Poza tym myślałem, że będę bardziej napalony, a jestem jakby... Nie wiem, Yael. Szczerze? Nie polecam. Głównie tylko bym spał i jadł. Chociaż... - zawahał się krótko - A, chuj. I tak pewnie cię to nie obchodzi. [/b]

autor

harper (on/ona/oni)

Zablokowany

Wróć do „Gry”