WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeremy nie miał naprawdę bladego pojęcia, że ta tutaj młoda dziewczyna, na dodatek taka niziutka w porównaniu do niego, była fanką. Jeśli była prawdziwą fanką, zapewne wiedziała, że jako model ubierał się też inaczej. A paparazzi, którzy go zapewne nie raz i nie dwa przyłapali na zdjęciach pokazywali jego niezbyt punkowe oblicze.
Snyder’a bardziej jednak zmartwił ten pokaźny rumieniec na jej twarzy. Nie było, aż tak zimno, by policzki były czerwone. Czyżby się zaczerwieniła? Może to wina tego telefonu, bo jak spojrzał jej sprzęt wyglądał w opłakanym stanie, jego natomiast może dostał lekkiej ryski na ochronce na ekran. Dziewczyna wyglądała na lekko roztarganą, a pies, który wił im się ciągle pod nogami nie przedstawiał nic innego jak zapewne jej własność. Cała ta sytuacja była absurdalna.
Wyprostował się spoglądając na nią całkiem z góry, widząc różnice prawie 30 cm między nimi. Dziw brał, że jej herbata nie wylała mu się bliżej brzucha czy też niższych sfer. Nie miał bladego pojęcia czemu zaczęła się jąkać. Może to była wina zbitego telefonu? Może rodzice będą na nią za to wściekli. Miał nadzieję, że wiek dziewczyny źle nie ocenił, chociaż tak naprawdę makijaż potrafił robić z człowiekiem cuda i z trzynastolatki zrobić dwudziestopięcioletnią kobietę…
-No popatrz to oboje gapy jesteśmy. -postanowił zażartować i lekko się zaśmiać.
Widział jak się oddaliła nieznacznie, szczerze sam powinien to wcześniej zrobić, sam miał swoją strefę komfortu nieco większą, no o ile to nie byli przyjaciele czy jakaś impreza. Dla obcych był nieco bardziej wstrzemięźliwy. Na swoje szczęście nie był wychowywany w ściśle Azjatycki sposób, nie kłaniał się wszystkiemu i nie czuł respektu zbyt dużego. Był po prostu sobą.
Tak naprawdę nie przywiązywał uwagi na styl ubioru dziewczyny, każdy się ubierał jak lubił. Byleby się czuł w tym dobrze, prawda? Szkoda, że nie zdawał sobie sprawy jakie ona miała myśli i wyobrażenia, bo zapewne sam by był nieco zmieszany takimi wyznaniami. Poczuł jednak ulgę dowiadując się, że nic jej nie jest i jak wzięła telefon. Zanim jednak zaproponował swoje dziewczyna kontynuowała rozmowę. Z jej zachowania zauważył, że się denerwuje czy też jest zażenowana. Na jedno wychodziło prawda?
-To ja przepraszam, przeze mnie poza kurtką ucierpiał twój telefon. -sam schował własny sprzęt do kieszeni kurtki, który zapiął -Nie jestem twoją pierwsza ofiarą? -odparł lekko rozdziawiać swoje wargi w lekkim szoku, po czym wybuchnął lekkim śmiechem -Widocznie możesz zacząć nazywać się bogiem destrukcji, skoro twój wewnętrzny radar sam namierza cele do unicestwienia kurtek.
Sam podążył wzrokiem za psem, który dalej zapewne biegał w kółko nie wiedząc o co chodzi. Jeremy kochał zwierzęta, ale wpierw musiał załatwić inną drobnostkę.
-Wiesz jeśli chcesz mogę postawić ci nową herbatę czy też odkupić telefon, to naprawdę nie problem. To przez moją nieostrożność sprawa potoczyła się tak. -spojrzał na nią po czym na psiaka obok jej nóg
Po chwili Jeremy już kucał i chciał wyciągnąć dłoń do zwierzaka.
-Kto jest mała uroczą istotką, no kto?- zaczął mówić do psa, a uśmiech z jego ust nie schodził, ani na sekundę -Jak się wabi? Można pogłaskać? -zapytał spoglądając do góry na dziewczynę

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Mózg Stelli działał na najwyższych obrotach. Właśnie spełniał się jeden z jej wielu snów. Wpadła na swojego crusha w Phinney Ridge. Najnudniejszej dzielnicy w Seattle. Nieopodal ciągu prawie że identycznych domków, w których mieszkały prawie że identyczne rodziny. Parę sklepów ze zdrową żywnością, kilka wegańskich knajpek, jakieś mało interesujące muzeum. Ot, nic ciekawego. Żeby porobić coś bardziej ekscytującego, trzeba było pojechać do centrum. Dlatego tym bardziej nie spodziewała się Jeremy'ego Snydera, a on stał przed nią, cały na biało, choć tak naprawdę nie, ale w jej oczach to w ogóle rozświetlało go boskie światło.
Oboje... no tak – powtórzyła, wciąż trochę zestresowana i zagubiona, zupełnie jak nie ona, ale sytuacja też była wyjątkowa. – Już nie pierwszy raz – machnęła lekceważąco ręką, żeby się nie przejmował. Jeszcze tego brakowało, żeby Jeremy Snyder martwił się jej telefonem. Pewnie po powrocie do domu sama będzie nim załamana, ale na chwilę obecną potłuczona szybka wydawała jej się niedużą ceną za takie spotkanie.
Bóg destrukcji… To całkiem dobrze mnie podsumowuje – uśmiechnęła się, tak trochę nieśmiało, ganiąc siebie w myślach za to nienaturalne zachowanie. A więc tym właśnie była: takim małym ratlerkiem, który jest głośny i odważny, dopóki coś się nie dzieje. Westchnęła głęboko, żeby wziąć się w garść. Odwróciła na moment wzrok, bo nie za bardzo potrafiła się skupić, kiedy czuła na sobie jego wzrok. Wpadłam na Jeremy’ego Snydera z Black Pearl. Potłukłam telefon, gadam głupoty, wyglądam fatalnie, zniszczyłam mu ubranie. Czy może być gorzej? Zawsze może być gorzej, ale przecież może też być lepiej. Koniec tego dziwnego zachowania. Bierzesz się w garść, Stella. Jesteś sobą. Pewną siebie, zdecydowaną sobą. Żebyś nie żałowała tego spotkania, nie zaprzepaściła szansy.
Kurtkę da się wyprać – odparła, nie chcąc z tego robić problemu większego niż jest w rzeczywistości, nie chcąc zachowywać się jak Finn, kiedy wymazała go farbą na campusie. – Ale herbaty już nie pozbieram z chodnika, fakt… – westchnęła, spoglądając ze smutkiem pod nogi na kilka mokrych plam. Przez te zachwyty na moment zapomniała o swoim psie, który wciąż gdzieś tu biegał po okolicy, i przez chwilę się zestresowała, że może gdzieś pobiegł i zginął, ale wtedy usłyszała te słowa, a nogi lekko się pod nią ugięły z zachwytu.
Kto jest mała uroczą istotką, no kto?
Ja… – bąknęła, jakoś tak odruchowo, nie od razu się orientując, że wypowiedziała te słowa na głos. Minęły dwie bardzo długie sekundy zanim się zorientowała, że właśnie palnęła głupotę, a przez jej ciało przeszła fala gorąca. – Jarmuż – dodała, nieco piskliwym głosem, ale to ze stresu. Stella, nie jesteś bohaterką jakiegoś fanficka, na miłość boską!Można, pewnie, bardzo lubi pieszczoty… No nie, Jarmuż? – Byle tylko Moody reagował na swoje nowe imię. – Masz psy? Wydaje mi się, że masz dobrą rękę do zwierząt… – zagaiła rozmowę, z czego była niezmiernie dumna, bo to oznaczało, że wzięła się w garść. Wdech, wydech, niezobowiązująca rozmowaJa mam jeszcze dwa, labradora i owczarka. W weekendy też mrówki – chyba zaczynała przesadzać w drugą stronę i mówić zbyt dużo. – To znaczy… Mój młodszy brat, w sensie, mój przyrodni, nawet nie przyrodni… To skomplikowane, ale on ma mrówki, zawsze do nas przyjeżdża z nimi w odwiedziny – zaśmiała się, dalej obserwując jak J e r e m y S n y d e r bawi się z jej psem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Martwił się telefonem dziewczyny, bo był odpowiedzialny za to co się z nim stało. Na całe szczęście dziewczyna nie upadła od siły z jaką w siebie weszli. Przecież była taka drobniutka, a on tak.. On był umięśnionym i dość rosłym facetem, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie było tego widać. Azjatyckie geny robiły przewagę, że nie wyglądał jak Pudzian, ale ciało na pewno Stellka widziała, że miał ładne, bo pokazywał czasem swój brzuch na koncertach, a na dwóch zdarł z siebie nawet swoją koszulkę. Lecz teraz w tej kurtce wyglądał naprawdę niepozornie.
Snyder jednak chciał pokryć swoją szkodę. Nawet jeśli dziewczynie postawi herbatę, to jednak mała rzecz, w porównaniu ze sprzętem o większym koszcie. Nie czułby się w porządku z tym. Uśmiechnął się jednak na jej pierwsze tłumaczenie, że to nie pierwszy raz. A potem jej nieśmiały uśmiech sprawił, że zrobiło mu się po prostu miło.
-Ale pamiętaj tylko kurtkowy! Bo nie uważam, by taka sympatyczna dziewczyna niszczyła wszystko na swojej drodze. -ponownie obdarzył ją szczerym uśmiechem, który nie schodził mu z ust.
Dziewczyna wyglądała przez moment na zamyśloną. Dobrze, że znów nie znał jej myśli, bo by było jeszcze bardziej niezręcznie. Na dodatek znów nie poinformował ochroniarzy gdzie wychodził i cóż… Tak Jeremy chciał być bardzo anonimowy, ale czasem się po prostu nie dało. Zwłaszcza jeśli na środku miasta są też twoje plakaty jak prezentujesz kurtki ze znanej firmy. Jednakże najciemniej zawsze pod latarnią, a przynajmniej z takiego założenia wychodził on sam. Lepiej było się wtopić w tłum, gorzej jak jeden z kruków zauważy, że jesteś kolorową papugą, a nie kolejnym krukiem…
-Zaraz pójdziemy na herbatę w takim razie. Po takich emocjach chociaż dobry napój będzie zwieńczeniem nastroju. -oblizał lekko swoje spierzchnięte wargi
A potem dopadł się do psa i.. Przepadł. Słysząc jednak jak dziewczyna odpowiedziała “ja”, starał się udawać, że tego nie usłyszał. Powoli zaczął dodawać dwa do dwóch. To zachowanie… Ta ekscytacja.. Widział to już przecież nie raz. Na koncertach, jak podpisywał płyty czy rozdawał autografy… Jednak postanowił dalej grać. W końcu miała fajnego psa! I naprawdę było mu głupio, że wpadł na nią. Zapewne niektórzy myślą, że większość gwiazd to buce i to by się zgadzało.. Ale on zaliczał się do mniejszości. To dzięki fanom i muzyce jaką grali, to dzięki swojemu wyglądowi zdobywał sławę i piął się po szczeblach kariery, chociaż nie koniecznie chciał tam wylądować i rezygnować ze zwykłego życia i zwyczajnego spaceru po ulicach Seattle.
-Jarmuż? -zamrugał zaskoczony oczami, po chwili się zaśmiał -Oj Jarmużu, kto ci nadał takie imię. -pomiział psa za uszami, bo większość lubiła to miejsce, tak samo jak przy tyłeczku.
Podniósł lekko na nią wzrok jak zadawała swoje pytanie i się rozgadała, zaśmiał się cicho za to jak brnie w.. W sumie sam nie wiedział w co. Dziadek kuzyna mojego wujka od strony mamy, tak to zrozumiał z jej paplaniny słów.
-Nie musisz się stresować. -odparł po chwili kończąc głaskać czworonoga i wstając -Chciałbym mieć psa, ale póki co mój tryb życia nie pozwala na posiadanie zwierząt. Nikt przecież nie lubi być sam, a takie małe istotki potrzebują dużo miłości. -puścił do niej oczko i się uśmiechnął -Mrówki to też ciekawe zwierzątka domowe. -odparł po czym przeszedł krok jeden w przód i drugi -To czy dasz zaprosić się na herbatę? W ogóle. -chrząknął i podał w jej stronę dłoń -Jeremy.
Miał nadzieję, że dziewczyna mu nie umrze po tym jak zaprosił ją na herbatę, ale był winny to jej. Nawet jeśli było widać, że lekko bzikuje, uznał to za zabawną sytuację. Coś po prostu miłego podczas tego dnia. Jedzenie przecież mu nie ucieknie, prawda?

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Stella zauważyła te drobne różnice w jego wyglądzie. Ekscytacja wyostrzyła jej zmysły, chłonęła postać Snydera całą sobą. Dokładnie czuła jego perfumy, zwróciła uwagę na spokojniejsze ubrania, inną fryzurę - w ogóle całą postawę miał inną, zachowanie też odbiegało od tego, które prezentował na scenie. Wydawał się spokojnym, normalnym człowiekiem, a nie gwiazdą rocka. Stella nie była pewna czego od niego oczekiwała: że będzie chodził w skórzanej kurtce z łańcuszkiem dziewczyn dookoła? Pijany, naćpany? Czy gwiazdy rocka faktycznie tak się zachowywały, czy to już przeżytek z poprzedniego wieku? Tak czy inaczej Stella była pewna, że nigdy (ale to nigdy) nie zapomni tej chwili. Już niewiele jej brakowało, żeby wyciągnęła z torby coś do pisania i poprosiła o autograf na przedramieniu, który potem by sobie wytatuowała.
- Różnie bywa - bąknęła w odpowiedzi, odgarniając roztrzepane włosy za prawe ucho. Czy to był komplement? Z pewnością można było te słowa podpiąć pod komplement. Komplement od Jeremy’ego Snydera! I jeszcze ten jego uśmiech, który sprawiał, że nogi Stelli niebezpieczne miękły. Jeszcze chwila i zemdleje z wrażenia. Może to i lepiej, że Jeremy zajął się zabawą z Moodym, bo przynajmniej dostała chwilę na ogarnięcie swoich emocji. Raz, dwa trzy, nie rób z siebie wariatki pomyślała po raz kolejny, ale ciężko było w tej sytuacji zachować spokój.
- Nie podoba ci się? Mój przyjaciel je wymyślił. Stwierdził, że jest na tyle mały, że mógłby się schować na polu jarmużu. Wiesz, tak jak dzieci niby są z kapusty, to on… No, nieważne - podzieliła się z nim naprędce wymyśloną historią, ale miała nadzieję, że dzięki temu nowe imię Moody’ego stanie się bardziej wiarygodne.
- Rozumiem… Ale mam nadzieję, że w końcu ci się uda jakiegoś przygarnąć. Dom z psem jest taki… przyjemniejszy - wzruszyła ramionami, celowo pomijając temat jego stylu życia, bo chyba nie potrafiłaby dłużej ciągnąć tej farsy, gdyby zaczął opowiadać o swojej pracy. Trzymanie emocji na wodzy już teraz było dla Stelli bardzo trudne.
To czy dasz zaprosić się na herbatę?
Stella powtórzyła sobie to pytanie kilka razy w głowie, zawieszając się na ułamek sekundy. Oto spełniało się jej marzenie, jedno z największych, i to w dodatku tak nieoczekiwanych okolicznościach. W jej wyobraźni ten moment powinien być bardziej podniosły, powinien czymś się wyróżniać - a on nadszedł tak niespodziewanie, podczas porannego spaceru po czipsy do osiedlowego sklepu, tak do bólu normalnie. - Stella, miło mi - odpowiedziała po chwili, ściskając jego dłoń (własnej pewnie już nigdy nie umyje, kiedyś się śmiała z takich zdań, ale teraz wreszcie je zrozumiała). - Dam się zaprosić - dodała, poprawiając ramię swojej torby. Miała ochotę wyjąć telefon i napisać wszystkim swoim znajomym co właśnie robi - może pójdzie w kawiarni do łazienki i to zrobi. Nikt jej nie uwierzy! - Tu niedaleko jest fajne miejsce - wskazała ręką na kolorowy szyld może ze trzydzieści metrów od nich, nie więcej. Ścisnęła mocniej smycz Moody’ego, wbijając sobie przy tym paznokcie we wnętrze dłoni, ale musiała to zrobić, żeby ostatni raz się upewnić, że nie śni.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Te jej chaotyczne i nerwowe ruchy, naprawdę go bawiły, dlatego też uśmiech nie schodził mu w ogóle z twarzy. Nawet jeśli głaskał teraz psa, nawet jeśli to dziwne imię jego, chyba nie było prawdziwe.
-Rozumiem, że twój przyjaciel nazwał twojego psa? -lekko się uśmiechnął - Tak bociany i dzieci z kapusty. -ewidentnie się roześmiał
Był jej wdzięczny, że nie chciała by kontynuować jego historii odnośnie zwierząt. Jeremy po prostu tak wspomniał, ale dziewczyna ewidentnie go rozpoznała te jej zachowanie wiele mówiło. Był ciekaw, kiedy będzie chciała by zostawił autograf, a może będzie tym potrzaskanym telefonem chciała zrobić zdjęcie? Musiał jednak przed sobą przyznać, że dziewczyna dzielnie się trzymała. Szkoda, że nie wiedział jaki miała harmider w głowie.
Ścisnął lekko jej dłoń, poznając jej imię. Tak naprawdę nie wiedział czy czasem nie znała jego młodszej siostry Poppy, w końcu wydawały się równolatkami, prawda? Będzie musiał o to zapytać swoją własną siostrę.
-Stella? Ładne imię. -odparł po czym znów się do niej uśmiechnął całkowicie prostując i spoglądając na dziewczynę - Jest mi niezmiernie miło, zatem pójdźmy na herbatę. -dodał
Pokierował się z dziewczyną do kawiarni. Czuł się przy niej jak przy swojej siostrze bliźniaczce, która mierzyła 160 wzrostu. Stellka wydawała się jednak być ciut niższa od niej. Co jakiś czas sprawdzał, czy dziewczyna nie zaginęła mu po drodze, po czym otworzył przed nią drzwi, by mogła pierwsza wejść.
-Panie przodem. -odparł przepuszczając ją z psem w drzwiach
Po chwili zajął miejsce nieco bardziej oddalone niż okno na świat, nie chciał się bardziej niż trzeba ujawniać. Ani tym bardziej by jakieś paparazzi go znalazło z dziewczyną, to by dopiero była sensacja. Już wystarczyło mu, że po sieci przez parę dni krążyły jego zdjęcia z Jasonem Kimem jak ten się pod parasolką do niego przytulał i razem wchodzili do hotelu.. Świat dopisał sobie do tego swoją historię, chociaż szybko zostało to sprostowane i wyjaśnione, że się tylko przyjaźnią.
-Ja wezmę zieloną herbatę cytrusową. -odparł spoglądając na menu - A ty Stell jaką sobie życzysz? Czy wolisz na wynos? Nie krępuj się jak masz ochotę na jakieś ciasto czy inne słodkości. Ja stawiam.
Jeremy rozpiął swoją kurtkę i powiesił ją na krześle z tyłu, zostając w czarnym ładnie dopasowanym golfie, na który opadały jego długie kolczyki. W kawiarni było ciepło, ludzi może nie aż takie tłumy, ale też nie za mało. Kiedy tylko kelnerka podeszła zamówił po prostu swoją herbatę, nie chcąc się objadać słodyczami. Był ciekawy też co dziewczyna weźmie. Druga kelnerka natomiast z uśmiechem na ustach przyniosła “Jarmużowi” wody. Uśmiechnęła się do niego i lekko zarumieniła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostatnie dni były dla niego cholernie ciężkie. Diagnoza, którą usłyszał i rokowania, brzmiały niczym wyrok, który miał być jedynie odłożony na czas bliżej nieokreślony. Samopoczucie Rhysa, każdego dnia było jedną wielką emocjonalną huśtawką. Ze smutku i rezygnacji, przechodził w fazy, gdzie chciał za wszelką cenę zawalczyć o własne życie. Z tej chęci walki przechodził do rezygnacji, którą napędzała jedynie myśl, że powinien dobrze wykorzystać czas, który mu pozostał. Czas, którego nie wiedział jak wiele miał. Czy miał go liczyć w tygodniach, miesiącach, czy może w tym najbardziej optymistycznym scenariuszu w latach, w trakcie których być może udałoby mu się wyszaleć za wszystkie czasy i sprawić, że te nieco za krótkie życie, byłoby coś warte.
To popołudnie poświęcił na spacer po mieście. Spokojny, w towarzystwie Echo. Skoro i tak w pracy pojawiał się od święta, bo cholerny guz w jego głowie nie pomagał mu się skupić na tym co robił i mógł doprowadzić do katastrofy w postaci poranionych klientów, to chciał ten czas, który miał spożytkować w inny sposób. Siedzenie w czterech ścianach swojego mieszkania, nie dawało mu żadnej frajdy. Przeszywająca cisza, która tam panowała, była męcząca, niemal depresyjna. Nie wiedział, w którym momencie zaszedł w okolice domu kumpla. Nie planował tego, ale gdy zobaczył dom Blake'a coś go pchnęło, by podejść do drzwi. Może powinien faktycznie zrobić wszystko, by pogodzić się z kumplem, póki nie było za późno? A może już było? Może Blake skreślił go na dobre?
Westchnął, gdy po kilku minutach pukania, nikt mu nie otworzył. Wycofał się i ruszył w dalszą podróż ulicami miasta, po kilkunastu minutach dostrzegając tą znajomą sylwetkę kumpla, którego zawiódł. Przyspieszył nieco kroku, podobnie jak Echo idący przy jego nodze i ułożył dłoń na ramieniu Griffitha, by go zatrzymać.
Uważał, że albo zrobi to teraz i spróbuje mu wszystko wyjaśnić, albo nie zrobi tego nigdy.
Zanim dasz mi w ryj, daj mi pięć minut na wyjaśnienie ci wszystkiego, Blake — mruknął, wpatrując się w twarz kumpla i uniósł ręce, by podkreślić tym gestem swoje pokojowe zamiary. — Wiem, że jestem najgorszym kumplem, jakiego mogłeś sobie zażyczyć, ale... Kurwa, nie jestem z siebie dumny, jasne? Powinienem cię wtedy wysłuchać, wziąć pod uwagę to, że miałeś swój punkt widzenia i chciałem cię za to przeprosić, bo zachowałem się jak ostatni frajer — podjął, dając Blakowi moment na przetrawienie tych słów. Nawet jeśli mu nie wybaczy to cóż... Przynajmniej przeprosił. Szczerze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedział, jak najprościej mógłby opisać ostatnie dni. Te - na szczęście? czy wręcz przeciwnie? - minęły zaskakująco szybko, dzięki czemu nie miał czasu za bardzo zagłębiać się nad sprawami pogrzebanymi (dosłownie) w przeszłości, jak i nie chciał rozprawiać nad tym, co go czeka w kolejnych dniach, tygodniach, czy miesiącach.
Lipiec zakończył się spektakularnym, paskudnym kacem i poznaniem nowej współwłaścicielki Serenity Funeral Home. Wcześniej, wbrew temu, co postanowił i co było rozsądne, wpadł w kilkudniowy ciąg sięgania po whiskey i wmawiania sobie, że to wcale nie przez to, że dziwnie (nieprzyjemnie) działała na niego kolejna rocznica śmierci Ivory (a zaraz po niej urodziny, których nie doczekała), przypadająca w okolicach feralnego lotu, kiedy to niemalże nie doszło do katastrofy. Przez chwilę - krótki ułamek sekundy - przeszło mu przez myśl, że może tak właśnie miało być; historia zatoczyłaby koło, a w jego piersi, głowie, gdziekolwiek, utknąłby pocisk. Oprócz dwóch, czy trzech epizodów, podczas których jego stan psychiczny był naprawdę marny (i na szczęście nikt o tym nie wiedział, bo najzwyczajniej w świecie nie wychodził wtedy z celi na widzenia), nie rozważał pożegnania się ze światem. No i komuś coś obiecał, a gdyby nie przeżył, to ponownie by zawiódł, a tego nie chciał.
Czas było wziąć się w garść; zamiast whiskey przed snem sięgać po wodę, przestać zbywać Lottie (która chyba była jedną z nielicznych osób - poza pracownikami SFH - z którą widywał się regularnie) powtarzaniem, że ostatnio cierpi na brak czasu (nie kłamał; zwykle rzeczywiście dużo się działo, a kiedy wracał, wolał, by go nie widziała w t a k i m stanie) i jak tylko wszystko wróci do normy, to zorganizuje obiecaną niespodziankę. Chciał wrócić zarówno do tworzenia muzyki, jak i regularnych treningów, bo jego forma zaczynała wołać o pomstę do piekła nieba. Plany były ambitne i całkiem sensowne, ale to działania miały zweryfikować ich skuteczność.
Blake Griffith miał ciężki charakter, z którego - wbrew sprawianym pozorom - zdawał sobie sprawę. Był uparty, pamiętliwy, często nieustępliwy i brał rzeczy - szczególnie te, które go ubodły - za bardzo do siebie. Nie zawsze za to myślał trzeźwo, a skupiał się na własnym ja i swoim odbiorze sytuacji, nawet jeżeli nie był on właściwy. Interakcje międzyludzkie - po wyjściu z więzienia - sprawiały mu trochę problemów, za to nie widział nic złego w milczeniu; bo skoro przez pięć lat utrzymywał minimum kontaktów i jakoś przeżył, to dlaczego miał o nie zabiegać teraz?
Oprócz wad, był między innymi lojalny, oddany i nawet jeżeli nie potrafił pierwszy wyciągnąć ręki na zgodę, zacząć rozmowy i przeprosić, to po otrzymaniu telefonu w środku nocy byłby w stanie pojechać na drugi koniec kraju, by pomóc pozbyć się zwłok problemu. Jakiegokolwiek.
Tego dnia, niedługo po pracy, postanowił udać się na krótki jogging, w celu zgubienia za sobą nerwów po rozmowie z Martinem, przeanalizowania kwestii związanych z dalszym funkcjonowaniem Serenity i ewentualną rozmową z rodzicami, do której, cóż, niekoniecznie mu się spieszyło. Nie spodziewał się również konfrontacji, która przerwała jego marsz, tuż przed szybszym biegiem, tym razem w kierunku domu.
- Masz jeszcze trochę ponad cztery minuty, Alderidge - skwitował po chwili ciszy, podczas której przyswoił jego słowa - zanim dam ci w mordę. Chcesz coś jeszcze dodać, czy to wszystko i już mogę ci przypierdolić? - Uniósł pytająco brew, choć nie czekał na odpowiedź akurat na te pytanie, więc nim ona padła - o ile Rhys planował to zrobić - Blake pokręcił głową i wzruszył lekko ramionami na znak, że nie trzeba. Samemu też nie planował obijać ani twarzy mężczyzny, ani swoich kostek.
- Wtedy niewiele brakowało, bym to zrobił - przyznał, przebierając przedramieniem czoło - teraz mi się nie chce. Zresztą... - urwał, na parę dłużących się sekund opuszczając wzrok na jakiś nieokreślony wzór na chodniku, namalowany najprawdopodobniej przez dziecko.
- Rozumiem, dlaczego wybrałeś Charlotte. - Nie: rozumiem dlaczego tak się zachowałeś, tak zareagowałeś, czy dlaczego tak wyglądała ta rozmowa i nie dałeś mi nic wyjaśnić. Rozumiał za to dlaczego z dwóch relacji, które na tamten moment w jego oczach jawiły się jako definitywnie zakończone, wybrał akurat tą z blondynką. To było mądre, a Blake wiedział, że akurat tego nie mógł podważyć, ani zanegować. I - jasne - nikt nie kazał (i nie miał prawa tego zrobić) mu wybierać, ale opowiedzenie się w ten sposób za jednym z nich, było wystarczające, aby Griffith odebrał to w taki sposób.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chociaż przed kilkunastoma minutami, wydawało mu się, że był gotowy na to by porozmawiać z kumplem, to teraz, gdy stał z nim twarzą w twarz, stracił gdzieś całą pewność siebie. Zamiast tego czuł wstyd. Było mu wstyd. To jak potraktował Blake'a przed kilkoma tygodniami, nie było w porządku. I chociaż na swoje usprawiedliwienie miał to, że chodziło o dobro Lottie i dziecka, a wcześniej nigdy go nie zawiódł, to wcale nie chciał po te usprawiedliwienie sięgać w rozmowie. Liczył się fakt, że tamtego dnia, odwrócił się przeciwko niemu, chociaż wcale nie powinien tego robić. Pozwolił działać emocjom, które nakręcały się obrazem zapłakanej, siedzącej na jego kanapie Charlotte, która nie dało się nie zauważyć, że pokładała jakieś nadzieje w tym, co łączyło ją z Griffithem. Kolejnym powodem tego, co zrobił był fakt, że dla kumpla chciał jak najlepiej. A on jedną głupotą, którą palnął na cholernym cmentarzu pod wpływem chwili, mógł stracić coś, co naprawdę mogło odmienić jego życie i sprawić, by te na nowo nabrało barw. Koniec końców... To nie był jego interes. A mimo to podjął się interwencji. Niesłusznej. A może i słusznej? Ciekaw był tego, czy gdyby nie ich kłótnia, to czy Blake odezwałby się do Charlotte. A jeśli nie, to czy obecnie byliby na dobrej drodze do dogadania się i zostania rodzicami, czy nie.
Może włącz sobie stoper Griffith? Będziesz bardziej precyzyjny — mruknął złośliwie, ale mimo to kącik jego ust uniósł się w lekkim uśmiechu. Kurwa, brakowało mu tych drobnych złośliwości i innych uszczypliwości. Nie widzieli się od kilku, może kilkunastu długich tygodni i zrozumiał dopiero teraz, jak cholernie brakowało mu kumpla, na którym do niedawna zawsze mógł polegać i to ze wzajemnością. Nie rozumiał, jak mógł to spieprzyć z tak dziecinną łatwością. Trzeba było być idiotą, by wcisnąć nos tam, gdzie na szali były dwie istotne dla niego relacje. Z jednej strony ta z Lottie, której też o mało co nie stracił, a z drugiej ta z Blakiem, która wisiała na bardzo cienkim włosku. — Właściwie to... Skop mi dupę, ale trzymaj się z dala od głowy — mruknął już z powagą. Nie przemyślał tego, ale obecnie pozwoliłby na skopanie całego ciała, byle tylko kumpel trzymał łapy z dala od jego głowy. Nie wpadł na to, by sprawdzić w trakcie zarwanych nad medycznymi artykułami, nocy, jaki wpływ na jego guza miały ewentualne urazy głowy. I chyba nie chciał sprawdzać tego w praktyce. O ile jego dni i tak zdawały się być policzone, to miło by było, gdyby nikt przypadkiem nie skrócił tego czasu do minimum. Chciał jeszcze chwilę pożyć.
Nikogo nie wybrałem idioto. A jeśli już, to wasze dziecko... — wywrócił oczami. To nie tak, że wybrał Lottie i stał za nią murem, a zdanie kumpla miał w dupie. Rhys był wściekły, widząc w jakim stanie była jego przyjaciółka. Był też wściekły, że jego przyjaciel z taką łatwością chciał pozbawić własne dziecko prawa do życia, nie dając sobie czasu na przemyślenie tego wszystkiego. Koniec końców był wściekły na siebie, bo wtrącając nos w nie swoje sprawy, spartolił jedną z najważniejszych dla niego relacji. — Przepraszam, Blake... Szczerze cię, kurwa, przepraszam. Zachowałem się jak frajer i powinieneś dać mi wtedy w mordę, ale jak boga kocham, nie zamierzałem cię przypierać do muru. To wymknęło się spod kontroli. Kiedy powiedziałeś jej o aborcji, wróciła do domu i płakała. Płakała tak, jakby straciła coś cholernie dla siebie ważnego. Bolało mnie to i dlatego wyżyłem się na tobie, bo ta kobieta zasługuje na wszystko co najlepsze. I wiesz co? Możesz jej to dać. Wiem o tym, bo jesteś tak samo dobry. Trochę pogubiony, trochę przeorany po chodniku przez życie, ale jesteś dobry.... — wyznał. Tak właśnie postrzegał Gryffitha. Jako dobrego człowieka, który nie tylko zasługiwał na wszystko co najlepsze, ale którego nie powinien tamtego dnia potraktować tak, jak potraktował. Przeprosiny były szczere. Chęci by zażegnać kryzys w tej przyjaźni również. Jedyne czego nie był pewny, to tego, czy nie zebrał się w sobie za późno, by spróbować cokolwiek naprawić.
Miał nadzieję, że nie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dla niego to, co powiedział na cmentarzu, nadal, wbrew temu, jak aktualnie wyglądała sytuacja, nie było głupotą, ani słowami, jakie rzucił pod wpływem chwili. Nie miał w zwyczaju czegokolwiek w swoim życiu żałować i nie żałował i tego. Jeżeli Charlotte zapytałaby go w tym momencie, czy patrząc z perspektywy kolejnych paru miesięcy na to, co tam się wydarzyło, podtrzymałby swoje zdanie - jej również szczerze by się do tego przyznał. Oswoił się z myślą, że będą mieli dziecko, a on zostanie ojcem, aczkolwiek nadal - z dwóch możliwych rozwiązań, z których jedno szybko zostało wyeliminowane przez blondynkę - bardziej rozsądnym było dla niego usunięcie ciąży wtedy, kiedy był na to czas. Nie należał do osób, które lawirują od skrajności w skrajność, i bez problemu od: pozbądźmy się problemu przeszedł do: nie mogę się doczekać, aż na świat przyjdzie nasza córka. Rozumiał, że Hughes nie dałaby rady pozbyć się nowej istoty powoli rozwijającej się w jej ciele, zaakceptował to i obiecał, że postara się zrobić wszystko, aby nie zawieść, ale jego entuzjazm wciąż był stłumiony. Nie wykluczał, że całość ulegnie zmianie gdy będzie mógł po raz pierwszy zobaczyć owoc wspólnie spędzonej nocy, lecz jeszcze nie teraz.
- Obejdzie się, mam całkiem dobre wyczucie czasu. - I rytmu, wszak ten, podobnie jak takt (nie mylić z byciem taktownym, bo to niekoniecznie z nim... współgrało) i wiele innych składowych budowania utworu, towarzyszyły mu od wielu lat, na długo, przed studiami, gdzie od strony technicznej pracował nad inżynierią dźwięku. Tu jednak nie o dźwięk miało chodzić, choć i bez większego trudu potrafił wyłapywać fałszywe tony słów ludzi, choć tu liczył, że takowych w ich przypadkowym spotkaniu i rozmowie zabraknie.
- Boisz się, że ze złamanym nosem i podbitym okiem nie będziesz się prezentował korzystnie? - mruknął, trochę z rozbawieniem, trochę w kpiącym tonie, ale dodał do tego lekkie wzruszenie ramionami na znak, że nie musi na to odpowiadać, skoro już określił, że obejdzie się bez skopania czegokolwiek. O ile Rhys nie postanowi oznajmić mu czegoś, co byłoby w stanie uruchomić nerwy i spowodować, że pięści mężczyzny bezwiednie się zacisną, a swoją złość postanowią wyładować na sylwetce znajomego.
Nie lubił tego typu rozmów, na których dnie czaiły się zbędne, ponownie wybudzane emocje, a do tego nie potrafił zweryfikować, czy słowa Alderidge pokrywały się z prawdą. Coś mogło mu sugerować, że i owszem i nie były wypowiedziane jedynie po to, aby się wybielić, lecz z drugiej strony miał nieodparte wrażenie, że gdyby obok stała Charlotte, to pierwsza część - o tym, że był frajerem i nie powinien tak się zachować - wcale by nie wybrzmiała głównie przez to, by kobieta nie pomyślała, że w jakimś stopniu żałował, że się za nią (i dzieckiem) wstawił. Być może i błędne to były przeczucia, których nawet nie zamierzał rozkładać na czynniki pierwsze, a zamiast tego uniósł dłoń do góry, w niemym: wystarczy.
- Ja niestety się w naszej rozmowie nie rozpłakałem, byś mógł zobaczyć, że mnie za to jej rozwiązanie nie do końca odpowiadało i wolałbym inne - skwitował sardonicznie - może gdybym to zrobił, to zrozumiałbyś, że chodziło o nasze dziecko i to, że w tej sytuacji nam obojgu było zajebiście trudno się w tym odnaleźć. - Słowa padły nieco zbyt oschle, pewnie częściowo niepotrzebnie, skoro cały zamysł przeprowadzenia tej rozmowy nie był zły, ale robił to nieświadomie, z większą świadomością stawiając akcent na konkretnych zwrotach. Z jednym jednak nie mógł się nie zgodzić, więc skinął głową. Charlotte zasługiwała na wszystko co najlepsze, ale on niekoniecznie postrzegał sobie jako dobrą osobę, więc wymownie spojrzał w bok.
- Dzięki. Doceniam, że to powiedziałeś - stwierdził po krótkiej chwili niezręcznej ciszy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie... Na tym w tej chwili zależy mi najmniej — wzruszył ramionami. Za parę lat, może nawet za parę miesięcy nie będzie wyglądał w ogóle. Zostanie z niego kupka popiołu, albo kupa gnijących, zapomnianych przez świat zwłok. Złamany nos i limo pod okiem, były jego najmniejszym problemem, zaś większym było to, że nie potrafił określić, jak guz zareaguje na wszelkie obrażenia głowy. Nie chciał ryzykować. Miał jeszcze trochę spraw do załatwienia, a co za tym szło, obite a nawet połamane żebra, zdawały się być lepszą perspektywą.
Rhys również nie lubił takich rozmów. Szczególnie wtedy, kiedy zdawał sobie sprawę z tego, że błąd leżał po jego stronie i to on musiał naprawić coś, co udało mu się tak koncertowo spieprzyć. A spieprzył wiele, bo chodziło o przyjaźń i to wieloletnią z człowiekiem, z którym utrzymywał kontakt w tych dobrych chwilach, ale również w tych beznadziejnych zarówno dotykających jego, jak i Blake'a. Łatwo przychodziło mu osądzanie i prawienie morałów pod wpływem emocji. Trudniejsze było wyjaśnienie, że nie chciał, by to wszystko zabrzmiało tak nieobiektywnie, oschle, nielojalnie, a może nawet okrutnie. W ostatnich tygodniach miał wiele czasu na to, by prześledzić tok rozmowy z kumplem. I za każdym razem odkrywał nowe kwestie, które mogły zostać wypowiedziane inaczej, a nawet w innym tonie, byle tylko zachowały sens tego, co myślał. Wyszło jednak jak wyszło, obecnie zaś wiele zależało od tego, czy zdoła przekonać Blake'a do tego, by przymknął oko na to, jak kretyńsko się zachował.
Wiem... Kurwa, wiem, stary... — westchnął. Teraz już wiedział. Ochłonął, przemyślał to wszystko i zrozumiał, że mieli różne punkty widzenia, w których ciężko było znaleźć złoty środek. Lottie chciała urodzić, Blake wolał usunąć i pozbyć się problemu. Koniec końców... Z tego co wiedział, zdołali dojść do porozumienia, a całe zamieszanie wynikało tylko i wyłącznie z tego, że Griffith wyolbrzymił nieco kiepski dobór słów blondynki. Tego jednak już Rhys nie wypominał, bo nie miało najmniejszego sensu. Nie chciał doprowadzać do kolejnej słownej przepychanki, która doprowadziłaby do następnej całkowicie zbędnej awantury. Wystarczyło już kłótni, nieszczęść i sytuacji, które ciężko było naprostować.
Przejdziemy się? — zagaił niepewnie. Nie wiedział, czy kryzys został w jakimś stopniu zażegnany, ale liczył na to, że chociaż złość Blake'a minęła na tyle, by nie odmówił mu bezcelowej tułaczki po okolicy, która mogłaby z biegiem czasu nieco tę napiętą atmosferę rozluźnić. Więcej nie potrzebował. Jedynie świadomości, że wciąż miał kumpla. Tego jednego, wieloletniego, z którym nie jedno przeżył i na którym zawsze mógł polegać. Potrzebował go teraz. Właściwie to zawsze, bo nie dało się ukryć, że dla Rhysa, Blake był niemal jak brat. — Chciałbym z tobą pogadać. Po części dotyczy to Lottie — dodał. Musiał mu powiedzieć. Chociaż wcale nie chciał tego robić, to zdawał sobie sprawę z tego, że Griffith był jedną z tych osób, która mogła mieć oko na Lottie, by ta nie zadręczyła się za bardzo tym, co spotkało Rhysa. Nie wybaczyłby sobie, gdyby z chęci niesienia mu pomocy, zapomniała o sobie, a zmęczenie, zmartwienia i stres odbiłby się na jej ciąży. Jak zwykle o wszystko martwił się bardziej, niż o samego siebie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake w jakimś stopniu oswoił się ze śmiercią, co najprawdopodobniej miało związek głównie z pracą i tym, że zwłoki, zrozpaczeni ludzie i ponura aura klientów Serenity były w zasadzie normą, do jakiej przywykł w ciągu minionego roku. W jakimś stopniu - ponieważ nie musiał rozważać co by było gdyby odeszła bliska mu osoba, choć miał ku temu wiele okazji, szczególnie podczas powrotu samolotem do Seattle. Nie był to łatwy czas dla mężczyzny, pomijając nawet atak terrorystów, wizję rozbicia się olbrzymią maszyną, czy romans matki, który nie był już żadną ukrywaną (albo i wcale nie, jak się okazało) tajemnicą. Do całości dołączyła niepewność związana z nową współwłaścicielką Serenity, kolejna rocznica śmierci dawnej miłości, jak i zbliżające się przyjście na świat niewielkiej, kruchej istoty, która bez wątpienia znacząco zmieni jego codzienność. Lubił wyzwania, gorzej, że akurat w tym - i bycia ojcem - nie czuł się najpewniej. Z kilku rozważanych opcji, mających pomóc mu w pozbyciu się zbyt wielu natrętnych myśli, wybrał tą związaną z bieganiem, bynajmniej nie mogąc przewidzieć, że w trasie powrotnej spotka kumpla. Ta relacja - lub to, co z niej zostało - również przez jakiś czas nieprzyjemnie gryzły podświadomość Blake'a, lecz z drugiej strony trudniejszym od akceptacji, była próba wyciągnięcia ręki na zgodę.
- Uhm - odpowiedział i w krótkim geście z dozą niezręczności przetarł dłonią kark, w międzyczasie rozglądając się za trasą, którą mogliby obrać. Nie spieszyło mu się do domu, ani w żadne inne miejsce, lecz kręcenie się bez celu również nie było szczytem jego marzeń wobec tego, jak mógł spędzić kolejny kwadrans, czy godzinę. Zgodził się, bo miał wrażenie, że poza tematem, który pokrótce omówili, Rhysowi ciążyło coś, co chciał z siebie zrzucić i lepiej było to zrobić na świeżym powietrzu, niżeli w ciasnej, zamkniętej przestrzeni, gdzie słowa mogły odbić się od ścian i stłamsić jeszcze bardziej.
Blake Griffith nie wierzył w przyjaźnie damsko-męskie, choć miał kilka solidnych dowodów na to, że miały prawo istnieć. Widział również sporo historii, w których taka - powiedzmy - przyjaźń kończyła się czymś więcej, co mogło zarówno dać początek nowemu życiu czemuś więcej, jak i zakończyć relację. Czy wierzył w przyjaźń Charlotte i Rhysa? Nie do końca, ale nie sądził, że może w jakikolwiek sposób ingerować w ich znajomość i nie miał zamiaru tego robić. Niemniej, kiedy kumpel wspomniał o blondynce, odruchowo zmarszczył czoło i wypalił coś, nad czym nie zdążył zapanować.
- Jeśli się przespaliście, to nie muszę o tym wiedzieć - oznajmił, unosząc dłonie w geście kapitulacji. Nie wiedział, dlaczego akurat to było pierwszym, co przyszło mu do głowy, ale nic już nie mógł na to poradzić, skoro słowa wybrzmiały.
...a może bardzo dobrze wiedział dlaczego akurat o tym pomyślał? W końcu nie sprecyzował czasu, w jakim mogło do czegoś między nimi dojść i równocześnie pamiętał swoją rozmowę z Alderidge podczas remontu.
- Co jest? - dopytał, gdy atmosfera stała się jakby bardziej gęsta i napięta, a on nie lubił niepewności i zbędnych domysłów, które lubiły się rodzić w takich okolicznościach. I tak nie można było powiedzieć, by między nimi było już w normie, a wbrew pozorom nie chciał tego jeszcze bardziej pogarszać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie daj się prosić... Skończmy z tym cyrkiem i fochami — westchnął. Co więcej miał powiedzieć? Mieli powody do tego, by się pokłócić. Oboje powiedzieli za dużo, obaj zachowali się nie do końca fair, ale zdaniem Rhysa nie powinni tego roztrząsać w nieskończoność, a skupić się na tym, by wszystko sobie wyjaśnić, pogodzić się i spróbować doprowadzić do tego, by było jak dawniej, gdzie mogli na siebie liczyć, gdzie nie mieli problemu z wyskoczeniem na piwo, obejrzeniem meczu czy spotkaniu, w trakcie którego mogliby się sobie zwierzyć z własnych problemów i powodów do radości. Tęsknił za tym. Za tymi wszystkimi latami, kiedy było normalnie w ich znajomości i nic nie było w stanie nią zachwiać. Zachwiała w końcu kobieta, ale czy słusznie? Nie. Bo Rhys przez bardzo długi czas również miał problem z uwierzeniem w to, że przyjaźnie damsko męskie miały szansę przetrwać na dłuższą metę, ale ostatecznie to właśnie przyjaźń z Charlotte pokazała mu, że wszystko jest możliwe. Wystarczy tylko trafić na odpowiednią osobę, gdzie porozumienie, zaufanie, wsparcie i wiele innych rzeczy, były ważniejsze niż seks, uczucia na tle romantycznym i zaangażowanie nie mające nic wspólnego z tym czysto platonicznym.
Tak, kilka razy. Właściwie to dziecko może być moje — mruknął z grobową powagą i zaraz wywrócił oczami. Musiał palnąć tę głupotę, bo fakt, że Blake pomyślał od razu o tym, niezmiernie go zirytował. — Daj spokój. Między mną i Lottie do niczego nie doszło. Przyjaźnimy się i nic poza tym. Żadnego seksu, żadnych macanek i niewinnych pocałunków. Wrzuć na luz i skończ z tą zazdrością — wyjaśnił od razu, żeby zbytnio kumpla nie prowokować i nie zarobić w mordę za darmo. Nie miał nic do Lottie. Była jego najbliższą przyjaciółką. Kimś kto był mu bliższy niż własna rodzina i z kim po prostu dobrze się dogadywał. Obdarzył kobietę zaufaniem, na które nie każdy mógł liczyć. Wspierał ją, tak jak ona wspierała jego. Bez żadnych podtekstów i ukrytych zamiarów. A jednej pocałunek, który mieli na koncie... Nie znaczył nic. I nie był nawet warty wzmianki. Nie o wszystkim Griffith musiał wiedzieć, bo po co miał się bardziej nakręcać?
Choruję... — mruknął. Jedno słowo, które było idealnym wstępem do tego, by wyjaśnić wszystko dokładniej. Problem tkwił w tym, że zaczynanie od konkretów, wcale nie pomogło w rozwinięciu myśli. Kolejny raz było jak cios prosto w żołądek, który wykręcał się za sprawą bólu. — Charlotte o wszystkim wie, bo od pewnego czasu zamiast pracować, chodzę po lekarzach i próbuję doprowadzić się do porządku — dodał. Tak, to były lepsze konkrety. Przychodziły mu z większą łatwością, niż tłumaczenie, co miał na myśli, obwieszczając, że zachorował. — Wiem, że chce mnie wesprzeć na każdy możliwy sposób. Na dniach wracam do pracy, ale nie wiem kiedy zacznę niedomagać. Ona jest w ciąży, a ja nie chcę, żeby się przepracowywała. Chciałbym, żebyś miał na nią oko. Żebyś pilnował, żeby wyrabiała sobie dziesiątki nadgodzin, byle tylko studio funkcjonowało, jak należy. Ja jej kontrolować nie będę, mogę tylko naciskać na to, żeby zamknęła je w cholerę i wróciła do domu, odpocząć — dorzucił. Blake zapewne też nie miał ochoty kontrolować kobiety i pilnować tego, ile godzin spędzała w pracy, zwłaszcza że sam musiał zajmować się Serenity, ale nie zmieniało to faktu, że Rhys żył w przekonaniu, że spędzał z nią więcej czasu i miał jakąkolwiek wiedzę o tym, ile blondynka spędzała czasu w pracy. — Zależy jej na tym, żeby studio miało się dobrze. Wierzy w to, że... Wyzdrowieję, a ja... Nie podzielam tej wiary — westchnął. Póki żył, chciał by studio działało, bo było jego głównym źródłem utrzymania. Ale skoro i tak śmierć czaiła się za rogiem, to... Nie widział sensu w tym, by dokładać nadmiernych starań do tego, by założona przez niego działalność się rozwijała, gdy koniec końców zostanie zamknięta. — Mam nowotwór. Złośliwy — podsumował, idąc przed siebie ze wzrokiem wbitym w odległy koniec ulicy, którą przemierzali.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W zasadzie Blake nie liczył na żadne prośby, czy przeprosiny ze strony Rhysa, więc tym bardziej nie starał się przeciągać tematu, by ugrać więcej dla siebie i swojej urażonej dumy, która ucierpiała przed kilkoma długimi tygodniami. Nie był typem, przed którym ktoś musiał się płaszczyć i przekonywać, że żałuje i nie tylko dlatego, że Griffithowi wydawało się, że wie lepiej. Samemu miał dużo na sumieniu, do tego czując niezręczność wynikającą z tej sytuacji i rozmowy. Może wtedy - od razu - powinni dać sobie po mordach i byłoby w porządku...a może wręcz przeciwnie, w każdym kolejnym - nawet przypadkowym - spotkaniu w ruch by szły pięści. Nie wiedział, nie chciał też gdybać i prowadzić zbędnych dywagacji, więc przeszedł do kolejnego tematu.
- Brałem to pod uwagę na początku, jak się dowiedziałem, że Charlotte jest w ciąży -
odpowiedział bez emocji, dodając do tego lekkie, krótkie wzruszenie ramionami. Nie było to na pokaz, wszak Blake wbrew pozorom nie wyrażał zbędnej, niepotrzebnej zazdrości względem ewentualnej przeszłości kumpla i Lottie, a do tego był świadomy tego, że jego zazdrość - gdyby się pojawiła - nie miała za bardzo podstaw, ani nie była czymś uzasadnionym.
- Ufam jej, więc szybko zostało to wykluczone - sprostował po krótkiej chwili, bezwiednie dodając kolejne, nonszalanckie wzruszenie ramionami. Nie chciało mu się tłumaczyć, że od samego początku - ani wtedy, ani teraz - nie chodziło mu o zazdrość, a o brak lojalności, o której przekonał się w momencie, gdzie potrzebował wsparcia. I chyba przez to jego reakcja była taka, jaka była; nie był to dosłowny nóż w plecy, aczkolwiek poczuł coś w tym rodzaju. Dobrze, że zazwyczaj przeróżne rany na nim całkiem szybko się goiły.
W ciszy słuchał początku opowieści znajomego o chorobie, odruchowo marszcząc brwi w geście konsternacji. Już samo ich spotkanie było czymś, czego się nie spodziewał tego popołudnia, tym bardziej nie będąc przygotowanym na takiego newsa, a jeszcze nie wiedział, czym dokładniej było ów "chorowanie". Nim się dowiedział, pokręcił głową i niezbyt kulturalnie wszedł Alderidge w słowo.
- Ona jest inteligentną, rozsądną dorosłą kobietą, Rhys. Nie zamierzam siedzieć nad jej grafikiem i liczyć godzin, które spędza w pracy - określił od razu - mówiłem już, że jej ufam, a to łączy się z tym, że wydaje mi się, że Lottie doskonale wie, co będzie najlepsze dla niej i dziecka - skwitował, tym razem rozkładając ręce na boki, poniekąd w geście: no sorry, jeśli liczyłeś na coś innego. Nie zaliczał się do typów, którzy kontrowali drugą osobę, a jedyny rodzaj krótkotrwałej nominacji, jaki wchodził w grę, nie należał do tych, o jakich chciał mówić Rhysowi. Co nie znaczy, że nie zareagowałby wcale, gdyby dostrzegł, że coś jest nie tak, jak być powinno.
- Kurwa, jeśli to jakaś wymówka, by usprawiedliwić to, dlaczego ostatnio zachowywałeś się w tak popierdolony sposób, to przysięgam, że ci przyjebię - mruknął z dezaprobatą, choć prędko jego mina zrzedła.
Nie żartował.
Szkoda, wolałby móc mu przyjebać, zamiast słuchać o prawdziwej chorobie.
- Teraz powinienem zrobić dobrą reklamę Serenity - prychnął, wywracając przy tym oczami - ale wolę zapytać, czy lekarz, do którego chodzisz, jest najlepszym specjalistą? - Uniósł pytająco brew, z uwagą patrząc na jego profil. Jeśli nie, to go poszukają. Nieważne, czy w Seattle, Chicago, Miami, czy Toronto.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Domyślam się. Głupi nie jesteś, bez problemu połączyłeś ją z tym, co mówiłem ci w czasie remontu — wywrócił oczami i uśmiechnął się, lekko unosząc kącik ust. Nie sądził, że to wszystko tak się potoczy. Gdyby wiedział, wtedy siedziałby cicho. Może choć trochę dzięki temu zmieniłby bieg wydarzeń, ale czasu cofnąć nie mógł. Mógł za to cieszyć się tym, że udało mu się złapać Blake'a i z nim porozmawiać, by postawić sprawy jasno. Nie chciał żyć z nim w niekończącej się niezgodzie. Lata znajomości były warte tego, by chociaż spróbować się dogadać i tego chciał się trzymać.
Wiem, wiem, że jest inteligentna i rozsądna, ale przy tym ma cholernie wielkie serce i zależy jej na innych... — westchnął. Na swój sposób Lottie była w tej kwestii podobna do niego i była gotowa poruszyć niebo i ziemię, byle tylko pomóc bliskiej osobie bez względu na konsekwencje. Dlatego bał się, że jej zmartwienie o to, że jego dni są policzone, mogłoby się na niej odbić. Doskonale pamiętał jej zapewnienia i to, jak silnie zaciskała swoje smukłe palce na jego dłoni, mówiąc, że sobie poradzą. I chociaż cholernie doceniał to, że była gotowa go wspierać, to nie chciał w którymś momencie doprowadzić nawet nieświadomie do tego, że to wsparcie zaszłoby za daleko. — Po prostu... Miej na nią oko. Nie chcę, żeby się denerwowała i po pracy godzinami siedziała przed laptopem szukając lekarzy i najlepszych klinik — mruknął. Wystarczyło mu, że już i tak zostawiał ją samą ze wszystkim w studio. Nagle na jej głowę spadło więcej obowiązków niż przewidywali. Po pracy miała odpoczywać. Tylko i wyłącznie. Nie przejmować się nim, jego zdrowiem i lekarzami, na których i tak nie było go stać.
Chciałbym, być takim idiotą, żeby posuwać się do takich wymówek — mruknął, krzywiąc się. Niestety. Nie był aż takim idiotą i mówił całkowicie poważnie, chociaż chciałby wyskoczyć z rozbawionym stwierdzeniem, że żartował i doceniał, że kumpel po tym wszystkim, co ostatnio przeszli, choć trochę się zmartwił. Dałby sobie nawet przyłożyć za to, ale... Nie tym razem. Nie było mu do śmiechu.
Liczę na zniżkę — mruknął, chcąc, by zabrzmiało jak żart, choć wyjątkowo kiepski w obecnej sytuacji. Naczytał się wielu artykułów, zarywał wieczory nad laptopem, a w planach miał sięgnąć po książki medyczne, które dałyby mu jakiekolwiek informacje, które mogłyby dać nadzieję na to, że jednak doczeka jakiejś później starości i to w zdrowiu. Na ten jednak moment był... Zrezygnowany. Inaczej tego nie potrafił określić, gdy nawet ciężko było mu odczuć złość na parszywy los, który dopadł akurat jego. — Nie wiem... Na pewno jest najlepszym w mieście, ale czy w Stanach? Tego ci nie powiem — wzruszył ramionami. Nawet jeśli gdzieś tam był specjalista, który bez problemu pomógłby mu wrócić do zdrowia, to wszystko kosztowało. A Rhys chciał czy nie, musiał przyznać, że nie był w żaden sposób przygotowany na tak kolosalne wydatki zdrowotne. Nie mówili bowiem o przeziębieniu czy złamanej nodze, ale operacji, chemio i radioterapii, lekach i wszelkich nowatorskich metodach, których mógłby spróbować jako cholerny obiekt doświadczalny, z nadzieją, że zakończą się sukcesem. Gdzieś w tym wszystkim myślał również o tym, jak wielkie ryzyko niosła za sobą operacja i... Bał się ryzykować.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W kwestiach damsko-męskich, Blake nie był szczególnie ogarnięty, ani domyślny, więc bezsprzecznie wolał konkretny, jasny przekaz zamiast zawoalowanych wskazówek. Nieco inaczej było z łączeniem faktów i dodawaniem dwa do dwóch, kiedy odebrał pewne informacje i ułożył w głowie to, jak przedstawiała się sytuacja. Pamiętał, może nawet za dobrze, prace w przyszłym studiu kumpla - do którego jeszcze swoją drogą nie dotarł i chyba jak na razie nie szczególnie mu się spieszyło - i to, jakie tematy wtedy padły podczas doprowadzania wszystkiego do porządku. Było i o rozstaniach, o nowych znajomościach, trochę o jego matce, której romans kwitł w najlepsze, choć Griffith nie miał wtedy takich newsów, jakie posiada aktualnie. Przez myśl mu również nie przeszło, że kobietą, jaką miał na myśli, była Charlotte.
- W czasie remontu nie wiedziałem, że chodzi o nią - przyznał, co i Alderidge musiał wiedzieć, wszak nie padło ani jej imię, ani nazwisko, by Blake mógł skojarzyć, że chodziło o siostrę jego narzeczonej. W danym okresie nic poza sympatią - czystą sympatią, bez żadnych podtekstów - ich nie łączyło, zatem pewnie by życzył mu powodzenia, bo wpadła mu w oko naprawdę wartościowa kobieta.
- Gdybym wiedział, to do niczego by między nami nie doszło - dodał, na wypadek, gdyby musiał to prostować. On taki nie był; nie rozbijał relacji, które trwały i były dobre, albo miały szansę stworzyć coś dobrego, a przynajmniej lubił tak myśleć - że owszem, miał mnóstwo wad, ale zaletą bezsprzecznie była lojalność i brak ingerowania, kiedy takowe mogło tylko niepotrzebnie namieszać.
Swoją drogą, ciche prychnięcie wydarło się z jego ust, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że gdyby wtedy, te parę miesięcy temu, dowiedział się, że Rhys czuje coś do Lottie, to jego życie - aktualnie - wyglądałoby na pewno zdecydowanie inaczej. Blondynki zresztą też, choć tu wolał się nie zastanawiać, który z nich - on czy Rhys - był dla niej odpowiedniejszy. Odpowiedź była zresztą bardzo prosta, a przy okazji niekoniecznie zawierała w sobie jego imię.
- Nie jestem takim chujem, za którego możesz mnie mieć po ostatniej rozmowie - powiedział spokojnie - i zależy mi na tym, by Charlotte czuła się dobrze. - Czasami tylko przez sinusoidę, jaka na stałe wpisała się w ich znajomość, wychodzi mu to dość średnio i okresy, gdzie jest najlepiej, przeplatają się z tymi, kiedy bywa najgorzej i nie ma w tym żadnej premedytacji z jego strony.
Wywrócił oczami na tekst o zniżce, hamując się przed wypowiedzeniem tego, że o ile nie miał zamiaru wykupić usług przed swoją śmiercią, to w zasadzie nie powinny go obchodzić koszty.
- Sprawdzę, co będę mógł zrobić - zadeklarował - ojciec kiedyś wspomagał finansowo jedną organizację non-profit i wysłał do Minnesoty dwóch zajebiście inteligentnych gości, by pomogli w badaniach. Pewnie nadal ma z nimi kontakt - zastanowił się głośno, bo pomimo tego, iż od przytoczonych wydarzeń minęło kilka dobrych lat, to pamiętał, że Wayne doceniał takie placówki i nie obawiał się sięgać za portfel, aby choć w taki sposób i niewielkim stopniu przyczynić się do czegoś dobrego.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Phinney Ridge”