WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Harper nie do końca rozumiał, że sytuacja była podobna do tej ze schroniska, tylko że role się odwróciły. Gabi mówiła, że tylko się rozglądają, a Ryan niby przytakiwał, a i tak wiedział, że tego dnia wyjdą z psiakiem. Teraz to on mówił, że tylko popatrzy na pianino, a Gabi raczej trzymała kciuki, że jednak jej narzeczony tym razem postanowi zrobić coś tylko dla siebie i jednak – jeśli będzie tego coś warte – postanowi je kupić.
- Wszystko wygląda naprawdę dobrze. Cena naprawdę niezła, jak na taki sprzęt. Mój znajomy mówi, że mam brać w ciemno i w ogóle się nawet nie zastanawiać, czy mam teraz na to miejsce czy nie. Pomoże mi w nastrojeniu, jak już je postawimy w miejscu, gdzie ma stać. – Spojrzał na swoją narzeczoną i zrobił dziwną minę. – Czy jesteś na pewno pewna, że pozwalasz mi je kupić i nie odpadną Ci uszy, kiedy będę się na nim uczyć grać? – Słyszała już jego próby, ale to było przed wypadkiem. Nie szło mu źle, chociaż na pewno dość powoli naciskał klawisze. Niepewnie czytał nuty, trochę mu to zajmowało czasu. Potrzebował praktyki.
Skoro jednak Gabi była przekonana, że jej narzeczony powinien w końcu coś zrobić dla siebie i niech ma już tą trzecią rzecz, która należała tylko dla niego, postanowił dobić targu. Tym razem nie miał przy sobie aż tyle gotówki, dlatego panowie zaraz zaczęli Blikować i podpisywać nawet umowę zakupu. W końcu był to porządny zakup, a nie coś pokroju wazonu czy szklanek.
Po pół godziny nowe pianino Harpera stało już zabezpieczone na przyczepie. Podjechał po nie nawet sam ojciec Gabi, który obiecał przetrzymać u siebie do czasu, jak kupią nowy dom albo nie zamówią sobie jakiegoś składziku (chociaż wielokrotnie zapewniał, że nie ma takiej potrzeby, pianino może postać u niego w domu). Razem z panem Moreno pojechali najpierw do niego, aby zapakować pianino w czystym i suchym miejscu, a następnie dali się jeszcze wprosić na obiad.

KONIEC! zt x2

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Świt nadszedł szybciej, niż mogłaby się spodziewać.
Za szybko.
Uchyliwszy powieki - wciąż zmęczone, nadal opuchnięte od płaczu, który towarzyszył jej aż do wczesno porannych godzin - z grymasem niezadowolenia zarejestrowała fakt, że do sypialni wpadało zdecydowanie zbyt dużo światła. Nadszedł poranek; czas nadziei i nowych możliwości. W jej przypadku był to jednak moment okraszony smutkiem i zmącony mgłą wspomnień wydarzeń sprzed zaledwie kilku godzin. Sama myśl o tym sprowokowała nieprzyjemny ucisk w żołądku, przywołała uczucie goryczy na języku i zmusiła Charlotte do jak najszybszego zerwania się z łóżka.
Droga do łazienki była krótka i prosta, ale mimo to do pomieszczenia wpadła z impetem, a równie mocne okazało się spotkanie kolan z chłodną posadzką, gdy pochyliła się nad toaletą. Odruch wymiotny zniknął jednak tak szybko jak się pojawił, jednak to podniesienie się z podłogi okazało się być najtrudniejszym, najbardziej wymagającym dla Lottie wyzwaniem.
Westchnęła, wspierając się o ścianę. Bijący od niej chłód koił nerwy i rozdygotane ciało, gdy przed oczami pojawiały się kolejne sceny, o których wyrzucenie z głowy tak gorączkowo walczyła.
Nie chciała pamiętać ani chwili pojawienia się w pokoju Zoey, ani nieskładnie prowadzonej z Blake'm rozmowy, ani tym bardziej momentu, w którym ich dom wypełnił się obcymi ludźmi, smutkiem i... śmiercią.
Czuła jej zapach, obecność, to jak natarczywie wyciągała swoje szpony po każdego, kto był dla Charlotte ważny. Pojawiała się w jej życiu wielokrotnie, zmuszając Hughes do pogodzenia się z uczuciem straty, ale żadna ilość pogrzebanych osób nie była w stanie wesprzeć jej w pogodzeniu się z pustką.
Wyrwę w sercu powiększał każdy kolejny pogrzeb, ale to zorganizowanie tego jednego, konkretnego przerażało ją najmocniej.
Jakim cudem miała wybierać trumnę dla Zoey? Jakim cudem miała pochować własne dziecko?
Podniosła się z podłogi, w pośpiechu pokonując dzielący ją od sypialni dystans. Wypełniona zarówno jej, jak i Blake'a rzeczami szafa okazała się meblem, który nie miał dna, gdy gorączkowo szukała czegoś, co mogłaby na siebie zarzucić. Przypadkowy dresowy komplet musiał wystarczyć, a na dodatek okazał się jedyną współpracującą z nią tego dnia rzeczą.
Była gotowa do wyjścia, ale mimo to zawróciła raz jeszcze - pochylając się nad śpiącym Blake'm, który raz jeszcze odpoczywał tak, jak gdyby wszystko było w porządku, złożyła na jego czole krótki pocałunek mający być pożegnaniem na kilka kolejnych minut.
Przez parter przeszła jak burza, celowo ignorując powstałe w nocy szkody. Połamane meble i zniszczone dodatki zwyczajnie ją przytłaczały, a panująca w domu atmosfera odbierała oddech. Charlotte jak nigdy potrzebowała świeżego powietrza, którym niemal się zachłysnęła, kiedy przystanęła na niewielkim ganku.
Potem szła przed siebie. Szybkim, równym krokiem, tak naprawdę nie znając celu swojego spaceru. Wiedziała jedynie, że na chwilę potrzebowała uciec - od tego domu, od wspomnień, natrętnych myśli.
To były zaledwie sekundy, kiedy podjęła decyzję o przejściu przez ulicę w miejscu niekoniecznie dozwolonym.
Następny w kolejności był już tylko donośny klakson przejeżdżającego samochodu, cofnięcie się o krok i bolesne zderzenie zwieńczone następnym nieprzyjemnym dla ucha dźwiękiem - i bynajmniej nie chodziło to, że kierowca auta tuż przed odjazdem postanowił skomentować jej nieostrożność zarzutem o byciu ślepą kretynką.
- Przepraszam. - Cichy, niepewny pomruk dobrze współgrał z przerażeniem odmalowanym na jej twarzy i zapisaną w oczach dezorientacją, gdy niemal automatycznie podjęła się próby zebrania z chodnika tego, co (nie)znajomy mężczyzna przed kilkoma sekundami mógłby określić mianem telefonu.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • Masz taki dzień jak ten, całe wieki nie widziałeś słońca.
    I ono teraz jest, i pali Cię po oczach...


Obudził się, co było olbrzymim sukcesem zważając na to, że kiedy tylko wyciągnął rękę - docelowo chcąc odnaleźć stojącą na szafce nocnej szklaną butelkę wypełnioną wodą Veen - poczuł nieprzyjemny ból w barku, promieniujący przez całe przedramię aż do łokcia. Cichy pomruk pełen niezadowolenia wymsknął się spomiędzy warg prokuratora, kiedy to lekkie rozchylenie powiek upewniło go w tym, co takiego było głównym powodem dyskomfortu związanego z higieną snu i nie do końca przyjemną pobudką.
Nie spał ani w swoim dużym, wygodnym łóżku, ba, nie był nawet w swoim apartamencie, bowiem poprzedniego popołudnia odbił się od drzwi wejściowych, musząc stawić czoła temu, że żona - podczas jego kilkudniowej nieobecności - zmieniła zamki.
Wywrócił oczami, nie tracąc czasu ani na poszukiwania upragnionej wody, ani nawet nie chciał skupiać się na tym, jak wielki błąd popełniła Leighton; błąd, za który zapłaci nawet wcześniej, niż mogłaby się spodziewać, wszak korzystając ze swoich funduszy i znajomości, poczynił ku temu pewne kroki.
Swoje kroki skierował za to w stronę lodówki, mając cichą nadzieję, że znajdzie w niej coś, co nie będzie budziło wątpliwości ciemnowłosego względem jakości produktów.
- Czego ja się spodziewałem - rzucił pod nosem, ponownie zamykając drzwiczki i musząc pogodzić się z tym, że jeśli pragnie wypić i zjeść coś, co miałoby w sobie jakiekolwiek witaminy i termin ważności nie wskazywał na to, że już dawno jest po nim, powinien udać się na łowy sam.
Łowy w przypadku Winstona Palmera oznaczały wybór jednej z lepszych restauracji serwującej - na przykład, mając na uwadze wczesną porę - śniadania. Z walizki przesłanej przez Leigh (nadal się zastanawiał, czy była tak odważna, czy niemądra) wyjął świeże - choć nieco wygięte - ubranie, a po kilkunastominutowym prysznicu i narzuceniu na siebie dodatkowo ciemnego płaszcza, wyszedł z domu, zamykając za sobą po cichu drzwi.
  • I nie było Cię taki czas.
    Śniło Ci się, że umarłeś...
Ze słuchawkami w uszach zmierzał do wybranego dzięki opiniom wyczytanym w sieci miejsca, kiedy to nagle, znikąd, w strefę jego komfortu wtargnęła kobieta, tym samym wytrącając z dłoni mężczyzny smartfona. Odruchowo zacisnął szczękę i otaksował ją wzrokiem, w międzyczasie wyciągając z uszu airpodsy, skoro i tak wraz z wyłączeniem się telefonu, przestały działać. W ostatniej chwili powstrzymał niecenzuralną wiązankę (choć z drugiej strony - był na Phinney Ridge, tu mógł sobie na nią pozwolić), próbując opanować nagły przypływ złości, jaki nieuchronnie nadciągał.
- Myślałem, że lunatyków zamyka się w... - Urwał, a na czole ciemnowłosego pojawiła się pozioma zmarszczka, kiedy zarejestrował z kim ma do czynienia.
- Ach - prychnął kpiąco, a wbrew wcześniejszej irytacji - wargi mężczyzny rozciągnął sardoniczny uśmiech. Schylił się, z kobiecej dłoni wyciągając swoją własność.
- Dawniej słyszałem, że jesteś bystra, Hughes - podjął nagle, dodając od swoich słów - nim je wyjaśnił - ciche, wymowne westchnięcie. Automatycznie zerknął w kierunku, z którego szła jasnowłosa. - Zwątpiłem, kiedy doszły mnie słuchy, że zamieszkałaś z mordercą - powiedział lekko, rzucając okiem na pęknięty wyświetlacz telefonu, który - najwyraźniej - zaabsorbował go bardziej, niżeli stan blondynki, którego jeszcze nawet nie zarejestrował.
- Też wolałbym rzucić się pod samochód, niż mieszkać w jednym domu z Griffithem. - Skrzywił się, co najmniej tak, jak gdyby wypowiedziane przed sekundą nazwisko budziło w nim najgorsze odczucia i niesmak. Poniekąd tak właśnie było.
- Czyli jednak aż tak głupia nie jesteś - dokończył myśl, wsuwając zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza i wreszcie podejmując próbę skrzyżowania z nią wzroku. - Trupy zaczęły się wysypywać z szafy? - Kącik ust prokuratora drgnął w zadziornym uśmiechu.
Możesz mi to zgłosić, Charlotte, z przyjemnością - znów - wsadzę go za kraty.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Odczuwana w związku z wydarzeniami sprzed kilku godzin dezorientacja znacząco utrudniała rozeznanie się w tym, co działo się dookoła, tu i teraz, tak blisko a jednocześnie tak daleko od miejsca, w którym rozegrała się największa tragedia. Charlotte z nieskrywaną tęsknotą zerknęła w kierunku, z którego przyszła, przez chwilę żałując, że zdecydowała się na opuszczenie domu - teoretycznie bezpiecznego, w praktyce jednak przepełnionego tak wieloma negatywnymi emocjami, dla których upustu gorączkowo szukała podczas intensywnego spaceru.
Chłód poranka był orzeźwiający, choć wcale nie niwelował pulsującego bólu w głowie i nie niósł ulgi oczom, które Charlotte celowo zatrzymała na wysokości twarzy swojego niespodziewanego rozmówcy.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że o Winstonie Palmerze pamiętała, a co dopiero myślała. Świadomie wyparła z głowy jego obraz i wszystko to, co wiązało się z niekoniecznie dobrym okresem w życiu jej rodziny, za jedyny pomost między obecnym życiem a przeszłością uznając Blake’a - on jednak był elementem, dzięki któremu nie bała się dalszej drogi i który sprawiał, że czuła się komfortowo, godząc się z faktem, że - mimo upływu lat - wykazała się swego rodzaju aktem nielojalności wobec zmarłej siostry.
Ivy chciałaby jednak, aby byli szczęśliwi.
Tak bardzo pragnęła w to wierzyć.
Westchnęła, czując i podświadomie wiedząc, że był to prawdopodobnie najgorszy możliwy scenariusz na ten poranek, a spotkana osoba - najgorszym towarzystwem.
- Doszły cię słuchy - powtórzyła, pozwalając sobie na pomruk daleki od entuzjastycznego. Zaraz potem westchnęła, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej; z jednej strony miała to być bardzo prowizoryczna ochrona przed chłodem, z drugiej obrona przed atakiem, którego jakby spodziewała się ze strony Winstona. - Może czas zbadać uszy? Albo zmienić informatorów? Jest niewinny - skomentowała, wyraźny nacisk celowo kładąc przede wszystkim na dwa ostatnie słowa.
Nie dbała o to, że oficjalnie Blake Griffith został uniewinniony, a pozostała część wyroku unieważniona. Nie dbała o to, co myślała opinia publiczna i jak wiele było osób oburzonych taką decyzją. Blake był niewinny, a ona po prostu to wiedziała - nie wierzyła, nie miała nadziei, nie łudziła się.
Wiedziała.
- Nie krępuj się. Może tamten kierowca zrobi przysługę tobie i całemu światu. - Nieznaczne kiwnięcie głową w kierunku, w którym odjechał mężczyzna, pod którego koła samochodu niemal wpadła, miało utwierdzić Winstona w przekonaniu, że absolutnie nikt by nie płakał. Nie za nim. - Ja wrócę do naszego - kolejne podkreślenie było tak samo zamierzone jak wszystkie dotychczasowe i przywołało na kobiece usta cień uśmiechu satysfakcji - domu - dokończyła, dopiero teraz pozwalając sobie na zmierzenie sylwetki mężczyzny nieco uważniejszym spojrzeniem.
Nie była pewna, jak dużo czasu minęło od ich ostatniego spotkania, ale niektóre charakterystyczne elementy pozostawały niezmienne, toteż Winston Palmer raz jeszcze i na nowo miał się kojarzyć Lottie z eleganckim płaszczem, cwaniackim błyskiem w oku i uśmiechem, który krótko i dosadnie określiłaby mianem głupiego.
- Wzrusza mnie twoja troska, Palmer - zaczęła, chyba samą będąc zaskoczoną tym, jak wiele jadu i jednocześnie pewności siebie była w stanie uwzględnić w tej wypowiedzi, biorąc pod uwagę okoliczności tego spotkania, jej formę i niekoniecznie przyjazne nastawienie rozmówcy - ale nie musisz się martwić ani moją inteligencją, ani niczym, co ma związek ze mną lub Blake’m - zapewniła, odwzajemniając ten niekoniecznie szczery, przepełniony zadziornością uśmiech. W przypadku Charlotte był to jednak gest co najmniej wymuszony, toteż powstały w wyniku tej próby grymas był czymś całkowicie niezamierzonym i znajdującym się poza kontrolą blondynki.
Ponieważ ten dzień nie był dobry, Hughes resztkami sił i zdrowego rozsądku trzymała się myśli, że najlepsze byłoby zignorowanie kolejnych przytyków (zabawne - to przecież przed nimi zaledwie kilka miesięcy temu ostrzegał ją Blake, a te pojawiły się dopiero w chwili, gdy potencjalni złośliwcy stracili, zupełnie jak oni, kartę przetargową w postaci Zoey Gii), jednak troska o rodzinę połączona z kondycją daleką od idealnej były mieszanką, pod której wpływem nie potrafiła tak po prostu odpuścić.
- Może powinnam zajrzeć do twojej szafy? Ciekawe, ile trupów w niej znajdę - zagaiła niespodziewanie, mając na myśli rzecz jasna przede wszystkim aurę, jaką wokół siebie roztaczał oraz to, że wielu osobom dał się poznać jako człowiek pozbawiony skrupułów.
Człowiek, z którym nie chciała mieć do czynienia w żadnym momencie swojego życia.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że od ich ostatniego spotkania - pewnie podobnie przypadkowego jak obecne, nawet jeśli w zupełnie innych okolicznościach - nie myślał o Charlotte Hughes ani przez chwilę. Szczery był również względem wypowiedzianego na dzień dobry komplementu (to n i c, że w finalnym wydźwięku zabrzmiał on bardziej gorzko, niżeli słodko); słyszał o młodej agentce FBI wiele dobrego, począwszy od tego, że jest ambitna, przechodząc do jej dokładności i skrupulatności, kończąc na odwadze i sprycie. Nigdy specjalnie nie zabiegał o pozyskanie kolejnych informacji względem niej, aczkolwiek środowisko, pośród którego obracał się Winston Palmer, nasycone było przeróżnymi - mniej i bardziej skorumpowanymi - stróżami prawa (albo i bezprawia), wobec czego po prostu w i e d z i a ł rzeczy. Obserwował otoczenie, w klarowną całość łączył porozrzucane puzzle, eliminował niepasujące elementy, które jedynie wprowadzały chaos i zamęt. Krótkim, kącikowym i cwanym uśmiechem reagował na kolejne pomyłki oskarżonych, kiedy to ich słowa przeczyły wcześniejszym zeznaniom, a jego - niekiedy zaledwie subtelny - nacisk powodował, iż kończyli z zaciśniętymi wokół nadgarstków, chłodnymi bransoletkami.
Jedną z tych osób był Blake Griffith; oddalenie apelacji smakowało sukcesem, zaś uniewinnienie mordercy nadal kojarzyło się ciemnowłosemu z jedną z większych porażek w swojej karierze; coś, z czym nie do końca potrafił się pogodzić.
Prawdopodobnie przez to z konsternacją uniósł brwi, kiedy to podczas jednego ze spotkań przy pokerze wraz z komendantem policji, jednym ze znanych i cenionych adwokatów, jak i znajomym z Federalnego Biura Śledczego, padł temat zakładu pogrzebowego (tu akurat facet mu pasował), jak i absurdu, jakiego częścią była blondynka. Niepozorne wyjście - jak się okazało - pary na jarmark świąteczny, niosło się echem w plotkarskich kręgach, hucząc zarówno pogłoskami o tajemniczym, cichym ślubie, oraz przyjściu na świat dziecka. Naiwnym było sądzić, że Palmera zaabsorbowało to tak, aby dociekać; skądże, równocześnie z tyłu głowy sporządził notatkę do samego siebie, by nie uciekło to z jego pamięci.
- Jest winny - powtórzył pewnym tonem, choć bynajmniej nie podnosił głosu. - Z zeznań świadków wynikało, że zabił co najmniej jedną z trzech osób. Tak dla ciebie wygląda niewinność? - zadrwił, śmiało patrząc w jej zaczerwienione (od niewyspania, na pewno) tęczówki. Sprawa Blake'a Griffitha była... niejasna, lecz akurat wobec tego miał pewność; James, będący - podobno - przyjacielem oskarżonego, stracił życie z rąk kogoś, kogo po pięciu latach uniewinnili. Świadek się wycofał, balistyka zawiodła; wszystko w jednym momencie, kiedy to niejaka Jacqueline G., zaangażowała się w sprawę syna... bardziej.
- Jak się ma twoja moralność, Charlotte? - mruknął z nikłym zaciekawieniem. - Zamierzacie uczyć dziecko, że do trzech razy sztuka, dopiero za czwarte należy się kara? Ewentualnie, jeśli zabije kogoś ze swojej rodziny, to będziecie liczyć podwójnie? Jackpot, ale trzeba zachować ostrożność, by nie wpaść. - Westchnął kpiąco i pokręcił głową na znak, że nie musiała ani mu odpowiadać, ani w ogóle kontynuować tematu.
- Masz rację - potwierdził, oglądając się za znikającym już pojazdem - z tą różnicą, że nie mam krwi na rękach i nie ja będę tym, który cię pod ten samochód pchnie, by zrobić przysługę całemu światu - odgryzł się, z pełną celowością chwytając zwrotu, którego sama użyła, bowiem nijak miał się z jego osobą - nie on, a ona mieszkała z facetem, jakiego imię i nazwisko przywołał.
- Kiepsko łączysz fakty, już-nie-agentko-Hughes. To wina odejścia z FBI, czy szoku? - Skoro już pochwaliła jego troskę, nie mógł się powstrzymać przed dodaniem i takowej porady. - Tej nocy karetki urządziły sobie rajd po ulicy, może gdzieś jeszcze jedna z nich ratuje czyjeś życie, zdążysz pojawić się na czas. - By i jej pomogli, skoro - najwyraźniej - miała jakiś problem.
- Śmiało. Mało subtelna próba przekazania, że masz ochotę odwiedzić moją sypialnię, ale... - Rozłożył ręce na boki i uśmiechnął się szeroko. - Zapraszam. Od razu, czy potrzebujesz chwili na przebranie się z tych... - Przygryzł dolną wargę od środka z jawnym grymasem i zmierzył kobietę dość krytycznym wzrokiem, ale był na tyle uprzejmy, że powstrzymał się przed tym, by nazwać jej strój łachmanami.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Jest niewinny.
W głowie trzymała te słowa niczym mantrę i była gotowa wielokrotnie wypowiedzieć je na głos - wcale nie w myśl pomysłu, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy stawało się prawdą. Dla niej prawda była oczywista od dawna, a utwierdzenie się w tym przekonaniu nastąpiło w chwili, w której Blake podzielił się z nią własnymi wątpliwościami. Nie chodziło jedynie o zaufanie, jakim ją wtedy obdarzył, zdradzając prawdopodobnie najbardziej mroczną tajemnicę swojego serca, ale przede wszystkim o to, że ta informacja wcale nie zmieniła między nimi tak wiele jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Właściwie nie powstał żaden dysonans, a umacniana na przestrzeni tych kilku miesięcy więź okazała się silniejsza niż wątpliwości, luki w pamięci, niepewność czy strach.
Wiedziała, że był niewinny.
- Jest niewinny - powtórzyła, twardo trwając przy swoim, nawet jeżeli złośliwy, choć tego dnia nieco przyciszonym głos z tyłu głowy podpowiadał jej, że obecna forma tej dyskusji pozbawiona była głębszego sensu, skoro ich racje znajdowały się na zupełnie przeciwległych biegunach i żadna ze stron nie wykazywała chęci do postawienia się na miejscu tej drugiej. - Sam wiesz najlepiej, że świadkowie często mówią to, co ktoś - wyraźny nacisk na to słowo nie miał być co prawda żadną sugestią, ale spojrzenie Charlotte wyrażało więcej niż jakiekolwiek frazy - chce usłyszeć. - Również i ona nie zdecydowała się na to, by odwrócić spojrzenie, choć to jej nie wyrażało tak ogromnego poczucia wyższości, a raczej nadzieję na to, że ten jeden raz, w drodze wyjątku, Winston Palmer byłby w stanie po prostu odpuścić.
Naiwna idiotka.
Dotychczas sądziła, że jej moralność miała się w porządku. Tego dnia jednak nic nie było takie jak zazwyczaj; świat zdawał się chylić ku upadkowi, bo bez Zoey Gii Griffith nie istniało zbyt wiele elementów mających dla Charlotte jakiś głębszy sens.
Świadomość, że pozostał jej - tylko i aż - Blake, sprawiała, że każde niebezpieczeństwo zaczynała traktować zbyt poważnie - nawet w momencie, w którym chodziło jedynie o słowne potyczki i możliwość wbicia szpilki tam, gdzie miało zaboleć.
Dziś bolało cholernie mocno - ból przeszywał ją całą, aż do szpiku kości.
I choć wiedziała, że nie mogła sprawić, by Winston poczuł coś podobnego, to jednak z autentyczną wiarą w swoją siłę sprawczą doprowadziła do spotkania swojej dłoni z jego policzkiem.
- Nie waż się mówić o naszej córce. - Wątpiła, że jej ostrzeżenie przybrało wydźwięk, na jakim jej zależało, wszak znów zachodzące łzami oczy i drżące w niekontrolowany sposób ciało były dosadnym dowodem przede wszystkim jej słabości i punktów, w które najłatwiej było uderzyć. Palmer ciosy zadawał z precyzją - mniej lub bardziej świadomie - a jedynym doradcą Lottie w tej chwili, dość kiepskim na dodatek, były targające nią emocje.
- Nic nie wiesz. - Nie miała pojęcia, w którym dokładnie momencie zdecydowała się na zadanie kolejnego ciosu, tym razem wymierzonego pięścią gdzieś w okolice klatki piersiowej mężczyzny. - O nas, o naszym dziecku, o niczym - jęknęła żałośnie, wkładając w kolejne ciosy coraz więcej siły, paradoksalnie jednak wiedząc, że tych ubywało wraz z każdym kolejnym ruchem i że dalsza konfrontacja była pozbawiona sensu, skoro od samego początku znajdowała się na przegranej pozycji.
Nie mogła wygrać.
Nie mogła uratować Zoey.
Nie mogła zrobić niczego, by było łatwiej.
Nie pojawiła się na czas i to było początkiem końca.
- Pieprz się - warknęła, wymierzając ostatni cios.
Cofnąwszy się o krok, po raz pierwszy od kilku długich minut zdecydowała się na to, by zaczerpnąć nieco większej dawki powietrza. Chłód poranka niósł ukojenie, ale tylko na parę sekund, bowiem zaraz potem otuliło ją przerażające zimno, pod którego wpływem znów zaczęła dygotać.
- Prędzej naprawdę rzucę się pod ten samochód, niż gdziekolwiek z tobą wyląduję - rzuciła butnie, bardzo szybko żałując akurat tej złośliwości, która nijak miała się do którejkolwiek z tych, jakie wykorzystał Palmer.
Z utęsknieniem zerknęła w kierunku ulicy prowadzącej do domu - ciepłego, bezpiecznego, stanowiącego ochronę przed całym złem świata i ludźmi, którzy w pozornej życzliwości byli skłonni rzucać im pod nogi kolejne przeszkody. Żałowała, że akurat tego poranka postanowiła opuścić ten azyl, nawet jeżeli obecnie również i on okraszony był widmem tragicznych wydarzeń.
Tam jednak czekał Blake, do którego tak bardzo pragnęła teraz wrócić.
- Trzymaj się z daleka od mojej rodziny - mruknęła, zdając sobie sprawę, że żałosny ton nie sugerował ostrzeżenia, a jedynie prośbę, której spełnienie wydawało się pobożnym, kolejnym naiwnym życzeniem.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie było ludzi niewinnych i tej zasady trzymał się Winston Palmer. Nie chodziło jedynie o momenty, podczas których umiejętnie sięgał po tematy niewygodne dla oskarżonego, aby siłą swoich argumentów i precyzyjnie zadanymi pytaniami wymuszającymi udzielenie odpowiedzi nakazywał uzewnętrznienie się drugiej strony. Ze swoich porozrzucanych w odmętach umysłu myśli, bezwiednie wypuszczanego w eter potoku słów, występków, które ciemnymi plamami brudziły przeszłość.
Nie było ludzi niewinnych, bowiem k a ż d y miał coś na sumieniu. Krzywoprzysięstwo wspomniane przez Charlotte, zdradę - tę fizyczną, ale i mentalną. Zbrodnie, jakie Palmer tak często widywał w pustym spojrzeniu przestępców, których wzrok lawirował bezmyślnie między przeróżnymi elementami sali rozpraw.
- Dobrze, Hughes - powiedział nagle, kiedy mimowolnie zawiesił spojrzenie na dłoni kobiety; brakowało na niej zarówno obrączki, jak i nawet pierścionka zaręczynowego, wobec czego albo nie chciała chwalić się błyskotkami za często, albo - co było bardziej prawdopodobną z opcji - temat nagłego, owianego aurą tajemnicy ślubu, był jedynie plotką. Palmer miał wiele źródeł, z których czerpał informacje (niekiedy nawet przypadkowo znajdując się w miejscu, w jakim było ich nadzwyczaj dużo), aczkolwiek te istotniejsze dla siebie - co znaczyły dla niego więcej - weryfikował dokładniej. Temat ślubu nie należał do jednej z nich, jednakże skoro już los splótł ich drogi... warto było skorzystać ze swojej spostrzegawczości.
- Skoro wygodnie ci żyć w bańce, gdzie w mordercy swojej siostry widzisz niewinnego człowieka... - Wzruszył lekko ramionami z pobłażliwym, lecz przy tym prześmiewczym uśmiechem. - Nie będę zakłócał twojej naiwnej idylli. Trochę tylko się zastanawiam... - Urwał; celowo, wprowadzając między ich dialog pewną niewiadomą, jaka miała za zadanie sprawić, by jasnowłosa poczuła się mniej komfortowo w tym położeniu.
- Nie obawiasz się zostawiać z nim dziecka? - zagaił, na sekundę przed tym, nim odczuł nieprzyjemne pieczenie na swoim policzku. Zaskoczenie na ułamek sekundy pojawiło się na twarzy ciemnowłosego, lecz prędko zmył je z siebie i prychnął cicho, ani nie zamierzając blokować w jakikolwiek sposób jej ruchów, ani nie planował się odsuwać.
- Zaskakującym trafem osoby, na których - podobno - mu zależy, giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Na twoim miejscu wróciłbym do domu i sprawdził, co z córką - poradził, skoro znał już płeć dziecka. I to niezbyt go interesowało, lecz skoro Lottie chciała podzielić się z nim takim elementem ich życia - jej wybór.
- A z drugiej strony ty - otaksował ją wzrokiem - wciąż żyjesz, więc albo za dużo w tym demonizowania Griffitha, albo nie jesteś jedną z tych osób - dokończył swój wywód, gdzieś w trakcie - kiedy zmierzał do końca - otrzymując kolejny, a potem jeszcze jeden cios. Tym razem nie czekał biernie na rozwój akcji - i kolejnych porcji furii prezentowanej przez blondynkę, a tuż po tym, jak zacisnął szczękę, mocno ujął jej nadgarstki między swoje palce, chwytając je niczym w pętlę.
- Jesteś z siebie zadowolona? - wysyczał, powoli zaczynając ją mieć za osobę mocno rozchwianą emocjonalnie po tym, co mu zaprezentowała, a jej cofanie się o kolejny krok - wraz z jego chwytem - zaowocowało tym, że niemalże wtargnęli z chodnika na jezdnię, gdzie w mniejszych i większych uwypukleniach zbierała się woda po nocnej, deszczowej pogodzie. Jeden z nadjeżdżających samochodów nie zdążył nawet zwolnić, więc brudna ciecz wylądowała i na jego płaszczu oraz spodniach, jak i stroju Charlotte.
- Powodzenia - warknął - tylko zrób to, kiedy nie będzie mnie w pobliżu. I tak wystarczająco czasu spędzam w sądzie - powiedział, raz jeszcze mierząc się z nią na spojrzenia, nim rozluźnił uścisk swoich palców na jej rękach. I dobrze, że to zrobił, wszak kilkanaście sekund później zatrzymał się przy nich kierowca, jakiemu parę minut wcześniej niemalże wpadła pod maskę. Chyba jednak zaniepokoił się tym, czy z kobietą na pewno wszystko w porządku.
- Karma do ciebie wróciła. - Wywrócił oczami, tym razem samemu cofając się o krok i spoglądając po sobie i tych nieszczęsnych plamach.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Dobrze?
Uniesiona brew Charlotte świadczyła przede wszystkim o zaskoczeniu, które wynikało z tego, jak łatwo Palmer zdecydował się odpuścić. To zupełnie nie pasowało do zaprawionego w boju, pozbawionego skrupułów prokuratora, który nawet w najbardziej patowej, z góry przegranej sprawie potrafił wyciągnąć z rękawa asa zmieniającego bieg wydarzeń i przechylającego czarę na korzyść mężczyzny.
- To nie jest bańka. - Choć przed zaledwie kilkoma godzinami bardzo pragnęła się w takowej znaleźć, by przynajmniej na moment zapomnieć o tragedii, z którą - tym razem - nie miał nic wspólnego absolutnie nikt. Przewrotny los raz jeszcze udowodnił, że w zestawieniu z ludźmi był zbyt potężny, by móc się z nim zmierzyć, toteż godzenie się z konsekwencjami pewnych sytuacji było jedynym, na co ona i Blake musieli się zdecydować. Z tyłu głowy wciąż co prawda pobrzmiewał głos sugerujący, że mogła pojawić się wcześniej, zareagować szybciej, być może dostrzec wcześniej pojawiające się objawy. Na koniec jednak bardzo pragnęła wierzyć, że to naprawdę był tylko wypadek; że Zoey - na swoje i ich nieszczęście - wpisywała się w jakąś chorą statystykę, bo tak się przecież zdarzało. - Jest świetnym ojcem. - W tonie jej głosu znów znalazło się miejsce dla wiary i stuprocentowego przekonania. Mimo licznych obaw, początkowej niechęci, przeświadczenia, że zupełnie się do tego nie nadawał, Blake nie raz i nie dwa razy, ale wielokrotnie udowodnił, że nie istniała osoba, która byłaby w stanie zapewnić Zoey Gii tak wiele.
- Ale co ty możesz o tym wiedzieć? Masz dzieci? Planujesz? To ryzykowne, wiesz? Wypowiadać się o czymś, o czym nie ma się pojęcia - dodała, zadzierając głowę na znak pewności co do swoich słów i całej postawy. W rzeczywistości jednak to wciąż były tylko pozory; z trudem utrzymywane, takie, które mimo wszystko pragnęła pokazać całemu światu, bo zwyczajnie nie wiedziała, jakim cudem miałaby go poinformować o tym, że ich córki już nie było.
- Może po prostu jest niewinny, ja bezpieczna, a ty się mylisz - zasugerowała, choć wymowny ruch dłonią miał Winstonowi zasugerować, że wcale nie musiał reagować i odpowiadać. Nic z rzeczy, o których wspominał, nie było prawdą. Zoey zawsze była z Blake'm bezpieczna, tak samo zresztą jak pewnie czuła się z nim Charlotte. Nie istniała siła, która przekonałaby ją do zmiany zdania lub zakiełkowania ziarna niepewności i być może właśnie to było powodem, dla którego zareagowała tak gwałtownie - poczucie bezradności i chęć udowodnienia, że nie tyle miała rację, co po prostu, że Blake Griffith był dobrym człowiekiem.
Być może walczyła o to zbyt intensywnie, być może była to jedynie wygodna wymówka, by się wyżyć - o cokolwiek nie chodziło, nie przestawała wymieniać kolejnych ciosów aż do chwili, w której jej drobne nadgarstki nie znalazły się w ciasnym uścisku palców Palmera.
- Nie. Wcale - warknęła, podejmując pierwszą próbę wyrwania się i zbudowania dystansu, którego tak bardzo potrzebowała. Nie chciała, by znajdował się obok, by był tak blisko, by trzymał ją zdecydowanie za mocno, by robił to w ogóle.
Szarpnęła raz jeszcze, nie spodziewając się, że atak mógłby nadejść z zupełnie innej strony. Zimna, brudna woda była nieprzyjemnym prysznicem, który sprowokował reakcję w postaci krótkiego pisku.
- Do mnie? To ty mnie zaczepiasz, ty próbujesz być złośliwie zabawny i to ty... - zaczęła, czując, jak niebezpiecznie blisko granicy własnej cierpliwości się znajdowała, raz jeszcze robiąc zamach, którego zwieńczeniem miało być spotkanie jej pięści z klatką piersiową Winstona.
Powstrzymał ją jedynie inny niż jego dźwięk męskiego głosu.
- Wszystko w porządku? Nie chciałem... - zaczął kierowca, gdy tylko opuścił szybę.
- Nie chciał pan? Jasne. Pan nie chciał, on nie chciał - warknęła, wskazując na Winstona, co spotkało się z konsternacją nieznajomego - żaden z was niczego nie chciał. Nikt niczego nie chciał - jęknęła żałośnie, dopiero po chwili orientując się, że jej słowa pozbawione były sensu, że mogła sprawiać wrażenie zagubionej, może nawet niezrównoważonej, co w połączeniu z jej stanem - przemoczonymi, brudnymi ubraniami i włosami, z których raz za razem skapywały pojedyncze krople wody - dawało podręcznikowy obraz nędzy i rozpaczy.
- To wszystko twoja wina - wytknęła Palmerowi, pociągając nosem. Łzy znów zebrały się w kącikach jej warg w niemożliwych do skontrolowania ilościach, co raz jeszcze wpędziło nieznajomego kierowcę w stan konsternacji, pod wpływem której kiwnął głową do Winstona na znak niemego wsparcia, najwidoczniej uznając, że cała ta awantura była wynikiem nieporozumienia między dwójką zakochanych, a on mógł mężczyźnie jedynie współczuć tego, co jeszcze go do tego dnia ze strony kobiety czekało. Krótkie raz jeszcze przepraszam było pośpiesznym zwieńczeniem ewakuacji, w której wyniku Charlotte i Winston znów zostali na ulicy sami.
- Na co się tak patrzysz? - burknęła w oburzeniu, z niezadowoleniem rejestrując fakt, że na jej nos spadła pojedyncza kropla deszczu, a tuż po niej kilka kolejnych.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odruchowo potrząsnął głową i nonszalancko wzruszył ramionami na znak, że owszem na tym zakończył; ta gra nie była bowiem - dla niego - na tyle wciągająca, aby chciało mu się precyzyjnie wycelować kolejną, drobną szpilkę. Ta bez wątpienia mogłaby - zdaniem Winstona - drasnąć cienką, delikatną kobiecą skórę, lecz sprawa miała się odrobinę inaczej, jeśli brało się pod uwagę charakter blondynki. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że znał ją dobrze; prawdopodobnie nie znał jej prawie w c a l e, a kilkukrotne wdanie się w dyskusję w związku z przestępczością i wymiarem tak zwanej sprawiedliwości, było zaledwie kroplą w morzu tego, co miała do zaoferowania swoim bliższym znajomym agentka Hughes. Niemniej, od zawsze sądził, że zajęcie, którego się podjęła, zdawało się być bardziej wymagającym dla płci pięknej, wszak nawet jeżeli ani - między innymi - inteligencji i sprytu nigdy nie określał względem tego, czy ma do czynienia z kobietą czy mężczyzną, tak panowie z reguły wykazywali się większą siłą fizyczną, lecz i rzadziej musieli się mierzyć z zaczepkami stricte wycelowanymi w płeć i ich obecność w szeregach policji bądź FBI. W sądzie odchodziło się od takich utartych już i często przedawnionych schematów, jednak zdawał sobie sprawę, że nie wszędzie poważano wszystkich tak samo. On sam zauważał wiele, wyciągając z rozmówcy ciekawiące go kwestie i doszukując się przeróżnych niuansów, zatem w jakimś stopniu zdanie o jasnowłosej wyrobił sobie sam, a trochę czerpał z tego, co o niej mówiono, oczywiście do tych drugich faktów (i plotek) podchodząc ze stosowną i bezpieczną rezerwą.
- To ryzykowne mieć dzieci? - podjął, świadomie ignorując jej wcześniejsze słowa odnośnie bańki, jak i tego, że rzekomo Blake Griffith jest dobrym ojcem. Do tego wystarczył jeden, krótki i podobnie cwaniacko-kpiący uśmiech, jakim obdarzył ją już wcześniej. W sądzie starał się nad tym panować i zachowywać powagę w chwilach, kiedy była wymagana, zaś w prywatnych rozmowach mógł sobie pozwolić na więcej. Zrozumiał też, że nie o takie ryzyko chodziło znajomej, a o to, że rozprawiał nad czymś, o czym mógł zaledwie teoretyzować.
I to nie tak, że Winston Palmer z a w s z e i na wszystkich patrzył z góry, mając się za kogoś lepszego od nich, a do tego nie planował prowadzić interesujących rozmów mających niewiele wspólnego ze wzajemnymi docinkami i serwowaniem sobie słownych ciosów. Bywał też uprzejmy, towarzyski i szarmancki.
...może tylko nie względem kobiet, które spoufalały się z mordercami i osobami, z którymi miał problem, bowiem rzucały długi cień na jego pokrytą licznymi sukcesami karierę. Nie lubił smaku porażki; pewnie dlatego wyrzucane w eter słowa były tak gorzkie.
- Skoro jesteś tak bystra, powinnaś mieć to na uwadze przed tym, nim rozłożyłaś nogi przed kryminalistą - powiedział tonem myśliciela i westchnął ze zniecierpliwieniem. Chciało mu się pić; organizm domagał się wody, albo kawy. Najlepiej - aromatycznego espresso, po którym będzie mógł zrobić łyk mineralnej. Tymczasem stał tu; na środku chodnika, wymieniając się opinią związaną z chęcią posiadania dzieci, albo jej brakiem. On należał do drugiego obozu, co było jednym z powodów kryzysu w małżeństwie.
- Ja chciałem - zaprzeczył, tym samym wchodząc jej w słowo i ze sztucznym uśmiechem przesunął opuszkami palców po jej dłoni. Chciał ją sprowokować, zezłościć, może nawet siłą wypowiedzianych przez siebie słów wywołać konfrontację z Griffithem. Wątpił, aby był tak samo pewny swego bez adwokata obok.
- Wciąż nie jest za późno, Hughes, możesz powiedzieć co takiego się tam dzieje, że obwiniasz cały świat o winy kogoś innego - skwitował, ruchem głowy wskazując opuszczony przez nią dom, a następnie odprowadzając spojrzeniem odjeżdżający samochód. - On cię czymś faszeruje? - zapytał, tym razem poważnie, ze zmarszczonym w konsternacji czołem przyglądając się twarzy blondynki. W jej tęczówkach odnalazł coś, co podpowiadało mu, że była na skraju.
Nie wiedział - jeszcze - czego i co się do tego stanu przyczyniło.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

O ile Charlotte przyzwyczaiła się do otrzymywania od życia kolejnych ciosów, o tyle ich zadawanie wcale nie przychodziło jej z tak ogromną łatwością. Owszem - bywała krnąbrna, a emocjonalne podejście do wielu spraw wielokrotnie prowokowało ją do reakcji, których wraz z upływem czasu i dogłębną analizą zwyczajnie żałowała. Zdarzało się jej celowo przekształcać swoje wypowiedzi w przepełnione złośliwością uwagi, a mniej lub bardziej trafne riposty przychodziły jej z łatwością, o którą wielokrotnie nawet by się nie podejrzewała.
Tego dnia nic jednak nie było takie samo i zupełnie inna była również ona.
Zmęczona, roztrzęsiona, z głową w chmurach, wśród myśli o tym, jak bardzo niesprawiedliwe były życie i świat, zabierając jej jedyne dziecko nawet nie w wyniku wypadku, nieszczęśliwego zdarzenia czy choroby. To było podwójnie bolesne, wszak nie istniały żadne symptomy, które chociażby zasugerowały, że z Zoey coś było nie tak i że w powietrzu wisiała niemożliwa do uniknięcia tragedia.
Znów spojrzała na Winstona - z wyrzutem, którego nie zamierzała ukrywać, ze złością, którą emanowała od momentu otworzenia oczu, z żalem, że nie miał w sobie na tyle przyzwoitości, by po prostu odpuścić.
Z drugiej jednak strony - skąd mógł wiedzieć?
- Mówić o nich, kiedy się ich nie ma - doprecyzowała, choć była boleśnie świadoma tego, jak niewielkie znaczenie miały jej słowa. Nic, co by powiedziała, nie mogło przecież zrobić na nim wrażenia, a wyrzucenie z siebie wszystkich negatywnych emocji nie było możliwe, biorąc pod uwagę to, jak nieufnie do Palmera podchodziła i jak bardzo bała się, że każda, nieumyślnie udzielona mu informacja mogłaby zostać wykorzystana nie tyle przeciwko niej - czym bowiem były wymienione na środku chodnika złośliwości - co Blake'owi.
- Nie sądziłam, że to, przed kim rozkładam nogi, znajduje się na liście interesujących cię tematów - odparła jak gdyby nigdy nic; jak gdyby fakt, że dywagowali na temat jej życia seksualnego i jego ewentualnych konsekwencji nie było kwestią, która wpędzała ją w swego rodzaju dyskomfort.
Pozorna swoboda nie trwała jednak długo, wszak buzujące w całym jej ciele uczucia zdawały się dużo silniejsze niż zdrowy rozsądek. Jego resztki podpowiadały, że powrót do domu byłby najlepszą z możliwych decyzji. W rzeczywistości jednak bała się również tego - chwili, w której przekroczyłaby próg, a Blake zobaczyłby ją w stanie, do którego zdołał doprowadzić ją Winston zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
- Winston - zaczęła, siląc się na uroczy ton, tak naprawdę nie wiedząc, czemu z niemal stoickim spokojem przyjęła ulotny dotyk. Ciepło bijące od opuszków męskich palców raz jeszcze przypomniało, jak bardzo było jej zimno i jak bardzo niesprzyjające do dłuższych spacerów były obecne warunki. - Może nie zrozumiałeś za pierwszym razem, ale w porządku, mogę się powtórzyć - dodała, dopiero teraz wyrywając rękę z jego łagodnego uścisku.
- Nie wiem, jakim cudem żyjesz sam ze sobą, bo jesteś skończonym sukinsynem, ale zostań przy tym, zajmij się sobą, a od Blake'a trzymaj się z daleka. - Wiedziała, że nie zabrzmiała zbyt groźnie, że nie istniała siła, która przekonałaby Palmera do zmiany nastawienia i znalezienia nowego obiektu do dręczenia, ale jednocześnie jak niczego na świecie pragnęła pokazać, że Blake Griffith był jej rodziną i kimś, za kim stała murem bez względu na przeszłość, okoliczności, insynuacje i wiele innych elementów, którym on ulegał tak łatwo.
- Nie zbliżaj się ani do niego, ani do nikogo, kto jest moją rodziną - mruknęła, odsuwając się o kolejny krok i z pełną odpowiedzialnością zerkając w kierunku ich domu.
To również w jego stronę ruszyła żwawym tempem, by jak najszybciej zmyć z siebie nie tyle emocjonalne trudy nocy, co te czysto fizyczne dotyczące poranka, gdy pośród deszczu i burzowych chmur zostawiła Winstona na środku chodnika zupełnie samego.

zt. x2

autor

lottie

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

#75

W prosektorium Sirius i Melusine zachowali przekorę, więc nic dziwnego, że kiedy profesor AJ Jackson-Freeney zwolnił ich z zajęć, oboje nerwowo opuścili pomieszczenie. Udali się w dwie różne strony, nie obarczając siebie więcej żadnym spojrzeniem.
Seattle płakało, co od samego rana zapowiadały wszystkie stacje pogodowe. Sirius stojąc w progu ogromnych, oszklonych drzwi, naciągnął na głowę pomarańczowy kaptur i pośpiesznie przemknął przez parking. Audi znajdowało się w pierwszym rzędzie, dlatego deszcz nie zdążył go zmoczyć, choć dwukrotnie wdepnął w kałuże.
Włączył silnik i natychmiast uruchomił wycieraczki, które próbowały okiełznać pluton spadających na szybę kropli. Mimo tego obraz rozmazywał się przed jego oczami, a zewsząd dało się słyszeć charakterystyczne stukanie i syczenie. Koła samochodu zatoczyły się w tym samym momencie, w którym zerwał się porywisty wiatr. Wokoło upiornie zagwizdało.
Ulica była mokra, przez co nienaturalnie błyszczała. Sirius zaciskał jedną rękę na kierownicy, a drugą trzymał na gałce od biegów. Utknął w korku, bo wadliwa sygnalizacja świetlna zaburzyła prawidłowy rytm miasta. Na chodniku brakowało ludzi - chociaż kilku śmiałków biegło wzdłuż, kryjąc głowy pod gazetami albo torbami. Większość pozostała skryta pod sklepowymi wiatami albo zadaszeniem przystanków. Pod jednym z nich zauważył Melusine. Stała tam przemoknięta, zmarznięta i otulona ramionami. Wzrok wlepiała w stronę, z której nadjeżdżał - zapewne oczekując, że wkrótce pojawi się autobus.
Z premedytacją intensywniej zaczął wpatrywać się w przednią szybę, uprzednio mocniej zaciskając palce na kierownicy. Samochód przed nim ruszył naprzód i chociaż zauważył, że powstała pomiędzy nimi duża wnęka, to nie nacisnął pedała gazu. Utknął w podświadomości między tym, co chciał zrobić a tym, co powinien. Dopiero dźwięk klaksonu wyrwał go z zamyślenia. Gwałtownie skręcił w bok, wymuszając pierwszeństwo na drugim pasie i zjechał na przystanek. Drzwi pasażera znalazły się na przeciwko sylwetki Melusine, choć gdy otworzył szybę trzy inne towarzyszki niedoli nachyliły się, aby sprawdzić czy znały kierowcę.
- Melusine! - zawołał, przebijając się przez odgłos rozbijanych o asfalt kropli, które wdarły się również do środka Audi. - Podwiozę cię do matki. Wsiadaj - zakomunikował.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prosektorium opuściła pełna mieszanych uczuć. Nie była pewna, czy z zająć udało jej się wyciągnąć tyle wiedzy, ile chciała, za co głową winę - w odczuciu dziewczyny - ponosił Sirius. Co on tam tak w ogóle robił?! Miała wrażenie, że los ponownie sobie z niej kpi i to w bardzo okrutny sposób. Nic więc dziwnego, że z wyraźną ulgą, malującą się w jasnych talerzach oczu, przyjęła informację, że są już wolni. Natychmiast skierowała się do wyjścia, żegnając krótkim - Do widzenia. Przez cały czas starała się ignorować obecność chłopaka, co jak się okazało nie było takie proste i to nie tylko dlatego, że ten wciąż przeszkadzał, ale przede wszystkim z powodu pytań, jakie do niego miała, czując silną potrzebę, by je zadać, chociaż wiedziała, że nie może tego zrobić. Weszli na wojenną ścieżkę i tym razem Melusine nie zamierzała jako pierwsza wyciągnąć białej flagi.
Wyszła na ulice miasta, które wydawało się być pogrążone w rozpaczy. Wielkie krople deszczu niczym łzy, spadały z nieba osiadając nie tylko na asfalcie i chodniku, które nienaturalnie błyszczały, ale również osobach, chcących przemknąć między kolejnymi miejscami na mapie. Życie w Seattle płynęło nadal, chociaż wydawało się, że pod naporem żywiołu odrobinę zwolniło. Melusine nie próbowała nawet osłaniać się przed ową ścianą wody, która nie znała litości. Kiedy stanęła pod autobusową wiatą była już mokra. Włosy przyklejały się jej do twarzy, na policzkach osiadły pojedyncze krople, a przemoczone ubranie potęgowało uczucie chłodu, jaki wdzierał się pod jego materiał wywołując gęsią skórkę. Mocniej objęła własne ciało ramionami, trzęsąc się z zimna. Co kilka sekund spoglądała w kierunku, z którego już dawno nadjechać powinien autobus, jednak tego wciąż nie było widać, wśród rosnącego sznura aut.
Wspięła się na palce, w nadziei, że dojrzy coś więcej, a wtedy gdzieś z boku rozległo się trąbienie. Mimochodem skierowała w tamtą stronę głowę, widząc jak jeden z samochodów wyłamuje się z korku, jednocześnie wymuszając pierwszeństwo i kieruje na przystanek. W pierwszym momencie nie skojarzyła do kogo może on należeć, dlatego w gruncie rzeczy nie poświęciła mu więcej niż kilkusekundowej uwagi. Tyle tylko, że właściciel zainteresował się nią. Ściągnęła brwi w geście zaskoczenia, kiedy drzwi pasażera zatrzymały się przed jej postacią, jednak gdy szyba została opuszczona, mimochodem założyła maskę obojętności, zaciskając usta w cienką linię.
- Nie trzeba, zaraz przyjedzie autobus - odpowiedziała, choć w jej głosie brakowało przekonania. Raz jeszcze spojrzała w kierunku z którego miał nadjechać - wciąż nie było go widać. - Jedź sobie stąd! - rozkazała, opuszczając dłonie wzdłuż ciała, po chwili jednak znowu się nimi otuliła, kiedy niebo nad miastem rozświetliła błyskawica. Wraz z pojawieniem się jej na niebie, Melusine podskoczyła, wystraszona.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Sirius wyjrzał zza otwartego okna pasażera. Jedną rękę trzymał nadal na kierownicy, a drugą oparł o sąsiednie siedzenie. Do środka wdarł się chłodny wiatr, który natychmiast osmagał jego policzki.
Melusine miała przemoczone ubranie. Była blada i zziębnięta, co zauważył nawet przy dzielącej ich odległości. Brązowe włosy dziewczyny wydawały się być nienaturalnie ciemne, ciężkie, a pojedyncze kosmyki, niczym bardzo wąskie macki otoczyły jej skórę. Wyglądała żałośnie, wtopiona w tło pochmurnego, marznącego miasta; tkwiąc pod wiatą jako niepasujący element dekoracji.
- Zaraz? - powtórzył i mimowolnie odwrócił głowę w stronę tylnej szyby. Tamtejsza wycieraczka intensywnie pracowała, aby wyostrzyć widoczność. Korek prawdopodobnie ciągnął się przez całą długość ulicy oraz skrzyżowanie. Niedziałająca sygnalizacja była winowajcą dzisiejszej sytuacji. Na miejscu brakowało obecności policji, która dawałaby kierowcom instrukcje, dlatego wszyscy poruszali się w bardzo intuicyjny sposób - wymuszali pierwszeństwo lub niepotrzebnie tamowali drogę.
- Na pewno zaraz przyjedzie - zironizował, jednocześnie ponownie umieszczając spojrzenie na oczach Melusine. Z jej rzęs i brody spływała woda. - Dobra, to sobie moknij - bąknął złośliwie i wcisnął guzik, aby zamknąć szybę. Potem włączył kierunkowskaz w lewo, jednak w tym samym czasie niebo na strzępy rozdarła błyskawica. Mimowolnie zadarł wzrok, po czym ponownie zwrócił uwagę na dziewczynę. Gorliwie zaciskała obie dłonie na pasku torebki i kurczyła ramiona. Cmoknął, nawet nie zdając sobie sprawy, że Melusine właśnie przeżywała wewnętrzny dramat.
Widok w bocznym lusterku informował Siriusa, że nadal nie nadarzyła się żadna okazja, aby mógł włączyć się do ruchu. Po raz kolejny spojrzał na Melusine, która dygotała.
- Sama tego chciałaś - powiedział wyłącznie do siebie i chociaż chciał zabrzmieć szyderczo, to jego głos zdradził prawdziwe uczucia. Próbował się ich wyprzeć, wyrzucić lub zakopać wewnętrzu, jednak powracały one ze zdwojoną siłą każdego wieczoru i w każdym momencie, który przypominał mu o tym, że nie mógł przestać kochać Melusine Pennifold.
Pokręcił głową i ponownie skupił się na drodze. Właśnie pomiędzy seatem a skodą pojawiła się wnęka. Włączył pierwszy bieg i już zamierzał ruszyć, kiedy niebo gwałtownie się rozświetliło. Po chwili rozbrzmiał się grzmot, który na kilka sekund zagłuszył radio.
- Cholerna pogoda. - Instynktownie nacisnął hamulec. Wtem na miejsce pasażera wskoczyła Melusine. Drzwi Audi zatrzasnęły się z nieprzyjemnym hukiem, poprzedzonym skrzypnięciem.
Początkowo Sirius był w szoku, lecz prędko odzyskał rezon, Twarz dziewczyny zastygła w wyrazie trwogi. Oddychała ciężko i wpatrywała się w jeden punkt na kokpicie. Nie był pewny czy dobrze definiował jej zachowanie, ale wyglądała na przestraszoną, dlatego podarował sobie jakikolwiek złośliwy komentarz.
- Zapnij pasy - nie odpowiedziała, pomimo tego, że wpatrywał się w nią z uporem - Melusine, pasy - powtórzył bardziej srogo. Gdy po raz kolejny nie zareagowała wpierw rozciągnął swój pas, a następnie nachylił się, aby zapiąć ten należący do siedzenia obok. Przez parę sekund znajdował się blisko dziewczyny: czuł na policzkach jej gorący oddech oraz zapach malin. Potem przełknął ślinę i powrócił do roli kierowcy. Do ruchu włączył się siedem samochodów później.
Do dzielnicy mieszkalnej Phinney Ridge dojechali po dwunastu minutach z czego pierwsze dziewięć nadal tkwili w korku. W pewnym momencie w radiu puścili Watermelon Sugar, co Siriusowi natychmiast skojarzyło się z pamiętnym wyjazdem do dziadków Melusine i wizytą w domku na drzewie. Ustawił muzykę głośniej i zaczął śpiewać refren, chcąc odwrócić uwagę dziewczyny od tej paskudnej pogody. Niebo raz za razem wypuszczało spomiędzy chmur błyskawice.
Mógł być zły na Melusine, mogło być mu przykro z powodu sytuacji, która miała miejsce przed trzema dniami i mógł absurdalnie obarczyć Pennifold wyłączną winą; mógł czuć żal, rozeźlenie i niepewność; mógł pielęgnować urazę i unosić się okrutną dumą do zasranej śmierci, jednak w chwili, w której dojrzał strach w jej dużych, błękitnych oczach, nie potrafił być dłużej obojętny.
- Poczekam aż wejdziesz do środka - poinformował, siląc się na surowość. Prawe koła Audi zatrzymały się na krawężniku. Zacisnął dłonie na dolnej części kierownicy, a wzrok posłał w przestrzeń przed sobą. Nadal padało.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obraz nędzy i rozpaczy - określenie to idealnie pasowało do Melusine Pennifold, jednocześnie oddając stan w jakim się znajdowała; przemoczona, zmarznięta i wystraszona. O ile deszcz zawsze kojarzył się jej z dziecięcą beztroską i zabawą, tak kiedy pierwsze, jasne błyski rozdzierały niebo, nie potrafiła zapanować nad dygotaniem ciała i wszechogarniającą paniką. Prawdą jest, że cały dzisiejszy dzień aura była wyjątkowo jesienna, jednak na chwilę obecną rozgrywało się istne apogeum, które brunetce jawiło się jak jakaś pogodowa anomalia. Na dworze zrobiło się ciemno jak w grobowcu, a całkowicie zachmurzone niebo przyniosło ze sobą potężną ulewę zmieszaną ze śniegiem i gradem, która z taką siłą spadała na dach przystanku, że szum lanej wody i roztrzaskujących się bryłek lodu był wręcz nie do zniesienia. Po chwili ulice wypełnił głuchy, niemal przytłumiony grzmot. W tym momencie zacisnęła mocniej palce na pasku torby, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Mimo strachu, jaki czuła nie zgodziła się na propozycję Siriusa, w zasadzie okłamując samą siebie, bo nawet on świadom był tego, że autobus nie pojawi się tak szybko, jakby tego oczekiwała.
- No, pa - powiedziała, próbując udawać niewzruszoną, choć serce w jej piersi biło, jak szalone. Przeskoczyła z nogi na nogę, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, byleby tylko nie skupiać się na odjeżdżającym samochodzie, który wydawał się być jej jedyną nadzieją by dostać się do domu.
Wtedy też ulicę rozświetlił oślepiający błysk pioruna i kolejny głośny grzmot. Było to takie nagłe i niespodziewane, że aż Melusine podskoczyła, by zaraz puścić się biegiem. Wskoczyła do auta - to na szczęście jeszcze nie ruszyło, siadając na miejscu pasażera; była wyraźnie przerażona. Serce w jej piersi biło tak mocno, jakby miało zaraz z niej wyskoczyć. Utkwiła spojrzenie w jednym punkcie, zachłannie łapiąc każdy chaust powietrze, jakby właśnie wyłoniła się z wody, w której toni zapadała się coraz głębiej i głębiej. Nie mogła też zapanować nad drżeniem dłoni, dlatego zacisnęła je w piąstki, wbijając w skórę paznokcie; zrobiła to tak mocno, że zostawiła w niej krwawe ślady.
Patrząc na dziewczynę z boku, można było dojść do wniosku, że znajduje się we własnym świecie, zwłaszcza, że w żaden sposób nie zareagowała na opuszczające siriusowe usta polecenie, choć bezpieczeństwo odrywało w jej życiu ważną rolę, zwłaszcza po tym, jak Heather zginęła w wypadku samochodowym. Podobnie niewzruszona wydawała się być również wtedy, kiedy chłopak zbliżył się do niej, chcąc zapiąć pasy, choć jego bliskość zawsze wywoływała u niej chociażby nikłą reakcję.
Ta, po raz pierwszy pojawiła się, gdy z radia zaczęła lecieć znajoma melodia, a wnętrze samochodu wypełnił śpiew piosenkarza, mieszając się z fałszywymi dźwiękami, jakie wydobywał z siebie Sirius; kąciki malinowych ust drgnęły subtelnie. Była to reakcja na wspomnienia, które mimochodem zalały umysł dziewczyny. Przymknęła powieki, próbując skupić się na obrazach w głowie oraz piosence, choć kiedy niebo rozświetlała błyskawica, której za każdym razem towarzyszył głośny grzmot, kuliła się w siedzeniu. Mimo to obecność Bosworth'a wywoływała u niej poczucie bezpieczeństwa, a bliskość, dzięki której mogła poczuć zapach jego perfum czy ciepły oddech, a nawet usłyszeć jego głos sprawiała, że nie chciała być w tym momencie nigdzie indziej. Fala ciepła rozlała się po jej ciele, docierając do serca, która instynktownie zabiło mocniej. Była mu przede wszystkim wdzięczna.
Z odmętów myśli, w które mimochodem wpadła do rzeczywistości przywróciły ją słowa Siriusa; brzmiał surowo. Przygryzła dolną wargę, wciąż unikając spojrzenia w jego czekoladowe tęczówki. Położyła dłoń na klamce. - Mhm… ta…. dziękuję - powiedziała lekko zachrypniętym głosem. Głuchy odgłos otwierania drzwi rozległ się w powietrzu, Melusine gotowa była wysiąść, ale w tamtej sekundzie po raz kolejny zagrzmiało, a niebo rozświetlił blask. Zamknęła drzwi.
- Nie chcę tam iść..... Sama - jęknęła żałośnie, chowając twarz w dłoniach. - Możesz…. Chciałbyś… Proszę…. Pójdziesz ze mną? - zapytała, wręcz płaczliwym głosem.

Z tematu do domu x2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Phinney Ridge”