WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

Ostatnio zmieniony 2022-07-17, 12:51 przez Dreamy Seattle, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit

Miała kilka spraw do załatwienia w mieście w związku z wernisażem, który planowała za kilka dni. Wolała wszystko załatwiać osobiście tyle tylko, że zwykle robiła to na ostatnią chwilę i potem latała po całym mieście w nerwach. Prawdziwa businesswoman nie ma to. Pomimo tego zawsze udawało jej się dopinać wszystko na ostatni guzik. Od rana była na nogach i nie zdążyła nawet wypić kawy. Znalazła lukę w swoim grafiku i wpadła do niewielkiej restauracji. Oczywiście najpierw musiała sprawdzić opinie w internecie bo do byle knajpki to ona przecież nie wejdzie. Pomimo wczesnej godziny w restauracji było wiele osób. Nic dziwnego - w końcu miejsce specjalizowało się w śniadaniach. Sama zastanawiała się czy by nie zamówić czegoś do jedzenie. Ostatecznie jednak zrezygnowała ze względu na to, że trzeba trzymać figurę. Była jedną z tych osób, które był na diecie pudełkowej. Głównie dlatego, że było ją na to stać.
Podeszła do lady, żeby złożyć swoje zamówienie. Gdziekolwiek nie była zawsze zamawiała Latte z sojowym mlekiem. Nie dlatego, że było wege - po prostu było modne i droższe od normalnego mleka i to jej wystarczyło jako mocny argument. Usiadła przy jednym z stolików. Wyciągnęła najnowszego Iphone'a żeby sprawdzić swoje social media. Na szczęście nie musiała długo czekać na swoje zamówienie. Pech jednak chciał, że po upiciu łyka zrozumiała, że barista pomylił jej zamówienie zamiast mleko, które sobie zażyczyła dostała mleko zwykłe. Przywołała więc ruchem ręki kelnerkę.
-O ile sobie przypominam zamawiałam mleko sojowe. To jest zwykłe mleko - zaczęła unosząc brew -Czy masz jakiś problem z realizowaniem zamówieniem? Mam poprosić menadżera? Nie będę za to płaciła! - podniosła głos a kelnerka nieco struchlała -Zabierz to gówno i przynieść moje zamówienie - rzuciła przesłodzonym tonem a kelnerka szybko zmyła się z latte.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Seattle - miasto wyróżniające się swymi niepojętymi walorami pogodowymi. Tutaj przeplatające się zdarzenia atmosferyczne były niemalże na porządku dziennym. Słońce, deszcz, słońce, deszcz i tak w kółko. Jeśli ktoś planował sobie swój wakacyjny urlop, to lepiej było udać się na zupełny inny obszar, aby uniknąć pogodowego psikusa.
Mitch korzystał zatem z tych bardziej okalających ciepłem dni; wszak mieli przecież lato, toteż trasę do pracy przeszedł na pieszo, zamiast jak zwykle, korzystać z uroków transportu publicznego. Taksówkom nie ufał, co zapewne zostało uwarunkowane przez wypadek. Czasami był zmuszony do ich korzystania, acz robił to nieco wbrew sobie, a podróż zwykle przebiegała w napiętej, dość stresującej atmosferze.
Ostatnio jego myśli zaprzątała sprawa Ducha - spędzała ona niekiedy i sen z powiek. Na szczęście, pewne oznaki zmęczenia mógł ukryć dzięki okularom słonecznym. Poza tym, nie liczył się dla niego wygląd rzecz jasna; nie w dobie defektu, który posiadał.
Mieszkanie, jakie dzielił ze starszym bratem opuścił nieco wcześniej niż zamierzał. Przyjemne powiewy ciepłego powietrza, jak i okalające skórę słońce zachęcało do spacerów. Po drodze na posterunek zahaczył jeszcze o swoją ulubioną kawiarnię, aby dzięki kawie otrzymać sowity zastrzyk kofeiny. Ograniczał ją, zadowalając się zwykle herbatą, lecz w ranki takie jak te musiał być skupiony. Czekała go przecież dyskusja ze śledczymi, a także panią prokurator, gdzie zapewne zamierzały się pojawić kolejne przełomy w sprawie, do jakiej to został przydzielony.
W terenie poruszał się bez zbędnych przeciwności. Nauczył się tego przez lata - obcowania z trudnym w obyciu kalectwem. Możliwe przeszkody wyłapywał dzięki charakterystycznej lasce. Jedną z nich zgubił przy ostatniej zabawie na cholernym Diabelskim Młynie; tak więc, teraz zaopatrzył się taką składaną, która może i nie mieściła się kieszeni, jednakże była łatwiejsza do przetransportowania, odłożenia niż jej długoletnia poprzedniczka.
- Hej, Mitch - został powitany, gdy tylko przekroczył próg gastronomicznego przybytku. W powietrzu unosiła się woń kawy, a także jedzenia, bo serwowano tu naprawdę dobre śniadania - To co zawsze?
- Oczywiście - jasnowłosy rzucił w odpowiedzi, uśmiechając się przy tym lekko. Był przecież już stałym bywalcem tego miejsca. Czasami też zamieniał kilka słów z baristą; w ramach występków grzecznościowych.
Przemieszczając się we wnętrzu Pete's Eggnest, ostatecznie zajął jeden z wolnych stolików. Miał jeszcze sporo czasu, toteż mógł sobie zezwolić na moment wytchnienia oraz spożycia kawy; tym razem nie w biegu.
Wyciągnąwszy z torby sporządzone przez siebie notatki (i to w środku nocy), począł ponownie zagłębiać się w obraz psychologiczny sprawcy. Jego palce co rusz przesuwały się po charakterystycznych stronicach, na których z perspektywy przypadkowego gapia, nie widniały literki. Niewidomi posiadali przecież swoje odrębne pismo.
W którymś momencie jego spokój, a także i ten panujący w lokalu został drastycznie zburzony i to za sprawą wykłócającej się kobiety. Brown pokręcił, z wyraźną dozą dezaprobaty swoją głową, nie potrafiąc zrozumieć zaistniałej sytuacji, bo przecież w bardziej cywilizowany sposób można było wytłumaczyć tą pomyłkę. Z drugiej strony, on sam kilkanaście lat temu zachowywał się podobnie - bywał głośny, niekiedy i agresywny, lecz to przeszłość, która wyłaniała się jedynie pod postacią tatuaży, skrytych pod materiałem czarnej koszuli. Część z nich jednak nie dało się zamaskować - tych na szyi, czy dłoniach chociażby.
- Proszę się nie przejmować. U niektórych niestety ciężko z oznakami kultury - wypalił dość swobodnie, kiedy to przy jego stoliku pojawiła się kelnerka ze zamówieniem; zwykłym espresso, bo one dawało najlepszego kopa. Możliwe, że chciał dodać kobiecie choć odrobinę otuchy, bo nie trzeba było wzroku, by wyczuć zdenerwowanie jakie w nią niebywale uderzyło.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jasne można to było załatwić polubownie ale Sherry uważała, że skoro płaci i ma sporo kasy to może się zachowywać w ten sposób.
Często zachowywała się jak typowa Karen, która woła menadżera przy pierwszej lepszej okazji. Co poradzić, kiedy pieniądze uderzają do głowy? Podobno kasa zmienia ludzi i malarka była tego idealnym przykładem. Każdy inaczej radzi sobie ze swoją przeszłością. Sherry wybrała jeden z tych gorszych sposób.
Jak tylko usłyszała jak ktoś bezczelnie kwestionuje jej zdanie prychnęła pod nosem. Jakim prawem ktoś wcina się w jej sprawy? Dopiero po dłuższej chwili przeniosła wzrok na mężczyznę. Kiedy dotarło do niej, że to ktoś kogo zna aż coś ją ścisnęło w żołądku. Poczuła jakby właśnie dostała mentalnego policzka. Nigdy nie spodziewała się, że kiedyś jeszcze ujrzy swoją pierwszą miłość. Mogłaby po prostu to olać, w końcu Mitch jest niewidomy i istniała duża szansa, że nigdy nie dowie się, iż spotkali się w tym samym miejscu w tym ogromnym mieście. Odetchnęła jednak głęboko i policzyła do dziesięciu. Podniosła się i zabrała swoje rzeczy, żeby dosiąść się bez pytania do blondyna.
-Hej Mitch - powiedziała trochę niepewnie. Zupełnie jakby ta maska, którą zakładała codziennie nagle zniknęła. Czuła jak jej dłonie drżą i nie potrafiła tego opanować -Dawno się nie... - widzieliśmy? Mierz słowa -Nie sądziłam, że jeszcze Cię spotkam - dodała odwracając wzrok. Nagle tak spotulniała, że kiedy kelnerka przyniosła jej kawę to tylko kiwnęła głową w podziękowaniu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mitch nie miał w zwyczaju oceniania innych - tym bardziej wizualnie, skoro był pozbawiony wzroku. Aczkolwiek, czasami w dobie posłyszanego chamstwa nie potrafił darować sobie mało korzystnych komentarzy. Dziwna, ta bardziej wredna powłoka wyłaniała się wtedy na powierzchnię, będąc jakby ulamkiem przykładu tego starego Browna, który gburowatością częstował wszystkich wokół; lecz lata temu. Zamierzchłe czasy, jakie nijak odpowiadały temu, co potencjalny towarzysz dostrzegał teraz.
Nie oceniało się książki po okładce - to zawsze powtarzali mu rodzice. Bo to wnętrze liczyło się najbardziej, aniżeli aparycja czy pewne, nazbyt ludzkie odruchy. Dużo osób zasłaniało swe oblicza maskami, jakoby bojąc się obnażenia tej właściwej strony. Odruch obronny, ot co. Szczególnie w świecie, w którym królował ból oraz mrok - nie tylko ten fizyczny.
- Żeby to po raz pierwszy dzisiaj - kelnerka usłyszawszy słowa otuchy ze strony jasnowłosego mężczyzny uśmiechnęła się lekko, z wyrazem wdzięczności. Próbowała robić dobrą minę do złej gry, choć w środku zapewne czuła gorycz. Nikt nie lubił tego typu zachowań, bezpodstawnego ubliżania, czy też stawiania siebie ponad pracownika. Każdy popełniał błędy, bo miał do tego prawo. Sęk w tym, aby w dobie różnorakich komplikacji przymknąć na to oko. Zachować rozsądek oraz spokój, lecz przede wszystkim wykazać się kulturą, która była coraz rzadszym objawem w obecnie rozwijającym się społeczeństwie. Pieprzona choroba dwudziestego pierwszego wieku. Szczególnie widoczna u młodszego pokolenia.
- Trzeba mieć po prostu twardy tyłek i nie dać się - rzucił jeszcze nader pokrzepiająco, unosząc przy tym kąciki ust ku górze. Zawsze cechowała go wyczuwalna empatia, co idealnie sprawdzało się w piastowanej profesji. Nie chodziło rzecz jasna o kryminalne profilowanie, a rozmowy terapeutyczne, jakie prowadził ze swoją grupą wsparcia raz w tygodniu. Musiał przecież czuć, aby zrozumieć innych. A do tego wzrok nie był zaiste konieczny.
Wciąż uśmiechając się lekko, nieznacznie przesunął palcami po brzegu kubka. Mina jednakże mu zrzedła gdy posłyszał - jak zdążył wywnioskować, winowajczynię tej niepotrzebnej kłótni. Pierw zastanawiał się, skąd ta też znała jego imię, potem już rzeczywistość uderzyła w niego ze zdwojoną siłą.
Sherry.
Dłoń drgnęła mu lekko, a oddech na moment ustał. Wspomnienia wróciły, a po karku przeszedł zimny i jakże nieprzyjemny dreszcz. Jeśli myślał, że wymazał przeszłość oraz wspomnienia, tak dopiero teraz uświadomił sobie, że trwał w pojebanej mistyfikacji.
- To raczej ja powinienem to powiedzieć - wydusił z trudem, odnosząc się do możliwości spotkania - Bo raczej nie opuściłem Seattle i nawet nie mam tego w planach...
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[4]
atmosphere
mood

Dla większości kolegów z rocznika Elijah Martineza, studiowanie w szkole policyjnej sprowadzało się do zaliczania egzaminów o tyle-o ile, trzęsienia portkami przed testami psychologicznymi, fantazjowania o tym, jak to jest nosić własną broń i móc używać jej praktycznie bezkarnie (no, do pewnych niby granic, ale mimo wszystko...) oraz zapijania pustych łbów w nieodległych barach z ofertą skierowaną właśnie do kadetów i weteranów najróżniejszych służb specjalnych i specjalnej troski.
Dla większości kolegów z rocznika Elijah Martineza, ale nie dla niego...
...dla niego bowiem, dla tego wiecznie głodnego, wiecznie niedospanego chłopaka łaszącego się do wszelkich obietnic przynależności niczym bezpański pies, szeroko rozwartymi z zachwytu oczami mierzącego korytarze masywnego gmachu komendy w Phinney Ridge, możliwość przypięcia odznaki do paska trochę za luźnych spodni była...
wszystkim. Spełnieniem marzeń. Największym sukcesem. Nadzieją na lepsze. Ba, nadzieją na przyszłość. Jakąkolwiek. No i w końcu mrzonką o łapaniu zbirów snutą naiwnie, po dziecięcemu. Fantazją o tym, jak to powsadza za kraty wszystkich złych ludzi świata, dokładnie takich jak ci, którzy ukradli duszę jego ojcu i sprowadzili tyle nieszczęść na jego prawdziwą matkę.
Nie ma co, mimo wszystko, ukrywać, że dojrzewanie w brutalnym systemie policyjnym nie otrzepało Martineza z pyłu tych młodzieńczych marzeń. Po paru latach w mundurze stał się może nie całkiem, ale o wiele bardziej zgorzkniały i cyniczny. Potem doszła mu do tego odpowiedzialność za rodzinę, ciężki obowiązek wiązania końca z końcem, a także wieczny niedobór pieniędzy i prestiżu, które w końcu sprowadziły na niego zasłużoną karę za grzechy ciężkie.
Mówił, że się z tym pogodził. Deklarował, że już przeszedł swoją żałobę za służbą, pochował tytuł policyjnego detektywa kilka dobrych stóp pod ziemią i przygniótł ciężkim głazem. A mimo wszystko za każdym razem gdy mijał budynek, w którym spędził tyle dni i zarwał tyle nocy, rozłożony nad kalejdoskopem akt i raportów z przesłuchań i okazań, melancholia uderzała w niego ja kula wystrzelona z czterdziestki-czwórki, tnąca powietrze z krótkim, dzikim wizgiem, na sekundę przed dosięgnięciem naszego serca (jeśli w historii chodzi o dramatyzm) albo dupska (jeśli o realizm).
Duchy przeszłości wypełzały z dyspozytorni i szpary w bocznym wejściu, którym wyprowadzano czasem szczególnych świadków lub podejrzanych. Wspomnienia wypadały na Foxa i pędziły za nim jak harpie, aż nie skrył się gdzieś przed atakiem ich ostrych szponów i kłów. A czasem... no cóż, czasem nie miał innego wyjścia, jak wywoływać te zjawy samodzielnie, przyzywać je do siebie, odkopywać zażarcie i metodycznie. Zwłaszcza wtedy, gdy zmuszała go do tego jakaś prowadzona przezeń w agencji sprawa, której nie miał szans rozwiązać bez sięgnięcia po stare kontakty.
Tak było i dziś - badając szczegóły pewnego tajemniczego zaginięcia natrafił na martwy punkt, a jedyna poszlaka prowadziła... no cóż, kurwa, niestety na komendę. Nie miał jednak w sobie na tyle energii, by udać się od razu do budynku policji i postanowił poszukać szczęścia gdzie indziej - w miejscu uczęszczanym przez dawnych kolegów po fachu z niemal taką samą częstotliwością jak biura i sale komendy.
Pete's Eggnest.
Było akurat trochę przed porą lunchu i trochę po porze śniadania - Elijah miał zatem plan, że przerzuci jeszcze parę dokumentów i może szczęśliwie wpadnie na któryś ze swoich starych policyjnych kontaktów, gdy on lub ona wpadną do knajpy na bajgla i kawę, albo stereotypowego pączka. Zajął miejsce przy stoliku skrytym nieco na uboczu za palisadą drewnianych listewek, dyskretnie wyciągnął z wysłużonej teczki kilka folderów i...
czekał.
Na cud, łut szczęścia, oraz zamówioną chwilę temu kawę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#6 To był ciężki dzień – poczynając od poranka, który rozpoczął się kolejną kłótnią z Mikaelem, przez okropną pogodę, a skończywszy na paskudnym przebiegu pracy, w której jak na złość nic jej nie szło. Nie dość, że wyniki autopsji, którą przeprowadziła tamtego dnia, nie wykazały nic, co mogłoby ruszyć śledztwo do przodu, to w dodatku czuła się na komisariacie jak intruz, którego w ogóle nie powinno tam być. Śmieszne, bo dotychczas uważała swoją pracę za ucieczkę od małżeńskich problemów, z jakimi zmagała się od kilku dobrych lat. Teraz jednak, wiedząc, że w każdym momencie mogła natknąć się na Astrę, siedziała w prosektorium jak na szpilkach, odczuwając anormalny lęk na myśl o czymś tak zwykłym i prostym, jak wyjście na korytarz w celu kupienia kawy z maszyny. Zabawne. Ponoć miała czterdzieści lat, a zachowywała się jak przyłapane na złym uczynku dziecko, które teraz unikało za wszelką cenę rodziców z nadzieją, że to opóźni bądź całkowicie zapobiegnie wdrożeniu nagany. Mimo iż przecież zdawała sobie sprawę z tego, iż jedyną osobą, będącą w stanie wymierzyć karę, była ona sama.
Dramatyczne próby uniknięcia spotkania ”sam na sam” nie obejmowały jednak wyjścia na lunch. Perspektywa wyjścia poza granice laboratorium wydawała jej się bezpieczna, choć paradoksalnie to właśnie Pete’s Eggnest, dokąd zamierzała się udać, było lokalem, które większość policjantów wybierała, aby zjeść obiad. Averill była jednak przekonana, że w miejscu tak chętnie uczęszczanym przez współpracowników istniała niewielka szansa na władowanie się w paszczę lwa. Bądź co bądź, żadna z nich nie była na tyle głupia, aby ryzykować kłótnię w obliczu tylu świadków.
Pchnąwszy drzwi wejściowe, rozglądnęła się dyskretnie dookoła w celu rozeznania się w terenie. Dostrzegła siedzącą przy oknie stażystkę laboratoryjną, która posłała w jej kierunku lekki uśmiech, oficera Blacka, zajadającego się hamburgerem, oraz kapitan Marshall, czytającą gazetę. Żadnych śladów Cabrery.
Składając zamówienie, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zachowywała się jak przestraszone własnego cienia dziecko, ale zanim zdążyła wysnuć z tego jakiekolwiek wnioski, odwróciła głowę i zmarszczyła brwi na widok kogoś, kto przeciął jej drogę po raz pierwszy od dawna. Zbyt dawna.
Jak tylko odebrała od kelnerki tacę z kawą i sałatką, ruszyła w tamtym kierunku, zastanowiwszy się nad słusznością swojego czynu tylko raz.
W sumie co mogło się stać?
Nie widzieli się długo. Jeżeli na początku Averill miała do niego jakiś żal, ulotnił się on z czasem, pozostawiając po sobie tylko wspomnienie jego partnera policyjnego, którego ceniła nie tylko w pracy, lecz również w życiu prywatnym. Roztrząsanie tej sprawy nie miało żadnego sensu, tym bardziej, iż był to wypadek. Cena, z której poniesieniem liczył się każdy mundurowy.
- Wciąż wśród policjantów – bardziej stwierdziła niż zapytała, gdy przystanęła nad nim razem z tacą ze swoim drugim śniadaniem. – Mogę? – zapytała, skinąwszy głową w kierunku wolnego krzesła naprzeciwko niego. Była ciekawa, co go tu sprowadzało. Sentyment czy coś innego?
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Elijah zauważył Averill wcześniej, niż ona dostrzegła jego, a tak naprawdę chyba raczej wyczuł ją w jakiś nieuchwytny dla intelektu sposób na moment przed tym, gdy przekroczyła próg jadłodajni. Była jeszcze za winklem, zbliżając się powoli do drzwi lokalu, z burzą rudych włosów tańczącą pomiędzy łopatkami w rytm jej kroków, wciąż niedostrzegalna dla sączących kawę i grzebiących w naleśnikach widelcem gości lokalu, a on zwyczajnie już...
...wiedział?
Jeśli jest jedna rzecz, którą można było o detektywie Martinezie powiedzieć z pełną, niezachwianą pewnością, to to, że mężczyzna był do bólu racjonalny, czy też, że wręcz chorował na realizm. Uważał, że w jego pracy, w której gro sukcesów osiągało się poprzez odpowiednie i odpowiednio szybkie syntetyzowanie faktów - nawet tych drobnych, z pozoru zupełnie nieistotnych - nie ma miejsca na czary i magię. Nie wierzył więc w opowieści o szóstym zmyśle, a historie o spełniających się przepowiedniach albo jakichś znakach od wszechświata uważał za kompletne absurdy.
A jednak posiadał coś - co niektórzy nazywali "szczególnie rozwiniętą kompetencją poznawczo-emocjonalną", a inni "darem" (Fox zdecydowanie przychylał się do pierwszego z określeń, jeśli już musiał wybierać...): intuicję. Cechę, która czasem nakazywała mu coś zrobić zanim jeszcze zdążył przetworzyć intelektualnie wszystkie praktyczne "za" i "przeciw". Cechę, która sprawiała, że czasem czuł, że coś się stanie (lub nie stanie), albo, że ktoś jest winny (albo nie winny), choć na liście racjonalnych argumentów, jakie by na to wskazywało, panowała jeszcze pustka.
I tak było także teraz - w jednej chwili jeszcze zupełnie nie przeczuwał pojawienia się Averil, a w następnej już podnosił ciężką od zmęczenia głowę znad dokumentów, wypatrując przybyszki, powodowany jedynie...
przeczuciem?
Ile to czasu minęło od ich ostatniego spotkania? Miesięcy? Lat? Nie zmieniła się zbytnio - nadal poruszała się w ten sam sposób, choć detektyw dostrzegł, że zmęczenie przygina jej kształtne ramiona, tworząc smutny, odwrócony łuk poniżej załomu smukłej szyi i obojczyków. Było też w jej gestach jakieś napięcie - jak u małego, dzikiego zwierzęcia skrytego wśród liści, przyzwyczajonego, że w każdej chwili, jeśli nagle zaatakowane przez drapieżnika, może zostać zmuszone do zażartej walki lub dramatycznej ucieczki. Nawet składając zamówienie przy kasie ladzie zdawała się zachowywać specyficzną czujność - czasem, pewnie nawet sobie tego nie uświadamiając, ledwie-dostrzegalnie rozglądając się na boki.
Kogo wypatrywała?
Z pewnością nie jego. A jednak dostrzegłszy go - zobaczył cień zaskoczenia w jej mimice, zaraz przykryty niewyraźnym, choć ciepłym drgnieniem warg w uśmiechu - nie odwróciła wzroku, a wręcz ruszyła mu na spotkanie. Ot tak.
To też w niej lubił. Odwagę.
- Wiesz co mówią... Starych drzew się nie przesadza - uśmiechnął się lekko i momentalnie odsunął wolne krzesło na znak, że jak najbardziej, może, a nawet powinna. Przez chwilę rozważał uraczenie jej jakimś teatralnym "a niech mnie diabli, co za spotanie!" albo "ależ niespodzianka, Averill, kopę lat!", ale miał zbyt duży szacunek dla intelektu rudowłosej, by łudzić się, że nabierze się ona na takie tanie przedstawienia - Trudny poranek?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała jeszcze, jak czuła się z wizją rozmowy z nim. Kiedyś ich relacja chyba była prostsza, z Davidem, który wiecznie pojawiał się u jego boku. Averill też właściwie znała się bardziej z nim aniżeli z samym Martinezem, chociaż w pewnym sensie byli jak bliźniacy syjamscy – gdzie David, tam i Elijah. Siłą rzeczy Callaway w jakiś sposób zaprzyjaźniła się też z nim, chociaż sama pewnie nie użyłaby do opisania ich relacji słowa przyjaźń. Rozmawiali, ilekroć przypadkowo wpadali na siebie na komisariacie, od czasu do czasu wychodzili w trójkę na piwo (w ich przypadku) czy wino (w przypadku Averill), ale nic więcej. Nic prawdziwie zobowiązującego. Trudno powiedzieć, czy to dlatego, że zawiązanie jakiejkolwiek przyjaźni w jej przypadku graniczyło z cudem, czy chodziło o ich nie do końca kompatybilne osobowości. Odkąd pamiętała, ciężko jej było otwierać drzwi dla nowych ludzi. Zawsze była wychowywana w przeświadczeniu, że przyjaciele się nie liczyli – że najważniejsze w życiu to sukces i dążenie do osiągnięcia jak najlepszych wyników w jak najkrótszym czasie. I chociaż można by pomyśleć, że teraz, po tylu latach, była już wystarczająco dorosła, aby wyrobić sobie na ten temat jakieś własne zdanie zamiast ślepo podążać za tym, co wpoiła jej rodzina, zarówno pod tym, jak i pod wieloma innymi względami nadal była jak dziecko, któremu jeszcze nie odcięto pępowiny.
W każdym razie… Raczej nigdy nie udało jej się dojść do poziomu przyjaciół – ani z Davidem, ani z Martinezem. Byli po prostu dobrymi znajomymi z pracy, którzy od czasu do czasu spotykali się po godzinach tylko po to, aby głębiej przeanalizować detale jakiejś sprawy, nawet jeśli Averill niekoniecznie była do tego uprawniona. Mimo to, koledzy zawsze uważali opinię koronera za coś, co mogło wnieść do sprawy całkiem sporo, a to z kolei nadawało jej poczucia, że jej praca miała większy sens. Zazwyczaj bowiem czuła się jak ta przysłowiowa niewidzialna dłoń, która może i pomagała, ale której równocześnie niemalże nie poświęcano uwagi. I choć na ogół było jej z tym dobrze, gdy ktokolwiek jednak ją dostrzegał, automatycznie nabywała pewności siebie.
A David zawsze ją zauważał. Zawsze też dawał jej do zrozumienia, że jej opinia była dla niego bardzo cenna, mimo że wcale nie musiało tak być. Pełnił rolę takiego plastra na duszę, naprawdę. Był też jedną z niewielu osób na komisariacie, do których Callaway rzeczywiście się zbliżyła, chociaż wiadomo, że nigdy nie osiągnęła z nim takiej więzi, jaką dzielił z nim Elijah. I w sumie dlatego też tak dziwnie było jej widzieć go samego, bez plączącego się nieopodal Davida. Wydawało jej się, jakby właśnie patrzyła na Martineza, który stracił jedną rękę albo nogę; który po prostu nie był już całością, mimo że przecież zdawała sobie sprawę z tego, jak okropnie to brzmiało.
Właściwie po śmierci Davida minęli się na korytarzu może ze dwa razy zanim Elijah odszedł z policji. Nigdy też nie zamienili więcej niż kilku słów, zupełnie jakby odejście ich wspólnego przyjaciela zakneblowało im usta. Dopiero teraz, po tylu latach, Averill poczuła się na siłach, aby podejść do niego i zagaić rozmowę, jak gdyby nigdy nic.
Jak gdyby ludzie wcale nie szeptali między sobą, że David stracił życie właśnie przez niego.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc jego zdawkową odpowiedź, chociaż była w tym uśmiechu jakaś podejrzliwość. Możliwe, że jego detektywistyczny nos wychwycił ją bez trudu.
- Trochę – przytaknęła, kiedy już usiadła naprzeciwko. Nie lubiła, kiedy zwłoki nie dawały jej takich odpowiedzi, na jakie czekała, a tamtego dnia zwyczajnie jej w pracy nie szło. – A co u ciebie? Wiele słyszałam. – I to nie tylko na temat jego życia zawodowego, ale to postanowiła zachować dla siebie. – Prywatny detektyw, hm? – Właściwie zawsze podziwiała jego umiejętności, ten cały dar, którego istnienia wolał nie uznawać. Nic dziwnego, że zawsze tworzyli z Davidem taki zgrany duet.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W związku z utratą Davida, Elijah rzeczywiście mógł sprawiać wrażenie, jakby stracił którąś z kończyn i teraz trudno było mu utrzymać przez to równowagę, a więc raz go zniosło na lewo, raz na prawo, czasem się gdzieś potknął, czasem go zawróciło... Ale to były tylko pozory. Prawda bowiem - prawda o wiele bardziej dramatyczna, ale i adekwatna do skali tej Utraty (tak, utraty przez duże "U", pewnie największej, jaką Martinez kiedykolwiek przeżył, większej nawet niż strata rodziców) - że w dniu śmierci Davida, detektyw wcale nie stracił ręki albo nogi.
Tylko głowę.
Albo serce.
Albo po prostu wielki kawał duszy, trochę tak, jakby jakaś niewidzialna bestia wygryzła mu po prostu jej wielki kawał swoimi ostrymi zębiskami, wyrwała go zeń bez uprzedzenia i znieczulenia.
O tak. Tak właśnie Elijah Martinez czuł się po stracie partnera. I próbował ten ból zapijać, przesypiać, zamiatać pod dywan. Zamykać nań oczy, uszy, tłamsić innymi emocjami. A jednak zawsze był z nim - tak, jak kiedyś David. Elijah Martinez i jego Cierpienie stali się nierozłączni.
- Śmiesznie, co? - wywinął górną wargę w jakiejś namiastce uśmiechu. Do dziś nie był pewien, czy traktował zmianę zawodowej trajektorii jak awans, czy degradację. To znaczy... Odejście z policji jawiło mu się zarówno jako największa życiowa porażka, jak i jedyne sensowne posunięcie, na jakie mógł się na tamtym etapie zdobyć. Zamiast rozgrzebywać tę ranę, wolał więc myśleć, że po prostu nie miał innego wyjścia. Gdybyś wiedział wtedy lepiej, to byś i lepiej postąpił - mówił sobie czasem, słysząc w myślach głos zmarłego partnera - Ale nie wiedziałeś, więc i nie postąpiłeś, a teraz weź się w garść i przestań beczeć nad rozlanym mlekiem.
- W sumie niewiele się zmieniło - wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic ("jak gdyby ludzie wcale nie szeptali między sobą, że David stracił życie właśnie przez niego"), choć oczywiście było to jawne kłamstwo - Tylko teraz zamiast odznaką pozostaje mi machać wizytówką - jakby na dowód tej zmiany wysupłał z wewnętrznej kieszonki marynarki mały kartonik, trochę wytarty na rogach, głoszący czym to się dziś para nasz drogi Elijah "Fox" Martinez z Fox Investigations Ltd. - Zakładam, że nie potrzebujesz? - dodał jeszcze zaraz, odrobinę zaczepnie, wskazując na wizytówkę. W końcu z ich dwojga to ona pracowała nadal w ciągłym otoczeniu psów. Zakładał więc, że ma pod ręką całe mnóstwo osób, do których mogłaby się zwrócić, zamiast zwracać się do niego.
Chociaż z drugiej strony...
Na wszelki wypadek zostawił wizytówkę na blacie.
- Nie spytam, co słyszałaś. Pewnie same brednie - roześmiał się serdecznie, bo wyobrażał sobie, jakie to cuda ludzie opowiadali na komendzie po jego odejściu i, co więcej, wiedział, że większość z nich całkiem nieźle pokrywała się z faktycznym stanem rzeczy ("Słyszałeś, stary? Nie dość, że Fox musiał przejść na emeryturę, to jeszcze rozpadło mu się małżeństwo... a teraz się zapija w jakiejś dziurze w Chinatown! Smutne jak cholera, gość nie ma nawet czterdziestki!") - Więc myślę, że mamy lepsze tematy. Co u ciebie, Averill?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała, czy określiłaby to wszystko jako śmieszne. Na pewno niecodzienne i może nawet naznaczone pewną niezręcznością (bo chociaż rozmawiali ze sobą normalnie, była między nimi jakaś dziwna przestrzeń, w którą David prawdopodobnie wcisnąłby się bez żadnego problemu, rozluźniając atmosferę), ale czy śmieszne? Ostatnio generalnie mało rzeczy ją śmieszyło – chodziła wystraszona przyszłością swojego małżeństwa (lub jej brakiem), spotkaniem ze swoją pierwszą, prawdziwą miłością (zupełnie tak, jakby cienie zła, które popełniła w przeszłości, tylko czekały na to, aby ją dopaść), a do tego dochodziła jeszcze praca, której było sporo, a z którą mimo wszystko Averill nie potrafiła się uporać, zajęta myśleniem o dwóch wspomnianych wcześniej kwestiach. Może dlatego właśnie nie była w stanie dostrzec w ich spotkaniu żadnego komizmu.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że jego pytanie mogło się odnosić do zmiany, jaka nastąpiła w jego karierze, więc uśmiechnęła się łagodnie, ze znaczącym opóźnieniem.
- Myślę, że to świetnie – powiedziała i naprawdę miała to na myśli. Podejrzewała, że utrata partnera była dla niego okropnym ciosem, niezależnie od tego, co zdarzało jej się słyszeć między innymi policjantami. Nie wiedziała, co tak naprawdę stało się tamtego dnia, ale jednego była pewna – bez Davida Elijah nie był taki sam, co całkowicie rozumiała. Ale nawet mimo tego nie zrezygnował całkowicie z tropienia przestępców i rozwiązywania przeróżnych zagadek kryminalnych, co samo w sobie wydawało jej się dobre. Jeśli ktoś miał do czegoś dryg, aż żal było patrzeć na to, jak się marnował. – Imponujące – stwierdziła, patrząc na wizytówkę, którą przesunął po stole w jej kierunku. Sama co prawda rzadko kiedy mieszała się w te czysto detektywistyczne sprawy – jej praca polegała bowiem głównie na próbach wyciągnięcia jak największej ilości informacji z trupów (które, swoją drogą, nie były specjalnie rozmowne, więc często musiała się nieźle wysilać), ale słyszała to i owo, i wiedziała, że Martinez był dobry. Bardzo dobry. – Raczej nie… – zawahała się nieco. Nagle przez myśl jej przeszło, że mogłaby skorzystać z pomocy prywatnego detektywa, aby upewnić się na przykład, czy Mikael nie miał kogoś na boku, albo czy jej dzieci nie robiły niczego niezgodnego z prawem, ale naraz w jej głowie pojawiło się pytanie: ”czy na pewno chcesz znać odpowiedź?”. Bo przecież nie było to nic naglącego, większość ludzi uznałaby to za dziwne urojenia kobiety, której brakowało towarzystwa, i która powoli zaczynała gubić się przy tak prostych rzeczach, jak chociażby określenie, kim właściwie była i czego chciała. – Nie – zdecydowała w końcu, kręcąc głową z lekkim uśmiechem, którym wyśmiewała samą siebie za myśli, które przechadzały się po jej głowie. – Ale będę pamiętać, dokąd się udać, jeśli nie będę chciała mieszać w swoje sprawy policji. – Taki był też chyba plus prywatnych detektywów, prawda? Że działali bardziej incognito, a więc też nie mieszali w swoje sprawy wielkiej ilości ludzi. To wydawało jej się całkiem sporą zaletą.
Sięgnęła po wizytówkę, aby przyjrzeć się jej bliżej, ale nie schowała jej do torebki, wahając się z decyzją. Jeszcze nie.
- Znasz mnie trochę. – Posłała mu uważne, choć łagodne spojrzenie. – Nie słucham za bardzo plotek. – No tak, zazwyczaj nie słuchała. A jednak gdy obiło jej się o uszy, że być może śmierć Davida była spowodowana przez nieuwagę jego partnera, przez długi czas nie potrafiła wyrzucić tej informacji z głowy, mimo że napominała samą siebie, iż to mogło być zwyczajne kłamstwo. Chociaż mówili, że w plotkach zawsze było jakieś ziarno prawdy. – Och, u mnie… Właściwie nic takiego. – Wzruszyła ramionami. Miała szczerą nadzieję, że o niej mimo wszystko nie krążyły żadne plotki. Na szczęście życie osobiste koronerów średnio interesowało resztę pracowników komisariatu. – Dzieci mi dorosły, praca wciąż ta sama, ludzie coraz bardziej bestialscy. – Z tego ostatniego akurat zdawał sobie sprawę. – Wciąż ta sama codzienność – gdy tylko wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę z tego, jaka była smutna. Ale było już za późno na odwrót. – Więc... co tu robisz? – Uniosła lekko brwi. Coś musiało być na rzeczy, bo, biorąc pod uwagę, że po tym, co się stało, wiele policjantów miało do Martineza negatywny stosunek, raczej nie wchodziłby do paszczy lwa z własnej woli. – Tak naprawdę. – Bo z nią przecież mógł być szczery.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Starego Lisa za to śmieszyło niemal wszystko. Śmieszyły go na przykład poczynania losu czy przypadku - bo ciężko mu było uwierzyć, że za pisanym mu scenariuszem stał jakiś Bóg, jakkolwiek by go nie nazwać, jego zawiłości, sposób, w jaki poddawał ludziom nadzieję, zachęcał do biegu przed siebie, pędu do jakiegoś celu, a zaraz potem podkładał pod nogi kłody i wyboje. Śmieszyły go też i ludzkie zachowania - wszystkie te towarzyskie gry i intrygi, małe społeczne wojny podjazdowe prowadzone w rodzinach i miejscach pracy, plotki właśnie, rozpuszczane z najrozmaitszych powodów za plecami nieuważnych znajomych, kolegów po fachu, a czasem nawet tych, których się nazywało "przyjaciółmi".
Śmieszył go też sposób, w jaki wszystko można stracić w jednej chwili. To, jak w ułamku sekundy życie może nam wywinąć fikołka, wywrócić się do góry nogami bez naszej woli i możliwości zapanowania nad tą akrobacją.
No, a już najbardziej, to śmieszył go... on sam. Z tą jego durną, naiwną wiarą, że może jednak ludzie noszą w sobie immanentne dobro, choć przecież od lat spotykał się głównie z jego przeciwieństwem, z tym swoim idealistycznym przekonaniem, że jednak warto, mimo wszystko, że jednak będzie dobrze, choć przez większość czasu było tylko gorzej.
No, i zaznaczmy, że bynajmniej nie śmieszyło go to w sposób optymistyczny, przepełniony radością, a raczej gorzki od cynizmu osoby styranej, poturbowanej życiem, przegranej...
...a mimo to wciąż, za wzór stawiając sobie chyba samego Syzyfa, pnącej się po zboczu góry niemożliwej do zdobycia.
- No już, już, wystarczy! - uniósł lekko dłoń, jakby musiał osłaniać się przed tym gradem komplementów - najpierw "świetnie", brzmiącym szczerze i autentycznie, a potem przekornym "imponujące", ironicznym i trafiającym w punkt - bo przecież wymęczony życiem kartonik z nazwiskiem Foxa był tego słowa dokładną antytezą - Znajdziesz mnie też on-line, jeśli jesteś eko, i nie chcesz mnożyć makulatury... - rzucił żartobliwie i dyplomatycznie jednocześnie. Przecież widział pewną dozę sceptycyzmu, z jaką Averill spoglądała na papierowy bilecik trzymany między szczupłymi palcami - raczej nie z powątpiewaniem w kompetencje detektywa, ale z wątpliwością, czy jego usługi kiedykolwiek by jej się przydały.
Oby nie...
Zważywszy na charakter większości zgłoszeń, z którymi Elijah się spotykał. Mało w nich było wesołości, powiedzmy sobie szczerze.
- Coraz bardziej bestialscy, co? - odzwierciedlił jej słowa, sięgając po filiżankę z kawą, a przy tym w jakimś sensie skopiował i sposób, w jaki rudowłosa nań spoglądała. Łagodna uwaga. Empatyczne skupienie. Daleko od oceny, od osądu - Szkoda, cholera. Już miałem nadzieję, że jesteśmy na dobrej drodze... Jako ludzkość. - pokręcił głową, wciąż jeszcze balansując na krawędzi między żartem i powagą.
Od razu dało się dostrzec, jak różne mechanizmy obronne uruchamiało ich dwoje. Averill brała świat na serio, no, przynajmniej w pewnym stopniu. A Fox? Fox obśmiewał co się dało niczym klasowy klaun.
Żeby tylko nie dostrzec prawdziwej brzydoty rzeczywistości. Bo ta była tak diabelnie trudna do zniesienia...
- Ach, no wiesz... - roześmiał się znad linii stygnącego napoju. Pewnie, mógł ściemniać komu się dało, ale nawet się nie łudził, że udałoby mu się zamydlić oczy Callaway. Znała go za dobrze by uwierzyć w bajeczki o tym jak... - zatęskniłem za najwyższej jakości kawą i jajecznicą, nie? No, to wpadłem...
Była to oczywiście farsa, i Elijah wiedział, że nie wolno mu przedobrzyć. Nie było też przecież jego celem, by Averill pomyślała, że się z niej nabija.
- No, a tak na poważnie... - wyraz twarzy detektywa zmienił się teraz jak w kalejdoskopie, rysy stężały w wyrazie powagi i skupienia - Słuchaj, Av, w sumie to mam dwie sprawy. Jedną prywatnie, drugą pół-prywatnie. Może coś ci wpadło w ucho, albo któryś z twoich klientów... - użył słowa, jakim kiedyś, dość cynicznie, określali martwych, z nad którymi pracowała rudowłosa - się wygadał... W każdym razie... Nie miałaś ostatnio na tym swoim stole kogoś wyjątkowo młodego? Tak koło dwudziestki. Dziewczyny. Mówimy o okresie ostatniego miesiąca, może mniej...
Celowo pytał "szeroko", na szczegóły był jeszcze czas. A ostrożność - czego wciąż się jeszcze uczył - była w jego fachu raczej zaletą niż wadą. Mimo wszystko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnęła się lekko. Nie robiła sobie z niego żartów ani nie była nieszczera – naprawdę podziwiała go za to, że dalej kontynuował tę okropną robotę, chociaż wszechświat dał mu już tyle powodów do rzucenia jej w diabły. A on, zupełnie jakby chciał pokazać, że przeskakiwanie wszystkich przeciwności losu tylko go umacniało (chociaż notabene tak nie było), dalej parł przed siebie.
Ona by tak nie potrafiła.
- Miejmy nadzieję, że nie – powiedziała, po czym ostatecznie wsunęła wizytówkę do torebki. Tak na zaś.
Spojrzała na niego z pewną dozą przekory i pokręciła lekko głową na wieść o jego rzekomej nadziei na lepszy świat. Czy ktokolwiek związany z policyjnym światem mógł naprawdę tak myśleć? Wątpiła w to i już nie chodziło o to, że sama po latach oglądania zwłok doszła do wniosku, iż pomysłowość i okrucieństwo morderców nigdy nie przestaną jej zaskakiwać, bo w rzeczywistości w policji ona liczyła się najmniej. To znaczy wiadomo, jej uwagi i badania były nieocenione, ale jednak miała nikły wpływ na to, jak dalej toczyła się akcja. Mim oto, choć zazwyczaj nie sprawiała takiego wrażenia, miała oczy i uszy szeroko otwarte, i widziała, jak z młodych, aspirujących dopiero policjantach już po niespełna kilku latach również uciekało przekonanie, że byli w stanie jakoś przyczynić się do polepszenia świata. I w pewnym sensie oglądanie tej zmiany było druzgocące, ale z drugiej strony zawsze zastanawiała się, czy to aby na pewno nie było nie do uniknięcia. Bo przecież człowiek jednak powinien zdawać sobie sprawę z tego, iż jego dobra wola i niezłe umiejętności detektywistyczne nie będą w stanie wybić z głów reszty ludzi makabrycznych pomysłów czy chorych pobudek, jakimi kierowali się, zabijając swojego małżonka, sąsiadkę czy listonosza.
- Jeżeli to miałoby od kogokolwiek zależeć, chociaż oczywiście nie zależy, to bardziej ja mogłabym mieć pretensje do ciebie niż na odwrót – zauważyła z rozbawieniem, odkładając kawę na stolik. W końcu kto z ich dwójki był detektywem?
Może gdyby traktowała życie w taki sam sposób, w jaki robił to on, byłaby dzisiaj o wiele zdrowsza. Zamiast przejmować się opinią innych, robiłaby to, na co miała żywną ochotę. Zamiast bać się, że nikt nie pokocha jej po raz kolejny, odeszłaby od męża, przekładając własne szczęście nad rzekome ”dobro dzieci”, którym wykręcała się ciągle, ilekroć ta myśl tylko przecinała jej głowę. Może byłaby szczęśliwsza, kto wie? Chociaż patrząc na Martineza, który dalej nie wyglądał na najradośniejszego, mimo wyśmiewania w życiu wszystkiego, na co się natykał, było to raczej wątpliwe.
Wbrew pozorom, uśmiechnęła się blado, słysząc jego suchy żart. Kawa tutaj nie była jeszcze taka najgorsza, ale na sam widok wodnistej jajecznicy Averill aż skręcało w żołądku, więc przynajmniej teraz złapała jego humor.
Pete’s Eggnest zdecydowanie nie było wyżynami kulinarnymi.
Zamiast jednak pociągnąć żartobliwy ton rozmowy, cierpliwie poczekała na to, aż przejdzie do sedna. Bo oczywiście podejrzewała, że jakieś było. I niewiele się pomyliła, bo już po chwili Elijah puścił parę z ust.
Mogła się domyśleć, że o to chodziło.
- To ta prywatna sprawa czy ta pół-prywatna? – zapytała, zwlekając z odpowiedzią. Każdy, kto ją znał wiedział, że była okropną służbistką. Zresztą jej sztywność nie kończyła się tylko na pracy – poza nią również rzadko kiedy pozwalała sobie na jakieś ludzkie odruchy. Zupełnie jakby te trupy z prosektorium z dnia na dzień coraz bardziej zarażały ją śmiercią. – Ostatnio często trafiają się takie osoby. Po mieście grasuje jakiś zabójca kobiet, ale to seryjny morderca. A zakładam, że nie o to ci chodzi? – Uniosła brew, czekając na resztę szczegółów. Jeszcze nie mówiła nie, ale równocześnie nie sądziła, aby w rzeczywistości była w stanie mu pomóc. Zasady jej na to nie pozwalały. Mimo to, chętnie najpierw dowie się paru konkretnych informacji. Chociażby żeby wiedzieć, jakiemu trupowi powinna przyjrzeć się uważniej.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Wiesz, Averill, to oczywiście zależy od wyniku tej odwiecznej debaty na temat definicji określenia "seryjny morderca"... - uśmiechnął się kwaśno, mimowolnie wspominając ile to godzin spędził najpierw w szkole policyjnej, a potem już na komendzie, mieląc ten temat z kolegami, przełożonymi i, później, także protegowanymi, z których część podzielała jego opinie, a część wręcz przeciwnie. Był to jeden z tematów w których różni teoretycy i praktycy w dziedzinie jakoś wciąż nie mogli dość do porozumienia. Bo gdzie się rzekomo kończyła i zaczynała tak zwana seryjność? Gdzie leżał punkt odcięcia? Po dwóch trupach? Trzech? W jakich odstępach czasu? Jeśli ktoś zabijał dzień po dniu, ale w afekcie, a ktoś inny tego samego dnia, ale wobec planu, czy obydwaj byli seryjnymi mordercami? A może żaden z nich? No, a co przy tym z takimi, którzy zabijali na przykład co dwadzieścia lat - czy to były seryjne morderstwa? Podobno ludzka osobowość zmienia się co siedem lat - może więc były one tak naprawdę sprawkami już dwóch zupełnie odmiennych od siebie osób! Pytania mnożyły się i mnożyły, a Elijah i jego koledzy głowili się i głowili. A mordercy? Cóż, ci robili to, co robią najlepiej: mordowali. I niezależnie od przyjętej definicji ich seryjności bądź nie-seryjności, tylko część z nich udawało się w końcu powstrzymać... - Ale na szczęście nie jesteśmy na akademickiej auli, więc nie będziemy się nad nią rozwodzić, nie? - spojrzał na rudowłosą z pewną zadziornością, unosząc brew w grymasie, który całym sobą pytał: no to jak, wchodzisz w to? Można na ciebie liczyć?
Zupełnie jakby znowu mieli po trzydzieści, trzydzieści-parę lat i żadnych siwych włosów sprytnie wczesanych w czuprynę. Zupełnie jakby idealizm wciąż pozwalał im obydwojgu wierzyć, że tak naprawdę to trwają w zupełnie dobrych, choć oczywiście nie wolnych od problemów, małżeństwach. Zupełnie, jakby Averil nie balansowała na granicy z chorobliwym zawodowym zgorzknieniem, Fox nadal nosił odznakę, a David... Echhh.
- No dobra - poprawił mankiety koszuli i ułożył na blacie stolika najpierw teczkę kryjącą część akt sprawy, potem swój niewielki czarny notatnik, najwierniejszego towarzysza. Nie ma co, pora było brać się do roboty. Cóż miał do stracenia? Przynajmniej w przypadku rozmów z Averil miał jedną pewność: że jeśli zamierzała wydać komuś, że Elijah węszył naokoło sprawy, to wyda go co najwyżej Szefostwu, a Szefostwo każe mu spierdalać. O-ho, wielkie mi rzeczy!
Węsząc w innych kręgach - na przykład w takim Dragonie - ryzykował o wiele więcej. Że ktoś doniesie innym wielkim Bosom, a on zamiast pouczenia dostanie kosę pod żebra. - Słyszałaś o sprawie córki Grahama Olssona? Zeszły październik, dość głośna akcja. Facet jest wysoko postawiony, trzęsie dwoma okręgami na północy miasta. Dobra rodzina, prywatne szkoły, generalnie cała trójka potomstwa w czepku urodzona - wyciągnął z teczki pierwsze z ukrytych w niej zdjęć i obrócił w palcach. Drobna, atrakcyjna brunetka wyglądająca na nieco więcej lat niż miała w rzeczywistości - osiemnaście - uśmiechała się z niego, patrząc prosto w obiektyw. Meghan. Proste brązowe włosy sięgające odrobinę za brodę, pieprzyk nad prawą brwią - Jej oczywiście nie miałaś na stole, bo wiedziałoby o tym całe Seattle. Ale może trafił się ktoś... no nie wiem, podobny? Z czymś ci się to kojarzy, Averill? - przesunął zdjęcie po blacie, aby mogła mu się przyjrzeć - Powiedzmy... - wziął wdech. Ile mógł jej powiedzieć? Ile powinien? - Powiedzmy, że zaginięć, które jakoś mi się z tym skojarzyły, może być więcej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnęła się do niego lekko. Nie należała do policji bezpośrednio, ale jasne, zdawała sobie sprawę z tego, jakie wśród jej przedstawicieli występowały dylematy. I oczywiście wiedziała też, że nie wszyscy zgadzali się co do definicji seryjnego mordercy. Ona akurat omijała podobne dyskusje szerokim łukiem, ponieważ nie czuła się uprawniona do ich podejmowania. Ostatecznie jedyne, co robiła, to krojenie zwłok.
- Powtarzam tylko to, co usłyszałam. – Na pewno zdawał sobie sprawę z tego, iż w rzeczywistości miała ograniczony dostęp do wiedzy odnośnie tego, co aktuaulnie działo się w kryminalnym świecie. Badanie zwłok to jedno, ale podczas sprzątania miejsca zbrodni, przesłuchiwania świadków czy nawet dogłębnej analizy wszystkich składających się na przestępstwo czynników można było dowiedzieć się o wiele więcej. – Mam taką nadzieję – odpowiedziała nieco zaczepnie na jego pytanie. Jego mina wyrażała niepewność, zaś jej – zniecierpliwienie. Coś z rodzaju ”jeszcze zastanawiam się nad tym, czy ci pomóc, ale przeciąganie całego procesu zdecydowanie nie działa na twoją korzyść”.
Widząc jej sceptycyzm, Elijah szybko przeszedł do rzeczy, co nawet nieco ją ożywiło. To nagłe przeskoczenie do konkretów było jak filiżanka espresso w mglisty, senny poranek – automatycznie sprawiło, że wyprostowała się na swoim krześle i nadstawiła uszu. Nie mogła jeszcze stwierdzić, czy mu pomoże, ale aby podjąć tę decyzję, najpierw musiała w ogóle zorientować się w całej sprawie.
Graham Olsson? Coś dzwoniło, chociaż nie wiedziała do końca, w którym kościele. Wielkościowo Seattle było sporym miastem i co tu dużo mówić – na co dzień działo się tutaj mnóstwo wykraczających poza prawo rzeczy. Gwałtów, kradzieży, zaginięć. To, że o jakichś więcej wspominano w gazetach, wiele Averill nie ułatwiało, jako że za pierwsze źródło wiedzy uznawała jednak swoich znajomych z komisariatu. Szukające sensacji dzienniki starała się omijać szerokim łukiem.
- Chodzi o tę zaginioną dziewczynę? – Nagle przypomniało jej się, że komisarz Black wspomniał jej coś o jakiejś ważnej, młodej dziewczynie, która zniknęła z dnia na dzień, ale brakowało jej szczegółów. Zresztą, to było dawno. Miesiąc obfitował w całe mnóstwo różnych spraw. – Podobny? – powtórzyła, marszcząc brwi. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że żaden z niej detektyw – nie miała do tego oka. – W jakim sensie? Historii? Wyglądu? Do czego pijesz? – Lubiła konkrety, kawę wyłożoną na ławę, a nie takie luźne pytania, pozostawione do interpretacji tego, kto mógłby pokusić się o odpowiedź. – I kto zlecił ci tę sprawę? – zapytała, kierowana zwykłą, ludzką ciekawością. Jeśli był to jej wysoko postawiony ojciec, dlaczego nie przewrócił wszystkich lokalnych policji do góry nogami?
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Phinney Ridge”