WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#001 "Driving through this world unknown, I’ve build my life on broken bones.
You want a fight... I'll bring a war!"
Podjęcie decyzji o tym, by raz na zawsze opuścić nie tylko swoją rodzinę, ale i własny kraj z całą pewnością do łatwych nie należało. Jednak decydując się na ten drastyczny krok, Giselle doskonale zdawała sobie sprawę, że jest to jedyna możliwość, aby skutecznie wyrwać z tego znienawidzonego przez nią miejsca. Ta młodziutka dziewczyna, posiadała nie tylko przyciągającą wzrok urodę, ale także ambicje, które były zbyt duże, żeby móc spocząć na przysłowiowych laurach i pozostać w tej niewielkiej, Włoskiej mieścinie bez żadnych perspektyw. Właśnie dlatego brunetka na swój cel, obrała szmaragdowe miasto.
Choć same początki były niewiarygodnie trudne, ostatecznie Accardi i jej poświęcenie, okazały się aż nazbyt owocne. A wszystko za sprawą Wayne'a Griffitha. Owy mężczyzna był inwestorem, posiadającym całkiem nieźle prosperującą firmę, a z czasem stał się także jej pracodawcą. Gii zaczynała tam od zera. Jako stażystka, która częściej przyrządzała kawę, niż zajmowała się jakimikolwiek innymi sprawami. Taki stan rzeczy nieco godził w jej dumę, lecz ta zamiast pogodzić się ze swoją sytuacją i zadowolić tym, że w ogóle tę pracę posiada, zagryzła zęby i poprzysięgła samej sobie, że zrobi wszystko, aby stać się kimś znacznie ważniejszym w tej firmie. Jej wysiłek i praca (często po godzinach) nie mogły przejść bez echa, zwłaszcza wobec Wayne'a, który widząc zaangażowanie młodziutkiej dziewczyny, począł znacznie uważniej przyglądać się pracy swojej stażystki. Z czasem Giselle stała się nie tylko stałym pracownikiem. Po zaledwie czterech miesiącach, awansowała na asystentkę samego prezesa, a jej pomoc stała się dla niego nieoceniona.
Wszystko układało się wręcz idealnie, gdyby nie fakt, że po firmie zaczęły krążyć niezbyt przyjemne dla uszu plotki, odnoszące się do rzekomego romansu Accardi z Griffithem. Choć dziewczyna bardzo starała się je igonorować, to i tak niejednokrotnie słyszała cichutkie szepty gdzieś za swoimi plecami. Szatynka znała jednak samą siebie wystarczająco dobrze, aby nie przywiązywać większej wagi do owej sytuacji. Skoro nie mają nic innego do roboty i chcą tracić swój cenny czas na wyssane z palca plotki, to niech plotkują!
Dzisiejszego dnia stary Griffith miał umówionych na mieście kilka ważnych spotkań. Dlatego też Giselle miała całkiem sporo wolnego czasu. Ze wszystkimi swoimi obowiązkami, kobieta uporała się jeszcze przed przerwą obiadową. Gii dobrze wiedziała, że w tym czasie biuro jest praktycznie puste, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby skorzystać z nieobecności szefa i nieco pomyszkować w jego gabinecie. Wchodząc do pomieszczenia, zostawiła drzwi otwarte, aby mieć oko na to, kto i kiedy do biura wchodzi. Accardi często bywała w gabinecie Griffitha pod jego nieobecność, więc nikogo taki stan rzeczy już nie dziwił, ale zawsze lepiej dmuchać na zimne, prawda?
Przeglądając znajdujące się na biurku pozostawione przez Wayne'a w nieładzie papiery, dziewczyna natknęła się na kluczyk do jednej z szuflad. Tej, w której mężczyzna trzymał te ważniejsze dokumenty. Bez wahania otworzyła ową szufladę, wyjmując z niej kilka teczek, które po kolei przeglądała, czasami zerkając w kierunku drzwi wejściowych. Jako, że szef często ostatnio wspominał o tym, że czekają ich zmiany kadrowe, z czego sama Giselle wcale zadowolona nie była, koniecznie musiała dowiedzieć się, kto mógłby być jej nowym, potencjalnym przełożonym.
Wertując te przeklęte papierzyska strona po stronie, Accardi nagle poczuła na sobie czyjeś przeszywające ją wręcz spojrzenie. Unosząc wzrok znad teczek, kobieta błagała w myślach tylko o to, aby nie był to Wayne. Na całe szczęście okazało się, że do gabinetu wszedł zupełnie obcy mężczyzna, którego wcześniej Giselle chyba nie miała okazji poznać. Dlatego odetchnęła z wyraźną ulgą uznając, że najprawdopodobniej jest osoba umówiona na rozmowę rekrutacyjną, którą miał przeprowadzić sam szef. Niestety nie było go w biurze, a Gii nie zamierza tracić na to swojego cennego czasu. Co za pech, czyż nie?
- Wydaje mi się, że przed wejściem do czyjegoś gabinetu, powinno się pukać, prawda? - Mruknęła niezbyt uprzejmnie, lustrując "intruza" swoim wyzywającym spojrzeniem, że też musiał pojawić się akurat teraz! W tym samym czasie, poczęła powoli zamykać przeglądane wcześniej przez siebie teczki, z zamiarem odłożenia ich na swoje miejsce. - Pan Griffith w tej chwili znajduje się na ważnym spotkaniu i dziś najprawdopodobniej nie pojawi się już w biurze...- Odparła, rozsiadając się wygodniej na skórzanym, obrotowym fotelu. - Z tego co mi wiadomo, miał Pan się tutaj stawić godzinę temu. Wątpię, aby cokolwiek można było jeszcze w tej sytuacji zrobić. - Pokręciła z politowaniem głową, przyglądając się uważnie mężczyźnie, od którego oddzielało ją masywne, dębowe biurko. Szatynka odnosiła dziwne wrażenie, że nieznajomy z jakiegoś niewytłumaczalnego dla niej powodu jest niezadowolony?
- Proszę przyjść jutro. A teraz życzę Panu miłego dnia, do widzenia. - Na koniec obdarzyła mężczyznę delikatnym, nieco sztucznym uśmiechem, subtelnie wskazując mu dłonią kierunek, z którego przyszedł.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake Griffith nie był naiwny, więc nawet nie łudził się, że po wyjściu na wolność po pięciu latach odsiadki, cokolwiek będzie wyglądało n o r m a l n i e. Reakcja ludzi na jego osobę bynajmniej taka nie była i znacząco różniła się od tej, jaką zapamiętał sprzed wyroku. Kpiące spojrzenia, które przeplatały się z tymi wystraszonymi, oraz te mającymi w sobie najwięcej odrazy, tak często wypluwanej razem z ostrymi słowami mającymi wbić w jego osobę kolejną szpilę.
Dzień leciał za dniem, a nim się obejrzał, nastał sierpień. Nowy miesiąc, pozornie mający być lepszym, niosącym nowe wyzwania i częściowe oswojenie się mieszkańców z jego osobą. Może tylko niekoniecznie wtedy, kiedy mężczyzna zamiast pokornie opuszczać wzrok słysząc tak bardzo powtarzalny epitet mający opisać jego osobę, wsiadał do karawanu i z kpiącym uśmiechem na ustach przejeżdżał przez ulice pachnące na zmianę kurzem i deszczem. Wielokrotnie mówił to zarówno rodzicom, jak i współpracującym z nimi ekspertom od spraw wizerunku, że nie on powinien być tym, który się kaja, ukrywa przed światem, czy żałuje czegokolwiek. System okazał się nieudolny, a osoby, które wciąż wierzyły, iż na wolność wyszedł bezwzględny morderca, nie były na tyle istotne w jego życiu, by w jakikolwiek sposób zabiegać o to, aby zmieniły o nim zdanie.
Wolnym krokiem wszedł do windy, aby po strąceniu z głowy kaptura nacisnąć jedną z wyższych cyfr, określających numer piętra, na jakie zmierzał. Firma ojca przed dwoma laty zmieniła swoją siedzibę, a ten zajął wymarzony przez siebie, narożny gabinet, mający widok na Space Needle. To był pierwszy raz, od kiedy zamierzał odwiedzić go w pracy, choć błędnie uznał, że ten na pewno będzie na miejscu. Zamiast niego, po przejściu parunastu kroków, powitał go znajomy uśmiech kobiety, która na jego widok podniosła się z miejsca i energicznie ruszyła w jego kierunku.
- Witaj, Charleen - powiedział, unosząc kącik ust w subtelnym uśmiechu. Kobieta kilkanaście lat starsza od niego była długoletnią pracownicą ojca; specjalistką w odnajdywaniu się pośród nowych technologii, jak i wyszukiwaniu tych, które w konsekwencji odnosiły spore sukcesy nawet jako świeży start-up. Po kilkuminutowej rozmowie i zapewnieniu, że wszystko jest dobrze, ignorując to, że znajoma sceptycznie uniosła brew i westchnęła ciężko, po raz kolejny wbijając wzrok w jego przecięty łyk brwiowy i przeciągłą bliznę na wardze, Blake tylko wzruszył ramionami nie tłumacząc, że nie jego wina, że ludzie szukają zaczepek. Schował nieco posiniaczone knykcie do kieszeni obszernej, czarnej bluzy i poinformował, że poczeka w gabinecie ojca jeszcze przez kwadrans, a może ten zdąży wrócić.
Nie spodziewał się jednak, że tuż za drzwiami królestwa Wayne'a Griffitha zastanie kogoś, kto bynajmniej nim nie był. Przesunął dłonią po kilkudniowym zaroście i początkowo bez słowa wbił wzrok w kobietę, która z zapałem przeglądała dokumenty.
- Wydaje mi się - powiedział z naciskiem - że przed drzwiami wyraźnie napisane jest, że gabinet zajmuje właściciel, Wayne Griffith, a nie... - urwał, w miarę możliwości taksując wzrokiem nieznajomą. Ton, którym to powiedział, bynajmniej nie wskazywał, że tylko mu się wydawało, a był tego p e w i e n. Nie mógł jednak odpuścić sobie, by nie zacząć wypowiedzi tak, jak zrobiła to ona.
- To musi być miła odmiana, prawda? - zagaił niepozornie, opierając się bokiem o framugę, lecz szybko uznał, że to nie jest najwygodniejsza pozycja ze względu na ostatnią bójkę; wplątał się bez żadnej celowości ze swojej strony. Ot, zareagował - niepotrzebnie - na kilka niecenzuralnych słów posłanych w jego kierunku, choć zwykle był bardziej opanowany. Najwyraźniej zarówno tamci znajomi, jak i aktualnie ciemnowłosa, trafili na parszywy humor Blake'a Griffitha.
- Z tego co mi wiadomo... - zaczął, raz jeszcze przywłaszczając sobie jej słowa. Wszedł do gabinetu, cicho zamknął za sobą drzwi i stanął na przeciwko siedzącej za biurkiem kobiety, skupiając wzrok na solidnym, ciężkim meblu.
- Częściej można cię znaleźć pod biurkiem, a nie siedzącą za nim - posłał w eter, przecinając kpiącym tonem kilkusekundową ciszę. Oczywiście, że nie wierzył w te plotki o rzekomym romansie asystentki i Wayne'a, ale gdyby użyła innego tonu, a on nie był ciekawy kobiecej reakcji... Możliwe, że zacząłby znajomość ze...swoją nową asystentką w inny sposób.
A może nie? W końcu był przekonany, że wcale jej nie potrzebuje.
- Poczekam. Poinformowano mnie, że jest prawdopodobieństwo, że wróci jeszcze dziś - oświadczył, zajmując miejsce na przeciwko kobiety, lecz nim to zrobił, podniósł jedną z kartek leżącą na ziemi, która najprawdopodobniej wysunęła się z jednej z teczek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jedyne, czego Giselle pragnęła, gdy tylko zrozumiała, że stary Griffith najprawdopodobniej już dzisiaj w firmie się nie pojawi to, zaspokojenie swojej własnej, swoją droga dość niezdrowej ciekawości. Gdzieś wcześniej obiło jej się o uszy, że podobno jest to pierwszy stopień do piekła, prawda? No, ale bądźmy szczerzy. Taka kobieta, jak ona nie będzie przecież odliczała każdego kroku, który miałby na celu przybliżać ją do...miejsca, jakie i tak pośmiertnie, przeistoczy się w jej nowy dom.
Wracając jednak do porzuconego chwilę temu wątku, Accardi miała w planach dostać się go gabinetu szefa, odszukać ten przeklęty, ale jakże pożądany przez nią papierek, przejrzeć jego zawartość, odłożyć na miejsce i niepostrzeżenie zasiąść ponownie za własnym biurkiem, gdyż przed pójściem do domu, czekało na nią jeszcze kilka drobnych zadań do wykonania. Niestety pech chciał, że jej niemalże idealny plan został pokrzyżowany znacznie szybciej, niż ona sama by sobie tego życzyła. Kim w ogóle był ten facet? Bo na zwykłego pracownika, zdecydowanie nie wyglądał...
W pierwszej chwili, szatynka puściła mimo uszu niezbyt uprzejmą uwagę nieznajomego. Jasne, że był to gabinet prezesa. Nie trzeba było być geniuszem, aby to wiedzieć, lecz przecież nie mogła przyznać się do tego, iż dostała się tutaj podstępem, mając na celu niecne czyny. Co więcej, zamknięcie przez niego drzwi, automatycznie zapaliło nad jej głową przysłowiową ostrzegawczą lampkę. Co jak co, ale poczynania tego mężczyzny nie podobały jej się praktycznie wcale. A co gorsza, również nie wróżyły niczego dobrego. Jakby tego było mało, następne słowa, a raczej przytyk rzucony swobodnie w jej stronę sprawił, że Gii zapragnęła ukręcić mu łeb przy samej dupie, lecz w porę się zreflektowała, czarującym uśmiechem, maskując swój narastający gniew.
No tak, te piekielne plotki! Jednak bardziej od samego rozprzestrzeniania się tych wyssanych z palca bredni, kobietę zainteresowało to, skąd ktoś nowo przybyły mógł w ogóle o tym wiedzieć? Coś tutaj ewidentnie do siebie nie pasowało i to bardzo.
- Jesteś tutaj zaledwie od może, góra dwóch minut? - Zapytała retorycznie, wcale nie oczekując sprecyzowanej odpowiedzi. - To zabawne, ale nie przypominam sobie, abym w tak krótkim czasie, pozwoliła Ci na taką swobodę...- Mruknęła charakterystycznie niskiem głosem, zakładając nogę na nogę. Jej uważne spojrzenie przeszywało na wskroś bezczelnego intruza.
- Jednak skoro jesteśmy już na TY, to pozwól, że zaspokoję Twoją ciekawość...- Dodała, niedbale, wygładzając dłonią wierzch swojej sukienki. - Tak się składa, że to co robię, gdzie i przede wszystkim...w jaki sposób, to tylko i wyłącznie moja sprawa. - Prychnęła, wywracając przy tym wymownie swoimi błękitnymi oczyma. Bezczelny mężczyzna zasługiwał na to, żeby przynajmniej wymierzyć mu porządny, sprowadzający go skutecznie na ziemię policzek. Miał jednak szczęście, iż dzieliło ich to przeklęte biurko. - Nie sądzę, by życie prywatne obcych kobiet było tematem, który mógłby zainteresować kogoś takiego, jak Ty. No chyba, że nie masz własnej...nic więc dziwnego w tym, że interesują Cię te...cudze. - Być może Giselle nie powinna była pozwalać sobie na tę wymianę zdań. Nic nie mogła jednak poradzić na to, że już w kilka chwil ten facet zdążył wyprowadzić ją z równowagi.
- Hej...oddawaj to! - Warknęła groźnie, po czym szybko pochyliła się do przodu, wyrywając ową kartkę z ręki mężczyzny. Dopiero po chwili, Accardi zrozumiała jak musiało to wygladać i przede wszystkim, jak ona w tej sytuacji wyglądała, prawie leżąc na tym cholernym meblu. Szybko więc powróciła na wcześniej zajmowane przez siebie miejsce, poprawiając nieco wymięte ubranie. Zaraz również włożyła "zgubę" do przynależnej jej teczki, a tę schowała do szuflady, którą następnie przekluczyła, odkładając klucz tam, skąd go zabrała.
- Oczywiście, że możesz...poczekać za drzwiami. - Skwitowała przy użyciu ostrzegawczego tonu, czekając jednocześnie na to, aż nieznajomy w końcu opuści to pomieszczenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wierzył ani w niebo, ani w piekło, co było dość ciekawe mając na uwadze to, że przed paroma dniami własnoręcznym podpisem zatwierdził przejęcie połowy udziałów w Serenity Funeral Home. Interes, który zupełnie nie zgrywał się z jego dawną pasją i zainteresowaniami - czyli kroczeniem ścieżką związaną z muzyką, ewentualnie sportem - bynajmniej nie podobał się rodzicom, którzy na nowo próbowali wkręcić go w świat start-upów, jakimi zajął się niedługo przed odsiadką. Na szczęście informacje odnośnie tego, kto jest założycielem dwóch, zostały poufne; nie zdążył pochwalić się światu, że zainwestował swoje oszczędności w tworzenie miejsca pracy ambitnym ludziom, którzy po latach mogli pochwalić się wybitnymi efektami, a on całkiem pokaźną sumką zasilającą jego konto.
W zasadzie... nie patrzył na nie. Nie dbał ani o pieniądze, ani o to, jak go postrzegano. Zazwyczaj nie słuchał plotek, nie czytał o sobie żadnych artykułów, nie udzielał wywiadów. Czasami tylko, czego niekiedy żałował, puszczały mu nerwy, a wtedy jego lewy sierpowy lądował idealnie w miejscu, w jakie miał trafić.
Nie chciał chować się za biurkiem, zasypywać stosem dokumentów, choć kłamstwem byłoby stwierdzenie, że marzył o siedzeniu za kierownicą karawanu, ze sztywnym załadunkiem za swoimi plecami. Świadomość, że nagle, po paru latach, ma zaskakująco dużo czasu była równocześnie wyjątkowo dobra, jak i sprawiała, że zastanawiał się, jak może ten wolny czas zabić. Idealnym ku temu miejscem okazał się zakład pogrzebowy.
I właśnie to chciał powiedzieć ojcu; że nie potrzebuje nikogo, kto motywowałby do działania, pomagał oswoić się z nowymi realiami, ani prowadził za rękę przez jego własną firmę. Potrafiła sprawnie funkcjonować bez niego - dlaczego miał to zmieniać?
- Musisz być bardzo naiwna, skoro sądzisz, że potrzebuję od ciebie jakiejkolwiek zgody na cokolwiek - powiedział, unosząc brew w sceptycznym, pełnym powątpiewania, ale i rozbawienia wyrazie. Może nie powinien tak otwarcie pokazywać, że sądził, że jest na wygranej pozycji, a wydawało mu się, że jest - nie tylko głównie ze względu na to, że on wiedział kim jest ona, a ona, cóż, najwyraźniej nie miała pojęcia kim był on. Tylko...czy przez to miał zastosować wobec brunetki taryfę ulgową? Raczej nie, w końcu to jej problem, a nie jego.
- Moją ciekawość? - parsknął i pokręcił głową dając znać, że chyba coś jej się pomyliło. - Wątpię, że jesteś w stanie mnie zaspokoić... - urwał, rozsiadając się wygodniej na krześle, by ponownie oprzeć spojrzenie na jej twarzy.
- Informacjami, które zupełnie mnie nie obchodzą - dokończył myśl, choć tym razem w jego tonie nie było ani kpiny, ani ironii, a najprawdopodobniej... znudzenie. Chciał załatwić szybko sprawę; wymienić kilka zdań z ojcem, określić swoje stanowisko, być może umówić się na jakiegoś drinka, kiedy wpadnie do rodzinnego domu i... tyle. To nie był dzień, w którym marzyła mu się dyskusja z... nią.
- Kogoś takiego jak ja? - powtórzył, zadzierając wyżej podbródek i nie ustępując, nim nie postanowiła udzielić mu odpowiedzi. On za to przemilczał kwestię związaną z tym, czy jest w związku, czy nie. Nie zwykł się nikomu tłumaczyć, tak samo, jak nie chwalił tym, ile nocy w ostatnim tygodniu spędził w łóżku, które nie należało do niego.
- Nie szkoda ci na to energii? - mruknął, spokojnie oddając jej kartkę, którą niemalże wyszarpała z jego dłoni. - Wystarczyło kulturalnie poprosić - skwitował, posyłając jej chłodny, zadziorny uśmiech. Nie trzeba dodawać, że takim samym uraczył ją wtedy, kiedy zaproponowała mu wyjście z gabinetu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szczerze powiedziawszy, ciężko było jednoznacznie określić, w co tak naprawdę wierzyła Giselle Accardi. Ta przeklęta po wsze czasy kobieta, choć wyglądem przypominała stąpającego po ziemi anioła, w rzeczywistości, była żywym obrazem, czegoś zupełnie odwrotnego. Uroczy, przyciągający spojrzenia uśmiech, praktycznie za każdym razem, gdy przyozdabiał tę delikatną, drobną twarz, podszyty był drwiną i dobrze skrywanym sarkazmem. Owszem, szatynka zawsze chętnie służyła pomocą. Oczywiście jeśli wcześniej, dostrzegła w tym korzyści, dla samej siebie. Jeżeli takowe nie istniały, na próżno było szukać pomocnej dłoni, która by do niej należała.
Gii od samego początku, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co pragnie w swoim życiu osiągnąć. Nieustannie dążyła do realizacji, skrupulatnie dobranych celów, nie bacząc na to co i kogo, zmuszona będzie po drodze "wyeliminować" właśnie dlatego dziś jest tym, kim jest, nie wspominając już choćby słowem o tym, co jeszcze gdzieś tam na nią czekało...
Jeśli kobieta miałaby być szczera chociażby w stosunku do samej siebie, bo przecież otwarcie za nic w świecie, nie przyznałaby się do czegoś takiego otwarcie, to zmuszona była niechętnie stwierdzić, iż jej dzisiejszy przeciwnik, okazał się wyjątkowo wytrawnym graczem. Jednak to wcale nie znaczyło, że ona również nie posiadała jeszcze kilku asów, ukrytych w swym rękawie.
Bezczelność siedzącego naprzeciw niej mężczyzny w połączeniu z przesadną wręcz pewnością siebie, wywoływały w kobiecie konsternację. Nie lubiła owego stanu i każdy kto znał ją choćby w minimalnym stopniu, dobrze o tym wiedział. Sytuacja, której w żaden sposób nie mogła kontrolować, sprawiała że z czasem Giselle, poczęła popełniać kilka błedów. Dokładnie tak, jak teraz. Świadomość tego tylko jeszcze bardziej ją irytowała... Słowa nieznajomego po chwili zwyczajnie, doprowadziły ją do śmiechu.
- Tak, tak.. Bo Ty zapewne jesteś z tych, którzy zawsze biorą to, czego chcą...- Odparła z jawną drwiną w tonie swojego głosu, z czym oczywiście wcale się nie kryła. Szydziła z niego, dokładnie tak, jak on z niej.
- Przykro jest patrzeć na kogoś, kto myśli, że jest kimś, kiedy w rzeczywistości, nie odrasta zanadto od ziemi. - Skwitowała, chcąc tym samym zakończyć tę bezsensowną potyczkę. Jednak, następna uwaga, a raczej stwierdzenie, wysnute przez dzisiejszego intruza, sptawiło, że jedna z jej brwi, powędrowała ku górze. - Nie polenizowałabym na temat czegoś, co NIGDY się nie wydarzy. Mówić można wiele, ale tak naprawdę tylko czyny, mogą świadczyć o słuszności wypowiadanych przez Ciebie słów... - Rzuciła swobodnie, machając przy tym lekceważąco ręką, zupełnie tak, jakby odganiała jakąś natrętną muchę. Po chwili jednak wstała i odeszła od biurka, podchodząc do okna, za którym rozpościerał się imponujący widok na całe Seattle. Dlaczego ta "niby rozmowa" tak cholernie działała jej na nerwy?
Zdążyło minąć kilka chwil, zanim ta młoda kobieta ponownie obróciła się tak, aby stanąć twarzą w twarz ze swoim rozmówcą. Opierając się przy tym wygodnie plecami o ścianę, skrzyżowała ramiona na piersi. - Skoro absolutnie nic Cię nie obchodzi, to co w takim razie robisz w tym miejscu? Nie zachowujesz się, ani tym bardziej nie wyglądasz na kogoś, komu zależałoby na zatrudnieniu. Kim jesteś? - Zapytała wprost, wbijając w niego intensywne spojrzenie swoich błękitnych tęczówek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jemu, być może trochę z za dużą pewnością siebie, najbliższa była wiara we własną osobę. W swoje możliwości, w ustanowione cele, do których chciał dążyć. Wbrew pozorom nie była to droga po trupach, choć przez specyfikację zawodu można było mu to - w prześmiewczy sposób - zarzucić. Nie chciał oglądać się wstecz, ani rozpamiętywać tego, ile razy poczuł się za słabo, by z uniesioną głową i spojrzeniem zza stalowo niebieskich tęczówek zmierzyć się z rzeczywistością. Ta pośród ciasnej, zatęchłej celi, bynajmniej nie była jego wymarzoną. Blake Griffith, kiedy kończył studia i planował życie z narzeczoną, widział się w dużym apartamencie nieopodal wzgórz Hollywood. W mieście, gdzie nieustannie świeci słońce, ma do dyspozycji zarówno szczyty, jak i długie plaże. Jego kariera - w którą wierzył, wszak był niesamowicie ambitny, a i zdolności mu nie brakowało - miała się rozwijać, a on miał czerpać z życia garściami.
Nic jednak nie wyglądało tak, jak sobie zaplanował, więc najzwyczajniej w świecie - przestał to robić. Spontaniczne decyzje zamieniły uważne kalkulacje, a pedantyczny niemal porządek zastąpił (na krótko na szczęście, a przynajmniej wokół niego, bo w życiu nadal go miał) nieład i chaos. Z optymizmem nie patrzył na otaczające go krajobrazy i ludzi, częściej zakładając na grzbiet nosa ciemne okulary.
- Zazwyczaj - sprostował, rzadko kiedy używając takich określeń jak zawsze, czy nigdy. Wydawały mu się przesadne, nad wyrost, niemożliwe w zrealizowaniu, choć teraz samemu nie wiedział, dlaczego poprawił kobietę. Nie musiała wiedzieć co chodziło mu po głowie, a do tego jawnie się z niego nabijała, a on... nie zamierzał się z nią przegadywać, przekonywać, ani się sprzeczać. Nie musiała mu wierzyć; ba, mogła uważać, że jest najgorszym nieudacznikiem, który znalazł się tu przez przypadek, a do tego spóźniony. Nie zależało mu na dobrej opinii ludzi, na których nie zależało jemu.
- Masz rację - przyznał nagle, choć nie bez oporów - dlatego dobrze, że zmieniłaś miejsce. Stojąc tam, aż tak bardzo nie rzucasz mi się w oczy - powiedział spokojnie, a kącik jego ust drgnął w krótkim, kpiącym uśmiechu. Mógł jeszcze wspomnieć o kwestii wzrostu, wszak ponad metr dziewięćdziesiąt posiadany przez niego, jednoznacznie świadczył o tym, że odrastał od ziemi. I to nie tak, że nie zdawał sobie sprawy, że zupełnie nie o to chodziło jego przypadkowej rozmówczyni, więc zrezygnował tylko przez to, aby nie dokładać im kolejnego tematu do dyskusji, jaka mogłaby się już zakończyć.
Nonszalanckim ruchem wysunął z kieszeni bluzy paczkę z papierosami, aczkolwiek nim zdążył sięgnąć po chociaż jednego z nich, by w międzyczasie rozejrzeć się za popielniczką (przekonany o tym, że gdzieś w tym gabinecie musiała się znaleźć, nawet jeżeli ojciec palił bardzo rzadko), zamknięte przez niego drzwi ostrożnie otworzyły się. Charleen, rudowłosa, zadbana kobieta o dwie dekady starsza od asystentki Wayne'a, uważnym spojrzeniem zbadała to, co działo się wewnątrz pomieszczenia.
- Giselle, kochana - zaczęła, lecz Blake bez trudu w jej słowach wyczuł chłód i nieudolnie chowaną drwinę, a nie sympatię. Wystarczyło zaledwie jedno spojrzenie; krótkie, przelotne, aby dostrzegł w jaki sposób prawa ręka ojca patrzyła na Accardi. Chciał podnieść się z wygodnego krzesła, a wtedy znajoma uniosła dłoń, by go powstrzymać.
- Wayne - rzuciła odruchowo, lecz prędko poprawiła się z naciskiem na stanowisko - twój szef polecił, byś dobrze zajęła się jego gościem - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu i już ze szczerym uśmiechem zerknęła na młodszego Griffitha. - Rozumiem, że panna Accardi zapytała już czego się napijesz? - Blake jednak nie miał czasu na to, aby udzielić odpowiedzi, ponieważ ta ponaglająco spojrzała na młodą kobietę.
Odchrząknął, chcąc ukryć parsknięcie śmiechem, kiedy ostatnim śladem po wychodzącej zielonookiej kobiecie był zapach jej nieprzyzwoicie drogich perfum i cichy stukot szpilek.
- Charleen ma nosa do ludzi. Nie lubi cię - zauważył, dopiero teraz powoli podnosząc się z miejsca. - A ja jej ufam - określił, posyłając oczko ciemnowłosej. Nie czekał na pozwolenie, ani tym bardziej naganę, a podszedł do sporej biblioteczki i sięgnął po jeden z tytułów, który go interesował.
- Czarna i bez cukru - poinformował, prześlizgując wzrokiem po dedykacji, bynajmniej nie racząc spojrzeniem Giselle.
- Liczę, że zapamiętasz i nie będę musiał powtarzać. - Skoro masz zostać moją asystentką.
Zmienił zdanie; może to wcale nie był tak tragiczny, bezsensowny pomysł?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli kobieta miałaby być szczera, chociażby w stosunku do samej siebie, to musiała przyznać, iż cała ta dziwaczna i jakże pokręcona do granic możliwości sytuacja, zaczynała ją po prostu, najzwyczajniej w świecie męczyć. Nawet już nie chodziło o sam stan irytacji, który malał tylko i wyłącznie po to, aby po chwili wzrosnąć do niebotycznych wręcz rozmiarów i tak w kółko, odkąd w biurze pojawił się ten zarozumiały typek. Niewiedza w pewnym sensie przerażała Giselle. Kobieta od dawien dawna, zawsze dbała o to, aby trzymać rękę na przysłowiowym pulsie. Każdy jej krok, czy decyzja, jaką podejmowała, były skrupulatnie analizowane. Właśnie dlatego już samo to, że szatynka nie miała nawet najmniejszego pojęcia, kim do jasnej cholery jest ten znajdujący się z nią w gabinecie facet, doprowadzało ją do szału. Świadomość tego, że on ewidentnie wie coś, czego ona nie, stanowiła nie lada problem - przynajmniej dla niej samej, ponieważ jak widać na załączonym właśnie obrazku "intruz" bawił się jej kosztem całkiem nieźle...
- Czyżby? Niestety nic na to nie wskazuje. Odkąd tutaj jesteś, ani na chwilę nie spuściłeś ze mnie wzroku. Szczerze? W tej chwili wyglądasz trochę tak, jakbyś chciał polizać lizaka przez szybę...- Odparła swobodnie, acz nieco bezczelnie, ale to nie była przecież żadna nowość, prawda? Młoda kobieta, chciała dodać coś jeszcze, lecz wtedy do zamkniętego pomieszczenia niepostrzerzenie, wkradła się ta rdzawa już małpa - Charleen. Słysząc jej sztucznie podszyty uprzejmością głos, Gii ani myślała na nią spojrzeć. Wywróciła tylko wymownie swoimi oczami, wzrok skupiając na przeciwległej ścianie, na której swoja drogą, dostrzegła kilka pęknięć, które w danym momencie, wydawały jej się znacznie bardziej interesujące, niż polecenia które wydawała wcześniej wspomniana kobieta.
Drobne ukłucie zaskoczenia przeszyło ją na wskroś, gdy do jej uszu docierały kolejne słowa tej już niedługo byłej prawej ręki Wayne'a Griffitha. Tak, Panna Accardi miała w swej głowie starannie ułożony plan, który miał na celu pozbycie się tej działającej jej na nerwach baby raz na zawsze! Wkrótce Charleen z całą pewnością, otrzyma sporą dawkę własnego jadu, którym tak ochoczo pluje w stronę swojej młodszej koleżanki.
Gdy w końcu drzwi ponownie się za nią zamknęły, szatynka przeniosła zaintrygowane spojrzenie na swojego towarzysza. Nic jednak nie powiedziała, w milczeniu przyglądając mu się przez krótką chwilę. Po tym zgrabnie odepchnęła się od ściany, po czym ruszyła do wyjścia z gabinetu. - I co w związku z tym? - Odezwała się dosyć oschle, marszcząc przy tym wyraźnie brwi. - Nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie ktoś lubił. Pojawiłam się w tej firmie po to, żeby pracować, a nie zawierać jakiekolwiek znajomości, które miałyby na celu poszerzeć może życie towarzyskie. Nie jesteśmy w przedszkolu. - Skwitowała, na odchodnym dodając coś jeszcze: - Jak dla mnie, możesz ufać samemu prezydentowi, nic mi do tego...- Auć, ktoś tu powoli zaczynał kąsać. A wszystko za sprawą tej przekletej kawy, którą zmuszona była przygotować.
Po tych kilku niezbyt przyjemnych, przecinających wręcz powietrze w gabinecie uwagach, Accardi niechętnie opuściła pomieszczenie po to, by po kilku minutach wrócić z zamówieniem, które od niego otrzymała. Filiżankę z owym napojem, ostrożnie postawiła przed mężczyzną, zerkając na niego kątem oka. Następnie oparła się swoimi zgrabnymi czeterema literami o skraj biurka, zwiększając tym nieco dzielący ich dystans. W takiej chwili jak ta, zajęcie miejsca z powrotem za biurkiem, kobieta uważała za wysoce niestosowne. - Z racji tego, że wciąż nie mam pojęcia kim jesteś, bo jak dotąd, nie raczyłeś się przedstawić rozumiesz chyba, że nie mogę zostawić Cię tutaj samego. - Odezwała się, wydając przy tym z siebie ciche westchnienie. Dłonią niedbale przeczesała swoje włosy, czekając... No właśnie, tylko na co?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miał specyficzne, zazwyczaj czarne poczucie humoru, dzięki któremu (albo: przez które) w prosty sposób mógł zrazić do siebie wiele osób, gustujących w lżejszym, bardziej stonowanym klimacie opowiadanych żartów, odpowiedzi, czy anegdot. Z drugiej strony cechował się sporym dystansem, jaki był kierowany zarówno do świata, jak i również jaki miał do siebie. Jej cięte zaczepki, kpiący ton, wymowne wywracanie oczami - cokolwiek by nie zrobiła, Blake Griffith miał niemalże pewność, że żadna z tych rzeczy nie potrafiłaby popsuć jego - o dziwo - całkiem dobrego nastroju (choć humor nadal miał parszywy, więc nie hamował się w okazywaniu go). Większość puszczał mimo uszu, choć jedno musiał przyznać - barwę głosu, jak i akcent, miała całkiem przyjemne.
Dobrze, że nie postanowił powiedzieć tego głośno, bo uznałaby to (słusznie) za komplement, którego bynajmniej nie chciał jej posłać. Już i tak - o czym się przekonał - dopowiadała sobie zbyt wiele i zbyt wielkie znaczenie przypisywała jego spojrzeniu.
- Nie spuszczałem wzroku z kobiety, która ukradkiem przetrząsała dokumenty w gabinecie swojego szefa. Ciekawe dlaczego - skwitował drwiąco, z takim samym, równie kpiącym uśmiechem, darząc ciemnowłosą. - Gdybyś była bardziej spostrzegawcza, zobaczyłabyś, że pod klawiaturą leży kartka, a tamta teczka... - Ruchem głowy wskazał za regał znajdujący się za biurkiem.
- Mogę się założyć, że nie była przekrzywiona. - Jego ojciec był za wielkim perfekcjonistą, aby trzymać rzeczy w nieładzie. Wayne był solidny, ambitny, wymagający i bardzo wybredny - względem otoczenia, ludzi, którzy byli jego współpracownikami, ale i samego siebie, kiedy dostrzegał, że coś burzyło jego ład i harmonię.
Uśmiechnął się triumfalnie i wciąż - nawet jeśli zarzuciła mu, że patrzy w jej stronę niekoniecznie w sposób stosowny - z uniesioną z subtelnym zaciekawieniem brwią, przyglądał się reakcji kobiety.
R e a k c j i. Zachowaniu; jej mimice, ruchom, niekoniecznie patrzył na nią, jak na obiekt zainteresowania zakrawający o podtekst. Pobyt w więzieniu nie sprawił, że zapanowały nad nim niemalże zwierzęce instynkty i bynajmniej nie miał ochoty niczego - ani nikogo - lizać. Nawet przez szkło.
- Jesteś tak pewna siebie, czy do tej pory spotkałaś na swojej drodze tylko tych, którzy chcieli cię zaciągnąć do łóżka? - Ewentualnie pod, lub na biurko, co wcześniej zasugerował, zupełnie nie mając na myśli swojego ojca. Ten kochał Jackie, bez względu na to, jak ekscentryczną, trudną i niekiedy nieobliczalną (i przy tym piekielnie inteligentną) kobietą była Jacqueline Griffith.
- Zresztą - uciął machnięciem dłonią w powietrzu - nie odpowiadaj, to też mnie nie interesuje. - W końcu jej życie prywatnym miało pozostać dla niego tylko nim, a mógł chcieć wiedzieć jak spisuje się w pracy, a jak na razie, cóż, nie zrobiła na nim najlepszego (delikatnie mówiąc) wrażenia. Nie przepadał za osobami wścibskimi, ale intrygowało go (trochę) to, czego szukała.
W ciągu tych kilku minut, podczas których został sam, sięgnął po telefon, by odebrać połączenie od ojca, rozłączając się chwilę przed tym, nim Giselle wróciła do gabinetu. Początkowo niepewnie zerknął na filiżankę z kawą, jak gdyby rozważał opcję z tym, że mogła chcieć go otruć. Na nieszczęście - głównie własne - nie należał do tchórzliwych osób.
- Wayne będzie za kwadrans, poradzę sobie -
oświadczył - poza tym wątpię, że potrafisz się mną... - Wywrócił oczami na wspomnienie zupełnie nietrafionych słów Charleene. - Dobrze zająć - poinformował, sięgając po filiżankę z parującym naparem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niedobrze, bardzo niedobrze... Im dłużej trwało to marne swoją drogą "przedstwienie" tym Giselle, bardziej się irytowała i szczerze mówiąc, również coraz trudniej przychodziło młodej kobiecie maskowanie tych wszystkich, kłębiących się gdzieś wewnątrz niej emocji. Ile do jasnej cholery, można powtarzać jedno i to samo pytanie? Accardi chyba już trzeci raz, zapytała znajdującego się w gabinecie mężczyznę o to, kim tam naprawdę jest? I co? - Odpowiedzi nadal nie otrzymała. Powoli zaczynała podejrzewać, że jedyną osobą, która będzie w stanie rozwiać jej wątpliwości, okaże się sam Wayne Griffith. Pech jednak chciał, że do jego rzekomego powrotu do firmy, zostało jeszcze kilkanaście długich, ciągnących się w nieskończoność minut.
- Co jest z Tobą nie tak? - Zapytała wprost, będąc naprawdę zmęczoną jego insynuacjami. - Od samego wejścia, zadajesz mi pytania zupełnie nie na miejscu i kompletnie wyrwane z kontekstu. Do tego, praktycznie cały czas, dobitnie powtarzasz, że Ciebie to zupełnie nie interesuje...- Odparła z widocznym rozbawieniem, kręcąc przy tym swoją głową z wyraźnym niedowierzaniem. - A jakby tego było mało, cały czas rzucasz podtekstami o zabarwieniu seksualnym. - Zauważyła, mierząc swego rozmówcę od stóp do głów spojrzeniem, delikatnie rzecz ujmując - nieco bardziej chłodniejszym, niż by w danej sytuacji wypadało. - Tak, tak oczywiście wcale nie pozostaję Ci dłużna, jednak nie ja to rozpoczęłam...- Skwitowała, uśmiechając się kącikiem ust.
- Czekaj... Jak to leciało? - Rzuciła swobodnie, udając że faktycznie się nad tym zastanawia, gdzie w rzeczywistości doskonale wiedziała i pamiętała tę niewybredną uwagę, którą od niego usłyszała. - A tak, już wiem! "Częściej można cię znaleźć pod biurkiem, a nie siedzącą za nim..."- Gii z łatwością, przytoczyła jego własne słowa. - W takim wypadku mamy dwie dostępne tezy. Usilnie starasz się zaprzeczać samemu sobie, albo masz ewidentny problem w kontaktach z...kobietami. Obstawiam tę drugą opcję. - Stwierdziła, wbijając mu kolejną szpileczkę. Nie byłaby sobą, gdy tego nie zrobiła.
- Ale w jednym muszę się z Tobą zgodzić. Rzeczywiście panuje tutaj...- Urwała w pół zdania, rozglądając się z uwagą po pomieszczeniu. - ...nieprzyjemny dla oka nieład. - Po wypowiedzeniu tych słów, opuściła zajmnowane przez siebie miejsce i wolnym krokiem, skierowała się do regału, znajdującego się za biurkiem, gdzie bez problemu odnalazła wspomnianą przez niego przekrzywioną teczkę, którą poprawiła. Stukot jej obcasów, odbijał się echem od ścian gabinetu, kiedy ona zajmowała się porządkami, a on swobodnie popijał swoją kawę.
Po chwili Giselle, obróciła się przodem do siedzącego przy biurku mężczyzny, opierając się o nie dłońmi. - Spędzam w tym miejscu sporo czasu i możesz mi wierzyć lub nie, ale nawet komuś tak perfekcyjnemu, jak Wayne Griffith zdarza się pozostawić coś w nieładzie. Tak, jak choćby dziś, kiedy wpadł do biura jak burza, a wypadł z niego jeszcze szybciej. - O dziwo to akurat była prawda, gdyż wspomniana wcześniej teczka, czy kartka znajdująca się pod klawiaturą, zupełnie jej nie interesowały, gdy myszkowała w poszukiwaniu interesujących ją informacji.
- Wcale nie muszę przetrząsać jakichkolwiek dokumentów i nie robiłam tego. Porządkowałam bałagan pozostawiony na biurku przez Pana Griffitha. - Wyjaśniła kłamiąc w żywe oczy. Jednak to kłamstwo, wypłynęło z jej ust z taką łatwością, że ona sama byłaby w stanie w nie uwierzyć, gdyby nie okazała się autorką owych słów. - Oboje lubimy, gdy panuje tutaj porządek. Dlatego nie marnuj swojego cennego czasu na kreowanie spiskowych terorii, nie warto. - Poinformowała, z zadowoleniem przesuwając spojrzeniem po pozostawionych w idealnym stanie dokumentach i samym biurku. - Dobrze znasz ten gabinet, lepiej niż ja sama... Musisz być kimś bliskim dla Griffitha. Może nawet kimś z rodziny... - Głośno myślała, po raz kolejny przyglądając się temu uciężliwemu facetowi. Panna Accardi chyba próbowała w ten sposób doszukać się jakiegokolwiek, fizycznego podobieństwa pomiędzy nim, a starym Griffithem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie dzielił się informacjami, których nie chciał podać, a przynajmniej nie od razu. Dodatkowo fakt tajemnicy dotyczącej jego tożsamości motywowało to, że... od kiedy tylko wyszedł na wolność, w dziewięćdziesięciu procentach ludzie go rozpoznawali. Patrzyli, niezbyt subtelnie oglądali się, wymownym szturchnięciem drugiej osoby wskazywali jej byłego więźnia, który opuścił zakład karny. Sprawa potrójnego morderstwa sprzed pięciu lat była głośna, tym bardziej, że rodzina Griffith bez wątpienia należała do tych, które od czasu do czasu pojawiały się na językach, niezależnie, czy w kwestii Wayne'a i jego nowych przedsięwzięć, czy Jackie, i znakomitych, odważnych artykułów, które pisała. Tym razem nie były to dobre wiadomości; jedyny syn pary został skazany na długie lata za coś, czego - jak twierdził od samego początku - nie zrobił. Nie mógłby nikogo zabić, tym bardziej przyjaciela i...narzeczonej. Musiało minąć sporo miesięcy, aby w jakimś stopniu pogodził się ze stratą zarówno wolności, jaką tak bardzo cenił, jak i Ivory, z którą planował przyszłość.
Może zatem Giselle nie spudłowała z tym, że rzeczywiście, mógł mieć problem z kobietami. W zasadzie nawet tego nie zanegował, bo skoro widziały w nim - w większości - recydywistę i być może mordercę, on nie miał zamiaru żadnej udowadniać, że tak nie jest.
- Nie mamy tyle czasu, by rozwodzić się na ten temat - powiedział, trochę z prześmiewczą nutą, trochę na poważnie. To nie był dobry, spokojny okres, a jemu wciąż z trudem przychodziło socjalizowanie się z ludźmi, podejmowanie normalnych tematów i lekkie, przyjemne dyskusje. Mógł być uznany przez to za dziwaka, a ton wypowiedzi wydawał się niezrozumiały, lecz i on wielu rzeczy dziejących się w teraźniejszości nie rozumiał. Niby tylko pięć lat w innym środowisku, a tak bardzo potrafiło odciąć go od zwykłego świata.
- Wiesz, że to, jak odbierasz moje słowa zależy wyłącznie od ciebie? - podjął, unosząc pytająco brew. Pytanie retoryczne, nie czekał na odpowiedź. - Nie moja wina, że widzisz podtekst erotyczny tam, gdzie ja wcale go nie czuję. Kto zatem ma problem? - rzucił, uśmiechając się przy tym pod nosem. Pod biurkiem równie dobrze mogła być dlatego, że raz jeszcze zastała rozsypane dokumenty i postanowiła je posprzątać. Jasne, że nie o to mu chodziło, a nawiązywał do rozsiewanych po biurze plotek, ale tylko ten przytyk uznał za taki, w jakim mogła doszukać się erotycznego zabarwienia. Wszystkie kolejne, nawet jeżeli były złośliwe, to go nie posiadały. A przynajmniej nie robił tego z premedytacją.
- Nie ja wymyśliłem tę plotkę z biurkiem, Giselle - odpowiedział twardo - może w takim razie chodzi o to, że ktoś, kto to zrobił, ma z tobą problem? - podsunął, rozkładając obojętnie ręce na boki. Obstawiać mogła, nie byli na żadnej loterii, czy innych zakładach, by miał jej powiedzieć jak bardzo celny, czy też nie, jest jej strzał. Już nic nie musiał i tym się kierował.
- Może mówisz prawdę - zaczął powoli, po czym odłożył filiżankę z kawą na spodek i przeciągnął przez głowę bluzę. Był sierpień, choć pogoda tego dnia zdawała się kaprysić, to i tak po paru łykach gorącego naparu zrobiło mu się cieplej. Przewiesił czarny materiał przez oparcie krzesła i wrócił do wcześniejszej pozycji ze spojrzeniem utkwionym w jej tęczówkach.
- A może nie. Rzadko wierzę ludziom na słowo. - Podobieństw między ojcem, a nim... mogła się doszukiwać, choć aktualnie jego ciemne tatuaże, które zdobiły obie ręce, mocno kontrastowały z białym, prostym t-shirtem, co dodatkowo odsuwało go od tego, jak prezentował się prezes firmy.
- Ojciec nie będzie zadowolony, jeśli odmówisz przejścia do innej spółki i bycia moją asystentką. - O, czy właśnie wszystko nie stało się jasne? - Ale nie będzie naciskał. Tym bardziej, kiedy powiem mu, że to się nie uda - poinformował, dając jej wolną rękę do tego, co mogła zrobić i jaką decyzję podjąć. Po tych kilku, może kilkunastu minutach rozmowy z nią, trochę przez jego charakter, poniekąd przez jej bezczelność, nie widział zbyt wielkich szans na powodzenie pomysłu rodziców.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prawdę powiedziawszy, ten jego prześmiewczy, momentami ironiczny wręcz ton, nie robił już na szatynce takiego wrażenia, jak jeszcze kilkanaście minut wcześniej, gdy mężczyzna wtargnął do biura Pana Griffitha, jak do siebie. Teraz, pomino pojawiającej się momentami, niezbyt przyjemnej wymianie zdań, kobieta starała się podchodzić do nieznajomego ze znacznie większym dystansem. Co swoją drogą, pozwalało Gii zachować tak bardzo potrzebną jej w danej chwili trzeźwość umysłu. Jakby na to nie patrzeć, przy kimś takim, jak ten facet chcąc czy nie, musiała trzymać się na baczności.
- Mi się coś wydaje? - Mruknęła, leniwie stukając o blat biurka paznokciami w kolorze krwistej czerwieni. - Jak inaczej mam interpretować Twoje słowa, jeśli otwarcie pytasz o meżczyzn, którzy chcieli zaciągnąć mnie do łóżka? - Zapytała, unosząc przy tym pytająco jedną ze swych brwi. - Ale wiesz co? Nie odpowiadaj. Oszczędź mi kolejnego, bezsensownego paplania, o czymś co nie jest Twoim interesem. - Dodała niemalże od razu, używając do tego dość stanowczego tonu, jednocześnie uważając owy temat za zamknięty. Dalsze wywody, odnoszące się do plotek krążących po firmie, oraz wcześniej wspomnianego biurka, Accardi puściła mimo uszu, lecz nie potrafiła zrozumieć, skąd on mógłby o tym wszystkim wiedzieć?
- To czy mi wierzysz, bądź też nie tak naprawdę jest dla mnie bez znaczenia. - Skwitowała, z zaciekawieniem spoglądając na tatuaże, które zdobiły obie ręce mężczyzny. Gisselle choć na swoim ciele, posiadała tylko dwa drobne tatuaże, skrzętnie ukrywane pod warstwą ubrań, zawsze wychodziła z założenia, że owe malunki przynajmniej w większości przypadków, powinny mieć jakieś znaczenie dla ich posiadacza. Wyjątek stanowiły osoby, które tutuowały się w wyniku jakiegoś nagłego impulsu, czy będąc pod wpływem alkoholu, który buzował w ich żyłach, jednocześnie nie przywiązując większej wagi do tego, co dane tatuaże będą przedstwiać. Myśląc o tym, Gii mimowolnie, poczęła zastanawiać się, co oznaczają te, które znajdowały się na rękach jej rozmówcy?
Z zamyślenia, w jakim to trwała, skutecznie wyrwało ją jedno, wypowieniane przez niego zdanie. Zdając sobie w końcu sprawę z tego, z kim tak naprawdę młoda kobieta ma do czynienia, nogi się pod nią ugięły. Na tyle, że zmuszona była do tego, aby ponownie zająć miejsce za biurkiem. - Słucham? - Z wyraźnym trudem wydusiła z siebie to jedno słowo, starając się zapanować nad chaosem, który powstał nagle w jej głowie. - Mam być Twoją...asystentką? - Dopytała, chcąc jakby utwierdzić samą siebie w owym przekonaniu. Jednak to te ostatenie słowa, sprawiły że Giselle wróciła na te właściwe, wcześniej porzucone tory. - Chcesz mnie zwolnić? - Prychnęła, po czym roześmiała się, otwarcie wyśmiewając jego "plany" wobec niej. Co, jak co, ale o utratę pracy nie musiała się martwić, gdyż Wayne Griffith wyjątkowo cenił sobie jej obecność w firmie. Jednak jeśli miałaby być szczera chcociażby w stosunku do samej siebie, to zmuszona była przyznać, że bulwersował ją fakt tych wszystkich zmian, w których odgrywała dosyć znaczącą rolę, a o jakich nie została poinformowana praktycznie wcale...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ojciec z reguły - z tego co pamiętał - dobrze dobierał swoich współpracowników, zatem tym bardziej ciekawiło go to, co dostrzegł w Giselle. Urodę bez wątpienia miała intrygującą, a jej spojrzenie było zarówno błyskotliwe, jak i zadziorne, lecz nawet dodając do całego obrazka pełne usta i długie nogi, to było wciąż za mało, aby Wayne Griffith uznał, że jest najlepszą kandydatką na asystentkę.
Oparł się wygodniej, prawą dłoń opierając luźno o oparcie, a lewą sięgając po filiżankę z kawą, z której pociągnął kolejny łyk, tym samym chcąc odgonić nagły przypływ zmęczenia i senności. Bezsenne noce dawały o sobie znać, a swoimi skutkami przypominały, że jego higiena snu nie jest najlepsza. A może zawiniło to, że dawno nie wdał się z kimś w tak długą rozmowę; zwykle ucinał temat szybko, bez chęci podtrzymywania dialogu, bo i o czym miał dyskutować z większością ludzi? Zwykle ciekawiło ich głównie więzienie; to, jak przetrwał ostatnich pięć lat, jak tam było, albo - przede wszystkim - czy naprawdę jest niewinny. Tym razem ciemnowłosa nie patrzyła na niego jak na byłego skazańca (chociaż chyba nie traktowała go jakoś lepiej, patrząc na te pyskówki), zatem skusił się na wypowiedzenie więcej słów.
- Mylisz pytania retoryczne z ciekawością - mruknął leniwie - nie obchodzą mnie ci faceci, choć nie rozumiem, co niewłaściwego było w moim spojrzeniu. Nawet nie jesteś w moim typie - wyjaśnił, o ile w ogóle by ją to obchodziło, a był przekonany, że nie. Jego też by niekoniecznie interesowało to, czy wpisuje się w czyjeś gusta, skoro nie był fanem większości społeczeństwa i bynajmniej nie zamierzał się nikomu przypodobać.
- Świetnie - rzucił, odstawiając kawę na położony na biurku spodek, choć jego uwadze nie umknęło to, jak spojrzała na jego ręce. Bezwiednie brew mężczyzny powędrowała ku górze, tym samym zadając jej nieme, niewypowiedziane pytanie.
Równie dobrze tym razem Griffith mógł podjąć temat cukierkowego patrzenia, lecz chciał uniknąć zbędnych przepychanek, zatem zareagował dopiero wtedy, kiedy uraczyła go salwą śmiechu.
- Masz trzy dni na to, by dokończyć bieżące sprawy i zebrać swoje rzeczy, Accardi - poinformował szorstko, nie dając jej cienia wątpliwości, że owszem, byłby w stanie to zrobić i zwolnić ją, wszak w przeciwieństwie do kobiety, on bardzo dobrze znał wizję Wayne'a Griffitha.
- Ojciec ma udziały w mojej firmie, więc albo grzecznie w związku z jego poleceniem zgodzisz się na przeniesienie swojego stanowiska, albo możesz pożegnać się z pracą - dodał, opierając nieustępliwe spojrzenie na poziomie jej tęczówek, a ciało pochylając do przodu, by przedramionami oprzeć się o solidne biurko. I to nie było czymś nietypowym, skoro właściciel tego gabinetu był inwestorem i posiadał wiele akcji w kilku spółkach.
- Nie wiem, czy powinno ci być do śmiechu. Nie żartuję. - Niestety. Prychnął cicho i wzruszył ramionami. To, co zamierzała zrobić - było jej decyzją. Mogła ją podjąć i mieć satysfakcję z tego, że zrobiła dobrze, albo pluć sobie w brodę przez to, że podjęła ją zbyt pochopnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W danym temacie różnica pomiędzy Wayne'm Griffithem, a jego synem, była znacząca. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie, okazała się być prostsza, niż można by pierwotnie zakładać. Otóż Blake, patrzył na Giselle pod kątem czysto fizycznym. Dokładnie opisując, dostrzeżone przez niego atuty tejże młodej dziewczyny. Natomiast sam Wayne, pracując na co dzień z Panną Accardi, widział w niej znacznie więcej, niż przyjemne dla oka, kobiece ciało. Przede wszystkim, pomimo ogromu plotek krążących po firmie, mężczyzna nigdy nie patrzył na swoją podwładną, jak na potencjalny obiekt pożądania. Bardziej od jej "ładnej buzi" interesowało go to, co miała w głowie. Jej samozaparcie, nieustępliwość, zacięcie i niekończąca się chęć wspinania po szczeblach kariery, imponowały mu na tyle, że wspierał ją w dążeniu do wyznaczonych sobie celów. Szkoda tylko, że po drodze zapomniał wspomnieć swojej asystentce o zmianach, w jakich uwzględnił jej osobę...
- Bardzo dobrze, że to mówisz, bo tak się składa, że Ty również nie jesteś w moim typie. Kijem bym Cię nie tknęła, nawet gdyby mi za to płacili...- Ach, ten cięty język Włoszki. Kłamała, ale o tym młody Griffith już wcale nie musiał wiedzieć, prawda? - Hmmm...- Mruknęła, wpatrując się w mężczyznę bez choćby mrugnięcia okiem. - Wiesz nawet, jak się nazywam...- Zauważyła, starając się na szybko przeanalizować swoją niezbyt komfortową sytuację, co łatwe w żadnym razie nie było. - Jak widać, jesteś bardzo dobrze przygotowany. Czego niestety nie mogę powiedzieć o sobie. - Mina jej nieco zrzedła, lecz to wcale nie znaczyło, że kobieta zamierzała się poddać.
- O co w tym wszystkim tak właściwie chodzi? - Dopytała, nawijając jeden ze swoich kosmyków, na wskazujący palec. Gii robiła to zawsze wtedy, kiedy intensywnie nad czymś myślała. Taki odruch, ot co! - Bo odnoszę dziwne wrażenie, że jest coś jeszcze. Coś, o czym mi nie mówisz. - Dodała, uważnie spoglądając na zachowanie jej "nowego szefa" Co, jak co, ale ta myśl nie podobała jej się ani trochę. - Dobrze załóżmy, że się zgodzę. Jaką mam pewność, że nie zwolnisz mnie zaraz po tym, jak zacznę pracować dla Ciebie? - Zapytała rzeczowo, czując się trochę tak, jakby prowadziła jakieś pieprzone negocjacje. Accardi nie była przygotowana na nagłą utratę pracy i nie miała żadnej innej opcji w zanadrzu...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Było zarówno mnóstwo różnic, jak i podobieństw między nim, a ojcem. W tym jednak przypadku Giselle miała poniekąd rację; Blake aktualnie patrzył na nią głównie (ale nie t y l k o) na nią pod kątem fizycznym, co dla niego było czymś logicznym, skoro jej nie znał. Nie mógł jeszcze ocenić jej inteligencji, nie stwierdził, czy była dobrym pracownikiem i rzetelnie zajmowała się powierzonymi jej obowiązkami. Usłyszał parę kpiących, zgryźliwych komentarzy na swój temat, jak i dostrzegł złośliwe iskierki czające się w jej oczach, przez co mógł wysnuć wnioski. Przede wszystkim - skoro więcej mógł o niej powiedzieć opierając się na wyglądzie, a nie znajomości ciemnowłosej - była ładną kobietą, która z jakiegoś powodu została asystentką ojca, zatem musiało być w niej coś, co sprawiło, że zdaniem Wayne'a zasłużyła na tę posadę.
- Świetnie - rzucił lekko, nie czując się urażonym przez to, co powiedziała. Gusta były różne, i nawet jeżeli nieskromnie uważał, że aż tak źle nie wyglądał, to nigdy nie zabiegał o to, aby komukolwiek się podobać. Lubił - zazwyczaj - samego siebie, a podczas tych nocy, których nie spędzał w swoim domu nie było czasu na zbędne pytania posyłane w stronę kobiet, jakich imion nie starał się nawet zapamiętywać.
- Na szczęście nie muszę za to płacić, ale to dobrze - przytaknął - tu chociaż nie pojawią się plotki o rzekomym romansie. - Griffith nie był facetem, który lubił się narzucać i nie przekraczał granic drugiej osoby (zazwyczaj) bez jasnego pozwolenia. Nie miał problemu z pójściem do łóżka z kobietą poznaną tego samego wieczora, lecz jego wysokie mniemanie o sobie nie pozwalało na to, by starania wychodziły wyłącznie z jego strony, bez cienia zainteresowania tej drugiej. Między innymi dlatego miał niemalże pewność, że między nim a Giselle do niczego nie dojdzie; albo raczej miałby - gdyby się nad tym zastanowił, a nawet tego nie zrobił, ponieważ od samego początku nie patrzył na nią w ten sposób.
- Zapytaj o to Wayne'a - poinformował - on jeszcze jest twoim szefem, nie ja. - I będzie tu za parę minut, więc będzie miała ku temu okazję. Dopił kawę, odstawił filiżankę i podszedł do dużego okna, by przez nie spojrzeć na panoramę Seattle.
- Co? - parsknął z rozbawieniem, będąc przy tym szczere rozbawionym jej pytaniem. Miało ono sens, ale przebieg ich dyskusji - do tej pory - nie sugerował, że mogłaby przyjąć propozycję. Niezależnie, czy wyszłaby ze strony jego, czy jej dotychczasowego przełożonego.
- Nie dam ci żadnej gwarancji, że nie zwolnię cię po dwóch godzinach, ale... - urwał, wolnym krokiem podchodząc do niej i patrząc z góry w jej duże oczy. - Nie masz lepszej propozycji, niż ta. Ja to wiem, ty to wiesz i... - Ruchem głowy wskazał na mężczyznę, który właśnie wrócił do swojego gabinetu. - On też - dokończył cicho, jeszcze przez parę sekund mierząc się z nią na nieustępliwe spojrzenia.
- Czas na ciebie, Giselle. Przemyśl to. Tylko nie zastanawiaj się za długo, bo nie jesteś jedyną kandydatką - skwitował, w międzyczasie zapisując na skrawku papieru swój numer i podając jej. Pewnie i tak kobieta przeprowadzi długą rozmowę ze starszym Griffithem, który wyjawi jej zarówno powód (nie do końca prawdziwy) jak i warunki, na jakich przejdzie do firmy jego syna. Jego zresztą również czekała rozmowa, do której doszło jak tylko zostali w pomieszczeniu we dwóch.

/ zt x 2

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”