WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 2.
Deszcz zawsze niszczył wszystko. I to nie tak, że nie lubiła go, bo uwielbiała; powodował jednak upadki, ześligi, zdradzieckie kolce róż wbijane w środek dłoni i poobijany tyłek po finalnym upadku na mokrą trawę. Tym razem dech jej zaparło na długie sekundy, co narodziło jedną myśl: u m i e r a m. Oddech jednak wrócił, pierś bolała mocniej niż dotychczas, a kostka źle się ułożyła na pergoli, lecz i to nie powstrzymało od sięgnięcia po rower spod drzewa – przygotowany poprzedniego wieczoru. Pokryty był kropelkami deszczu, mokry, siodełko śliskie, jednak nie miała czasu na przetarcie go. Musiała ruszyć przed siebie, zanim ktokolwiek zorientuje się, że poza domem jest intruz.

Przed siebie.
Sunęła gładko pustymi ulicami Seattle, mijając grupki ludzi przemieszczających się z jednego miejsca imprezowego, na drugie. I mogłaby należeć do jednej z nich, pić na opór i nie pamiętać kolejnego dnia absolutnie nic, ale co z tego? Tak chociaż szukała siebie. Błądziła nie tylko po mieście, ale i po własnej osobowości. Wciąż dostawała pytania pod tytułem Kim chcesz zostać w przyszłości?, a ona nie wiedziała.
Chcę grać na skrzypcach w największych operach na świecie.
Kłamstwami karmiła rodziców i wszystkich dookoła, aż sama powoli zaczynała w nie wierzyć.
Nie chciała też imprezować, chlać aż do porzygu. Podobało jej się życie, które zaczęła prowadzić – nocne, samotne, wolne. Lubiła ciszę miasta i głośne dźwięki przyrody; lubiła szum pedałów i wiatr we włosach, który owiewał jej szyję i dekolt, powodując gęsią skórkę. Ręce rozpościerała, a oczy wznosiła ku ciężkim, nabrzmiałym od deszczu chmurom. Musiała wydostać się stąd, w miejsce, które nie będzie tak szpeciło nieba światłami. Od podstaw Nimbostratusów odbijały się czerwone, białe i zielone poświaty, świadczące o życiu nocnym w Seattle. Miało to swój urok, ale nie na długo. Tęskniła do wiejskiej ciszy, która pomagała koić jej myśli i nerwy.

Noga zarzucona przez płot. Uf, spodnie nie zostały rozerwane. Dwa stęknięcia i udało się przeskoczyć przez mur do przyszłości basenu publicznego pokonała. Była tu już w okresie letnim, ale wtedy zakradało się wiele nastoletnich par, żądnych szybkiego numerku w basenie. Teresa chciała jedynie ciszy i ostatnich spojrzeń na zimną wodę, która niedługo miała zostać spuszczona na kolejne miesiące. Ruszyła dziarskim krokiem w stronę zacienionej części basenu, by rozłożyć się tam. Leżaki pochowane zostały do składzika, niestety.
Ale jej miejsce było zajęte. Pijany mężczyzna siedział już tam i najwidoczniej bawił się w najlepsze. Zaszła za daleko i mogła zrobić trochę hałasu, więc na pewno została już przez niego zauważona. Odchrząknęła, zerkając przez ramię w tył.
Jak duże szanse ma na ucieczkę? Poczuła złość, bo teraz musiała szukać sobie innego miejsca, a już była cała mokra i zmarznięta. Chciała tylko otworzyć herbatę w termosie, owinąć się kocem i mieć chwilę spokoju. Wsunęła dłoń do kieszeni bluzy, układając palce na dobrze znanym kształcie gazu pieprzowego i zawyrokowała:
- Możesz stąd iść? To moje miejsce.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

1) we'll never get free, lamb to the slaughter • what you gon' do when there's blood in the water? Pijany – trzeźwy – zjarany – trzeźwy – przyćpany – trzeźwy?
A od kiedy miało to – dla niego kogokolwiek – jakieś znaczenie? Zachary’emu nie zwracano uwagi na stan, w jakim się znajduje. W ustach smagniętych brokatem wyważonego milczenia nie zwykł doszukiwać się dezaprobaty. W ciszy odnajdywał przyzwolenie. Była to jednak zasada, którą wyznawał z rezerwą; i w stosunku do używek, głównie. Miał świadomość, że na niektórych płaszczyznach z podobnym podejściem wpakowałby się w spore kłopoty. Nie był przecież głupi.
Ale Zachary’emu – z założenia – nie zwracano uwag.
Nie ze względu na nazwisko, bynajmniej. To – oczywiście – zdarzało się nagminnie. Ale każdy, kto miał tą wątpliwej jakości przyjemność poznania go, przyznałby, że dziewczyna miała w zasadzie… sporo szczęścia. Bo to nie w stanie upojenia bywał najbardziej nieznośny. Teraz? Na pierdolonym szczycie się znajdował; łatwiejszy w obyciu, niźli byłby bez wiernego towarzystwa chowanego u boku cabernet. A może tylko wydawało mu się, że łagodniał; może to jemu lżej przychodziło po prostu zdzierżyć rzeczywistość. Ludzi. Intruzów.

Intruz płci żeńskiej – szatynka – na oko metr-sześćdziesiąt-coś. Z figurą całkiem nudną, ale dobry aparat fotograf dałby radę coś-z-tym-zrobić. Zabrakło paru chwil, żeby w głowie zdążył oszacować jej wymiary i wycenić wartość prezentowaną w jego pracy. Na jego warunkach. Niestety – wbrew jego nadziejom – otworzyła usta.

Prescott również poszukiwał; ale nie siebie. Siebie odnajdywał zdecydowanie zbyt często – i w zdecydowanie zbyt absurdalnych sytuacjach, żeby wciąż się tym przejmować. Czasami budził się w samochodzie (na szczęście – przeważnie – swoim), czasami w hotelu, akademiku, na podłodze, w kuchni, w łazience, w ogrodzie. Czasami nawet w łóżku (tu, z kolei, przeważnie nie-w-swoim). Tej nocy modlił się już tylko, żeby dotrzeć do domu zanim wytrzeźwieje. Tego tylko brakowało, żeby nad ranem stał się twarzą parku wodnego; i kiedy tak sobie myśli, to w zasadzie dla podchmielonego nieco rozsądku brzmi to całkiem kusząco.
Siedzi na krawędzi jednego z basenów. Nogi ma skrzyżowane – obok torba z aparatem, pomimo wszelkich możliwych fabrycznych uszczelnień, owiniętym w kilka warstw wszelkiego rodzaju pokrowców, folii i plastiku. Na stopie uczelnianego porozumienia udało mu się wynegocjować wstęp na teren parku wodnego. Miał strzelić parę fotek. I strzelił. Tylko sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli – z każdym zaczerpnięciem weny, jego muzy w płynie, drżącej nieważkości.
Po pierwszzze. Raczej „możesz-stąd-iść-p r o s z ę?” – kuuurwa, czy teraz już nawet kultura osobista jest na wymarciu? – Brewka mu podskoczyła; pocięta refleksami rozświetlonej wody, odbijającymi się na pobliskiej wiacie, drzewach, jego twarzy. – Po drugie… Zachary. Mi ciebie również przzzeee-miło poznać. – Dygnięcie lekkie, niby ukłon będący kurtuazją wysyconą pastiszem – niby zwykłe głowy skinienie. – I po trzecie – ależ oczywiście, że mogę. – Jedną z najdotkliwszych przypadłości chłopaka było to nieprzyjemne uwieranie w gardle, zakorzenione głęboko wskroś trzewi, mięśni i myśli. Ten drobny punkt na granicy chorobliwego strachu przed niemożnością oraz… stłamszeniem granicami postawionymi przez kogoś, kto nie był… nim. Jeśli walczyć nie miał już o co – to walczył chociażby i o ostatnie słowo. Okazyjna chciwość, pazerność, zadufanie. Realna potrzeba, by zawsze zdobywać to, co w następnej kolejności obierze sobie za cel.
Czasami były to rzeczy. Obiekty. Czasami uczucia – szacunek, zazdrość, podziw. Czasami cokolwiek, byle nie należało do niego. Czasami ludzie ciała, rozprężone sztucznie, napięte wystrzałem lampy błyskowej.
Ale nie chcę. Więęęc… proponuję, żebyś sobie znalazła – na przykład – jakieś nowe miejsce. Zzzresztą, co to ma być? – Zmrużył oczy, celując palcem w jakiś tobołek, z którego wystawało wieczko termosu. – Zawsze na piknik wybierasz się z takim bojowym nastawieniem? – Parsknął, nie mogąc powstrzymać szorstkiego śmiechu.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Intruzi powodowali zachwiania w stabilnym świecie, zwanym życiem. Jedni narzucali swoje zdanie, inni zbyt często pytali o samopoczucie, gdy tylko samemu chciało się pobyć. I żałobę dajcie przejść w samotności! Czy to jest aż tak niezrozumiałe? Bo nieważne czy ktoś umarł, czy nie – świat zdychał. Relacje międzyludzkie również. I śmietanka towarzyska powoli odrzucała Teresę Kingsley, która może i grała abso-kurwa-lutnie wspaniale na tych skrzypcach, ale i tak nie pasowała do reszty. Co z tym zrobić? Może właśnie ten Intruz, siedzący na brzegu j e j basenu znałby odpowiedź na pytanie? On niechciany, ona odsuwana, oboje zachłyśnięci wolnością i niechęcią do wystawnych bali charytatywnych. A jednak, mimo wszystko, złość poczuła przeogromną, gdy jej dusza introwertyczki zakłócona została przez pijaka innego introwertyka prawdopodobnie.
Przepis na siebie może masz? Pomożesz mi w odnalezieniu największego skarbu?

Świst wiatru przypominał jej solówkę z Upioru w Operze, którą grała ostatnio na recitalu. A może to było Ave Maria z jakiejś mszy z biskupem? Trochę myliły jej się te dwa spektakle, jakkolwiek nieprawdopodobne by mogło się to wydawać. Miała wrażenie, że za płotem zrobiło się nieco cieplej, a chmury nie były już tak ciężkie. Prognozy z iPhone’a mówiły o deszczu do następnego czwartku. Czyżby jakieś okienko pogodowe się szykowało? Miło byłoby posiedzieć w ciszy, bez dalszego moknięcia. Och, gdyby było tylko cieplej, z chęcią zanurzyłaby się w zimnej wodzie basenu i popływała albo chociaż podryfowała. Ona sama i basen. Żadnej żywej duszy dookoła.
Domagała się towarzystwa, choć nie chciała dopuścić do siebie tej myśli tak otwarcie. W podchody grała, oszukując się przy tym, że nie tęskno jej było do kompana podczas tych nocnych eskapad. Chociaż uzależniona już by była od kogoś.

No bo: Nie chcę tam iść.
Albo: Rowerem? Weź, pada, jeszcze zachoruję.
I jeszcze: Sorry, że cię wystawiłem, ale dostałem szlaban od matki, a poza tym to i tak nie chciało mi się.

Wymówki grały wokół jak nuty; czuła wręcz na sobie aureolę z kluczy, ósemek i innych nutek na pięciolinii. Smyczek tylko unosił się i opadał z gracją, powodując sprzeczne myśli w głowie Teresy. Los kusiła, przyciągała do siebie zaginione duszyczki, co w Czyśćcu gdzieś zabłądziły i podczas, gdy ona miała doprowadzić ich do Raju, oni zaciągnąć ją mieli do Wrót Piekielnych.
Niezły deal.

Przed nią Grzesznik jakiś siedział i dobrze, bo pewnie słaniałby się na nogach w innej pozycji. Niebezpiecznie blisko tafli wody się znajdywał, co tknęło Teresę do zostania, choć rozum podpowiadał jej, by wiała.
- W kulturze kurwy nie istnieją, te słowne kurwy, więc nie wiem czy jesteś dobrą osobą do pouczania mnie – ciężkie westchnienie wydało się z jej płuc, nie aprobując jego zachowania. Z pijakami podobno w potyczki słowne nie powinno się wchodzić; zwłaszcza z młodymi, ale niech straci, w końcu tego chciała – buntu i przygód, i śmierci na basenie publicznym.
Brwi ściągnęła ku sobie, niezadowolona z jego sposobu przedstawienia się i propozycji, która wydawała się wręcz absurdalna. Nowe miejsce? Ona? Ma znaleźć nowe miejsce? Zgłupiał do reszty, a alkohol, którego wypił ewidentnie za dużo, chyba poprzewracał mu w głowie. Powoli wypuściła powietrze z płuc, wzrok lokując na najbliższej koronie drzewa. Nie miała siły i czasu jeździć i szukać kolejnej miejscówki. W deszcz w dodatku? O nie.
Podeszła więc nieco bliżej, jednak zachowując wystarczający dystans i klapnęła na ziemi po turecku, uparcie nie patrząc na Zachary’ego. Wyjęła za to swój termos, do którego nalała gorącej herbaty.
- Gówno cię powinno obchodzić jak podchodzę do moich pikników. I nie odzywaj się do mnie, Zachary, nie chcę rozmawiać. Jestem Teresa, jak coś, ale nie mów do mnie – mruknęła, upijając po chwili ciepłej cieczy z ulgą. Zdążyła naprawdę zmarznąć i zacząć żałować, że wyszła w ogóle z domu, jednak nie mogła przyznać tego na głos i tak po prostu wrócić do suchego pokoju na piętrze. – Dziewczyna cię rzuciła, że tak dużo wypiłeś? – To było silniejsze. Ciekawość wzięła górę, bo przecież wcale nie pragnęła towarzystwa.
Wcale.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Kościsty palec otoczony sprężynką pierścionków – wzniósłby się na słowa „tam – widzisz?”; ale nie zrobi tego. Bo ścisłe zasady zabraniają na szpicu dłoni stawiać cudzej sylwetki. Zamiast tego kobieca ręka wzbija się w szlachetnym geście – zamaszystym, szerokim, ledwie obejmując kierunek, w który posyła uwagę Zachary’ego. Na raut zaproszony (za-pro-szo-ny) przez własnych rodziców. W trakcie przygotowań, by – jak podkreślała matka „raz w życiu czemuś się przysłużyć”. Za słowami, od których bił ziąb dystansu nabieranego latami, krył się zamysł dość banalny. Skoro już nosił nazwisko Prescott, powinien był zachowywać się jak jeden z nich. Ogłada, takt, kultura. Ozdoba i element dekoracyjny, który dopełniłby wizerunku rodziny – pazurami matki wczepionej w panteon wyższych sfer. Miał nie przynieść wstydu – lekcje czerpiąc od kobiety, której gołą dupę na ekranach telewizorów gościło pół kraju. Wybornie.

Tam – widzisz?

Uczyła go, dobrodusznie. Przekonana o świadczeniu życiowej przysługi – tej, która nie tyle zastąpić miałaby choćby przejaw krystalicznej miłości, ale wręcz owe uczucie matki do syna detronizowała na liście priorytetów. Rozpychała się na podium potrzeb. A po każdym niepowodzeniu lat nastoletnich – typowych dla szczeniaka, który na własną rękę radził sobie z pierwszymi upadkami; podsuwała jedynie banknot. Na otarcie łez. Szelest dolarów tasowanych w dłoni. Perskie oko.
I słuchał. I patrzył na sylwetkę człowieka, w której widzieć miał prawdziwą, jak zapewniała pani Prescott, personę (no i widział, kurwa, że nie jest dmuchana). Ubrany nadzwyczaj przeciętnie, ale ze wszystkich stron obwarowany ciasnym kordonem uśmiechających się ludzi. Uśmiechem do twarzy przyklejonym lepką desperacją. Uśmiech wynaturzony, drętwością pulsującego bólu drapiący policzki. Widzi więc personę – taką, której najsilniejszą cechą charakteru jest lukratywna sieć kontaktów, Patek Philippe w stylu Calatrava opinający przedramię tuż ponad nadgarstkiem i telefon komórkowy, już – zdaje się – chirurgicznie przyszyty do starannie ogolonego policzka. A zatem „przepraszam, ważny telefon”, „proszę mi wybaczyć, muszę to odebrać”, „ach, wracam za moment!”.

Hej, Teresa? Znalazłbym odpowiedź na twoje pytanie.
Na pamięć mam wyryte komu należy się ukłonić w pas, a kto zadowoli się byle skinieniem głowy. Nauczę cię czym różni się tafta od satyny, kiedy przypada odpowiedni czas na wzniesienie toastu, w którym miejscu chwycić kieliszek do białego wina i jak szkłem stuknąć o szkło, żeby brzęk dźwięczny niósł się zdrowo, zadowalając ucho każdego z tej twojej… śmietanki towarzyskiej.
Tylko… po co?
Jakie to ma dla ciebie znaczenie?
Bo dla mnie – k u r w a – żadnego. Bo jeśli będę się chciał ukłonić, to zrobię to po swojemu. Z szacunku, który się zdobywa – a nie warunkuje przez zera na koncie. Rozumiesz? A jeśli twierdzą, że inaczej trzeba, to proszę bardzo, ssijcie chuja wykrzyczane ze szkolnego dachu w roku dwa-zero-jeden-trzy – i sylwetka któregoś z belfrów, elegancika pod krawatem; trzymany na szpicu środkowego palca. Dokładnie tak, jak mama uczyła zabroniła.

Nawet nie wiesz jak taka jedna kurwa potrafi zrobić dobrzzze kulturze, skarrrbie. – Przez wyważony kontrast, chociażby. Schemat zerwany nagle, brutalnie – dystynkcja krasomówcy, który nagle postanowił splunąć w posadzkę. Zach rozprostowuje nogi – poza przejściowa, która temu tylko zdaje się służyć, by zaraz jedno z kolan mógł podciągnąć pod tors. Łokieć opiera na nim, rękę zatrzymując w sztywnej linii załamanej przeprostem. W dłoni kołysze się butelka.
Nie musisz mnie słuchać. Nikt nie trzyma cię tuuu… – Zakręcił palcem sprężyste kółeczko w powietrzu. – … na siłę. Ale pewnie, przyłącz się, nie krępuj, z a p r a s z a m. Będę doprawdy wniebowzięty takim „doborowym” towarzystwem. – Wywrócił oczami. I tylko instynkt jego, który zawsze na przekór nakazywał działać, wciąż za judziciela mu służył – byle tylko na cierpliwości dziewczęcej pogrywać w najlepsze.
Bardziej Terry czy… Tess? – Imię zaakcentowane głębokim „T”; krańcem języka na moment z obydwu stron zagryzionym zębami – utkwionym w czyśćcu zgłoskowym. Pomiędzy kłem piekłamstwa, a podniebieniebem. Potem długie „es”, szeleszczący pogłos spływa wzdłuż warg – chyli się na szali, wzbierając w kąciku prawym – wzniesionym w podskoku krótkim.
Nadal za mało, żebyś miała u mnie jakiekolwiek szzzanse. – Przeciąga się, wpatrzony w ruchomą taflę przejrzystej wody – bo nie w Nią, przecież. Głowę dociska do lewego ramienia. Do prawego. Kręgosłup wygina z chrzęstem ulgi. – O wiele za mało.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wstyd jest dość istotnym elementem naszego życia i jakże wiele rodzajów jego istnieje. Ty, Zachary, wstyd czułeś za matkę, czyż nie? Bo przecież gołą dupą świeciła na ekranach telewizorów w każdym domu Twojego pokolenia. Dzieciaki wiedzą, znają ją i na pewno słyszeli o kontrowersjach związanych z tą aktoreczką. I dzieciaki właśnie są najbardziej bezlitosne. Palcem wymierzały (choć tak nie wolno podobno) w Twoją sylwetkę, śmiejąc się głośno i wypominając błędy rodzicielki. Takie śmiechy chyba bolały najbardziej.
Kolejnym rodzajem wstydu jest rodzeństwo. Za brata Teresa mogła się wstydzić, bo z uzależnieniem walczył. Choć nie do końca rozumiała, że to choroba jest. Ważne, że w ośrodku skończył. A siostra wyjechała, porzucając ją na pastwę większej uwagi rodziców. Wstyd ten z nienawiścią się mieszał. Możliwe, że każdy rodzaj miał w sobie chęć płaczu i zniszczenia całego świata. Miałoby sens, bo inaczej nie sięgałaby po worek treningowy w ramach głębokiego oddechu i terapii (to też jest teraz w modzie, więc nie miała zamiaru ulegać trendom).
Wstyd towarzyszy Teresie (bo Tobie pewnie nie, Zachary), gdy kłaniać się musi. Nisko, w pas, wzrok uniżając przy tym. I gdy na scenkę wychodzi, zagrać po raz kolejny do porzygu dla publiczności w hajs ociekającej. Brawa zbierali jej rodzice, nie ona, bo przecież to dzięki nim mają taki talent w domu; płacili za nią, wyżywiali ją, trzymali na krótkiej smyczy.

To już się kończy. Ze smyczy zrywa się powoli, niemal bezboleśnie w sposób, by właściciele nie zauważyli. Od budy odjeżdża coraz dalej, co noc, by później na zajęciach odsypiać. Koncert życia dopiero ją czeka. W planach żyje sobie znakomicie, w tajemnicy pakując pierwsze walizki, by pójść w ślady siostry. Odzyskać jeszcze musi wszystkie swoje pieniądze za koncerty, które grała od ósmego roku życia. I hop, porzuca się w ten sposób śmietankę towarzyską, pokazując wszystkim, że już nikogo nie potrzebuje!
Jeszcze nie potrzebuje.

Myślisz, Zachary, że bez większej tragedii rodzinnej, odciąć się można od swojego nazwiska? I bez większego wstydu żyć? Samemu, po swojemu? Na nocne eskapady się wybierając, nie martwiąc się o przyzwolenie. Niby dwadzieścia lat na karku, a jednak kontrolę wciąż było czuć. Nie chcą pewnie stracić kolejnego dziecka, chociaż dziecka już nie ma. Odeszło już dawno, gdy uznało, że powinno zacząć żyć własnym życiem. Owszem, wciąż szuka siebie, ale proces ten wymaga czasu. Już połowa sukcesu nadeszła, gdy dziecko kobietą stać się zdecydowało.

Głęboki wdech na uspokojenie nerwów.
Skarbie.
Wiele by dała za spojrzenie w gwiazdy, a nie w ciemne chmury, które deszczem smagały jej rozpaloną twarzyczkę. Ciepła para z herbaty owiewała jej dłoń przyjemnie, obiecując sobie, że niedługo zawróci do domu. Nie chce tego tak bardzo, ale czuła, że ta noc może źle się skończyć. Coś się wydarzy, tylko wciąż nie wiedziała co.
Wzrok zawiesza na moment na butelce z alkoholem, powoli zdając sobie sprawę, że w pakt z Diabłem wchodzi. Powinna uciekać od niego jak najszybciej. Przysunęła się jednak, granicę między nimi zmniejszając nieznacznie. Zignorowała jego słowa dotyczące doborowego towarzystwa. Sam zajął J E J miejsce, więc nie miał prawa robić teraz absolutnie żadnych wyrzutów czy strzelać gówniarskie fochy. Upiła za to kolejne łyki gorącej herbaty, słodzonej miodem z dodatkiem cytryny. Wpatrywała się w niespokojną taflę chlorowanej wody, zastanawiając się, kiedy nastąpi oficjalny koniec lata. Tęsknić będzie za tym miejscem pełnym ludzi, dzieci, kotów-dachowców mizianych przez przypadkowe ręce; za bombami, przyjemnie orzeźwiającą wodą, mojito bezalkoholowymi z tutejszego baru i wszelkimi grupkami licealnymi, które prowadziły polowania na siebie – chłopcy na dziewczyny, dziewczyny na chłopców. Jeszcze niedawno i ona w detektywa się bawiła, wraz ze swoim przyjacielem, obstawiając zakłady czy Jessica namówi Mitcha na randkę, czy Mitch wybierze jednak Lily.
- Teresa. Nigdy Tess zerknęła na swojego pijanego towarzysza zniesmaczona, bo nienawidziła tego zdrobnienia. A na topie było ostatnio przez jakiś durny film młodzieżowy; taki Grey dla nastolatków. – Terry brzmi nieźle. Nigdy nie słyszałam takiego… zdrobnienia.
Właściwie rzadko kiedy ktoś zwracał się do niej inaczej niż pełnym imieniem. Nieprzyzwyczajona była do słodkich słówek, zdrobnień i przezwisk. Po prostu Teresa. Czasem Kingsley, ale to już po złości zazwyczaj. Zaskoczyło ją jednak, że od razu zaczął tak spoufalać się (?) z nią. Przyznać jednak musiała, że spodobało jej się to – Terry, nie łamanie granic po pięciu minutach od pierwszego spotkania.
Roześmiała się głośno, może za głośno i zbyt rozbawiona. Pokręciła głową niedowierzająco, czując w głębi serca odrzucenie. Przedziwne uczucie, skoro wcale nie zabiegała o jego względy. I nie zamierzała.
- I dobrze, bo ja absolutnie nie chcę mieć u ciebie jakichkolwiek szans. Nie gustuję w zarozumialcach – odparła z pomrukiem, uzupełniając niewielki kubeczek w herbatę i wyciągnęła go w stronę Zacha. – Chcesz trochę? Rozgrzewa lepiej, gwarantuję.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Kiedy wzrok dziewczyny opadł miękko w rejony co bardziej przyziemne (najpierw w resztkach alkoholu; a jakby w zasobach cierpliwości własnej – bo wyczerpywanych?) – on głowę odchylił. Dziwna wymiana pod przymusem nadzoru pełnionego nad niebem. W gwiazdy patrzył. Były tam przecież, nawet jeśli przysłonięte dwiema kopułami powiek. Pierwsza – z poobrywanej warstwy chmur uszyta. I druga; jego powiekami, przymkniętymi wraz z oddechem wezbranym głęboko.
Jak dojrzała wersja dzieciaka, który gadżetem – projektorem za parę dolców kupionym na wyprzedaży garażowej, posiłkuje się, żeby do ciasnego pokoiku (własnej ziemi obiecanej) przenieść całe galaktyki. Świat – w sobie – produkuje. W demiurgicznym odruchu nieustannego niszczenia tworzenia, potrzebuje zadowolić się konstelacjami nie tyle nieodkrytymi, co nowymi zupełnie.

Tam – widzisz?

Pas zodiakalny z gwiazdozbiorów złożony; u nas – jeśli znak – to do odwrotu raczej (niedługo zawrócisz do domu, bo czujesz przecież, że ta noc źle się może skończyć; prawda?). znak zapytania ? – jak w kwestii frapującej; więc dlaczego rozsiadasz się coraz śmielej? Dlaczego w duszy coś łaskocze? Dlaczego drażni po pragnieniu nieroztropnym, ryzykanctwo budząc w tobie – jak podlotek budzi się któregoś dnia i postanawia stać się kobietą.

Zamknij oczy, Terry. W siebie spójrz. Tam znajdziesz wszystkie gwiazdy, których ci trzeba.

Czknięcie.
Odkleił się, na chwilę. Teraz oko otwiera – i łypie jego kątem w stronę dziewczyny. Zarozumialec, huh? I za sprawą tego tytułu nie potrafi powstrzymać rozbawienia. Czy miała rację? No pewnie, że tak; z całego wachlarzu podobnych cech mogłaby wybierać. I nie pomyliłaby się ani razu.
Popraw mnie, jeśśśli się mylę, ale to nie ja zacząłem od wtykania nosa w niessswoje sprawy. – Stwierdza jednak w kontrze, nogi podwijając – wkrótce w kuckach już się znalazłszy, tuż obok niej. W pakt z nim weszła. Dłonią jedną już prawie-prawie przyjmuje herbatę; palcami obejmuje obręcz kubka, ale oparte na nim są raczej bezwładnie. Drugą natomiast sięga za pazuchę kurtki – piersiówkę wysuwając w kierunku dziewczyny. W pakt z nim wchodzi.
Ale-ale. Ja ci powiemmm jak to zrobimy… Załatwimy to uczciwie, Terry. Coś za cośśś. – Propozycja wystosowana przez chłopaka, bynajmniej nie z powodu nagłej jego ochoty na zastrzyk teiny. Nie chciała mieć u niego jakichkolwiek szans? A te „na dobrą zabawę”? Na „moment zapomnienia”? Na „zerwanie-się-ze-smyczy”? W. Pakt. Z. Nim. Wchodzi.

Bo, widzisz, ze smyczy nie da zerwać się powoli, jak mówisz. To, co robisz, to narów zwykły – owszem, jest czymś podobnym, wszakże i siły należy użyć, i chęć niepokorna tętniąca w myśli. Ale to forma zachowania wyłącznie, nawyku – te braki w subordynacji strofuje się jedynie i naprostowuje. Wiecznie ktoś się znajdzie, kto skrzydła spróbuje podciąć – dopóki decyzji nie podejmiesz. Jeśli zerwać się chcesz; raz musisz, a mocno.
Ale ty jesteś gotowa, co? Chcesz odciąć się od wizerunku dziecka; od tej łatki wszytej w opuchniętą tkankę nerwów. No, to śmiało, częstuj się. U-do-wo-dnij coś. Sobie, mi, wszystkim-kurwa-wkoło. Jedno pytanie zadaj sobie tylko; czy wiesz, co potem? Czy plan masz jakiś, na siebie. Bo, widzisz, kiedy już zerwiesz się z tej smyczy, utkanej z rzemieni cudzej ambicji (z tego włókna rodzicielskiego – i wciąż cudza, bo nie twoja) – wtedy dopiero zacznie się prawdziwa zabawa. Każda ucieczka z pogonią się, najczęściej, wiąże. I jeśli honor chcesz zachować – godność – siebie – to zawsze już uciekać będziesz. Jeśli nie od przeszłości, którą za sobą zostawisz – to od przeszłości, którą trzymasz w sobie. A od tej – raz tak, definitywnie – uciec się nie da.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Trzeba mi jakichś gwiazd? Może tak właśnie jest dobrze? Nie widząc ich blasku, nie mam jak porównywać się do nich. Bo błyszczą swoim blaskiem lepiej niż ja, nawet umarłe satelity, krążące po nieboskłonie bezwiednie. Do nich przystawiałam swoją sylwetkę, nie do gwiazd Instagrama, bo one sztucznością opływają. Przyziemność moja zdaje sobie sprawę, że taka wielka nigdy nie będę jak Saturn czy Słońce, pomimo wielkiego aplauzu, który wciąż dostawałam na scenie.
Mimo wszystko, odchyliła głowę do tyłu, pozwalając kroplom otulić jej powieki, usta i nos. Kąciki ust drgnęły lekko w nieznacznym uśmiechu. Gdyby gwiazdą miała być, taką ziemną, dwudziestego pierwszego wieku, płakałaby teraz nad swoim perfekcyjnym makijażem, a Teresa? Ha! Nie była pomalowana, nawet kremu nie miała na sobie, pozwalając skórze starzeć się po swojemu (och, zapominała po prostu o nim, ale czy to ważne?).

Czując na sobie jego wzrok, budzi się z gwiazdorskiego snu, z Drogi Mlecznej powracając natychmiast. Dreszcz przeszedł przez jej ciało, ale przecież wszystko to działo się za sprawą chłodu. Wiało coraz mocniej i nieprzyjemnie, coraz bardziej odciągając myśli Teresy do choroby, a na taką nie mogła sobie pozwolić. Gnić w domu by miała? Sama. Ze skrzypcami i rodzicami. Nawet gorąca herbata z imbirem, serwowana co godzinę jak w zegarku przez ich gosposię, nie przekonywała Teresy do zostania w domu.
Roześmiała się gorzko, jednak szczerze rozbawiona. Zabawny się wydawał, ale czy był taki również trzeźwy? Nie wchodziła z nim w polemikę, bo babcia uczyła ją, by nie dyskutować z pijanymi ludźmi. Obserwowała uważnie za to zmianę pozycji, której się podjął i która wyszła mu zadziwiająco łatwo. Dłoń jej powędrowała gdzieś w okolice jego kolana, jakby miała tym asekurować Zachary’ego, by nie spadł w ciemną otchłań pełną lodowatej wody.
Nieufnie sięgnęła po piersiówkę, lekko brwi ściągając i grymas robiąc na intensywny zapach alkoholu. Miała słabą głowę, więc wiele jej nie potrzeba do zataczania kręgów i potykania się o niewidzialne przeszkody na prostej drodze.
- A tylko spróbuj mnie zabić, a przysięgam – będę nawiedzać cię do końca usranego życia – pogroziła mu spojrzeniem, a gdy już w pewnym uścisku trzymał kubeczek z herbatą, pociągnęła łyka z piersiówki.
W pakt z diabłem wchodzi.
Jeszcze nie żałuje.

Nadszarpnięta smycz pociągnęła obrożę, powodując utratę dechu w piersi na ułamki sekund. Po tym przyszedł atak kaszlu, gdy gardło podrażnione zostało przez wysokie procenty. Zerwać chce się tej nocy. Gotowa jest krok w dorosłość postawić, nowe życie zacząć i w końcu z pełną ulgą odetchnąć. Nie martwić się o zdanie innych, rodziców przede wszystkim. Pragnęła tego najmocniej na świecie, czując, że z takim mentorem mogłaby zajść daleko na złą drogę. Owszem, przeszłość na zawsze zostaje w sercu jako nieodłączna część duszy. Na zmianę jednak liczy. Na odwagę, którą ciężko jest zyskać, gdy jest się różą pod kloszem.

Przekręciła się bardziej ku niemu, usta zakrywając przegubem ręki. Patrzyła na Zacha spod przymrużonych powiek. Przyszłość nagle uciekać zaczęła; ta świetlana i gwieździsta. Liczyła się z tym, ale chciała, pragnęła zmiany. I tak samotna w tym wszystkim była, a myśli w końcu zaczęła przytłaczać na tyle, by tracić chęci do… życia?

Więc tak to wygląda, Terry.
R e z y g n a c j a.

- Co to jest? Ile to ma procent? Chcesz mnie zabić, tak? – głos jej ochrypł. Wciąż pokasływała, jednak nie chcąc dać mu satysfakcji, znów pociągnęła z piersiówki; tym razem więcej i patrząc przy tym Zachary’emu prosto w oczy.
Satysfakcji i powodu do śmiechu nie miała zamiaru dawać nikomu. Zwłaszcza jemu.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Naprrrawdę uważasz, że to najgorsze, co mógłbym zrobiććć? – Ramiona chłopaka drgnęły krótkim ruchem, by zaraz w pęd leniwy wprowadzić głowę, którą pokiwał z ewidentnym – przerysowanym nawet, nieco – politowaniem. Cmoknął pod nosem, źrenicami zahaczając o dłoń dziewczęcą, asekuracyjnie wyciągniętą w jego kierunku. Urocze.W porzzządku, Terry. W takim razie możesz czuć się… bezpieczna. Nie planuję żżżadnego… zabójstwa, czy co tam…

Pijacko-nonszalanckie machnięcie ręką. O – proszę, patrzcie wszyscy – jak bardzo jest mu to wszystko o-bo-ję-tne.

Ani żżżadnych uprowadzeń, pro-ostytucji, wcielania do sssekt, rozpijani- oj. Nnno, chyba, że ktośśś ma tu inne plany? – wyliczankę zwieńczył przytknięciem kubka do ust. Pierwszy łyk – wahnięcie ciała – ręka wystawiona instynktownie w ramach podpórki – bryzg herbaty – ciche „kurwa” rzucone na przemian z gardłowym chichotem. Czy była pierwszą taką smarkulą, którą spotkał na swojej drodze? Pierwszą, która koniecznie pragnęła udowodnić coś światu? Pewnie, że nie.
Ale jeśli nie udowodni tego teraz, to… nie udowodni już nigdy. I do usranej śmierci będzie bawić się w skrzypaczkę na dachu, może? (przedstawienie oklaskiwane) łasce magnackiej rodzinki. Brzmiało wybornie.
Z uśmieszkiem zaplątanym w kąciku ust – otartym zaraz, odruchowo, rękawem kurtki – przyglądał się przeżywanej przez Kingsley katordze. Spojrzenie, które mu posłała? O tak. To było spojrzenie kogoś, kto podjął decyzję. Kogoś, kogo kaganiec – w komplecie z łańcuchem zaciśniętym wokół szyi – zaczynał uwierać. Do powolnej utraty tchu i pasji.

Gwiazdy, z założenia – to twór taki, z którego, wydawać by się mogło – nie ma większego pożytku. Rodzą się, trwają, umierają. Pewnie – mamy Słońce; przydatne w sumie, ale kiepskie raczej w kontekście naocznej obserwacji. Co innego cała reszta. Te błyskotki, które ktoś – jakby przypadkiem zupełnym – na klej doczepił do poczerniałego nocą nieba. I można się w nie gapić, otuliwszy się mocniej kocem. Usta zanurzywszy w gorącym naparze. Ale można też zajrzeć głębiej – w litery wszechświata usypane bezładnie. W szept kosmosu, dla którego twoja własna dusza staje się rezonatorem. Wsłuchaj się.
Najważniejszy wers tej pieśni, który wybrzmiewa w głoskach rozciągniętych latami świetlnymi; że żadna z podejmowanych decyzji, w większym wymiarze, nie ma znaczenia. Ale to dobrze, Terry. Bo taka myśl zdejmuje poczucie wiążącej odpowiedzialności.
Widzisz? Trzzzeba było tak od rrrazu. Dużo lepiej to wygląda, kiedy zaczynaszzz rrrobić to, na co masz ochotę. – Przesunął się nieco dalej od brzegu basenu; nieporadnie okrążając dziewczynę – a wreszcie także zawisłszy tuż nad jej ramieniem. Na osi moralnych dywagacji; aniołka zabrakło na przeciwnej szali. – Jak się z tym czujeszzz? – pyta miękko, choć z naleciałością wieczornej chrypki. Bawi go to; odrywa od dotychczasowej nudy.
Proponuję zadać-ć-ć sobie pytanie – słowa judzące przeciąga na języku – czy czasami nie warto zaryzykować. I nnnie mówię tu wyłącznie o herbatce z prądemmm. – Złapał za butelkę, wcześniej odstawioną bezwiednie; obracając do góry dnem. Z niezadowoleniem przyglądał się, jak do kubka spływają wyłącznie ostatnie krople. Westchnął z rezygnacją, odwiertem spojrzenia – jakby od biedy – grzęznąc w buźce szatynki.

Wiesz… tak sobie myślę, żżże jak na osobę, która ”nie chce ze mną gadać”… jesteś w sumie… cccałkiemmm rozzzmowna. – Unosi brew.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pomysłów na koniec jej życia miał więcej niż sądziła. Sekta? Uprowadzenie? Gwałt? Zadziwiające, że o tym nie pomyślała. Pierwsze na myśl przyszło jej morderstwo, chociaż nie wydawał się być w stanie do jakiegokolwiek złowieszczego czynu. Ani do każdego innego. Obserwowała go za to uważnie, wzdychając ciężko, gdy pił herbatę dość nieumiejętnie. Kącik ust drgnął w lekkim uśmiechu jeszcze zanim skosztowała alkoholu. Bawił ją, jednocześnie wzbudzając żal, bo musiał mieć jakiś powód do doprowadzenia się do tak fatalnego stanu. W jej sferach było dużo alkoholików, którzy kryli się przed resztą znajomych, bo wstyd to przecież jest. Ojciec jej przyjaciółki pił i przez to wykluczyli go ze społeczności, gdy stoczył się. Zamiast mu pomóc, wypięli się na niego. Przyjaciółka nie jest już jej przyjaciółką, bo wyjechali przez to z Seattle, a od tamtej pory podjęła misję ratunkową świata, by pomagać wszystkim tak jak dzisiejszego wieczoru pragnęła sprawić, by Zach gdzieś po drodze nie zapił się.
Z drugiej jednak strony wyrwać się chciała z tego światka. Nie miała zamiaru tkwić tu do usranej śmierci. Teatr czy opera, mniejsza o szczegóły, skończyć się musiały. Więc zamiast ratowania Zachary’ego, siebie powinna ratować. Zeskoczyć w końcu z tego dachu, skrzypce przy tym porzucając, bo ileż można? Odgrywa wciąż rolę, w której nie widzi swojej osoby, a karykaturę jakąś. Taką z wielką głową, małym tułowiem i uśmiechem – dosłownie – od ucha do ucha; o spojrzeniu równie fałszywym, co cała reszta ciała i duszy.
Koc nawet zaczyna dusić, którym zawsze otaczała się ciasno, by w Gwiazdy spoglądać. Już tego nie robi. Ckliwe zajęcie, co u wielu łzy powoduje, a ona nie chce do tej słabej nacji należeć. Wspomnienia owijały jej gardło w nieprzyjemnym uścisku, choć żadna tragedia w jej życiu się nie wydarzyła, oprócz tej jednej, co wciąż trwa (że nie nie potrafi powiedzieć). Bała się, że jak te gwiazdy skończy – żyć będzie, świecić w swoim najlepszym okresie i zgaśnie na zawsze. Zwykłą skałą się stanie, pędząc niezauważalnie w stronę zderzenia z inną skałą bądź gwiazdą.

- Nie jestem pewna czy to jest coś, co chciałam zrobić – skrzywiła się na gorzki posmak alkoholu na ustach. Kolejny dreszcz przeszedł przez jej ciało, gdy przybliżył się do niej. Nie przepadała za bliskością, która krępowała ją przez to, że przyzwyczajona do niej nie była. Mało jej w życiu Teresy, więc może dlatego uważała ją za coś zbędnego i nieprzyjemnego? Wzrusza ramionami, zerkając na niego i chcąc udowodnić jemu sobie, że nie rusza ją to wszystko, pociągnęła z piersiówki raz jeszcze. Tym razem przeszło gładko. – Dobrze się z tym czuję, nie widzisz? – wskazała na swój szeroki uśmiech, który przywołała na usta jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Odwróciła się do niego przodem, zwilżając usta. Nie podobało jej się, że tak dobrą herbatę doprawia tym obrzydliwym alkoholem, ale nie powiedziała ani słowa sprzeciwu. I nie dlatego, że nie potrafi, naprawdę! Potrzebował chyba obu rzeczy. I herbaty, i etanolu.
Oczywiście, że warto ryzykować, tylko po co tracić przy tym stały, znany grunt?
- Cóż, jak na razie to ty mówisz więcej, Zach – odsunęła od niego pustą butelkę, przysuwając za to termos. Piersiówkę z resztkami za to schowała za plecakiem, by nie kusiło ich go. – To co? Ja zaryzykowałam, to może ty powiesz mi, dlaczego tu siedzisz i pijesz? Jak mi zdradzisz, zabiorę cię na kebaba, brzmi super, nie?

Trzeba powiedzieć, że odetchnęła z ulgą, gdy odsunął się od krawędzi basenu. Ciało jej trochę się rozluźniło, bo nie miała w głowie wyobrażenia nurkowania w lodowatej wodzie po bezwiedne męskie ciało. Wolała pływać w basenie dla przyjemności.
Mówiąc o przyjemności – nie czuła jej już w życiu. Nie w kontekście erotycznym, a po prostu. Małe rzeczy nie dawały jej radości. Koncerty nie napełniały ją endorfinami. Życie stało się nijakie, jałowe.

Może przez to sięgnęła jednak po piersiówkę, chcąc iść na całość i dać sobie trochę luzu?
Zaczęła żałować, że jej towarzysz jest tak urobiony, bo w przypływie głupoty zdjęła bluzę wraz z koszulką, patrząc przy tym mu prosto w oczy. Podniosła się, ignorując zawroty głowy i zsunęła z bioder jeansy, a także trampki z nóg.
- Idę popływać - oznajmiła z uśmiechem. Udało jej się zrobić pierwszy krok ku zerwaniu się z łańcucha.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Pierwszy krok ku zerwaniu się z łańcucha.
I pierwszy krok w kierunku zapalenia płuc.
Moje gratulacje, Terry. Powinszować.

Przebłysk wrodzonej złośliwości tamtego wieczoru, na szczęście – lub nie – wyparty został nie tyle nutką, co całym widowiskiem; pierdoloną arią procentów wędrujących sobie w obiegu dogłębnie znieczulonego ciała.

Zachary Prescott nie potrzebował pomocy – co za tym idzie, nie potrzebował też nikogo, kto dobrotliwie zapragnąłby zbawiać świat; w owym świecie uwzględniwszy również jego.
W gruncie rzeczy, Kingsley, wszyscy wiemy, że nie robisz tego po to, aby naprawiać rzeczywistość. Rzeczywistości nie da się już naprawić. Robisz to dlatego, bo wydaje ci się, że w ten sposób masz jeszcze szansę naprawić siebie. Ale nie możesz. Nie da się. Prędzej czy później zorientujesz się, że każdy z tych miłych gestów to wyłącznie wyraz podrasowanego wizerunku; desperacka próba poczucia się lepiej – ze samą sobą.
Nie naprawisz świata.
I nie naprawisz mnie. Bo, widzisz – to jest jedyna pomoc, której potrzebuję. Tu – wzrokiem zahaczyłby o butelkę osuszoną do cna. Pomoc, żeby jakoś to wszystko, kurwa, przetrwać – i znieść spojrzenie własne, kiedy staje się przed lustrem.
A ty, Terry? Potrafisz jeszcze spojrzeć sobie w twarz? A jeśli tak, to kogo tam widzisz? Siebie, czy może doklejony do twarzy uśmiech; jak najpiękniejsza brosza podkreślająca wyidealizowany wizerunek córki – ułożonej, zdolnej, zdyscyplinowanej. Porcelanowej laleczki opasanej szatą jedwabną crêpe georgette. Przycupniętej smutno na wystawce sklepowej – za witrynką, będącą jednocześnie sufitem szklanym.
Jak to jest być źródłem zazdrości dryfującej biegiem dwustronnym? Być tą, za kim wiodą spojrzenia pożądliwe (za obrazkiem doskonałym, sztuką odrodzenia) i tęsknić – jednocześnie – do życia, które toczy się nie „na wymiar”. Życie – choć tak młode – już teraz zatrzaśnięte w przezroczystej bańce perfectum. Wszystko, co wydarzyć się miało; już się zdarzyło. Przyszłość odgórnie zdefiniowana cudzą wizją.

Odstawił herbatę na bok.
Rrraczej nie skorzystam. Nie przepadam za ładowaniemmm w siebie tego s y f u – wyartykułował z karykaturalną przesadnością. Pompowane w siebie używki musiał, najwidoczniej, rekompensować sobie innymi restrykcjami. Na skraju opanowania, samokontroli wyznaczonej gumową granicą. – W tym rzecz, Terry. – Jej imię dobrze układało się na jego ustach. – Nie ma żadnego „dlaczego”. Rrrobię to, bo chcę. Bo mmmogę. Bo dzisiaj mam kaprys na to, żżżeby przekomarzać się z jakąśśś… małolatą, która ubzdurała sobie, że to miejsce jej się należżży.
Przechyliwszy się do tyłu, usiadł wygodniej na betonowej posadzce otaczającej basen. Łokieć założył na kolano, opierając policzek o wnętrze rozwartej dłoni. Nie odwrócił wzroku – za jedyny przejaw zaskoczenia pozwalając własnej brwi unieść się lekkim łukiem. Przyglądał jej się; ale nie w sposób, jakiego oczekiwałoby się od kogoś, kto – znajdując się przed progiem własnego ćwierćwiecza – utulony alkoholem, znalazł się nagle na widowni aktu fizycznego obnażenia. Zachary Prescott ją studiował. Przyzwyczajony do ciał wystawionych na pokaz. A jednak to, co widzi teraz, napawa go nęcącym poczuciem prawdy. Skóra bielona arystokratyczną awersją do słońca; usiana chłodnym dreszczem. Wzdycha. Dłonie świerzbią – pragnieniem nerwowo rozpędzone – potrzebą uwiecznienia abstrakcji nagłej.

O co ci chodzi, co? – Oczy mruży. Kim jesteś, Terry? I kim jest ta, która stoi – teraz – przede mną?
Czy oddycha się lżej, z ogniwem łańcucha przełamanym? Czy tylko powietrzem łatwiej się jest zachłysnąć?

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bo jak umierać to szczęśliwie przecież!
To nic strasznego drżeć z zimna. Gęsia skórka uchodzi za osobliwą reakcję w sztuce. Na obrazach trochę gorzej ją przedstawić, ale na zdjęciach? Panie fotografie, cóż pan o tym sądzi? Widzi jak ją lustruje, czy nawet studiuje i przyznać musiała, że podobało jej się to. Kolejny owoc zakazany – bliskość mężczyzny, chociażby w ten sposób. Obnaża się bez skrępowania, którego nauczył ją jej pierwszy (i ostatni) chłopak jakiś czas temu. Zna swoje wady i zalety; i być może modelowym przykładem nie jest, nie ma większych kompleksów w tej dziedzinie. Gorzej jej umysł się przedstawia, co pragnie oderwania stóp od ziemi i poszybowania w stronę nowości.

Więc tak, naderwała smycz tak jak zrobiła to z koszulką; rozpruła się gdzieś na wysokości dekoltu, ale to nic, ma takich wiele. To tylko kolejna ofiara w tym akcie rozpaczy. Tak, w lustrze widzi swoją karykaturę, uśmiechającą się na samo usłyszenie kroków matki. Fałszywie ciesząca się życiem na aplauz dla jej orkiestry. Zdeformowany śmiech, który nie należał do niej – rozlegał się dźwięcznie zawsze przy rodzinnym obiedzie, wśród rówieśników na ognisku, w kinie, siedząc ramię w ramię z kiepskim kompanem (jak Peter z dziennikarstwa, któremu waliło z ust, a chciał bardzo mocno całować się na pierwszej randce). Nie potrafiła naprawić tego, prawdziwą się stać, ale o to chodziło, prawda? Nie da się naprawić człowieka, choćby walczyło się o to bardzo usilnie. Nawet Zacha już nie naprawi, jeśli by chciała.
Skazana jest więc na szklane popielniczki, złote sztućce i brodę uniesioną wysoko. Gdy zerwie z wyższymi sferami, okaże się, że znajomych nie ma. A to samotności boi się najbardziej, chociażby lubiła ją najmocniej na świecie – długo nie pociągnie. Nocne wypady były raczej odpoczynkiem i formą zebrania myśli, niż samotnością. Chociaż jej przyjaciele i znajomi nie są przekonani do szlajania się po mieście w nocą.

Sięgnęła po swoją herbatę, bo skoro on nią gardził, nie mogła pozwolić na zmarnowanie chociażby kropli. Upiła łyka, zapominając, że doprawił ją procentami. Wywaliła język, krzywiąc się jeszcze gorzej niż po samym trunku. Obrzydliwe. Nie wylała jednak jej, kubek staranie ustawiając niedaleko krawędzi basenu, bowiem przyda jej się takie rozgrzanie.
- Więc pójdę sama na kolację – wzruszyła ramionami, trochę może zawiedziona, bo polubiła jego towarzystwo, choć początkowo było bardzo niepożądane. Był powiewem nowości, inności; odbiegał od wzorców wszelkich znajomych, rodziny i kultury, w której się wychowała. – Bo to moje miejsce, musisz to zrozumieć. Ja zrozumiałam, że chlejesz w sentymentalnym miejscu, patrząc w głęboki już-nie-błękit basenu, udając, że gdzieś tam są na niebie gwiazdy. Spoko. Rozumiem też, że nie chcesz iść ze mną na kebaba i że uważasz mnie za gówniarę, która nigdy nie zrobi na tobie wrażenia, chociaż to akurat wisi mi.
I tak oto rozebrała się przed nim, nie dbając już o żadne aspekty fizyczne, psychiczne czy jakiekolwiek inne. Chciała z a s z a l e ć. Nadszedł odpowiedni moment. Uśmiechnęła się jedynie delikatnie na jego pytanie, patrząc na niego zadziornie. Porzuciła ubrania obok niego, po czym bez zastanowienia wskoczyła do basenu. Pożałowała od razu, ale nie mogła dać tego po sobie znać. Pływała chwilę, zanim znów odnalazła spojrzeniem Zacha. Usta zsiniały jej zaraz po zetknięciu się rozgrzanego ciała z chłodną wodą; gęsia skórka przyozdobiła skórę. I trzęsła się cała, szczękając zębami.
Łańcuch zerwała, czas więc umierać.
Oparła się o krawędź basenu, tuż przed Zacharym, przecierając twarz dłonią. Nie mogła przyznać, że jest tak roztrzęsiona, że nie ma siły wyjść z wody. Uśmiechnęła się za to tylko szerzej, zadowolona z siebie, z tego niewinnego ruchu jakim było zanurkowanie w wodzie. Brakowało jej jednak towarzystwa, jakim miał być nowo poznany Gość.
- Chodź, spróbuj, jest wyboooornie – wyciągnęła dłoń ku niemu, uśmiechając się przy tym jakże uroczo. Chciała wciągnąć go do siebie na rychłą śmierć lub być wciągniętą na suchy ląd – kwestia sporna, walczyła usilnie między sobą z sercem i rozumem.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Gęsia skórka.
Zachary Prescott nienawidzi tego określenia.
Reakcja pilomotoryczna. Tym są dla Prescotta emocje skondensowane w nierównych, cętkowanych wypukłościach. Falą wrażliwości rozlewającą się na płótnie, po której przetoczyła się smuga bodźca.

Umiejętność bezużyteczna zupełnie – i niepraktyczna. Dziś; dodatek wyłącznie, efekt wizualny – zalążek sztuki prymitywnie pierwotnej. Surowy w formie, niekontrolowany, zwierzęcy.

Chłód. Strach. Podziw. Wspomnienia; złe, dobre – i te, które sprawiają, że mimowolnie poprawiasz się na krześle – przed wstydem jakby, że ktoś zajrzy zaraz prosto w twoje myśli. Popęd.

Powidok adrenaliny, obfitym wyrzutem przepuszczonej przez machinerię ciała. Rozumiesz? Jak w przestrzeni światła wyzbytej – ramieniem, w przypadku zupełnym, samej Śmierci muśnięcie. To jak otrzeć się, po drodze, ulicą tłoczną, o przechodnia innego. Zahaczyć nieuważnie. Inaczej zupełnie, niźli zajrzeć Śmierci w oczy. To efekt czucia.
Temat – w ujęciu fotografii – wdzięczny niezwykle. W sposób naturalny, organiczny, nie-syntetyczny, do uchwycenia; szalenie wymagający.

Kolację? Bezdomnego kunnndla bym tym nie nakarmił. – Prychnął, ułamkiem chwili zawadzając o porzucone przed nim ubrania. Ale spojrzeniem ciągnął w innym kierunku, zupełnie. W kierunku ich właścicielki.
Chrrryste, Terry. Jak bardzo niczego nie rrrozumiesz. Nie uważam cię za „gówniarę”. Uważammm, że zachowujesz się jak gówniara. Tooo dwie różne rzeczy. – W stanie upojenia łatwiej było mu wdawać się w dyskusję; nawet jeśli uważał ją za zupełnie zbędną. – Poza tym nnnie mam sentymentów. A już na pewno nie do miejsc-c-c. – I do ludzi; tak przynajmniej powtarzał sobie, ilekroć przyłapany na myśli, że mógłby – że byłby zdolny – przywiązać się do kogoś w sposób wykraczający poza relację z gatunku „interesownych”. Ludzi pozbywał się ze swojego życia zawsze wtedy, kiedy przestawali go interesować, bawić – lub, fakt, którego nie zwykł się wstydzić – przynosić korzyść. Bo kontakty Zachary’ego opierały się, w głównej mierze, o opłacalność.
Chwycił za aparat. Zdejmuje zaślepkę z obiektywu; paznokciem zahacza o zatrzask. Podważa. Podważa tak, jak ewidentną satysfakcję czerpie z podważania każdego ze stanowisk, na których swoje istnienie opiera Kingsley. W labiryncie azymutów ugruntowanych nader chwiejnie – tych poszukuje, jakimi pragnienie jej rozgorączkowane. Tych, co w ilościach uszczuplonych, wątłych, nieporadnie wciśniętych między cudze wizje. Poszukuje tego, co zachowała dla siebie.
Tego, czego raz jeden – innym nie posłała na pokaz. Jak na szafot – mniemał już teraz – tendencję miała, by swoje marzenia posyłać.
A z marzeniami? Siebie.
Niemniej, jestem pod wrażeniemmm. Dawno nie spotkałem kogoś, kto miałby tak spierdolone ambicje. Huh. Żżżarcie z budy. „Twoje miejsce”. Rozejrzyj się. Kawał zagrzybionego betonu. To ci wystarcza? Tooo cię zadowala? – mruczy, wbijając spojrzenie w rozmigotane kontrolki lustrzanki. W jego obecnym stanie – jednoczesna rozmowa oraz obsługa aparatu – stanowi szczyt zapędu wielozadaniowego. Wzrok rozhulany karuzelą alkoholu próbuje zogniskować gdzieś pomiędzy sprzętem (będącym, zdaje się, przedłużeniem nie tyle ręki – jak to się zwykło stwierdzać potocznie – co duszy) a szatynką.
Shhh, Terry. – Przysuwa się bliżej krawędzi. Szorstka nawierzchnia nie wdaje się w kompromis z materiałem dżinsu; ani z ciałem o dynamice jakże mdłej, które posłuszeństwa odmawia regularnie. Autopilotem potrzeby, palcem wskazującym znaczy usta dziewczęce. Zamknij się. Zamknij się. Zamknij się. Pokaż. Pokaż siebie; spojrzenie przez straceńca posłane po raz ostatni. Przez ramię, przypadkiem jakby – w ogniu krzyżowym grona skandującego na cześć egzekucji przeprowadzanej. Ofiarne, zaślepione przyszłością nagle życiu odebraną. I życiem – podebranym z nurtu przyszłości.

Prescott zawsze był pod wrażeniem tej subtelnej zmiany, która zachodziła w człowieku, ilekroć odrzucał cząstkę własnego jestestwa. Ilekroć aktem autoagresji odzierał się z bezpiecznej samoświadomości. Silną wolę zamieniał w bezwładną, miękką masę.

Reakcja pilomotoryczna.

Chłód. Strach. Podziw. Wspomnienia. Popęd.

Wychyla się zza obiektywu.
Pokaż mi siebie, Terry.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Da się tak? Da się ująć efekt czucia w fotografii, gdy w prawdziwym życiu jest takie nie można tego ująć czy zauważyć? Zadziwiające. Zachary musi być w takim razie świetny w swoim fachu. Teresa wciąż miała problem z dojrzeniem w siebie, w głąb swojej duszy i oderwanie się od wszelkich stereotypów jakie tworzą się w środowisku śmietanki. Jej bratu poniekąd udało się to – znalazł jakąś drogę ucieczki, więc może i ona powinna spróbować tego? Zasmakować buntu, uniesień, łez złamanego serca i wszelkich substancji zakazanych. Już ten alkohol, którym poczęstował ją Zach, spełniał warunki substancji zakazanej. Chciała jednak więcej, choć na głos nie mogła tego przyznać przed sobą. Musiała walczyć ze sobą.
Jedno io krzyczało: rusz dalej! Zaszalej!
Drugie io z kolei: jeszcze będzie czas na szaleństwa.
Chyba już nie chciała czekać. Gorzej tylko znosiła fakt przerażenia, gdy dochodziło co do czego. Tak jak teraz, gdy smakowała cierpkiego, wykrzywiającego usta alkoholu i gdy rozbierała się przed obcym mężczyzną który okazać mógł się gwałcicielem, mordercą i złem wcielonym.

Roześmiała się cicho, dogłębnie jednak urażona, że pogardził kolacją, którą chciała mu postawić. Lepsze to niż jej obiad. Nie nadaje się na kucharkę przez rozpieszczenie jakie dostawała w domu. W kuchni była może dwa razy; o dwa za dużo. Denerwował ją tą swoją wyższością i wszechwiedzą. Jeszcze powinien powiedzieć jakie pierwiastki znajdują się w chlorowanej wodzie.
A ona zniesie to, bo – o dziwo – wolała takie towarzystwo niż swoją samotnię.
- Matkoooo, jak ty mnie wkurzasz. Ty za to zachowujesz się jak typowy dorosły, który zapija problemy, wiesz? Nie słucham cię już, bo wiem, że mam rację. Istnieją magiczne miejsca, które mogą należeć do ludzi, ale duchowo, rozumiesz? Nie, nie chce mi się gadać, wytrzeźwiejesz, podyskutujemy – zdenerwowanie wdarło się w jej głos, a ręce gestykulowały w iście włoskim stylu. Musiała odetchnąć głęboko, chcąc odruchowo sięgnąć po butelkę, by zapić problem. Rezygnuje w ostatniej chwili.
Satysfakcja z tego wieczoru znika. Pryśnie natychmiast jak bańka, co zetknęła się z zimnym betonem. Bolą ją słowa pijaczyny, bo miał rację. Nie zadowalało ją takie życie, więc ratowała się marnymi miejscami, które odwiedzała częściej niż ktokolwiek i jadała kebaby wątpliwej jakości. W 7-Eleven kupowała żelki na poprawę energii i pędziła dalej na piechotę lub rowerze, szukając chwili szczęścia. Nie potrafiła. I kolejnego ranka powracała do odgrywania roli cudownej córki, uzdolnionej i jako ostatniej nadziei rodziców.
Smutne oczy wpatrują się prosto w obiektyw, nie do końca zdając sobie sprawę, że chwile te są uwieczniane. Wargi jej drżą, a zęby ocierają się o siebie. Sienieje, całe jej ciało sinieje z zimna, lecz mimo to pływa dalej. Odbija się od brzegu, by przepłynąć na środek basenu, gdzie zapomina w końcu o bożym świecie, o zimnie, o swoim nieszczęśliwym życiu i o przemądrzałym Zachu. Deszcz dodatkowo smaga jej twarz, otoczoną kropelkami wody. Chłód robił się coraz to bardziej przyjemniejszy, choć ciało wciąż nie do końca go akceptowało. Dryfowała tak jak i w życiu robiła to na co dzień. Stała się mistrzem w swoim fachu. Zamiast marnych skrzypiec, do szkoły aktorskiej powinna pójść. Powoli jednak topiła się. Nieodpowiednie decyzje zalewały jej płuca, aż nie potrafiła już więcej oddychać swobodnie. Dusiła się, choć wolałaby, aby to woda ją pochłonęła, a nie życie. Nie w ten sposób.

Wraca do niego, palcami łapiąc się betonowej posadzki. Już nie taka smutna, a raczej zamyślona. Z uśmiechem na twarzy, bo przecież marzyła o takiej kąpieli od dawna! Udało się. Noc pierwszych kroków. Stawiała je dość niepewnie, jak niemowlę, które pokonać musi długą odległość od kanapy do ulubionej zabawki. Śmiać jej się chciało, więc robi to. Śmieje się głośno, szczerze, a łzy radości mieszają się z chlorowaną wodą i kroplami deszczu.
Podciąga się, by wyjść z powrotem na suchy ląd i trzęsie się jeszcze bardziej. Usta gryzie, gdy szczęka lata góra-dół-trach-trach.
- T-to n-nie był dooo-dobry pomysł… b-bo nie mam rę… ręcznika – znów parska śmiechem, twarz ocierając z wody i obejmując się ciasno. Musiała chwilę oschnąć, by jej ubrania nie przemokły tak szybko. – Po-powinieneś też spró-óbować. B-było cudownie. W-woda turkusowa, przyj-jemnie cieeeepła, no bajka.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Proszę bardzo.

To zależy. Na przykład od tego w jaki sposób będziemy ją chlorować.
Głównie znajdzie się sód albo wapń, chlor, wodór, tlen. Niezbyt skomplikowane.
Pojawiają się też związki takie jak chloroaminy; to na skutek potu, chociażby. Albo kiedy ktoś nie potrafi zapanować nad własnym, pierdolonym, pęcherzem. Swoją drogą – ten charakterystyczny zapach? To głównie ich sprawka. Nie chloru, per se.
Z jakiegoś powodu – sprawiało mu to przyjemność. Granie na zwłokę na nerwach. Kogoś – choć nie w sposób, w jaki gra się „kogoś innego”. Nie grał bowiem cudzych ról. Grał siebie – zawsze – po prostu twarzy miał wiele.
A może wcale nie. Może ukrywanie się za maską wszelkiej złośliwości, cynizmu i egoistycznych zapędów było bezpieczne. Pozwalało trzymać ludzi na dystans – a zatem, pod żadnym pozorem, nie mieli oni prawa się do niego zbliżyć. Swoje kontakty ograniczał do relacji zawodowych – lub tych opierających się o czysto fizyczne zależności. Złotą zasadą, respektowaną ponad wszystkie inne, było więc – nie przywiązywać się. Nigdy. Do nikogo.

Wysłuchał jej – spokojnie. Szczerze mówiąc – jej słowa wydawały mu się równie blade, jak zachodzące zimnem ciało; ponad poziom wody wznoszone wyłącznie na ostatkach dumy. Dziwnego ryzyka, desperacji, próby udowodnienia (czego? komu?). W jednym tylko momencie zerka na nią sponad aparatu.
Brwi zbiegają się wymownie ponad skarpą – ponad prostą żerdzią nosa. Jest pijany; i na prawione przez dziewczynę moralitety, zaczyna brakować mu miejsca. Brzmią jak bełkot. Jak wszystko, co zawiera w sobie „magię” albo „duchowość”. Zachary, gdyby mógł, wykształciłby w sobie alergiczną tendencję na tego typu bzdurne frazesy. Przygląda jej się – niepewny.
Magiczne miejsssca? – Prycha. – Aaa, oookeeej. Już rozumiemmm. Łapię. Tooo ten… gdzie zaparkowałaś ssswojego jednorożca, mmmała? – Zaczyna się śmiać. Nie zauważył tego? Tak dobrze się kryła? Przygląda się jej. – Ile wzięłaś? I ccco. Bo… chyba nie mówisz poważnie…? Klej? Chrrryste, przysięgam, że jeśli się sztachnęłaś, tooo… nie powinnaś w takim stanie…

Ale ona go nie słucha.
No. Bez. Jaj.

Ej. Ej! Wrrracaj tu. W-wyłaź z tej pierdolonej wody! Ughhh… – Odchyla głowę do tyłu. Uwypuklona grdyka wibruje w rytm drżącego warkotu; nie ma do niej siły. I nie zamierza jej niańczyć. A jednak – pozornie zajęty przeklikiwaniem zdjęć, regularnie kontroluje, czy nie iszczą się właśnie marzenia Teresy, sznurem obcych oczekiwań przewiązane wokół jej szyi. Zbyt młodej, by taki ciężar posłał ją na dno.
Naprawdę, tego byś chciała, Terry? Skończyć to – tu i teraz? W ten sposób?

Nie miał pojęcia, czy nagła zmiana humoru wynikała z zalania zdrowego rozsądku alkoholem, czy może – naprawdę – Kingsley zaprawiła się czymś przed dotarciem na miejsce. To, że nie potrafiła o siebie zadbać, było wyłącznie jej problemem; ale w przeciwieństwie do obecności dziewczyny na terenie basenów – jego została oficjalnie zarejestrowana. Znalezienie na miejscu topielca byłoby – lekko to ujmując – dość… niewygodne.
Powinieneś spróbować; tak do niego mówi.
Przyznaj, żżże liczysz na ten cień szzzansy, że się utopię, co? Ssspoko, obejdzie się. Mam, po co przyszedłem. – Podnosi wymownie aparat. – Po prostu… będę się zawijać. – Na chwilę tylko zawiesza wzrok na ciele dziewczyny – nagim, obleczonym wyłącznie cienką warstwą bielizny.
Wzdycha, ciężko.
Potem zdejmuje swoją kurtkę (nie sprawdził kieszeni – pozbawia siebie paczki fajek, zapalniczki, parunastu dolców i napoczętego blistra Valium); ale nie podaje jej dziewczynie. Kładzie obok ubrań, które jeszcze parę – do parunastu – minut temu, miała na sobie. Sam natomiast pakuje sprzęt fotograficzny do odpowiednich pokrowców.
Daleko masz stąd… do domu?

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dobrze, że nie słuchał. Dobrze, że był pijany, bo i ona wstawiła się i zaczynała pleść głupoty. Świat zabawnie wirował, powodując delikatne podtopienia i zalewanie gardła chlorem. Gdy odkaszliwała, piła tego tylko więcej. Smakowało gorzej niż to, co Zachary Prescott miał w piersiówce. Wolała jednak tak, niż wciąganie wody nosem. To było jeszcze gorsze. Więc wybrać mogła: wybierała oba sposoby napicia się. Nie miało to wielkiej różnicy, jedynie w smaku i stopniu szczypania pogryzionych ust.

Słowa mężczyzny zlewały się jak krople deszczu z taflą basenową.
Nie słucha go.
Oczy mgłą zaszły, gdy patrzyła na niego z coraz to dalszej odległości. Dryfowała, jeszcze nie szukając pomocy wokół, choć już teraz jej potrzebowała. Czy była tego świadoma? Raczej nie. Całe jej ciało wołało, by ktoś zainteresował się nią i wyrwał z tego światka, lecz na ten moment te krzyki były bezskuteczne. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Stała się niewidzialna jak halloweenowy duszek. Jak dziecko, które puszczane jest samopas do swoich zabawek w swoim własnym pokoju zabaw. Krwawiła całym ciałem, całą duszą i całą przyszłością, która traciła jakikolwiek sens z godziny na godzinę. Czuła więc sznur z cząsteczek chlorowanej H – 2 – O na swojej szyi. Robiło się to coraz przyjemniejsze; pozwalało zamknąć oczy, napełnić płuca wodą i osunąć się na dno w spokoju. Tylko wzrok fotografa skutecznie liny przecinał, nie dopuszczając do całkowitego oddania się w stan zawieszenia. Denerwował ją tym.
Wiedziała jednak, że musi porozmawiać z Othello, co tak jej pozwoli rozluźnić się i czy może to nie być alkoholem, który jakoś bardzo nie przypadł jej do gustu. Jeśli mogła tak beztrosko żyć, chciała spróbować. Koniec z zamartwianiem się wszystkim wokół! Koniec z grzeczną Teresą, a także z brakiem asertywności! Vive la France! do kurwy nędzy.
- Utopić? – parsknęła rozbawiona i pokręciła głową. Szczęka latała szybko w rytm góra – dół tak mocno, że mogłaby palec uciąć. Uniosła palec, kiwając nim na boki. – Ja po prostu chciaa-ałam cię z-zobaczyć na… na-nago. Ale nie? To nie! Twoja strata! – Rozkłada ręce, czując jak jej ciało sztywnieje pod wpływem wiatru.
Zerka na jego kurtkę podłożoną pod stożek jej ubrań niemal jak kość dla przestraszonego psa: ostrożnie, powoli, niby niezauważalnie. Przenosi zaraz spojrzenie na mężczyznę, upewniając się, że może skorzystać z tej jałmużny i bez chwili zastanowienia chwyta za ciężki materiał, zakładając go na chude ramiona. Zadrżała pod wpływem nagłego ciepła pomieszanego z zapachem perfum. Dłonie wsuwa do kieszeń, wyczuwając skarby Zachary’ego Prescotta, ale pozostawia je na miejscu. Może zapaliłaby? Nie, lepiej nie. Alkohol w połączeniu z tytoniem ścina z nóg.

Daleko masz stąd do domu? – pyta.
- Nie - odpowiada.
Tak - myśli sobie.
Daleko. Ale dumnie uśmiecha się, pierś wypina, w głębi duszy bojąc się, że nie dojdzie do domu na nogach, a jeszcze rower ma do prowadzenia. Płakać jej się chciało.
- To miło było cię poznać, cześć – zawyrokowała jedynie, chwytając swoje ubrania i kierując się w stronę płotu. Jak przez niego przeskoczy? Dobre pytanie. Podeszła do niego, ręce wyciągając i wspinając się na palcach, ale spowodowało to jedynie coraz większe wirowanie świata. – Kurde blaszka, w dupę ptaszka, no. – Nie da rady. Nie przeskoczy, zamarznie tu i umrze jako dziewica przegryw całkowity.
Było zostać w domu, Terry. Chociaż raz.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Phinney Ridge”