WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Minął jakiś czas od momentu, kiedy Rosemarie dosłownie zapadła się pod ziemię. I Chris za nią tęsknił koszmarnie, serio. Kochał ją. Miał to na myśli. Chciał z nią zamieszkać i zbudować związek, a wyszedł na totalnego kretyna. Obdzwonił wszystkie szpitale - zero informacji, ba! Nawet kiedy pytał o nią jako o rezydentkę, pierwsze słyszeli o kimś takim. Nic dziwnego, że się sfrustrował i doszedł do prostego wniosku - oszukała go. Oszukała go i zostawiła. Może była jakąś naciągaczką? Inna sprawa, że przecież z jego konta wcale nie zniknęła żadna suma pieniędzy. Chuj ją wiedział. Postanowił się więc skupić na pracy, a raczej na tym, żeby plan Enzo się powiódł. Wpadli więc do willi, zdejmując po kolei ochronę, która była zaskakująco słaba jak na tego rodzaju wydarzenie w tej rodzinie. On kierował się właśnie na swoje stanowisko, wiedząc doskonale, że koledzy już zaczynają strzelać. Prawdziwe piekło miało się dopiero zacząć za jakieś piętnaście minut, a wiedział, że z piętra będzie w stanie wyeliminować najwięcej osób z tej przeklętej rodziny. Rodziny, która odebrała mu wizję szczęścia i sielankowego domu z ogródkiem. Rodziny, która zabiła jego żonę. Biegł już w stronę schodów, gdy wpadł na... Rosemarie? Nie zdejmował maski, ale przystanął i spojrzał na kobietę, która bez wątpienia była jego... Eks?
- Idziesz ze mną - stwierdził, biorąc ją za łokieć i mocno trzymając. Zaczął kierować się na piętro, bo wiedział, że nikt go nie sprawdzi. Sam miał obstawić tamte stanowiska, więc z nim byłaby bezpieczna, tak? Nie mógł pozwolić, by cokolwiek jej się stało, nawet jeśli zachowała się wobec niego okropnie...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit


Rosemarie zapadła się pod ziemię, bo tego wymagała jej sytuacja życiowa. Nie była z tego powodu szczęśliwa, właściwie odkąd przyjechała do Seattle całymi nocami płakała w salonie, w domu, w który David standardowo kupił bez jakiejkolwiek konsultacji z nią. Nie miała do Christophera nawet numeru telefonu, żeby zadzwonić, powiedzieć, że jest dobrze… była całkowicie odcięta przez męża od życia, które prowadziła w Los Angeles i zbyt zdezorientowana jego reakcją by jakkolwiek się przeciwstawić. Z pomocą makijażystki udało się jej przykryć dowody zbrodni na twarzy (bo przecież dostała po twarzy całkiem mocno, gdy David się dowiedział o Chrisie…) i całe przyjęcie ślubne brata udawała, że jest dobrze; robili sobie z Davidem piękne zdjęcia, nawet wcisnęła tyłek w satynową kieckę, którą dla niej wybrał i odeszła od standardowych, prostych ciemnych kosmyków włosów na rzecz jasnych loków. Zachowywała się tak, jakby jej serce wcale nie rozsypało się na milion kawałeczków w momencie, gdy się poddała temu wszystkiemu i wróciła z mężem do rodzinnego miasta. Poszła na górę zabrać rzeczy bo mieli zaraz się zbierać do domu, w pierwszej chwili nawet nie orientując się, że ktoś wszedł do willi. Muzyka w Sali balowej oplatała cały dom, a Rosie, pod wpływem kilku drinków zdawała się nie zauważać już niczego. Chciała jechać do domu, do Christiana, bo czuła, że tylko jego obecność jest w stanie sprawić, że czuła się odrobinę mniej beznadziejnie z życiem, na jakie się zgodziła. Dopiero schodząc po schodach na dół z torebką z kosmetykami, zdała sobie sprawę z tego, że muzyka ucichła, a światło niebezpiecznie migało, podczas gdy co kilka sekund było słychać echo strzałów. Hę? Odrobinę się skuliła, bardzo powoli schodząc na parter i przez to, że mimowolnie patrzyła tylko w stronę z której słyszała strzały, nagle na kogoś wpadła bokiem. Nawet nie krzyknęła tak szczerze – bardzo powoli odwróciła się w stronę tej osoby i gdy poczuła rękę na swoim łokciu zamarła tylko nie wiedziała właściwie dlaczego. Przez rękę czy głos, który zdawał się być znajomy?
– Będę krzyczeć – powiedziała cicho, próbując brzmieć pewnie, chociaż zdecydowanie tak nie brzmiała. Zdrowy rozsądek zaczynał jej podpowiadać, że na piętrze jest sporo skrytek z bronią, więc dobrze, że ją tam ten ziomek ciągnął, ale jednocześnie… miała mindfuck. Koniec końców, w połowie drogi po długich schodach zaczęła się szarpać. – Nie wiem czy w ogóle masz świadomość kim jest moja rodzina i jeśli coś mi się stanie to Cię zajebią! – załączyło się jej nagle zgrywanie gwiazdy :lol: Siły nadal jednak miała zbyt mały by rękę wyrwać, więc zaczęła wolną ręką wymachiwać w powietrzu aż złapała za maskę. I zerwała ją jednym, pewnym ruchem, a gdy zobaczyła jego twarz… omal mu po tych schodach się nie zsunęła. Całym ciężarem się zaparła i tylko na niego patrzyła. Chuj, że na dole strzały zaczynały się rozkręcać. Całkowicie pomyślała, że postradała zmysły. :lol:

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chris nie miał zielonego pojęcia, że Rosemarie miała męża – gdyby o tym wiedział, pewnie nie co łatwiej życiowo by mu było ogarnąć, czemu właściwie zniknęła i co takiego się wydarzyło. Nie, żeby ją ocenił w takiej sytuacji, pomógłby jej , gdyby chciała, ogarnąłby nawet rozwód, ale w jego głowie była po prostu oszustką, która nagle zerwała z nim kontakt. W tym momencie bankowo dostrzegł jej obrączkę, a brwi Chrisa powędrowały w górę. Zawsze był dość spostrzegawczy, chociaż jakoś postanowił być ślepy na wszystkie sygnały ostrzegawcze – znikanie, brak czasu w weekendy i tak dalej. Teraz trochę mu się w tym blond łbie rozjaśniło.
– I co? Myślisz, że ktoś ci pomoże? – spytał nieco kpiąco, wywracając oczami. Zaraz jednak ton jego głosu złagodniał – Nie zamierzam cię krzywdzić, boże. Po prostu chodź ze mną, to nic ci się nie stanie – oświadczył spokojnie, patrząc na kobietę, chociaż jego ton zdecydowanie sugerował, że lepiej, żeby nie stawiała oporu. Dla własnego dobra. Odetchnął głęboko, gdy zaczął się szarpać.
– Ja pierdole, no oświeć mnie, kim jest twoja rodzina? – uniósł brwi ponownie, bo jednak jej postawa zaczęła go irytować. Nieco mocniej zacisnął dłoń na jej nadgarstku i spojrzał na nią wyraźnie zniecierpliwiony, a wtedy złapała za maskę i ją zerwała. Kurwa.
– Po prostu kurwa chodź – powiedział, patrząc na nią tym razem cholernie poważnie. Widział, że się zaparła, więc niewiele myśląc po prostu przerzucił ją sobie przez ramię i zaczął po schodach ją po prostu wnosił, nie zważając na jej protesty ani nic w tym rodzaju. – Przestań się szarpać, dobra? Próbuję ci kurwa pomóc, Rosemarie, o ile tak masz na imię – syknął, stawiając ją powoli na piętrze, na które w końcu się wtarabanił. I cały plan psu w dupę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chciała powiedzieć, ale dosłownie, zabrakło jej czasu. Żyła z tym – z tą świadomością, że więcej go nie zobaczy i że te cudowne pół roku spędzone razem nie będzie miało żadnego odniesienia w jej dalszym życiu. Próbowała traktować to jako przygodę, po której trzeba wrócić do codzienności, chociaż z każdym dniem coraz bardziej przekonywała się, że to nie będzie takie proste. Tęskniła za nim okropnie, ale wiedziała, że ta rozłąka to w dużej mierze jej wina. Chyba dlatego w pierwszej chwili potraktowała głos zamaskowanego mężczyzny jako urojenie. Bo co miałby tu robić Christopher?
– Skoro nie zamierzasz mnie krzywdzić to sobie grzecznie pójdę i udam, że Cię nie widziałam. Huh? – jasne, że to tak nie działało i Rosemarie doskonale o tym wiedziała. Po za tym, pewnie poszłaby do Sali balowej i od razu powiadomiła Joe o tym, że jakiś pojeb biega po domu z bronią. Bo nie wiedziała, że Joseph już stał się ofiarą kolegów owego pana. Zacisnęła usta słysząc jego słowa.
– Jestem Russellem i skoro tu jesteś to na pewno wiesz, na co stać moich braci – szarpnęła znowu ręką, ale gdy poczuła mocniej owijające się palce mężczyzny na swoim nadgarstku mimowolnie zluzowała. Na bank miała obolałe obie ręce, bo David próbował ją doprowadzić do porządku jeszcze przed samym przyjęciem na które chciała iść w jakiejś czarnej kiecce. Jednak widząc jego twarz i czując ten ścisk na nadgarstku poczuła się okropnie. Wiedział, że to ona. A mimo to używał jakiejkolwiek formy siły?
– Nigdzie z tobą nie pójdę póki nie powiesz… – urwała, bo wtedy wziął ją na ręce i Rosie automatycznie zaczęła go uderzać rękoma w plecy i wierzgać nogami. – Co ty odpierdalasz, Chris! – wydarła się, coraz bardziej nie rozumiejąc o co chodzi, co tu robił, dlaczego miał maskę, broń, skąd pochodzą dźwięki strzelaniny… kiedy usłyszała jego słowa, odruchowo się odwinęła i go spoliczkowała. Poprawiła sukienkę. – Co ty robisz? Dlaczego… te strzały – zaczęła gestykulować rękoma, ale więcej głosu nie podnosiła, patrzyła na niego z niezrozumieniem, cofając się na jakby bezpieczną odległość. To nie był chyba jakiś odwet za olanie i złamanie serca? Nie potrafiła go połączyć z ludźmi, którzy zamierzali skrzywdzić całą jej rodzinę. – Dlaczego tu jesteś? – oparła się plecami o jakąś komodę, dłoń wsuwając pomiędzy nią a plecy i zaczęła powoli odsuwać szufladę, w której powinna być broń. Nie było. Kurwa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cóż, on uważał, że napisanie jednego smsa czy wykonanie telefonu zabierało kilkanaście sekund. Mogła mu powiedzieć, żeby spierdalał, albo cokolwiek takiego. Tym czasem zostawiła go z milionem znaków zapytania i z żadną odpowiedzią. Pogodził się z tym, ale jej widok tutaj naprawdę sprawił, że w głowie miał totalny mętlik. Pierwsze, co mu wskoczyło w tym pierdolniku to chęć ochronienia jej przed całym światem i przed tym młynem, który się właśnie odpierdalał na ślubie Joe.
– Nie możesz tam iść, nie wiesz, co tam się odpierdoli, Rosemarie. Jeśli chcesz przeżyć, pójdziesz ze mną – oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu, bo nie mógł jej puścić. Widziała jego twarz i wiedział, że zjebał. Jeśli nie zajebią go Russellowie, to zajebie go Enzo. Nie było dobrego wyjścia ani dobrej alternatywy. Postanowił więc wziąć teraz Rosie, a potem zniknąć – najlogiczniejsza opcja, nie? Może zrobi operację plastyczną, żeby nikt go nie poznał?
– Jesteś… Jedną z nich? – spytał, nagle mu się rozjaśniło. Mała Mi. Kurwa, jak mógł nie wiedzieć wcześniej, że to była pierdolona Mała Mi?! Oczywiście wyglądała teraz dojrzalej, chociaż nadal wewnętrznie timeline mu się nie zgadzał, bo mówiła przecież że ma trzydziestkę, a mała Mi była młodsza. – W ilu kwestiach mnie jeszcze okłamałeś?! – spytał, patrząc jej w oczy i naprawdę nie chciał w tym momencie z nią dyskutować, ale musiał zadać to pytanie. Chciał wiedzieć, co jeszcze mu mówiła, i co nie było prawdą…. A może co było? Pewnie wtedy pójdzie szybciej.
– Nic ci kurwa nie będę mówił, po prostu idziesz ze mną – warknął, nadal nie zważając na to, że koszmarnie się wierciła. Dał radę, jednak nie po to te absy hodował na siłowni, żeby teraz go mała, wierzgająca się Russellówna pokonała, tak? :lol:
– Nie drzyj tej swojej buzi, no kurwa! – westchnął mimowolnie i kiedy go spoliczkowała, zacisnął dłonie na jej ramionach. – Będę cię ubezpieczał, będziesz ze mną bezpieczna, ale musisz się Mie słuchać. Tu nie jest bezpiecznie – powiedział błagalnie, chociaż wkurwiała go niesamowicie. – To zasadzka. Moi szefowie chcą wybić twoją rodzinę – wzruszył ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. – Z tym, że nie wiedziałem, że to twoja rodzina – dodał jeszcze, chociaż na dobrą sprawę, czy cokolwiek by to zmieniło.
– Wiem, że szukasz skrytek na broń, ale wszystkie zostały opróżnione przed weselem – uśmiechnął się lekko, bo pewnie faktycznie tak było. Przynajmniej te, o których wiedzieli zostały opróżnione. – Jak będziesz współpracować, to nic ci nie będzie – warknął cicho, trzymając ją ponownie za łokieć, nachylając się i wpatrując głęboko w oczy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W jej spojrzeniu pojawiło się wyraźnie zranienie gdy usłyszała jego słowa. Oczywiście, że wiedziała - ktoś kto przychodzi tak ubrany, z bronią i całą resztą nie przychodzi pobawić się na wesele. Nie potrafiła tylko zrozumieć o co chodzi, bo miała go za porządnego, wspaniałego i kochanego faceta. Widocznie się pomyliła.
– A ty jednym z nich – powiedziała to w taki sposób, jakby chciała się z nim podroczyć, ale generalnie te słowa były jednocześnie śmiertelnie poważnie. Skoro ustalili, że ona była Russellem, a on jakimś jebanym pojebem, to jeden problem mieli z głowy. Tak jakby. – Ja Ciebie? To ja wchodzę do czyjegoś domu, w trakcie wesela z bronią? Normalni adwokaci tak nie robią, chyba, że mam nieco inne wyobrażenie studiów prawniczych! – warknęła, chociaż czuła, że patrząc na jego zachowanie powinna się uspokoić. Nie ufała mu w tym momencie i zupełnie nie wiedziała czego się spodziewać. – A jeśli nie to co? Zrzucisz mnie ze schodów czy co? – zapytała, chociaż odpowiedzi chyba znać nie chciała, jeśli zawierałaby którąś z tych wersji. Gdzieś przez myśl przeszło jej to, że od początku mógł wiedzieć. Co jeśli się spotykali bo chciał coś od niej wyciągnąć? Niby był zaskoczony jej obecnością, ale… cholera wie. Ponownie go uderzyła gdy zacisnął palce na jej ramionach. Tym razem znacznie mocniej i tym samym się mu wyrwała.
– Nie dotykaj mnie – syknęła, nie mając ochoty na jakąkolwiek bliskość z nim w tym momencie, szczególnie jeśli zamierzał używać wobec niej siły. I jeśli to co mówił, było prawdą. Patrzyła na niego tak, jakby co najmniej w tym momencie ją pobił, postrzelił, skopał albo zrobił cokolwiek w tym rodzaju.
– Nie mówisz poważnie – pokręciła głową. Chociaż wszystko miała podane na tacy, to zupełnie w to nie wierzyła. – To wszystko to prawdopodobnie wytwór tego, że wypiłam o kilka drinków za dużo. Bardzo mało ostatnio piję, po za tym nie wzięłam dzisiaj leków i to pewnie dlatego. Możemy się spotkać jutro? Znam fajną knajpę, porozmawiamy na spokojnie, wszystko Ci wyjaśnię… – zaczęła trochę paplać od rzeczy, próbując sobie wszystko racjonalnie wyjaśnić. Chris przecież nikogo by nie skrzywdził. Ewidentnie musiała mieć jakieś zwidy, schize i tak dalej. Prawda? Dopiero gdy po piętrze rozległ się okropny huk, spowodowany wyważeniem drzwi od Sali balowej, podskoczyła aż omal palców szufladą nie przycinając. – A gdybyś wiedział, że to moja rodzina? Wtedy wyskoczyłbyś z tym wszystkim wcześniej? – zaczęła wymachiwać dłońmi w kierunku jego broni i całej reszty ubrania które miał na sobie.
– Skąd o nich wiesz? – zapytała cicho, zamykając szufladę i odsuwając się od niej, ale cały czas stała przodem do niego. Tak na w razie czego. Chociaż on połączył kropki, Rosie nadal nie wiedziała, że znają się dłużej niż pół roku. Nadal nie zarejestrowała w swojej głowie tego, że bawił się z nią gdy była dzieckiem. I że uwielbiała mu siadać na kolanach jako kilkulatka bo ładnie pachniał :lol:
– Odłóż broń, zdejmij to wszystko z siebie – zaczęła mówić, najspokojniej jak umiała i wyciągnęła w jego kierunku dłonie. – Zejdziemy na dół i udamy, że nic się nie wydarzyło. Mamy specjalny azyl na takie wypadki, nikt się nie dowie… – miała świadomość, że bez broni nie wiele zdziała, więc może jak go grzecznie poprosi to się ogarnie? Ponownie podskoczyła, bo strzały i krzyki zaczęły się nasilać. Kurwa. – Na dole jest moja rodzina, Chris. Muszę im pomóc. – podeszła na tyle blisko, że miała go na wyciągnięcie dłoni i nawet położyła palce na jego pistolecie, ale nic więcej nie robiła. Stała tylko i patrzyła mu w oczy, próbując zignorować nawet to, że złapał ją za łokieć. Jeśli będzie się stawiał, to w sumie dłoń na pistolecie już miała więc jeśli będzie musiała to mu go zabierze. Kiedyś się tego uczyła, nie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Widział to jej zranienie, ale jednocześnie doskonale wiedział, że w tym momencie od jej uczuć ważniejsze jest jej życie, które chciał za wszelką cenę uratować. Był spalony zarówno u Enzo jak i u Russelli, więc skoro miały to być ostatnie dni jego życia… Cóż, zamierzał chociaż jedną dusze w tym momencie uratować.
– Tak. Powiedzmy, że twoja rodzina zrobiła mi trochę krzywdy – wzruszył ramionami, słowo „rodzina” wypowiadając tak, jakby było olbrzymią obelgą. W sumie trochę było w jego głowie, bo jednak Russellowie jego zdaniem byli jak pieprzone karaluchy. Nienawidził tego, jak się panoszyli, chociaż bardziej przeszkadzało mu jednak, że zabili mu żonę. Oczywiście Rosie o tym nie miała zielonego pojęcia. – Nie praktykuję adwokatury odkąd twoja rodzina zabiła moją ciężarną żonę – oświadczył, patrząc jej w oczy. Ton głosu mężczyzny był cholernie chłodny, ale niech wie za co pokutowali w tym momencie jej bracia. Miał swoje powody, chociaż teraz się wahał, bo… Naprawdę ją kochał. – Ja nie tykam kobiet, w przeciwieństwie do twojej rodziny – dodał spokojnie, patrząc na nią i kręcąc głową. Szczerze mówiąc, sądził, że specjalnie t wszystko zatuszowali i zataili, ale z drugiej strony… Czy to nie było zrozumiałe, skoro chodziło o żonę kiedyś kumpla? Tak czy siak, posłusznie się odsunął, bo jednak nie chciał oberwać w ryj po raz kolejny. Odetchnął głęboko.
– A wyglądam, jakbym żartował? – spytał wyraźnie zniecierpliwiony, bo chaotyczne krzyki, które dobiegały w tym momencie z Sali balowej jednoznacznie sugerowały, że zaczęło się tam dziać piekło, a zdecydowanie nie chciał, by Rosemarie biegła w to pieprzone oko cyklonu w tym momencie.
– Rosie, o czym ty mówisz? Jest teraz cholernie niebezpiecznie tam, dlatego musisz być teraz ze mną, rozumiesz mnie? – spytał, mając nadzieję, że rozumiała i nie zamierzała jakoś szczególnie odpierdalać. Odetchnął głęboko i spojrzał jej w oczy głęboko, mając nadzieję, że zajarzy. – Wyjaśnisz mi to, że masz męża? – spytał spokojnie, patrząc teraz na jej obrączkę. – Nie wiem, ale nie wiedziałem – powiedział cicho, oddychając głęboko. Mówił szczerze, bo miał mętlik w głowie. W dodatku był cholernie wkurwiony na Enzo, bo ten musiał wiedzieć, że Rosie była Russellem, a nawet go nie uprzedził. Pierdolony makaroniarz.
– Mam swoje źródła – wzruszył ramionami, bo jednak nadal miał dość szeroką wiedzę na tematu Russelli, nawet jeśli o członkach ich rodziny trochę zapomniał. :lol:. – I tak jestem martwy, a azyl ci nie pomoże, jeśli teraz tam zejdziesz. Piętra są bezpieczne, więc proszę, słuchaj się mnie – oświadczył spokojnie, bo naprawdę tak było. Wiedzał, że zginie niebawem i były to ostatnie jego dni. – Martwa im nie pomożesz, Rosemarie – mówił cicho, ale bardzo spokojnie. W końcu zza paska wyciągnął zapasową broń i jej wręczył. – Jeśli mnie nie będziesz chciała posłuchać, to strzelaj na oślep w ludzi w maskach, tylko nie daj się zabić – poprosił, patrząc jej w oczy, chociaż w tym momencie w jego oczach pojawił się ogromny ból. Kochał ją. Naprawdę kochał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tylko że dusza którą chciał uratować nie rozumiała zupełnie nic z tego co się działo i nawet zaczynała podejrzewać, że nie zamierzał jej ratować a skrzywdzić – nie można się jednak dziwić, że na to wpadła. Gdyby się nie spotkali w tym miejscu to cholera wie czy to on by do niej nie strzelił waląc na oślep, prawda?
– To na pewno jakaś pomyłka. A nawet jeśli coś zrobili to na pewno nie zrobili tego specjalnie. Nie krzywdzą nikogo bez powodu – nie żeby uważała, że jego żona była sama sobie winna, ale nie sądziła, by którykolwiek z jej braci skrzywdził jakąś kobietę. – Nie zrobiliby krzywdy kobiecie. – powiedziała tym razem poważniej, cholernie pewna swoich słów. – Zatrzymaj to wszystko jakoś – lustrowała go wzrokiem nie bardzo wiedząc, co powinna w tej sytuacji zrobić. – Joe na pewno to jakoś wytłumaczy, to pewnie jakieś cholerne nieporozumienie. I na pewno zrozumieją to, co się dzisiaj dzieje. Wytłumaczę im to, że nie jesteś taki… – zaczęła mówić, odrobinę zbyt szybko, ale z nerwów zaczęła się jej załączać hiperwentylacja i całe szczęście, że nie miała astmy ani żadnych chorób serca bo możliwe że z nerwów by mu umarła i to nie od broni :lol: Pokręciła przecząco głową, gdy zapytał czy wyglądał jakby żartował, ale nic nie powiedziała. Spuściła tylko na moment wzrok, licząc w głowie ile będzie potrzebowała czasu żeby dostać się stąd do schronu. Cholernie długo nie przemieszczała się po tym domu.
– Skąd mam wiedzieć, że z tobą jest bezpiecznie? – zapytała cicho, patrząc na niego z wyraźną niepewnością. Właściwie to bezpieczeństwo chuj ją obchodziło, bała się teraz o całą swoją rodzinę. Przy jego pytaniu zamrugała oczami. – To… to nie jest tak jak myślisz. Nie wiedziałam jak Ci powiedzieć, nie sądziłam, że to będzie coś… – urwała, przygryzając lekko dolną wargę. – Nie chciałam Cię okłamać. Naprawdę Cię… – ponownie przerwała, jakby nie mogąc w tym momencie tych słów powiedzieć. Właściwie to teraz zaczęła wątpić w to, czy jego wyznanie było szczere, bo może też ją okłamywał?
– Więc dlaczego twoje źródła nie powiedziały Ci o mnie? – uniosła lekko brew w górę, bo to jej nie pykało. Albo kłamał, albo ktoś celowo nie powiedział mu o tym fakcie. No well. – Nie jesteś, ochrona ani nikt z mojej rodziny nie zrobi Ci krzywdy, jeśli będziesz ze mną… a twoi ludzie… możemy udawać, że jestem twoją zakładniczką, whatever… nie wiem co będzie najbardziej odpowiednie, bo nigdy nie byłam przygotowana na taką sytuację. Wiem gdzie jest schron, znam skrytki na bronie które opróżniliście i umiem całkiem nieźle skopać tyłek, ale nikt mi nigdy nie tłumaczył co mam zrobić w sytuacji gdy facet którego kocham chce zajebać całą moją rodzinę. Nie wiem – zacisnęła na chwilę powieki, łapiąc się za głowę i biorąc głębokie oddechy, jakby co najmniej miała za chwilę zemdleć. A gdy wcisnął jej w dłoń pistolet, spojrzała na niego jak na wariata.
– Mam iść bez Ciebie? – powiedziała cicho, ale dłoń na broni faktycznie zacisnęła. – Przecież macie na pewno jakiś kontakt ze sobą, możesz odwrócić ich uwagę, cokolwiek… – zamiast iść na dół, zaczęła rozpinać jego kamizelkę. Tak po prostu. Założyła, że pójdą razem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę chciał ją uratować, bo kochał ją okropnie. I nienawidził w tym momencie samego siebie za to, że tak mocno ją kochał, że ryzykował własne życie, by jej pomóc. Mimo wszystko, był już martwy w momencie, w którym zerwała z niego maskę, więc mógł chociaż uratować ją.
– To nie jest pomyłka, takie są realia, Rose – powiedział cicho, wzdychając mimowolnie. – Ja tez nie krzywdzę ludzi bez powodu – dodał jeszcze, bo jego powód był chyba całkiem dobry, prawda? Odetchnął mimowolnie i pokręcił głową. - Nawet gdybym chciał, to nie mogę. To nie ja jestem tu szefem – powiedział, patrząc jej w oczy i wzdychając ciężko. – Nie chcę słuchać tłumaczeń, zresztą to nieistotne. Przez to wszystko sam będę martwy niebawem, jeśli nie zabiją mnie twoi bracia, to zabije mnie szefostwo – wzruszył ramionami, bo jednak szczerze wątpił, że Russellowie by zrozumieli, że nie był taki, skoro właśnie taki był. Dokładnie taki. Delikatnie zaczął głaskać ją po ramionach, kiedy załączyła jej się hiperwentylacja.
– Bo cię kurwa kocham, Rosie – powiedział cicho. Nie zamierzał jej w tym momencie okłamywać. Naprawdę ją kochał i naprawdę zamierzał ją w tym momencie chronić. – Mogłaś mi powiedzieć po angielsku, zresztą, teraz to nie jest istotne – odparł, patrząc na nią ponaglająco. Wzruszył ramionami na jej pytanie bo nie miał pojęcia, dlaczego Enzo wszystko zataił. Zresztą, już miał się nigdy nie dowiedzieć.
– Z twojej może nie. Z moich szefów już tak. Nasi ludzie nie biorą jeńców, więc największe szanse masz nie będąc ze mną, jeśli zamierzasz schodzić – powiedział zupełnie poważnie i odetchnął głęboko. – Posłuchaj mnie. Jeśli tam będziesz, biegnij zygzakiem, tylko tak cię powinni ominąć. - kiedy spytała, czy ma iść bez niego, pokiwał głową.
– Tak. Nie masz wyjścia. Chyba, że wolisz zostać i być tu bezpieczna – wyszeptał cicho, patrząc jej w oczy. Ujął teraz jej twarz w dłonie. – Kocham cię, Rosemarie – wyszeptał i po prostu ją pocałował, a gdy zaczęła rozpinać jego kamizelkę, to faktycznie ją z siebie zdjął i zaczął ją ubierać na kobietę. – Bądź bezpieczna i nie daj się zabić – wyszeptał, patrząc jej głęboko w oczy. Miał nadzieję, że naprawdę nie da się zabić. – Nie mogę. Nic nie mogę zrobić – wymamrotał, wyraźnie załamany, próbując w tym momencie zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jej twarzy, bo wiedział, że jest to pewnie ostatni raz, kiedy ją widzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli powiedziałby jej, że ta maska jest taka istotna, to założyłaby mu ja na twarz i faktycznie zeszła, udając, że go nie widziała. On udałby, że nie widział jej i cały świat wróciłby do normy, prawda? Jasne, że nie. Ale Rosie nie myślała racjonalnie już od chwili gdy go zobaczyła w dniu dzisiejszym.
– Krzywdzisz – powiedziała cicho, nadal wyglądając na przerażoną, zszokowaną i zranioną. – Nie przyszedłeś tu po to, żeby zrobić krzywdę tylko Joe – Jackson zaginął, więc wydawało się jej racjonalne, że do niego jednak nie przyszedł. – Macie zabić wszystkich ludzi tutaj. Wszyscy są winni? Co jest winna moja mama? Albo… co byłby winny mój syn gdyby tu był? – nie mówiła, że ma syna przedtem, ale teraz ta myśl ją okropnie nawiedziła. Skoro nie robił krzywdy niewinnym ludziom, to dlaczego brał udział w tym co się właśnie działo w Sali pod nimi? Nawet jeśli jej bracia popełnili błąd… to czemu była winna reszta gości? – Nikt Cię nie zabije, musimy po prostu to wszystko racjonalnie przemyśleć – wyszeptała, bo chociaż w tym momencie sama powinna go chcieć zabić, to nie potrafiła tak myśleć – nawet jeśli nadal widziała go jako lepszego człowieka niż był w rzeczywistości. – Prawda? Wymyślimy coś? – zapytała, patrząc na niego wzrokiem pełnym nadziei w tym momencie, który został mocniej podbity przez jego kolejne słowa. Wciągnęła mocno powietrze do płuc.
– To zrób coś, żeby to wszystko odwołać – na pewno da się coś zrobić! Rosemarie całym serce w to wierzył, że może powinien powiedzieć, że ktoś uciekł, cokolwiek… jakby na potwierdzenie tych słów z Sali balowej wybiegło kilka osób, które ułamek sekundy padły na marmurową posadzkę. Cofnęła się jak najdalej od barierki, nie mając ochoty być przez kogokolwiek z dołu zauważona. Nie chciała też, żeby ktoś zauważył Chrisa z nią, skoro to było jego przepustką do śmierci.
– Przestań mi to wszystko tłumaczyć, bo przecież idziesz ze mną. Na pewno znajdziemy jakiegoś obejście głównego korytarza. Jest jakieś. Tylko nie mogę sobie przypomnieć którędy trzeba przejść… – nacisnęła palcami na skronie. Kiedyś Jackson uczył ją tych wszystkich pseudo-tajnych przejść na wypadek jakiejś masakry (a to się chyba do nie zaliczało) ale zawsze traktowała to tak powierzchownie… kurwa, powinna była słuchać.
– A co jeśli przyjdą tutaj? Sprawdzić Cię albo cokolwiek w tym rodzaju? – zapytała, poważnie zaczynając rozważać zostanie tu gdzie stoi. Jeśli kilka minut temu ludzie wybiegający z Sali balowej zostali rozstrzeleni jak kaczki to jakie miała szanse na zejście i nie zostanie podziurkowaną? Rosemarie miała coraz większy mętlik w głowie w tym momencie. A kolejne wyznanie Chrisa totalnie nie pomagało w tym momencie. – Ja Ciebie też i wezmę rozwód, poznasz Christiana, zamieszkamy razem i będzie idealnie. Tylko musimy zejść na dół – szeptała, odsuwając jego dłonie gdy zaczął zapinać na niej kamizelkę. Nie była głupia, w takiej sytuacji ta kamizelka naprawdę chuj miała pomóc. Oplotła go ramionami w pasie, zaciągając się zapachem jego perfum i na moment przymknęła oczy próbując nie słuchać jego dalszych słów. Nie chciała tego słuchać, bo brzmiało to dla niej jak totalny absurd, serio. Mimo to, wiedziała, że go nie przekona. A sama zostać tu nie chciała, bo nie sądziła, żeby tak łatwo było się Richardsowi wykręcić z tego, że nie było jej wśród gości. Albo gdyby nie daj boże ktoś ją tu z nim zobaczył – to byłoby chyba jeszcze gorsze rozwiązanie. Odetchnęła, odsuwając się od niego i zaczęła rozglądać się za jego maską, a gdy ją znalazła to nią w niego rzuciła. Podobnie zresztą jak zrobiła z kamizelką.
– Bez tego będzie jeszcze bardziej podejrzanie – powiedziała cicho, zaczynając zsuwać z nóg szpilki, bo bieganie w kilkunastocentymetrowych obcasach nigdy nie było jej atutem :lol: Wychyliła się lekko przez barierkę, obserwując sytuację i gdy strzały ucichły, przeładowała pistolet który jej dał. Znowu zaczęła wyliczać sobie w głowie ilość drogi do pokonania i zaczęła rozkminiać inne dojście do schronu niż przez salę balową która wydawała się być teraz jednym, wielkim polem minowym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No przecież już gumki pewnie zerwała, więc jednak nie miał jak ją z powrotem założyć. Odetchnął mimowolnie i spojrzał jej w oczy.
– Ja akurat tak. Reszta nie. Dlatego chcę cię chronić – powiedział cicho, patrząc jej w oczy. Naprawdę chciał w tym momencie ją uratować, tylko to się dla niego liczyło. – Nie wszystkich. Wszystkich będących w interesie. Ciebie skrzywdzić nie chcę – stwierdził, patrząc na nią znacząco, bo faktycznie polecenie było, żeby zajebać Russelli i ich współpracowników. Nicka też. Nie skomentował jednak jej słów, bo nie wiedział, że miała syna – skąd mógłby to wiedzieć, skoro niczego na dobrą sprawę mu nie powiedziała? Zaśmiał się dźwięcznie i pokręcił lekko głową.
– Nie rozumiesz. Jeśli nie zrobi tego twoja rodzina, zrobią to moi ludzie, Rose – westchnął ciężko, bo naprawdę nie miał teraz siły z nią dyskutować. Nie było wyjścia, bo każde kończyło się jego śmiercią i niestety nie był już w stanie tego odkręcić. – Nie mam jak, kurwa, Rosie! – powiedział, potrząsając nią już lekko z frustracją, żeby przestała się zapętlać. Potrzebował teraz jej w pelnym skupieniu, a niestety było to dość ciężkie w tym momencie.
– Nie idę z tobą. Nie mogę z tobą iść, nie rozumiesz? – westchnął cicho – Ja zostaję. Jeśli chcesz iść, to biegnij pochylona i zygzakiem, tak? – tłumaczył jej jak dziecku, pocierając delikatnie jej ramiona i westchnął ciężko.- Skulisz się w kącie. Powiem, że wziąłem cię jako zakładniczkę. Coś wymyślę, ale raczej mnie nie sprawdzą – oświadczył spokojnie, patrząc jej w oczy i uśmiechając smutno. Pokręcił ponownie głową, bo nie zważał na to, że odsuwała jego ręce, skupił się na zapinaniu jej kamizelki, dopóki go nie przytuliła. Objął ją ramionami i pocalował czubek głowy kobiety.
– W chuju to mam, nie zdejmuj tej kamizelki – powiedział cicho, zakładając ją na nowo kobiecie, a sam zaraz jeszcze na nią spojrzał. – Nie daj się zabić – szepnął cicho, a potem pobiegł na swoje miejsce i zaczął strzelać, ale bardziej w ściany niż w ludzi, obserwując jak Rosie biegła do schronu i trochę ją osłaniając.
[…]
Zauważyli, że zgubił kamizelkę i maskę, kiedy zszedł na dół. Marmurowa posadzka na parterze płynęła krwią niewinnych osób, tak samo zresztą jak na niej leżała sterta ciał. Wtedy pojawił się Enzo.
– Reszta jest w schronie, więc chuja im zrobimy, ale widziałem, że nie masz maski i kamizelki. Pojebało cię? – spytał, patrząc na niego – Albo jesteś z nami, albo z nimi – warknął, wyciągając pistolet i przykładając go do brzucha Chrisa, a potem strzelił. Tak po prostu. Chris osunął się na podłogę, uciskając ranę, a Enzo po prostu spierdolił. Zamknął na chwilę oczy, wiedząc doskonale, że teraz już na pewno umrze na tej posadzce. Pierdolony Enzo. Kiedy je otworzył, w Sali zrobiło się zamieszanie, a on dostrzegł Rosie i nie był wcale pewien, czy nie była halucynacją.
– Jesteś piękna – powiedział cicho, dławiąc się własną krwią i próbując uspokoić oddech. – Dobrze, że… Nie dałaś się zabić – wysapał, spoglądając jej w oczy i uśmiechając się blado. A potem po prostu odpłynął.

ztx2

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”