WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaśmiała się bez widocznego skrępowania spowodowanego świadomością, iż zapewne nie taka była jego intencja, oraz bez prób ukrycia szczerego rozbawienia tą wyjątkowo trafną odpowiedzią na wyjątkowo nietrafione pytanie. Widocznie nie pomyślała, że sytuacja, jaką opisał, mogła stanowić początek dramatu. Z jakiegoś powodu założyła, że początek ten miał miejsce o wiele wcześniej, co wcale nie byłoby znowuż takim wielkim zaskoczeniem, bo był on człowiekiem, który łatwo pakował się w tarapaty. Możliwe, że warunki przebytej odsiadki wyparły wszystko to, co pojawiło się przed nią. W końcu rola, w jakiej został obsadzony, nie była bez znaczenia i z pewnością wpływała na rzeczywistość w sposób, jaki nie byłby możliwy w przypadku każdej innej. Albo pomyliła się. Znowu.
W reakcji na kolejną odpowiedź pokiwała głową w milczeniu, jakby to w zupełności jej wystarczyło, a to jedno zdanie wszystko rozjaśniało. Przeciwnie, bowiem chciała poznać więcej szczegółów, a nie było jej dane roztrząsnąć tej kwestii nawet w zakamarkach własnego umysłu, ponieważ Blake szybko zrewanżował się podobnym pytaniem
— Chciałabym, żeby ktoś mnie poznał — odparła po namyśle, ze wzrokiem tchórzliwie utkwionym w pustym kieliszku, obracanym w palcach, gdyż całe pokłady odwagi wykorzystała na podzielenie się z nim tym faktem. A może to wcale nie chodziło o niego, a o to, że prawda wciąż była zbyt dosadna, niezależnie od tego, komu ją przekazała? Usta same wykrzywiły się w gorzkim wyrazie. Prawie takim samym jak wtedy, kiedy zdała sobie sprawę, że wspomniana przez nią kwestia nie zależała od niej, jak mogło się wydawać po ilości wzniesionych barier i murów nie do przebicia. One były, ale nie stanowiły żadnej przeszkody w momencie, w którym druga strona chciała dokonać tego samego.
— Mam wrażenie, że — odparła ściszonym tonem, mimochodem uzależniając go od dzielącej ich przestrzeni. Im mniejsza była, tym bardziej przyciszony głos. — Ostatnio cały czas to robię. — Wbrew sobie, szaleńczo, posuwając się coraz dalej, w głąb miejsc, w które nie sądziła, że kiedykolwiek zawędruje. Że będzie chciała zawędrować. Dla samej siebie stała się nieprzewidywalna.
Gdyby nie to, że usłyszała wypowiedziane przez niego słowa na głos, dalej tkwiłaby w przekonaniu, że były one jedynie wytworem jej wyobraźni, w której snuła prawdopodobne scenariusze tej chwili. Dopiero odłamki szkła i zbyt realistyczny do podrobienia w wyobraźni wyraz twarzy mężczyzny uświadomiły jej, że...
...to nie było dobre posunięcie.
To było najgorsze posunięcie.
Że szła z tą myślą aż do końca, a mimo to nie wycofała się z niej. Posłała to zaproszenie, jak gdyby mogła spodziewać się po jego odbiorcy czegoś innego. Jak gdyby jej rany mogły równać się jego ranom. Odprowadziła go wzrokiem, ale echo ostatnich słów dudniło jej w głowie jeszcze przez pewien czas. Nie wiedziała, ile dokładnie minęło, gdy już ocknęła się po zawieszeniu, jakie nastąpiło po jego wyjściu. Być może kilka sekund, ale równie dobrze kilka minut i to, co zaraz zrobi okaże się kolejnym złym i bezskutecznym posunięciem, bo zwyczajnie już go nie będzie.
Posłała krótkie, beznamiętne spojrzenie dwójce osób, które nagle wykwitły przed fotografiami, po czym, ignorując to, co przed momentem miała na uwadze, ruszyła w kierunku wyjścia, po drodze odstawiając naczynie na jedną z tac. Spojrzała w jedną i drugą stronę, rozważając wejście do toalet w poszukiwaniu pantofelka uciekiniera, ale nim w ogóle podjęła jakąkolwiek decyzję w tej sprawie, nogi zdążyły ponieść ją do głównego korytarza, skąd dostrzegła sylwetkę Blake'a.
— Myślałam, że chciałbyś je zobaczyć — odezwała się, stając za jego plecami. Na ten moment stanowiły jedyną perspektywę, na jakiej mogło oprzeć się jej spojrzenie. Starała się przy okazji, żeby słowa ułożyły się w jak największy przekaz: to nie ty, tylko ja spieprzyłam, mimo że zwykle niełatwo było jej zdobyć się na taki gest. Teraz jednak wiedziała, że pozbycie się kogoś, na kim mu zależało, nie miałoby żadnego sensu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

666

W informacji, którą podzielił się z ciemnowłosą nie płynęła żadna intencja. Nie oczekiwał na pełne zrozumienia skinienie głową na znak, że to zrozumiałe, wszak w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze ciężko było nawet o możliwość regularnego odwiedzenia biblioteki, co dopiero szansę na zaczerpnięcie sztuki z innych źródeł. Podczas dzielenia się prawdziwą, szczerą wersją historii, nie zastanawiał się jak mogła na jego słowa zareagować Eileen; czy to kpiąco, czy - wbrew temu, jaki obraz jej samej malował się w jego głowie - ze stoickim spokojem, nieprzerwaną niewybrednym komentarzem ciszą, możliwością zakończenia wątku. Blake Griffith nie wstydził się swojej przeszłości, choć nadal uważał, że nie była ona zaserwowana sprawiedliwie. Spowodowała, że przez pół dekady nasiąkał miejscem, w którym nigdy nie myślał, że stanie jego stopa, a on będzie - byłym już - skazańcem. To, że go uniewinniono - wyrokiem sądu - nie oznaczało, iż był niewinny w oczach ludzi. W końcu, w tych krótkich przebłyskach niepewności motywowanych chwilą, sam nie potrafił zdefiniować co myśli o sobie. Nie było to łatwym, a mężczyzna gubił się w chaosie własnych myśli, który tak bardzo kontrastował z porządkiem utrzymywanym dookoła siebie.
- Kiedy ostatnio dałaś komuś szansę na to, by mógł cię poznać? - podjął, wbrew cichemu głosikowi gdzieś z tyłu głowy, z uporem powtarzającemu, że wcale go to nie interesuje; że nie powinien pytać, ponieważ to nie jego sprawa. I w rzeczy samej - Eileen Shepherd i wszystko to, co jej dotyczyło, nie było jego zmartwieniem.
...a jednak nie przygryzł dolnej wargi na parę sekund przed tym, nim pytanie wybrzmiało i dotarło do kobiecych uszu, a jego spojrzenie uparcie wyczekiwało odpowiedzi - chociażby za sprawą zdradzającej tak wiele mimiki - na zadane przed momentem pytanie.
Lubił prowokować. Słowami, gestami, kpiącym uśmiechem. Nie zawsze po to, aby doczekać się widocznej reakcji; wystarczyło mu, że pojawiła się iskra. Punkt zapalny prowokujący przemyślenia, przesuwający granicę, by pójść o krok dalej i sprawdzić, co kryło się za linią bezpieczeństwa.
Nie-bezpieczeństwa. Nieznanego. Impulsu, który w swoim spontanicznym wyrazie potrafił zdefiniować tak wiele.
- Kim jesteś? - Zadarł wyżej podbródek, w tej samej chwili mrużąc oczy. - Tą kobietą, którą chcesz pokazać światu, czy tą, która opuściła swoje sztywne ramy, odsłoniła się i pokazała coś więcej, niż zwykle? - Krótki, kącikowy uśmiech prędko został zmyty z jego twarzy, kiedy odsunął się na odpowiednią odległość, nie sięgając ani opuszkiem palców żadnego fragmentu zasłoniętego materiałem ciała kobiety. Nie sprecyzował, czy odsłonienie się miało mieć wyraz bardzo dosłowny, jak ten, kiedy zaprosiła go do swojej łazienki, czy też na uwadze miał emocje, które w widoczny sposób ukazywała w samolocie.
  • Wszystko się znowu zaciera, piekło i piękno.
    Jakoś tak wyszło, zaraz listopad, jakoś tak zeszło.
Gdyby nie to, że jego myśli zostały pochłonięte widokiem - nagłym, nieprzewidzialnym i zbyt brutalnym w swoim przekazie - byłej narzeczonej, pokusiłbym się (ja, nie Blake) o stwierdzenie, iż mógłby nawet żałować, że nie udało im się dokończyć tego interesującego wątku. Zamiast garstki słów w tak pięknej otoczce fotografii zza grobu nieżyjącej już artystki, opuścił galerię i truł się dymem, jakiego chmura przysłaniała mu inne widoki. Szkoda, że nie potrafiła skutecznie wymazać w pamięci tego, przez który opuścił budynek.
- Nie wierzę ci - wypowiedział - o dziwo - spokojnie, między dwoma kolejnymi zaciągnięciami się, a powolnym wypuszczeniem trujących substancji. Nie odwrócił się w kierunku kobiety, nie spojrzał na nią ani kątem oka, ale też nie skłamał w krótkim stwierdzeniu. Nie ufał jej jeszcze bardziej, niżeli wcześniej, choć do tej pory wątpił, aby było to łatwe do osiągnięcia.
- Czego się spodziewałaś, co? - mruknął, finalnie zmieniając pozycję i kiedy ujrzał swoje odbicie w jej tęczówkach rozłożył ręce na boki. - Że się ucieszę? Kupię zdjęcia, by potem je powiesić w sypialni? A może po to, by się ich pozbyć, tak jak to zrobiłem, twoim zdaniem, z nią? - Tym razem nie mógł powstrzymać kpiny, niezrozumienia i chęci wyrzucenia z siebie złości. Prychnięcie, kolejny papieros - nie pomagało.
N i c nie mogło pomóc, dopóki nie potrafił przetrawić tego sam.
- Co widziałaś tamtej nocy? - Nie, wcale nie chciał o to pytać. Wsuwając papierosa między wargi stanął na przeciwko niej, niebezpiecznie blisko, z niebezpiecznie olbrzymią chęcią zaciśnięcia dłoni na jej szczupłych ramionach.
Oczywiście, że, kurwa, chciał; od kiedy tylko przypomniał sobie, że tam była, gorzki posmak niewiedzy roznosił się po podniebieniu, napędzając chęć wyplucia zapytania.
- Byłaś świadkiem tego, jak którekolwiek z nich mogło stracić życie przez coś, co zrobiłem? - Przydeptany niedbale podeszwą buta papieros wciąż się tlił, niczym niewiadome widzące między nimi. Emocje jednak zdawały się opuszczać; tak jak i on jedną dłoń zsuwał po jej ramieniu, zaś kciukiem drugiej uniósł kobiecy podbródek, tym samym chcąc ją sprowokować do spojrzenia w jego oczy.
  • I nie spotkamy się jutro, a raczej na pewno,
    bo choć tego nie chcę i czuję niepewność, kolejny raz spadam w ciemność.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Myślisz, że wszystko zależy od tego, kto daje szansę? — odparła nieco przewrotnie, albowiem pytaniem na pytanie. Pokręciła głową z rozciągającym się pobłażliwie uśmiechu. Były jeszcze inne czynniki, na które nie miała wpływu. — Czasem ważniejszą kwestią jest to, kiedy i czy ktoś chce z niej skorzystać. — Zatem czy Eileen dawała szansę? Nieustannie. Wbrew temu, co wykazywała. A wykazywała mimowolny, może czasem nieuzasadniony strach przed odrzuceniem i niezrozumieniem. Stawiane bariery stanowiły tego naturalny efekt, aczkolwiek ukryte potrzeby były znacznie silniejsze niż zewnętrzne mechanizmy obronne. Nie było to coś, co miało u niej swój początek i koniec, coś, co można było określić dokładnym momentem w kalendarzu.
— Mam nadzieję, że to jedna i ta sama kobieta. — Lekka zaduma wybrzmiała w jej głosie. Zastanowiła się poważnie, czy to rzeczywiście realna reguła i praktykowała taki podział? Czy to źle, że chciała mieć coś wyłącznie dla siebie i to odbierało jej wiarygodność? Czy wyważenie i powściągliwość w okazywaniu emocji oznaczało też, że była niezdatna do ich odczuwania? Podświadomie chciała, żeby wszystko się równoważyło pomimo dysproporcji. — Kluczem jest to, żeby nie poddawać tego zbytniej analizie, a po prostu działać zgodnie z chwilą. Chociaż nie wiem, czy świat chciałby, żebym się przed nim odsłoniła — dodała z nutą rozbawienia, nawiązując do dosłownego znaczenia i odwracając uwagę od zagwozdki, jaką sprawił jej tym zagadnieniem.
— Jeśli nie ty, to kupi je ktoś inny — oznajmiła, choć nie ukrywała, że owszem, spodziewała się, że to on będzie tym (nie)szczęśliwym nabywcą, a to, co zrobi z nim po wszystkim, to jego sprawa. W końcu każdy inaczej radzi sobie z demonami przeszłości. — Przyznaję, to było wyjątkowo głupie z mojej strony, że pomyślałam, że będziesz chciał być częścią tego, ale musiałam je wystawić. Chciałam je wystawić. — Podejrzewała, że i tak nie zrozumiałby jej powodów, dlatego nawet nie spróbowała mu ich przybliżyć. Nie wierzył jej, bo i dlaczego by miał? Zaufanie potrafiło zniknąć w jednej chwili, ale przywrócenie go - w ich przypadku w ogóle zbudowanie od podstaw - wymagało o wiele dłuższego procesu. W wielu przypadkach był on nawet niemożliwy.
— Nie wiem. — Przełknęła ślinę w ogarniającym ją przeczuciu, że choć szczerze, to nie powinna odpowiadać w ten sposób. Że to tylko pogorszy sprawę, mimo że zdawać by się mogło, że granica została już przekroczona. Nie wiem i tak nie oddawało w pełni tego, co nasuwające się zaraz po nim nie pamiętam, albo zwykłe i najbliższe prawdy nic.
Nie wiedziała również, że na skutek amnezji on sam nie pamiętał kluczowych wydarzeń, i że to będzie pierwszy raz, kiedy pozna jej perspektywę, nie zabarwioną żadnymi uprzedzeniami i domysłami. Jeszcze do niedawna, gdyby nie trafiła na pewien interesujący trop, uznałaby, że wiedział o wszystkim od początku, a te dzisiejsze pytania to manipulacja i kolejna próba wybielenia się, postawienia siebie w lepszym świetle.
— Nie. — Kolejne półsłówko wydostało się z kobiecych ust, wręcz bezgłośnie, jak gdyby bała się jego brzmienia oraz konsekwencji, jakie może za sobą pociągnąć. Do tego momentu uparcie tkwiła w przekonaniu, że był winny, nie mając skrupułów w przypominaniu mu o tym. Wszystko po to, aby teraz przyznać, że nie widziała nic, co później uniemożliwiłoby podanie w wątpliwość nieugiętość jej postawy. Kłamała w żywe oczy? Co masz na swoje usprawiedliwienie, Eileen Shepherd? — Ale co ty byś zrobił na moim miejscu? Co byś pomyślał? Jak zareagował? Łatwiej było obarczyć winą ciebie, niż błądzić we mgle i winić siebie za to, że nie mogło się zrobić niczego, żeby zapobiec tragedii! — wyrzuciła z grymasem goryczy wykrzywiającej twarz. Nawet teraz, ze świadomością, że kiedy ocknęła się tamtego feralnego wieczoru było już za późno, nie potrafiła przystosować się do faktów, mówić o nich z dystansem, jaki nabiera się z czasem, bez jednoczesnego wyrzutu skierowanego do samej siebie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rzadko kiedy rozmyślał nad relacjami; tymi, które zaistniały dawniej, przed odsiadką, oraz nowymi, względnie świeżymi, jakie dało się stworzyć od podstaw, czy też kontynuować na zbudowanych niegdyś fundamentach. Te ostatnie - które przetrwały próbę czasu, były pod ostrzałem krzywych spojrzeń i przytłoczone niepewnością winy bądź jej braku - bez wątpienia wydawały mu się najważniejszymi, choć ich posiadał najmniej. Rzadko kiedy rozmyślał nad relacjami - a i tak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że bez pracy i wysiłku obu stron, efekt nie mógł być zadowalający a konstrukcja trwała.
Między innymi dlatego pierwszą, bezgłośną odpowiedzią, jakiej udzielił Eileen, był zaledwie jeden, krótki i kącikowy uśmiech; ulotne kilka sekund, podczas których milczeniem przyznał jej r a c j ę. Ona mogła dawać szansę - trzymać ją na wyciągniętej przed sobą dłoni, z wymalowaną na twarzy szczerością i dobrymi intencjami, lecz reakcje drugiej osoby nie były łatwe w przewidzeniu. Daleko mu było także do krytykowania ewentualnych odrzuceń owej szansy; sam w ubiegłym roku spędził sporo nocy w pościelach kobiet, których nie chciał poznawać, a tym bardziej nie planował dać im możliwości do poznania jego. Całego chaosu, jaki mieszał w poukładanej - choć na pierwszy, a nawet i kolejny rzut oka nie było tego widać - naturze Blake'a Griffitha. Gubił się sam w sobie, równocześnie wodząc za nos innych, zuchwale zadzierając podbródek i karmiąc ironią. Te oblicze nie było sztucznym; było tym, z jakim czuł się bezpieczniej.
Może - ku zaskoczeniu - potrafił zrozumieć ciemnowłosą lepiej, niżeli oboje mogliby sądzić?
- Czasami zdarza ci się mówić z sensem, Shepherd - mruknął zamiast tego, choć ton głosu mężczyzny pozbawiony był kpiny, złośliwego podszycia, a rozbrzmiewała w nim nuta rozbawienia, co jedynie dopełniał rozluźniony, spokojny wyraz twarzy.
- Być może w innych okolicznościach, bez tak fatalnego startu znajomości, ani przyklejonych do siebie łatek, bylibyśmy w stanie się poznać. - I w tym geście uniósł szkło, w następstwie upijając łyk musującego szampana, na niedługo przed tym, nim odłamki szkła wyścieliły podłogę. Niestety, początek znajomości - ale nie poznania się- mieli już dawno za sobą; a nawet pokusiłby się o stwierdzenie, że tych początków było więcej, niż zaledwie jeden. Wszak on, kiedy przekroczył próg sklepu muzycznego jej ojca, nie miał żadnych złych zamiarów i intencji ukierunkowanych na jej osobę. Eileen Shepherd była mu wtedy zaskakująco obojętna (chyba powinni się cieszyć, że teraz jest inaczej, bo obojętność była paskudna), choć jej uczucia względem niego okazały się... intensywne. Inna sprawa, że objawiały się w ciemnych kolorach negatywu.
Chciał wrócić do domu, nie analizując tego, czy właśnie nie zachował się jak tchórz - i nie uciekł. Ukrycie się za wątłą mgłą stworzoną przez papierosowy dym nie było w stanie uchronić go przed odnalezieniem przez Dev.
- Nie chcę, by ktoś inny je miał. - Ciężko było mu wytłumaczyć powód, który powodował, iż wyrzucone w eter słowa zabrzmiały tak twardo i pewnie. Nie do końca rozumiał - a może rozumiał bardzo dobrze - reakcję swojego organizmu i towarzyszący całości dysonans. Z trudem utrzymywał spojrzenie na wprost przeszywającego (nawet jeśli zaledwie na fotografii) wzroku Ivory, z podobnym problemem zmagając się wtedy, kiedy wszystko podpowiadało mu, że powinien patrzeć gdzie indziej, a on widział tylko ją.
- Nie wiesz - powtórzył po niej cicho i dorzucił do tego pojedyncze skinienie głową. - Nie różnisz się niczym od tych, którzy skazali mnie na podstawie paru nieskładnych zeznań - powiedział, choć jego słowa tym razem pozbawione były żalu, czy wyrzutu. Rozluźnił chwyt, powoli opuszczając dłonie wzdłuż kobiecych ramion i cofnął się o krok.
- Tak było łatwiej. - Grymas całkiem automatycznie wykrzywił jego wargi z gorzkim uśmiechu. - Dla ciebie, dla sądu, prokuratora, z którym Thompson lubił spotykać się przy wieczornym brandy i omawiać plany, dzięki którym mogli wzbogacić się jeszcze bardziej w łatwy sposób - prychnął, wspominając mężczyznę, który pomimo tego, iż nie był bezpośrednio związany ze sprawą, bywał na niej regularnie, z niecierpliwością czekając na - jak się domyślał Blake - skazujący wyrok. Wtedy mógł mieć niemalże pewność - i tak się stało - że Wayne odpuści sobie dalsze brnięcie w politykę, a Jackie przestanie szukać brudów na osoby sprawujące rządy w Seattle.
W końcu na ile wiarygodności mogli mieć rodzice mordercy?
- Dla wielu osób, którzy potrzebowali mieć winnego - dodał głucho i minął ją, świadomy absurdu swojego wyboru, raz jeszcze ruszył w kierunku wejścia do galerii. - Myślę, że ani Nathalie ani Ivy nie byłyby usatysfakcjonowane tym, że taki wyrok zapadł, bo tak było najłatwiej. - Zaciśnięta szczęka jasno sugerowała, że z jego strony temat był zamknięty.
W końcu co jego słowa mogły zmienić w jej postrzeganiu osoby Blake'a Griffitha?
Nic.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

All I can ever be to you is a darkness that we know
And this regret I got accustomed to
— Może — przyznała z zagadkowym wyrazem twarzy, choć niejednokrotnie przełamywała własne zakazy, podchodząc przychylnie do przepełniającej ją mimowolnie chęci poznania go, co w przytoczonych przez niego okolicznościach, prędzej uchodziło za fantazję niż realny cel, możliwy do spełnienia. Nietrudno było ulec wrażeniu, że początki historii ich znajomości, z góry skazane były na niepowodzenie, ponieważ relacja ta zrodziła się w burzliwych warunkach, które, na dobrą sprawę, nigdy nie powinny się wydarzyć. Działanie wbrew temu wydawało jej się czymś pozbawionym logiki i zdrowego rozsądku. Rzeczywistość ulokowała ich po przeciwnych stronach tej batalii, niejako narzucając gotowy stan rzeczy, jednak ona próbowała osadzić ich w innych realiach, często balansowała na granicy, wymykała się schematom, a myśli o tym, że znając wyłącznie jedną metodę postępowania, że zbyt łatwo i naiwnie ulegli własnym przeświadczeniom, przejmowały kontrolę nad sytuacją, dopiero wtedy nadając jej właściwy bieg. — Środek przygody jest idealnym miejscem na start — dodała sugestywnie, sprowokowana powracającymi przemyśleniami w tym temacie. W ich temacie.
Every moment we could snatch
I don't know why I got so attached
— W takim razie obawiam się, że nie mogę ci pomóc — powiedziała cicho, z przepływającą między tymi słowami skruchą. Możliwe, że kupno przez niego tych fotografii również nie mogło mu w żaden sposób pomóc, ale z pewnością w jego rękach miałyby więcej sensu niż u przypadkowej osoby. — Czego ode mnie oczekujesz? Względem tych zdjęć — spytała po chwili zawahania, jakie kryło się za poznaniem możliwych odpowiedzi i jednoczesnym brakiem perspektyw na wypełnienie tych oczekiwań. Niech powie, co jeszcze leżało mu duszy, jak bardzo zmąciła jej spokój, którego nigdy nawet nie była źródłem, a o który on zabiegał tyle czasu. Najgorzej będzie, jeśli nie posiadał żadnych.
Jej wzrok bezwiednie powędrował za oddalającymi się dłońmi mężczyzny, zdradzając nagłą obawę. Do tej pory jego dotyk dawał poczucie - być może złudne, ale jednak - że niezależnie od tego, jak źle prezentowała się sytuacja, dopóki jego dłonie nawiązywały kontakt z chociażby najmniejszym skrawkiem jej ciała, zamierzenie lub nie, jako dopełnienie kąśliwej uwagi posłanej pod jej adresem czy też wynik świadomie pobudzonych zmysłów, dopóki przepływał przez nie charakterystyczny dreszcz, nic nie rozstrzygało się na niekorzyść. Zawsze istniało coś jeszcze, jakieś niewypowiedziane słowo, gest, szansa. Teraz jednak nie była tego pewna, nie w połączeniu z kolejnymi słowami, płynącymi z jego ust.
Choćby nie wiadomo jak starała się odeprzeć wysnuty przez niego zarzut i prawdziwość, delikatnego ukłucia spowodowanego bezpardonowym przyrównaniem do innych, którzy widzieli w nim winnego, nie dało się zakwestionować z takim samym uporem. Uporem nieuzasadnionym, tak naprawdę, aczkolwiek wynikał on z jej naturalnego odruchu obronnego. Zwłaszcza, że miała z tyłu głowy to, jak daleko posuwali się wszyscy ci ludzie w swoich osądach oraz czynach, na które nawet ona by się nie zebrała. Dla niego jednak nie robiło to różnicy i z tym też nie mogła się kłócić. W głębi rozumiała, skąd brała się u niego taka postawa.
Wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stał Blake. Westchnęła ciężko, czując pierwsze opadające emocje i podmuch jesiennego wiatru na policzkach, po czym odwróciła się do wejścia do galerii i ponownie ruszyła w pogoń.
— Mogę chodzić za tobą jeszcze dłuższy czas, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale to nie zmienia faktu, że nie podoba mi się to — mruknęła, gdy już zrównała się z nim krokiem, dając do zrozumienia, że gdyby nie miała powodu, to nie robiłaby tego. Ani dla własnej przyjemności, ani tym bardziej dla jego. — Co jeśli powiem, że wyrok można spróbować zmienić? — Nie ten sądowy, bo w świetle prawa został uznany za niewinnego, ale wyrok, jaki zapadł w ludzkich umysłach tuż po tym, i nadal się w nich tlił. — Że wiem o czymś, co nie zostało wzięte pod uwagę? — kontynuowała, niewzruszona zachowaniem Griffitha. Tak już chyba miała. Musiała wyrzucić z siebie nadmiar informacji, a potem, jak na nią przystało, odstąpić od ingerowania w to, co ktoś z nimi zrobi, i czy w ogóle cokolwiek zrobi. Ten aspekt także pozostawiała wolny. You don't owe nothing to me
But to just walk away I have no capacity
Ostatnio zmieniony 2021-10-05, 21:10 przez Eileen Shepherd, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Griffith stanowił - niestety dość często - zagadkę nawet dla samego siebie, choć w większości przypadków nie uważał, aby było w tym coś złego. Zdarzały się momenty, podczas których szczerze i w otwarty sposób ubierał w słowa swoje myśli, a te wypływały z warg mężczyzny nim zdążył zastanowić się, czy odbiorcą jest właściwa, godna tego osoba. Najczęściej i tak wyrzucane w eter zdania odnosiły się do sytuacji, jej zarysu, czy też miały na celu drobną (albo i nie) prowokację skierowaną ku swojemu rozmówcy. Rzadziej opowiadał o sobie; swoich przemyśleniach i emocjach, jakie mimowolnie (i nie zawsze świadomie) skrywał pod grubą pierzyną obojętności i pozornego ich całkowitego braku. Apatia - będąca zarówno największą nagrodą i karą, gdy był pośród więziennych murów - dopadała go nagle, chcąc najwyraźniej odnowić znajomość, a wtedy był bliski przekonania (samego siebie), że tak funkcjonuje się najwygodniej.
N a j ł a t w i e j.
Bez nuty żalu i rozgoryczenia, grymasu wywołanego niepomyślnym dla niego rozwiązaniem. Bez nieprzyjemnego ukłucia zazdrości; czegoś, z czym niekiedy miał problem i nie do końca sobie z nią radził. Bez uporczywie powracającego szeptu, że tym, co najczęściej spotyka go w życiu, była... s t r a t a.
- Nie sądzisz, że już mieliśmy swój środek przygody? - podjął, do swojego pytania dodając uniesioną lekko brew w pytającym wyrazie. Nie kpił, nie planował robić żadnych wyrzutów, ani przywoływać w opowieści pewnej wycieczki, na którą zmuszeni byli (no prawie) udać się razem. Początek jej wspominał całkiem nieźle, lecz z rozwojem akcji, wydarzeń i rozmów - do głowy Blake'a przychodziły mniej entuzjastyczne zarówno dialogi, jak i obrazy.
Nie oczekiwał pomocy. Od Eileen, ani o nikogo; wiele sytuacji - jakich chyba wolałby jednak uniknąć, mając na uwadze nawet to, że jak mało kto lubił nowe doświadczenia - do jakich doszło w jego życiu, wymagało ingerencji kogoś, kto mógł zdziałać więcej niż on sam, a efekty bywały... różne. Wolał działać, zamiast rozglądać się za wyciągniętą w jego kierunku ręką. Równie dobrze mogła być jedną z tych, które mają na celu odwrócić jego uwagę i pociągnąć za sobą w dół.
- Niczego - wypalił odruchowo, bez namysłu - nie wiem. One zostaną sprzedane na licytacji, czy...? - urwał, zawieszając spojrzenie na wysokości ciemnych tęczówek kobiety. Pomimo, iż daleki był od wieszania fotografii Ivy u siebie w domu (chociaż, jak tak myślę, to zdarzało mu się być masochistą trochę też, czyli niby mógłby to zrobić...), nie potrafił (nie chciał) wyobrazić ich sobie u kogokolwiek innego. Ruszył do wnętrza galerii, chcąc nie tyle, co odnaleźć te dzieła sztuki, co osobę, z którą miał wątpliwąprzyjemność się poznać. Nie zdążył, a zatrzymały go słowa Dev.
- Oczywiście - burknął pod nosem - mój tył, nawet jeśli jest całkiem niezły, nie dorównuje frontowi, Shepherd - skwitował, tym razem dodając do tego szczyptę ironii, choć bądźmy szczerzy - pewności siebie mu (ok, nie z a w s z e, a zazwyczaj) nie brakowało. Nim dostał się do Justine (albo zgubił Eileen), chwycił kolejny kieliszek szampana i opróżnił jego zawartość, po cichu żałując, że nie postanowili zakupić whiskey, wtedy udałoby się znieczulić...
...niesamowicie absorbujące myśli o napiciu się (więcej, niż byłoby to przyzwoitym) tego wieczora, zostały zastąpione zawahaniem i nagłym skupieniem się na tym, co mówiła do niego prawie-sąsiadka.
- Uhm. Kolejne bzdety mające na celu próbę wyprowadzenia mnie z równowagi? - zakpił, nie mając zamiaru udawać, że nie ufał jej za grosz. - Śmiało - zachęcił, w następstwie odkładając kieliszek i rozkładając ręce na boki. I tak wystarczająco zmarnowała mu dzień.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Nie jestem pewna, czy całkowicie była nasza — rzuciła, a kącik kobiecych ust drgnął delikatnie w prowokacyjnym wyrazie. Niezmiernie ją ciekawiło, czy kiedykolwiek poświęcił chwilę na to, aby spojrzeć na tę sprawę z tego samego punktu widzenia, co ona. A ten, jak wiadomo, znacząco różnił się od rzeczywistości. Czy w ogóle dopuszczał jego istnienie. Czy teraz poświęciłby na to chwilę, za sprawą tej konwersacji.
— Tak — odparła krótko, bez ogródek. — Jeśli jakimś sposobem nie zostaną zlicytowane, przejdą na własność galerii, a oni potem mogą użyć ich w dowolnym celu. — Wzruszyła nieznacznie ramionami, starając się wyciszyć mimowolne wyrzuty sumienia, które przecież były wbrew temu, co myślała, a nawet wcześniej powiedziała na ten temat. — To są naprawdę dobre zdjęcia. Nathalie prawdopodobnie nie zdążyła ich wykorzystać, a ja znalazłam je zupełnym przypadkiem. Obchodziłaby dzisiaj swoje urodziny. Pomyślałam, że to idealny prezent. Nie ma to nic wspólnego z przeszłością, czyjąkolwiek. Nie zawsze musi mieć — wyjaśniła, po raz kolejny oszczędzając mu nieistotnych dla niego detali. I tak miała wrażenie, że to, czym dotychczas się z nim podzieliła, w jego odczuciu mogło uchodzić za pretensjonalne i niemające powiązania, na które tak bardzo chciała go otworzyć. Nie wyglądał jakby chociaż próbował zrozumieć.
— Posłuchaj — zaczęła, od razu narzucając odpowiednio surowy ton. — Nazywaj to jak chcesz, ale nie robię tego dla siebie. Mogłabym to zwyczajnie przemilczeć jak wszyscy, bo nie mam żadnego interesu, żeby ci o tym mówić, a jednak to robię, więc bądź tak uprzejmy ten jeden raz i — zawrzyj gębę — postaraj się mnie wysłuchać, jasne? — Och, czyli teraz robi mu łaskę. Westchnęła cicho, gdy dotarła do niej ta niechciana myśl, być może zacierająca trochę intencje oraz główny przekaz słów. Z drugiej strony, zapewne nic, co mogłaby powiedzieć, nie zabrzmiałoby wystarczająco dobrze w jego odbiorze, więc znowu nie miała nic do stracenia.
— Znalazłam coś — oznajmiła nieśpiesznie, jednak zanim nastąpił kolejny ewentualny sprzeciw. — Kiedy badałam twoje akta. — Nie zwróciła uwagi na to, że właśnie przyznała się do czegoś nielegalnego, jak mniemam, z pewnością wykraczającego poza posiadane kompetencje. Po prostu kontynuowała: — Naprawdę sądziłam, że na tym etapie to niemożliwe, ale trafiłam na jakieś niezidentyfikowane ślady krwi. Nie wyglądały na przypadkowo pominięte, raczej na zatuszowane. Zbadałam je i nie należą do ciebie. Nie wiem do kogo, bo nie jestem w stanie dłużej się tym zajmować. Nie mam odpowiednich kompetencji i uprawnień. — Przez jej twarz przebiegł cień cierpkiego uśmiechu na wspomnienie niedawnego zwolnienia. — W każdym razie nie daje mi to spokoju. Czuję, że kryje się za tym coś grubszego, dlatego pobrałam próbkę. Mam przyjaciółkę w FBI, skontaktuję się z nią w tej sprawie. Może ona będzie mogła się temu przyjrzeć i powiedzieć więcej. — Przybierający na intensywności wzrok, który do tej pory błądził po podłodze, jakby pomagało jej to w uporządkowaniu myśli, z daleka od rozpraszającego wpływu mężczyzny, w końcu oparła na jego tęczówkach.
Co teraz? Dasz temu szansę?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ten krótki urlop, w wir którego zostali wrzuceni, zupełnie nie wyglądał tak, jaki jego scenariusz - początkowy - pisał się w głowie Blake'a, już podczas starannego układania w kostkę rzeczy, aby z podobną dbałością ułożyć je w walizce. Spakowane ubrania pasowały do kilkudniowego, aktywnego wypoczynku w przyjemnie ciepłym miejscu, a zamiast tego wylądowali pośród dzikiej natury, między lasem, strumykiem, a górskimi szczytami. Może przez to dzikość pewnych emocji i przemyśleń mogła dźwięcznie (choć bynajmniej nie wdzięcznie...) wybrzmieć, a echo niosło ów zwroty, powtarzając ich moc wielokrotnie.
I w tym, na pierwszy rzut oka, łatwym temacie, Griffith dostrzegał w swoich własnych przemyśleniach pewną sprzeczność; w zasadzie mógł gładko przyznać, iż tworzyły go pewnego rodzaju sprzeczności i bałagan, choć dookoła siebie starał się trzymać idealny porządek i ład. Górskie szczyty, długie wspinaczki, czy zwykłe spacery - zdawały się być idealną formą aktywności, tak często przez niego wybieraną, aczkolwiek swoją przyszłość widział w zupełnie innym, słonecznym miejscu, gdzie fale rytmicznie uderzały o brzeg, a nierówny zarys górskich szczytów był widoczny na linii lekko rozmytego horyzontu.
A może - tak po prawdzie - jednak te dwa marzenia nie były tak różne od siebie? Każdy bowiem potrzebował ulotnych momentów przepełnionych witaminą D i możliwością oderwania się od tego, co znane; swojej strefy komfortu, by niedługo później czuć olbrzymią chęć na zaszycie się gdzieś całkowicie samemu.
Problem pojawiał się wtedy, gdy na taką s a m o t n o ś ć skazywaliśmy się (o, ironio, miło znów cię widzieć) samemu, dobrowolnie, aczkolwiek nie do końca świadomie własnych wyborów. Tak przecież bezpieczniej - zrobić krok i udać, że nie widzi się tych, którzy na przestrzeni lat postanowili wybrać inną ścieżkę, tak bardzo różną od naszej.
- Brzmisz trochę tak, jak gdybyś chciała mi coś zaproponować - oznajmił z nutą pytania czającego się gdzieś w oddali, najprawdopodobniej bardziej dostrzegalną w jego spojrzeniu, niżeli wyczuwalną w tonie głosu. Krótki, kącikowi i chłodny uśmiech uniósł jego wargi, a ciche prychnięcie wyrwało się spomiędzy męskich ust, nim Eileen zdecydowała się - o ile chciała to zrobić - na odpowiedź.
- Nie jesteś aż tak szalona, by to zrobić - dodał, choć i tu zabrakło mu pewności, jaka jasno sugerowałaby kolejne, niewypowiedziane już słowa: nie masz odwagi; nie zrobisz tego. W końcu - jak już głośno przytoczył - start znajomości mieli już za sobą, a szanse na faktyczne poznanie się, oddalały się coraz bardziej. Wraz z tym, jak wyglądał przebieg ich nie-znajomości.
- Muszę znaleźć twoją koleżankę - podjął, rozglądając się po galerii. Ludzi zdawało się być coraz więcej, więc ciemnowłosa, jak i jej znajoma, mogły pochwalić się ewidentnym sukcesem wystawy. Jego, dość egoistycznie, nie do końca to cieszyło, bo nie przepadał za zatłoczonymi miejscami, gwarem zbyt głośnych rozmów i śmiechu. Wolał, aby osób było mniej - mniejsze prawdopodobieństwo tego, że komuś spodobają się (a wiedział, że spodobają na pewno) zdjęcia Ivory.
- Dam więcej, niż najwyższa oferta, ale nie chcę licytować. Da się to załatwić? - zapytał, zdobywając się na posłanie pytającego spojrzenia Dev. I jego plan - by o nic jej nie prosić - właśnie stracił swoją ważność; jej termin okazał się niezwykle krótki, czego sam Blake Griffith nie mógł tym razem przewidzieć. A później rozmowa zmieniła tor, prowadząc ich krętą ścieżką nieprzyjemnych dla ucha wspomnień. Minęło sześć lat, podczas których na jego ramionach stale ciążyły niewiadome, a on nie potrafił (a czasami nawet nie chciał w obawie o to, czego się dowie) zostawić ich za sobą.
Zignorował - na potrzebę podtrzymania tematu - to, że przetrząsała (badała, ładnie to określając) jego akta, bo po prawdzie wcale go to nie zdziwiło. Nie wtrącił się również wtedy, gdy wspomniała o rzekomym braku swoich kompetencji i uprawnień. I tu domyślał się powodu, jakim mogło być odejście z pracy.
- Ktoś przebił oponę w moim samochodzie. Widziałem na zdjęciach jak wyglądało rozcięcie. Uznali, że musiałem na coś najechać, kiedy próbowałem uciec i dlatego to nie wypaliło - streścił pokrótce błędne interpretacje wydarzeń, o których z takim przekonaniem opowiadali oskarżyciele.
- Zdążyłem wybrać numer alarmowy i określić miejsce. Reszty nie pamiętam, ale gdybyś zapytała prokuratora, powiedziałby ci, że nie odnotowano żadnego zgłoszenia z mojego numeru, a świadek, który to zrobił, nie chce zostać ujawniony. - Być może taki był; chociaż niefortunnie wybrane miejsce przez sprawców zamieszania było oddalone od klubu, choć w niewielkiej odległości dziko stworzonego, na własne potrzeby, parkingu. Blake nie wykluczał, że ktoś mógł to widzieć, słyszeć i zadzwonić - ale nie dawał ku temu stuprocentowej pewności, skoro ilość błędnych interpretacji była olbrzymia. Po wybraniu numeru stracił przytomność; ilość krwi ulatująca z jego organizmu była niebezpiecznie duża, a on sam obudził się po dwóch dniach, już po przebyciu dwóch operacji i pokrzepiającą wiadomością o tym, iż w przeciwieństwie do pozostałej trójki, przeżył.
Przeżył, co było kolejnym - w jego oczach na tamtą chwilę - wyrokiem, jeszcze przed tym, jaki miał zapaść.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Bo ty tak bardzo lubisz moje propozycje — zauważyła z przekąsem, choć oczy zaszły lekkim rozbawieniem. Wcale nie miałaby nic przeciwko złożeniu mu jakiejś, może nawet na obustronną korzyść, ale musiała liczyć się z tym, że ten zadrwi z samego faktu i nie potraktuje jej poważnie. Może lubił, ale doszukiwać się w nich drugiego dna. Czy słusznie? Jak najbardziej. W tym tkwiła cała zabawa. Czy to powstrzymywało Eileen przed jej podjęciem? W żadnym wypadku. Możliwe, że kierowała się trochę na przekór, bo kiedyś po prostu odpłacała mu się pięknym za nadobne. W ostatnim czasie obrała nieco inną taktykę, mianowicie jeśli istniały jeszcze jakieś sztywne schematy, to teraz stopniowo się ich pozbywała.
— Co jeśli jestem? — odbiła piłeczkę, albowiem on brzmiał, jakby już znał albo domyślał się treści rzekomej propozycji, jeszcze zanim padła gdzieś między słowami, i tylko chciał się w tym upewnić. Do niedawna pewnie sama uznałaby to za szaleństwo wykraczające nawet poza jej osobistą definicję, która i tak w większości przypadków była dosyć luźna, jednak w porównaniu z wydarzeniami ostatnich miesięcy, to konkretne odzwierciedlało raczej zwykły dzień z jej życia.
W odpowiedzi na chęć nabycia fotografii, pokiwała tylko głową. Próbę odegnania początkowego zaskoczenia tą nagłą zmianą frontu uznała za absolutnie konieczną, przykrywając je błąkającym się na ustach uśmiechem. Wolała nie podważać jego decyzji kontrolnym pytaniem, na wypadek gdyby jej ukryty entuzjazm miał sprawić, że się rozmyśli.
— Co z nimi zrobisz? — odparła w rewanżu po chwili, gdyż w przeciwieństwie do poprzedniej kwestii, ciekawości dotyczącej dalszego losu zdjęć nie była w stanie tłumić w sobie z takim samym skutkiem. — Bez obaw, to zostanie między nami — dodała ze złowieszczym uniesieniem kącików ust, podejrzewając, że fakt, iż wchodził z nią w jakiejś niejasne układy mogło był przedmiotem jego oporów w związku z poczynieniem kroków, najpierw ku zakupowi, a później z podzieleniem się wiedzą na temat wykorzystania przedmiotów. Zapewne dlatego, że chodziło właśnie o nią.
Słuchała go w napięciu, wypieranym przez skrzętną analizę zachodzącą w pamięci z każdym kolejnym słowem. Czyli jednak nie zwariowała. W przekazywanych informacjach doszukiwała się związku z tym, co niegdyś udało jej się wygrzebać w jego policyjnych kartotekach, a to, że nie znajdowała go, przyprawiało ją o dezorientacje, niepokój, w ogólnym kontekście. Natomiast w kontekście stricte ich relacji poczuła żal i dobrze znaną oraz zaadaptowaną już tego dnia gorycz.
— Dlaczego nic nie powiedziałeś? — W jej głosie wybrzmiał wyrzut, bardziej osobisty i emocjonalny niż nakazywałaby tego sytuacja. Mimo to nawet teraz nie była w stanie odpowiedzieć jednoznacznie, czy to, że gdyby zdradził się z tym odpowiednio wcześnie, w ogóle coś by zmieniło. W stosunku podejścia do sprawy, do samych siebie. Z pewnością zdziwiło ją, jak łatwo się poddał. — Dlaczego nie starałeś się tego wszystkiego dowieść? Dlaczego nie walczyłeś o siebie? O... prawdę, sprawiedliwość. — Zadośćuczynienie. Nadal pozostawał dla niej zupełnie obcym człowiekiem, teraz może nawet bardziej niż dotychczas, a ogół jego poglądu od zawsze stanowił zagadkę. — Wiesz, kto mógł chcieć tak namieszać? Ten prokurator?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wzruszył ramionami. Lekko, obojętnie, z wyczuwalną w tym geście nonszalancją i swobodą. Nie było to rzecz jasna równoznaczne z odpowiedzią na jej pytanie, choć nie wiedział nawet, czy py t a n i em można było je nazwać; raczej nie. Będąc szczerym przed samym sobą - rzadkością w jego codzienności były jakiekolwiek propozycje, które słali w jego kierunku inni ludzie. Coś, co nie było związane z pracą, ani obowiązkami. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio z czyjejś inicjatywy (a nie swojej własnej) odwiedził miejsce, jakie wcześniej nie było zanotowane pochyłą kursywą na pozostawionym w drugiej szufladzie biurka (j e g o biurka, nie Yael, bo to był j e g o gabinet) kartce kalendarza. Nie winił o to ludzi sobie bliskich (bądź po prostu takich, z którymi utrzymywał kontakt), wszak zdawał sobie sprawę z tego, że nie był najlepszym (dobra, był, dziś sobie mogę posłodzić, bo czemu nie) towarzystwem w wojażach za miastem, ani podbojach Seattle. Blake Griffith był s o b ą. Często ponurym, co akurat idealnie wpisywało się w klimat miasta, za którym nie przepadał. Dopiero na drugi, a może nawet trzeci rzut oka (to musiało być naprawdę głębokie spojrzenie trwające więcej, niż 8,2 sekundy) można było dostrzec roziskrzone błyski wyłapujące z tła mnogość detali, lub subtelnie uniesione kąciki ust. Lubił się śmiać, czego - jak mu się wydawało, ale może błędnie - nie wiedziała o nim Eileen, jak gdyby traktował ten gest jak coś zanadto intymnego. To prawie tak, jak pozwoliłby kobiecie na odsłuchanie swojej ulubionej piosenki, na podstawie której miałaby określić naturę mężczyzny.
- Planowałem powiedzieć, że nie musisz brać tego do siebie, ja po prostu nie przepadam za większością ludzi - zaczął, równocześnie skrobiąc się po kilkudniowym zaroście. W następstwie tych słów, kąciki męskich ust zadrżały w szelmowskim uśmiechu, a on otaksował - przelotnie - wzrokiem ciemnowłosą.
- Ale jednak możesz, skoro się zaliczasz do tego grona - skwitował, mogąc spodziewać się tego, że i Devona żywi wobec niego podobne uczucia, co nie robiło mu większej różnicy. A może nawet było swojego rodzaju pochwałą ich dziwnej relacji; zrobiłoby mu się trochę przykro, gdyby teraz uznała, iż Blake Griffith jest dla niej całkowicie o b o j ę t n y, więc jak się głębiej nad tym zastanowić...
- Zmieniłem zdanie; wygląda na to, że przypadkowo powiedziałem ci komplement. - Wywrócił oczami, lecz rozbawienie - czy nie pisałem, że lubił się uśmiechać? - spowodowało, iż gest ten wcale nie wyglądał na podszyty irytacją, oburzeniem, czy kpiną. Powstrzymał się jednak przed tym, aby wyjaśnić jakim cudem powiedzenie komuś, że się za nim nie przepada mogło być komplementem.
...ale skoro była szalona, mogła go rozumieć bardziej, niż przypuszczał. Jednak.
- Już mamy jesień, niedługo zima, kolejny jarmark bożonarodzeniowy. Jeśli przeżyjemy do tego czasu, nikogo nie zamordujemy i nie pójdziemy siedzieć, może uda nam się przypadkiem spotkać w okolicach jakiegoś konkursu. - J a k i e g o ś tanecznego, to miał na myśli. A konkretniej: to, że tam szło im wyjątkowo dobrze; aż niemożliwie dobrze, choć konkurencji (eh, ten Harry) nie mieli wybitnej.
- Może w tym roku w Honolulu nie będzie wiało chłodem - mruknął cicho, mając na myśli zarówno miejsce, jak i atmosferę, jaka unosiła się między nimi podczas ich pierwszego i - nie bez powodu - jedynego wyjazdu za miasto. Gdziekolwiek.
- Schowam - odpowiedział niemalże od razu, aczkolwiek nie zastanawiał się nad konkretnym miejscem, w jakim miałyby znaleźć się fotografie. Wiedział, że na pewno nie chciał ich u siebie; nie w jego domu, wszak już kiedyś przypadkiem natknął się na obraz Ivy namalowany przez Lunarie (która - zapewne - do tej pory rozkochała w sobie cały Hollywood...o ile nie leżała kilka stóp pod ziemią, tworząc najlepszy nawóz dla hodowanych przez siebie roślinek) i nie do końca mu się to podobało. Była na nim zbyt do siebie podobna.
- Dlaczego myślisz, że nic nie powiedziałem? - Tym razem nie próbował powstrzymać kpiny, którą podszyte było ostre pytanie, jakim odwdzięczył się na te zadane przez nią. Mówił; na pierwszej rozprawie, nawet jeżeli emocje (te, których nie chciał czuć, ale były mocniejsze niż kiedykolwiek) rozrywały go od środka, gdy raz po raz powtarzał, że próbował ją uratować. Ucieczka nie była w jego stylu; ani teraz, ani nigdy.
- Dlaczego myślisz, że chcieli mnie słuchać, skoro potrzebowali winnego - prychnął, już nie patrząc na nią, a odwracając głowę w bok, aby nie dostrzegła żalu, którego nie umiał ukryć. Nie był tak dobrym aktorem, za którego się miał.
- Nie wiem, Eileen - powiedział po dłuższej chwili - w połowie mojego wyroku odszedł na emeryturę. Szybciej, niż miał, a podobno jest dużo wyższa od tej, jaką miał otrzymać. Nie pytaj skąd wiem, ale możesz mi zaufać - mam dobrego informatora - zapewnił spokojnie, prawdopodobnie nieświadomie (i głupio) używając słowa: zaufanie, skoro te - u nich - nie miało zbyt wielkiej mocy.
- Każdy posiada takie znajomości, na jakie pozwala mu sumienie -
burknął w eter, chyba kolejny raz myślami wracając do parszywych typków prosto z politycznych, najwyższych kręgów, z jakimi zadawał się oskarżyciel.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— To miał być komplement? — prychnęła pod nosem, szczerze wzruszona tym wątpliwym niewymuszonym gestem. Jak mogła go nie docenić, skoro nawet nie zamierzał jej skomplementować, a jednak to zrobił! — Zastanawiam się, jak w takim razie okazujesz komuś brak sympatii. — Pokręciła głową z rozbawieniem. Była w tym jakaś pokrętna logika, jeśli ktoś był złakniony pochlebstw i innych słodkich słówek. Sformułowanie, jakim się posłużył, raczej nie spełniało właściwości typowego komplementu, ale dużo zależało od percepcji. Zatem wszystko, co nie było kpiną w ustach Blake'a, teoretycznie mogło uchodzić za swego rodzaju komplement.
Jeśli przeżyjemy do tego czasu.
Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie zmuszona potraktować podobny zwrot dosłownie. Tymczasem naprawdę musiała mieć się na baczności, pogodzić się z dramatycznością sytuacji, za którą nigdy nie przepadała, i brać pod uwagę ewentualność, że jeśli coś pójdzie nie tak, organizm się zbuntuje, może nie doczekać nie tyle świąt, co przyszłego miesiąca. Na tę myśl uśmiechnęła się blado, z refleksyjnym wyrazem.
— Chciałeś chyba powiedzieć: jeśli nie zamordujemy się nawzajem — podjęła, z marszu wchodząc w temat z zupełnie nowym nastawieniem, jak gdyby balansowanie na dwóch płaszczyznach miała już wyćwiczone. A może to ta swoboda, z jaką przebiegały złośliwości rozmowy w ich wydaniu? — W takim razie masz rację, nie mogę być pewna, że tak nie będzie. — Charakterystyczny ton przekory dał o sobie znać w głosie oraz spojrzeniu kobiety, co w jej przypadku, w ich przypadku, nie oznaczało niczego złowróżbnego. Trochę odetchnęła z ulgą.
— Czy to zaproszenie, Griffith? — Uniosła brew, ze wzrokiem zuchwale utkwionym w mężczyźnie. Oficjalne zaproszenie. Wychodzące od niego, niebędące efektem przypadku, którego stali się mimowolnymi ofiarami. Ich wspólny wypad za miasto również nie był dla niej czymś, do czego wracałaby ze szczególnym sentymentem, a zupełnie inne okoliczności, niż te, których niejako się spodziewali, w ostateczności okazały się najmniejszym z napotkanych wówczas problemów.
— Dobry pomysł — skwitowała krótko, nie dlatego, że zdawała sobie sprawę, że jemu prawdopodobnie wcale nie zależało na jej opinii, jakakolwiek by ona była. Wbrew pozorom nie oczekiwała, że te zawisną u niego na ścianie, i codziennie będą mu przypominały o kilku latach wyjętych z życia. Mimo to żywiła pewną nadzieję, że trafią właśnie do niego. Że właśnie tak powinno być.
— Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek mówił o tym mnie. Wolałeś podsycać przekonanie, że… — urwała, zaciskając wymownie usta. Wszystko wskazywało na to, że zaszło nieporozumienie, że w związku z tym uległa błędnemu przeświadczeniu; o to, że atmosfera wokół nich mogła się diametralnie zmienić, gdyby tylko na jaw wyszły te niepozornie, nic nieznaczące fakty. Nadal nie wiadomo, czy można było polegać w stu procentach na tych informacjach, czy odpowiednio wcześnie wyjawione, poruszyłyby inną strunę. To wciąż było tylko gdybanie, niepodobne do niej, jednak wielokrotnie czuła, że byłaby gotowa porzucić swoje nastawienie przy właściwym sygnale.
— Tym bardziej należy to sprawdzić — zawyrokowała po poznaniu kolejnych szczegółów, jak gdyby podjęła tę decyzję za niego, bez porozumienia, a także wbrew odczuciom, ogarniających go na wspomnienie tych niechlubnych wydarzeń, jakie mogły stanowić przeszkodę w podjęciu działania.
Rozmowie położyła kres Justine, która przemknęła gdzieś w zasięgu ich wzroku. To była dobra okazja, żeby zagadnąć ją w sprawie kupna zdjęć, do czego, jak się sympatycznie złożyło, nie trzeba było specjalnie jej namawiać. Im większa kwota, tym lepiej dla podopiecznych fundacji, a poza tym, dlaczego miałaby utrudniać komuś dokonanie hojnego datku, skoro wyraził taką chęć? Pewnie nawet osobiście podziękowała Blake'owi. Po wszystkim mężczyzna opuścił galerię, ze złożoną przez właścicielkę obietnicą, że jego najnowszy nabytek wkrótce zostanie mu dostarczony. Shepherd natomiast dołączyła do współorganizatorki, aby doprowadzić to zacne wydarzenie do końca.
Mimo wszystko To był dobry dzień.

koniec.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

#55

Sirius długo zastanawiał się nad decyzją. Brał pod uwagę wszystkie plusy oraz minusy, a także zastanawiał się nad niewiadomymi, które mogły go w trakcie zaskoczyć. Przez kilka dni przeglądał internetowe fora w poszukiwaniu tematów związanych z umowami, aktami własności oraz ewentualnym dofinansowaniem. Frapował się i co rusz otwierał konto bankowe, aby sprawdzić stan lokaty. Matka założyła mu ją gdy chodził jeszcze do podstawówki, a odkąd zmarła Ursula i wyprowadził się z rodzinnego domu, całkowicie stracił zainteresowanie tym kontem.
Do czasu, gdy przechodząc obok budynku zauważył ogłoszenie. Właściciel Artistic Souls Gallery zbankrutował w związku z czym komornik wystawił galerię na aukcję. Sirius postanowił zaryzykować i pojawił się, jako jeden z inwestorów.
Do rozpoczęcia licytacji zostało dwadzieścia minut. Na miejscu było około dwunastu ludzi w różnym wieku, którzy tłoczyli się przed główną salą. Niektórzy z nich rozmawiali, a inni stali z boku i tasowali krnąbrnymi spojrzeniami potencjalną konkurencje.
Sirius schował dłonie do kieszeni płaszcza, głośno westchnął i jedynie pokręcił głową, wyrażając tym samym własną dezaprobatę. Nie przyszedł do galerii, aby z kimkolwiek konkurować, lecz aby uratować miejsce, które często odwiedzał za młodu z matką. Maya uwielbiała tutejszy klimat, zaangażowanie obsługi oraz kawę z automatu. Pozostali inwestorzy zamierzali przerobić lokal. Do uszu Siriusa dotarły plotki, dotyczące restauracji dla bezdzietnych par, escaperoomu i kina 7D. Te wszystkie pomysły wydawały mu się niezwykle absurdalne i uwłaczające dla miejsca pełnego kultury.
W pewnym momencie dostrzegł znajomą twarz i mimowolnie wyciągnął dłoń, aby kobieta zauważyła go na tle tłumu.
Charlotte! — krzyknął, jednocześnie zwracając na siebie uwagę barczystego mężczyzny w kapeluszu w kratę. — Lotte! — zawtórował i natychmiast przepchał się przez trzy, stojące na środku brunetki w pstrokatych garsonkach. — Przyszłaś na licytację? — zapytał. Zostało niewiele czasu, dlatego pominął zbędne uprzejmości. Uśmiechnął się serdecznie, ciesząc się, że galeria wzbudziła zainteresowanie nie tylko hołoty, która właśnie obradowała za ich plecami.

autor

P o l a

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Sytuacja Charlotte była zupełnie inna. Decyzja o pojawieniu się w jednej z bardziej rozpoznawalnych wśród osób zainteresowanych sztuką galerii - bynajmniej jednak nie z powodu renomy, a raczej jej zbliżającego do nieuchronnego końca upadku - była spontaniczna i wynikała raczej z braku skonkretyzowanych planów na to popołudnie oraz wieczór. Nie nazwałaby tego typowym wychodnym, wszak pod tym względem nie czuła się w żaden sposób ograniczona nawet po narodzinach dziecka, ale bywały w jej życiu momenty, kiedy chciała pobyć albo sama ze sobą, albo w otoczeniu, które przemawiało do niej bardziej niż to lubiły statystyczne kobiety.
Nie zdecydowała się zatem ani na wizytę u fryzjera, ani na zakupy, choć te miały zostać zrealizowane w towarzystwie Lavy. Ruszyła w kierunku dużo bardziej do niej pasującym, choć utarte ścieżki i schematyczne postępowanie nie były tym, na co decydowała się często.
Z drugiej jednak strony nigdy też nie brała udziału w licytacji czegokolwiek.
Zsunąwszy z ramion płaszcz i odwiesiwszy go na przeznaczone miejsce, raz jeszcze wygładziła materiał ciemnej sukienki i przeczesała niesforne kosmyki włosów. O ile na co dzień bujne loki zdawały się lubić współpracę z nią, tak dzisiejszego dnia były bardzo oporne na jakiekolwiek manewry ze strony Charlotte. Być może to właśnie z ich powodu w pierwszym momencie nie wyłapała, że układający się w jej imię krzyk faktycznie był skierowany do niej.
- Och, cześć - przywitała się, posyłając znajomemu ciepły uśmiech. Nie potrzebowała wiele, by w odmętach wspomnień odnaleźć zarówno jego postać i personalia, jak i okoliczności niedawnego spotkania na jednej z wystaw. Nie była zatem zaskoczona jego obecnością i w tym miejscu. - Można tak... powiedzieć - wyjaśniła treściwie, w gruncie rzeczy nie będąc pewną, czy jej pojawienie się tutaj mogłoby mieć jakikolwiek związek z licytacją. Była ciekawa, chciała się rozeznać, może powoli zagłębić w temat, który w przyszłości chciałaby powiązać ze swoją osobą. Tego dnia miała być tylko bacznym obserwatorem, choć z tyłu głowy wciąż pobrzmiewała przepełniona żalem myśl dotycząca przyszłości galerii.
- Nie planowałam niczego kupować - dodała, unosząc dłonie jak gdyby w obronnym geście, choć błąkający się w kącikach jej warg uśmiech sugerował, że mogło być to kłamstwo typowej, uzależnionej od zakupów kobiety. - A ty? Spróbujesz swoich sił? - dopytała, gdy jedna z jej brwi powędrowała ku górze. Była ciekawa, czy miał jakieś konkretne zamiary, plany i - siłą rzeczy - odpowiednie fundusze. O to jednak nie zagaiła wprost, uznając to za co najmniej niestosowne.

autor

lottie

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

To było ich drugie spotkanie, a pomimo tego Sirius zapałał do kobiety ogromną sympatią. Być może jego zażyłość była wynikiem tego, że jako jedna z nielicznych odwiedzjących minioną wystawę sztuki zwróciła szczególną uwagę na dzieło Mayi Bosworth. Chłopak wciąż pamiętał jej uważne spojrzenie oraz poważny wyraz twarzy, kiedy stała przed malowidłem. Wyglądała, jakby w tamtym momencie utknęła w wyimaginowanym świecie. To było absurdalne, aczkolwiek miłe.
Rozumiem — przytaknął i mimowolnie zaczął zastanawiać się nad innymi ewentualnymi powodami, dla których Charlotte pojawiła się w tym miejscu. Nawet jeżeli każde z nich miało inne intencje, to nadal łączyła ich pasja do sztuki oraz tego, co bywało mniej zrozumiałe dla postronnych osób. Czuł, że w tym jednym miał całkowitą rację, dlatego delikatnie, aczkolwiek subtelnie się uśmiechnął i schował dłonie do głębokich kieszeni płaszcza.
Spróbuję — oznajmił śmiało. — Nigdy nie brałem udziału w licytacji. To dla mnie coś nowego, więc praktykę znam tylko z opisów z internetu. Mam nadzieję, że to mi wystarczy — zażartował, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że otaczali go bardziej doświadczeni ludzie. Stojąc tu od kilku minut zażył przypadkiem usłyszeć kilka rozmów. Zainteresowani dzielili się swoimi wrażeniami, pomysłami oraz niejednokrotnie przechwalali faktem, że posiadali już więcej niż jeden lokal usługowy, a ta inwestycja miała stanowić jedynie czynnik do rozrostu interesu.
Niespodziewanie dwuczłonowe drzwi otworzył niski i pulchny mężczyzna, który następnie odsunął się na bok. Ludzie powoli zaczęli kierować się do środka. Sirius spoglądnął na Charlotte i skinął w kierunku tłumu.
Idziemy? — zapytał, choć było to pytanie z natury tych retorycznych. Puścił kobietę przodem, a następnie wybrał miejsce obok niej. Gdy wszyscy usiedli jakaś kobieta wręczyła gościom plastikowe tabliczki z cyframi.
Sala była przestronna. Posiadała wysokie okna, które obecnie przysłaniały bordowe, welurowe zasłony. Nad głowami wisiał stary, pozłacany żyrandol, a do podłogi przyszpilono jasną wykładzinę.
Sirius rozsiadł się wygodniej na krześle i wyciągnął na chwilę telefon, aby wyłączyć w nim dźwięki. Potem nachylił się w stronę Charlotty.
Podobno będą tu licytować jeszcze trzy inne lokale. Galeria jest druga w kolejności — poinformował, chociaż parę sekund później to samo zrobił mężczyzna, który wszedł na podium. Postukał w mikrofon, odchrząknął i przedstawił się. Potem opowiedział o zasadach. W międzyczasie wyłączono światło, a na ścianie pojawił się slajd z opisem pierwszego budynku. Był to były bar gastronomiczny w Chinatown. Posiadał ponad sto metrów kwadratowych i wadliwą instalację. Właścicieli nie było stać na pokrycie remontu oraz spłatę zadłużenia.

autor

P o l a

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Również i Charlotte nieobce było uczucie sympatii względem nowego znajomego, choć również z jej strony mogłyby nastąpić drobne problemy w określeniu powodów, dla których ich rozmowy upływały w tak przyjemnej atmosferze i swobodnym tonie. Nie znali się dobrze, właściwie wcale, ale nie zmieniało to faktu, że ze wszystkich osób jakkolwiek związanych ze sztuką, Lottie cieszyła się, że spotkała tutaj akurat jego.
- Ja właściwie też nie - przyznała bez ogródek i to bynajmniej wcale nie po to, aby podnieść chłopaka na duchu. Sama czuła się w tym miejscu zupełnie nowa, co jedynie mocniej podsycało wrażenie, że nie pasowała do tego otoczenia. Ludzie, którzy ich mijali, wydawali się obeznani w licytacjach i walce o upragnione miejsca, dlatego Charlotte nie brała pod uwagę ani czynnego udziału, ani tym bardziej jakiegoś większego sukcesu. - Uznałam, że to też jakaś forma obcowania ze sztuką. I jestem ciekawa, co się stanie z tym miejscem. - Raz jeszcze odrzuciła do tyłu niesforne pukle włosów, kątem oka przyglądając się kolejnym mijającym ich osobom. Nie sądziła, że miejsce pokroju galerii mogłoby budzić w niej sprzeczne uczucia, ale okoliczności jej pojawienia się tutaj mocno odbiegały od standardów, dlatego w gruncie rzeczy doceniała fakt, że nie była tutaj zupełnie sama - nawet w drodze zupełnie przypadkowego spotkania.
Krótkie skinięcie głową miało wystarczyć jako zgoda, dlatego Lottie ochoczo ruszyła przed siebie, by w sąsiedniej sali zająć jedno z wolnych miejsc - nie całkiem z tyłu, ale również nie na samym przodzie. Mniej więcej na środku, skąd mieli całkiem dobry widok na sąsiednie krzesła i całe otoczenie.
- W takim razie będziemy mogli się przyjrzeć, jak to wygląda w praktyce - podsumowała, nie kryjąc uznania dla faktu, że Sirius tak bardzo przygotował się na tę licytację. Była w szoku, ale jak najbardziej pozytywnym, czego nie zamierzała ukrywać. - Jeżeli ci się uda, będziesz chciał utrzymać galerię w podobnym klimacie czy marzy ci się generalny remont i coś zupełnie swojego? - zagaiła, chcąc poznać jego plany na ewentualną przyszłość. Ta co prawda na ten moment była jedną wielką niewiadomą, ale Charlotte nie uwierzyłaby, że pojawiłby się tutaj bez konkretnych zamiarów lub chociaż zarysu tego, co mógłby i chciałby tutaj stworzyć.
Ona sama znajdowała się w nieco wygodniejszym położeniu, biorąc pod uwagę świąteczny prezent od Blake'a, ale jednocześnie faktem było to, że jeszcze nie pochyliła się nad projektem na dłużej niż kilka ulotnych sekund gdzieś między przewijaniem i karmieniem Zoey a dbaniem o cały dom.

autor

lottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „Ballard”