WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Przypomniała jej się scena z Iniemamocnych, kiedy zadowolona Elastyna oświadczyła mężowi, że właśnie rozpakowała ostatni karton, a on przypomniał jej, że mieszkają tam od kilku lat. Tak się właśnie czuła, rozpakowując ostatni karton jaki pozostał po przeprowadzce. Mieszkali tu trzy miesiące, nie kilka lat, ale i tak trzy miesiące na rozpakowanie wszystkich kartonów to długo.
Chcąc nie chcąc myślami wróciła do Burlington. Bywały momenty kiedy brakowało jej starego domu, a zwłaszcza ogrodu, którego tutaj nie mieli. Duży balkon na którym mogła postawić wygodny fotel, rekompensował to tylko w ułamku procenta. Ale tak było lepiej, pod wieloma względami przeprowadzka do Seattle była lepszym wyjściem. William dostał tu pracę niemalże od ręki, dobrze płatną na dodatek. Może nie latał na ultra szybkich samolotach, ale latał. I był bezpieczniejszy w takim samolocie, przynajmniej tak sobie wmawiała Jo. Niestety kiedy zdobędzie licencję pilota liniowego (bo w to, że ją uzyska Josephine nie wątpiła), będą dni, kiedy pewnie w ogóle nie będą się widywać. Miała nadzieję, że jednak będzie miał chociaż loty krajowe, bo międzykontynentalne może i dobrze płatne, ale były zbyt długotrwałe. A Jo była w ciąży... i to był drugi powód przeprowadzki do dużego miasta i to nie na jego obrzeża, ale do centrum - dostęp do lekarzy i szpitali o wysokiej specjalizacji. Bez względu jednak na to, jaki lekarz ją prowadził, pierwszym wskazaniem, a nawet poleceniem, było - nie przemęczać się. Więc musiała zrezygnować z pracy. Początkowo miał to być urlop, przy wykonywaniu części pracy z domu, ale zapadła decyzja o przeprowadzce, a wraz z nią o sprzedaży i domu i części udziałów w firmie.
Nie chcieli od razu zagracać swojego nowego mieszkania, dlatego dom sprzedali z większością mebli, do tego urządzili wyprzedaż garażową. Zabrali więc głównie rzeczy osobiste, ubrania, książki, ulubiony fotel itd... W efekcie mimo zostawienia za sobą całej masy rzecz, kartonów było bardzo dużo. Zatrudnili wtedy nawet firmę, która im to wszystko popakowała, żeby żadne z nich nie musiało się przemęczać. Jo była w takim stanie jakim była, a William nadal nie doszedł zupełnie do siebie po wypadku. W Seattle był też dużo większy wybór fizjoterapeutów, co było kolejnym plusem dużego miasta.
Sprzedali też jeden z samochodów, bo tutaj przyjechali autem, a drugiego nie miał kto przywieźć. Tak oto, bez zbędnych klamotów, wprowadzili się do mieszkania w Seattle. Jo skorzystała ze swoich znajomości na rynku nieruchomości i udało jej się załatwić im ładne mieszkanie i to od ręki, w dobrej, niezawyżonej sztucznie cenie. Mieszkanie to jednak nie był dom, na dodatek Jo nikogo tu nie znała. Początkowo przerażało ją nawet wyjście do sklepu. Nigdy nie mieszkała w tak dużym mieście. Burlington przy Seattle wydawało się miasteczkiem. Dzielnica była porządna, nikt nikomu tu bronią nie groził, ale było głośno, jak to w mieście. Jo doskwierała samotność, nie znała tu zbyt wielu ludzi, nawet o dziwo brakowało jej rodziców. Nie mogła też za bardzo szlajać się po mieście, bo musiała o siebie dbać. Dużo czasu spędzała więc na balkonie, z laptopem i kubkiem herbaty... tęskniła za kawą, którą musiała odstawić.
Dziś czuła się dobrze, więc postanowiła zabrać się za ostatni karton, by ostatecznie sfinalizować ich przeprowadzkę. Skończyła właściwie chwilę przed tym, gdy usłyszała brzdęk kluczy i dźwięk przekręcanego zamka. William... uśmiechnęła się do siebie. To był jej ulubiony moment, kiedy on wracał do domu.
- Oficjalnie koniec przeprowadzki. - oświadczyła gdy tylko Will wszedł do środka i zaprezentowała z dumą pusty karton.
-
Urządzali sobie nowe miejsce - z dala od dawnych problemów i przeżyć - niezależni i pełni nadziei.
W temacie nadziei również dużo się działo - jeszcze w Burlington Josephine zaszła w ciążę. Wiele wskazywało na to, że jej przebieg jest dobry. Na pewno był najlepszy dotychczasowych prób - co do tego lekarze byli zgodni. Faktem było, że przed nimi jeszcze kilka kluczowych miesięcy, rozwiązanie i inne stresujące momenty, jednak ten natłok nowości miał w sobie coś cudownego. Jakby zaczynali wszystko od nowa i zostawili większość traumatycznych przeżyć gdzieś w lasach przy kanadyjskiej granicy.
Pewnie - brakowało im tu znajomych, służba Willa nie trwała już kilku-kilkunastu godzin, bo lot wraz z tranzytem trwał czasem i 2-3 dni jednak wciąż przebijał się optymizm, którego nie zaznali od dawna.
Nawet, gdy po rozpakowaniu rzeczy mieszkanie zrobiło się dziwnie ciasne.
Gratulacje, teraz należy się nam odpoczynek. Doskonale wiedział, że to ona wykonała większość roboty przy rozpakowaniu. Jestem pełen podziwu, że to wszystko się tu pomieściło. Chyba, że się nie pomieściło i wywaliłaś połowę kartonów po drodze. Jak było? Uśmiechnął się do żony. Rzeczy jechały osobnym transportem, więc nie było szans - wszystko dotarło na miejsce. Musimy przesunąć balans w szafie - więcej letnich, mniej zimowych ubrań. Zima była tu znacznie krótsza i mniej intensywna niż przy kanadyjskiej granicy. Cóż - taki urok jednego z największych krajów na świecie, że łączył wiele stref czasowych, kilka klimatycznych i rozciągał się na tysiące mil...
Jak oni będą tu żyć? Niebawem mieli poznać odpowiedź na to pytanie.
-
- Liczyłam raczej na czekoladę. - westchnęła smutno. Miała już różne zachcianki, dziwne smaki i skoki nastroju. Hormony ją dobijały. No i było już po niej widać, że jest w ciąży. Przekroczyli już termin, który poprzednio zakończył ciążę Jo, ale nadal sytuacja nie była bezpieczna. Daleko do niej było. Dlatego Josephine nie brała się za urządzanie pokoju, nie kupowała ubranek i innych takich rzeczy, nie chciała zapeszać. Każdy najmniejszy skurcz, dziwne ukłucie czy nawet czkawka, sprawiały, że na moment zastygała w oczekiwaniu na najgorsze. Lekarze uważali, że rokowania są dobre, że Jo jest zdrowa, ma silny organizm, ale musi o siebie dbać. Dlatego nie dźwigała, nie przemęczała się. Nawet do sprzątania zatrudniła panią Marianę, która przychodziła dwa razy w tygodniu i ogarniała mieszkanie. I choć Jo robiła co mogła by tym razem wszystko poszło tak jak powinno, to strach jej nie opuszczał. Była jedynie spokojniejsza o tyle, że Will znów się uśmiechał.
- Hmmm... trochę zimowych pozwoliłam zabrać Marianie. Jej siostra pracuje w schronisku dla bezdomnych. - wyjaśniła. Okazało się, że na tą wyprzedaż garażową przed wyprowadzką mogli dać jeszcze więcej rzeczy - No i książki są dość mocno poupychane. Można by zrobić przegląd. Nie chciałam zagracać drugiego pokoju, bo... - zawiesiła głos myśląc o pokoju, który jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie pokojem dziecięcym. Nie chciała mówić na głos nic, co mogłoby zapeszyć. Ale bez sensu było też stawianie tam regału z książkami których nie mieli gdzie indziej wcisnąć, czy szafy ze zbędnymi ubraniami. W końcu miał to być pokój dziecięcy i jeśli ich maleństwo przyjdzie na świat, to i tak by wynosili te wszystkie rzeczy, żeby zrobić miejsce na łóżeczko, przewijak i całą resztę. - Nie wiem jak ludzie mieszczą się w mniejszych mieszkaniach. - wzruszyła ramionami. - Niektórzy ledwo się mieszczą mając dom z piwnicą i strychem i garażem, a takie mieszkanie... - niby była agentką nieruchomości, wiedziała co i jak, ale teraz, kiedy poznała trochę strony praktycznej, to nie mieściło jej się w głowie. Całe życie mieszkała w domu, nie sądziła, że kiedyś to się zmieni.
-
Chciałby powiedzieć było-minęło ale nie było to tak proste - cenił to, że służył krajowi i to było mu ciężko przełknąć, że to się skończyło. Całe szczęście nie został uziemiony na zawsze, jak mogłoby się wydawać po wypadku. To na pewno przypłaciłby ciężką depresją.
Da się zrobić. Kiedyś powiedziałbym, że szafka w kuchni po prawej, teraz... nie mam pojęcia. Widziałaś ją gdzieś w kartonach? Żelazne zapasy przewieźli ze sobą. Aczkolwiek miał dziwne wrażenie, że od jakiegoś czasu różne produkty po prostu znikają. I nie była to kwestia przestawiania ich z miejsca na miejsce. Bezproblemowo mógł wysnuć hipotezę, że Jo odżywia przy ich pomocy dwie osoby...
Mądry ruch, nam się raczej nie przydadzą. Albo nie wiadomo kiedy się przydadzą i jaka będzie wówczas moda. Owszem, zdarzały się tu kilkudniowe zimy, ale raz na kilka lat. Bo wiem. Wszedł jej w słowo. Nie wierzył w zapeszanie, czary-mary i podwodne cywilizacje. Nawet do większości przesądów pilotów i lotników podchodził z dystansem. Jednak czasem nawet on nie chciał "zapeszać". Całe szczęście książki mogą miesiącami leżeć w pudłach bez większych szkód. Przez chwilę po tym, jak firma przeprowadzkowa dostarczyła cały ich dobytek zastanawiał się, czy nie będą musieli wynająć prywatnego magazynku... Wygląda na to, że nie byli aż takimi zbieraczami jak sądził.
Też się zastanawiałem. Gdy stacjonowałem w Niemczech najpierw spałem w koszarach, potem miałem kwaterę-mieszkanie. Nieco ponad sześćdziesiąt metrów kwadratowych. Myślałem, że to kawalerka jak u nas a okazuje się, że tak w Europie mieszają czteroosobowe rodziny. Jak?! Nasuwało mu się pytanie. Z czasem rozumiał to trochę lepiej - większość Europejczyków w czasie jednej doby może przejechać samochodem swój kraj z północy na południe albo ze wschodu na zachód. Tam jest po prostu mało miejsca... w ogóle! Jest może z sześć państw które są większe niż Teksas. Właściwie to i tak zaskakująco udawało ci się unikać przeprowadzek w życiu - mnie z resztą też, gdyby nie Siły Powietrzne. Przeciętny Amerykanin podobno przeprowadza się około 14 razy... A to było właściwie ich trzecie wspólne lokum - z mieszkania do domu i z domu do apartamentowca.
-
- Jeśli była jakaś w kartonach, to już jej nie ma. - cóż... żadna czekolada nie mogła się czuć bezpiecznie w jednym domu z Jo. - Może podejdziesz potem do sklepu? - zrobiła słodką minkę i zamrugała rzęsami. Nie należała do osób, które wyręczają się innymi, ale rozpakowanie tego ostatniego kartonu trochę ją zmęczyło i nie chciała jeszcze gdzieś chodzić. Niby czuła się dobrze, ale lepiej było posiedzieć trochę dłużej, niż potem płakać, że coś się stało złego.
Uśmiechnęła się do niego, że wiedział co ona ma na myśli. Bycie przesądnym mogło wydawać się bez sensu, ale jeśli by urządziła ten dziecięcy pokój i coś by się stało złego, to wtedy tym bardziej by sobie wyrzucała, że trzeba było nie zapeszać. Będą mieć na to czas kiedy Jo będzie już w tym bezpieczniejszym okienku, kiedy nawet wcześniejszy termin nie będzie zagrażać życiu dziecka i jej. Pokój nie wymagał jakiegoś wielkiego remontu, bo całe mieszkanie było w bardzo dobrym stanie. Może jakaś tapeta bardziej pasująca do pokoju dziecięcego i mebelki dziecięce. Reszta będzie mogła być robiona na bieżąco.
- Pamiętam. - skinęła głową. Była u niego może raz, bo jednak podróż do Europy to była kosztowna sprawa, a oni byli wtedy młodym małżeństwem i odkładali pieniądze na inne rzeczy. - Jeśli porównywać nasze mieszkanie z tamtym, to mieszkamy w apartamencie. Ale w porównaniu do domu... Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze będziemy mieszkać w domu... chociażby na starość. - dodała. Nie mogła narzekać, bo mieli dobre warunki życia, ale czegoś jej brakowało.
- Bo za pierwszym razem trafiliśmy na idealny dom. - wyszczerzyła zęby w dumnym z siebie uśmiechu. Może też nie kusiło jej przeprowadzanie się, bo na co dzień zaspakajała potrzebę oglądania nowych domów. Nie potrzebowała przeprowadzać się, bo wiedziała, że nie ma lepszego domu dla nich niż ten ich. Sprawy skomplikowały się dopiero na koniec, kiedy William nie mógł chodzić po schodach i byli zmuszeni przerearanżować wnętrza tak, by było mu wygodniej. Ostatnie miesiące w tamtym domu nie należały do dobrych i kładły się cieniem na wspólnych wspomnieniach. Na szczęście ten etap mieli chyba za sobą. Kto jednak wie co by się stało, gdyby nie pojawiła się propozycja pracy dla Williama. Jo widziała jak mąż się od niej oddala a ona nie umiała mu pomóc. Teraz znów czuła, że są zespołem, że może na niego liczyć.
-
Tak, stawiam, że przyjechała razem z resztą rzeczy do przechowywania w "suchym i chłodnym miejscu". Właściwie jej los w żaden sposób go nie zaskakiwał. Oprócz tego, że była to w sumie standardowa zachcianka Jo lubiła czekoladę także "tak po prostu" jako deser. Właściwie przecież po to ją wymyślono. Pewnie, chętnie. Chociaż bliżej centrum było ciężko o coś innego niż niewielkie sklepy prowadzone przez Wietnamczyków albo Chińczyków. Amerykańskim zwyczajem wielkie markety stały na przedmieściach, zachęcając do wielkich zakupów. Wszakże w Wallmarcie można było kupić niemalże wszystko - od jajek aż po karabin.
To w sumie ciekawe. Pewnie nasi przodkowie w którymś momencie gnieździli się całą rodziną w jednej izbie a my narzekamy na mieszkanie wielkie jak pół boiska do koszykówki. A może i większe? Will nie był jakoś szczególnym fanem NBA ale tak uszeregowałby ten rząd wielkości. Tak, myślę nawet, że znacznie szybciej niż na starość. Może coś trochę dalej od miasta... Z resztą, za pierwszym razem agent nieruchomości spisał się perfekcyjnie, to i kolejny raz będzie dobry. Objął ją lekko w pasie i z uśmiechem spojrzał w oczy. Osiem lat. Zakładał, że nie więcej. Dziecko trochę podrośnie, ale nie na tyle, żeby mieć przyjaźnie na całe życie i nie na tyle, żeby móc się skutecznie buntować przed przeprowadzką. Może i odrobinkę wyrachowane, ale uda się.
Tam dom twój, gdzie serce twoje. Mawiają ludzie na wschodzie Europy.
Nie myślałaś aby o daniu sobie na wstrzymanie z pracą na jakiś czas? Wiesz, nowy rynek, nowe znajomości, duży wysiłek... Stanęliśmy jakoś na nogi i uważam, że powinnaś skupić się teraz na sobie i na...
-
Pogłaskała się po swoim ledwie zaokrąglonym brzuchu i wzruszyła ramionami,
- Sucho i chłodno tam pewnie nie jest, ale to dobre miejsce na czekoladę. - uśmiechnęła się zadowolona na samą myśl o czekoladzie. Miała już zachciewajki. Słodkie lubiła od zawsze, ale teraz... teraz to był inny poziom. I w sumie nie obchodziło jej jak bardzo jakościowa ta czekolada będzie, byle słodka. Na duże zakupy pewnie wybiorą się w weekend, ale to dziś potrzebowała tejże czekolady. Może gdyby temat na nią nie zszedł, to byłoby łatwiej, ale teraz chciała jej bardzo bardzo.
- Niby tak, ale ludzie u władzy, książęta i tak dalej, mieszkali w ogromnych pałacach, mieli ich po kilka i nadal było to dla nich za mało. - zauważyła. Nawet ich dom w Burlington nie był nawet w ćwierci tak duży jak jakiś mniejszy letni pałacyk. A Europa była takimi usiana. - Mówisz? Byłoby miło. A agent najpierw będzie musiał poznać tutejszy rynek. - dodała. Nie wiedziała jak potoczy się ich i jej życie, czy jak odchowają dziecko, to czy wróci do pracy jako agentka. W końcu w Vermont miała łatwiej, bo miała firmę o ugruntowanej pozycji, bazę klientów i domów, znała rynek na wylot. Tu będzie musiała zacząć od zupełnego zera.
- Jeśli będę robić jeszcze mniej, to zrobię się nieznośnie marudna. - mocno ograniczyła swoją pracę, w Seattle nawet nie próbowała wkręcać się w rynek póki co. Ale nie należała do osób które umieją całymi dniami siedzieć i nie robić absolutnie nic. Musiała coś robić, żeby nie zwariować. Na szczęście bloga mogła prowadzić bez podnoszenia się z kanapy. Robiła wszystko co mogła, by ochronić swoje dziecko i doprowadzić ciążę do bezpiecznego terminu. Nie chciała stracić tego dziecka. Nie chciała drugi raz przechodzić przez to co wtedy.
-
Fakt, zawsze lepiej równać w górę. Do książąt było im daleko. Wszakże ich ojczyzna była zaprzeczeniem monarchii - tak właśnie powstała. Bunt przeciw europejskiemu systemowi stał u podnóża amerykańskiej wolności, którą oboje cenili - on jako były oficer, ona jako córka wpływowego konserwatywnego polityka.
Absolutnie, najlepszy agent. Miss Agent, bo dla niego najpiękniejsza. Całe szczęście masz masę czasu żeby się nauczyć. Potrwa parę lat zanim przeniesiemy się do czegoś większego. Mieszkanie w centrum miało sporo zalet. Właściwie czego by nie wymyślili i nie wpisali w google było od nich oddalone o nie więcej niż pół mili.
Zaś co do pracy... wiedział, że żadnemu z nich nie będzie łatwo. Will twierdził, że Jo nie powinna od razu rzucać się na głęboką wodę, ale zaczynać raczej jako "wolny agent".
Nie mówię, że masz nic nie robić. Sam przekonał się te kilka miesięcy temu jak to jest gapić się w sufit albo w youtube. Przez parę tygodni... Po prostu zastanawiam się, czy nie powinnaś zluzować z pracą i skupić się na ciąży. Mogła przecież nadrobić lektury, wypocząć, nauczyć się nowego języka. Było wiele opcji pozazawodowych! Wibracja telefonu w kieszeni właśnie dała mu znać, że dostał nową wiadomość tekstową. Aplikacja, sms... Kto to w sumie wiedział. W każdym razie pieniądze nie są ważniejsze niż twoje, wasze zdrowie. Rany, nie przypuszczałem, że wyjdziemy z tego całego bałaganu tak obronną ręką. Rozejrzał się po mieszkaniu. Było pięknie, spokojnie, dostatnio. Jeszcze niedawno przyszłość rysowała się w czarnych barwach...
-
Na razie była zaokrąglona, ale lekko, pewnie wiele osób nawet nie pomyślałoby, że jest w ciąży. Ale podejrzewała, że szybko się to zmieni, bo zachcianki dawały jej się we znaki coraz bardziej. Bała się, że mocno przytyje, że przestanie się podobać Willowi. Już i tak musieli uważać i wiele aktywności musiało poczekać. Łapała się na tym, że robi się zazdrosna o wyimaginowane kobiety z którymi William może pracuje, albo mógłby pracować. Gdy zostanie pilotem liniowym, będzie codziennie pracować z atrakcyjnymi stewardessami... sam był przystojny, a w mundurze, to był już zabójczo przystojny. A Jo miała ostatnio dużo czasu na myślenie, więc wszelkie irracjonalne scenariusze atakowały ją przy byle okazji.
- Siedzenie przed komputerem nie jest męczące i mogę ci obiecać, że jak tylko poczuję się gorzej, to przestanę robić cokolwiek. Wiesz, że mi zależy na tym, żeby to się wszystko poukładało. Nawet jeśli resztę ciąży będę musiała leżeć w łóżku. Oby nie, bo oszaleję, ale zrobię to. - uśmiechnęła się do męża. Zrezygnowała z pracy, ale nadal coś tam doradzała w starej firmie, albo robiła jakieś pojedyncze grafiki na zlecenie. Większość czasu zajmował jej teraz blog, ale pieniądze z tego były niewielkie. Nie była przyzwyczajona do bierności, pracowała od kiedy skończyła studia, choć pewnie matka miała nadzieję, że Jo pójdzie w jej ślady i zostanie panią domu. To nigdy nie było jednak w jej stylu.
- Pofarciło się z tym Seattle, choć jeszcze nie dobiegliśmy do mety. - przypomniała. Role się odwróciły, to ona teraz była "uziemiona", a on utrzymywał ich rodzinę. Musieli pójść na kompromisy, zrezygnować z wielu rzeczy, które lubili, by jakoś wypłynąć na powierzchnię. Jo chyba gorzej znosiła przeprowadzkę, nie znała miasta, nie miała tu znajomych. Miała nadzieję, że kogoś pozna na przykład w szkole rodzenia, gdy już do takiej zacznie chodzić. Nie narzekała jednak i starała się być wsparciem dla Williama. Dla niego ta przeprowadzka była jedyną opcją, by nadal mógł latać. Nie chciała marudzić, bo byłaby niewdzięcznicą, w końcu nowe, wielkie miasto to nie była kara, tylko szansa dla ich obojga. A to, że jej było tęskno do ich domu, do pracy i znajomych to inna sprawa.
- To ty idziesz po tą czekoladę, a ja wstawię obiad. - zaproponowała. - Co ty na to?
-
Nie no, myślę, że to dopiero początek. Rozejrzał się jeszcze raz po mieszkaniu. Teraz to było ich miejsce na ziemi. Wiele się tu jeszcze wydarzy, ale liczę na to, że w końcu zaczniemy czerpać głównie z naszego limitu szczęścia. Bo pech także musiał mieć jakiś limit... prawda? Teraz, w tej chwili? Objął ją i lekko przytulił. Pocieszmy się chwilę sobą w tym nowym miejscu. Chyba, że właśnie narażam się na zaniedbanie zachcianki, to już lecę. Co prawda, jeszcze nigdy nie zrobiła mu filmowej awantury o ciążowe zachcianki, ale jeszcze wszystko przed nimi...
-
- Wiem. - uśmiechnęła się ciepło do Williama. Byli owszem przyzwyczajeni do jakiegoś standardu życia, ale wiedziała, że sobie poradzą, bo mogli na siebie liczyć. Życie już nie raz ich doświadczało i zawsze się podnosili, otrzepywali się z tego kurzu i szli dalej. Byli zmęczeni, fakt, bo ile złego na raz może spaść na dwójkę ludzi i to młodych ludzi, ale Seattle było światełkiem w tunelu, tak samo jak ciąża, jak nowa praca Williama.
- Oby. Ale nie zapeszajmy. - zrobiła się przesądna, ale przez ostatnie miesiące już kilka razy myśleli, że wychodzą na prosta, a potem się okazywało, że wpadają głębiej w ten dół. Teraz ostrożnie, krok po kroku wychodzili na powierzchnię. Może jak już będą na górze, to będą we troje?
- Hmmm... - zamyśliła się - Dobra, teraz mam zachciankę na ciebie. Ale o czekoladzie będę pamiętać. - zamruczała i puściła oczko mężowi. Nie unikną awantur o byle co, bo nad hormonami nie dało się zapanować. Tak samo jak nie unikną nagłych i gwałtownych wybuchów płaczu. No chyba, że i tym razem wszystko szlag trafi i stracą dziecko po raz drugi. W tym przypadku chyba lepsze były zachcianki, awantury, płacz i cała reszta "atrakcji" ciążowych, niż poronienie i kolejne zagrożenie życia Jo.
-
O to to. Nie zapeszajmy. Cokolwiek to znaczy. Przed nimi jeszcze kilka miesięcy i będzie dobrze. Musi być dobrze.
Och, to chyba nawet zdrowsze niż czekolada. Endorfiny, dopamina... Bardzo tego potrzebuje. Właściwie potrzebują oboje. Chociaż muszą uważać i to bardzo. Żadnych "sportów wyczynowych", raczej zabawa w układzie "na lenia". I tak gdzieś z tyłu głowy będzie podświadomy strach przez zrobieniem jej krzywdy. Właściwie zrobieniem IM krzywdy. Całe szczęście nie była to jednak myśl "blokująca" go. Deser przed obiadem? Rodzice byliby niepocieszeni. Gdzie dobre wychowanie? Gdzie amerykańska tradycja? Ostatecznie - gdzie dieta?!
To mamy jakieś plany na najbliższe dni poza pracą? O planach na najbliższe minuty nie wspomnę...
-
Rozsądek mówił, że nawet jeśli i tym razem się nie uda, to nie będzie koniec świata. Były inne opcje, w grę wchodziła przecież nawet adopcja. Ale rozsądek to było jedno, a jakieś takie naturalne, pierwotne instynkty i potrzeby to było drugie. Bała się, bała się utraty dziecka i tego, że coś jej się stanie. Poprzednio tak było, omal nie umarli oboje i fakt, że przeżyła niewiele jej wtedy poprawił humor. Ale pamiętała nadal spojrzenie Williama, kiedy się wybudzała, przerażenie w jego oczach i ulgę. Potem sama tak patrzyła, gdy myślała, że ta nieszczęsna katastrofa mogła skończyć się o wiele gorzej. To był cud... oby nie ostatni w ich wspólnym życiu.
Uniosła dłoń i pomachała nią na boki, pokazując, że to bywa różnie z tą czekoladą i seksem i tym, co jest zdrowsze, ale się zaśmiała po chwili. Humor im dopisywał, to było ważne. Jeszcze niedawno chodziła wokół niego na palcach, bojąc się, że powie coś, co go zirytuje. Gdy był niemalże przykuty do łóżka był bardzo drażliwy, nie miała o to żalu do niego, ale jej też łatwo nie było i czasami przychodziły momenty, że miała dość. Na szczęście obyło się bez poważnych kłótni zakończonych cichymi dniami. Umieli dojść do porozumienia niemalże w każdej sytuacji. A teraz przechodzili przez etap niemalże drugiego narzeczeństwa, wszystko było nowe, świeże i pachniało jak nowe szanse.
Oczywiście zapytali lekarza co im wolno, a czego nie. Owszem byli dorośli i umieli utrzymać ręce przy sobie, ale oboje się wzajemnie pociągali, przynajmniej Jo miała nadzieję, że to działało nadal w obie strony, a zmuszanie się do wstrzemięźliwości raczej by nie przysłużyło się ich małżeństwu. Nie była ślepa i naiwna, wiedziała, że był taki moment, że oddalili się od siebie. Wyjazd na Hawaje dobrze im zrobił, ale po powrocie czekały ich kolejne problemy, które niemal przekreśliły ten dobry czas. Teraz jednak byli w innym miejscu metaforycznie i fizycznie. Trzeba było to wykorzystać.
- Już bardziej na czarnej liście nie możemy być. - wzruszyła ramionami. Kiedy oznajmiła rodzicom, że przeprowadzają się z Willem do Seattle i na dodatek, że William porzuca wojsko na rzecz sektora prywatnego (jedyną jego zaletą w oczach ojca Jo był fakt, że Will był dość wysoko postawionym wojskowym), było jak gwóźdź do trumny. Musiała wysłuchać litanii żali i mądrości na temat takich miast jak Seattle. Wiedziała, że pod względem finansowym nadal w razie co może liczyć na rodziców, ale dopóki nie ochłoną, to pewnie nie mogła liczyć na nic więcej. Trudno, od dawna starała się być maksymalnie niezależna od rodziny, nawet jeśli prowadziła rodzinną firmę. Wiedziała, że miała ułatwiony start w dorosłe życie, ale starała się być w tym wszystkim maksymalnie samodzielna.
Nie omieszkała skraść mężowi buziaka, zarzucając mu ramiona na szyję. Plany na weekend... znikąd przyszło wspomnienie ich wspólnego lotu sprzed kilku miesięcy. Dziwne, bo naszła ją ochota na latanie właśnie. A było to pewnie w jej stanie strasznie głupim pomysłem, więc nawet nie mówiła tego na głos. Abstrahując już od faktu, że William teraz latał na zupełnie innym sprzęcie. Ale w sumie...
- Może pokażesz mi swoją pracę? A potem pozwiedzamy trochę okolicę... o ile będę się dobrze czuć. - zaproponowała. W sumie widzieli tylko kawałeczek ich dzielnicy i wiedzieli jak dojechać do potrzebnych im miejsc jak szpital czy sklep, no i praca Willa. A przecież w takim Seattle na pewno było co oglądać.
-
A jednak zaowocował, dając początek łańcucha zdarzeń który zakończył się przeprowadzką do Seattle.
Mogę poznać cię z ludźmi z biura i... szefową. Gdy był rekrutowany miał jeszcze szefa. Sytuacja zmieniła się gwałtownie, gdy mr. Triumph postanowił wyjechać z miasta na zawsze, zostawiając firmę swojej młodziutkiej partnerce. A może dziecku pod zarządem powierniczym matki? Właściwie nie pytał i nie było mu nic do tego. W pracy też mało plotkowano więc nie było łatwo o informacje "z drugiego obiegu". Ale latać nie powinnaś. Nieprędko, a już na pewno nie lekkimi samolotami bez ciśnieniowej kabiny. Skok ciśnienia mógł być bardzo niebezpieczny dla ciąży. Nawet typowe, duże samoloty pasażerskie nie miały idealnie wydajnego systemu, co objawiało się "zatykaniem" uszu po starcie. Ale może jakieś niedługie wycieczki za miasto, jakiś piknik... Brzmi jak dobry pomysł. Wolał unikać odkładania na "potem". Nie mieli pojęcia, czy nie pojawią się jakieś komplikacje, które skutecznie położą ją do łóżka na kilka miesięcy. A może właśnie nie "za" a "na" miasto? Odpoczniemy chwilkę, coś zjemy i pod pretekstem małych zakupów pojeździmy trochę po okolicy?
-
Ani Josephine, ani William nie wykorzystywali tych rodzinnych koneksji i znajomości. Owszem, Jo miała łatwiej, bo dostała udziały w rodzinnej firmie pośrednictwa nieruchomości, a wraz z nimi pracę w dobrze prosperującej agencji, jej klientów i zasoby, miała więc łatwiej niż większość agentów na początku, ale nie oznaczało to, że osiadła choć na chwilę na laurach. Studiowała w tym kierunku, dokształcała się i rozwijała, by być coraz lepszą. Nie uważała, że coś jej się należy tylko dlatego, że jej ojciec jest politykiem. Wprost przeciwnie - tym bardziej chciała do wszystkiego dojść sama.
Odsunęła się nieznacznie od Willa i spojrzała na męża mrużąc lekko owczy.
- Szefową? - od kiedy miał szefową? Coś przegapiła? Niby kobiety w ciąży mogły mieć problem z koncentracją i zapominać różne rzeczy, ale była pewna, że kiedy rozmawiali o przeprowadzce, to była mowa o szefie, mężczyźnie. W ciągu sekundy wyobraźnia Jo podsunęła jej co najmniej kilka różnych wizji tego jak atrakcyjna jest ta szefowa i jak bardzo próbuje poderwać Williama. Mężowi ufała, innym kobietom nie. Tym bardziej, że sama czuła się z każdym dniem coraz mniej atrakcyjna wraz z kolejnymi centymetrami jakie jej przybywały wokół talii. A będzie tylko gorzej, będzie wielka, spuchnięta i marudna... Nie sądziła, by miała tyle szczęścia, by w ciąży wyglądać jak modelka, że zaokrągli się jej tylko brzuszek i to tak ładnie, symetrycznie i tylko z przodu, bez rozstępów, opuchlizny i z możliwością chodzenia w szpilkach nawet dzień przed porodem. Jak to było w filmie "Jak urodzić i nie zwariować"? Pieprzony ciążowy jednorożec? A William w mundurze był jeszcze przystojniejszy, o ile to było możliwe. Był łakomym kąskiem dla młodej kobiety sukcesu, jaką zapewne była jego szefowa. Jo aż musiała zamrugać, żeby odgonić od siebie ten potok wizji i czarnych myśli. Nie po to przeprowadzali się do Seattle, żeby teraz Will znalazł sobie kochankę. W ich małżeństwie przecież wszystko grało, nawet było lepiej niż kilka miesięcy temu.
- Wiem. Polatamy już we tr... za jakiś czas. - ugryzła się w język w ostatnim momencie.
- To może zobaczymy jakie atrakcje turystyczne ma Seattle i pobawimy się w turystów? I urządzimy sobie piknik w jakimś parku? Bez pokonywania jakichś kosmicznych odległości. - dodała.To brzmiało jak całkiem niezły plan. Na pewno były tu jakieś muzea i inne ciekawe obiekty. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to do części z nich z małym dzieckiem nie pójdą. - A wieczorem teatr? - z płaczącym bobasem teatr na pewno odpadał.