WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1
outfit
Pierwszy tydzień w ośrodku terapii uzależnień by cholernie trudny. Nie mogła się odnaleźć, nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić oraz jak poradzić sobie z tym że od kilku dni nie brała leków. Nie tych, które przepisał jej lekarz, lecz tych, które dobrała sobie sama i które według niej działały całkiem dobrze. Bardzo źle się czuła i pierwsze kilka dni spędziła w słaby stanie, niemal wszystkie wolne chwile spędzając w łóżku, z którego musieli ją kilka razy wyganiać. Nie taka była polityka ośrodka. Pacjenci mieli zorganizowane całe dnie i tylko chwile popołudniami były luźne, ale również wskazane było, by spędzać je produktywnie. Zmęczona i zrezygnowana, codziennie wstawała o siódmej, by pół godziny później pojawić się na porannej rozgrzewce, a następnie na śniadaniu. Następnie, w zależności od zaleceń lekarza, każdy udawał się na terapię indywidualną albo grupową, a dość często na jedną i drugą. Luna również musiała uczestniczyć najpierw w prywatnych konsultacjach z psychiatrą, a potem sesjach z terapeutą, który zdecydował, że na dobre powinno jej wyjść również chodzenie na spotkania grupowe. Później przychodziła chwila odpoczynku, po przeważnie trudnych rozmowach na temat problemów rodzinnych, próby zrozumienia swojego uzależnienia i stanu psychicznego. Druga część dnia wyglądała podobnie. Obiad, terapia, tyle że potem nadchodził czas wolny, który wyjątkowo Lunie pasował, bo wiązał się on z różnymi twórczymi pracami, a plecenie bransoletek z koralików, haftowanie czy malowanie ją uspokajało. Po kolacji teoretycznie należało iść spać, ale to już takie proste nie było.
Czekała na wizytę Lucasa, od kiedy tylko ją o swoim planie przyjechania do ośrodka powiadomił. Rodzice nie chcieli tego robić, wykręcając się tym, że lepiej zrobi jej samotne odbycie całego turnusu. Podobno nie chcieli jej wybijać z rytmu, denerwować i wpływać jakkolwiek na przebieg terapii, ale ona doskonale wiedziała, jak trudne musiało być dla nich odesłanie drugiego dziecka na terapię i na leczenie uzależnienia, przyznanie się do tego na głos i stawienie temu czoło. Najwidoczniej na odesłaniu Luny się skończyło, bo jeszcze nie dorośli do tego, by skonfrontować się z problemem. Problemem, jakim było ich córka, a nie jej choroba.
– Luc! – podniosła się z krzesła, gdy zobaczyła, że pielęgniarka prowadzi jej starszego brata do sali spotkań. Na jej twarzy pojawił się pierwszy, od tygodnia, szczery uśmiech. – Jesteś. – wymamrotała, od razu wtulając się w niego i splatając dłonie na jego plecach, by za szybko jej nie puścił. – Już się bałam, że nie przyjedziesz. – westchnęła cicho, układając policzek na jego piersi.
Ostatnio zmieniony 2021-06-07, 15:06 przez Lunet Rose Harlow, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I remember when I lost my mind
There was something so pleasant about that place


Każde początki są trudne: związków, po-rozstaniowe, pracy, odstawień uzależnień. O tym ostatnim wiedział aż za wiele; ba! nie uporał się do dnia dzisiejszego, choć walczy ze sobą codziennie i oszukuje wszystkich wokół, że wyszedł z tego. Mieczem wojuje, aż blizny na wątrobie dłoniach się pojawiają, z dniem coraz więcej ich jakby dosyć już miały przetarć tych. Jemu z wychylenia się z nałogu (bo jednak wciąż nie wyjścia), pomógł fakt, że zabił potrącił niewinną kobietę. Nie dostał żadnej informacji o jej stanie zdrowia ani żadnego pozwu, więc łatwo było uznać ją za martwą. Nikt, nawet rodzice nie mieli żadnej czelności, aby dowiedzieć się czegokolwiek, żeby tylko ulżyć własnemu – już jedynemu – synowi. Zamiast przynosić ulgę własnym dzieciom, tworzyli wciąż nowe kłody i sukcesywnie rzucali je im pod nogi.
I patrzyli, śmiejąc się na głos, pozbywając się problemu raz dwa. Kolejne dziecko, które musiało leczyć się psychiatrycznie. Lennox też był na odwyku? Lucasa nie było już w domu, ale mogli wcisnąć jemu i Lunie jakiś tani kit, w który z dziwną łatwością uwierzyli. Tyle tajemnic. Tyle zagadek. Pierdolona rodzina Adamsów, tylko zżycie nie te. Tchórze, co własnej córki nie chcą odwiedzić, bo boją się pewnie ujrzeć prawdę, albo gorzej – zostać sfotografowani przez natrętnego paparazzi.
Dowiedział się o Lunie z opóźnieniem; o jej nowym tymczasowym miejscu zamieszkania, który doskonale znał. Był tam jeszcze nie tak dawno. Znał ludzi: pielęgniarki, pacjentów, dozorców, lekarzy. Pamiętał korytarze. O, gdy skręci teraz w prawo, dojdzie do swojego oddziału – lekkiego, bez żadnych samobójców, ale pełno schizofreników i osób, co zmysły straciły. Okno jego wychodziło na las, skąd zawsze dochodził go śpiew ptaków. A może śmiech? Trudno mu było rozdzielić te dwa podobne słowa, odkąd tylko zamknęli go w ciasnym pokoju z kratami w futrynach okiennych. Czy Lunie było trochę lżej? Raczej nie. Na ostatniej drodze ona i Lennox byli bardziej zżyci, niż on z bratem, a śmierć jego ciągnęła ich sukcesywnie na dno. Chciałby jej ulżyć jakoś, choć sam nie potrafił pomóc samemu sobie, pijąc wciąż po terapii i zapętlając koło autodestrukcji.
Uśmiech jej, znany, choć zapomniany, rozlał się po jego sercu jak miód; jego duszę oplótł jakiś spokój i nadzieja, że jeszcze będzie dobrze. Rozpromieniała i już dawno nie widział jej takiej; nie szczęśliwej, ale przez chwilę uszczęśliwioną.
- Luna, słodka Luna – zamknął ramiona w niedźwiedzim uścisku, przyciskając siostrę do siebie jeszcze mocniej.
Jak się czujesz?
Dobrze cię tu traktują?
Pomóc ci uciec?
Masz w zanadrzu te fioletowe tabletki?

Odetchnął głęboko, zauważając, że odkąd widzieli się po raz ostatni, schudła i zmizerniała trochę. Jakieś cienie pod oczami też miała, choć zawsze raczej była okazem zdrowia. Oparł brodę na czubku jej głowy, przymykając na moment powieki i odcinając się od pomieszczenia, złowrogiego i oznaką samotności wielkiej oraz rozpaczy.
- Zawsze będę dla ciebie, pamiętaj o tym. Chodź, usiądźmy – odsunął się z wielką niechęcią, by podejść z nią do stolika. Ustawił krzesła tak, by byli wciąż blisko siebie, jakby chciał dodać otuchy siostrze. – Przemyciłem ci trochę czekolady. Włożę ci do kieszeni, okej? Tylko nie pokazuj nikomu, bo rzucają się tu na nią jak lwy na żyrafy na pustyni – konspiracyjny szept skierował do Luny, pochylony nieco nad stolikiem; ot, niby przygarbiony. Pod blatem zaś wsunął w dłoń siostry kilka tabliczek czekolady. – Jak się czujesz? Tak na serio. Starzy byli u ciebie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zawsze ktoś im zazdrościł, najczęściej też mówił o tym głośno i szczerze. Nie lubiła tego, bo przytakiwanie i sztuczne uśmiechy zawszę ją wkurzały. Nikt tak naprawdę nie znał ich rodziny i zachwycał się jedynie otoczką, przez lata skrzętnie i dokładnie kreowaną wizją Harlowów. Na ten sukces pracowało wiele osób, najpierw dziadek budujący swoją pozycję w prawniczym świecie, potem ojciec odhaczający kolejne sukcesy w swojej karierze, do tego matka, która uznawana za jedną z najbardziej lubianych pogodynek w stanie (a może w kraju?) oraz kilku speców od PRu. O ich udziale nie należy przecież zapominać. Wszystko szło dobrze, trójka pięknych dzieci, kolejne kontrakty, kolejny apartament oraz domek w luksusowej dzielnicy nad jeziorem. Pieniądze i domy byli w stanie kontrolować, nawet karierą potrafili kierować, ale kiedy dzieci dorosły i okazało się, że są osobnymi jednostkami, mającymi swoje zdanie młodymi ludźmi, którzy niekoniecznie mają na siebie plan podobny do planu rodziców, zaczęło się robić pod górkę. Zdrowia psychicznego Harlowowie też nie byli w stanie kontrolować, chociaż byli pewni, że pieniądze będą w stanie zdziałać cuda. Najdroższy terapeuta w mieście? Proszę bardzo. Weekendy nad jeziorem, by szum wody działał uspokajająco? Nie ma sprawy. Dodatkowa pomoc domowa, by nikt się nie przemęczał? Bez problemu. Szczera rozmowa z dziećmi oraz próba zrozumienia z czym się zmagają? Według Grace i Arthura nie była takiej potrzeby. A może była, ale nie potrafili podjąć tematu? Ciągłe awantury, których echo nie miało prawa wyjść poza mury ich domu oraz brak zrozumienia, jedynie piętrzyły problemy.
Nie sądziła, że jej czyny doprowadzą ją do tego punktu. Nie miała pojęcia, że zmieniając jedne leki, te legalnie przepisane przez lekarza, na te podkradane matce, które teoretycznie też przepisał lekarz, ale na coś zupełnie innego, będą dla niej aż tak wielkim problemem. Nie wiedziała, że będą takie dni, kiedy bez tej żółtej nie będzie mogła zasnąć, a innego dnia bez tej niebieskiej nie da rady wstać z łóżka. A gdyby wiedziała, to czy cokolwiek by to zmieniło? Nie raz informowała swojego lekarza o tym, jak źle się czuje po tym, co jej przepisał. Jak odcina ją od rzeczywistości, jak przez palce przelatują jej kolejne godziny, jak rozmowy wydają się bezsensownym szumem, a do tego boi się zasnąć, bo wtedy przychodzą koszmary. Zdecydowanie wolała to, co udało się jej wypracować metodą prób i błędów, dzięki innym lekom (i nie tylko, niestety).
Nie walczyła, gdy oznajmili, że pojedzie do ośrodka, nie miała na to siły. Nie dyskutowała, kiedy przydzielali jej łóżko w pokoju z widokiem na las. Nie płakała, gdy płakała jej matka, powtarzająca puste frazesy o tym, jak bardzo się o nią martwi i jako mogła tego wszystkiego nie zauważyć. Jak? Normalnie. Zajęta pracą, swoim wyglądem, szaleńczą walką o idealną sylwetkę, spotkaniami z koleżankami, zakupami, bywaniem na salonach, no kiedy miała znaleźć czas dla córki? Teoretycznie dorosłej już córki, która nadal mieszkała w opłacanym przez rodziców mieszkaniu i niechodziła na fundowane przez nich studia?
– Luc… – westchnęła kolejny raz, kiedy znalazła się już w jego ramionach. Tych ramionach, w których chociaż przez chwilę czuła się bezpiecznie. Nigdy jej nie oceniał, jako jedyny rozumiał i kochał za to, jaka była. A przecież nie była taka na własne życzenie. Była, kurwa, chora.
– Dobrze. – przytaknęła cicho. Od kiedy Lennox odszedł, bała się, że i Lucasa zabraknie w jej życiu. Że depresja i problemy również jego któregoś dnia pokonają, a ona zostanie sama.
– Dziękuję. – wymamrotała, wyciągając rękę po czekoladową kontrabandę, którą od razu schowała do kieszeni swojej bluzy. – Nie zdziwiłabym się, podają tu tak okropne jedzenie, że wolałabym przez cały pobyt jeść chyba czekoladę, niż te ryżowe papki na śniadanie. – przyznała z błyskiem rozbawienia w oku. Była na lekach uspokajających, dlatego o dziwo bywała głodna, a tutejsze jedzenie jej nie zadowalało. – Tak na serio? Chujowo. – czy takiej odpowiedzi oczekiwał? Jak miała się niby czuć? – Zmienili mi znów leki, nie czuję się po nich najlepiej, ale też nie ma takiej wielkiej tragedii, jak była przy ostatnich. – przyznała. Nie lubiła brać tego, co jej podawali, bo miała schizę na tym punkcie i nie ufała ludziom pracującym w tym miejscu. Miała wrażenie, że nafaszerują ją byle czym, byleby nie sprawiała kłopotów, żeby mogli ją za kilka tygodni wypuścić i odbębnić kolejny sukces. – Nie, nie byli. Raczej wątpię, żeby planowali wizytę w tym ekskluzywnym ośrodku terapii. – odparła ironicznie. No może ich była stać na fundnięcie jej bardziej przyzwoitego ośrodka, ale nadal jego specjalizacja sprawiała, że raczej nie spodziewała się ich odwiedzin. – A ty jak się trzymasz? – uniosła pytająco brew.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rodzina Harlow była perfekcyjna, ale na zdjęciach tylko, o ile nikt nie zoomował, bo inaczej w oczach wszystkich zobaczyłby ból, wściekłość i smutek. Dobry PR robił wiele, tak jak pieniądze. Rodzice zgodzili się łatwo i prosto na mieszkanie dla najstarszego syna, najlepiej w najdalszej od nich dzielnicy, byle tylko zniknął z ich życia. Jego upadająca kariera była dla nich tylko zapalnikiem do chowania wszystkiego pod dywan. Tak było im łatwiej. Świat też niedługo zapomni o ich drugim synu, co wtargnął się na swoje życie. I o córce, co w zakładzie skończyła, bo matce leki podbierała. Lucas sam to robił, gdy przychodził na niewinny niedzielny obiadek. Zakradał się do łazienki, biorąc najpierw jedną tabletkę, później trzy, a jeszcze kolejnym razem pięć – tak, by nikt nie zorientował się z braku. Czasem mieszał je z alkoholem, swoim odwiecznym przyjacielem, a czasem brał je same, pod język, by gorzkość ich rozpuściła się w swoim tempie, w czasie drogi do domu z tego cyrku.
Państwo Harlow świetnie sobie poradzili po śmierci Lennoxa. Jeszcze nigdy nie widział, by ktokolwiek miał makijażystkę na pogrzebie własnego dziecka. Grace musiała zawsze dobrze wyglądać. Publicznie zapłakać nie mogła, bo by na pierwszych stronach gazet się ujawniła; rozpikselowana taka od emocji, niewyraźna i nieszczęśliwa. Grace Harlow była wiecznie zadowolona i uśmiechnięta, żartując przed kamerą cały czas, bo czuła się jak ryba w wodzie. Dopiero gdy wracała do domu, usychała, zasłaniając się sprzątaczkami, kucharzami i kosmetyczkami, co to przyjeżdżały do niej. Żyli w wiecznym kłamstwie. Może kiedyś byli kochającą się rodziną, gdy miłość i pożądanie są jeszcze niewypalone. Minęło – kiedy właściwie? Nagle. Zgasło jak knot świecy nagrobnej, która świeci się jedynie siedemdziesiąt dwie godziny. Bo gdy dzieci trochę dorosły i mogły zająć się sobą (w obecności niani), Grace bawiła się w modelkę z koleżankami, a Arthur pracował coraz dłużej, bo miał dość swojej własnej żony. Tak wyglądają teraz małżeństwa gwiazd.
Żal jedynie miał, że nie pomogli oni ani Lennoxowi, ani Lunie. To dzieci jeszcze są (były), które z życiem sobie poradzić nie potrafią. Wie coś o tym, bo sam walczy każdego dnia. Wstanie wymaga dużo siły, a nie jest żadnym superbohaterem, by robić to codziennie. Kończyny są jakieś takie bezsilne, jakby bez kości. W głowie się kręci mu od nadmiaru procentów we krwi – bo wiecznie je w sobie ma, nie dając im okazji ujścia i wyparowania. Serce go boli, bo stracił swojego najlepszego przyjaciela oraz Luna wyślizgiwała mu się z rąk, podążając w ślady ich brata. I ten wypadek, co ma przed oczami co wieczór. Słyszy pisk opon, głosy jakieś zlane w jeden, niewyraźny, a później już widzi kolorowe sygnały policyjne i pogotowia, by zabrać jego i jego ofiarę w odpowiednie miejsca. Łzy na wiór wyschnięte, pozostawiły słony posmak na ustach na wieczność.
Nie chciał tego dla Luny. Nie uratował jej.
Tak jak nie uratował Lennoxa. I siebie.
Jej ciało wątkie się zrobiło, gdy ściskał ją mocno i długo. Puszczać nie chciał, bo gdy to zrobi, odda ją światu okrutnemu, a nie zasługiwała na to. Porwać ją chciał stąd, żeby tylko uniknęła tego, przez co on przechodził; nawet jeśli jej uzależnienie za poważniejsze mogło uchodzić. Zaopiekowałby się nią lepiej.
Wmawiaj sobie, alkoholiku z wyboru.
Ujął jej twarzyczkę w swoje smukłe dłonie i pocałował siostrę w czoło, jakby gestem tym dodatkowo zapewniał, że nie opuści jej. Ciężko mu było, tak jak i jej, ale walczył. Nie chciał żyć jak tak, był na skraju, choć nastawały dni, że nadzieję odzyskiwał i widział lepsze jutro jako światełko w tunelu; marny skraweczek światła w długim, ciemnym korytarzu bez wyjścia.
- Wiem. Dlatego jak masz jakieś zamówienia, rób listę i następnym razem wszystko ci przemycę – mruknął konspiracyjnym tonem, rozglądając się po pomieszczeniu. On akurat nie miał wtedy problemu z jedzeniem, bo go po prostu nie jadł. Wciskał w siebie, choć później i tak lądowało ono w sedesie, bo wszystko na co patrzył sprawiało, że żołądek wywijał jakieś fikołki okrutne.
Westchnął ciężko, słysząc jak męczy się z lekami. Odnotował w pamięci, że pójdzie z kimś porozmawiać i jeśli on nic nie zdziała, by jego siostrze było lepiej, odwiedzi rodziców i przemówi im do rozsądku. Nie mogą unikać problemu Luny w nieskończoność. Może jakoś by ją na duchu podnieśli, jeśliby tylko przyjechali tu w odwiedziny.
- Porozmawiam z kimś, dobrze? Może mi coś powiedzą, w końcu niektórzy mnie tu znają – cierpki uśmiech zawitał na jego twarzy, gdy pochylał się nieco nad stolikiem. Twarz miał bladą, jakby słońca w ogóle nie wiedziała; a pod oczami sińce mieniły się w dumie, dając do zrozumienia, że nie sypia. A mimo to, trochę skłamał: - Dobrze, wiesz? Dobrze. Dużo piszę. Potrąciłem prawie przepiękną dziewczynę i chyba przerzucę się na rower. Rower to zdrowie, prawda? Chyba przygarnę psa. Myślisz, że Pusia polubiłaby psa?
W samotni tkwi, co zaczęła mu nagle przeszkadzać. To przez ten brak kontaktów z Luną, jego malutką nadzieją na nie zapadanie się w ruchomych piaskach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dlaczego nie mogli być tacy jak swoi rodzice? Pewnie wszyscy się nad tym zastanawiali. Grace i Arthur pewnie nie raz pytali, gdzie popełnili błąd w ich wychowaniu. Jak to się stało, że żądza pieniądza, pragnienie sukcesu, chęć bycia sławnym, nie do końca zaszczepiła się w chłonnych umysłach trójki ich dzieci? Mieli nadzieję, że razem będą budować potęgę nazwiska Harlow, brudy piorąc w domu, a na zewnątrz pokazując tylko to, co wydało się nieskazitelne. Poniekąd nie mieli racji, w końcu Lucas marzył o karierze muzyka, która dawała mu sławę i pieniądze. Lennox natomiast miał pójść w ślady ojca i zostać prawnikiem. To Luna nie do końca chciała obrać sugerowany przez rodziców kierunek, nie chcąc być znana, nie potrzebując na swoim koncie ogromnych sum pieniędzy, gardząc wielkim apartamentem, czy wszystkimi snobistycznymi wyjściami. Chciała być wolna, chciała robić to, co się jej podobało, nie chciała zważać na każdy swój krok i słowo. Nie umiała trzymać języka za zębami, nie potrafiła wychodzić z domu w nieskazitelnym makijażu i ułożonych włosach, nie przykładała wagi do metek noszonych przez nią ubrań. Bardzo chętnie natomiast pokazywała środkowy palec ulicznym fotografom szukającym sensacji dotyczących jej matki i ich rodziny, balowała do rana w klubach, szukając bodźców, szukała drogi ucieczki.
– Dobrze. Zastanowię się, czego potrzebuję i dam znać. – odparła z bladym uśmiechem. Luba była raczej minimalistką, jeśli chodziło o posiadanie czegokolwiek. W tej kwestii nie wdała się w rodziców, więc radziła sobie w tych surowych warunkach. Brakowało jej komórki, słuchawek, dzięki którym mogłaby się odciąć, ale niestety… Niewiele mogła przy sobie mieć, dużo przedmiotów było w ośrodku zabronionych, łącznie z niektórymi elementami garderoby. Może to nie był oddział psychiatryczny, ale nigdy nie było wiadomo, co komu strzeli do głowy. Na głodzie ludzie potrafili robić naprawdę różne rzeczy.
– Myślisz, że to coś da? Zgłaszałam już, że nie czuję się najlepiej. – spojrzała na niego pytająco i westchnęła cicho. Była zrezygnowana, bo nie widziała sensu, by walczyć z personelem. Postanowiła sobie, że zrobi wszystko, by wyjść z ośrodka jak najszybciej, więc planowała przemęczyć się kilka tygodni, udać, że wszystko jest w porządku i że czuje się lepiej, a potem wyjść i natychmiast odstawić wszystko, co jej dawali. Nie wiedziała, jak ten plan się powiedzie, ale na razie, głównie przez leki, nie miała siły, by zrobić cokolwiek, co zaprzepaściłoby szansę szybkiej ucieczki.
– Cieszę się. – wyszeptała, gdy przyznał, że ma się dobrze. Na jej twarzy jednak pojawiło się zaniepokojenie, kiedy wspomniał, że kogoś potrącił. – Potrąciłeś? Jak potrąciłeś? – spytała zaskoczona, jakby to prawie gdzieś uleciało, jakby go nie usłyszała. Zmarszczyła czoło. – Rower to dobry pomysł, chociaż nie wiem, czy takie bezpieczne na ulicach naszego miasta. – przyznała szczerze. Ruch w Seattle był ogromny, więc należało to przemyśleć. – A myślisz, że pies polubi Pusię? Może się uda, że znajdziesz takiego, który będzie bezkonfliktowy i jakoś się dogadają. – stwierdziła z bladym uśmiechem. Kot był kotem, miał swoje humorki i był przyzwyczajony do tego, że całe mieszkanie było jego, ale według Luny to pies mógł być lepszym towarzyszem, skoro teraz ona nie mogła być w tej roli.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak mieli brudy w domu prać, skoro od tego nawet mają służbę i pomagierów. Nigdy nie zrobili nic, aby poprawić relacje rodzinne. Grace tylko wysyłała każde dziecko po kolei na odwyk, a sama ćpała na potęgę swoje kolorowe tableteczki: a to na główkę, a to na brzuszek, a to na wymówkę, byle nie pójść na przyjęcie dobroczynne, na którym to syn jej najstarszy grał na fortepianie z osiemnastego wieku. Nie raczyła podnieść brudnych majtek czy bluzki zapoconej po całym dniu w szkole własną dłonią, a wskazywała palcem sprzątaczce, by ona to zrobiła. Czy wiedziała w ogóle jak nastawić pralkę? Bo Lucas nie. Chodził do pralni i prosił zawsze ładnie panią, by włączyła mu maszynę, bo on wszystko sam porozdziela bez wahania. Brudy potrafił więc prać połowicznie, co nie jest jednoznaczne, by rodzice ich potrafili cokolwiek. Zazwyczaj unikali konfrontacji, wymigując się od tego pieniędzmi. Lecz i one nie załatwią wszystkiego. Dadzą dobrobyt, ale na jak długo? A czy wolność pełną, wspaniałą gwarantują? Nie. Bo wciąż oboje są zależni od Grace i Arthura.
Wspólnie szukali ucieczki od cyrku tego. Próbowali odciąć się od sławnego nazwiska, ale to tylko pogorszało wszystko. A wystarczyłoby, gdyby urodzili się w normalnej rodzinie. Proszą o tak wiele?
Z ulgą przyjął, że powie mu o wszystkim, czego pragnie w postaci materialnej. Był w stanie obrabować dla niej najbliższy automat, by zdobyć coś, na co ma aktualnie ochotę. Wiedział jak to jest tkwić w zamknięciu. Tyle, że on nie chciał wyzdrowieć, było mu za dobrze z alkoholem; nie bał się śmierci na raka wątroby ani refluksu. Bał się samotności i wspomnień, a procenty pozwalały mu zapomnieć o życiu.
- Musi coś dać. A jeśli im zgłaszałaś to, a wciąż nie raczyli ruszyć dup i to zmienić, ja im pomogę – ręce ze złości mu zadrżały, więc zacisnął szczękę mocno i odwrócił wzrok w stronę okna, by uspokoić się. Nie zamierzał pozostawić Luny bez pomocy. Jeśli taka zwykła rozmowa, upomnienie personelu coś da, zrobi to bez zawahania. Był gotów zaskarżyć ośrodek, że faszerują jego siostrzyczkę nieodpowiednimi lekami. Nie podnieśliby się, a w rodzinie rozpętałoby się istne piekło.
Pokiwał głową w zamyśleniu, a usta jego drgnęły w delikatnym uśmiechu. Czuł się względnie dobrze. Lepiej by było, gdyby Luna czuła się w pełni zdrowa i czysta. Myśli to alkoholik, co porzucić swojej szkockiej nie potrafi i nie chce.
- Pra-wie potrąciłem. Prawie. Wyskoczyła mi na ulicy – mruknął i odchylił się na krześle z ciężkim westchnieniem. Dłonie ułożył na karku, a oczy zamknął na moment jakby tak sprowadzał spokój ducha. – Widziałem, że robią mi zdjęcia, gdy wysiadałem do niej. Matka jeszcze nie wie, ale myślę, że nie wyjdę z tego żywy. Więc tak, rower będzie lepszą alternatywą. Muszę go kupić, bo mam tylko stacjonarny, który zbiera kurz. – Znów oparł się łokciami o stolik, palcem przesuwając po uszkodzeniu mechanicznym blatu. Wzruszył ramionami na przemyślenia siostry. – Tak naprawdę to zawsze chciałem mieć krowę. Pamiętasz jak jeździliśmy do wujka Boba i cioci Julie? Chciałbym mieć krowę, kury, psa i święty spokój, skoro i tak nie chcą słuchać mojej muzyki. I wiesz co, urządziłbym ci pokój w tym domku wiejskim. Przyjeżdżałabyś, albo lepiej… zamieszkałabyś ze mną, o. Może… może chcesz mieszkać ze mną, gdy stąd wyjdziesz? – uniósł spojrzenie na Lunę pełne nadziei, iskrzące się wręcz od przyjemnej wizji przyszłości. Ona i on, na podbój świata. Na wyrwanie się od rodziców.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A czy kogoś dziwi, że ktoś im te brudy pomagał prać? Może i Lucas i Luna nie potrafili wstawić pralki, bo nie mieli nigdy ku temu okazji, ale z pewnością mieli za sobą już jakąś rodzinną terapię, podczas której teoretycznie te brudy prali, by sobie z nimi poradzić. Sęk w tym, że to, co się wydarza w rodzinie, zostaje w rodzinie, a spotkania z terapeutą, to był pic na wodę, byleby sobie albo i innym, poprawić samopoczucie i móc powiedzieć, że starają się dbać o swoje zdrowie psychiczne. Jednak czy ktoś pytał, czy oni chcą się dzielić swoimi problemami z innymi ludźmi? Jak mieli wejść do gabinetu psychologa słono opłaconego przez rodziców i to im poświęcić każdą godzinę rozmowy, by konkluzja była taka, że to właśnie oni ponoszą część winy za to, na jakie osoby ich dzieci wyrosły. Przecież ci wszyscy specjaliści woleli mieć pracę oraz od czasu do czasu pochwalić się, że pomagają sławnej Grace Harlow, niż wysłuchiwać o jej prawdziwych wadach. Tak przynajmniej wydawało się Lunie.
– To proszę cię, porozmawiaj z nimi, Lucas. – wymamrotała cicho, powierzając swój los bratu. Ufała mu, a od kiedy byli tylko we dwójkę, to do niego przychodziła ze smutkami, problemami, to jego prosiła o pomoc. Już nie jedną trudną sytuację mieli za sobą, która przekonała ich o tym, że lepiej było, gdy rozmawiali ze sobą szczerze, gdy prosili o wsparcie, że to w sobie mają oparcie. Rodzice przecież ich nie rozumieli, nie wiedzieli jak pomóc.
– Dobrze, rozumiem. – powoli pokiwała głową, przyglądając się mu uważnie. Ostatnim czego chciała, to by przechodził znów to samo piekło, które przechodził niemal rok temu.
– Czyli to było niedawno? Z pewnością ktoś będzie chciał o tym napisać. Albo będą o trzymać, by potem wyciągać jakieś brudy. – westchnęła i pokręciła lekko głową. Zabawne, bo przecież tak strzegli swojej prywatności. Nawet Luna została odstawiona do ośrodka niemal pod osłoną nocy, wypożyczonym samochodem, przez ich pracownika.
– Tym bardziej rower brzmi rozsądnie. Ruch dobrze ci zrobi. – dodała z bladym uśmiechem. – Krowę? – widać było zaskoczenie na jej twarzy. – Pamiętam. Krowy są mądre, do kompletu przydałaby się też świnka. Kury mnie przerażają. I oczywiście, że bym przyjeżdżała, ktoś przecież musiałby ci tam pomagać. – snucie tej wizji było zaskakująco uspokajające. – Jesteś pewny, że chcesz, żebym z tobą zamieszkała? No wiesz, zwłaszcza gdy stąd wyjdę? Bo wiesz… ja bardzo chętnie. Tak bardzo nie chcę wracać do rodziców, a nie ufają mi na tyle, bym mogła zamieszkać sama. – odparła po chwili zastanowienia. Odwyk nie działał dobrze na jej relacje z rodzicami, którzy już zdążyli zapowiedzieć jej, że teraz będą jej pilnować. Chociaż była pewna, że zrobią to czyimiś rękoma. Spojrzenie Lucasa było przekonujące, a na twarzy Luny pojawił się uśmiech. – W mieszkaniu też możemy mieć psa. – przyznała. Może taki obowiązek w postaci psa dobrze im zrobi? Może czworonożny przyjaciel będzie powodem, dla którego będą chcieli wstać z łóżka?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właśnie przez takie chwile chciał się odciąć. Całkowicie pozbyć się z umysłu chorej rodziny Harlow. Poza Luną, która była jego oczkiem w głowie i tak zostanie już na zawsze. I choć nie dałby sobie rady bez pieniędzy rodziców, wolał nie mieć do czynienia z Arthurem i Grace. Zapatrzeni w siebie i swoje kariery; ludzie, którzy nigdy nie powinni mieć dzieci. Więcej czasu spędzali z nianiami niż z rodzicami. Lucas pamięta większość swoich nianiek i żywi do nich większe uczucie niż do rodziców, co to rozmawiają z dziećmi jedynie podczas terapii rodzinnych. Rozmawiali raczej, bo zrezygnowali z tego ostatnio. Lucas był już dużym chłopcem. Skrzywdzonym przez los i pokraczną miłość rodzicielską; niezdolny do normalnego funkcjonowania i życia z uczuciami do innych, oprócz Luny. Nie pamiętał wszystkich twarzy kobiet, z którymi spędzał noce. Raz z jedną, innym razem z drugą – pijany w każdym przypadku, bo whisky była jego największą miłością. Bez niej żyć nie potrafił.
- Tak zrobię, spokojnie – zapewnił, ponownie przesuwając wzrokiem po pielęgniarkach, które kręciły się w okolicy. Nie chciał stracić Luny pod każdym względem. Brakowało mu jej. Nie mógł już do niej napisać ani nie mogli się spotkać, by omówić męczące ich kwestie. Była mu najbliższa. Żaden przyjaciel (właściwie ten najlepszy, William) nie był na równi z Luną. Łzy wylał nad pianinem i szklaneczką Burbona, gdy Grace poinformowała syna o pobycie Luny w ośrodku uzależnień. Powiedziała to oschle, jakby ją w ogóle to nie przejęła, a powinna. To już był wystarczający znak na to, że rodzicielstwo im nie wychodzi po raz trzeci. Każde jej dziecko zahaczyło chociaż raz w życiu o taką formę pomocy, bo nie radzili sobie z życiem. Na razie tylko jedna pociecha odebrała sobie życie, ale jeśli tak dalej pójdzie…
- Niedawno. Pewnie wyjdzie jakiś pieskowy artykuł. Nie wiem już co z tym zrobić. Zmęczony jestem tą ostrożnością. Nie mamy życia i nikt tego nie zrozumie tak jak ty i ja. Nawet jakbyśmy przefarbowali się i zmienili nazwisko, oni zawsze będą wiedzieć kim jesteśmy – mruknął przybity, garbiąc się na krześle pod ciężarem tajemnic i ucieczek. Nie mógł spokojnie wyjść wynieść śmieci (pełnych butelek po alkoholu), bo już raz ze śmietnika wyskoczył paparazzi.
Czy kiedykolwiek skończy się to? Pewnie nie.
Najgorszy moment był po śmierci Lennoxa, gdy szmatławce rozpisywały się o tym, a obiektywy łapały ich każdy krok pogrzebowy zza krzaków. Nie mieli nawet prywatności na pochówek Lenny’ego. Pewnie i jego by sfotografowali: w trumnie, bladego, z nienaturalnym grymasem na twarzy jakby w końcu był szczęśliwy.
- Bo kury i kozy to takie… zdradliwe zdziry. Kopną cię albo zadziobią, gdy nie będzie patrzyć! Ale kury chociaż dają jaja, a ja lubię te po benedektyńsku – odparł z pewnym rozbawieniem na twarzy, pocierając policzek dłonią. Uśmiechnął się na jej zapewnienie o pomocy. Nie potrzebował nic więcej oprócz obecności młodszej siostry. Była jego dopełnieniem, zagubionym (już) bliźniakiem. – Oczywiście, że jestem pewny. Gdybym nie był, nie proponowałbym ci, a ja naprawdę tego chcę. Starych przekona się, że u mnie jest w porządku i że dobrze ci będzie. Zresztą, hej, już mniej piję, więc będzie tylko lepiej, nie?
Pił mniej, to prawda, ale wciąż pił. Mimo to wiedział, że właśnie Luna stanie się jego motywacją na wzięcie się w garść. I tamta piękna niewiasta, którą potrącił niemalże ostatnio. Bo już od jakiegoś czasu (świadomie) nie był z żadną kobietą, a natury nie można oszukać.
- Oczywiście, że możemy. Pusia przywyknie. Jak wyjdziesz, urządzę ci z Willem powitalną domówkę. Powiedz, jaki chcesz mieć kolor w pokoju, pomoże mi przemalować. Urządzę ci pokój jakoś, a później najwyżej wprowadzisz zmiany, co ty na to? – uśmiechnął się szerzej, nienaturalnie wręcz, bo uśmiech ten nie pasował do niego. Wymarły był, jak dinozaury. Teraz powoli zmartwychwstawał, dzięki Lunie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niesamowita była więź, jaką udało się stworzyć trójce najmłodszych Harlowów, chociaż żadnego wzoru do naśladowania nie mieli. Luna od zawsze była oczkiem w głowie braci, którzy chcieli ją chronić za wszelką cenę. Nawet jeśli jej relacja z Lucasem zacieśniła się po śmierci Lennoxa, była pewna, że to na niego mogła liczyć. Mimo jego problemu z alkoholem, mimo kobiet, które tłumnie przewijały się przez jego życie, mimo kariery, która nieco się zatrzymała. Może nie każde rodzeństwo łączyło to, co ich, ale strata, którą oboje bardzo przeżyli, sprawiła, że nie mogli pozwolić, by stracić w swoim życiu jeszcze kogoś. Dlatego Luna chciała być w życiu Lucasa, tak samo, jak chciała, by on był w jej życiu. Chciała, by poradził sobie z uzależnieniem, by odbił się od dna i zaczął normalnie żyć. I gdyby nie jej własne problemy, z którymi jak widać, nie radziła sobie najlepiej, to robiłaby co w jej mocy, by mu pomóc.
– Nie rozumiem, jak tyle emocji mogą wzbudzać dzieci pogodynki. – westchnęła, chociaż jej słowa pobrzmiewały pogardą. Kiedyś była dumna z matki, uważała ją za ideał, za wzór do naśladowania, jednak dorastając, zderzyła się z rzeczywistością.
– Kiedyś się znudzą, mam taką nadzieję. Mama odejdzie na emeryturę, czy coś… pewnie będą ją chcieli wymienić na jakiś nowszy model, to znajdą sobie inne tematy. – mówiła to z nadzieją, chociaż nawet zła na matkę, nie życzyła jej upadku kariery. W końcu to było coś, co naprawdę kochała. A Luna dobrze wiedziała, jakie uczucie towarzyszy przy utracie czegoś, co jest dla kogoś najcenniejsze. Mogli też zmienić miejsce zamieszkania, wynieść się na drugi koniec stanów, może wtedy mieliby więcej spokoju. Tylko nie tego chcieli.
– Prawda. Chociaż mała koza byłaby słodka. Gorzej, gdyby nas staranowała. – skrzywiła się na samą myśl. – Zdecydowanie należy to przemyśleć, bo jednak takie zwierzęta żyją dłużej niż chomik. – dodała po chwili namysłu. – No i… nie zjemy ich chyba, prawda? Będą tam szczęśliwie żyć do końca życia? – spojrzała na niego z miną zbitego psiaka, licząc na to, że jego farmerskie życie będzie tylko w pewnym stopniu podobne do tego prawdziwego.
– Na to liczyłam, ale mógłbyś też mi to proponować ze względu na mój pobyt tu... – wzruszyła lekko ramionami, szczerze dzieląc się z nim swoimi obawami.
– Będziemy się pilnować nawzajem, Luc… zobaczysz. Ja nie będę sięgać po tabletki… dla ciebie. Ty nie będziesz pił… dla mnie. Damy radę. – tak mówić mogli tylko uzależnieni, którzy mieli chwilową poprawę. Nie było opcji, by dwie osoby mające podobny problem były w stanie pilnować siebie nawzajem. Oboje niestety nadal byli na początku swojej drogi i ktoś zdrowy, kto by ich usłyszał, pewnie by w słowa Luny nie uwierzył. Chociaż chciała być motywacją dla Lucasa oraz chciała, by on był motywacją dla niej… to było zbyt trudne. A może jednak? A może obecność, zrozumienie, wsparcie mogłyby pomóc?
– Z Willem? – nerwowo przełknęła ślinę, słysząc imię Hayesa. – Naprawdę nie musisz się kłopotać, Luc. Mogą być białe, bo chyba już takie są, prawda? Będzie minimalistycznie. Wiesz, że jedyne, o czym zawsze marzę, to wygodne łóżko. – odparła z bladym uśmiechem, nie chcąc wdawać się w szczegóły, bo usłyszane przed chwilą imię już i tak zbiło ją z tropu.
– Czy Will… czy Will wie, że tu jestem? – spytała, przeczesując wpadające na jej czoło włosy. Lucas nie wiedział, kim William był dla Luny. Wydawało się jej, że ten etap miała już za sobą, chociaż ich przyjaźń sprawiała, że i w jej życiu Hayes się pojawiał, nawet nieproszony. Jednak teraz… nie widziała go od kilku tygodni, starała się o nim nie myśleć, do teraz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zawsze brali przykład z siebie, jakikolwiek by o nie był. Lucas zawsze chodził swoimi ścieżkami, więc i jego decyzje były zazwyczaj nieprzemyślane czy głupie. Lennox sprowadzał go na ziemię; pilnował go, tak jak pilnował małej Luny. Dopiero z czasem, gdy wyszalał się na koncertach czy jak uciekał na studenckie imprezy z akademika, zaczął pojmować jak ważna jest dla niego rodzina. Trochę późno, bo już wtedy niewiele czasu było im dane spędzić w trójkę, ale to już nie jest ważne – było, minęło. Nie mógł więc teraz zaprzepaścić swojej relacji z siostrą. Nie byli jeszcze na prostej drodze ku temu, ale już niedługo. I choć on niezbyt chciał pozbywać się swojego uzależnienia, bo tak wspaniale umysł mu przyćmiewał i uczucia, które tylko przeszkadzają, wierzył, że Luna poradzi sobie. Od tego zaczną. Od pozbycia się uzależnienia Luny, bo ona tego chce. Nie mówił jednak tego na głos. Nie chciał stracić też siostry, a porzucenie za życia było czymś gorszym niż samobójstwo.
Wzruszył ramionami, podążając wzrokiem za młodym chłopakiem, co wlekł nogami jakby sił w nich nie miał. Lucas wyglądał tak samo jeszcze niedawno. Ciekawe czy jemu terapia coś pomoże. Może to bujdy na resorach i niektórym nie da się pomóc? Pewnie po prostu był beznadziejnym przypadkiem.
- Pewnie przez to, że wyszła za najsławniejszego prawnika ze Stanów – mruknął równie z pogardą jak siostra, uśmiechając się półgębkiem zaraz. Nie znosił telewizji, więc zawód matki był dla niego czymś odrażającym. Tylko czekał, aż zamieni się w potwora jak Jane Fonda w tym filmie o narzeczonej syna. Co prawda, Grace nie miała takiego kontaktu ze swoimi dziećmi jak postać Fondy, ale spełni się jedno – wymienią ją na nowszy model. I oby prędzej niż później. Poczuje przynajmniej czym jest zawalenie się kariery; poczuje to co jej najstarszy syn, któremu tego życzyła niemo.
Źle mu z tym było, że życzył własnej matce takich złych obrotów wydarzeń. Miał jednak do niej ogromny żal. Nie pomogła Lennoxowi, ani Lunie, Lucasa przy okazji odsuwając na daleki plan, by radził sobie sam. Dobrze, kupiła mu mieszkanie, ale odkąd dowiedziała się, że rzucił studia, jest między nimi chłód, którego nie da się pozbyć.
- To kupimy miniaturkę i będzie mogła z tobą spać, zamiast psa – uśmiechnął się lekko, rozbawiony tą wizją. – Nie, nie zjemy ich, żadnych zwierząt nie zjemy, dobra? Chyba, że świnię, ale jak damy jej nawet najgłupsze imię, przywiążemy się i będziemy musieli hodować tonę mięsa dalej. - Westchnął aż ciężko, załamany kosztami utrzymania takiej świni na mięso. Nawet nie zamierzał się w to bawić. Kozy – tak, owszem, krowy również, ale nie świnie. Mogą być ewentualnie miniaturki, które ostatnio są popularne, ale jak wtedy mógłby jeść steki bez żadnych wyrzutów sumienia i myśli, że je przodków Świniaczka?
- Musimy dać radę, ale nie myśl sobie, że proponuję ci to dla jakiejś kontroli czy że jest mi ciebie żal. Chcę tego, tak naprawdę chcę, bo kto wie? Może to ostatnia szansa na zachowanie tej posranej relacji rodzinnej? Nie chciałbym… nie zniosę kolejnej straty – odparł cicho, odchrząkając raz po raz, jakby wyznanie to było dla niego szczytem możliwości; szczytem nie do zdobycia, zbyt stromym i surowym.
Pokręcił głową na jej pytanie, zamyślając się. Musiał przypomnieć sobie dokładnie jaki kolor był na ścianach, bo nie był to biały. Kiedyś źle wybrał farbę, czy źle mu zmieszali i wyszedł…
- Gówniany. Dosłownie, więc i tak trzeba przemalować, ale spokojnie, Will z chęcią mi pomoże. I kupimy ci łóżko takie wielkie, małżeńskie i toaletkę, i wszystko co sobie wymarzysz! – rozpromienił się bardziej, patrząc uważnie na siostrę. No tak, przejmowała się zdaniem o sobie jeśli chodziło o Hayesa. Nie miała czym, bo jego n a j l e p s z y przyjaciel nigdy nie oceniał ich rodziny (właściwie rodzeństwa), więc mogła czuć się przy nim swobodnie. Ba, odwiedzał nawet Lucasa w ośrodku, więc to nic strasznego. – Nie wie jeszcze, ale nie muszę mu mówić, jeśli chcesz. Chociaż nie masz się czym przejmować, on rozumie wszystko. Przydałoby się z nim w końcu spotkać, ostatnio nie miałem do tego głowy… A może chcesz, by cię odwiedził? Zawsze znana twarz poprawia humor, a nie widzieliście się ile? Od pogrzebu Lennoxa chyba, to szmat czasu. A nie, od moich urodzin, ale to znów – długo. Co ty na to?
Pełne nieświadomości spojrzenie zatrzymało się na błękitnych oczach Luny, wyczekujące odpowiedzi. Ucieszyłby się, gdyby przyjęła pomoc Willa, bo był on kimś jeszcze ważnym w życiu Lucasa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Fakt. – przyznała i teatralnie wywróciła oczami. Nieźle się dobrali. Grace i Arthur pasowali do siebie idealnie, to dzieci odstawały od ich tworzonego latami obrazka. Obrazek miał być bez skazy, niestety nie wyszło. Teoretycznie każda rodzina ma jakieś brudy, trzyma przysłowiowego trupa w szafie, ale nie ulegało wątpliwości, że po świecie chodziły szczęśliwsze dzieci. Szczęśliwe mogły być pod różnymi względami, w końcu od charakteru zależało, co to szczęście daje, jednak dużo czynników wychowawczych miało tu znaczenie. A Luna i Lucas dobrze wiedzieli, jakie błędy popełniali ich rodzice.
– Brzmi dobrze, ale nadal jak wielki obowiązek. – przyznała. Czy byli na tyle odpowiedzialni, by zajmować się zwierzętami? Sami ze sobą nie radzili sobie najlepiej, a co dopiero z innym stworzeniem. Kot to była inna bajka, on chodził swoimi drogami, nie musiał z domu wychodzić, można było sąsiada poprosić o nakarmienie go, ale taka świnka, piesek, czy jakiekolwiek inne stworzenie wymagało dużo uwagi.
– Nie zjem świnki, którą się będę opiekować. – skrzywiła się, pokręciła głową i podniosła rękę, dając mu znać, że nie chce już o tym więcej słuchać. Lunet wrażliwa była, nie chciała sobie nawet tego wszystkiego wyobrażać. Dobrze wiedziała, jak wygląda taka hodowla (albo jakakolwiek hodowla), dlatego też mięsa unikała, nie chcąc mieć tych biednych zwierząt na swoim sumieniu.
– Hej, Luc… rozumiem. – wymamrotała, układając dłoń na jego przedramieniu. – Wolę mieszkać z tobą niż z rodzicami. Będziemy razem, poradzimy sobie ze wszystkim. Nie pozwolę ci mnie… opuścić. – dodała, wzdychając cicho i na chwilę przymykając oczy. Strata Lennoxa za bardzo dotknęła ich wszystkich, by mogła sobie poradzić z utratą również Lucasa. Nie chciała nawet o tym myśleć, ale nie miała pojęcia, co może się stać, gdy jej brat przegnie z alkoholem, wsiądzie pijany do samochodu albo po prostu zrobi sobie krzywdę. Wolała być blisko, by mieć pewność, że wszystko jest w porządku.
– Dobrze. Niech w takim razie będzie biały, dobrze? – odparła z uśmiechem. – Jesteś najlepszy, wiesz o tym? – zaśmiała się cicho, widząc radość na twarzy Lucasa i słuchając jego planów dotyczących jej pokoju. Była jednocześnie ciekawa, czy William rzeczywiście tak chętnie będzie odmalowywał jej pokój. Oraz co powie, gdy okaże się, że za każdym razem, gdy będzie odwiedzał swojego przyjaciela, będzie spotykał też ją. Ich relacja była trudna, chociaż przed Lucasem udawali, że są po prostu znajomymi, przez ich przyjaźń może nawet dobrymi znajomymi, nie przyznając się do tego, że łączyło ich o wiele więcej. Luna długo nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Hayes nie chce o nich Lucasowi powiedzieć, ale z czasem dotarło do niej, że zależało mu na relacji z jej bratem oraz z nią, a o wcale takie proste nie było.
– Tak pytam. – pokręciła głową, udając, że nie jest to dla niej ważne. Sama nie wiedziała, czy chce, żeby William wiedział, że wylądowała w ośrodku, minęło kilka tygodni od ich ostatniej kłótni, która miała zakończyć ich znajomość. Mimo to ciągle o nim myślała.
– No tak, skoro nie przyjadą rodzice, może przyjechać Will. – zażartowała ponuro. – Chyba ostatni raz widziałam go podczas twoich urodzin. Trochę minęło, ale nie wiem, czy chcę, żeby wiedział. Może jeszcze nie teraz? Potrzebuję chwili, żeby się tu zaaklimatyzować i poczuć się lepiej. – była pewna, że Lucas i tak mu powie, nawet jeśli nie specjalnie, to gdzieś w rozmowie ta informacja po prostu się pojawi. Nie miała pojęcia, czy William postanowi do niej przyjechać i co te odwiedziny będą oznaczać. Bała się też, że po prostu się nie pojawi, a to będzie oznaczać, że już mu na niej nie zależy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zwierzęta były ogromnym obowiązkiem, ale też niesamowitym wsparciem. Po to istnieją specjalistyczne szkolenia na jakieś zwierzę wsparcia. Może u nich takim będzie koza? Albo pies? I to, i to zapewni im motywację do wstawania z łóżka, a nawet wywoła niepozorny uśmiech na ich ustach. Chciał mieć zwierzę. I coraz bardziej chciał wyjść z nałogu, bo tak cholernie zależało na tym jego siostrze. Nie do końca był przekonany do pozbycia się jedynego leku przeciwbólowego, który zażywał podczas swojego nędznego życia. Coś jednak wytworzyło w nim myśl, co mówiła, że warto spróbować.
Skinął głową, przyjmując do wiadomości jej słowa. Nie będą jedli żadnych świnek, będą je wychowywać z radością i czułością, której tak bardzo brakowało im w dzieciństwie. Zamiast dzieci, świnie będą chować. O dzieciach nawet nie myślał. Nie chciał ich mieć, bo co mógłby im dać? Ojca-pijaka? Upadłą karierę? Dziadków może, którzy nie potrafili zadbać o swoje własne dzieci, doprowadzając ich do takich stanów jak teraz? Bał się również straty jak tej, co Lennox zafundował Grace i Arthurowi. Straty własnego dziecka nie przeżyłby.
Wzrok jego powędrował w stronę dłoni siostry spoczywającej na jego ramieniu. Gest taki jakiś niepozorny, a dodający tak wielkiej otuchy. Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz, a wdzięczność w oczach się odmalowała.
- No… pewnie, że sobie poradzimy – wydukał. Przerastały go ostatnio zapewnienie o tym, że będzie dobrze, ale dla Luny znalazł w sobie trochę więcej siły. Dadzą radę, będą mieli siebie nawzajem, a to najważniejsze. Razem zdziałają więcej. Oderwą się od dna. Będą jeszcze naprawdę szczęśliwi, bez wszelkich uzależnień, co im drogę zastępują.
W głowie już snuł plany. Będzie mniej pił, naprawdę. Do kawy może sobie będzie dolewał tylko, a za kawą jakoś bardzo nie przepada. Poprawi smak może albo wręcz przeciwnie – zepsuje jeszcze bardziej. Koniec z piciem o każdej porze dnia. I jeżdżenia samochodem pod wpływem. Nie mógł pójść do więzienia akurat teraz, gdy Luna go potrzebowała (choć to on bardziej potrzebował jej).
Parsknął śmiechem, słysząc słowo najlepszy. Machnął ręką jakby to było nic, ale w rzeczywistości pochlebiła mu trochę bardzo. Poprawił włosy, by nie wpadały mu do oczu. O, kolejna rzecz do zrobienia: odwiedziny u fryzjera.
- To tylko pokój, więc spokojnie. Powiedz mi co tam chcesz mieć, a ci kupię. Coś ostatnio mi idzie nawet lepiej, a i tak trzeba roztrwonić ten majątek starych, nie?
Odnowienie pokoju Luny było również dla niego okazją do spędzenia trochę więcej czasu z Willem. Przyjaciel ostatnio nieco rzadziej przychodził, a ich spotkania były szybkie i jakieś takie inne. Hayes odsunął się od Lucasa, choć nie do końca wciąż to pojął. Nie wiedział, dlaczego. Nie miał pojęcia co się dzieje między Willem a Luną i tak mu było dobrze. Wolał mieć ich przy sobie, ale nie jako parę (co byłoby absurdalne ze względu na wiek), a jako przyjaciół i rodzeństwo. Lucas zamierzał wyjść w końcu ze swojej nory, by loszki jakieś upolować, a Will miał mu towarzyszyć.
Mimo to, Will mógł odwiedzić Lunę. Wierzył, że w ten sposób polepszy jej się. Chciał w to wierzyć. Już widział delikatną poprawę w stanie jej zdrowia. Samo to, że mówiła, że chce poprawy, a wątpił w zwykłe gadanie uzależnionego. On nie chciał poprawy – aż do teraz.
- Myślałem, że tak będzie lepiej, wiesz… żeby wiedział. To mój przyjaciel, więc… ale jeśli nie chcesz, to no nie powiem mu. Chociaż to miłe by było, gdyby przyszedł tu do ciebie, prawda? Mnie odwiedzał i poprawiał humor. Nikt tak nie poprawia humoru jak William Hayes – uśmiechnął się szerzej, opierając o stolik łokciami. Will był dla niego jak drugi brat, a teraz chwytał się go bardziej niż przedtem, bo pustka po Lennoxie w sercu wielka ziajała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Luna chciała wierzyć, że będzie dobrze. Choć wiadomo, nadzieja matką głupich, ona chciała ją mieć. W prawdzie przez większość czasu była realistką, a strata Lennoxa jeszcze bardziej sprowadziła ją na ziemię, w przypadku Lucasa nadal chciała wierzyć. Wierzyć, że Lucas poradzi sobie z nałogiem, że wróci do swojej pasji i znów odnajdzie radość z tworzenia muzyki, że usłyszy jego piosenkę w radiu. Chciała wierzyć, że zawsze z nią będzie, że nie wróci już na odwyk, że nie wpakuje się w większe kłopoty, że będzie mogła mu ufać. Chciała też wierzyć, że jej pomoże. W kim innym miała takie nadzieje pokładać? Rodzice nie raz pokazali, że umywają od wszystkiego ręce, zapewniając im podstawowy byt, a nie wsparcie emocjonalne. William pojawiał się w jej życiu, a potem znikał. Poza tym nie chciała go w to wciągać, chociaż i tak to zrobiła.
– Zdecydowanie należy roztrwonić pieniądze rodziców. – stwierdziła z cwanym uśmiechem, nie kryjąc się z tym wcale. Rodziców było na to wszystko stać, Lucas nie musiał wydawać swoich pomiędzy na meble dla niej.
– Przede mną jeszcze pięć tygodni w tym… przybytku. Na spokojnie pomyślę, czego będę potrzebować, bo pewnie szybko się zorientuję, czego naprawdę mi brakuje. – dodała z bladym uśmiechem. W porównaniu do Grace nie miała wymagać niczym księżniczka, nie potrzebowała łóżka robionego na zamówienie, nie potrzebowała toaletki, by spędzać przy niej każdy poranek i wieczór, nie widziała potrzeby, by mieć osobny pokój z garderobą. Mimo że w mieszkaniu rodziców to wszystko było, nigdy w pełni z tego nie korzystała. Ilość rzeczy, które posiadali, po prostu ją przytłaczała.
– Przyjedziesz do mnie jeszcze, prawda? – spojrzała na niego błękitnymi ślepiami, niczym szczeniak proszący o kolejne smakołyki albo odrobinę miłości.
– Wtedy ci powiem na co wpadłam i co bym chciała mieć w pokoju. – dodała, chcąc mu dać jakiś powód odwiedzin, jakby sama jej obecność w tym przeklętym ośrodku nie wystarczała. Ona go odwiedzała, kiedy tylko mogła i kiedy tylko terapeuta decydował, że to będzie dla Lucasa dobre. Willi również go odwiedzał. Ale odwiedzał, bo wiedział, bo nikt tego przed nim nie ukrywał. A Luna przez Williamem chciała swoją odsiadkę ukryć. Jak cholernie głupio i źle jednocześnie jej było, gdy tylko myślała o tym, że miałby ją tu zobaczyć.
Uśmiechnęła się blado i pokiwała powoli głową.
– Nikt tak nie poprawia humoru, jak William Hayes. – powtórzyła cicho słowa brata, starając się brzmieć entuzjastycznie. I choć w tych słowach było ziarno prawdy, doskonale wiedziała, że Hayes potrafił poprawić humor tak samo, jak potrafił go popsuć.
– Tak czy siak… i tak się pewnie dowie, prędzej czy później. – dodała, wzruszając lekko ramionami, jakby to było dla niej obojętne. Nie było. Po prostu nie wiedziała, czy chce, żeby William wiedział. Nie chciała, by wyglądało to, jakby wołała o atencję, nie chciała, by patrzył na nią z politowaniem, by ją osądzał.
– Mówiłeś, że idzie ci lepiej… opowiedz mi. – poprosiła, podciągając nogi pod brodę i spoglądając na brata.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Już nie mógł doczekać się, aż roztrwoni pieniądze rodziców, bo skoro nie są w stanie dać im prawdziwego życia rodzinnego, takiego przepełnionego miłością i atmosferą domową. Może szybko nie stworzą własnych rodzin, ale najważniejsze jest, że mają siebie. Wspólne mieszkanie miało im pomóc uporać się z przeciwnościami losu. Lucas nie bardzo chciał zmieniać swoje nawyki, ale już wkrótce pojmie, że warto. Kawę z wkładką zastąpi zwykłą kawą. Kupi jakieś jedzenie, którym zapełni wielką lodówkę oraz spiżarkę. Kto wie, może nauczy się gotować? Nie będą jedli tylko mleka z płatkami, więc to jest najwyższa pora, by zmienić swoje nawyki i dorosnąć, a przede wszystkim – wygrzebać się z traumy, którą zafundowali państwo Harlow całej trójce.
- Dobrze. Ja zacznę ogarniać pokój, żebyś nie musiała spać w pokoju o zapachu farby, musi wywietrzeć przez ten czas – odparł zadowolony. Mieszkanie jego było mniejsze niż dom rodzinny. Znajdzie się jednak miejsce dla obojga tak, by mogli w razie czego odpocząć od siebie. Nie będą też potrzebować tylu rzeczy, co mieli u rodziców. Grace zawsze wyolbrzymiała i musiała mieć dopasowane wszystko na ostatni guzik. Bibeloty kupowała nałogowo do pokoi dzieci, które nawet tego nie chciały mieć. Pamięta do dziś jak kamery przyszły na wywiad i oprowadzała ludzi po każdym pomieszczeniu, chwaląc się wszystkim. Teraz tego nie będzie.
- Oczywiście, że przyjdę. Będę wpadał co tydzień, młoda – uśmiech rozciągnął się na jego ustach. Ułożył dłoń na ramieniu siostry jakby w geście pociechy i zapewnienia, że nie kłamie. Nie zostawi jej tu na pastwę losu. Zamierzał opiekować się nią, nawet tutaj. Nie zapomniał, że ma porozmawiać z kimś na temat leczenia Luny, której leki nie sprzyjały i zrobi to jeszcze tego dnia, przed opuszczeniem ośrodka. – Dobrze, myśl nad tym intensywnie i zapisuj wszystkie pomysły, co ci potrzeba, a ja stanę na wysokości zadania – zapewnił jeszcze.
Nie zamierzał porzucać Luny na samotność w ośrodku. Dlatego zależało mu, by przyszedł tu też William Hayes jednego dnia. Uważał go z osobę sobie najbliższą, więc nie dopuszczał do siebie nawet myśli, że Luna nie chciałaby go widzieć. Nie wiedział nic o ich perypetiach i może lepiej. Dlatego też na ten moment pragnął mieć ich blisko siebie. Nie żałował przynajmniej, że zarzucił propozycję, by Will ją odwiedził. Nie było mu wstyd za siebie. Nie dostrzegał nawet minimalnej zmiany na twarzy siostry, która nie chce widzieć Willa.
Uśmiechnął się szerzej, kiwając głową, w głębi duszy przeszczęśliwy, że rozumie go doskonale. William trwał przy nim od początku. Znał ich historię i bóle, które towarzyszyły im po stracie Lennoxa. Nie mógł wymarzyć sobie lepszego przyjaciela. Dlatego też zależało mu, by dowiedział się o odsiadce Luny. Nie potrafił taić przed nim takich rzeczy, ani w ogóle nic.
- Pewnie tak, ale spokojnie, on rozumie wszystko. W końcu mnie też odwiedzał tu nieraz. Trzymał głowę, żebym się nie udławił swoimi… to równy koleś. Może stary według ciebie, ja wiem, jesteśmy już z innej epoki - tu zaśmiał się cicho, machając ręką – ale myślę, że macie wspólny język, więc tym bardziej. A u mnie… Dostałem zlecenie na muzykę do filmu. Co prawda, współpracuję z kimś, ale większość spoczywa na mnie. Trochę mnie to orzeźwia, wiesz? Jak piję, mam przyćmiony umysł, więc… więc ostatnio pilnuję się – odparł z lekkim, zawstydzonym uśmiechem. Czuł się jak dziecko, które opowiada o pierwszej miłostce. Nie mówił, że nie pije wcale, bo pije. Zauważył jednak, że robi to rzadziej, w mniejszych ilościach. I nie łączy tego z papierosami, bo wtedy kompletnie traci panowanie nad sobą i zamienia się w zalanego pijaczynę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Świetnie! – odparła z uśmiechem. Musieli to zrobić, dla siebie. Luna cieszyła się na pomysł zamieszkania z bratem, mając nadzieję, że im to jakoś pomoże. Musieli być dla siebie wsparciem, musieli być tym światełkiem w tunelu. Musieli w siebie wierzyć, skoro nikt inny w nich nie wierzył. Lubiła spędzać czas w mieszkaniu Lucasa, zawsze czując się, jakby uciekała do bezpiecznego miejsca, do którego rodzice niechętnie zaglądali. Wiedziała, że będą musieli przyzwyczaić się do swoich kompletnie różnych trybów życia, że nie będą w stanie długo udawać, że wszystko jest okej, ale wiedziała, że Lucas nie będzie jej oceniał.
– Cieszę się. Nie wiem, czy bym tu wytrzymała bez twoich odwiedzin, wiesz? Tu jest tak nieciekawie, spotkania są bez sensu, ludzie są dziwni… mam nadzieję, że to szybko minie i jak najszybciej wrócę do domu. – przyznała, próbując dać nadzieję samej sobie. Oboje wiedzieli, że to nie będzie takie łatwe, ale Luna musiała zacisnąć zęby i jakoś to przetrwać. Sześć tygodni to w zasadzie dużo czasu, jednak nie raz cale tygodnie przelatywały jej przez palce. Liczyła, że teraz będzie podobnie, że nim się zorientuje, będą ją wypisywać.
– Nawet narysuję sobie ten pokój. Na pewno się ucieszą, że sobie to wizualizuję i już myślę o szczęśliwej i czystej przyszłości. – stwierdziła nieco rozbawiona, powtarzając złośliwie słowa jednej terapeutki. Jej stosunek do całej tej terapii, wychodzenia z uzależnienia (w które przecież nawet sama nie wierzyła), planowania czystej przyszłości był dość różny, w zależności od dnia i humoru. Luna nie uważała, że ma problem z lekami, tak jak miał problem Lucas z alkoholem, inni pacjenci z narkotykami, czy innymi uzależnieniami, których w tym miejscu było dużo. Nie mogła zrozumieć, jak mogą przepisywać jej jedne leki, a innych zakazywać, skoro one pomagały. Owszem, może kilka razy zdarzyło się jej wziąć za dużo, nierozważnie popić alkoholem, ale… czy było aż tak źle?
Przyglądała się bratu, gdy ten wychwalał Williama. Gdyby tylko wiedział… że różnica wieku między nimi jej nie obchodziła, że te właśnie dzielące ich lata według niech bardzo często były pomocne, bo czuła, że Will o wiele lepiej ją rozumiem. Gdyby tylko Lucas wiedział, że ona sama chciała mieć Williama w swoim życiu, tak jak miał go on. Nie mógł wiedzieć, bo to złamałoby mu serce. A może…? Może doceniłby fakt, że jego najlepszy przyjaciel i ją wspierał w ciężkich chwilach? Że jego ramiona sprawiały, że czuła się bezpieczna? Że jego czułe pocałunki pozwalały się jej na chwilę zapomnieć? Nie, Lucas nie mógł się dowiedzieć.
– Przecież jesteście w tym samym wieku, Luc, a ciebie nie uważam za starego. – wywróciła oczami. Przywykła do przebywania ze starszymi osobami, nigdy nie potrafiąc zdobywać znajomych wśród rówieśników.
– Bardzo się cieszę. Już nie mogę się doczekać, kiedy usłyszę twoje utwory. I dobrze, że… że pijesz mniej. Myślę, że to ci wyjdzie na dobre. Na pewno stworzysz coś niesamowitego! A potem wybierzemy się na premierę, żeby na wielkiej Sali słuchać twoich dzieł! – była naprawdę szczęśliwa, że coś się u Lucasa zaczynało dziać, że powoli wychodził na prostą, że coś sprawiło, że pił mniej. Gdyby mogła, wyszłaby już teraz, by go wspierać w nowej pracy.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”