- Ukrywanie treści: włączone
- Hidebb Message Hidden Description
Padało cały tydzień. W Greenwater padało i tu w Seattle też. Błotniste, wyżłobione w piaszczystych ulicach kałuże, zamieniły się na te w szczelinach betonowych, co skrywały się w nich dopóki się nie przelały, ginąc w studzienkach ściekowych. Ot, ułatwienie dla życia w mieście. Tylko, że Sol nie lubiła dużych miast. Nie cierpiała betonu, a wysokie blokowiska napawały ją lękiem. Irracjonalnym, doprowadzającym krew w żyłach do wrzenia. Dochodziły krótkie impulsy. Strzały jakby z wycinkami retrospekcji, uzbrojone w kolorowe obrazy, które były oderwane od rzeczywistości i nie pasowały do niczego.
Pamiętała tylko swój pokój na końcu korytarza. Był niewielki, zaniedbany nieco, z łóżka już wyrosła, a zabawek miała raptem kilka, w tym lalka ukrócona o głowę, w biestialskim akcie nadepnięcia jej na plastikową tchawicę, stopą nie Sol malutkiej, a dorosłego, co to za Sol w pogoń się rzucił i dosięgnąć nie mógł, bo skulona tkwiła z jedną nogą w kratce wentylacyjnej. Mieszkanie na przedostatnim piętrze się znajdowało, w bloczysku starym i choć Prowansja, piękne krajobrazy na myśl przewodziła, to ta okolica ze wspomnień wyblakłych, niepiękna się być zdawała.
Niedobrze, że padało. Bo włosy znów mokły, ale to nie o nie się teraz martwiła, wytachawszy z gruchota starego suknię ślubną, przyszłą. Z drugiej ręki, bo po co przepłacać jak to zaledwie jeden dzień na całe życie miał przypaść? Gdyby nie tradycje i błagania z zewnątrz (bo nie od Woody'ego), w białą garsonkę by się ubrała albo kremową. Skromnie, bez przepychu, choć i ta dzierżona przez nią wcale wysoce urozmaicona nie była. Koronek kilka raptem, tren dłuższy, rękawy delikatne jakby mgłą ręce otulały, tylko wszystko za szerokie na tak drobne ciałko. Przynajmniej o rozmiar albo i dwa.
Mówił jej Woody - Sol, inną Ci znajdziemy, w rozmiarze dobrym, ale Sol nie chciała. Ta była w sam raz i na kieszeń jej własną, tylko poprawić tu i ówdzie należało żeby jak worek z tiulu nie wyglądała, a przyzwoicie, w sam raz. Uparła się więc, że sama ją zawiezie do krawcowej, z polecenia od pary jakiejś co w zajeździe przebywała. Podekscytowani byli, słysząc, że Woody i Sol są zaręczeni, i choć pierścionek na jej palcu tkwił już od dni wielu, to za suknią rozejrzeć się nakazali i koniecznie warsztat krawiecki na obrzeżach miasta. Tam pani blondynka, ładna, długowłosa, cuda robi z rzeczy, więc i jej pomoże.
Może to ten czas był? Właśnie żeby ruszyć w przód, a nie w miejscu stać i na śmierć czekać? Do ołtarza żaden ojciec jej nie odprowadzi to jasne, ale żeby kolejnego z rodziców nie było? Taka tragedia...
Uchyliła drzwiczki nieśmiało. Zaskrzypiały, a dzwonek nad nimi obwieścił jej przybycie. Kichnęła raz, drugi, warstwę kurzu wzbijając do góry. Mikroskopijne drobinki zawisły w powietrzu, odbijając dogasające promienie światła, którym udało się wydostać zza gęstych chmur. Obserwowała je przez chwilę jaki zahipnotyzowana, nim spostrzegła ruch zza kotary, zwiastujący wyjście z zaplecza.
- J-ja... J-a przyniosłam sukienkę ślubną- przez gardło jej przejść nie chciało, jakby wciąż fakt ten nierealny się być zdawał. - Za duża jest troszkę i śmiesznie przez to wygląda... To znaczy... Ona ładnie, ja w niej śmiesznie wyglądam. I... I pomyślałam sobie, że pomogłaby mi p-pani? Klienci u mnie w pracy bardzo panią zachwalali - wytłumaczyła cichutko, spoglądając to na ladę z suknią na niej ułożoną, to na rąbek swojej własnej w kwiatki drobne, który mięła w dłoniach niespokojnie, jakby z myślą, że wcale jej tu być nie powinno. Pomyliła się. I Ci goście z zajazdu. Oni też się mylili. To nie czas ten. Za wcześnie jeszcze może, nie gotowa jest.