WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Mason nie uważał się jednak za eksperta. Pokusiłby się o stwierdzenie, że jego brat znał się na tym dużo lepiej i z pewnością okazałby się podczas tej podróży poza granice Seattle dużo bardziej przydatny. Ponieważ jednak to starszy Alderidge miał wątpliwy zaszczyt funkcjonowania na liście kontaktów Marcy jako przyjaciel, nie potrafił i chyba nawet nie odważyłby się odmówić jej w potrzebie. Zamierzał jednak postrzegać ten wyjazd jako okazję do wyrwania się z miasta i kilkugodzinną wycieczkę, której cel nie do końca był mu znany. Nie miał pojęcia, w jak podejrzane znajomości wpakowała się Thirlwall, że kupowała samochód poza miastem, nie w jego granicach, ale ponieważ wścibstwo nigdy nie leżało w jego naturze, postanowił tego faktu nie komentować. Celowo pominął więc pytanie ,,czemu?''.
- Zdradzisz, gdzie i od kogo zamierzasz kupić ten samochód? - zagaił nagle, kiedy w radio końca dobiegła ich ulubiona piosenka, przez co w aucie zrobiło się nieco ciszej i możliwa była rozmowa, która dotyczyłaby spraw bieżących, nie głupot, które zdążyli przedyskutować w ciągu kilkunastominutowej jazdy, w efekcie której Seattle mieli już dawno za sobą. - Nie żebym Ci nie ufał, ale wolałbym wiedzieć, jeżeli zamierzasz wywieźć mnie w jakieś podejrzane miejsce - mruknął, pomijając fakt, że to on siedział za kierownicą i że to on miał władzę - przynajmniej teoretyczną. W praktyce przecież nie przegadałby kobiety. Był super, ale nie superbohaterem.
-
Nie do końca wiedziała na co zwracać uwagę przy kupnie samochodu. Była jednak pewna, że tym razem sam kok baseballowy nie wystarczy; potrzebowała mężczyzny z prawdziwego zdarzenia, obok siebie. Phina zostawiła w przedszkolu, a później odbierze go jednak z przyjaciółek, pewnie padnie znów na Deni, bo mieszka w tym samym bloku. Przyjęła z ulgą zgodę Masona na ich wycieczkę. Tym razem zrezygnowała z szykowania przekąsek, a zaproponowała wstąpić do drive thru na niezdrowe jedzenie. Wbrew pozorom, wcale nim nie gardziła, a uwielbiała. Zajadała się, gdy Phin nie widział. Mimo wszystko, wolała, aby syn jej jadł zdrowe rzeczy (egoistka!). Korzystała też od razu z chwili wytchnienia i nie bycia tylko i wyłącznie mamą. Pozwalała sobie zapominać o synu, gdy w grę wchodziła kolejna, krótka przygoda. Może uda im się wypić jeszcze jakieś piwo po całej wycieczce? Wtedy byłby sukces. Oby był też w kupnie samochodu. I w człowieku, który go sprzedaje. Boże, dziękuję Ci za Masona obok! Nie dość, że obroni, to wybije jeszcze jej z głowy popsuty samochód, ale za to z rzęsami nad światłami.
- Tak, to jeszcze… – tu spojrzała w telefon, gdzie miała ustawioną nawigację – jeszcze godzinka drogi i dwie minuty. A kupuję od… - ponownie zerknęła w telefon, by wejść na profil sprzedawcy – super-blacharz192, na imię ma podobno Thomas i ma najtaniej w okolicy jakikolwiek samochód. Kaczka mi zdycha, chcę nową generację i pstryk, mam. Chciałabym też jeepa, ale nie stać mnie na niego, więc będzie kolejna Kaczka. Wiesz, nie będzie nowy, ale na pewno jeżdżący fordzik, nie jak mój teraz – uśmiechnęła się najbardziej uroczo jak tylko potrafiła. Musiała zapewnić Masona jakkolwiek, że dobrze robią, jadąc tam. Chciała tylko kupić nowe auto i nie zostać przy tym oszukana na najgłupszych rzeczach jak spryskiwacze czy przebieg auta. Sądziła, że to właśnie Mason dostrzeże w razie wypadku, nie ona – zaślepiona wizją nowego samochodu, którym śmiga o piątej nad ranem po nocnej zmianie w hotelu.
- Wiesz, to trochę zabrzmiało jakbyś mi nie ufał – spojrzała na niego z westchnieniem, układając dłoń na jego ramieniu. - Nie masz się czego obawiać, kochanie, obronię cię.
Dobre sobie! Stres jednak zaczynał przedzierać się do jej duszy i umysłu, tworząc głupie żarciki. A końca nie było widać. Jak on z nią przetrwa?
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
- Godzinka drogi? - powtórzył za przyjaciółką, nawet nie podejmując się próby sparodiowania jej melodyjnego tonu. Nie miał pojęcia, dlaczego w momencie, w którym jej miejscem zamieszkania było ogromne Seattle, na poszukiwania samochodu wybierała się gdzieś poza miasto, robiąc z tego tajemnicę na skalę światową. Alderidge zaczynał podejrzewać, że krył się w tym jakiś podstęp, którego nie zdążył rozszyfrować i przed którym obecnie nie mógł się już obronić, skoro znajdowali się na środku drogi, z dala od domu, ale celu swojej podróży również.
- Super-blacharz192... co? - jęknął żałośnie, nie panując ani nad śmiechem, ani nad chęcią zmycia Marcy głowy. Chyba zwariowała. - Jeżeli potrzebujesz tego samochodu na już, a jest krucho z kasą, to mogłaś powiedzieć - burknął w niezadowoleniu. Nie chciał, by nastawiła się na kupno grata po okazyjnej cenie i równie szybko rozczarowała się jakością nowego nabytku, szczególnie że nick sprzedawcy w internecie nie budził męskiego zaufania. Być może chodziło o intuicję, być może o niechęć do samochodów z odzysku, a może po prostu o troskę względem siedzącej obok kumpeli. - Serio, pożyczyłbym Ci - dodał markotnie. Nie proponował jałmużny, a uczciwy układ, w wyniku którego miałaby zwrócić kwotę, gdyby takową dysponowała. Ponieważ jednak miał do czynienia z upartą Zosią-Samosią, temat odpuścił bardzo szybko.
- Tego się obawiam - odparł w rozbawieniu, spoglądając na Marcy. Zaraz potem poczuł ulgę, bo wiadomości lecące w radio właśnie się skończyły, dzięki czemu muzyka znów mogła lecieć głośniej. - Jeżeli to będzie jakiś grat, to go nie kupisz - zawyrokował po krótkiej chwili, woląc dogadać szczegóły tego spotkania już teraz, kiedy znajdowali się sami i nie musieli robić scen przed obcym człowiekiem.
-
Zsunęła nieco pas, by wychylić się na tylne siedzenie do torebki. Wyjęła z niej butelkę wody, po czym usiadła znów ponownie odpowiednio. Gdy napiła się kilka łyków, wyciągnęła nieco rękę z butelką, by Mason również mógł skorzystać, o ile czuł jakiekolwiek pragnienie.
- No co? Chwytliwa nazwa, nie? Myślisz… myślisz, że jest jakaś, nie wiem, dwuznaczna? – ściągnęła brwi, zerkając na Masona dość zagubiona. Jej przeczucie do ludzi było bardzo marne, czym wzorem była jej relacja z Milesem. Może właśnie jechała prosto w szpony krokodyla? Bardzo możliwe. W tym momencie poczuła się o wiele lepiej i szczęśliwsza, że miała obok siebie takiego mężczyznę. - Słuchaj, dam sobie radę. Nie chcę nic pożyczać, bo nie wiem kiedy będę w stanie zwrócić, dobrze? To z pewnością nie jest taki grat jak nam się wydaje. Na pewno nie jest po-wypadkowy, a wszystko jest super, ekstra, bosko i grająco.
Spadał jej entuzjazm z każdym słowem i z każdą wątpliwością kumpla. Wyobrażała już sobie samochód cały poobijany, ze zdartym lakierem i mężczyznę – typowego chlejusa, który zaprasza ją do piwnicy Dextera, gdzie najpierw ją zgwałci, a potem zabije. Z drugiej jednak strony wciąż miała nadzieję na przyzwoitą rodzinę z czwórką dzieci, która sprzedaje samochód, by mieć więcej pieniędzy.
- Właśnie dlatego jedziesz tam ze mną. I wiesz co, jak będzie trzeba to udawaj mojego męża, okej? Chyba, że facet będzie w porządku to nie musisz. Może zejdzie z ceny dla samotnej, zagubionej sarenki – parsknęła, podkulając nogi na siedzenie po wcześniejszym pozbyciu się trampek. – Ja ci ufam, więc będę polegać na twoim zdaniu. Nie kupię grata jeśli stwierdzisz, że takim jest – uśmiechnęła się jeszcze jakby potwierdzała swoje słowa. Naprawdę mu ufała i liczyła, że męska rada jednak przyda się.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
Ponieważ jednak Alderidge nie zwykł ingerować w cudze decyzje i cenił osobistą przestrzeń, której nie odbierał innym, ostatecznie pokiwał głową w geście bliżej nieokreślonym.
- Dwuznaczna? Czy ja wiem. Zawsze mogło być gorzej? - mruknął, zastanawiając się nad poruszoną w toku rozmowy kwestią. Nie był podejrzliwy, ale raczej ostrożny, a słowa przyjaciółki jedynie mocniej utwierdziły go w przekonaniu, że postąpił słusznie, wyjeżdżając w tę podróż z nią. Nawet jeżeli Marcy jawiła się w oczach wielu ludzi, w tym także mężczyzn, jako postać niezwykle zaradna i silna, to jednak troska Masona o bliską osobę była silniejsza niż jej prawo do popełniania ogromnych głupot.
- Nie wymagam ekspresowego zwrotu. Nie znamy się od dziś. Mógłbym poczekać na zwrot tej kasy do chwili, w której będziesz ją miała. Zastanów się nad tym. Masz jeszcze... pięćdziesiąt sześć minut - podsumował, zerkając na deskę rozdzielczą, gdzie zegarek wskazywał dokładną godzinę. Dokładnie tyle minut zostało im do dotarcia do wyznaczonego miejsca, ale im bardziej ten dystans się zmniejszał, tym większe wątpliwości nachodziły Masona.
- Aha, udawaj męża albo nie. To brzmi jak czas, którego potrzebujesz na wybadanie terenu. Jeżeli chcesz się z kimś umówić, założymy Ci tindera, co? - zaproponował mimochodem, uznając, że Marcy odebrałaby to za pomysł co najmniej głupi. Sam Alderidge nie miał nic przeciwko randkowym aplikacjom, ale jednocześnie nie uważał, by siedząca tuż obok niego kobieta była do nich przekonana. Marcy zawsze kojarzyła mu się ze spotkaniami na kawie, spacerami i raczej tradycyjnymi formami zawierania znajomości. Na szalony świat napalonych facetów o dziwnych, naprawdę dwuznacznych nickach wydawała się... za delikatna.
- Cieszę się, że czujesz przede mną chociaż tyle respektu - znów westchnął, ale tym razem z powodu ulgi. Naprawdę zamierzał jej pomóc, nawet jeżeli miałoby to polegać na odciąganiu jej od kupna jakiegoś szrota, którym nawet nie zdołałaby wrócić do Seattle.
-
Westchnęła ciężko, machając ręką, którą zaraz ułożyła na ramieniu Masona na moment. Uśmiechnęła się delikatnie, jednak nie przegoniło to zmartwienia z jej twarzy.
- Dziękuję, ale… nie jestem wierzytelna dla banku, więc pewnie spłacałabym ten dług do usranej śmierci. Muszę… Okej, może nie kupię dzisiaj samochodu, ale dalej nie pożyczę od ciebie ani grosza. Po prostu przeorganizuję życie do autobusów, jakoś dam radę. Będę wstawać godzinę wcześniej pewnie i… dam radę, dziękuję, Mason – powiedziała cicho, patrząc w telefon uparcie. Czekała na jakąś wiadomość, że mężczyzna odwołuje spotkanie, ale na nic. Zbliżali się do celu mila po mili, a jej odechciewało się nowego samochodu coraz bardziej.
Roześmiała się na jego słowa, kręcąc głową. Tinder to dla niej największy absurd świata. To już nie te czasy, gdy spotykało się na pojedynczy numerek. Kiedyś jej się to spodobało, skończyło się na wielu numerkach i facet zniknął, a ona została z dzieckiem. Jak wpadli? Nie wiadomo, bo zawsze byli raczej ostrożni. Teraz jednak wolała mieć stały związek albo przyjaciela od seksu, bo on z pewnością nie porzuciłby jej ot tak. Nie było ją stać na kolejne dziecko albo chociaż na beztroskie życie właśnie przez syna.
- Po prostu udawaj go, jeśli okaże się tym złym. Przegapiłeś zjazd, za dwie mile jest kolejny i wbijamy się… na drogę, której nie ma na mapie, bosko – mruknęła, patrząc w nawigację tak intensywnie jakby miała zobaczyć tam drogę szybkiego ruchu. Przymrużyła nawet oczy, mając nadzieję na lepszy widok, ale nic się nie pojawiło. – Ja też się cieszę, że się cieszysz. No, opowiedz lepiej czy masz jakąś… jak ty mówisz? Loszkę? Nie, gąskę! Masz jakąś gąskę na oku?
Uśmiechnęła się tym razem szerzej, zadowolona ze zmiany tematu. Była szczerze ciekawa, co Mason odpowie. Może da jej przy tym ciche rady co do jej staropanieństwa? Nie chciała ich jakoś bardzo, ale liczyła na temat inny niż blacharz i jego grat. Miała już dość wizji dojeżdżania do przedszkola i pracy autobusem, bo są w dwóch różnych miejscach, odległych od siebie wieloma kilometrami. W dodatku ich mieszkanie w Chinatown również nie należy do wspólnego okręgu, więc to dodatkowy punkt na mapie, a nie stacja po drodze.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
Wielokrotnie zarzucano mu kompleks rycerza na białym koniu, chociaż do tego było mu raczej daleko. Trudna przeszłość malowała się w raczej ciemnych barwach, a jej wychodzenie na światło dzienne wielokrotnie wiązało się z definitywnym końcem określonej relacji. Nie żałował, bo najwidoczniej te nie były na tyle trwałe, by zakrzątać sobie nimi głowę dłużej niż w początkowej, krótkiej fazie, ale jednocześnie z każdą taką pomyłką coraz mocniej docierało do niego, jak wąskie było grono osób, którymi się otaczał, którym ufał i które były dla niego ważne.
- Nie zamierzałem niczego załatwiać przez bank. Daj spokój. Nie znamy się od dziś - westchnął ciężko, wywracając oczami. Wiedział, że kogo jak kogo, ale jej nie był w stanie przegadać. Mimo to próbował, mając nadzieję, że Marcy w końcu się zamknie, doceni jego dobre chęci i przyjmie pomoc, którą pewnie sama by zaoferowała, gdyby role się odwróciły.
Dlaczego kobiety były tak uparte?
- Co? Niemożliwe - mruknął, kątem oka zerkając na nawigację. Mijane znaki nie sugerowały żadnego zjazdu, więc liczył, że była to raczej wina wadliwego systemu, a nie ludzkiej złośliwości. On jednak miał czas, a spóźnienie się na spotkanie z podejrzanym typem z internetu nie brzmiało jak coś, przed czym broniłby się rękami i nogami. Może chociaż to wybiłoby z kobiecej głowy kupna jakiegoś grata, którym równie dobrze mogłaby nie dojechać do Seattle.
- Loszkę? Boże, kto tak mówi? - nie próbował powstrzymać śmiechu, który był dobrą alternatywną dla lecących w radio reklam. Mason przyciszył urządzenie, by móc w pełni skupić się na rozmowie z przyjaciółką. - Nie, nie mam na oku żadnej loszki ani gąski. Zamieszanie w pracy w zupełności mi wystarczy i nie muszę dokładać sobie problemów - puścił do niej oczko w raczej zawadiacki sposób, jak gdyby próbując zasugerować, że to właśnie wspomniane babeczki były powodem wszystkich dotychczasowych kłopotów w jego życiu. W zasadzie... nie rozmijał się z prawdą tak mocno jak ktokolwiek mógłby przypuszczać.
- A co? Masz jakąś fajną koleżankę? - dodał po krótkiej pauzie, skręcając w stronę wskazanego PRZEZ MARCY zjazdu.
-
- Dobrze, więc jeśli nie spodoba mi się, powierzam ci znalezienie mi dobrego samochodu i zapożyczę się u ciebie do końca życia. Ale przynajmniej syn mój nie będzie musiał tłuc się metrem w deszczowy dzień – przyznała, może trochę, by poczuł ulgę, że w najgorszej sytuacji zgodzi się na wszystko. Ufała mu, a on ufał jej i to było najważniejsze.
Roześmiała się głośno, nie wierząc w to co słyszy. Nie sądziła, że jest tak zacofana w tekstach o dziewczynach. Powinna już uczyć się, skoro jej syn rósł w mgnieniu oka. Lada moment i on zacznie używać młodzieżowego slangu, który z pewnością podłapie od wujka Masona. Już nie mogła się doczekać.
- Ja tak mówię! To źle? – odparła od razu, próbując wyjść z całej sytuacji z twarzą. Nie mogła jednak przestać się śmiać, niemal zwijając się z bolącego już brzucha. – Nie mam żadnej koleżanki, by podrzucić ci na polowania… albo rosół, jak wolisz. Byłam po prostu ciekawa czy jakąś masz na oku – odparła, gdy już uspokoiła się. Spojrzała na Masona z lekkim uśmiechem, zatroskanym. Chciała, by miał kogoś, bo samemu nie zawsze jest być miło cały czas. Jej brakuje jedynie zbliżeń, takich spontanicznych i domowych, bez umawiania się na randki (na które zresztą nie chodzi).
Marcy kontrolowała wciąż drogę, która prowadziła ich coraz bardziej w pole. Minęli jedynie pensjonat, a raczej znak, że w głębi lasu znajduje się Gniazdo Kupidyna. W końcu telefon odmówił im posłuszeństwa, mówiąc wciąż, by zawrócili. Zaciął się? Nawigacja zwariowała.
- Mason? Tylko nie wkurzaj się, bo… zabłądziliśmy chyba. Nie widzi drogi już w ogóle – mruknęła w końcu cicho, podsuwając Masonowi telefon pod nos. Pokręciła głową z ciężkim westchnieniem. Los jednak mówił jej, że samochód, po który zmierza, nie jest jej przeznaczony. Dodatkowo, spod maski auta Aldergidge’a zaczęło dymić się sowicie. Marcy klepała przyjaciela po ramieniu, żeby stanął, mając już przed oczami wizję jak samochód zapala się i wybucha. – Co się dzieje? Dlaczego tak dymi? Boże, Mason! Zatrzymaj się, zapalimy się zaraz!
Panika była na pewno przesadna, ale emocje tego dnia sięgały zenitu i kumulowały się w niej, by znaleźć w końcu ujście. Gdyby była w tym momencie sama, zapłakałaby się. Telefon też jej powoli rozładowywał się, bo nie pomyślała, by podłączyć go w trakcie drogi. Nie dość, że zabłądzili, to wokół nich były same lasy. Lasy pełne zwierzyny.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
Mason zerknął na nią kątem oka. Wolał upewnić się, że nie blefowała i naprawdę byłaby skłonna przyjąć jego propozycję, nawet jeżeli przekształciła ją według własnego widzimisię. Powinien był się tego spodziewać. Marcy była sprytna, a czasami wykazywała się zdecydowanie za dużo inteligencją. Przy niej mężczyzna wypadał po prostu blado.
- Niech.... będzie - stwierdził po krótkiej przerwie. Kilka sekund musiało mu wystarczyć, by się namyślić, chociaż ona nie powinna była odbierać tego jako zawahania czy niechęci. Był w stanie pójść na taki układ, a cena... nie grała roli. - Pod warunkiem, że nie będziesz wybrzydzać. Ja wybieram model, moc, producenta, nawet kolor - to nie tak, że skąpił jej na super bajery, ale wychodził z założenia, że nie potrzebowała auta w kolorze promieni słońca o poranku, bo coś jasnego było dużo bardziej użytkowe, zwłaszcza kiedy żyło się w mieście, gdzie każda drobinka kurzu tylko czekała na to, by osiąść na idealnie wypolerowanej powierzchni.
- Rosół lubię tylko u Ciebie - odpowiedział zgodnie z prawdą, posyłając przyjaciółce cwany uśmiech. Przez moment zastanawiał się, do czego właściwie Marcy zmierzała, poruszając temat jego życia prywatnego, ale kwestia jedzenia okazała się dużo ważniejsza niż baby, które od lat przyprawiały go o zawroty głowy - z młodszą siostrą i Marcy na czele. - W drodze powrotnej zatrzymamy się w jakiejś przydrożnej knajpce. Mam ochotę na hamburgera - nie pytał, nie sugerował, nie prosił. Stwierdzał fakt, który ona musiała zaakceptować, jeżeli faktycznie chciała nowego auta.
- Co? - nie wiedział, czy to myśl o jedzonku, czy może nadmierne zaufanie do Marcy, a może troska o samochód, który na wyboistej drodze bardzo cierpiał, ale chyba w pierwszym momencie nie zarejestrował tego, że znaleźli się na środku niczego. - Kurwa - mruknął pod nosem, hamując zdecydowanie zbyt gwałtownie. Równie szybko wyłączył silnik.
Wyskoczył z siedzenia kierowcy, ruszając do maski, spod której wydobywający się dym zwiastował jedynie kolejne kłopoty. Mason westchnął.
- Masz zasięg? - zagaił, kiedy obszedł auto i zatrzymał się przy drzwiach od strony pasażera, tam, gdzie siedziała ona. - Obawiam się, że musisz odwołać swoje spotkanie. Chyba, że dodzwonimy się do pomocy drogowej - nie owijał w bawełnę, chociaż mina Marcy szybko uświadomiła mu, że być może popełnił błąd.
-
Tym razem spojrzała na niego, ściągając brwi w niezadowoleniu. Przesłyszała się? Niemożliwe. Mason mógł wybrać absolutnie wszystko (jednak cena też musiałaby mieć jakąś granicę), wszystko oprócz koloru auta. Nie zamierzała jeździć czarnym, bo je myje się najgorzej. Ani białym, na którym widać każdy brud, a ona uwielbiała jeździć poza miasto na wycieczki z Phinem. Chciałaby mieć czerwony, a Alderidge raczej skłonny na ten odcień nie był. Przekręciła się nieco w jego stronę, unosząc palec w geście protestu.
- Zgodzę się na wszystko, ale kolor wybieram ja, bo to ja będę nim jeździć. Resztę wybierzesz sam, nie będę się kłócić, byle tylko był czerwony – poważny ton i długie spojrzenie utrzymujące się na mężczyźnie świadczyły o tym, że nie kłamała. Musiała postawić sprzeciw, bo co do kolorów była mocno wymagająca. Już nie do mężczyzn, mieszkania czy ubrań, a do samochodu. Mogła za to jeździć zgniłym żółtym autem, ale nie czarnym, choć takowy uchodził za najbardziej elegancki i szykowny. Może wtedy dostałaby w końcu jakiś awans? Inną pracę? Nie, Marcy, weź się w garść! Później domyć nie będzie go mogła ze smug, bo zanim zetrze wodę, nagrzana blacha nie będzie współpracować.
Uratował sytuację i jej podupadły humor, gdy wspomniał o jej rosole. Uśmiechnęła się, już nie potrafiąc się gniewać na niego po wymaganiach co do samochodu. Wzruszyła ramionami, zawstydzona jakby tym komplementem i odgarnęła niesforny lok za ucho. Dopiero po chwili wyszła z tego samozachwytu, gdy tylko zmienił temat. Chciała usłyszeć nowe ploteczki dotyczące jego miłosnego życia, skoro własnego nie miała! Teoretycznie nie miała, ale perypetii z „byłym” nie zaliczała do tego.
- Zmieniasz temat, ale wybaczam ci, bo zjadłabym frytki z majonezem – odparła jedynie, zostawiając kwestię gąsek Masona w zawieszeniu. Jeszcze będzie okazja! Może wtedy wpadnie jej do głowy konkretna koleżanka godna jej przyjaciela? Nigdy nie bawiła się w swatkę, nie chcąc narzucać nikomu swojego zdania, ale może tym razem wyszłoby to na dobre obu stronom? Przynajmniej nie myślałaby o swoich problemach z ojcem Phina. Nawet jeśli tym samym miałaby zdać sobie sprawę, że kolejne walentynki spędzi ze swoim małym mężczyzną, a nie żadnym przystojnym lochem (gąskiem?).
Odwróciła wzrok gdzieś w bok, jakby już podświadomie szukała dzików i wilków, które miały wyjść z lasu i ich zaatakować. Bała się zwierzyny, bo byli właściwie bezbronni. Po środku niczego, na wyboistej drodze i z samochodem, z którego się dymiło. Gdy hamował, złapała się fotela mocniej, zaskoczona i przerażona jednocześnie. Mimo to, wahała się z wyjściem na zewnątrz, jakby czuła się jednak bezpieczniej na swoim miejscu pasażera. Obserwowała jednak wciąż Masona, zerkając co chwilę na telefon, który dźwiękiem oznajmił, że się rozładował. Wystawi sprzedawcę. A oni zginą tu, w lesie.
Jej brwi uniosły się wysoko, a usta rozdziawiła w zaskoczeniu, co jednak po chwili zmieniło się w złość. Kręciła głową w zaprzeczeniu, nie mogąc uwierzyć w to wszystko. Wysiadła z samochodu, stając naprzeciwko Masona.
- Nie. Po pomoc? Nie, Mason, nie… Telefon mi padł. Pal licho ten samochód, Boże, Mason! Nie będę spała w samochodzie, z którego się dymi! – tryb panika zaczął rosnąć w sile. Zazwyczaj była silna i nie bała się niczego; nie mogło dojść do sytuacji, w której to prosi czteroletniego syna o pomoc w zabiciu pająka czy zapalenie światła, bo się boi. Teraz jednak chodziło o coś więcej, bo nie mieli nawet jedzenia ze sobą, ani wystarczająco picia. W nocy też może być za zimno, by spać w samochodzie. – Ty nie masz zasięgu? Niedaleko mijaliśmy pensjonat, chodźmy do niego, co? Nie zamierzam czekać na własną śmierć przez rozszarpanie przez wilki – oznajmiła stanowczo, przechodząc na przód auta, by zerknąć na silnik. Nie znała się nic a nic, ale liczyła, że chociaż tego dnia zrozumie co mu dolega.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
Otoczenie drzew i zarośli nie działało na niego tak negatywnie jak na siedzącą w samochodzie (bezpieczną z punktu widzenia ataku wilków, za którymi tak mocno się rozglądała), ale awaria silnika lub jakiegokolwiek innego elementu już owszem. Ten dzień od samego początku był kiepski, dlatego tego typu usterka dolała oliwy do ognia i sprawiła, że Mason raz jeszcze zaklął - tym razem pod nosem, nie chcąc, by Marcy była świadkiem jego braku kontroli nad samym sobą.
- Jak to padł? - powtórzył za nią głupio, nie oczekując jednak odpowiedzi. Rozumiał znaczenie tego słowa. Rozumiał aż za bardzo, dlatego niemal od razu ruszył w stronę tylnego siedzenia, gdzie wcześniej rzucił swoją kurtkę. W jednej z kieszeni znajdowała się jego komórka, ale - i tu wcale nie był zaskoczony - bez nawet malutkiej kreski umożliwiającej wykonanie połączenia. - Jezu, Marcy, uspokój się. Nie będziemy tutaj spać. Zwariowałaś? - warknął nieco ostrzej niż zamierzał. Cała ta sytuacja była stresująca. Nie tylko dla niej. Dla niego również, bo przecież gdyby przyjęła jego propozycję pożyczki, to wszystko nie miałoby miejsca, a ona właśnie śmigałaby samochodem po ulicach Seattle podczas jakiejś jazdy testowej.
- Przepraszam - dodał ze szczerą skruchą, przeczesując włosy. Był zdenerwowany, owszem, ale to nie dawało mu prawa do tego, by wyżywać się na przerażonej kobiecie. - Spokojnie, okej? - poprosił miękko, układając dłonie na jej smukłych ramionach. Nie miał pojęcia, czy życzyła sobie fizycznego kontaktu i czy ten faktycznie był dobrym sposobem na to, aby odetchnęła, ale Mason czuł się zdeterminowany, dlatego bez namysłu sięgał po każdy dostępny środek.
- Chodźmy do pensjonatu. Pewnie mają tam telefon. Zadzwonimy po pomoc, ty do tego faceta od samochodu - zaproponował, zabierając resztę swoich rzeczy i upychając je po kieszeniach. Ostatnią rzeczą były kluczyki, które również wcisnął do spodni, zaraz potem podając Marcy dłoń, gdyby chciała skorzystać z jego pomocy podczas wędrówki na leśnej, niezbyt równej i bezpiecznej drodze.
-
Gdy wysiadła z auta, zaczęła krążyć po drodze jakby miało to jej pomóc wymyślić dobry plan awaryjny. Zerkała raz po raz w stronę lasu, kontrolując tym swoje bezpieczeństwo. Wiedziała, że niepokój przyciąga zwierzynę i ich agresję, przynajmniej czytała o czymś takim w kwestii psów. Wilki to większe i groźniejsze psy, więc bała się przepotwornie. Na wędrówki mogła chodzić spokojnie, gorzej, jeśli znalazła się w lesie w zupełnym przypadku i bez żadnego koła ratunkowego w postaci sprawnego auta.
- Normalnie. Padł. Rozładował się – mruknęła mimo wszystko, zerkając na Masona. Obserwowała bacznie jego ruchy spod przymrużonych powiek, zwilżając wargi raz po raz. Denerwowało ją zachowanie mężczyzny, stresował ją jeszcze bardziej i wprowadzał niepokój służbowy. Wypuściła powoli powietrze z płuc i odchyliła głowę do tyłu, gryząc się w język w ostatnim momencie. Nie wierzyła, że tak się do niej zwrócił. Owszem, miał prawo być zły, ale nie sądziła, że jej Mason będzie aż tak wściekły. Albo zestresowany? Chodziło tu nie tylko o jego samochód, ale też i bezpieczeństwo, które to malało wraz z przesunięciem się wskazówek na zegarku. Kiedyś w końcu nadejdzie zmierzch.
Naprawdę żałowała, że nie wybrała od razu pożyczki. Nie mieliby żadnego problemu. Żadnego stresu. Żadnych planów B, choć nawet takiego nie było. Odetchnęła znów głęboko, kiwając głową na jego słowa. Kontakt fizyczny zadziałał uspokajająco; czuła już, że nie jest sama. Uśmiechnęła się blado, może przepraszająco nawet, spoglądając w okno samochodu. Miała na tylnim siedzeniu jedynie jakiś sweter, który nie ochroni jej przed chłodem. Musieli coś zacząć działać.
- Nie znam numeru do faceta. Może… może to jakiś znak? Wystawię go, nie będę od niego kupować już nic. Poszukamy kogoś innego – westchnęła już spokojniej i chwyciła swoje rzeczy z samochodu, nie odsuwając się zanadto od Masona. Jego obecność znów była kojąca tak jak na samym początku. Gdy już byli gotowi do wędrówki, Marcy odruchowo splotła dłoń z Masonem. Nie miała przed tym większych oporów, bo znali się aż za długo. Wiedziała za to, że tym sposobem będzie mogła przejść przez nawet najciemniejszy i najgęstszy las. Czekała ich dość długa wędrówka. – Mam nadzieję, że pensjonat będzie otwarty. Będę musiała zadzwonić do Deni, by ją uprzedzić, że wrócę później. Phin pewnie ucieszy się i będzie oglądał bajki do późna – oznajmiła, patrząc prosto przed siebie. Starała się już nie rozglądać po okolicy. – Też tak korzystałeś, gdy byłeś dzieckiem, a rodziców nie było w domu? Podejrzewam, że wie nawet, gdzie trzymam swoje zapasowe słodycze. Liczę, że mi ich nie zje. Żałuję, że ich nie wzięłam, zjadłabym batonika z karmelem. I te frytki, bo mi smaka narobiłeś! – szturchnęła go w ramię, uśmiechając się lekko. Chciała jakkolwiek rozluźnić atmosferę i odciągnąć ich myśli od czarnych scenariuszy dzisiejszego dnia.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
- Na pewno? - nie, żeby to nagle jemu zaczęło zależeć na tej transakcji. W normalnych okolicznościach cieszyłby się, że Marcy poszła po rozum do głowy. Wiedział przy tym również, że gdyby nie ta samochodowa awaria, obecnie nadal byliby w trasie prowadzącej do podejrzanego sprzedawcy znalezionego w odmętach internetu. - Znajdziemy. Pewnie coś dużo lepszego - zapewnił krótko i posłał przyjaciółce pokrzepiający uśmiech. Używanych gratów było na tym świecie sporo i każdy jakiegoś chciał się pozbyć, dlatego Mason był dobrej myśli - w kwestii pojazdu, bo sytuacja w lesie nie prezentowała się już tak kolorowo.
Palce Masona zacisnęły się pewnie na drobnej dłoni Marcy, by mogli iść równym krokiem. Mimo to on wolał zachować nieco większą ostrożność, w wyniku której starał się wykonywać o jeden krok więcej. I to nie tak, że podejrzewał, że coś złego mogłoby ich spotkać akurat na ścieżce, ale coraz mocniej dający się we znaki deszcz i nierówny teren rzadko niosły ze sobą coś pożytecznego. Przezorny zawsze ubezpieczony, a oni tego dnia nie potrzebowali już więcej niespodzianek.
- Podejrzewam, że każdy tak robił - przyznał bez ogródek, uśmiechając się pod nosem. Jego wspomnienia z dzieciństwa były raczej normalne, w większości wesołe. Zawsze starał się być dobrym bratem, szczególnie dla najmłodszej pociechy państwa Alderidge, chociaż nie powiedziałby, że Posy była jego oczkiem w głowie. Chyba nawet pokusiłby się o stwierdzenie, że od pewnego czasu trzymał się na uboczu. - To ty zaczęłaś mówić o frytkach. Ja nie wspomniałem o nich ani słowem - wytknął jej, ale na dalszą dyskusję nie było już czasu, ponieważ między koronami drzew i coraz silniejszymi strugami deszczu pojawił się najpierw zarys dachu pensjonatu, a tuż po nim ścian. Byli blisko, dlatego dalszy spacer zajął im dwie, może trzy minuty. Te wystarczyły, by do środka weszli całkowicie przemoczeni.
- Dzień dobry. Możemy skorzystać z telefonu? Niedaleko stąd padł nam samochód - wyjaśnił, a odpowiedź, jaką otrzymali - dokładnie ta o awarii prądu w całej okolicy z powodu nadchodzącej burzy - zbiła go z tropu.
- A pokoje? Są wolne? - mruknął z nieco mniejszym entuzjazmem. To miał być zwykły wyjazd po samochód, a wszystko wskazywało na to, że dzień miał się skończyć kolejnymi komplikacjami.
- Tylko jeden. Małżeński. Może być? - zagadnęła uprzejmie recepcjonistka, na co Mason zerknął na Marcy?
Może być?
-
- Pewnie masz rację – oznajmiła bez wahania, bo należała do grupy kobiet, które nie zawsze muszą wygrywać ze swoim zdaniem. Pokrzepiający był jego uśmiech, jak i ta bliskość fizyczna, która pojawiła się dość nagle, ale w jak najbardziej odpowiednim momencie. Byli przecież tylko przyjaciółmi, więc nie doszukiwała się tu drugiego dna w postaci pociągu seksualnego. Poza tym walczyli o przetrwanie i wygranie w karty z losem, by nie natknąć się na żadną zwierzynę. Jeśli tak by się stało, nie uciekliby. Chyba, że spotkają dzika, wespną się na drzewo, ale co dalej? Będą tkwić tam jak Tarzan i Jane całą wieczność?
Przyspieszyła również kroku, niezadowolona z sytuacji pogodowej. Już widziała jak jej ułożone loki puszą się w dzikim buszu, by zacząć swoje własne życie. Nie znosiła tego. Trochę je prostowała rano, by wyglądały choć trochę na ułożone, ale to nie znaczyło, że są całkowicie proste. Tak z nimi nie dało się zrobić bez niszczenia ich. Zacisnęła wargi, by niecenzuralne słowa nie wypłynęły w stronę deszczu. Gdyby tak się stało, popłynęłaby i wyżyłaby za całą absurdalną sytuację.
- Tak? To całkiem miłe wspomnienie, co? Jeśli tak, niech i Phin takie ma – westchnęła z lekkim uśmiechem. Nie miała żalu, że rodzice jej nie chcieli. Może tak było właśnie lepiej? Nie miała prawdziwego dzieciństwa, a jej życie było od początku usłane kłodami i wstydem („bo jesteś z domu dziecka, więc pewnie wszy masz!”). Jedyne, czego pragnęła to lepszego życia dla swoich własnych dzieci. – Ty zacząłeś z burgerem. A burgera to teraz i ja bym zjadła – spojrzała na Masona rozmarzona, w ostatnim momencie powstrzymując ślinkę cieknącą na samą myśl o jedzeniu. Zamilkła jednak i spoważniała, gdy im oczom ukazał się pensjonat. Odetchnęła z ulgą, choć jej włosów uratować już nie będzie się dało. Teraz obawiała się, że wyjdą z tego wszystkiego przeziębieni.
Wpadli do pensjonatu jak grom z jasnego nieba. Spodnie Marcy były całe w błocie, które zrobiło się na poboczu i podjeździe niemal natychmiastowo, a jej włosy oklapły od ciężkich kropel deszczu. Oparła się o blat recepcji, wpatrując się z nadzieją w telefon. Nadzieja zgasła bardzo szybko. Rzeczywiście na zewnątrz słychać było pierwsze pomruki nadchodzącej burzy.
- Małżeński? – uniosła brwi, zaskoczona mimo wszystko. Podejrzewała, że pensjonat nie ma dużo pokoi, bo wyglądał na bardzo przytulny. Zacisze dla nowożeńców. Nabrała powietrza w policzki, wydymając je i wzruszyła ramionami. Pewnie burza minie szybko, do wieczora powinni naprawić wszystko, więc nie będą musieli tu spać. Pewnie. – Może być. A możemy skorzystać od razu z prania i suszenia?
Recepcjonistka pokręciła głową przepraszająco, bo przecież nie było chwilowo prądu. Zaprowadziła ich zaraz na piętro do pokoju, w którym zapaliła świeczki, dużo świeczek i wskazała im dwa wiszące szlafroki na drzwiach do łazienki. Zaproponowała im obiad, który przyniesiony zostanie do pokoju. Po tym zostawiła ich. Płatność uregulują przed wyjazdem. Marcy rzuciła swoje rzeczy na fotel, uśmiechając się pod nosem rozbawiona. W końcu parsknęła śmiechem.
- To co? Wywołujemy duchy? – zwróciła się do Masona, zdejmując mokrą bluzkę bez większych zawahań. Wypierała jeszcze fakt, że klimat zrobił się bardzo romantyczny. Przeobrażała to w żart, jak wszystko w swoim życiu.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
- W takim razie niech będzie małżeński - skwitował krótko, zatrzymując wzrok na wysokości oczu wciąż uśmiechniętej recepcjonistki. Brak prądu i coraz większa burza uniemożliwiały załatwienie wszystkich formalności drogą elektroniczną, dlatego cały proces meldowania trwał dużo krócej niż miało to miejsce zazwyczaj. Mason skłamałby twierdząc, że nie był z takiego obrotu spraw zadowolony. Chciał już tylko odpocząć i zdjąć z siebie przemoczone ciuchy.
Ruszył za młodą pracownicą pensjonatu, wcześniej przepuszczając przodem Marcy. Wnętrze budynku nie robiło na nim większego wrażenia, chociaż istniało spore prawdopodobieństwo, że w normalnych warunkach i nieco bardziej sprzyjających okolicznościach uznałby to miejsce za bardzo urokliwe, a nawet odrobinę romantyczne.
Gdyby rzecz jasna miał z kim tutaj przyjechać.
Westchnął, kiedy przekroczyli próg pokoju, a panującą w nim ciemność rozproszyły zapalone w przerażających ilościach świeczki. Ryzyko pożaru było ogromne, ale to wciąż było perspektywą lepszą niż popołudnie i wieczór spędzone w samochodzie pośrodku niczego.
- Jakim cudem wciąż masz tak dobry humor? - rzucił wesoło, nawet nie próbując zamaskować uśmiechu, który Marcy nieświadomie sprowokowała. Lubił, kiedy samopoczucie jej dopisywało i kiedy była skora do żartów. Dobrze uzupełniała to, jak ponury w ostatnim czasie był Mason. - Nie wolisz po prostu się położyć i odpocząć? To łóżko wygląda na całkiem - dla sprawdzenia swojej tezy usiadł na materacu - wygodne - zapewnił, wbijając wzrok w drobną sylwetkę przyjaciółki. Nie odzywał się, kiedy pozbywała się przemoczonych rzeczy. On ze swoimi powinien był zrobić to samo, jednak zarys kobiecej talii, odsłonięte plecy i skóra, na której migotały cienie od świeczek sprawiły, że na moment zamilkł.