[3.]
Trzymana przez nią fotografia była nieco pomięta i wytarta w samym centrum, gdzie znajdowała się uśmiechnięta od ucha do ucha kobieca twarz. Niezliczoną ilość razy jej kciuk bezwiednie gładził łagodne rysy, na wieki uwiecznione na kadrze z dalekiej przeszłości. Aurora miała tysiące zdjęć, starannie ułożonych w rodzinnych albumach, ale dziwnym trafem to właśnie to jedno, na którym z rozbrajającą szczerością spogląda w stronę obiektywu, najbardziej zapadło w pamięć Cordelii. Być może wynikało to z przyjemnego wspomnienia, które stanowiło jego nieodłączną część; wyjątkowo upalne lato, rozgrzany piasek parzący stopy i hałaśliwy plusk wody, gdy
razem w jej chłodzie szukały ukojenia od gorąca. Miały ponad dwadzieścia lat na karku, a zachowywały się niczym niesforne dzieci spuszczone z czujnego wzroku rodziców. Wtedy tamte wspólne chwile traktowała za pewnik; jako nienaruszalną ciągłość, której nie dało się w żaden sposób zaburzyć. Ach, gdyby tylko wtedy wiedziała, z jakich kruchych i niepewnych fundamentów zbudowane były owe momenty! Ale to zawsze było jej achillesową piętą - nie potrafiła docenić tego, co dzięki łaskawości losu dzierżyła w dłoniach, stale odczuwając nienasycone pragnienie, by zagarniać
więcej i
szybciej. A wystarczyło wtedy tak niewiele; zatrzymać się na dłuższą chwilę, powiedzieć dwa słowa, które stanowczo za często dusiła w sobie, dać najbliższej osobie odczuć, że czas spędzony był z nią na wagę złota.
Musiała wiedzieć. Nawet jeśli jej o tym nie zapewniała, nawet jeśli w ich relację wplątywały się ponure nuty, to musiała czuć, że była ważna.
Prawda? Palce Delii bezwiednie mocniej zacisnęły się na zdjęciu, a jej chód stał się odrobinę mniej pewny, mniej zdecydowany. Choć minęły cztery cholerne lata, rozterki ją gnębiące wciąż pozostawały takie same, jak gdyby i je - podobnie jak młodą, pozbawioną trosk Aurorę - ktoś postanowił dożywotnio zamknąć w myślach ciemnowłosej kobiety. Może spokój ducha nie był jej pisany, może miała już po kres swoich dni rozpamiętywać bolesną tragedię, może to były tak rozległe rany, iż nie potrafiły się same zabliźnić, a ona nigdy nie pomyślała, by im jakoś w tym dopomóc. Westchnąwszy ciężko, wsunęła fotografię do kieszeni skórzanej kurtki, przenosząc spojrzenie z kamienistej ścieżki na majaczący się niedaleko pień, z lekkim zaskoczeniem odnotowując, że miejsce to było aktualnie przez kogoś okupowane. Nie zawróciła jednak, pozwalając nogom nieść się dalej naprzód, ze zdecydowanym zamiarem ominięcia przybysza, który najwyraźniej też wśród spokojnego szumu fal szukał wytchnienia. I dopiero będąc bliżej, mimochodem zerkając na niego z ukosa, poczuła jak stopy wrastają jej w ziemię. Los najwyraźniej postanowił z niej sobie zakpić i wystawić ją na próbę, której nie była pewna, czy podoła. Bo widok tego mężczyzny, w tym miejscu, sprawił, że obudziły się w niej wszystkie niechciane instynkty, na co dzień uśpione z tyłu głowy. -
Philip - jego imię uleciało z jej ust prawie że automatycznie, brzmiąc przy tym jak najgorsza obelga, co było na swój sposób ironicznie, bo przecież był czas, gdy każdą sylabę traktowała z najświętszym namaszczeniem. Ale to była przeszłość, przeszłość tak dawna, że zdająca się nie mieć miejsca wcale. -
Nie powinieneś być gdzieś... tam? - spytała z wyraźnie tłumioną złością, szybkim gestem dłoni wskazując w stronę fal spokojnie obmywających brzeg. Czy chodziło jej o
dno czy jedynie odwoływała się do jego życiowej pasji? To dopiero zagadka!