WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte zmrużyła oczy. Podejrzliwa bywała z natury, jednak rozmowa prowadzona z prawniczką szła w zdecydowanie dziwnym kierunku. Co prawda Hughes wiedziała, że każdy, kto był mniej lub bardziej związany z wymiarem sprawiedliwości, rzadko bywał empatyczny, jednak przez przedłużający się urlop niemal zapomniała, jak bezwzględni bywali ludzie.
- Ale żyje pani. W przeciwieństwie do niego - zawyrokowała krótko, wzrok kierując gdzieś ponad kobiecym ramieniem, by upewnić się, że parę metrów dalej wszystkie czynności związane z najnowszym śledztwem przebiegały zgodnie z procedurami i wytycznymi. Dopiero potem powróciła spojrzeniem do twarzy swojej rozmówczyni. - Rozumiem pani zdenerwowanie, ale mamy do czynienia z morderstwem w centrum miasta. Muszę się skupić na ofierze, a nie na zastanawianiu się, co by było, gdyby... - podsumowała treściwie, zapisując w niewielkim notesie kilka istotnych, z jej perspektywy, informacji.
- Co na to pani przełożeni? Wiedzieli o sprawie? Albo chociaż o tym, że zamierzała pani wziąć tę sprawę bez zapłaty? - dodała, unosząc brew. Była szczerze zaskoczona postawą nieznajomej, szczególnie w odniesieniu do jej słów sprzed paru chwil. Charlotte nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że system wartości tej prawniczki był bardzo ruchomy i zależny od sytuacji. Nie dzieliła się jednak przemyśleniami z samą zainteresowaną.
- Sprawdzimy to - zapewniła, rozglądając się dookoła. Zupełnie tak, jak gdyby niespodziewanie zapragnęła znaleźć jakąkolwiek wskazówkę. Niestety - zamieszanie było za duże, by nawet brunetka była w stanie logicznie myśleć.
- Będę musiała poprosić o pani dane. Również te kontaktowe - zawyrokowała ostatecznie, na tamten moment nie mając już więcej pytań, nawet jeżeli w głowie roiło się jej od pomysłów i scenariuszów wszelkiej maści.
- Zostawię pani swój numer. Gdyby coś się pani przypomniało, proszę o kontakt - podsumowała, kartkując notes w poszukiwaniu jakiejś czystej strony. Kiedy takową znalazła, ukośnym pismem zapełniła ją numerem swojego telefonu i podała kobiecie.

autor

lottie

dreamy seattle
Awatar użytkownika
29
165

prawniczka

Specter Law Group

portage bay

Post

Każdy powinien dbać o swój własny tyłek, nieprawdaż? Sama wizja tego, że Lavender mogłaby być tutaj również poszkodowaną, ba, martwą sprawiała, że kobieta zaczynała odczuwać dużo negatywnych emocji. A policja jak zwykle nic nie robiła w tym wypadku, by ją chronić, będzie musiała zatem o ochronę zadbać sama. Po co oni byli, skoro i tak ludzie musieli sami dbać o swoje bezpieczeństwo?
- Jasne, powinnam dziękować korkom na ulicy za to, że tak się stało. - ta uwaga na pewno nie była na miejscu, jednak wydobyła się z ust prawniczki w kierunku funkcjonariuszki.
- Naprawdę nadal pani tego nie zauważa, że to morderstwo stawia mnie w niebezpieczeństwie? To do mnie się on zgłosił w końcu i to podczas planowanego spotkania ze mną zginął. - naprawdę czuła wzrastające poirytowanie tym, że kobieta nie zauważa tego połączenia. Jednak nie warto było strzępić sobie na nią języka. Pytanie o przełożonych również nie było trudne, choć na samo wspomnienie tej dość burzliwej wymiany zdań pomiędzy nią a starszym wspólnikiem kancelarii nie należało do najprzyjemniejszych.
- Owszem, odbyłam dosyć... trudną wymianę zdań z jednym ze starszych wspólników, jednak ostatecznie wygrałam tę słowną potyczkę, a mianowicie mogłam wziąć jedną sprawę pro bono, pod warunkiem że ją wygram. - powiedziała zatem, starając się starannie dobierać słowa. Zwykle mogła decydować, jaką wybierze sprawę, ale nie mogła samodzielnie brać pro bono. Chyba ten prawnik będzie zachwycony wiedząc, że do sprawy jednak nie dojdzie. Na chwilę jakby uciekła myślami, bo coś niezwykle dziwnego przyszło jej do głowy. Ale szybko musiała pozbyć się tych głupich myśli, nie dzieląc się nimi z brunetką. Podała jej wszelkie dane, których funkcjonariuszka potrzebowała, a następnie wzięła od niej kartkę.
- Oczywiście, będę pamiętać. W takim razie do widzenia. - skoro była już wolna, to po co miała jeszcze dyskutować, skoro ta kobieta powinna zająć się rozwiązywaniem tej trudnej sprawy? A Lavender poszuka sobie jakąś prywatną ochronę. Tak dla pewności.
/zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1.Utrudnienia i szkody wywoływane przez pogodę nie były tutaj niczym nowym, toteż Rea nie była ani trochę zdziwiona, kiedy jadąc do pracy usłyszała w radiu ostrzeżenie o kolejnych pogodowych kaprysach mających niebawem dać o sobie znać w mieście. Podejrzewała, że mało kto był tym wyraźnie zaskoczony. Żyjąc w mieście, które było zalewane deszczem przez średnio sto pięćdziesiąt dwa dni w roku (i to dosłownie średnio, osobiście była pewna, że w ostatnich latach wynik dobijał do dwustu) naprawdę szło się przyzwyczaić do wiecznie zalanych ulic, niemożliwej wilgoci i wszelkich innych anomalii, które często lubiły towarzyszyć deszczom. Najczęściej cierpiały auta, a z nimi kierowcy. Nie była nawet potrzebna żadna nawałnica, wystarczył krótki deszcz i poranna mgła aby na drogach zaczynało się dziać nie do końca po myśli osób zasiadających za kółkiem. Nie liczył się nawet rozmiar auta, zarówno zgrabne, miejskie osobówki, jak i potężne, metalowe maszyny załadowane po brzegi towarami traciły przyczepność w takich warunkach atmosferycznych. W te dni, kiedy media biły na alarm o trudnych sytuacjach na drogach, najczęściej jako transport do pracy wybierała metro, dla własnego spokoju ducha, ale nie zawsze mogła sobie na to pozwolić. Kiedy czas ją naglił, wsiadała do samochodu bez względu na warunki, bo przecież... dotychczas nic poważnego podczas jazdy nie spotkało jej nawet przy tak paskudnej pogodzie.
Do czasu.
Wracała późno, ale przez zalane ulice korek był ogromny. Czerwone światła hamowania odbijały się w zalewanych przez strugi deszczu szybach, roztaczając szkarłatną aurę wzdłuż całej trasy tkwiącej w bezruchu. Gdyby nie to, że co chwilę ktoś trąbił albo krzyczał przez uchyloną szybę do innego kierowcy, którego zachowanie akurat nie przypadło mu do gustu, panna Sheridan prawdopodobnie musiałaby naprawdę mocno ze sobą walczyć, by w tych warunkach nie zasnąć. A wydające dość smętne dźwięki radio nie pomagało jej w tym ani trochę... czuła, że będzie tkwić w tej sytuacji jeszcze co najmniej kilkadziesiąt minut i powoli zaczynała tracić nadzieję, że dojedzie do mieszkania na tyle wcześnie, by do kolacji obejrzeć swój ulubiony serial, kiedy dostrzegła, że w odległości kilkudziesięciu metrów od niej malował się zjazd z zakorkowanej trasy. To dodało jej otuchy i rozbudziło, a kiedy pomału włączała się do ruchu na prawy pas poczuła nawet, że wraca jej dobry humor. To jednak miało być wyjątkowo nietrwałe, bo zadowolenie przerodziło się w przerażenie w przeciągu sekund, a spokój został przysłonięty przez chaos. W jednej chwili hamowała gwałtownie, by nie wjechać w zatrzymany nagle przed nią pojazd, a następnie ktoś już wyciągał ją z auta, które za moment zniknęło za drzewem, które runęło na jezdnię, pewnie powalone przez piorun. Wszystko działo się w przeciągu sekund, w rezultacie czego nawet nie do końca zarejestrowała moment, gdy z pomocą kilku mężczyzn jej auto zostało zepchnięte na pobocze wraz z innymi, raczej niezdatnymi do prowadzenia. Prawdopodobnie jeden z mężczyzn musiał zaoferować jej podwózkę, bo po chwili znajdowała się już w czyimś aucie, na miejscu pasażera, a jej głowę zalewały wspomnienia wydarzeń sprzed kilkudziesięciu minut. Przypomniała sobie, że jedna z szyb w jej samochodzie była stłuczona, a do tego najprawdopodobniej coś było nie w porządku z podwoziem i zderzakiem, bo ostatecznie uderzyła w jakiś samochód... nie miała pojęcia, jak powinna z tym postąpić ani ile mogło ją to kosztować, co wydawało jej się teraz ogromnym problemem, na tyle dużym, że nawet w zamyśleniu zapomniała o mężczyźnie za kierownicą, który pewnie zdążył nawet coś do niej powiedzieć...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mieszkając w tym miejscu niemal całe życie, Garroway zdołał niejednokrotnie przekonać się o tym, jak przewrotna bywała pogoda. Przeżył kilka solidnych burz, mniejszych lub większych nawałnic i jeśli miał być szczery, nie potrafił już traktować ich z pełną powagą. Wydawało mu się, że to miasto zwyczajnie uwielbia straszyć. Niekorzystne warunki pogodowe wzbudzają w mediach panikę, sprawiając jednocześnie, że przez kilka kolejnych dni ani radio, ani telewizja nie wspomina o niczym innym, jak pogoda. Zupełnie tak, jakby na kilka długich dni Seattle zostało odcięte od świata, pogrążając się wyłącznie w strachu przed ulewnym deszczem. Ten jednak wcale nie był groźny, przynajmniej nie w przypadku Milo, który nigdy nie zdołał odczuć jego gniewu na własnej skórze.
Również do czasu.
Dzisiejszy dzień niczym nie różnił się od pozostałych. Garroway zwlókł się z łóżka rano, wlał w siebie ogromny kubek kawy, wziął zimny prysznic, a później chwycił kluczyki od auta i pojechał do pracy. Choć pogoda od pewnego czasu dawała się we znaki, nie wszystkie place budowy stanęły. Na tych mniej zabudowanych nie dało się pracować i Milo zmuszony był zawiesić kilka projektów, tym samym naginając odrobinę planowany czas ich realizacji. Choć podczas zawierania umów wziął pod uwagę trudności pogodowe, tworząc sobie spory zapas czasu, bezustanne deszcze trwały już na tyle długo, iż teraz nie miał pewności, czy to wystarczy. Gdzieniegdzie nie musiał jednak przerywać pracy. Wszędzie tam, gdzie budynki już stały, a reszta odbywała się w ich wnętrzu, ekipy budowlane uwijały się całkiem szybko, tym samym nieco uspokajając jego sumienie. I właśnie tam dziś miał zamiar się wybrać, kontrolując postępy. Sam raczej nigdzie nie był dziś potrzebny, ale i tak czułby się dziwnie, gdyby choć nie zajrzał do swoich pracowników i nie sprawdził, jak sobie radzili. Cholernie nie lubił bezczynności. Ostatecznie w jednym miejscu zatrzymał się na dłużej, w efekcie czego czas uciekł mu przez palce. Nim się obejrzał, jego drobna pomoc zatrzymała go na budowie tak długo, że na zewnątrz zdołało już zrobić się ciemno. Nigdzie mu się jednak nie spieszyło, skoro od pewnego już czasu nie miał do kogo wracać. W mieszkaniu czekał na niego tylko pies, ale i z tym Garroway nie dogadywał się najlepiej. Wniosek? Mógł spędzić czas poza domem i do białego rana, a nikt i tak nie zdołałby się za nim stęsknić. Myśl o tym nie ułatwiła mu jednak stania w korku, który od dłuższego czasu zdawał się w ogóle nie poruszać naprzód. Zdołał zakląć pod nosem niezliczoną ilość razy, raz po raz zerkając też na tarczę samochodowego zegara, jakby czas rzeczywiście go naglił. Gdzieś pomiędzy tymi dwiema czynnościami przyuważył, że sporo osób opuściło swoje samochody, a to sprowadziło go do wniosku, że coś musiało się stać. I właśnie wtedy, pomimo zacinającego deszczu, zdecydował się opuścić auto. Na moment, który niestety znacznie się przedłużył. Ledwie zdołał wysiąść, kiedy drzewo runęło niedaleko niego. Jego serce zabiło szybciej, a on po raz pierwszy w życiu pomyślał o tym, że może jednak nie warto lekceważyć pogody. Nie zareagował od razu, podobnie jak nie zauważył, że z jego policzka lekko sączyła się krew, bo za bardzo zmroziło go to, co przed chwilą zaszło. Później wszystko działo się szybko, a on, pomagając kilku innym osobom w wydostaniu z samochodów ewentualnych poszkodowanych, nie zarejestrował ile dokładnie czasu musiało upłynąć. I szczerze? Wszelkie te wydarzenia pamiętał teraz jak przez mgłę i nie marzył o niczym innym, jak zaszycie się we własnym mieszkaniu z porządna dawką alkoholu, ale coś i tak powstrzymało go przed byciem ignorantem. Kiedy już odpowiednie służby znalazły się na miejscu i sytuacja została względnie opanowana, zaproponował podwózkę kobiecie, której auto przypominało obecnie prawdziwy wrak. Całe szczęście, że jego maleństwo było całe, zdrowe i raczej całkowicie sprawne. Najwyraźniej był jedną z tych osób, które w całym tym zajściu miały naprawdę sporo szczęścia. - Wszystko w porządku? - zapytał, gdy zatrzymali się na jednym ze skrzyżowań, a on, zerkając w lusterko, pochwycił nieobecne spojrzenie kobiety. Była zdenerwowana, to było bardziej niż pewne, i miała do tego pełne prawo, ale może jednak stało się coś, co zignorowała wskutek adrenaliny i teraz odczuwała nieprzyjemne dolegliwości? Jeśli tak, nie miałby nic przeciwko, gdyby zmuszony był zmienić trasę na tę, która prowadziła do szpitala.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Ej Tawny, ta wariatka spod sto piętnaście się chyba znowu hajta, patrz - dobrze wystudiowany szept, przebiegł cały korytarz, docierając do zamykających się drzwi windy. Słowa wypowiedziane na tyle cicho, by ktoś naiwny uznał to za zwyczajny przypadek, a choć Linden Krzyzanowski w sąsiedzkich kręgach uchodziła za osobę nierozgarniętą, przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz, zwiastujący kiełkujące, narastające weń uczucie złości. W ostatniej chwili skierowała palec na przycisk, wydający komendę otwórz drzwi, ale było już za późno. Może to i dobrze. Bo co by powiedziała? Stojąc twarzą w twarz z zawoalowanym oprawcą, zająknęłaby się i cichym, nieśmiałym głosikiem powiedziała, że nie, to nieprawda? Niezdolna wszak była do wysunięcia ręki, celem zderzenia z policzkiem ów naczelnej plotkary, ani nawet zdemaskowania jej złośliwych prób wyprowadzenia brunetki z równowagi.
Terapeuta radził wziąć dziesięć głębokich wdechów i skupić się na czymś przyjemnym. Co za bzdura.
Jeden... Nienawidziła tej raszpli. Dwa... Czy udałoby jej się kiedyś zawędrować w krótkiej wizycie, a w podarku złożyć krewetki w karniszu? Trzy... Kurwa, do tego potrzebowałaby drabiny. Cztery... Zresztą... Nawet by jej nie wpuściła do środka. Pięć... I znów na przestrzeni dwóch pięter, po schodach prześlizgiwałyby się kolejne plotki. Pięć... No i ten jej syn, który wrzucił z nią filmik rok temu. Sześć... Skąd w ogóle go miał?! Siedem... Pewnego dnia się stąd wyprowadzi. Osiem... Ale najpierw znajdzie bardziej rentowną pracę. Dziewięć... A co jeśli nowi sąsiedzi też widzieli ten film? Dziesięć.... Nienawidziła tej pieprzonej wywłoki raszpli.
Krótka melodyjka z wnętrza niewielkiej windy, obwieściła przystanek końcowy. Ostrożnie wychyliła się na korytarz, rozejrzawszy, czy na horyzoncie nie napotka małej armii sąsiadki spod sto dwanaście. Pusto.
Zza łuszczącej się z bieli ramy okiennej na pierwszym piętrze, wychylała się głowa w kolorze pożółkłego blondu, zdeterminowana w każdym momencie wycelować w nią cienkim, naostrzonym sztyletem w postaci na pozór cichego komentarza.
Niewysoka postać ubrana w wełnianą czapkę i długi, camelowy płaszcz, zmarszczyła gniewnie brwi i rękę wolną od trzymania połów ślubnej sukni, wysunęła do góry, celując w okno środkowy palec.
- Pierdol się - syknęła pod nosem, w głowie układając kolejne wariacje ze słów zasłyszanych z rodzinnych kłótni za czasów, kiedy papa Krzyzanowski jeszcze żył.
Jej wzrok prześlizgnął się po koronkowym materiale sukni, upchniętej w przeźroczystym pokrowcu. Już dawno powinna się jej pozbyć, a równocześnie nie sądziła, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. Dobrze było ignorować ją w szafie, zakrywając szalikami, swetrami i naręczem torebek, które z namaszczeniem ułożyła w stosownej konfiguracji, tak aby do końca życia zakrywały choćby najmniejszy dowód jej istnienia. Przez rok ani razu nie założyła żadnej z nich, z uporem zakładając na ramię tą z organicznej bawełny, którą kiedyś zabrała Bluejayowi, na przemian z bardziej elegancką, której pasek po niemalże trzystu sześćdziesięciu pięciu dniach nieprzerwanego użytkowania, był już w opłakanym stanie.
Dwie przecznice dalej znajdował się wysoki gmach kamienicy, której parter zajmowała Fundacja Pomocy Potrzebującym. Nawet jeśli ten podarek był ostatnim czego potrzebowali... Deni była pewna, że zrobią z tego jakiś użytek. Choćby odzienie miało ostatecznie sprawdzić się w roli obicia na kanapy, obrusu albo nawet serwetek.
- Kierowniczko.... Poratujże na jedzenie - odór alkoholu zmieszany z niepranym, ewidentnie przesiąkniętym wonią ekskrementów ubraniem, sprawił, że w pierwszym odruchu chciała zwrócić wszystko to co zjadła w ciągu ubiegłej godziny. Cofnęła się krok, dzierżąc suknię jak tarczę i rozejrzała dookoła, ale nie nadchodził żaden zbawca, a Deni, nad czym niesamowicie ubolewała każdego dnia, cechowała się nieodpartą chęcią niesienia pomocy, w związku z tym, przewiesiwszy relikt przeszłości przez ramię, wdała się w walkę ze swoją...
- Ej, moja torebka! - została już tylko ona, nieszczęsna, biała sukienka i wpatrzony weń bezdomny, a rzeczona torebka zaczęła się oddalać, więc i Linden w bieg się puściła. Na życie i śmierć, na złamanie karku, na sponiewieranie wystającego spod pokrowca tiulu.
<center>...</center>

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Chinatown”