WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Debil - bąknął pod nosem, śmiejąc się przy tym. Szturchnął go nawet lekko, ale niezbyt mocno, bo jeszcze by go zrzucił z tego mostu i Parviz zostały sierotą. - Widać, że nie byłeś nigdy na siłowni - dodał jeszcze, unosząc oceniająco brew. Sweter praktycznie na nim wisiał, a że byli tego samego wzrostu, to wiedział doskonale, że sam wyglądałby w nim jak kiełbasa naciągnięta na zbyt małą folię. - Mogę Cię kiedyś zabrać, to się sam przekonasz - tak naprawdę wcale nie uważał, że Milah powinien przypakować, bo każdy miał prawo wyglądać zgodnie ze swoimi preferencjami. Pomyślał jednak, że mogłoby to być zabawne doświadczenie dla nich obu. Szczególnie dla niego, hehe. - No już lepiej nic nie mów - znów się zaśmiał, ale robił to już w zasadzie co wypowiedź. Niekoniecznie z własnej woli, ale trawa robiła swoje.
- Daję znać - powiedział z przejęciem. Naprawdę się napalił na tę pracę, ale to trochę podsumowywało jego osobowość. Wpadał na jakiś pomysł, odpalał się do trzystu procent i ciężko go było zatrzymać... dopóki sam się nie wypalił. - O nie, nie, nie. Ściągać to ja będę, jak już mi dasz papierek do podpisania - może i był miłym człowiekiem, ale cenił swoje umiejętności. Póki pracował w Pagliacci, to tam zamierzał ściągać klientów. - Sam jesteś dowodem na to, że potrafię przyciągnąć nawet najbardziej opornego klienta - zauważył i zafalował brwiami. Sam Milah przyznał, że prawdopodobnie gdyby nie interwencja Lance'a,, to raczej by nie zawitał ponownie w jego pizzeri.
Wysłuchał uważnie ich historii i przytakiwał jej z przejęciem. Uśmiech nieustannie błądził po jego twarzy, ale nie był w stanie się go już pozbyć. - Znikąd? No i tak po prostu się zeszliście? - nawet się w to wszystko wciągnął, ale zawsze mógł to wyjaśnić tym, że zbierał inspiracje do swojego debiutanckiego filmu. Nietypowa historia miłosna potrafiła wszystko urozmaicić. - Florian - powtórzył po nim, próbując sobie przypomnieć czy jakiegokolwiek kojarzył, ale nic mu nie świtało. Odczuł z tego powodu ulgę.
- Mam Tindera - sprostował i wzruszył niewinnie ramionami. - Gotowanie na chacie zawsze wszystko załatwia - zaśmiał się, ale taka była prawda. Chyba przyciągał same dziewczyny, które chciały od niego tylko miło spędzonego czasu bez zobowiązań, a i on niczego innego nie pragnął.
- No niestety. Mam drugiego, ale to potem - przejął butelkę i sam upił łyka. Skrzywił się, bo choć go suszyło, to niestety smak nie był najwyższych lotów. Mowa była jednak o winie ze stacji benzynowej, więc nie miał nawet prawa marudzić. - A chcesz? Mogę podpytać znajomych czy coś - ożywił się, bo pomysł wcale nie był taki głupi. Pytanie tylko czy Milah mógł sobie na to pozwolić. Miał w końcu własny biznes, stałego partnera, no i oczywiście małe dziecko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nieee, dzięki, w sensie jakoś siebie tam nie widzę. - czułby się wybitnie głupio przy stosie maszyn z którymi cholera wie co zrobić, to na bank. - ALE uważaj sobie, od niedawna chodzę na boks, jeszcze się wyrobię. - musiał się przecież pochwalić, nawet jeśli gdyby chodziło o osiągnięcia to nie bardzo ma czym. Ale dawał z siebie wszystko i prawda jest taka, że poszedł tam głównie, żeby trochę się wyładować od czasu do czasu w normalny sposób, to liczył, że trochę mu się od tego sylwetka poprawi.
- No dobra to może lepiej jutro pogadajmy o tym, jak dalej będziesz chętny. - parsknął śmiechem, kręcąc przy tym głową. Nawet fajnie byłoby chłopaka do knajpy sprowadzić, zdążył go polubić i w sumie śmieszna sprawa, znaleźć pracownika przy skręcie. - Oho no dobra, pilnuj swoich interesów. - dodał więc wesoło i w sumie przez myśl przeszło mu jedynie, że pewnie Florian mu życia nie ułatwi, ale Lance nie wyglądał na typa, który przejąłby się paroma uszczypliwościami od czasu do czasu.
- No dobra, nie do końca znikąd. - przyznał, kiedy Lance wykazał zainteresowanie historią. Wzruszył przy tym ramionami. - Wyszło na to, że szył stroje do jednego z naszych spektakli, czy tam jego ludzie to robili żeby być szczerym. Pojawił się na premierze i imprezce po niej. No i wyszliśmy razem.
Razem z jego ówczesnym chłopakiem, którego później zdradził ze mną i zostawił, byłoby uczciwym dokończyć, chyba jednak Milah był jeszcze na tyle trzeźwy, by darować Lance’owi podobne detale. Zbyt prywatne to jednak było i Milo chyba nie chciał, żeby nieznajoma wciąż osoba oceniała związkowe rewelacje ważnej dla niego osoby.
- I mam nadzieję, że tak już zostanie. - nie mogą się schodzić i rozchodzić w nieskończoność, tym bardziej że teraz ich sytuacja była całkowicie inna. Dzieciaki wszystko zmieniają.
- Mhmm. I nie szukasz nic więcej? - spytał jeszcze w sumie zaciekawiony. Co prawda zdarzały mu się one night stand’y, kiedy był sam, ale jednak zawsze lgnął do związków, trudno mu było być przez dłuższy czas samemu.
Kiedy padło kolejne pytanie, spojrzał na Lance’a, chcąc odmówić odruchowo, choć jutro przecież otwiera Charlie, jest weekend, więc nie będzie też prób i pewnie powinien zrobić jakieś milion rzeczy, ale cholernie chciał po prostu się wyłączyć i zabawić.
- Dobra. Ale żadnych klubów. - zaznaczył jedynie, pociągając zaraz sporego łyka z tej butelki wina, która pewnie zaraz im się skończy i wyruszą w podróż przez miasto.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Boks? Nie powiedziałbym, że z Ciebie taki gniewny człowiek - zmierzył go protekcjonalnie, aby potem się roześmiać. Milah w ogóle mu nie wyglądał na potencjalnego boksera, ale najwidoczniej skrywał w sobie o wiele więcej tajemnic niż Laurie mógł przypuszczać. - Będę miał to na uwadze. Nie chciałbym w końcu żebyś mnie pobił... - przygryzł wargę, dalej się z niego śmiejąc. No sam nie mógł już na to nic poradzić, po prostu wszystko go bawiło.
- Jasne - skinął głową. Widział w nim pewne zawahanie, ale zwalał to na karb tego, że jarali właśnie na opuszczonym moście. Wiedział też, że przy jego obecnym zachowaniu, Milah mógł to po prostu wziąć za żart. Laurence jednak mówił całkowicie poważnie. Kochał robić pizzę i wyrobił sobie renomę w Pagliacci, ale lubił podejmować nagłe decyzje i tak miało być i tym razem. - O kurczę, trochę romantycznie, jak w jakimś filmie. Nie no, to super, szczęścia dziubasy - roześmiał się znów, będąc już tak rozluźnionym, że traktował Khayyama tak, jakby znali się nie od dziś. Poklepał go nawet swoim wielkim łapskiem po ramieniu, a potem pociągnął łyka winiacza. Jezu jakie obrzydliwe. Aż mu mordę wykrzywiło, ale oczywiście szybko to wyśmiał. Policzki go już zaczynały piec z tej radości!
Zmarszczył brwi, bo zainteresowanie bruneta jego sprawami związkowymi wydawało mu się co najmniej dziwne. - No... chyba nie - od tego wszystkiego aż sam wątpił we własne potrzeby i pragnienia. Starał się jednak nie zapominać, że był zjarany i jego umysł mógł mu teraz płatać figle. Wyłączył się na moment, orientując się, że przez cały ten czas przyglądał się wargom bruneta. - Ale jak masz jakąś fajną koleżankę, no to wiesz... możemy pomyśleć - wyszczerzył się głupio, wyrywając się z zawieszenia. Relacje z czyimiś znajomymi nie były najlepszym pomysłem, bo nie daj boże by Laurie ją zranił i co wtedy? - Tak jest... szefie - jeszcze do niedawna był randomem z Instagrama, a teraz proszę, mieli razem pracować. Kto by pomyślał?
Reszta wieczoru była równie świetna jak ten skręt na moście. Gadali praktycznie bez przerwy i choć ich poczucie humoru czasem się nie zazębiało, to Laurence zdążył go naprawdę mocno polubić.
  • [ koniec ]

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

"Pieprz się".
Były to ostatnie słowa, które padły z ust Masona, gdy po burzliwej popołudniowej kłótni z Harper, opuszczał jej mieszkanie. Nie czekał na windę, która mogłaby go zawieźć na sam dół olbrzymiego apartamentowca. Zbiegł klatką schodową, czując, że ta odrobina ruchu była mu potrzebna do tego, by nieco spuścić z tonu i się uspokoić. Musiał się uspokoić. Zaparkowany pod budynkiem samochód, nie wydawał się być dobrym pomysłem na transport, kiedy buzujące w nim emocje wprawiały w napięcie i drżenie poszczególnych mięśni. Nie sądził, że pokojowa wizyta, którą złożył swojej dziewczynie, okaże się być początkiem takiej awantury. Liczył na wspólne wyjście. Na to, że wykazując zainteresowanie, zdoła coś zmienić na lepsze. Reprymendy Gastrell okazały się być jednak motywem przewodnim tego dnia.
Dlaczego wpada bez zapowiedzi? Czy zdaje sobie sprawę z tego, że jest zapracowana? Czy naprawdę potrzebuje teraz jej uwagi? Nie mogłeś poczekać, aż zadzwonię? Pytania padały z ust kobiety jedno po drugim, a on zaczynał czuć nie tylko irytację, ale i rozczarowanie, bo traktowała go jak zwierzaka, którego wystarczyło raz w tygodniu poklepać po głowie, by czuł się kochany i chciany.
Dwie godziny, które u niej spędził wystarczyły, by cały dobry humor jaki miał po naprawdę udanym tygodniu w nowej szkole, sięgnął dna. Pokonując kolejne piętra w zawrotnym tempie, dotarł na parter z impetem otwierając drzwi wejściowe i wpadając na czyjąś sylwetkę.
Przeprasz... — urwał gdy zrozumiał kogo o mało nie staranował — Hallie? Wybacz, ja... Nie zauważyłem cię — mruknął, rzucając jej przepraszające spojrzenie, które zaraz zatrzymało się na pojemniku z jakimś ciastem — Idziesz do Harper? Mamusia zrobiła idealnej córeczce ciasto? — zapytał, nie kryjąc złośliwości w tonie swojego głosu — Odpuść, jest jak zwykle zapracowana i nie życzy sobie gości — dodał, po czym machnął ręką bo na dobrą sprawę, nie powinno to być jego interesem. Może młodsza siostra mogła liczyć na większą wyrozumiałość, jeśli założyć że wizyta z ciastem była wpisana w kalendarz spotkań Harper.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Idź do Harper. Zaniesiesz jej to ciasto i przy okazji spędzicie trochę czasu razem.
Halvor w bardzo ironiczny, niemal prześmiewczy sposób powtarzała w głowie słowa, którymi pożegnała ją matka, wciskając do jej drobnych rąk niewielkich rozmiarów pudełko z domowej roboty szarlotką w środku. Pani Gastrell stroniła od zajęć pokroju gotowania i pieczenia, ale od przyjazdu do Seattle starszej córki zdawała się oszaleć. Zachowywała się dziwniej niż dotychczas; zupełnie tak, jak gdyby chciała nadrobić stracony czas, ale jednocześnie nacieszyć się starszą pociechą na zaś. Chyba wszyscy w rodzinie byli bowiem świadomi, że Harper nigdzie nie zagrzała miejsca na dłużej i że rodzinne miasto było jednym z wielu przystanków na długiej drodze do ogólnokrajowej, a może i międzynarodowej kariery.
Plan był prosty. Zostawić u Harper to głupie ciasto, przekazać wyrazy miłości od zapatrzonej w nią matki i skoczyć na zakupy, ewentualnie do fast foodu. W złości lubiła przekąsić coś niezdrowego, dlatego hamburger z frytkami i ulubiony szejk brzmiały jak spełnienie marzeń.
- Ej! - pisnęła, kiedy szklane z drzwi otworzyły się z niemałym impetem. Odskoczyła w ostatniej chwili, będąc gotową do rozkręcenia awantury, której świadkami byliby wszyscy mieszkańcy apartamentowca, w którym pomieszkiwała Harper. Zrezygnowała dokładnie w chwili, w której zrozumiała, kto był prowokatorem tego niedoszłego wypadku. - Nie... szkodzi. Cześć - westchnęła, czując ulgę. Nie była w nastroju do sprzeczek. Każda, dotycząca nawet największego głupstwa zakończyłaby się dramatyczną awanturą. Czuła to w kościach. Nie była bowiem w nastroju do rozmów z kimkolwiek, tym bardziej tych gwałtownych i niechcianych.
- Skąd... - rzuciła, zerkając na trzymane w dłoni pudełko. Westchnęła. Irytowało ją to, że coraz więcej osób zdawało sobie sprawę z tego, jak kiepsko prezentował się rozkład sił i miłości w tej rodzinie. - Cóż, matka jest przekonana, że jeżeli spędzimy razem trochę czasu, to na pewno w końcu się dogadamy. Większej bzdury dawno nie słyszałam - skwitowała, wywracając oczami. Szybko zrozumiała jednak, że to nie jej problemy były najważniejsze.
- Spławiła Cię?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie tylko ona nie była w nastroju. On również miał dość kłótni i nawet dosadniejsza wymiana zdań mogłaby go do reszty wyprowadzić z równowagi. Na szczęście ta nie zdążyła wybuchnąć, a Mason widząc Halvor, stracił ochotę na wyżycie się na przypadkowym przechodniu.
Twoja matka niech się puknie w głowę, najlepiej czymś ciężkim — mruknął, mając w poważaniu to, że jechał po potencjalnej teściowej, która raczej teściową nie miała się stać. Musiałby upaść na głowę, żeby snuć plany o ślubie, czy nawet zaręczynach, kiedy jego związek zaczynał przypominać cyrk na kółkach. Zresztą nie miał problemu z tym, że mówił to Halvor. Zdążył już przyswoić to, że jej nastawienie względem tej rodzinki, pokrywało się z jego własnym, a od ich ostatniego spotkania zastanawiał się nad tym, jak bardzo blondynka zgrzeszyła w poprzednim życiu, że obecnie los karał ją takimi sztywniakami. Nie pasowała do tej rodziny i aż ciężko było Masonowi uwierzyć, że ta rozrywkowa, sympatyczna Hallie, z którą miał okazję spędzić wakacje, naprawdę była z nimi spokrewniona. Co lepsze, żałował że tak się stało. Wówczas nie miałby oporów przed tym, żeby się z nią gdzieś wyrwać, zaszaleć i zapomnieć o otaczającym go świecie. Życie jednak jak zawsze musiało wszystko komplikować.
Mało powiedziane, rozkręciła aferę jakby moja wizyta zaprzepaściła całą jej karierę — burknął niczym małe obrażone dziecko, ale był wkurzony, urażony, na swój sposób może nawet smutny — Nie ma o czym gadać. Kazałem się jej pieprzyć i idę odkryć te cholerne miasto na własną rękę, dlatego... Wybacz, ale ja się już zmyję — dodał i uśmiechnął się nieznacznie, po czym odwrócił się na pięcie z zamiarem dotarcia do samochodu i odjechania spod apartamentowca. Byle jak najdalej. Zatrzymał się jednak po kilku, może kilkunastu krokach i zerknął na Halvor — Jedziesz ze mną? Przyda mi się lepsza nawigacja niż GPS, gdybym zbłądził — zagaił ją. Wiedział, że nie powinien tego robić, bo poza tym że była jego wakacyjną znajomą, była też uczennicą i siostrą Harper, ale nie mógł poradzić nic na to, że póki co była też jedyną zaufaną osobą, z którą siłą rzeczy dobrze mu się rozmawiało — Ciasto możemy zjeść. Harper i tak jest na diecie, więc pewnie by wyrzuciła. Dokupimy tylko kawę — dodał na zachętę. W dupie miał co wypadało, a co nie. Chciał jedynie spędzić trochę czasu z kimś normalnym, nawet jeśli tym kimś była osiemnastolatka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Halvor nie kryła zaskoczenia związanego z tym, jak wiele agresji znalazło ujście w słowach Masona. Dotychczas postrzegała go jako naprawdę wyluzowanego faceta, który nie przejmował się rzeczami, na które nie miał wpływu. Nie sądziła, że był w stanie tak bardzo się unieść. Z drugiej jednak strony nie mogła mu się dziwić. Wiedziała, jak trudny charakter miała jej matka. Najgorsze w tym wszystkim było to, że pewne cechy Harper zdecydowanie po niej odziedziczyła.
- No co ty? Jest aż tak kiepsko? - być może nie powinna była się tym interesować. Właściwie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mieszanie się w ten konflikt było najgorszym z możliwych pomysłów. Trzymanie się z daleka było rozsądne, zwłaszcza że gdyby zaszła taka potrzeba, stanęłaby po stronie Masona, nie własnej siostry.
Milczała. Nie miała pojęcia, co takiego zrobiła i powiedziała Harper, że udało się jej doprowadzić Masona do takiego stanu. Podejrzewała, że siostra była po prostu sobą, ale mówienie o tym na głos wydawało się mocno niestosowne.
- Ja? Na wycieczkę? - rzuciła w niedowierzaniu. Nie spodziewała się, że mógłby zaproponować jej coś takiego. Była przekonana, że pozostanie w relacji nauczyciel-uczennica było rozsądniejsze niż spoufalanie się poza godzinami lekcyjnymi. - Och, wiem, że go nie zje. Wyrzuci albo odda sąsiadce - mruknęła, wpatrując się w pudełko ze słodką zawartością.
Wystarczyła jej zaledwie chwila, by podjęła decyzję. Mason miał rację. Płaszczenie się przed Harper i spełnianie głupich życzeń matki znajdowało się na samym końcu listy jej priorytetów.
- Niech się wypcha. Jej strata - skwitowała, wzruszając ramionami i ruszając w kierunku samochodu mężczyzny. Nie zamierzała się przejmować tym, że to być może było nieodpowiednie i że prawdopodobnie narażała się całej rodzinie. - Dokąd chcesz jechać? Co wolisz zobaczyć? - zagaiła, kiedy znaleźli się przy aucie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiepsko. Bardzo kiepsko. Na tyle, że nie wiem co mnie powstrzymało przed tym, żeby nią potrząsnąć, a potem zostawić — przyznał. Niewiele brakowało, ale jednak coś mu na to nie pozwoliło. Obstawiał jednak nadzieję, będącą matką głupich, która sugerowała scenariusz, w którym Harper po tej awanturze poszłaby po rozum do głowy i zrozumiała, że praca to nie wszystko. Trochę gryzło go sumienie, że zarzucał dziewczynę żalami związanymi z jego związkiem, ale w tej chwili brakowało mu tak bardzo przyjaciół i rodziny, których zostawił w Nowym Jorku, że Hallie stała się jedynym kołem ratunkowym — Wybacz, nie powinienem cię tym obciążać. Pewnie masz lepsze rzeczy do roboty, niż słuchanie o tym związku i naszych kłótniach, a robię to już drugi raz — skwitował, bo temat powinien zostać zakończony. Halvor była młoda i powinna się skupiać na sprawach, które tyczyły się jej zainteresowań, znajomych i przyszłości, a nie na problemach innych, a zwłaszcza wakacyjnego kochanka, nauczyciela i kogoś na wzór szwagra.
Mhm. No chyba, że wolisz dalej udawać, że dopiero się poznaliśmy i łączy nas tylko szkoła? Daj spokój, to nie wyjdzie, a póki inni nie widzą, to nie będzie problemu i możemy się zakumplować, nie? — wzruszył ramionami. Jego zmiana nastawienia wprost świadczyła o tym, jak bardzo był zrezygnowany i zdenerwowany. Na tyle, by być w gotowości do poniesienia konsekwencji za spotkania z dziewczyną poza lekcjami i to w celach innych niż nauka. Wyleją go? Trudno. Gdyby nie jej siostra, nawet by nie wpadł na to, by przeprowadzać się do Seattle i zaczynać wszystko od zera.
A nasze szczęście. Słodkie poprawia humor. Tylko... Nie boisz się, że pójdzie ci w tyłek? — zagaił z rozbawieniem, bo jednak miał na uwadze to, że próbowała swoich sił w modelingu, a doskonale wiedział, że modelki miały obsesję na punkcie kalorii, by jak najlepiej wychodzić na zdjęciach i przechodzić castingi, gdzie każdy dodatkowy centymetr mógł zostać skrytykowany i przekreślić szansę na karierę.
Gdziekolwiek, chociaż nie ukrywam, że preferowałbym jakieś ustronne miejsce, żeby się wyciszyć. Oczywiście jeśli nie masz obaw do takiego ze mną jechać — odparł, zerkając na nią pytająco. Może i ze sobą spali, ale nie znaczyło to, że musiała mieć ochotę na to, by się z nim wozić po jakiś mało zaludnionych miejscach, by godziny siedzieć ramię w ramię w ciasnym samochodzie. Tym bardziej, że przed zaledwie tygodniem uparcie obstawał przy tym, że był jej nauczycielem. Nie chciał by pomyślała, że widział w tym jakiś spisek. Chyba popadał z tego wszystkiego w paranoję — Ale jeśli chcesz, możemy po prostu usiąść w kawiarni. Tylko nie jestem pewny, czy pozwolą nam zjeść własne ciasto — dodał wskazując na trzymany przez nią pojemnik. gdy wsiedli do samochodu i odpalił silnik.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Halvor nie wiedziała, jak powinna była zareagować na słowa Masona. Z jednej strony była świadoma tego, jak ciężki charakter potrafiła mieć Harper; z drugiej zaś rozumiała mężczyznę. Nikt, kto rzucił dla drugiej połówki całe dotychczasowe życie, nie zasługiwał na traktowanie, które on tak dzielnie znosił od dnia przyjazdu ze starszą Gastrell do Seattle.
- Daj spokój. Kto, jeżeli nie ja, zrozumie, jak ciężkie jest życie z Harper - rzuciła pół żartem a pół serio. Chciała rozładować atmosferę, ale i dać mężczyźnie do zrozumienia, że nie powinien był się krępować. Nie miała pojęcia, skąd brała się ta chęć wysłuchania Masona i zapoznania się z jego problemami. Nie potrafiła jednak pozbyć się wrażenia, że łączyło ich więcej niż byliby w stanie przed sobą przyznać. Harper potrafiła dać w kość, szczególnie mając poparcie rodziców w niemal każdej sprawie i podejmowanej decyzji.
- To tylko jedno ciasto. Nic mi się od niego nie stanie - wywróciła oczami, nie kryjąc rozbawienia związanego z troską, jaką wykazywał się Mason. Domyślała się, że traktował ją jak stereotypową modelkę i dziewczynę z instagrama; taką, która liczyła każdą kalorię i próbowała żyć wodą oraz powietrzem. I choć Halvor faktycznie wykazywała zamiłowanie do zdrowego trybu życia, to jednak starała się zachować zdrowy rozsądek. Nie odmawiała sobie przyjemności - również tych kalorycznych.
- A co, zamierzasz mnie porwać? Nie martw się. Nikt się nie przejmie - choć brzmiało to niezwykle brutalnie, to właśnie taka była rzeczywistość. Rzeczywistość, do której młodsza Gastrell zdążyła się przyzwyczaić i na którą obecnie wzruszała ramionami. - Znam całkiem niezłe miejsce. Do kawiarni możemy skoczyć po kawę na wynos - przytaknęła krótko, usadawiając się na siedzeniu pasażera.
Skoro Harper wciąż była zajęta, a rodzice dostrzegali tylko starszą z córek, Halvor nie widziała powodów, dla których miałaby nie skorzystać z propozycji Masona. Nie miała na to popołudnie żadnych konkretnych planów, a towarzystwo mężczyzny wielokrotnie okazało się tym naprawdę przyjemnym. Nie zamierzała sobie tego odmawiać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Westchnął. Halvor miała rację. Była chyba drugą osobą na świecie, która doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak ciężkim przypadkiem była jej siostra. Samo to, że nie były ze sobą zżyte mówiło za siebie. Harper nie wspominała o Hallie w ciepły sposób. Właściwie to w ogóle o niej nie mówiła. Hallie zaś, nie miała skrupułów przed wyrażaniem swojego dość krytycznego zdania o starszej siostrze. Jak nic trafił na kogoś, przy kim czuł, że mógł być sobą nie musząc się gryźć w język.
Nie powtarzaj tego dwa razy, bo rozważę taką opcję z góry zakładając, że nie miałabyś nic przeciwko. Ale gwarantuję, że bawilibyśmy się wyśmienicie. Oboje niechciani, oboje nierozumiani... Moglibyśmy podbijać świat i nie przejmować się niczym — brzmiało zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe, ale człowiek żył marzeniami, a Mason miał do tego wyjątkową skłonność. Chyba tylko dzięki tym marzeniom, wciąż trzymało się go dobre samopoczucie i pozytywne nastawienie do życia. W innym wypadku już dawno popadłby w nerwicę, której prowodyrką byłaby Harper — Dobra w takim razie prowadź, pierw do kawiarni jeśli masz jakąś ulubioną, a potem w te tajemnicze miejsce — uśmiechnął się, ciesząc się z tego podręcznego gps-u w postaci blondynki. Jak to nastolatka pewnie miała od groma ciekawych miejsc, w których można było się zaszyć wiedząc, że zazna się tam wytchnienia. On sam gdy był w jej wieku chodził do takich miejsc, o których ludzkość prawdopodobnie nie słyszała, albo takich do których nikt normalny by nie poszedł.
Zdał się więc na nią i tym sposobem zajechali do centrum po kawę na wynos. Gdy ona czekała na zamówienie, on skoczył do sąsiadującej z kawiarnią knajpki, by wysępić od pracownika dwa plastikowe widelce, które miały im pomóc w jedzeniu ciasta. Co jak co, ale swój samochód szanował na tyle, by nie jeść paluchami i nie macać tam potem wszystkiego, żeby kleiło się przez kolejny tydzień.
Daleko jeszcze? — zapytał, gdy ponownie znaleźli się w samochodzie i przemierzali kolejne dzielnice i ulice zbliżając się do coraz mniej zabudowanych terenów — Zamierzasz mnie zabić i pochować w lesie? — dodał z rozbawieniem, gdy zgodnie ze wskazówką Hallie, zjechał w jakąś boczną ścieżkę z każdej strony porośniętą krzakami i drzewami.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Kiedy tak o tym mówisz, brzmi to bardzo depresyjnie. Wygnańcy próbujący odnaleźć swoje miejsce we wszechświecie - westchnęła, wywracając oczami.
Nigdy nie brała pod uwagę ewentualnej ucieczki. Wiedziała jedynie tyle, że po szkole średniej chciała po prostu dać sobie dużo więcej swobody między innymi poprzez wynajęcie mieszkania gdzieś w centrum miasta. Mogła sobie na to pozwolić już teraz, jednak szkolne zobowiązania sprawiały, że życie pod dachem rodziców było niezwykle wygodne. Dorosłość miała rozpocząć się wraz z odebraniem dyplomu ukończenia szkoły średniej. Wtedy też na dobre Halvor pragnęła rozkręcić swoją karierę modelki. Miała plan, zamierzała skrupulatnie go realizować i nie przejmować się tym, co sądzili rodzice. Już dawno postawili krzyżyk na jej marzeniach.
- To prawie jak wyprawa w nieznane - westchnęła z przekorą, kiedy znaleźli się w samochodzie w towarzystwie przyniesionego przez nią ciasta oraz kubków z kawą, której aromat rozprzestrzeniał się po całym aucie w zawrotnym tempie. Halvor nie żałowała takiej decyzji. Jeżeli miałaby mieć do wyboru popołudnie spędzone z Masonem a Harper, to wybór był oczywisty, nawet jeżeli mężczyzna był dla niej niemal obcym człowiekiem.
- Czym niby miałabym Cię zabić? Tym plastikowym widelcem? - zagaiła w rozbawieniu, z premedytacją majstrując przy radio. Być może był to brzydki, niekulturalny zwyczaj, ale blondynka uznała, że skoro Mason skupiał się na drodze, to ona miała prawo do skoncentrowania się na wyborze repertuaru, który miałby im towarzyszyć podczas drogi. - Często zabierasz swoje uczennice na kawę? - rzuciła niespodziewanie, bez cienia wyrzutu. Była raczej rozbawiona tym, jak sprawy się potoczyły i jak niefortunne role przypadły im w udziale. Byli potencjalną rodziną, a na dodatek nauczycielem i uczennicą. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie łącząca ich przeszłość, do której Halvor raz jeszcze wróciła wspomnieniami. Zapomnienie o tamtym lecie wcale nie było tak łatwym zadaniem jak sądziła.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To zabrzmiało bardziej depresyjnie — stwierdził ze śmiechem. Na jedno wychodziło, jednak Hallie ubrała to w dużo dramatyczniejsze słowa. Coś w nich jednak było. Nie mógł powiedzieć, że nie. Wystarczyło spojrzeć na to, w jakich sytuacjach się znajdowali i ciężko było nie podpisać się pod tymi słowami. Byli jak tacy wygnańcy. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że mieli ten fakt gdzieś i żyli dalej, kierując się własnymi marzeniami, które chcieli spędzać.
Takie wyprawy są najlepsze. Planuję jedną na nadchodzące lato. Wsiąść w samochód, spakować najpotrzebniejsze rzeczy, wziąć trochę pieniędzy i jechać przed siebie. Może trafię do jakiegoś świetnego miejsca, które podbije moje serce — przyznał, dzieląc się z nią swoimi letnimi planami. Nie wiedział jeszcze, ile z nich wyjdzie, ale taka podróż w nieznane w czasie urlopu była niesamowicie kuszącą perspektywą, którą brał na poważnie. Przy tym wydawała się dużo tańsza niż kolejne wakacje za granicą w jednym z lepszych hoteli.
Oglądałaś kiedyś śmierć na tysiąc sposobów? Jeśli nie to obejrzyj. Zdziwisz się, jakimi rzeczami można pozbawić życia kogoś albo siebie — odparł, zerkając z udawanym przerażeniem na wspomniany plastikowy widelec i roześmiał się. Nie brał tego programu na poważnie. Niektóre przypadki może i były realne, ale cała reszta? Wolał przymykać oko, zwłaszcza, że ciężko było mu znaleźć jakiekolwiek potwierdzenie w internecie. A podobno tam można było znaleźć wszystko.
Hej, tylko coś od czego uszy nie zwiędną, dobra? — mruknął i lekko pacnął ją w dłoń w ramach ostrzeżenia, gdyby wybrała złą stację. Nie miał jednak nic przeciwko temu, by mu przy tym radio majstrowała. Kulturalne czy nie, była pasażerem a odrobina muzyki z jakiejś stacji radowej mogła sprawić, że podróż w nieznane stałaby się przyjemniejsza.
Tak samo często jak kochanki... — odparł bez zastanowienia, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że zabrzmiało to źle. Albo jako przyznanie się do częstszych zdrad, albo jako przytyk w stronę blondynki. Nie chodziło jednak o żadną z tych kwestii — Nigdy nie zaprosiłem uczennicy na kawę. Kochanki też nie, bo poza tamtym latem, trzymałem przyjaciela w spodniach — dodał w ramach sprostowania i wzruszył nieznacznie ramionami, spoglądając na Hallie kątem oka — A ty? Często wozisz się z nauczycielami po lasach? — odbił piłeczkę z lekkim, psotnym uśmiechem. Było to lepsze, niż wracanie do lata spędzonego w Belgii i wydarzeń, które miały tam miejsce, a mimo upływu czasu wciąż odbijały się przyjemnym echem wspomnień w jego głowie. Gdyby się temu poddał, nie zdołałby trzymać dystansu i nie potrafiłby postrzegać Halvor w roli uczennicy i siostry swojej dziewczyny. Byłaby w dalszym ciągu tą świetną laską, za którą chodził z wywieszonym jęzorem niczym napalony student.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

II - Tutaj nie wolno!

Monotonne popiskiwanie samochodowego sygnalizatora dźwiękowego. Mechaniczna desperacja urządzenia, które chciało przecież tylko dobrze wykonywać swoją pracę.
Jak my wszyscy! Jak my wszyscy! Ci z karabinem krucyfiksem, i ci z krucyfiksem karabinem.
Beep. Beep, beep. Beep. Beep, beep.
Uparte, uporczywe, upierdliwe; zapętlone. Melodia połykająca własny ogon.
Beep. Beep, beep. Beep. Beep, beep.
Paszostałrozpięty, paszostałrozpięty, paszostałrozpięty.
Beep. Beep, beep. Beep. Beep, beep.

Ale nikt go nie słyszy słucha. Nikt go nie słucha!
  • Nikt go nie słucha, bo nikogo tu nie ma.
Abe?

Powieki jak ciężka kotara. Światłoszczelna powłoka obciążona balastem insomnii. Teatralna, może? Operowa? Krwistą czerwienią wieńcząca granicę wyznaczaną przez rampę. Ja. Kurtyna. Ty.
Ty. Zawsze Ty. W każdej myśli. Zawsze Ty.
Beep. Beep, beep. Beep. Beep, beep.

Zimna głowica sunąca po skórze. Jasnej, gładkiej, jędrnej - naciągniętej na rachityczny stelaż kości, podpartej zawiasami bólem wyrabianych mięśni. Dociera do galaktyki pieprzyków, do konstelacji, którą tyle razy badałem drżącym palcem. Pępek. Mgławica gęsiej skórki. Syczysz cicho. Zzzzimno.
Patrzę, ale nie widzę. Widzę, ale nie rozumiem.
Powiedziano nam, że nasze dziecko było wielkości karmelka.
Karmelka, rozumiesz? Kto, kurwa - kto!? - mówi takie rzeczy!?
Cukierka Maison Boissier - jak te, które moja babcia trzymała w ozdobnej puszce na parapecie. Jak te, którymi może zajadałaś się w Paryżu (Ev? Evie? Wiem, że nie...). Pierdolonej landrynki!

Beep. Beep, beep. Beep. Beep, beep.
Abe?

Pokiereszowana obudowa krótkofalówki. Kable sterczące żałośnie ze szramy wydartej w plastikowym ciałku, poniżej głośniczka. Degrengolada. Absolutna degren...
Patrzę na wschód. Ciemność. Opiłki nicości wirujące w absolutnym braku światła. To nie ma sensu, powie ktoś - skoro mrok, to jakim cudem mogłeś je widzieć?
Widziałem.
Widzę je. Widzę. I -
W ustach mam piach.
Proch. I pył. Popiół.
Do posypania pochylonej kornie głowy? Czy ten, w który się obrócę?
Patrzę na zachód. Wylot bunkra. Próbuję coś powiedzieć. Próbuję krzy -
Krz - krzyczeć! Próbuję krzyczeć! Ale tylko krztuszę się zamiast tego.
Nasze dziecko -

Abe?
Beep. Beep, beep. Beep. Beep, beep.

Kołysanka śpiewana mi co noc przez elektrokardiogram. Czuła konfirmacja, że to jeszcze nie koniec tej męki. Nie początek już - och nie, to na pewno, ale i nie wielki, smutny finał.
Trzeba trwać. Trzeba trwać. W wierze. W bólu. Na ścieżce, którą się obrało. Trzeba trwać, i cierpieć - jak On cierpiał za każdego z nas z osobna, i za wszystkich razem.
Wepchniętych w zbiorową mogiłę.
Trzeba trwać...
Beep. Beep, beep. Beep. Beep, beep.

Głucha cisza w zrzuconej z widełek słuchawce, kabel wyrwany beztroską brutalnością z kontaktu. Sygnał połączenia zdekapitowany w jednej trzeciej drogi do dokończenia cyklu. Beep. Beep, bee -
Śmiejesz się. To Tyś sprawcą tej krótkiej egzekucji. W pokoju motelowym za miastem, podnajętym na ID-fałszywkę. Dotykasz mojego ramienia. Suniesz dłonią wyżej. Przez ramię. Przez wszystkie moje granice. Bez choćby jednego dźwięku. Bez litości. Do serca.
Nie ma nas.
Nie ma nas dla Świata. Jesteśmy tylko dla siebie.
Uśmiechasz się. Boże, Chryste...
Boże, Boże, Jezu Chryste, jak Ona się uśmiecha...
- Abe?
Patrzę na Ciebie. Ufam.

Abe?
Beep. Beep, beep. Beep. Beep, beep.

ABE!

Czy to ciało szarpie umysłem, czy umysł ciałem?
  • I jak rozróżnić jedno, od drugiego?*
Abe odskakuje od kierownicy, o której chropowaty łuk chwilę temu opierał obydwie dłonie, i czoło. Różowa pręga znaczy głupio połać powyżej węglowych linii brwi, zbiegających się jak spłoszone zwierzęta u nasady jego nosa.
Ktoś wali w szybę.
- Tu nie wolno!
Kurwa!

Przestawia samochód. Nie pierdoli patyczkuje się z zajechaną już nieco skrzynią biegów, zwalnia, a potem poddusza wajchę hamulca ręcznego. Wyrywa kluczyk ze stacyjki.
Beep. Beep, beep, be -
Naciska klamkę i wysiada. Żywica, włókno węglowe, osiemnaście śrub spajających to, co optymista nazwałby miednicą, pesymista żartem, a realista - kostnym origami składanym bez instrukcji. Trzaska drzwiami, robi krok.
Ten spacerowicz-służbista, co chwilę temu rugał go za parkowanie w niedozwolonym punkcie, teraz kaja się jakimiś och, Ojciec wybaczy!, krztusi lękiem i wyrzutem sumienia - bo nie dość, że kaleka, to jeszcze klecha. Obrazić jedno z dwojga - źle. Obrazić obydwoje za jednym zamachem - jeszcze gorzej.
A w Piekle miejsca pełno. Za grzechy.
Więc on przeprosi. Pokaja się, o jakieś zdrowaśki na win odkupienie prosić by mógł!

Ale Abe nie słyszy.
Nie słucha.

Idzie. O kosturek śmieszny, z konaru bukowego wystrugany zeszłej wiosny, się wspierając. Zwłoki pierwszych liści poległych w starciu z zapowiedzią jesieni rozgarnia czubkiem buta. Zgnilizna ukryta pod oranżem żywym, i złotem.
Spokojnie, Abe.
Oddychać próbuje - jak w Poradni uczyli. Oddychać, czyli...
Walczyć.
Wpuszczać i wypuszczać życie. Czuć, jak przepływa przez nas. Jak zabiera z sobą ból, zostawiając tylko spokój.
Spokój.
Szelest.
Spokój.
Beep. Beep, bee -

Abe?

*Boże, daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. Daj mi siłę, bym zmieniał to co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego.

- Reinhold Niebuhr, Modlitwa o pogodę ducha

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • — początek.



B o l i.
Wciąż boli.
Niewidoczne [dla ludzkich oczu] miejsce.
Nieznośnie piecze, podrażnione — jak zawsze — słonymi łzami, których widmo zalśniło przed dekadami na bladej skórze policzków. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek później tak płakała; nawet jeśli, to nieporównywalne jest do gorzkiej rozpaczy, jaka złamała rachityczny szkielet dziecka.
Tego, które uśmiercono
oraz tego, którego uśmierciło mnie.
Wciąż słyszę trzask iluzorycznych, łamanych kości.
Kręgosłup dosłownie pękł; czyż to nie czarnoskrzydły łabędź wydostał się na wolność, niosąc duszącą woń zepsucia przez przestworza? Pozostawiwszy mnie nagą, bezbronną, spływającą krwią zza ostrości dygocących ramion, które niedawno jeszcze więziły pisklę. Patrząc wstecz, zrozumiałam. Tamtego dnia d o r o s ł a m. Boleśnie przemianowana przez śmierć, której szponiasta dłoń pochwyciła gardziel i zdusiła błagalny krzyk.
  • — Błagam nie!
    Nie. Nie. Nie.
    N I E ! ! !
Gwałtownie otwieram oczy. Zbudzona ze snu zza konturów koszmaru.
Rozwarłam powieki, jednak usta pozostały zamknięte, krzyczały za to wszystkie myśli i krzyczeć miały długo później. Tego dnia było podobnie, jednak teraz wszystko się rozmywa; jest zbyt późno, może zbyt wcześnie, nie potrafię odpowiedzieć. Po prostu idę przed siebie, pozwalam stopom wyznaczać własny kierunek.
Znowu jestem tu — Seattle stoi przede mną. Konstrukt mostu wyłania się zza przerzedzonej mgły.
  • Dokąd teraz, Ev?
Donikąd.
Przed siebie.
Nigdy wstecz.
Kolejne kłamstwo, którego sylwetka nawiedza wnętrze — chcesz znać prawdę, och, ona nikomu się nie podoba. Mnie na pewno, ponieważ wciąż zawraca, prowadzi do przeklętego miasta o przeklętych ulicach i do przeklętego chłopca [dziś mężczyzny] o przeklętym sercu oraz ciepłych ustach wytyczających niezliczone ścieżki na alabastrowym atłasie mej nagiej, drżącej skóry. Zimnej, jednocześnie rozpalonej. Trawionej gorączką, której wspomnienie noszę, chociaż lata płyną. Czas biegnie dalej. Dni. Miesiące. Lata.
(niemal) dwie dekady później.
Nie spodziewałam się, jak głęboko mnie sięgniesz, Abe. Nigdy bym nie pomyślała, że wciąż będziesz, chociaż Ciebie nie ma, przecież pozwoliłam tej cząstce zdechnąć, umrzeć, odchodzić w agonalnym krzyku, podpalając gigantyczny stos własnym gniewem. Wściekłością, której każdy się bał i chyba nie stanowiłeś wyjątku, dostrzegając ten niegasnący, niebezpiecznie drzemiący pod firmamentem bladobłękitnego spojrzenia ogień. Szaleństwo zespolone dożywotnim pocałunkiem z nieugięciem.
— K u r w a.
Mówię.
— K u r w a!
Krzyczę.
Opuszkami palców sięgam zbolałych skroni, obracam się delikatnie, jakbym wciąż tańczyła, chociaż przestałam. Jeszcze nie wiem, że za ułamek sekundy, za długość oddechu, za mrugnięcie powieki, potknę się. Zahaczę obcasem o kurhan przeszłości.
Wiatr ostro szarpie włosami, zanim pochwyci słowo i pomknie dalej, wprost do Ciebie, Abe.
— K u r w a.
Szeptam osłupiała.
Oddech gwałtownie przyspieszył, a głupie serce podążyło jego krokiem lojalnie, niczym zapchlony kundel przygarnięty przez nieznajomego, otulony ciepłem oraz odrobiną zrozumienia, za które dzisiaj pragnie się odwdzięczać dzień po dniu i we wszystkim zatraca własną niezależność, stając się bezwolną jednostką. Abe, wymawiam samymi myślami, wciąż obserwując. Wciąż niedowierzając. Nie rozumiejąc, czy nie chcąc rozumieć
  • powiedz mi, jak?
— Abe? — wymawiam wreszcie, czując jakbym wołała do mężczyzny przez przestrzeń oraz czas; jakieś dwadzieścia lat za późno. Zaskoczyłam nawet samą siebie, chwytając jego imienia zadziwiająco miękko, gładko, niemalże elegancko; tak po francusku. Zakorzeniony w głosie akcent subtelnie oplata wszystkie słowa i nijak próbowałam go przezwyciężyć, zwyczajnie akceptując niczym stałość wyrzeźbioną w fundamentach codzienności wielopokoleniowym dłutem spoczywającym w kościstych dłoniach egzystencji płynącej dalej. Gdziekolwiek. — Abe — powtarzam cicho, emfaza subtelnie zakrada się pod ciężar słowa.
Jest wiele, naprawdę wiele określeń, których mogłabym sięgnąć.
Jednocześnie wypluć, co zachłysnąć nimi. Zajadle szarpać głosowymi strunami, wtłaczać obrzmiałe, jadowite krople trucizny pomiędzy wyprostowane litery ukształtowane wilgotnym językiem na zdania, którym agitowałyby naprężone myśli, stojące niby barykada, niby zasieki na drodze zdziwaczałych, dziecięcych sentymentów, jakoby gotowych roztrzaskać słabowite, charczące świszczącym oddechem ciałka ku chwale idei. Idei miłości.
Niematerialnej istoty.
Niezdefiniowanej ani niezrozumiałej, chociaż namiętnie poszukiwanej.
dwa rozwody jako dowód
Kurwa.
— Abe — mówię, tym razem głośno. Bez drżenia. Pozwalam sobie na śmiałość spojrzenia, którym oplatam niemalże czułym uściskiem jego sylwetkę i zaczynam się zastanawiać, czy tego poranka nie połknęłam zbyt wiele tabletek przeciwbólowych, jednak wszystko wciąż drapie, szczypie, piecze — To naprawdę ty — dodaję pół oddechu później. Stwierdzam, nie pytam. Stokrotnie przekraczałam granicę niemożliwego, więc nie jestem zdziwiona, że żyje; bardziej zaskoczona faktem, iż życie (przeznaczenie?) ponownie postawiło nas sobie naprzeciw.
Zmienił się, zmieniłam się i ja, i chociaż obydwoje częściowo zakryci, ja obcym nazwiskiem zdobionym francuskim ornamentem na wstępie, on otulony kościelną przysięgą złożoną pod cienistym płaszczem migoczącej na horyzoncie wojaczki, gdzieś tam, bardzo głęboko, wciąż jesteśmy dziećmi, które (nie)tęsknią i (nie)wzdychają do wspomnień. Wpatruję się w Abrahama niczym w wymalowaną pastelami umysłu fantasmagorię, pochłaniam każdy detal, skazę, pojedyncze zmarszczki, cienie pod oczami, wymięty uśmiech blednący w odcieniach jesiennego słońca. Jeszcze milczę. Chyba się oswajam.
Mnę skrawkiem języka pojedyncze przekleństwo.
Mogłabym spytać,
  • jak się masz?
    co słychać?
    gdzie się podziewałeś?
    co dzisiaj robisz?
Mogłabym spytać o wiele błahostek, bzdurnych spraw. Mogłabym również wyłowić spomiędzy odmętów poczerniałej, częściowo spopielonej, częściowo przykurzonej przeszłości jedno, bardzo głośne, donośnie mknące przez labirynty umysłu, słowo zamykające pod sobą niezliczone treści.
  • Zapomniałeś?
Zamiast tego stoję z oczami szeroko rozwartymi, wargami lekko rozchylonymi, sercem wciąż nieznośnie delikatnie drżącym, głową skołowaciałą, jakby ktoś ciężkim obuchem uderzył mnie w potylicę. Obserwuję, chociaż nie jestem pewna co ani kogo — przeszłość? teraźniejszość? zbrodnię? może karę? — więc jeszcze jeden głęboki oddech jest potrzebny płucom.
Bo kiedy ze świstem wypuszczam wynędzniałe resztki powietrza, pozwalam ustom otworzyć się, wypuścić na świat zlepek słów. — Życie zatacza koło, czyż nie?
...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Las załamuje się nad nim. Łagodnym łukiem dojrzałej zieleni podbitej złotem i brunatnością - zapowiedzią śmierci zimy, okrywającej wszystko, co dobre żywe, radosne, beztroskie. Abraham co i rusz przystaje, głowę zadarłszy w drodze na spotkanie z kopułą uplecioną z liści i drzewnych witek, poprzetykaną zbłądzonym promieniem słońca albo tchnieniem wiatru. Oddycha przez nos, wpuszczając w ciało tlen chłodny i rześki, ostrzony zapachem czarnoziemu igliwia, próchnicy i żywicy, chłodu ziemi i ciepła wcieranego przez odchodzące lato pomiędzy zgrubienia drzewnej kory.
Jest cicho.
Jest tak cicho, że usłyszeć można by i samego Boga - głos jego, choć silny, w mieście jakoś emfazę całą traci, wygłuszany przez wizg rozpędzonych samochodów, szmer sączący się z telewizorów w proste ramy ujmujących stada gadających głów, jęk sklepowych rolet zasuwanych i odsuwanych o pełnych godzinach, stukot obcasów i pisk hamujących kół.
Jest tak cicho, że człowiek szybko zaczyna tęsknić do rwetesu metropolijnego życia. Do mocy jakiejś, co zagłuszy dopuszczone na mównicę nagle głosy, przypomnienia, prawdy wypierane od lat.
Abraham zapada się w szeptanej przez siebie modlitwie. Omija słowa, podstawia wyrazy tam, gdzie oryginał koślawo oddawałby jego zamiary, i pożądany przez duchownego sens. Dziwaczna to kantyczka, koślawa lub... kulawa, powiedziałby kto (popełniając gafę, lub celowo ciosem mierząc tam, gdzie nie zaboli), ale Abraham nie waży na cudzą ocenę.
Zresztą... Kto niby go tu zobaczy usłyszy oceni rozpozna?

Tylko ci, chyba, co zdolność widzenia duchów mają. Ci, co poruszają się między światami. Jedną nogą tutaj, jedną tam. Zawieszeni. Częściowo obecni, i dostępni, dla żywych; częściowo - martwym oddani.
Jak Ty, Evangeline. Prawda? Jak Ty.

Zawsze widziałaś więcej. Choć świat oczy bystre, nad wiek uważnym spojrzeniem go taksujące, wstążką aksamitną próbował Ci zasłaniać. Ostrość wzroku tępić obowiązkami. Zaślepiać mrzonkami o sukcesach, groźbami obowiązków, koniecznościami wszelkimi - spełniania oczekiwań i cudzych marzeń (tych, choćby, co się Twojej matce nie ziściły: marzeń o szczęśliwym macierzyństwie karierze, jakiej w Waszej linii nie zrobił, i nie zrobi nigdy, nikt).
Zawsze widziałaś mnie.
Inaczej niż oni. Ojciec - choć to nic dziwnego, bo przecież tęczówki jego w ostatnich latach egzystencji zasnuwała mętność katarakty, opar nadchodzącej śmierci, zapowiedź tego, czego nikt nie przewidział, choć wszyscy przeczuwali... I matka - zajechana niczym pańska klacz, z klapkami trzepoczącymi o boki skroni, zawężającymi pole widzenia do wąskiego prostokąta raz obranej trasy. Prostej, nieskomplikowanej. Start - życie przeżyte pobożnie, bez radości i ekscesów, ale i bez grzechu - Finisz.
Widziałaś inaczej niż moje rodzeństwo - stadko wesołe, rozwrzeszczane, rozfalowana ławica narybku w walce o wrzucony do akwarium granulat pokarmu. Gdy się wychowuje w tak wielkiej rodzinie, nie masz wyjścia, jak tylko widywać braci swoich, i siostry, codziennie. A jednak spoglądając w przeszłość, człowiek rozumieć zaczyna, że patrząc na nich - w tej anonimowości rodziny wielodzietnej - tak naprawdę nie widział nic.
Widziałaś mnie.
I teraz też mnie widzisz.
Martwego za życia. Żywego po śmierci.

Zamarłego w pół kroku z urwanym pasmem melodii grzęznącym w łuku kupidyna.
Nie wierzę dowierzam.
Z trudem powstrzymuję się, przed przetarciem oczu.
M-może to już i na mnie pora? Może w ślady ojca idę i rozum tracę zaćma mnie dopada?
Zaćmienie.

Bo to wszystko takie...
Nierealne. Niemożliwe. Nieprawdopodobne.
A jednak przez wszystkie te lata niczego nie widziałem, nie słyszałem, i nie czułem tak wyraźnie, jak Ciebie teraz.
Postępuję o krok.

Jednym ruchem migawki powiek zamykam Twoje ciało w kadrze. Łykowate źdźbła szczuplutkich nóg, wąskość bioder przedwcześnie spętanych baletowym reżimem, nigdy już niezdolnych, by się zeń wyplątać - mimo prób. Pędzę spojrzeniem przez oś barków, kosmyki włosów muskam, niby wiatr. Dopadam twarzy, potykam się o zaróżowiony chłodem nos, ślizgam na wygładzonych łzami wysepkach kości policzkowych - strzelistych, wysokich. Zmienił się kolor, nie kształt. Zmieniła się treść, lecz nie forma.
Gdy ostatni raz Cię widziałem, byłaś...

Dzieckiem, Evie.
A potem dziecko uśmiercono w Tobie.
Raz, a dobrze. Raz na zawsze.
Z suchym trzaskiem pękających marzeń. Obietnic. Snów.
Kruchych jak szklane konstrukcje. Jak kości baletnic - pneumatyczne jak u ptaków, bo przecież baleriny muszą w stanie być... pofrunąć.
Kości wytrawione w środku niedoborem.

A teraz?
Jesteś dorosła.
Jesteśmy dorośli, Ev.
Durne, błahe stwierdzenie. Wytrych i wymówka. Co to w ogóle znaczy?
Że mamy prawo być smutni? Że mamy prawo być zmordowani? Że mamy prawo bez wstydu przyznawać się, że nie wyszło nam?
Tak bardzo nam się nie udało, Evangeline.
Tak bardzo chciałem, by było...

Stoję.
Chwilę temu szedłem. Donikąd.
Przed siebie. Nigdy w siebie, i nigdy wstecz, bo są takie rejony duszy, takie areały pamięci, w które po prostu nie wolno się zapuszczać.

Ale Ty, jak zawsze, jednym słowem wywlekasz mnie z ciemności. Bez litości. Nadajesz mi formę i kształt. Każesz mi wrócić.
Wzywałaś mnie, a więc jestem.
Dokąd jeszcze mnie zabierzesz?

- Evangeline - brutalny zryw chrząknięcia dryluje wyschnięty, zaciśnięty przełyk. Gorąc uderza w górę kanałem żył, wyrywa się spod ucisku koloratki i pędzi przed siebie, szczeniackim odcieniem purpury barwiąc nawet nie tyle policzki, co uszy. Jak u przyłapanego na psotach podlotka. Szok i wstyd.
Wydaje się spokojna, choć Abraham czuje wie, że wcale taka nie jest; że pod niewzruszoną powłoką wyprostowanej niczym w czwartej pozycji sylwetki tętnią emocje i wzburzona wściekle krew. Zna ją przecież. Zawsze taka była.

Czy aby na pewno, Abe?
Czy możesz jeszcze w ogóle uzurpować sobie prawo do nazywania ją "swoją"?
Ktoś mu kiedyś powiedział, że niektórzy ludzie - raz sobie przez serce przywłaszczeni - pozostają Nasi na zawsze
.

Daje jej przestrzeń, czeka na ruch.
Życie zatacza koło, czyż nie? - Szach.
Chyba raczej kwadrat, Evie. Chyba kwadrat. - Mat.
Bo to, co nam dano - ta historia nasza - to istna kwadratura* koła
  • *albo może na wojnie tura? Ja, jak wiesz prawdopodobnie, na polu walki spędziłem ich pięć;
- w encyklopedycznej definicji: niewykonalna z użyciem prostych narzędzi konstrukcja kwadratu, którego pole równe byłoby polu danego koła; w rozumieniu potocznym: absurd, przedsięwzięcie z góry skazane na niepowodzenie.

Ty, i Ja.

- N-nie sądziłem, że... - jeszcze Cię zobaczę - Wrócisz do Seattle. Ja... - widziałem Twoją twarz, gdy myślałem, że umieram - M-miałaś kontakt z Marie-Ann? Pewnie powiedziała ci...

Czy nie?
O Chryste. A co, jeśli nie?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Wedgwood”