WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

- - - Ronette's Bridge to miejsce, w którym serialowa Ronette Pulaski została znaleziona, spacerując wzdłuż torów kolejowych tuż po ucieczce przed mordercą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2

Zaczynało się ściemniać, a na niebie nieśmiało zapalały się pierwsze gwiazdy. Jeszcze blade. Zupełnie jak jego twarz, kiedy bił się z myślami, stojąc na jej ganku, po raz drugi w tym tygodniu. Tym razem względnie trzeźwy, o ile nie liczyć pół szklanki szkockiej, którą opróżnił do śniadania. Ale od tego czasu minęło już wiele godzin. Wiele długich, pełnych gonitwy myśli godzin. Iść, czy nie iść? Powinien zniknąć z jej życia, czy skoro już się w nim pojawił to wykorzystać? Ich chwila minęła bezpowrotnie lata temu. Teraz mógł tylko przeprosić.
Dlatego stał tutaj w wytartej marynarce (jego ulubionej), choć stać go było na nową o wartości całego jej domu. Ale Luca nigdy nie przykładał dużej wagi do pieniędzy. Te, mnożyły się na jego koncie, a to z kolei pokrywała gruba pajęczyna. Zawahał się raz jeszcze, palce splatając ciasno, jakby każdy staw z osobna musiał zostać naprostowany. Wysunął dłonie przed siebie, a potem w dół, wsłuchując się w symfonię trzeszczących kości. Zapukał.
Nie pamięta co w końcu powiedział. Coś wymamrotał. Coś w stylu "cześć", a potem milczał. Milczał przez kilkanaście sekund, ale wydawały się być wiecznością. Nie ułożył niczego wcześniej w głowie, jak zwykli robić to ludzie przed spotkaniem. Nie wiedział co ma dalej powiedzieć, poza smętnym "cześć".
Przez chwilę szukał wsparcia w małych ziarenkach piasku, które zaczepiły się o czubki jego butów, ale te milczały jak to głazy mają w zwyczaju. Nawet te maleńkie. Wreszcie wydobył z siebie głos i wytłumaczył powód swojej wizyty. Krótko opowiedział o swoich przemyśleniach i o tym, że przyjechał się odwdzięczyć za ten przejaw miłosierdzia, bo tak długo się nie widzieli, że równie dobrze mogła go zostawić z mordą wbitą w trawę i jednym butem w strumyku, oczku wodnym, czy cholera wie co to było. Nie śmiał się odwracać żeby sobie dopomóc. Nie miałby tego jej za złe, naprawdę. Na jej miejscu jeszcze sprzedałby sobie kopa w potylicę i tyle. Nie warto było się litować nad Lucą Malkovitzem.

Luca is dead.

Zgodziła się z nim pojechać. Ponoć żadnych planów na ten dzień nie miała, ale on wiedział, że kłamała. Może żal jej się go zrobiło i z litości postanowiła przyjąć od niego bukiet tych kwiatów, a może to dlatego, że stokrotki były jej ulubionymi. Pamiętał.
Raz nawet, lata temu, taki bukiecik jej zebrał, polny co prawda, ale pasował do spodenek przy nogawkach poszarpanych i koszulki za luźnej, co opadała jej co chwilę, odsłaniają ramię. Jednego z kwiatków wsadziła sobie za ucho. Albo to on jej wsadził. Tego już nie pamiętał, wyblakło wspomnienie, strugami alkoholu zalane.
Obiad, a w zasadzie wczesna kolacja, minął miło. Mi-łości brak. Jak ość mu to uczucie w gardle stanęło. Small-talk pierdolony o wszystkim, a w zasadzie o niczym. Z emocjami starannie ukrytymi pod połami tejże marynarki spranej i słowami, które przez gardło przejść nie potrafiły, ale to raczej dlatego, że nie chciał mówić o sobie. Słuchał i być może drętwy jej się wydał, a dłonie oblały się zimnym potem. I plecy. Nie powinien był przychodzić.
Powiedział, że idzie na stronę, na chwilę tylko i wróci zaraz, a tam w kabinie ciasnej co nawet metr na metr nie miała, obijając się o pożółkłe ścianki, o aromacie dość nieprzyjemnym, z piersiówki pociągnął łyk, a potem następny, aż wreszcie do cna wyschła i nie było już czego z niej ciągnąć. Cholera. Ale to nic, niewiele tam było. Może nie poczuje, a jemu się lepiej na sercu zrobi, co ściśnięte przez niewidzialną dłoń było.
Wreszcie podziękował jej za spotkanie i zaprosił do samochodu, bo już późno i wracać powinni, a on obiecał sobie w duchu, że już więcej jej nie odwiedzi. Bolało go coś i to wcale nie ta dłoń niesprawna była. Coś wewnątrz, czego nie używał już dawno. Cholera.

Ślisko na drodze, a Charlie milczy. Nagle ucichła, jakby ktoś rzucił katarynką o ścianę i ta nim ostatnie tchnienie z siebie wydała, zgasła. Korbka odpadła, dłoń co ją nakręcała się zagubiła. Czemu ta Charlie nagle nic nie mówi? Policzki jej jakby spąsowiały, a oczy niebezpiecznie się zmrużyły. Znał to spojrzenie. Żywe było jak to ze wspomnień przed laty.
Zapytał więc o co jej chodzi, a że mówić nie chciała, to on drążyć zaczął, niespokojnie zerkając to nań to na szosę i kierownicę, bo ciemno, pada i nieszczęście wisi w powietrzu.
Nie spodziewał się tej salwy, która z niej się wydobyła, stawiając stempel wkurwienia na każdej sylabie. I ta ręka niebezpiecznie blisko jego, tej na kierownicy, tej co za ster i kapitana równocześnie robiła. Cholera.
Pisk opon. Zahamować musiał nim do tragedii dojdzie, a szosa mokra, śliska i rów po drodze. Niewielki co prawda, ale duży na tyle żeby samochód w nim utknął i ugrzązł na amen. Ciała przechyliły się w przód i w tył, i raz jeszcze w przód pod naciskiem hamulca. Czysta fizyka.
Stop klatka.
Zwrot kamery na pobladłą twarz Charlie.
Luca, idź pan w chuj.
On też pobladł, a potem poczerwieniał ze złości, że tak głupio postąpiła i do wypadku prawie doprowadziła. Albo to on? Nie pamiętał, biało miał przed oczami.
- Charlie, co do chuja?! - ryk, wrzaśnięcie, donośnie z gardła się wydarło. Dwa wdechy i znów wzrok na twarz wykrzywioną z przerażenia się przeniósł. Dopiero wtedy zrobiło mu się głupio. - Wszystko w porządku? Wszystko dobrze? - rękę doń wyciągnął, ale zawisła wpół drogi, jakby nie wypadało jej dotknąć jej ciała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zgodziła się chyba tylko z litości. Nie chciała go widzieć ani słuchać wytłumaczeń. Nienawidziła alkoholików, bo ci życie jej zniszczyli. Przykład najlepszy: Michael Hangroove. Mąż Charlie Everett, już były, bo na śmierć się zapił, ale przed własną śmiercią zabił jeszcze ich dziecko i miłość, która naprawdę miała szansę zakwitnąć. Zniszczył to, a Luca Malkovitz (i Harper-Jack Dweller) brali z siebie przykład. Wszyscy byli siebie warci, dobierając odpowiednie słowa i gesty, by biedne dziewczę do załamania doprowadzić. Każdy z nich przykładał jebaną cegiełkę, aż Charlie wykitować będzie mogła. A teraz znów pozwalała pomiatać sobą, tym dwóm, co jeszcze żyją. Jeden z nich chyba już niedługo. Gdyby zmysł węchu posiadała, czułaby od niego woń etanolu. I znienawidziłaby go jeszcze bardziej. Już jeden powód jej dał. Odrzucił ją. Została odrzucona po raz drugi. Tym razem jednak w momencie najgorszym swojego życia, bo w małżeństwie nieszczęśliwym tkwiła.
A mogli być razem szczęśliwi. Mogli pomóc sobie nawzajem. To takie trudne było? A on co? Dumą jakąś się uniósł czy co? Dlaczego postanowił z dnia na dzień odejść od niej? Dlaczego pozwolił zaprzepaścić ich szansę na lepsze jutro? Nie miała ochoty na rozmowy ani udawanie, że cieszy się z tego spotkania. Schlebił jej jednak dobrą pamięcią, bo rzeczywiście stokrotki kochała najmocniej. Pamiętała również ten dzień, gdy wręczył jej bukiet z naturalnych kwiatów polnych, żadnych ciętych i hodowanych sztucznie pod jarzeniówkami. Wtedy udawała przed nim, że czuje ich wspaniały zapach świeżości i słodkości, chociaż to tamtego dnia wydało się, że pozbawiona jednego zmysłu jest. I kochali się wtedy pod cieniem dębu, na miękkim kocyku, otoczeni samą naturą. Piękne to były czasy, ale i one nie powrócą. Skreśliła Lucę wraz z jego odejściem od niej. Szansę zaprzepaścił.
A jednak coś ją ciągnęło do tego ducha przeszłości, który siebie już nie przypominał. Uśmiech zastąpiony został przez wykrzywienie ust w bólu. Chęci do życia zniknęły. Partnerką jego już nie była (nawet jeśli kochankę, żonę nielegalną, żonę innego), bo za żonę butelkę z etanolem przyjął. I nie miał już żadnego prawa wymagać miłości od niej, bo sam z niej zrezygnował. Nie chciał jej, więc ona nie chciała już jego, nawet jeśli pragnienie mówiło wołało co innego. Zbyt wiele sprzeczności w niej się rodziło w obecności Malkovitza.

Rozmowa nie kleiła się, bo on tego nie chciał. Starał się, by zniechęcić ją do siebie jeszcze bardziej; więc o dupie Maryni rozprawiała, o obrazach, o sztuce, byle nie o nich i o przeszłości czy nawet przyszłości, bo ta była niepewna i przerażająca dla Everett. Gdy zniknął, podejrzewała, że to po coś więcej; by wykończyć piersióweczkę, która odznaczała się pod jego marynarką chwilami. A ona zatapiała się w swoich przemyśleniach o dziecku, co rozwijało się pod jej sercem od przeszło miesiąca. Tak wiele się wydarzyło ostatnio, że miała już dosyć tych przepychanek i udawania, że jest dobrze, gdy nie było. Uśmiech wymuszony, drżenie dłoni ukryte pod stolikiem, a usta spierzchnięte zwilżane co chwilę. Szkoda, że nie czuła tej woni od niego, specyficznej i gryzącej, bo przecież zmysłu jej brakowało.
Miłości też brak. Miłości nie będzie.

Przestała się starać już w drodze powrotnej. Już nie wiedziała o czym ma pierdolić, by było miło, by uratować to jakoś. Nie miała wręcz chęci, więc zamilkła. Nie na długo. Tkwiło w niej dużo bólu i wyrzutów, które musiał usłyszeć. Musiał wiedzieć, co go doprowadziło do tego wszystkiego, do dna, od którego nie potrafił się odbić. O alkoholu zaczęła prawić: dlaczego go pije, skoro wciąż może wiele osiągnąć. Może mieć każdą kobietę na tej planecie oprócz Charlie Everett, może uczyć dzieciaki w szkole muzyki, może wciąż komponować, może żyć, a nie egzystować. I dłoń jego chciała chwycić, by mu to udowodnić. Dotknąć go też chciała, jakby to miało wpływ na ich uczucia. Wtedy stracił panowanie, ale to jest coś, co świetnie mu wychodzi. Nie dość, że siebie zabijał, to jeszcze próbował ją i jej dziecko. Zacisnęła palce na fotelu, oczy zamykając z przerażenia. Otworzyć ich nie mogła przed dłuższą chwilę, a gdy tylko odważyła się, Luca wydarł się na nią. Michael też to robił, gdy był pod wpływem. Odetchnęła głęboko, odsuwając się pod same drzwi, gdy tylko dłoń Luca wysunęła się ku niej.
- Nie dotykaj mnie – stać ją było jedynie na ochrypnięty szept. Nic więcej. Odpięła pas z trudem, bo dłonie jej się trzęsły, a oczy przysłaniały łzy przerażenia. Wysiadła z samochodu, czując jak kolana uginają jej się. A on wysiadł za nią. Uciec jednak chciała jak najszybciej, jak najdalej. Płakała już nieopanowanie, gdy zawróciła do Luki i wymierzyła w niego palcem. – Nie chcę cię znać, rozumiesz? Dopiero co wyrwałam się od alkoholika, nie chcę mieć obok siebie kolejnego. Zaszkodzisz mi i dziecku, o ile go właśnie nie zabiłeś. Nie chcę cię więcej widzieć, Luca. Idź, zachlaj się, skoro tak bardzo tego pragniesz. Co? Myślisz, że nie widzę? Może nie czuję, ale wiem, że piłeś dzisiaj, że piłeś w restauracji. Mam, kurwa, dosyć. Mam dosyć myślenia, dlaczego rzuciłeś mnie wtedy, bo ja byłam gotowa zostawić dla ciebie męża! I mam dosyć patrzenia na to jak się staczasz coraz bardziej. To koniec, Luca – wszystko, co leżało jej na sercu, spłynęło akurat teraz. Roztrzęsiona, rozpłakana, załamana. Odwróciła się w końcu na pięcie, ruszając w stronę miasta, choć ledwo co trzymała się na nogach. Wybrała zły kierunek, ale czy mogła skończyć gorzej niż Ronette Pulaski? Raczej nie.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Litości tylko w życiu Malkovitza brakowało do ostatecznej próby unicestwienia, choć on sam robił to nader dobrze, systematycznie, osiągając kolejne pułapy z coraz niższych półek. Pamiętał ten moment, w którym jej śmiech przestał brzmieć jak zwykły okaz radości, wydobywający się z rozchylonych ust, a dźwięczał w jego głowie, odbijał się echem, jeszcze przez następne godziny od rozstania. To w tamtej chwili, gdyby odparł uczucie, miast się w nie zanurzać, życie inaczej by się potoczyło. Może nawet z ręką by skończył sprawną, nie zasłynąłby pięknym utworem, a ostatecznie odnalazł szczęście u boku jakiejś bibliotekarki, której wystarczyłaby marna pensja nauczyciela muzyki w lokalnej szkole, bo przecież na więcej nie byłoby go stać. Chodziłby w koszuli, już nieco poszarzałej, bo bez fortuny na koncie, tylko takie w zasięgu jego ręki, a weekendami zamieniałby ją na koszulki z nazwami zespołów, przez które uczniowie nazywaliby go dinozaurem. I byłby szczęśliwy.
I nie pomyślałby już nigdy więcej o Charlie.

Ale nieszczęście się go zawsze trzymało. Nie-szczęście, nieszczęśliwym być mu przyszło. Wraz z narodzinami, pępowiną odciętą, w supełek w dołku po środku brzucha, zaplątało się i ono. Los zdradliwy, co szalę zawsze na jego niekorzyść przechylał. Jakim więc byłby człowiekiem, gdyby zdecydował się unieszczęśliwić i ją, na tej drodze co wspólnie ją rozpoczęli? Niby nieśmiało, raptem kilka kroczków postawionych, ale czasem miewał wrażenie, że to przeznaczenie, z którego zrezygnował. Bo tak będzie lepiej. Bo tak będzie dobrze. Żeby choć jedno szczęśliwe było.
Tylko czemu nie było żadne?

Żałował, że na ten pomysł się pokusił. Żal mu było umysłu spapranego, siebie samego, nóg co go tamtej nocy pod jej dom przywiodły. Ręce ciasno oplecione wokół kierownicy, sztywniejsze z każdym przemierzonym kilometrem. Nawet kark się spiął mocniej, nie pozwalając szyi się odwracać, wzrokiem jej omiatać, bo bolesny ten mur między nimi był. Znikąd się pojawił, jak on tamtej nocy, choć w rzeczywistości skrupulatnie budowany, cegiełka po cegiełce, nim jeszcze zdał sobie z tego sprawę. Już od dnia, w którym postanowił wolność jej dać, a siebie na męczeństwo skazać.
Luca miłosierny.
Nie mógł znieść jej gadania. Z każdym, kolejnym słowem, beztrosko wypadającym z jego ust, zaczynało w nim wrzeć. Że po co pije? Bo życie jest spierdolone. Było, jest i będzie. Nigdy nie powinien był się urodzić. Może każdą mieć? Nie, nie może. Ale milczał, tylko knykcie mu od tego ciągłego zaciskania pobielały. Oczy przymknął na chwilę, raptem sekundy ułamek i to go zgubiło. A chciał tylko się oderwać od tego smętnego pierdolenia.
Jak mógł uczyć, skoro sznyt stracił i żyć, gdy odebrano mu najważniejsze narzędzie pracy?
I znów w wypadku coś stracił. Resztki szacunku Charlie.
Chciał w sprint się poderwać, ale nogi posłuszeństwa odmówiły, zatem truchtem ruszył, oddech łapiąc co krok każdy. Byleby ją dogonić. By już zawsze była bez niego bezpieczna.
- Charlie... Cz-czekaj! - oddech ledwie łapany, w spazmach trzęsących jego ciałem. Jej kolana się uginają, jego kolana się uginają. Boże, dopomóż.
- Nie będziesz miała obok siebie kolejnego alkoholika. Nie powinienem się nigdy pojawiać. To był błąd - pomruk, warknięcie, coś w ten deseń wyrwało się z ust, przeszło po taśmie fabrycznej, kontrolę jakości omijając. - To moja sprawa czy się zachlam, nie Twoja, przestań kurwa tak wszystkimi dookoła gardzić. Zawsze idealna, zawsze najlepsza, trzeba było go zostawić - zamiast się męczyć z nim, a Ty u jego boku wiernie trwałaś. - Przestań tak mówić - pretensja w oczach się zapaliła, głos się obniżył. - Nigdy więcej tak kurwa nie mów, Charlie, nigdy, dobrze? Oboje wiemy, że byś go nie zostawiła - zresztą inny w Twoim sercu przez cały ten czas był. - Ty lubisz się unieszczęśliwiać, Charlie. Dlatego odszedłem. DLA-TE-GO. Bo kurwa ze mną byłoby Ci jeszcze gorzej - choć i beze mnie uschłaś. - Nie chciałem tego dla Ciebie, okej? Nie chciałem Cię zniszczyć - to nic, że bez mojej pomocy to zrobiłaś.
Ramiona w górę się unosiły i gładko opadały. Oddech niespokojny, szmery w głowie. Żołądek niebezpiecznie blisko się gardła już znajdował i wtem... Zrozumiał. Dotarło do niego co powiedziała. Dwa razy zamrugał i dalej tu stała. Nie zjawa, nie mara, nie cień dawnej Charlie, tylko twór nowy, jakiś obcy.
- D-Dziecko? - spojrzał na nią, nie rozumiejąc. Jakby nie rozumiał zupełnie skąd dzieci się biorą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nieszczęście go trzymało? Nieszczęście? Ale czy nie robił tego specjalnie? By właśnie litowali się nad nim i opłakiwali wspólnie z nim jego tchórzostwo tragedię związaną z jego niesprawnością artystyczną. Wielki pianista niezdolny do miłości grania. Wielki Luca Malkovitz, który przed zobowiązaniami ucieka. Bo gdyby odważyłby się zrobić krok dalej, o Charlie zawalczyć, dziś wciąż grałby piękne melodie, a dziecko to byłoby ich wspólne. Odeszłaby od Michaela (i od Harper-Jacka również) bez zawahania, bo miłości pragnęła, a nie romansów i ciosów prosto w policzek, bo na innego spojrzała na zakupach. Jednak oni przyszłości nie mieli. Zrujnował ją, o sobie tylko myśląc i pozostawiając ofiary. Nie różnił się wiele od Michaela. Byli tacy sami.
I ofiarę mieli tą samą.
Charlie Everett, proszę państwa. Zabita przez Harper-Jacka męża, dobita przez kochanka.
Świetna robota, Luca. Jak zawsze – spisałeś się na piątkę.

Walczyła ze sobą tak mocno, by zapomnieć jakie krzywdy jej wyrządził swoim odejściem. Przecież nie chciał jej unieszczęśliwiać, a zrobił to bez zawahania. I była do dnia dzisiejszego nieszczęśliwa, z krótkimi przerwami na bolesne pojawianie się Dwellera. Bo on też odchodził. Zawsze, kurwa, odchodził. Wszyscy to robili. Każdy jej mężczyzna. Wszyscy trzej. Czterech, łącznie z Bastianem, jeśli i jego można uznać. Chryste. Kiedy przestanie to tak boleć? Teraz wszystko odczuwa inaczej, dogłębniej i mocniej. Ta przeszłość, która zaczęła wracać bolała właśnie o wiele mocniej.
Stała z nią oko w oko, ramię w ramię raczej, bo nie chciał skręcić karku, by zerknąć na swoją byłą partnerkę. W swoim żywiole był, tchórząc znów. Niech tylko dojadą na miejsce, a kontakt zerwie jeszcze raz, tym razem zawsze i na zawsze. Tak świetnie mu to idzie przecież! Uciekać chciała. Jak nigdy. Ostatni raz czuła to, gdy Michael przyszedł do niej, do sali szpitalnej, po stracie ich dziecka. Przyszedł po nią, bo przez te trzy dni pobytu w szpitalu nie odwiedził jej ani razu. Bo też tchórzył.
Mieli ze sobą tak wiele wspólnego! I nie mowa tu o Charlie, którą dzielili się poniekąd przez kilka miesięcy. Jej wspólne wnętrze odkrywali. Doskonale im to szło. Zniszczcie ją jeszcze bardziej. Może klub z Dwellerem załóż, Luca? Bo blisko jesteście, by do granicy wytrzymałości ją doprowadzić.

- Nie! Nie chcę z tobą rozmawiać, Luca – dłoń uniosła jakby miało to go powstrzymać przed pójściem za nią. Niedobrze jej było. Szła szybko, potykając się o swoje nogi na prostej, asfaltowej drodze. Ślizgała się momentami, a wtedy przed oczami stawał jej strach jakiego doznała zaledwie chwile temu, gdy zjeżdżali do rowu. Więc i płakać jej się chciało. Och, tak bardzo jej się chciało płakać! – Masz rację, to był błąd, nie powinieneś się pojawiać w moim życiu – odparła, świadomie chcąc go dobić. Dlaczego to robisz, Charlie? Dlaczego? Przecież zależy ci na nim. – Byłam już spakowana, Luca, wiesz? – przystanęła, spoglądając na Malkovitza. – Wtedy, po twoim koncercie, wróciłam do domu i się spakowałam. Miałeś przyjechać rano, po tej wielkiej imprezie. I nie przyjechałeś. A ja czekałam. Cały dzień. Więc… tak, odeszłabym od niego. Do jeszcze większego złamasa – ponownie odwróciła się na pięcie, ruszając przed siebie; wciąż w złą stronę. Roześmiała się zaraz na jego kolejne słowa. Nie chciał jej unieszczęśliwiać? Chciał tego. I chciał siebie unieszczęśliwić, bo to idzie mu najlepiej. Odszedł, bo tego chciał. Żałosne.
Zatrzymała się znów, trzęsąc się (ale czy z zimna od deszczu, czy z adrenaliny uchodzącej z niej, czy z rozpaczy, którą jej fundował) i zakryła usta wierzchem dłoni. Oddychaj. Wdech i wydech. Przez myśl jej przeszło, że potrzebuje teraz kogoś. Kogoś… konkretnego. Jakiegoś feniksa, który z popiołów ją wydostanie.
- Jestem w ciąży, Lucaz twoim największym wrogiem, Harper-Jackiem. Głęboki oddech. Spojrzenie w zieleń. Spokojnie, Charlie. Zwilżyła usta językiem szybko, wbijając niepewnie spojrzenie w Lukę. – To drugi miesiąc. Spokojnie, ojciec dziecka nie chce ze mną być. Zadowolony? Super. Wracam do domu, źle się czuję. – Zgubiła gdzieś entuzjazm i pragnienie bycia matką. Teraz bała się przeraźliwie. Skoro Luca już ją odrzucał, nadzieja została utracona bezpowrotnie.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Policz jeszcze raz, Charlie. Policz dokładnie-j.
Pięciu ich było. Twoich mężczyzn - widmo. Facetów - fatamorgan.
Bo czy pierwszy nie opuścił Cię Twój ojciec? Twój własny Twórca. Skóra, krew i kość, z których powstałaś. Ten, co na świat ten straszliwy Cię powołał. Na Planetę, na jakiej nawet obiecana Ci miłość pryska jak para wodna; znika niczym rosa spływająca w pierwszych promieniach słońca po chabrowych płatkach z polnych bukietów.
To on złamał Ci serce jako ten pierwszy, wzorzec wszystkich Twoich późniejszych relacji i miłości. Bo dla niego zawsze niewystarczająca byłaś - a Ty chciałaś przecież tylko, by Cię ktoś pokochał bezwarunkowo. By nie oczekiwał nic, by nie stawiał nieosiągalnych wymogów, poprzeczek, do których doskoczyć nie mogłaś na nóżkach chudych i słabych. Charlie, mała dziewczynka, w tatusia zapatrzona, przekonująca się raz po raz, że jej pokochać się nie da. Gdyby kochał Cię pełnią serca, i patrzył na Ciebie bez wiecznego krytycyzmu, nie pozwoliłabyś się traktować tak, jak traktowali Cię inni, następni mężczyźni. Nie spojrzałabyś choćby na moment na żadnego z nich - nawet na mnie! Wiedziałabyś, jak szanować siebie, i swoje marzenia o posiadaniu Dziecka. Znalazłabyś miłość zdrową i prawdziwą, Charlie, a ojcem Twojego potomka dobry człowiek by był. Ale nie...
Bo Ty inny wzorzec miałaś. Wojskowego o sercu z metalu nierdzewnego, takiego, z jakiego amunicję się robi.
Taki miałaś start.
I taki Twój koniec będzie. Mogiła zimna jak stal.

A po nim? Po nim przyszli następni.

Twój brat, hipokryta, co miast tulić Twoje serce do własnego, wolał grzać się wygodnie w ogniu płonącego feniksa (jego płonna nadzieja tyle zazdrości w Twoim sercu rodziła - to Twój pierwszy grzech był!). Teraz myślałaś, że go odzyskałaś. A on? On staczał się po równi pochyłej, odnowienia relacji z Tobą używając tylko jako pretekstu by zbliżyć się do...
Następnego na liście (w kolejce do Piekła):
Twojej pierwszej miłości, tego jebanego Dwelleraezertera! Romeo po emocjonalnej aposta(eutana)zji, tego, co (s)tchórzył tyle razy i ucie-kał.... Tak! Bo to wszystko GÓWNO, Charlie, a nie miłość! To, co on Ci dać chciał! Fałszywka uczucia, szajs zwyczajny!
A po nim? I przed nim... Twój mąż-alkoholik, duplikat Twojego ojca!
Wszyscy oni zamiast być przy Tobie, gdy ich potrzebowałaś, niszczyli Cię bezlitośnie. Ale na nich nie wyżywałaś się, im nie mówiłaś ani słowa - cały Twój gniew, Nemezis o smutnych oczach, wyładowałaś na mnie! Bo pod ręką znalazłem się? Bo na kimś musiałaś się wyżyć? Bo dłużej już bólu własnego nie mogłaś znieść (w samotności)!?
Dlaczego, Charlie?!
Dlaczego, kurwa, z Nim!?

Ciałem bruneta szarpnął gwałtowny dreszcz. Czy to już delirium tremens, czy tylko rewers uczucia, jakim darzył Charlie od lat?
Ja pierdolę, tyle czasu (prze)cierpiał w milczeniu - ale dłużej nie mógł już!
- Kurwa! - ni to krzyk, ni jęk, hybryda jakaś, bólem serca zaprawiona. Kroczył za Everett, stopy na jej śladach ustawiając, osuwając się przy tym po wilgotnym gruncie. Nie dbał o to, najwyżej się wypierdoli. Niżej i tak upaść nie mógł chyba już - Charlie, stój! Stój, i patrz na mnie! - nie tknąłby jej, nie skrzywdził tak, jak krzywdził ją ojciec, czy zmarły (już) mąż, ale w głosie jego pobrzmiał cień groźby (takiej, co z desperacji się bierze). Dziwnym susem znalazł się nieopodal kobiety, zastawiając jej drogę - Patrz na mnie, gdy to, kurwa, mówisz! To on, tak!? Ja pierdolę... To on! - Nie dość, że w ciąży była, to jeszcze z tym, którego on nienawidził równie mocno, jak kochał stojącą przed nim istotę, tę nimfę bladą, stworzoną z bólu i mgły. Potarł skronie nerwowym gestem, unosząc na Charlie wzrok żalemłością przepełniony.
Jak mogłemaś, Charlie?!
- Przyznaj... P-przyznaj t-to, gdy na mnie patrzysz! Dałaś mu... - szansę kolejną, Ty mała idiotko (a ja serce moje oddałem Ci). Semantyka skażona alkoholowym upojeniem, szyk zdań przestawiony strumieniem wódki. Luca czuł, jak cały sens grunt usuwał mu się spod stóp.
- Pewnie, i chuj! Chcesz jechać do domu!? Odwiozę cię! Albo zadzwonię po niego, chyba jeszcze gdzieś numer mam... - roześmiał się nagle, śmiechem gorzkim jak cykuta, do kieszeni spodni sięgając. Ale równowagę przy tym stracił, nieostrożnie stawiając krok.
Chlast!
Anioł upodlonyadły, Luca Malkovitz, wielki wirtuoz, wyłożył się jak długi przed Charlie. Kolejny facet, co na kolano przed nią padł - i, znowu, kurwa, nie tak.
Uniósł na nią niewidzący zbyt wiele wzrok.
- A ty? A ty, Charlie? - wyrzucił z siebie jeszcze, nim żałośnie załamał mu się głos - Ty jesteś zadowolona!?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wypominasz mi wszystkich mężczyzn, gdy Ty jesteś w top trójce idiotów, którzy postanowili otoczyć mnie swoją łaskawą obecnością. To Ty, Luca, porzuciłeś mnie, bo co? Bo za poważnie zaczęło się robić? Bo znieść nie mogłeś, że prawnie należałam do innego? Gdybyś tylko zawalczył bardziej, pomógł mi wyrwać się z tego piekła, dziś Twoje dziecko pod sercem bym nosiła. Nie byłoby już w moim życiu tych zdrajców, którzy tylko udają, że mnie kochają.
Bastian, brat mój najdroższy, wciąż spalałby się w ogniu feniksowym. Już nie wykorzystywałby własnej siostry, by zbliżyć się do miłości swojej utraconej. Nawet w szpitalu myślał o sobie; martwił się, co to będzie teraz, gdy zaszłam w ciążę z jego najlepszym kumplem. Tragedia zadziała się przecież! O niebosa! Przyjaźń Everetta z Dwellerem zagrożona, bo ta mała gówniara oddała się, choć nie powinna. Ale on też tego chciał, więc? Dlaczego mnie osądzają o ten cały bałagan?
Ojciec mój najdroższy. Ostatni raz na pogrzebie go widziałam, czyli? Rok temu? Wstyd mu, bo wielki, pierdolony wojskowy, przeżył własną żonę, która w dodatku ciąży nie potrafiła donieść. Boże Najdroższy, czy to skończy się kiedyś? Czy przyjdzie ktoś, kto tę falę niepowodzeń przerwie?
Bo wiesz… Masz rację. Znieść nie mogłam własnej niedoli, więc na Tobie wyżywałam się. Emocjom upust dawałam, ale przecież i Ty święty nie byłeś. Gdybyśmy tylko mądrzejsi byli i odważniejsi, wszystko lepiej by się zakończyło. Nie na tym moście, mokrym od wczesno-jesiennej ulewy. Proszę, czas cofnijmy, by sobie ulżyć, ale w bardziej przemyślany sposób.

Wzdrygnęła się wraz z jego zawodem; żałosnym jękiem, który świadczył o kolejnej dawce bólu, przyjętej przed kilkoma chwilami. Nie sądziła, że słowa potrafią aż tak zranić. Dźgnęły go prosto w serce. Ona to zrobiła; łucznikiem była, który strzałę celnie wypuszcza z cięciwy i przeszywa swoją ofiarę tak szybko, aż nie czuje tego na początku. Mimo to, nie zatrzymuje się, dopóki drogi jej nie zagradza.
Tak bardzo prawdy pragniesz, Luca? Proszę bardzo!
- Tak! Dałam mu szansę i nie żałuję, bo skłamałabym mówiąc, że nie pragnęłam tego dziecka z nim – odparła, dumnie brodę unosząc, choć w głębi duszy wyła tylko głośniej, bo Harper-Jack nie chciał jej. Ale tak, pragnęła być matką dla swojego maleństwa. Denerwował ją. Zachowanie Luki było ponad jej siły, więc wyminęła go, ruszając dalej przed siebie. Chciała już być w domu; wtulić się w swoją świeżo wyprasowaną pościel, pachnącą podobno konwalią i zasnąć w głęboki sen, dopóki mdłości znów nie przejmą kontroli nad jej życiem.
- Wrócę sama. Bez ciebie i bez niego. Sama – rzuciła, a jej dłoń odruchowo przesunęła się na brzuch. Już sama nie jesteś, Charlie. Zatrzymała się, słysząc zderzenie ciała z asfaltem. Drgnęła, powoli odwracając się za siebie, a gdy tylko ujrzała upadłego anioła, odetchnęła głęboko. Podeszła do niego niechętnie, prawdę mówiąc. Chwyciła go za rękawy, by szarpnąć z mokrej nawierzchni. – Nie jestem zadowolona, ale to już nie jest ważne. Stało się, Luca. Już tego nie zmienię.
Pomogła mu wstać, zatrzymując po tym kierowcę, który skłonny był do podwiezienia ich. Przez resztę drogi Charlie milczała, przysięgając sobie, że już nigdy nie odezwie się do Malkovitza, do piątego idioty w jej życiu.

/ zt2
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „North Bend”