WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- I jedno i drugie. Na jednego często patrzę w lustro. Mówię, mu Ackley nie, ale ostatecznie i tak daję sobie wejść na głowę i tak siedzimy razem przed telewizorem. Ja i on. A wszystko dlatego, że zbagatelizowałem sprawę, trzydzieści dwa lata temu.- odparł z powagą, jak gdyby serio odgrywał codzienne batalie z własną podświadomością, krzywiąc się na sam widok swej niedogolonej twarzy, która to niekiedy tygodniami nie widziała ostrza i pianki do golenia. - Cóż, cieszę się, że w odróżnieniu od niej dostrzegasz niepodważalne plusy tego spotkania. Mam nadzieję, że nasza nieobecna towarzyszka przemyśli swoje zachowanie. Na szczęście nie jestem pamiętliwy.- kontynuował z miną wciąż niemącona jakimkolwiek uśmiechem. Ze swoją udawaną, niewymuszoną powagą z całą pewnością bez problemu znalazłby miejsce w jednym z lokalnych kabaretów. Stand-up tez pewnie przyjąłby go w swe grona. A tu tylko straż pożarna, co za marnotrawstwo. - O nie.- skrzywił się, słysząc jej wyznanie, które okraszone zostało później długim monologiem. Jak to tak bez playlisty? Szok i niedowierzanie. A pomyśleć, że jeszcze do niedawna to siebie miał za świra w tej ekipie. - Moja droga, zaufanie to bardzo kruchy fundament każdej nowo zawieranej znajomości. Fundamentem naszej była pani Mintaj. Jednak jak już wspomniałem, nie jestem pamiętliwy. - wyjaśnił, jak gdyby prowadził wykład przed salą pełną mądrych i spragnionych wiedzy głów. Jednak kończąc myśl, finalnie się uśmiechnął. Nie potrafił utrzymać kamiennej twarzy, wyraźnie rozbawiony tym jak gęsto tłumaczyła mu się brunetka. -Gdyby nie te dwie piosenki o już odfollołowałbym cię na instgramie, gdybym oczywiście je miał. W każdym razie wybaczam.- uśmiechnął się po raz kolejny i nawet zaśmiał, taki był z niego żartowniś, o! Na ten moment nie wymagał recytacji, ale kto wie, co przyniesie czas. Może tak właśnie będą się kiedyś witać? Recytując Nicky? Dziwne czas panują i bez tego, ale kto wie. Kto wie.
- Zawsze.- odparł bez namysłu, chociaż mijało się z to z prawdą i to w całej rozciągłości. Dlatego też po chwili wywróciwszy oczami, zdecydował się skorygować swoje wyznanie o odrobinę prawdy. - No dobra nie zawsze. Właściwie dlatego mi do lekkoducha. Powiedzmy, że tak jest łatwiej. Gdybym starał się ciągle robić wszystko na serio, to nie wiem, z czego czerpałbym ten cały optymizm. - stwierdził nieco poważniej, oferując jej okrojoną wersję swojej osobowości. W zasadzie odrobinę przy tym spochmurniał. Myślenie o przeszłości zawsze wyjątkowo skutecznie sprowadzało go na ziemię. Właśnie nie rozpamiętywał czasów, gdy w wojskowym mundurze spędzał kolejne nieprzespane noce na misjach. Właśnie dlatego nie wspominał swojego z hukiem zakończonego narzeczeństwa, czy też innych porażek, które sprawiły, że ostatecznie był, kim był. Nie chciał uchodzić za mruka, a takie błaznowanie pozwalało mu częściowo poczuć, że ma kontrolę nad sytuacją. -Potrafię zasnąć nawet w największym hałasie i praktycznie każdych warunkach. Sąsiad idealny. Takie przyzwyczajenie zawodowe z dawnych lat.- stwierdził po chwili namysłu, uznając, że to całkiem niezła ciekawostka. Niegdyś był w stanie odpłynąć w błogi sen nawet na najbardziej niewygodnej pryczy, a teraz cóż, nie narzekał, gdy sąsiedzi imprezowali do białego rana. - Teraz twoja kolej. Ciekawostka, która mnie zaskoczy. - no co? Niech to nie będzie jednostronny wywiad. Ackley również z ogromną ciekawością wsłuchałby się w przezabawne anegdotki, którymi mogłaby go obdarzyć brunetka z mocnym prawym sierpowym. - No dobra, ale to tymczasowa kapitulacja. Kiedyś zmienisz zdanie. -westchnął rozbawiony, gdy w końcu udało im się dotrzeć do food trucka. Bez biegania? Mówi się trudno.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zupełnie bezwiednie wyłapywała informacje, które raz po raz rzucał, kiedy opowiadał coś o sobie, albo odpowiadał na jej pytania, tudzież inne zaczepki. 32 lata. Bleeeeeh. - Fantastycznie – że nie był pamiętliwy. – Czyli już nie pamiętasz? Zapomniałeś o wszystkim? Nigdy nie było tematu, a ja nigdy niczego nie zawaliłam? Świetnie – pchnęła jeszcze swoim ramieniem w jego, kiedy szli przed siebie w kierunku trucka, co to miała wrażenie, że z każdym krokiem jest coraz dalej, a ona zaraz umrze z głodu. – Nadrobię, pinky promise – uśmiechnęła się, dodając jeszcze i składając obietnicę, którą powinni przypieczętować złączeniem się małych paluszków dłoni. Wzruszyła ramionami na to odfallowowanie (?), bo heh, co on tam mógł. – Nie mam instagrama – znowu nieprawda, eh. – Mało mnie w social media. Ale… jezu daj – porządziła się, wyciągnęła rękę w jego stronę, by dał jej ten nieszczęsny telefon z kodem. Wzięła go jak swój, wklepała numer telefonu i w wiadomości przesłała link plejlisty. – Problem z głowy, tak? – wyszczerzyła zęby, jakby właśnie wykonała najlepszy misterny plan, jaki w życiu wymyśliła. Jakby nie patrzeć dwa w jednym, tak? Ona ma plejlistę, on ma numer telefonu. To wszystko nie było tak głupie, jak się wydawało. Bardziej chytre, mądrze przemyślane i jak to mówią, pierwsze koty za płoty. Zresztą, nie oszukujmy się – Kaylee nie miała już trzynaście lat. Była dorosłą, dojrzałą kobietą, wiedziała czego chce, i mimo że często obawiała się reakcji drugiej osoby, starała się po to sięgać. Fantastycznie spędzało jej się z nim czas, czemu więc nie dać sobie sposobności, by to powtórzyć? Zamówiła… dwie kanapki pewnie jedynie, bo nic innego nie mieli, ale lepsze to niż nic, a czekając na zamówienie, zerknęła na niego, dziękując w duchu, że nie jest ciągle takim uśmiechniętym freakiem. Jako perfekcyjny słuchacz, nie umknął uwadze grymas na jego twarzy. – Dlaczego? – zapytała całkiem poważnie. – Co chowasz pod tą całą otoczką pozytywnego szaleńca, hm? – żonę, narzeczoną, trupy w szafie na przykład? Nie wiedziała, skąd miałaby? Roześmiała się na jego słowa, a raczej na super moc. – Nie wierzę. Jestem pewna, że potrafiłabym cię obudzić najmniejszym dźwiękiem – żadne wyzwanie, przecież już takich nie będzie, prawda? Odebrała wypaśne sandłicze i włożyła mu jedną w dłonie nie pytając, czy w ogóle lubi i czy jest głodny? Zastanowiła się na moment, może idąc w stronę planu zabaw, a może stojąc nadal przy food tracku? Wybierz sobie, proszę, hehe. - Nienawidzę burzy. Kiedyś babcia powiedziała mi, że jak była mała, to do naszego rodzinnego domu wpadł piorun. Przez okno. Ognista kula, wyobrażasz sobie? Nadal nie wiem, czy to prawda, nie jestem już tamtą dziewczynką, a boję się tak samo mocno, jak wtedy. Usłyszę pierwszy grzmot, a biegnę do domu, sprawdzam wszystkie okna i zamykam się w pokoju. Wyłączam wszelką elektronikę, nie odbieram telefonów… – czy to też była tak samo mocno interesująca anegdotka jak ta jego? Miała nadzieję, mimo że faktycznie nienawidziła tego małego… uroku, kiedy sama idiotycznie wpajała synowi strach, gdy na zewnątrz panowała burza. – Kiedyś? Dlaczego uważasz, że miałoby być jakieś kiedyś? – czy ja mówiłam, że łapie świetnie za słówka? Ale tylko się zgrywała, sama łapała się na tym, że chciałaby by było kiedyś. Takie wygłupy i przegadywanki naprawdę robiły jej dzień.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Halo, halo był raptem rok młodszy, wielkie mi rzeczy. Chciałoby się powiedzieć, że był z pewnością dojrzalszy niż nie jeden starszy facet, ale nie. Zdecydowanie, nie był. Chociaż wywołany do tablicy z pewnością tak właśnie tłumaczyły swoje racje przed Kaylee.
- No, nie wiem. Może nie o wszystkim. Zapomniałem zapewne o większości, ale czy o wszystkim? Przekonamy się.- zaśmiał się, bo czemu jeszcze trochę się nie podroczyć. Z pewnością nie planował wytknąć jej wszystkich przewinień w ciągu najbliższych piętnastu minut, ale czemu nie miałaby, choć chwilę rzyć w niepewności? Przecież to takie zabawne, w każdym razie z jego perspektywy. - Wiesz, co mówi się o ludziach, którzy nie istnieją w socialmediach?- zapytał z udawaną powagą w głosie, ale w zasadzie nie wiedział, co mówi się o takich osobach. Tak naprawdę to jeszcze do niedawna sam nie figurował na fejsie, insta czy gdziekolwiek. Jeszcze za czasów wojska, numer telefonu także podawał tylko zaufanym osobom. Nigdy nie był typem człowieka, który kochał błyszczeć w tłumie. Tak, więc nie zamierzał pochopnie oceniać jej małego kłamstewka. Może nie on jeden dostał od niej w szczękę i teraz ukrywała swoją tożsamość przed policją lub najbliższym sąsiedztwem? Nie takich świrów zdążył już w życiu poznać. -Mam nadzieję, że to twój numer. Jeśli wysłałaś to do gościa, który nie chciał odczepić się od ciebie barze, to uprzedzam, że moja playlista mogłaby zostać przez niego źle odebrana. Wiesz sprzeczne komunikaty i te sprawy.- zaśmiał się, ale czy to już ten moment? Czy właśnie stali się oficjalnymi znajomymi? Ten kamień milowy w historii ich znajomości w końcu się wydarzył i gdyby Ackley miał przy sobie szampana to pewnie właśnie otworzyłby go z efektownym wystrzeleniem korka w powietrze. Niestety z braku lepszych opcji, idąc śladem Kaylee również zamówił kanapkę. Nie miał apetytu na nic bardziej wyszukanego, a skoro już jedli to niech będzie buła, trudno. - Nie za wiele.- stwierdził przytomnie, w zasadzie nie kłamiąc. Nie miał wielkich kredytów, komornika na głowie, żony w zanadrzu a o ewentualnych dzieciach też nic nie było mu wiadomo. -Możesz próbować, ale wiem, co mówię. Nie jeden huk w życiu słyszałem, tak więc krzyki i głośna impreza są do przetrzymania.- gorzej hukiem wystrzału, ale to już inna sprawa. Cóż, o ile był w stanie rozmawiać z każdym i na niemalże wszystkie tematy to swoją wojskową przeszłość traktował z rezerwą. Za każdym razem potrzebował czasu, by poruszyć ten temat z kimś nowym. - Naprawdę? - ożywił się wyraźnie, słysząc tę historię. Może nie powinien się śmiać, ale chyba odrobinę go rozbawiła. Nie potrafił wyobrazić jej sobie świrującej z włącznikami światła, odłączającej wszystko od gniazdek. - Uwielbiam burzę, w zasadzie zawsze mnie wycisza. Najlepsze wrażenie robi latem.- totalne przeciwieństwo, ale jak już ustalaliśmy, Ackley był nieco dziwny. - A czemu miałoby nie być? Całkiem dobre ze mnie towarzystwo, a ty musisz mieć szansę nadrobić playlistę. Kim byłym, gdybym nie dał ci szansy na zrehabilitowanie się w moich oczach. - stwierdził, wgryzając się w kanapkę. W swojej wspaniałomyślności nie zakładał oczywiście, by ktoś o zdrowych zmysłach mógł nie chcieć go widzieć. Czarujący, uroczy i zabawny. Czysty ideał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wychodziła z założenia, że można mieć lat naście, a zachowywać się bardziej odpowiedzialnie, niżeli pięćdziesięciolatek, który na barkach, wydawało się, że powinien już nieść doświadczenie całego półwiecza. Wiek nie miał właściwie żadnego znaczenia, ale… no ale. Ale zawsze gdzieś tam się pojawiało.
Uśmiechnęła się na jego słowa. – Co się mówi o takich ludziach? – bo nie wiedziała i pewnie ani ona, ani ja się nie dowiemy, skoro jest to post kończący, heh. Oczywiście, że istniała w sieci – pewnie bardziej zawodowo niżeli prywatnie. Raz na czas pozwalała sobie na prywatę, ale… nie chciała się z nim tym dzielić. Nauczyła się nie chwalić synem na lewo i prawo, bo nie miała z tym dobrych doświadczeń, po prostu.
- Co ty tam wrzuciłeś? – zmarszczyła brwi, bo naprawdę zaczęło ją to interesować i aż nie mogła się doczekać, by wsiąść do samochodu, kliknąć w ten link i słuchać tego, cokolwiek w plejlistę załadował. – Zdecydowanie wysłałam to do faceta, który swoją nachalnością w pubie spowodował, że zapamiętałam jego numer – no czy on siebie słyszał, głupek, toć to przeczyło samo sobie. Wzruszeniem rąk i lekkim wygięciem usta skomentowała jego „nie za wiele”. Zdążyła się zorientować, że Ackley nie lubił rozmawiać na poważniejsze rzeczy – ewidentnie lepiej czuł się z żartami, ironią i lekkimi tematami. Okej. Na nadmierne wypytywanie pozwalała sobie jedynie w pracy, poza nią brała tyle, ile jej dawano i potrafiła się tym zadowolić. O ile łapała się na tym, że z chęcią słuchała najmniejszych ciekawostek na jego temat, tak nigdy nie byłaby w stanie naciskać. – Daj spokój, Ackley, nie możesz lubić burzy. W jaki sposób może to wyciszać? – no n i e rozumiała. Usiedli pewnie w końcu na huśtawkach, albo innych drabinkach, jakby to było co najmniej kilkanaście lat wstecz. Kanapki, o dziwo, były naprawdę znośne, choć nie oszukujmy się – w stanie głodu smakowałoby jej dosłownie wszystko. Prawie. - Całkiem dobre z ciebie towarzystwo – kiwnęła głową na jego słowa, a nawet nią pokręciła, bo halo, skromność aż z niego kipiała. Nie rozumiała jedynie czemu czas tak szybko ucieka, a te półtorej godziny, kiedy jej syn przebywał na pływalni, zniknęło praktycznie w kilka sekund. Toteż po nieco dłuższej rozmowie niżeli ostatnim razem ładnie się pożegnała i może i nawet dała mu małe buzi w policzek? Czternaście lat, Kajli. Zachowujesz się jakbyś tyle miała. I ahoj, do nastepnego razu, towarzyszu Lanaghan.

zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<table><div class="ds-tem0">
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">010.
<div class="ds-tem4">Parker & Anne</div></div>
</div></div></div></table>

Potrzebował bezstronnego rozmówcy, w którego towarzystwie mógłby podjąć próbę ułożenia w głowie pewnych wydarzeń mających miejsce w minionych tygodniach. Pierwszą przychodzącą mu na myśl osobą była jego młodsza siostra – Mairee – jednakże bezstronność, której potrzebował, zdecydowanie wykluczała ją z listy potencjalnych rozmówców. Podobnie było w przypadku Vren – wieloletniej przyjaciółki, którą niegdyś darzył uczuciem. Obie były mu cholernie bliskie. I choć miały jego pełne zaufanie, nie mógł zrzucić na ich barki wszystkich niewygodnych myśli, z którymi bezustannie się zmagał. Anne była oczywistym wyborem, dlatego właśnie ją poprosił o spotkanie. Doskonale pamiętał początkową niechęć do doktor Mitchell; uważał (i po dzień dzisiejszy zdania nie zmienił), że nie potrzebował spotkań z psychiatrą. Wielokrotnie wskazywano mu grupowe terapie dla osób chorujących na różne nowotwory, sugerując, że wymiana doświadczeń z innymi osobami zmagającymi się z podobnym problemem, może okazać się dla niego ukojeniem. Odmawiał. Zawsze odmawiał. Był zbyt dumny, by pokazać, że się rozsypał. Dopiero podejście Anne, która nie potraktowała go jak kolejnego emocjonalnie upośledzonego wariata, a normalnego człowieka, który dał się przygnieść ilości kłopotów, sprawiło, że zaczął się otwierać. A teraz? Teraz kobieta mogła czytać w nim, jak w otwartej księdze. <br>
— Witaj — rzucił, posyłając blondynce uśmiech o wiele radośniejszy od jego samopoczucia. Zbliżył się do niej i objął ją na przywitanie. — Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać. Cieszę się, że znalazłaś dla mnie trochę czasu. Już zacząłem się obawiać, że znalazłaś ważniejszych „pacjentów” — rzucił w formie żartu. Już dawno przestał postrzegać ją jako lekarza. Stała się mu bliska, może nawet zaryzykowałby nazwanie jej przyjaciółką? Tak wiele o nim wiedziała! W tak odległe zakamarki jego świadomości miała okazję się zagłębić, a ostatnimi czasy zaczęła opowiadać mu więcej na swój temat. Wymiana nurtujących problemów bardzo ułatwiała przyznawanie się do męczących myśli bez obawy o łatkę „pacjenta”. — Masz ochotę na kawę? Tutaj niedaleko jest budka, w której mają całkiem niezłą arabicę — spytał, rozpoczynając powolny spacer. Seattle powoli wracało do porządku po ubiegłotygodniowych ulewach i ludzie chętnie wychodzili na ulice, by cieszyć się normalnością.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak zwykle zjawiła się nieco przed czasem. Nie było nawet problemu z zaparkowaniem jej dużego, czarnego samochodu. Pewnie złamała kilka przepisów jadąc tutaj, wyzywając poszczególnych niedzielnych kierowców. Była piratem drogowym? Nie, raczej nie. Chociaż lubiła stanowczą, zdecydowaną i szybką jazdę. Za kierownicą zachowywała się zupełnie inaczej niż w gabinecie lekarskim. Gdzieś ta złość musiała dawaćupust! Ruby Chów Park, niewielki i raczej nie należący do przeludnionych, park nieopodal jednego z lotnisk w Seattle. Można było podziwiać stąd startujące i lądujące samoloty. Zawsze zastanawiała się czy na pokładzie jest ktoś, kto właśnie raptownie chwycił za walizkę i w ciągu godziny postanowił zmienić swoje życie. Z tego zamyślenia wyrwał ją dopiero znajomy głos.
Hej Parker – przywitała go radosnym uśmiechem. Wymiana uścisku była przyjemna, szczególnie, że temperatura w Seattle wciąż nie rozpieszczała. Nie przekraczała niestety dziesięciu stopni, a oscylowała raczej w granicach sześciu lub siedmiu. Wciąż pochmurne niebo ledwo przepuszczało promienie słońca, choć nie było ani śladu deszczu. Na szczęście! Mimo to, poprawiła gabardynowy prochowiec z Céline, jeszcze z niezapomnianych czasów Phoebe Philo. Anne była typową klientką, która lubiła nieco zbyt nachalny minimalizm. Ale przecież od wychowanej przez grono intelektualistów Amerykanki, wzorowej studentki i lekarza, nie można wymagać zbyt wiele w kontekście mody.
Ostatnio mniej czasu spędzam w szpitalu. Prowadzę dodatkowy projekt, ale... – machnęła nonszalancko ręką w skórzanej rękawiczce, zbywając temat. – ... o tym porozmawiamy później. – wiedziała, że Parkera musiało coś dręczyć, skoro nalegał na spotkanie. Spacer był chyba jego ulubionym miejscem – czy raczej kontekstem, sytuacją do zwierzeń. Nie musiał martwić się spojrzeniami, ani otaczającymi ludźmi. Najlepsze były pewnie spacery wieczorne. Nie czuł nawet jej spojrzenia na sobie, bo zwyczajnie przestrzenie miedzy kolejnymi latarniami oświetlającymi parkowe alejki, zapewniały minimalną widoczność.
Jak przeżyłeś ostatnie kataklizmy pogodowe? – znała go już wystarczająco długo, by nie pytać wprost o problemy. Dojdą do tego, w bardziej naturalny i swobodny sposób. Bez naciskania, bez usankcjonowanych pytań. Bądź, co bądź, to nie przesłuchanie.
Tak, kawa jak najbardziej. Temperatura wciąż nas nie rozpieszcza. – pokręciła głową, śmiejąc się uroczo. Gorący napój z pewnością będzie miłym odreagowaniem od wszechobecnego zimna. Chłód był dodatkowo wzmocniony przez intensywną wilgoć, niemal zagęszczająca powietrze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Doskonale rozumiał fascynację prędkością; będąc młodym mężczyzną, studentem prawa jednej z lepszych uczelni w kraju – z czego zawsze był cholernie dumny – wyzwalanie adrenaliny poprzez szybką jazdę samochodem stosował jako rozluźniającą rozrywkę przed ważnymi egzaminami. I choć posiadał wówczas stare, odrapane volvo odziedziczone po ojcu, za jego kierownicą czuł się niczym władca całego świata. Dopiero zderzenie się z chorobą nowotworową oraz możliwością utraty życia, przestał narażać siebie (oraz pozostałych członków ruchu drogowego) na bezsensowną śmierć. Znał swoje umiejętności – był dobrym, doświadczonym kierowcą – jednak rozumiał, że przypadek rządzi się prawami, których nikt nie jest w stanie prawidłowo zinterpretować. Nawet on! Choć na prawie znał się doskonale.
— Całkiem nieźle. Zyskałem wyłącznie to — wskazał na gojące się zadrapanie na policzku. — Wracając z pracy, o mały włos uniknąłem zderzenia z upadającym drzewem. Inni nie mieli tyle szczęścia. Pierwszy raz miałem okazje udzielić komuś pomocy w sytuacji zagrażającej życiu. To dziwne doświadczenie. Z jednej strony zupełnie nie wiesz, jak należałoby zareagować. A z drugiej instynkt przejmuje nad tobą kontrolę — wyjaśnił, opowiadając o przygodzie, która niedawno mu się przydarzyła. Nie zachował się jak bohater, nic z tych rzeczy, jedynie przyłożył się odrobinę do wsparcia poszkodowanych, nim profesjonalna pomoc dotarła na miejsce zdarzenia. Nie wychylał się przed szereg, ale uznał, że pozostanie bezczynnym to najgorsze, co mógłby zrobić.
Przez chwilę szli w milczeniu. Parker, co zresztą nie było nowością, musiał w pierwszej kolejności wygrać bitwę z samym sobą, by móc swobodnie przejść do rozmowy na temat będący dla niego kluczowym. W tym przypadku Panam, ale o tym za moment.
— Dzień dobry. Poproszę dwie duże kawy. Dla mnie czarna z dużą ilością cukru — rzucił w kierunku sprzedawczyni, po czym zerknął na swoją towarzyszkę. — Anne, a dla ciebie? — spytał, nie chcąc wtrącać się w zamówienie. Po chwili zapłacił za otrzymane napoje, podziękował kobiecie i nawet wrzucił kilka zmiętych dolarów do słoika z napiwkami. Nie, to nie zdarzało się często.
— Panam się ze mną skontaktowała. Nawet nie wiem, od czego zacząć — powiedział. Udawał nieporuszonego, a nawet lekko uśmiechnął się na wspomnienie narzeczonej, która oddała mu zaręczynowy pierścionek tuż po tym, jak otrzymał negatywny wynik badań na obecność komórek nowotworowych. Wciąż z trudem przychodziło mu zrozumienie tego, że kobieta trwała przy nim przez całą cholerną chemię, a zostawiła go wtedy, gdy wyzdrowiał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Panna Stone powoli utwierdzała się w przekonaniu, że jest zbyt wymagającą kobietą i chce za wiele od życia. Nawet w tak, wydawałoby się, banalnych kwestiach jak miejsce zamieszkania. Blondynka ociągała się niesamowicie z wyborem tego idealnego lokum, ale może właśnie to było problemem? Dążenie do jakiegoś ideału, który był tak odległy, że wręcz coraz bardziej nierealny... Zajmowała więc pokój gościnny w domu przyjaciela zdecydowanie za długo, aż samej jej było wstyd. Niemniej nie umiała zdecydować się na to, by pójść dalej i przyklepać którąkolwiek z ofert. Ba, właśnie teraz zdecydowała się na spacer po kolejnej okolicy w celu przekonania się czy może ta część Seattle byłaby odpowiednią na to, by spędzać tu większość swojego czasu. Czy ona się robiła zwyczajnie stara i przejmowała też takie myślenie? Może. A może po prostu była zmęczona pędem, w który wpadła od razu po powrocie, przyzwyczajona do tego, że jedynym zajęciem i zmartwieniem dla niej było to,, jakie kwiaty wybrać na salę weselną. Teraz miała za to co drugi dzień pobudki z samego rana, pojawianie się na wizji i obdarzanie swoim uśmiechem mieszkańców choć na niego ochoty wcale nie miała... Bo tkwiła gdzieś pomiędzy, a problemem z wyborem odpowiedniego mieszkania chyba właśnie to dokładnie obrazował. Jak i ta skwaszona mina, na którą mogła sobie wreszcie pozwolić, kiedy przysiadła pod jednym drzewem, gdzieś na uboczu, żeby mieć chwilę wytchnienia dla siebie. Tego jej brakowało, odkąd znów zdecydowała się być nieco bardziej na świeczniku niż dotychczas.
Błoga chwila szczęścia nie trwała jednak zbyt długo, bo Stone wpatrzona w jeden punkt, czuła się obserwowana. To poniekąd paranoja, ale kiedy blondynka zaczęła się rozglądać, odkryła, że tym razem nie przesadzała. Faktycznie, jakiś długowłosy hipis, postanowił cykać jej foty. Zapewne... Kolejny typ z kolejnego szmatławca. Zacisnęła usta w wąską linię i niewiele myśląc, wstała. Podeszła szybko do niego, stając tak, jakby właśnie zakończyła przejście po wybiegu i rzuciła niezbyt przyjaźńie, wyraźnie oburzona: -Naprawdę, dla czytelników waszego ścierwa interesujące jest nawet to, że odpoczywam w parku? Może niedługo wejdziecie za mną do toalety? - zapytała, zakładając ręce na piersiach z uniesioną brwią na twarzy, a minę miała... Nieco bojową, nieco zirytowaną, a w tonie głosu kobiety można było wyczuć zmęczenie, poirytowanie i lekki przekąs. Zdecydowanie za dużo emocji. I to tak bardzo znikąd... Biedny nieznajomy,

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W ostatnim czasie w Seattle zazwyczaj bywał z trzech powodów: gdy musiał załatwić niecierpiące zwłoki sprawy, gdy zjeżdżał, by przygotować się do kolejnej sesji fotograficznej, na którą został zakontraktowany bądź by przygotować się do kolejnej nieobecności. Uwielbiał podróże, lecz uważał, iż dobrze mieć swoją przystań. Miasto, w którym przyszedł na świat było niejako oczywistym wyborem, chociaż trudno było mu określać Seattle mianem jego miasta. Wychowując się w różnych zakątkach świata punktów na mapie, które w ten czy inny sposób były dla niego ważne było zdecydowanie więcej.
Uwielbiał tu przebywać zwłaszcza wiosną. Tkwiło w nim poczucie, że we wszystkich mieszkańców wstępowała wtedy ta specyficzna energia, dzięki której miasto zaczynało pełnią życia. Chociaż nieodzowną łatką, jaka przylgnęła była wszechobecna szarość i niekończące się morze deszczu, to w jego ocenie nie równało się to z obecnym okresem, gdy szmaragdowe miasto stawało się trafniejszym i zdecydowanie lepiej brzmiącym opisem.
Był to jeden z tych dni, kiedy wybrał się nadrobić zaległości w podziwianiu przemian, jakie zaszły w znanych mu zakamarkach i punktach, do których lubił zachodzić. Z aparatem, którego pasek miał owinięty wokół nadgarstka szedł niczym na łowy, które nierzadko kończyły się sukcesem. I bynajmniej, nie strzelał całych serii na chybił-trafił, licząc na jedno, dwa zupełnie przypadkiem udane zdjęcia. Zawsze chciał najpierw poczuć pewien rodzaj oddziaływania i odczucia na sobie, które skłoni go do uwiecznienia tej magicznej chwili na zawsze.
Nie inaczej było podczas spaceru w parku, który zawsz był kopalnią wspaniałych momentów, godnych uwiecznienia. Zachowując dużą czujność, by nie umknęło mu nic specjalnego szedł usytuowanymi ścieżkami, krocząc między liczną liczbą obywateli miasta, korzystających z ładnej pogody. W całym tym ruchu nie umknęła mu jednak ta jedyna osoba, która w jakiś niewytłumaczalny sposób z daleka kazała mu zwrócić na siebie uwagę. Zmieniając kierunek swojego chodu ruszył w stronę blondynki, siedzącej pod drzewem w naturalnej pozie opromieniona słońcem, które przedzierało się spomiędzy liści, przeszywając ją kobietę smugami światła. Gdyby był obłudnym dewotem uznałby ją za świętą. Tymczasem, przysiadł na ławce, usadzonej przy linii wydeptanej ścieżki. Wykręcił swoje ciało do tyłu i odpowiednio ustawił wszystkie opcje, nakierowując obiektyw na nieświadomą ofiarę. Z reguły nie był taki, atakując z przyczajenia, lecz tym razem nie chciał zepsuć tego wspaniałego momentu. Zwłaszcza, iż kobiece piękno było jednym z jego ulubionych.
Rozległ się odgłos uwiecznianych kadrów, który prawdopodobnie zdradził jego nieodległą obecność. Z początku nie zauważył, do czego doprowadził Leonie, jedynie nie potrafiąc, nie chcąc oderwać oczu od zdjęć, w których ją uchwycił. Dopiero jej ostry ton zmusił go niejako, do bliższej interakcji. – Myślę, że czytelnicy mojego ścierwa umierają, by dowiedzieć się, w jakim parku i pod którym drzewem spędzasz czas. I nie kusiłbym losu z tą toaletą, bo dzisiejsze możliwości są bardzo zaawansowane. – odrzekł spokojnie, z niewielkim uśmiechem, całkiem rozbawiony jej słowami. Dopiero teraz przesunął oczy na pannę Stone. – Czy mój kamuflaż jest aż tak słaby, że od razu wyglądam jak paparazzi? – uniósł nieco brwi w pytaniu, po czym wsparł się o oparcie ławki i pokazał jej wyświetlacz swojego aparatu, prezentując małą sesję, którą jej zrobił. – Możesz sama je usunąć jeżeli chcesz, ale będzie mi ich bardzo, bardzo szkoda. – odezwał się, pozostawiając Leonie decyzję o egzystencji jego małych dzieł. Sam tymczasem nie odrywał swoich oczu z twarzy nieznajomej, która działała na niego niemal wręcz w magnetyczny, niewytłumaczalny sposób.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bojowość Leonie, która wywołała w kobiecie dość silne wzburzenie skutecznie też przesłoniła jakiekolwiek zdroworozsądkowe podejście do sytuacji. Nie wyczuła więc w tonie długowłosego mężczyzny żadnej ironii, a jego odpowiedzi nie odczytała jako żart nawiązujący do jej własnych słów. Potraktowała to całkiem serio, a niezadowolona mina świadczyła jedynie o tym, jak bardzo ten obrót blondynce nie odpowiada. Ani odrobinę wręcz.
-To już bezczelne - odparła silnie wzburzona, kiedy tak bezpardonowo mężczyzna orzekł, że dzisiejsze możliwości pozwalają na to, by towarzyszyć człowiekowi nawet w tak intymnych sytuacjach. Gdzie jakieś granice? Jakakolwiek przyzwoitość? Czy to też zanikło w dzisiejszym świecie, a jedyne co się liczy to marna prowokacja? Cudownie...
-A to, że niby miał być jakiś kamuflaż, tak? - zapytała kpiąco, bo cóż... Ten oto jegomość przed nią nie wysilił się ani przez chwilę, by pozostać niezauważonym. Tacy dziś byli ci cali paparazi, jak sępy krążące po mieście z nadzieją, że cokolwiek wpadnie im w dłonie, a oni już przy pomocy pseudo dziennikarzyn stworzą z tego smakowity kąsek dla ufających im za bardzo mas. To straszne, że Leo miała takie zdanie o tych ludziach, ale najwidoczniej posiadała jakieś nie do końca przyjazne wspomnienia, skoro nie umiała wykrzesać z siebie ani jednego cieplejszego odruchu, czy jakiekolwiek zrozumienia. Jedyne na co ją stać to złość i oburzenie, że zabierano jej prywatność aż do takiego stopnia. Wiadomo, ze liczyła się z byciem na świeczniku, ale jak bardzo można pozwolić na to, by ktoś wszedł do twojego życia i w nim grzebał? To już przesada. Dlatego długowłosy szatyn nie musiał Stone zachęcać dwa razy, kiedy wyciągnął w stronę blondynki aparat ze swoją propozycją, to kobieta od razu złapała za sprzęt i zaczęła kasować zdjęcie nieco w amoku. Tak, jakby się bała, że on zaraz zabierze przedmiot i uniemożliwi pozbycie się wszelkich dowodów na jej obecność tego popołudnia w tym parku. Miała gdzieś czy jest kulturalna, czy nie bardzo. On też się nie wykazał, kiedy bez pytania zaatakował ją i mało tego, jeszcze był z tego dumny! Niemniej... Jegomość chyba powinien zareagować, bo zaraz Leo nie daj boże się rozpędzi i usunie coś więcej niż zdjęcia, na któych znajdowała się ona sama... Jak już zostało wspomniane - nieco straciła kontakt z otoczeniem, skupiając się na wymierzaniu swojej małej sprawiedliwości, zaprowadzaniu porządku i bla, bla, bla...

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

#2

Katharine zawsze była blisko ze swoją rodziną. Od początku spędząła z nimi czasu, a z bratem bliźniakiem do już w ogóle. Przez całą młodość chcąc nie chcąc obracali się w tym samym towarzystwie. Pewnie, mieli swoje gorsze i lepsze okresy, kłócili się, a w młodości wręcz bili się, bo byli tylko ludźmi. Jednak po latach wciąż lubili spędzać ze sobą czas, mogli rozmawiać o wszystkim i o niczym. A Grayson dodatkowo świetnie się dogadywał z małą Lydią i jak na dobrego wujka przystało, czasem wypadało spędzić z nią czas.
Katharine wzięła córkę wraz z jej hulajnogą do samochodu i udała się w miejsce, w którym umówili się z Beechamem. Wheterby z córką zwiedziła chyba już wszystkie parki w Seattle. Po co? Bo czemu spędzać czas zawsze w tym samym, które znajduje się w okolicy, skoro duże miasto dawało tyle możliwości. Zwłaszcza, że często na spacery umawiały się ze znajomymi, którzy nie zawsze mieszkają w tej samej okolicy.
Brunetka zaproponowała, bo wiedziała że gdzieś w nim będzie jakaś budka z lodami i kawą, a także będzie miejsce, gdzie usiąść, gdy córka się już zmęczy.
Kobieta zaparkowała samochód, widząc, że Gray już na nie czeka. Cóż, dorobi się dziecka, to będzie wiedział, że nawet z sześciolatką nie jest wcale tak łatwo wyjść z domu o czasie... -Hej, braciszku-podeszła do meżczyzny, zupełnie ignorując temat swojego spóźnienia, zupełnie jakby nic takiego nie miało miejsca.

autor

B.

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

36.

Wyrzuty sumienia to przedziwny mechanizm - ale dopóki Chet takowe posiadał, mógł łudzić się, że być może nie był jednak całkiem złym człowiekiem, nawet jeśli niektóre jego czyny świadczyły o czymś zgoła odmiennym. Bo przecież dobry człowiek - dobry narzeczony i dobry ojciec - nie spędzał nocy poza domem, nie oddawał się niebezpiecznym rozrywkom takim jak nielegalne wyścigi samochodowe, i z całą pewnością nie próbował osłodzić sobie goryczy, jaką powodowała niechęć Jordany do jakichkolwiek fizycznych zbliżeń, poprzez karmienie własnej próżności i upajanie się atencją poznanej przypadkowo, młodszej od niego o kilkanaście lat dziewczyny. A jednak: Chet to właśnie zrobił. Lub raczej: chciał zrobić, i jedynym, co mu obecnie pozostało, to czuć się z tym podle. A później spróbować odkupić swoje grzechy - mimo że z religią nie miało to nic wspólnego i jedynym wyznacznikiem dobrych lub złych uczynków, było dla bruneta jego własne, być może odrobinę skrzywione, poczucie moralności. O ile bowiem od rana (kiedy to przyszło mu obudzić się na kanapie w salonie, bo wróciwszy nad ranem do domu, nie potrafił położyć się w łóżku obok Jordie, zamiast tego wybierając znacznie mniej wygodny mebel, jakiego nie zdecydował się nawet rozłożyć, przez co obecnie doskwierał mu paskudny ból w karku; ale może podświadomie chciał cierpieć; chciał się ukarać) dręczył go moralny kac, tak prawdopodobnie żadna siła nie nakłoniłaby go do tego, aby wyznał Jordanie swoje winy z ubiegłej nocy; przekonany o tym, iż nie było o czym mówić, skoro właściwie... do niczego między nim i Libby nie doszło. A to, że - przez chwilę, ale jednak - chciał, aby doszło... to już inna sprawa. Liczyły się bowiem fakty, a te wykazywały co najwyżej tyle, że Chet Callaghan był po prostu mężczyzną; że miał swoje słabości, z którymi nie zawsze potrafił skutecznie walczyć, ale które ostatecznie przezwyciężył. Niestety w tym wszystkim zapominał tylko o tym, że Jordana nigdy dotąd nie potrzebowała żadnych twardych dowodów, ani nawet poszlak, aby snuć domysły i oskarżać go o zdradę - lub jej zamiar, chęć, skłonność. I po wczorajszej nocy... to nie były już tylko bezpodstawne wymysły. By uprzedzić więc ewentualne kolejne zarzuty, jakie mogłyby mieć miejsce, kiedy Halsworth zechce się z nim skonfrontować i zapytać o to, dlaczego wrócił tak późno i dlaczego nie spał w łóżku (czyżby obawiał się, że wyczułaby od niego zapach alkoholu i cudzych perfum?) - zakładając, że w ogóle chciałaby go o cokolwiek pytać, bo ostatnio, od czasu tej feralnej, nocnej kłótni... znowu niewiele ze sobą rozmawiali - brunet wziął rano szybki prysznic - unikając w łazience patrzenia na własne odbicie w lustrze, które musiałby znienawidzić - i nie kwapiąc się o wyjaśnienie, co takiego miał do załatwienia, zwyczajnie wyszedł, nie dając Jordie czasu na domysły. Albo dając jej go zbyt wiele. Wbrew temu jednak, co mogła pomyśleć - wcale nie uciekał ani przed nią, ani przed rozmową. Po prostu chciał się do tej rozmowy przygotować. Musiał się do tej rozmowy przygotować; musiał przygotować się na to, by spojrzeć jej w oczy i po raz kolejny okłamać ją prosto w twarz - dla jej dobra, dla własnego dobra, lecz przede wszystkim: dla dobra ich rodziny. To bowiem rodzina była dla niego najważniejsza, i co do tego Chet ani przez moment nie miał nawet najmniejszych wątpliwości, a jeśli miałby wybierać pomiędzy spokojem u boku ukochanej kobiety, a ekscytującym dreszczem ryzyka i świetną zabawą z jakąkolwiek inną dziewczyną - to bez zawahania wybrałby to pierwsze. I nic, absolutnie nic innego, nie było warte tego, aby w równie bezmyślny sposób, co wczoraj, narażać to, co wspólnie z Jordaną budowali od tak dawna. Dlatego wiedział też, że nigdy nie może się ona dowiedzieć o tym, co (nie) zaszło ubiegłej nocy: bo chociaż nie lubił jej okłamywać, to jeszcze bardziej nie lubił jej krzywdzić, a świadomość, iż kiedy ona siedziała w domu z ich synkiem, jej narzeczony oddawał się beztroskim rozrywkom u boku dziewczyny, jaką ona sama nie potrafiła już być - bo musiała dorosnąć, bo Chet sam to na niej wymusił, robiąc jej dziecko - złamałaby jej serce. Dlatego to wcale nie za to, że nieomal dopuścił się zdrady, brunet chciał ją teraz przeprosić - ale za całą resztę. Byle tylko uspokoić własne sumienie; byle tylko móc żyć dalej u jej boku i nie czuć się jak skończony chuj - bo jedynie będąc z nią, Chet Callaghan czuł się ze sobą dobrze; bo tylko ona widziała go lepszym człowiekiem, niż był w rzeczywistości i tylko ona kochała go tak, jakby był lepszym człowiekiem, niż był w rzeczywistości. Dlatego chciał być lepszy; dlatego starał się być lepszy; dlatego robił wszystko, aby dorównać temu, jak postrzegała go Jordie. I wciąż zawodził, nawet jeśli tylko przed sobą. Bo czy w porządku było granie na jej emocjach i odwoływanie się do sentymentu, kiedy postanowił ugłaskać ją uroczym piknikiem w parku, do złudzenia przypominającym ich pierwszą randkę? Z tą tylko różnicą, że tym razem nie przygotował jedzenia sam - bo mieli wspólną kuchnię i Halsworth by się zorientowała, poza tym nie miał na to czasu - ale przecież liczyły się intencje, czy nie tak? Z całym ekwipunkiem brunet stawił się więc w parku, gdzie Jordie codziennie o tej porze chodziła na spacer z Reggie'm i Aldo, pragnąc zrobić jej niespodziankę. W pierwszej kolejności rozłożył zatem koc na zielonej, równiutko przystrzyżonej trawie w pobliżu ścieżki, lecz z wyjęciem jedzenia - w tym pachnącego pieczywa z pobliskiej piekarni, croissant'ów, świeżych owoców i zdrowego, orzeźwiającego soku - postanowił zaczekać na Jordie. Ta zaś nie kazała mu czekać na siebie zbyt długo, bo już wkrótce Callaghan dostrzegł kroczącą ścieżką ciemnowłosą, pchającą przed sobą dziecięcy wózek i w dłoni trzymającą psią smycz. Przywdziewając więc na twarz pogodny uśmiech, mężczyzna podszedł bliżej, unosząc w swojej dłoni pojedynczą, czerwoną różę, jakby miał to być jego własny odpowiednik białej flagi, którą pragnął zawrzeć pokój i zakończyć serię cichych dni, podczas których nie pozwalali sobie na żadne czułości - dlatego też póki co nie zdecydował się na powitalnego całusa, nie chcąc znowu... na nią naciskać. - Zdążyliście na śniadanie. Albo drugie śniadanie, jeśli już jadłaś - domyślał się, że jadła, ale domyślał się też, że nie było tego zbyt wiele, skoro Jordie starała się odzyskać swoją sylwetkę sprzed ciąży. I dlatego musiał ją czasem trochę dokarmić. Jak dawniej. W międzyczasie pogłaskał uradowanego psiaka i zajrzał do wózka, gdzie Reggie drzemał sobie w najlepsze, nim ponownie skupił swoje spojrzenie na kobiecej twarzy, przez moment istotnie patrząc na nią jak na swój największy skarb, którego za nic na tym świecie nie mógł stracić. Tylko czy na to nie było już za późno? - Dasz się zaprosić?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

27. Nie chciała by do tego doszło – nie chciała w momencie, w którym powinni tak naprawdę być razem i cieszyć się wspólnie pierwszymi chwilami z synkiem, by nagle ich drogi znowu się delikatnie rozeszły, pozwalając, by nastały te nieprzyjemne ciche dni. Nie chciała, by znowu się bezgłośnie mijali, tak naprawdę nie mając dla siebie czasu albo po prostu unikając tego wzajemnego kontaktu, gdy po głowie krążyły te nieprzyjemne wspomnienie nocnej awantury. Nie chciała, by ten czas, który powinien być najszczęśliwszym w ich życiu, zastąpiły te raczej smutne wspomnienia trudnej do pokonania rzeczywistości. Fakt był jednak taki, że tą nową rzeczywistość w dużej mierze kreowała właśnie ona – bo to jej życie i jej ciało wywróciły się do góry nogami, bo to ona nie potrafiła odnaleźć dawnej siebie pod warstwą kilku dodatkowych kilogramów i potencjalnych blizn na ciele – mimo, iż obarczonych ogromem miłości do dziecka. Nie potrafiła tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego, mimo nawet wszelakich zapewnień bruneta o tym, że nadal była piękna i że w oczywisty sposób nadal jej pragnął, chociaż dał temu jasny wyraz pamiętnej nocy. Chciał jej – ale ona nie potrafiła znowu spojrzeć na siebie tak jak wcześniej. Więc to nie on był w tym wszystkim problemem, to nie tak, że – nie chciała go, ona po prostu pragnęła odzyskać dawną siebie i móc się w ten sposób cieszyć w stu procentach z bycia mamą. Bo mimo tego, że w rzeczy samej nie zamieniłaby obecnie swojego życia na żadne inne i że za żadne skarby nie zamieniłaby swojego życia na to „przed Reggie’m”, to i tak pojawienie się dziecka kosztowało ją wiele wyrzeczeń i trudności. A właśnie największą, mimo potencjalnego bólu i trudów fizycznych, okazało się być mentalne odnalezienie dawnej Jordany, która potrafiłaby znowu radośnie i beztrosko korzystać z życia, jednocześnie godząc je z odpowiedzialnym rodzicielstwem. Problem więc tkwił tylko i wyłącznie w niej – nie chciała więc, by rykoszetem za to oberwał Chester, ale niestety ofiary w tym układzie były chyba nieuniknione. I to właśnie on musiał się pogodzić z tym, że jej uwagi miał po prostu mnie – że w większości musiała skupić się na dziecko i na sobie samej, by dopiero potem móc znowu być z nim – tak jak kiedyś. A przyspieszanie tego nie mogło przynieść wyczekiwanego rezultatu. Mimo to gdzieś w duchu obawiała się tego, że go odtrąciła – że kolejny raz mu odmówiła, chociaż on, tak jak sam zresztą przyznał, zawsze chciał tylko i wyłącznie jej. I zawsze jej to okazywał. Mimo więc wszelakiego zaufania jakim go darzyła, nie mogła zdusić w sobie całkowicie tej nutki niepewności, dotyczącej innych kobiet, które najpewniej miały chrapkę na przystojnego tatusia – albo po prostu przystojnego mężczyznę, który istotnie we własnym domu nie otrzymywał tego czego potrzebował. Ktoś patrząc z boku okrutnie mógłby przyznać, że… przecież sama była sobie winna. Ale z drugiej strony, czy nie na tym polegał związek stworzony z prawdziwej miłości? Na tym by być ze sobą na dobre i na złe? I jeżeli teraz to Jordie przeżywała te złe chwile, to istotnie Chet powinien ją w tym wspierać, nie zaś szukać wrażeń na boku – szukać ich tam, gdzie ona nie mogła, będąc tak naprawdę odpowiedzialną za ich synka, z którym spędzała całe dnie. Najczęściej sama. Bo pomijając to, że brunet musiał pracować, to i tak Jordie zaczęło dostrzegać również to, że coraz częściej znikał również nocami, więc ich kontakt tak naprawdę był ograniczony do minimum, a to nieprzyjemne ukłucie zazdrości podpowiadało, że mógł przecież ten czas spędzać z inną – bo jak długo naiwnie mogła wierzyć w to, że ciągle przesiaduje w barze skupiony na pracy? Szalę jej niepewności przelał więc ostatniej nocy, gdy wówczas w ogóle do domu nie wrócił, co więcej – nawet nie pojawiając się w ich wspólnym łóżku. Bo mimo tych nijako cichych dni, okraszonych głównie krótkimi rozmowami na temat dziecka, noce i tak spędzali wspólnie w jednym łóżku – aż do dzisiaj. Bo pierwszy raz Chester przepadł na całą noc i to także napawało ją strachem. Mimo więc tych kotłujących się w jej głowie nieproszonych myśli, tak naprawdę nie była w stanie nawet podjąć próby rozmowy z nim, bo z rana wybył domu zaskakująco szybko, więc pozostało jej wierzyć, że po prostu spieszył się do pracy – bo istotnie myślała, że tam się właśnie udał. A musiało to być wyłącznie przypuszczenia, bo przecież nawet o tak błahych sprawach nie mieli okazji porozmawiać. Zamiast więc towarzystwa narzeczonego, musiało wystarczyć jej to własnej siostry, która wpadając z niezapowiedzianą wizytą z rana – do siostry i ukochanego siostrzeńca, pozwoliła Jordanie zaczerpnąć nieco tchu i tym samym zadbać w końcu o samą siebie. Luźne, chociaż wygodne dresy, lekko przetłuszczone włosy i blada cera zdecydowanie nie prezentowały się najlepiej – była zmęczona, owszem, ale też zwyczajnie nie miała czasu myśleć o sobie. Dlatego właśnie za namową siostry w końcu wykorzystała tę odrobinę czasu i nie tylko odświeżyła włosy, ale i samą siebie – pozwalając sobie nawet na delikatny makijaż, który ukrył trochę zmęczenie, by w efekcie potem w końcu móc prezentować się o wiele lepiej – zamieniając dresy, na co prawda podkoszulek i luźniejsze dżnisy, ale tym samym zyskując jakieś dwa punkty do pewności siebie. I pomyśleć, że trzeba było tak niewiele. Gdy więc siostra wybyła do pracy, Jordana spakowała torbę, wcześniej nakarmiła Reggie’ego i odpowiednio go ubrała, by następnie wybrać się wraz z nim i uradowanym Aldo na standardowy spacer po parku, gdzie upatrzyli sobie ulubioną trasę. A Jordanę cieszyły te spacery również o tyle, że były jej jedyną dopuszczalną póki co formą ruchu, więc korzystała z niej ile mogła. Przemierzając więc jedną z alejek, pogrążyła się we własnych myślach, wpatrując się w tak uroczo śpiącego synka, że nawet nie zauważyła zmierzającego właśnie do nich bruneta. Dopiero niespodziewana ekscytacja psiaka wyrwała ją z tego lekkiego transu, więc najpierw spojrzała na czworonoga, a później unosząc głowę – na sprawcę owego zamieszania. Z wyraźnym zdziwieniem patrzyła więc na Chestera, który właśnie zatrzymał się obok nich, trzymając czerwoną różę w dłoni. Jej twarz nie wyrażała póki co żadnych emocji, być może poza lekką konsternacją, chociaż domyślała się już, że była to swoista próba zażegnania kryzysu… i mimo znowu tego ukłucia niepewności z tył głowy, powodowanego tym, iż brunet nie wrócił na noc, a teraz serwował im piknik w parku, nie chciała zepsuć jego niespodzianki, która tak czy inaczej była miła i naprawdę jej się podobała. Ale nie dała mu jasnego przekazu swojej radości tak od razu. – Przegryzłam coś z samego rana - stwierdziła, w ten sposób jasno przekazując, że zjadła coś w biegu i że to zdecydowanie nie było pożywnym śniadaniem, a raczej zabiciem na szybko głodu w wolnej chwili. Od kilku dni Jordie nieco bardziej pilnowała już tego co je, by faktycznie zadbać o sylwetkę i własne samopoczucie, ale wiedziała też, że nie może się głodzić. Wpatrywała się więc w niego przez chwilę, jednakże jego pogodny uśmiech przyjmując – podobnie jak różę – jako wywieszenie białej flagi. Sama chciała już zakończyć to bezsensowne mijanie się, bo zwyczajnie za nim tęskniła. Dlatego kąciki jej ust drgnęły lekko ku górze, gdy wręczył jej pojedynczy kwiat. – Dziękuje, jest piękna – przyznała, pozwalając sobie na to, by lekko się rozchmurzyć po tym chwilowym zawieszeniu. I chyba także po to, by nie trzymać go dłużej w niepewności, mimo, że pewnie na to zasługiwał. – Chętnie zjem jakieś drugie śniadanie – dodała, mimo wszystko nadal zachowują czujność i pewnie lekki dystans, podobnie jak i on nie wiedząc jak i na ile można już przekroczyć barierę, która znowu się między nimi pojawiła. Dlatego, gdy znowu napotkała jego spojrzenie, przez moment mierzyła się z nim wzrokiem, zastanawiała się nad tym co począć – ale nie mogła – i co najważniejsze, nie chciała, nie przyjąć tej ręki na zgodę. Tym samym niemal poczuła lekki, przyjemny dreszcz, gdy brunet wpatrywał się w nią w tak intensywny sposób, czego chyba już dawno nie robił. Pokiwała więc lekko głową na znak zgody. – Więc tak, chyba dam się zaprosić – oznajmiła w końcu i ponieważ póki co to jednak głównie Aldo najbardziej cieszył się na widok bruneta, ostatecznie oddała smycz w ręce Chet’a, a sama popchnęła dalej wózek, napotykając spojrzeniem rozłożony koc i przeróżne smakołyki na nim. Wówczas nie powstrzymała już delikatnego uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy. – Skąd pomysł na piknik? Coś przeskrobałeś? – uniosła sugestywnie brew ku górze, gdy zerknęła na niego w momencie, w którym znalazł się znowu obok niej, chociaż jej twarz i tak wyrażała lekkie rozbawienie, więc chyba nie musiał się obawiać, bo najwyraźniej po prostu sobie żartowała. Chociaż z jej punktu widzenia – przeskrobał jedynie tamtą noc, mimo, że winni byli tak naprawdę oboje. A może właśnie próbowała mu zasugerować, że nie wrócił tej nocy do domu i stąd jej podejrzliwy ton. – Myślałam, że jesteś w pracy – zauważyła jeszcze, nie do końca wiedząc skąd jego dzień wolny. Gdy jednak ustawiła wózek tuż obok koca, zabezpieczyła go, by przypadkiem nie ruszył się z miejsca, raz jeszcze zajrzała do synka i lepiej go okryła, po czym przeniosła wzrok na bruneta, napotykając kolejny raz to jego intensywne spojrzenie. Nie czekając dłużej, chętnie przysiadła na kocu nieco bokiem, skierowana w stronę Chestera, aby lepiej go widzieć, założyła włosy za ucho i przysunęła czerwony kwiat róży do nosa, by przez moment napawać się jej zapachem. Znowu lekki uśmiech błąkał się po jej twarzy, gdy uniosła spojrzenie na męską twarz. – Tylko raz byliśmy na pikniku, na pierwszej randce. Niesamowite jak wiele się zmieniło od tamtej pory.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Podział ról w związku bywał doprawdy niesprawiedliwy - bo chociaż oboje byli, w mniejszym lub większym stopniu, odpowiedzialni za tamtą nocną sprzeczkę, to od początku chyba dla obojga z nich oczywistym było, iż to Chet będzie musiał przeprosić jako pierwszy. Częściowo dlatego, że istotnie czuł się winny - że zdawał sobie sprawę z tego, iż w obliczu odrzucenia, zareagował wówczas nieadekwatnie do sytuacji, bezpodstawnie atakując Jordie, zamiast spróbować spojrzeć na sprawy z szerszej perspektywy i... przeprosić już wtedy. Przecież przepraszał już wielokrotnie; miał w tym zdecydowanie większą wprawę niż Halsworth, bo... prawie zawsze to on musiał jako pierwszy chować swoją dumę do kieszeni, by wywiesić białą flagę, podczas gdy Jordana trzymała się swego, karząc go milczeniem albo dystansem i właściwie... momentami nie umiał oprzeć się wrażeniu, że zwyczajnie nie zależało jej na tej relacji i na nim tak bardzo, jak jemu zależało na niej. Że nie czuła się źle z tym, jak się od siebie oddalali - ba, może nawet było jej to na rękę, skoro nie życzyła sobie jego bliskości ani dotyku. I że może... rzeczywiście po prostu go już nie chciała; że może to, co między nimi było, naprawdę wygasło, i tylko on zbyt późno się w tym wszystkim zorientował. W pewnym sensie zatem można by uznać, iż Jordana dostała dokładnie to, o co prosiła - dostała przestrzeń i wolne miejsce w łóżku, a on... patrzył na nią każdego dnia i wręcz czuł, jak wymykała mu się przez palce. A mimo to - pozwalał jej na to. I dopiero ubiegła noc - gdy sprawy zaszły zbyt daleko - skłoniła go do działania. Choćby czyniło go to cholernym egoistą; choćby miał ją trzymać przy sobie na siłę, to - niech tak będzie. Bo nawet jeśli ona poradziłaby sobie bez niego, to on bez niej - nie. Dlatego jej pierwsza reakcja, sugerująca raczej odmowę, skoro na propozycję posiłku Halsworth odpowiedziała tylko, że już jadła - przyprawiła go o lekki niepokój; jaki wraz z jej zgodą na wspólny piknik, ustąpił jednak finalnie miejsca widocznej uldze. Mimo że ów utrzymujący się dystans nadal okropnie bruneta męczył, ale w chwili obecnej nie pozostawało mu chyba nic innego, jak tylko zrobić dobrą minę do niekoniecznie dobrej gry i... jak to mówią: brać, co dają. Tak jak i Jordie wzięła od niego różę - którą Chet bynajmniej nie zamierzał jej przepraszać, a co najwyżej lekko urobić, i to mu się chyba udało. Nie spodziewał się wszak zbyt wylewnej reakcji, więc i nie można powiedzieć, aby był rozczarowany. - Cieszę się - skinął głową, przejmując od niej psią smycz, pomimo której pomógł również Jordie z wózkiem, bo jeżdżenie nim i manewrowanie na trawie było nieco trudniejszą sztuką niż robienie tego samego na twardej i stabilnej nawierzchni. Zapytany jednak o pomysł na ów piknik, zerknął na nią ponownie, napotykając jej nieodgadnione spojrzenie, lecz finalnie skwitował temat zaledwie lekkim wzruszeniem ramion. - Po prostu... chciałem, żebyśmy spędzili razem trochę czasu - stwierdził, posyłając jej łagodny uśmiech, co w gruncie rzeczy też było zgodne z prawdą. Najwidoczniej tych prawd bywało kilka. Kiedy więc Jordie skupiła się chwilowo na dziecku - a Aldo zajął się tym, co chyba lubił najbardziej, czyli wąchaniem czegoś w trawie - Chet rozsiadł się na kocu i wyjął jedzenie, którym sam nie zdecydował się jednak póki co poczęstować. - Rozczarowałaś się, że nie jestem w pracy? Miałaś jakieś inne plany, które ci pokrzyżowałem? Inny piknik? - zażartował, śledząc ją nieustannie wzrokiem, gdy usiadła wreszcie obok niego na kocu, i mimowolnie jednak przyłapując ją na tym, że... często wypominała mu pracę, jakby istotnie wolała, żeby spędzał tam więcej czasu. Z drugiej zaś strony, on sam niejednokrotnie wolał zostać w pracy po godzinach, niż wracać do domu, gdzie panowała tak napięta atmosfera, jak miało to miejsce w ostatnim czasie. Mimo wszystko musiał jednak przyznać, że, chociaż nie wiedział do końca, czego się po pannie Halsworth spodziewać, to gdyby miał się założyć, z pewnością obstawiłby całkiem sporo, że ciemnowłosa rozpocznie tę rozmowę od pytania o ubiegłą noc. Poniekąd był na nie przygotowany - nie na wybrnięcie z niego, ale na to, że takowe padnie - a kiedy to nie nastąpiło... poza oczywistą ulgą, poczuł chyba lekkie ukłucie zawodu. Nie dlatego, że lubił trudne kwestie - nie w tym przypadku i zdecydowanie wolał wyjaśnić jej wszystko oraz przeprosić na własnych warunkach i bez dodatkowej presji z jej strony - ale dlatego, że... brak tego pytania niejako potwierdzał obawy o to, że Jordanie już nie zależało; nie na tyle, by zainteresować się tym, gdzie jej narzeczony spędził niemal całą noc. A może po prostu bała się odpowiedzi. Zresztą, słusznie. Mimo wszystko jednak brunet nie zdołał powstrzymać uśmiechu, jaki wpełzł na jego usta na wspomnienie tej pierwszej randki. Wydawało się, że od tamtej pory minęły całe wieki. - To prawda - przyznał, przyglądając jej się pewnie równie maślanym wzrokiem, co wtedy - bo to jedno akurat nigdy się nie zmieniło. Zaraz jednak spoważniał nieco i usiadł wygodniej, nie zdejmując jednak spojrzenia z jej twarzy. - Ale zmieniło się na lepsze, i nie chcę, żebyś kiedykolwiek myślała, że czuję inaczej; że nie wystarcza mi to, jak jest teraz albo nie odpowiada to, jacy jesteśmy teraz... Przepraszam, jeśli tak to ostatnio odebrałaś, zachowałem się jak idiota, ale... nie oczekuję, że będziesz taka, jak kiedyś. Bo jesteś teraz mamą i chyba... trochę brakuje mi tego, że nie jestem już jedynym facetem w twoim życiu - uśmiechnął się pod nosem, ubierając to w formę żartu, mimo iż problem był całkiem realny. Nawet jeśli kompletnie absurdalny. - I wiem, że nie zrozumiem tego, przez co przechodzisz i jak się z tym wszystkim czujesz, ale... pozwól mi chociaż spróbować. Przepraszam, że nie byłem dla ciebie takim wsparciem, jakiego potrzebowałaś, obiecuję, że nie będę więcej na ciebie naciskać ani niczego na tobie wymuszać. Liczysz się dla mnie tylko ty i zaczekam tak długo, jak będzie trzeba, ale... nie odtrącaj mnie, Jordie. Możesz mi powiedzieć, kiedy coś jest nie tak, kiedy potrzebujesz pomocy albo czegoś ci brakuje. Nie musisz ze wszystkim radzić sobie sama, jesteśmy w tym razem, tak? A teraz... nienawidzę tego, że prawie się ostatnio nie widujemy i ze sobą nie rozmawiamy. Tęsknię za tobą - sięgnął ostrożnie do jej dłoni, pragnąc zapewnić ją o tym, o czym mówił jej już wielokrotnie: że mogła podzielić się z nim wszystkim; o czym jednak panna Halsworth wciąż chyba czasem zapominała. A on - zdawał się zapomnieć zupełnie o jedzeniu, ale - nie chciał, żeby zamknęli sobie nim usta i po prostu siedzieli, nie mając sobie nic do powiedzenia. Bo miał jej do powiedzenia wiele - więcej niż faktycznie mógł powiedzieć, by jeszcze bardziej tego nie zepsuć.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zdawać by się mogło, że ów scenariusz powtarzał się nazbyt często – że istotnie zawsze kłócili się zbyt ostro, że padało wówczas nazbyt wiele gorzkich słów i że ostatecznie… zbyt długo zwlekali z tym, by wreszcie schować dumę do kieszeni i wyciągnąć rękę na zgodę. Mimo, że tego bardzo chcieli, bo oboje z trudem przyjmowali te ciche dni, tęskniąc za sobą wzajemnie; a mimo to nie potrafili pokonać tej bariery i podejść do siebie, by tak po prostu ruszyć dalej. I przeprosić. Jordana jednak nigdy nie kwestionowałaby swoich uczuć względem Chestera, bo zawsze były one absolutnie szczere i na tyle silne, iż była przecież w stanie wybaczyć mu tak wiele złych rzeczy, że zdecydowanie nie powinien o tym zapominać. Co prawda uczucia mogą się zmieniać, mogą ulecieć, mogą zostać ulokowane w innej osobie – drogi dwojga ludzi istotnie mogą się rozejść. Na pewno jednak ciemnowłosa nie chciała odejść od niego, bo fakt był taki, że nie wyobrażała sobie bez niego życia, nawet jeżeli w jakiś sposób mogłaby sobie bez niego poradzić. Mogłaby – ale nie chciała. Ta wizja wręcz ją przerażała i to nie tylko dlatego, że przecież tworzyli teraz rodzinę i pragnęła, by jej synek miał ojca, a właściwie to obojga rodziców zawsze obok siebie, ale również dlatego, że sama darzyła go uczuciem tak silnym, iż była w stanie wybaczać. A kwestia tego, iż to on musiał przeprosić pierwszy wynikała być może z ich silnych i skomplikowanych charakterów, bo chociaż Jordie przepełniała miłość i tęsknota, to i tak nie potrafiła nie tyle schować samej dumy, co tej urażonej dumy – bo Chet zawsze dokładnie wiedział gdzie uderzyć i co powiedzieć, by doszczętnie ją zranić, tym samym zasiewając w jej głowie kolejną lawinę domysłów i niepewności, chociaż od jakiegoś czasu już była lekko wycofana i niepewna. I to nie tak, że ona pozostawała wówczas święta, ale bynajmniej w przypadku ostatniej kłótni nie mogła sobie chyba zarzucić nic, poza tym, iż faktycznie go odtrąciła – co wynikało jedynie z tego, że zwyczajnie nie była jeszcze gotowa. A brak zrozumienia z jego strony i te wszystkie zarzuty, które padły pod jej adresem sprawiły, że nie potrafiła tak po prostu powrócić do porządku dziennego bez jasnej deklaracji z jego strony, że również tego chciał, mimo, że w oczywisty sposób spoglądała za nim tęsknie, gdy mijali się w domu bądź gdy przypadkiem spotykali się przy dziecięcym łóżeczku, by razem zająć się synkiem. Nie wspominając nawet o tych chwilach, które musiała spędzać bez niego, domyślając, że wolał pewnie ten czas spędzać w pracy niż z nią – i to też w jakiś sposób bolało. Więc nadal pozostawało więcej niedomówień, które tworzyły bezpodstawne domysły, które z kolei nie miały żadnego pokrycia w rzeczywistości. Niemniej skoro brunet już wywiesił dzisiaj białą flagę, ona również nie chciała zmarnować tej okazji i zaprzepaścić szansy na pogodzenie się, skoro istotnie oboje tego właśnie chcieli. – Cieszę się, że wpadłeś na ten pomysł, chyba naprawdę powinniśmy w końcu spędzić razem trochę czasu, bo ostatnie dni… były trudne – przyznała zgodnie z prawdą, nie mówiąc wprost o tym, że po prostu się mijali bez słowa i niewiele właściwie się widywali, bo to było akurat boleśnie oczywiste i zdawali sobie z tego sprawę – I nie, zdecydowanie nie jestem rozczarowana. Raczej trochę zaskoczona, bo ostatnie dni spędzałeś głównie w pracy, wiem, że masz jej dużo, ale po tamtej nocy po prostu doszłam do wniosku, że raczej w jakiś sposób… mnie unikasz. I że wolisz być w pracy niż ze mną… z nami – zerknęła w kierunku dziecięcego wózka, a potem znowu na bruneta, ale zaledwie na moment, by potem znowu utkwić spojrzenie na trzymanej w dłoni róży. Czuła jednak, że to jest ten moment szczerej rozmowy, której ewidentnie oboje potrzebowali, by wszystko naprostować, a przede wszystkim – by się wreszcie zrozumieć. Kłębiące się niedomówienia tworzyły jedynie kolejne problemy, których chyba nagle pojawiło się tak duże, że istotnie ich przytłoczyły. Pokręciła więc w końcu głową, pozwalając, by kąciki jej ust znowu uniosły się lekko ku górze. – Mój jedyny plan to Reggie, więc co najwyżej pokrzyżowałeś nam plan, którym był poranny spacer po parku i zamiast spalić kilka kalorii, to chyba ich trochę dodam do kompletu – zauważyła, mimo wszystko lekko żartobliwie, gdy kątem oka dostrzegła te wszystkie leżące już na kocu pyszności. Mimo wszystko nie była jeszcze gotowa na jedzenie, bo przecież mieli sobie wiele do wyjaśnienia. I nie pomyliła się w tej kwestii, bo gdy brunet znowu zaczął mówić, skupiła na nim swoje spojrzenie, starając się ułożyć sobie to wszystko w głowie i zebrać się w sobie na to, by odwdzięczyć mu się szczerością na którą zasługiwał. I mimo, że ciężar tej rozmowy przybierał coraz większe rozmiary, dzielnie wytrzymała jego wzrok, wsłuchując się ze skupieniem w każde słowo – niemal z ulgą przyjmując każde kolejne, które padało z jego ust, będących zwieńczonym tym spojrzeniem, które jej posyłał przez cały czas. Bo znowu patrzył na nią z uczuciem, a nie z rezerwą – i to napawało ją nadzieją. – Wiem i przepraszam, że być może chwilowo tak właśnie myślałam. A przynajmniej po tym co mi wtedy powiedziałeś… w ogóle tamtej nocy oboje powiedzieliśmy sobie za dużo i też za to przepraszam. I za to, że Cię odtrąciłam… - pokręciła głową z wyraźną rezygnacją wymalowaną na twarzy – Po prostu po Twojej reakcji nie mogłam wyzbyć się poczucia, że Cię rozczarowałam i to mnie strasznie dobiło. I wiem, że nie oczekujesz, że będę taka jak kiedyś i że na pewno też nie zamieniłbyś tego co mamy teraz na to co mieliśmy wtedy, ale… wiem też, że na pewno chciałbyś, aby było inaczej. Ja też tego chcę, bo przecież obiecywaliśmy sobie, że posiadanie dziecka niczego między nami nie zmieni, tak? – spojrzała na niego niepewnie i westchnęła cicho, mimo wszystko znowu lekko się uśmiechając w odpowiedzi na jego drobny żart – I może nie jesteś już jedynym facetem w moim życiu, ale nadal równie ważnym, nie chce żebyś kiedykolwiek w to wątpił, Chet. Ja po prostu… sama nie wiem, nie potrafię sobie poradzić z tą nową rzeczywistością. I pewnie powinnam Ci o tym powiedzieć wprost, od razu, ale… nie chciałam się przyznać do tego, że z czymś sobie nie radzę. Z tym, że moje ciało przeszło taką rewolucję, że coś mnie boli, że źle się czuje z tym jak wyglądam po ciąży, że jest inaczej… - urwała w końcu i spuściła wzrok, bo mówiąc o tym jakby nieco trudniej było jej wytrzymać to jego intensywne spojrzenie, chociaż oczywiście nadal wyraźnie przepełnione uczuciem i tym razem – zrozumienie. Wbiła więc wzrok w koc, odkładając na nim ostrożnie trzymaną dotąd różę. – Ale masz rację, przecież jesteśmy w tym razem. I nie chcę żebyś myślał, że nie byłeś dla mnie wystarczającym wsparcie, bo wspierałeś mnie na każdym kroku i to bardzo. I czasem dochodzę do wniosku, że zwyczajnie na Ciebie nie zasługuje, wiesz? Bo jesteś obok kiedy tego potrzebuje, wspierasz mnie, pomagasz, pokazujesz, że Ci zależy i że nadal mnie pragniesz, a ja… się wycofuje i sama nie wiem czemu tak się dzieje, ale chyba naprawdę po porodzie sobie nie radziłam i tylko robiłam dobrą minę do złej gry – stwierdziła cicho, chyba teraz trochę obawiając się na niego spojrzeć. Ale w końcu uniosła głowa i gdy napotkała spojrzenie jego ciemnych oczu, mimo wszystko znowu poczuła ulgę – nie widziała tam oceniania czy niechęci, ale jak zawsze to wsparcie i miłość, których potrzebowała. Wówczas powoli przesunęła się na kocu i przysiadła nieco bliżej bruneta, pragnąc nieco jeszcze zniwelować dzielącą ich odległość. – Przepraszam, że milczałam, że nie powiedziałam Ci, że coś jest nie tak, że sobie nie radzę… ale to leżało tylko i wyłącznie po mojej stronie, Ty nie zrobiłeś niczego źle. Po prostu mnie to przerosło, mimo, że absolutnie jestem szczęśliwa i kocham Reggie’ego najbardziej na świecie – uśmiechnęła się delikatnie i sięgnęła ostrożnie dłonią do jego policzka, który pogładziła delikatnie, wpatrując się w niego z wyraźną czułością i chyba wszechogarniającą ulgą – Ja też strasznie za Tobą tęsknie. Nie chce żebyś wolał przesiadywać w pracy zamiast w domu razem z nami, żebyśmy się mijali bez słowa… - pokręciła lekko głową, czując jak nagle jednak nawiedziła ją pewna nieprzyjemna myśl. Co prawda pragnęła się z nim pogodzić i chciała, aby było jak dawniej, ale nie mógł też liczyć całkowicie na to, że Jordie zapomniała o tym co zdarzyło się poprzednie nocy – że nie wrócił wówczas do domu. Bo to, że nie zaczęła rozmowy od tego właśnie tematu, nie znaczy, że zamiotła go pod dywan, chociaż istotnie strasznie obawiała się jego odpowiedzi na to pytanie. Może więc świadomie z tym pytaniem zwlekała. Ale wiedziała, że nie ruszą dalej i że nie da jej to spokoju, jeżeli nie zapyta, dlatego też przez chwile milczała, wpatrując się w niego, po czym jednak cofnęła dłoń z jego twarzy. – Ale muszę też wiedzieć, gdzie spędziłeś ostatnią noc, Chet… - odparła, nie odrywając uważnego i czujnego spojrzenia od jego twarzy, jakby chcąc zarejestrować każdy szczegół jego reakcji na to właśnie pytanie. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz pełen obaw, ale przecież… nie zrobiłby nic złego, prawda? Przynajmniej w to właśnie naiwnie pragnęła wierzyć, że nie było jeszcze za późno, skoro istotnie starał się to naprawić.

autor

Jordie

ODPOWIEDZ

Wróć do „Georgetown”