WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/bezpośrednio po evencie

Blake Griffith nie wiedział - naprawdę nie miał pojęcia - co miał w sobie takiego, że z mijającym czasem coraz częściej wydawało mu się, że jest magnesem na problemy. Na komisariat - niechętnie, ale nie było wyjścia - wszedł prawie jak do siebie, ignorując uniesione brwi mijających go funkcjonariuszy. Tym razem nie był sam, ani nawet jedynie z Travisem (chociaż on pewnie też tam się kręcił, skoro najprawdopodobniej przesłuchano wiele osób z samolotu), zatem podejrzenia, że coś przeskrobał, były nieco mniejsze, ale... nadal był sobą. Do tego zakrwawionym sobą, który uznał, że nieee, nie ma czasu na żadne szycie, opatrunki, czy odkażenia. To tylko rozcięta głowa, tylko stracił przytomność, tylko trochę mu wirowało. Nie miał czasu na takie głupoty, głównie ze względu na to, że był umówiony. Czas mijał, a nerwowe spoglądanie w kierunku częściowo rozwalonej tarczy zegarka, wcale nie sprawiło, że ten leciał wolniej. Wreszcie, kiedy usłyszał swoje nazwisko, podniósł się z miejsca i od razu ruszył do jednego z pomieszczeń, w których przesłuchiwali świadków.
Ś w i a d k ó w.
Piękne uczucie; pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie planowali go o nic oskarżyć, a przynajmniej nie na początku.
Prędko ktoś lepiej poinformowany (pewnie od jakiegoś randomowego człowieka, który opuścił pokój przed nim i dość podejrzliwie na niego patrzył) zasugerował, że Blake może wiedzieć więcej, niż mówi. W końcu miał broń, wdał się w dyskusję ze sprawcami, groził roztrzęsionej Shepherd tym, że coś jej tą bronią zrobi.
Mimowolne wywrócenie oczami wcale mu nie pomogło, lecz w ostatniej chwili powstrzymał podszyte kpiną: nawet sobie sprawy nie zdajesz jak bardzo chciałem coś zrobić. Nieco ponad kwadrans później, kiedy opowiedział większość tego, co wiedział - łącznie z powiązaniami eko-terrorystów z atakiem w ubiegłym roku - wyszedł niemalże w tym samym momencie, w którym pomieszczenie na przeciwko opuściła... Perrie Hughes.
- Fajnie, że żyjesz - rzucił pod nosem, choć spojrzenie, którym ją uraczył - dokładne, uważnie - mogło sugerować, że nie tylko: fajnie. Nawet jeżeli ich ostatniej rozmowy u niego w domu nie wspominał najlepiej i w zasadzie wolał jej wcale nie wspominać, to nie życzył najmłodszej z sióstr Hughes źle.
- A skoro żyjesz, to... - Wzruszył ramionami; nie miał wyjścia, skoro wszyscy, z którymi miał lepszy kontakt zmyli się już z posterunku, a on miał załatwić coś pilnego. - Masz sprawny telefon? Muszę zadzwonić, a oni - tu gestem bez skrępowania wskazał policjantów - mi nie pożyczą. - Wyświetlacz jego smartfona pięknie się rozbił, a Charlotte pewnie czekała przed gabinetem lekarza i żałowała, że uwierzyła mu, że postara się nie spierdolić za wiele. Tymczasem zamiast nerwowo drapać się po karku i czekać na USG, czy inne dobre wieści, był tu. I musiał się jak najszybciej stąd wydostać.
- To ważne - zapewnił, chociaż może trochę chciał ją ponaglić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wciąż odczuwała skutki swojego podniebnego alkoholizmu. Na jednym haftowaniu się nie zakończyło, nawet jeśli starała się robić to dyskretnie, do reklamówki na przykład albo uciekając co chwilę do łazienki. Na komisariacie jej samopoczucie polepszyło się, jeśli chodziło o samopoczucie fizyczne. Psychicznie była wypluta i miała ogromne wyrzuty sumienia. Widziała, co się zadziało, a wciąż brała to jako ćwiczenia albo teatr, który miał uświadomić czego nie robić w czasie ataku terrorystycznego. Złamała wszystkie nakazy, zakazy i słowa dane milion lat temu, gdy wyprowadzała się z domu i zapewniała wszystkich wokół, że będzie grzeczna i będzie dobrze. Mogła zrobić coś. Pomóc.
Może zapobiec śmierci dziecka?
Własnego nie ocaliła, więc jak miałaby ocalić cudze?
Po swoich wyczynach już nigdy nie będzie brana na poważnie. Ze wstydu policzki jej płonęły, choć reszta twarzy przybrała odcień szarego pergaminu. Włosy posklejały jej się i pokręciły od potu. Cała też drżała od chłodu, czyli u Perrie rzecz normalna, gdy upojenie alkoholowe odchodziło w niepamięć. Zostawili ją na przesłuchania jako jedną z ostatnich; może by dać jej tego typu nauczkę? Nie mieszaj leków z alkoholem! Nawet tych ziołowych! Wytrzeźwiała albo raczej: dotrzeźwiała troszkę, gdy zaczęli ją maglować. Nic przyjemnego. Głowa jej pękała, a Perrie wciąż niewiele pamiętała. Jak to się zaczęło, dlaczego poszła na przód samolotu, ani czyją krew miała na swoich ubraniach. Zrobili przerwę, gdy detektywi udali się na obiad. Ją zostawili na korytarzu, przy maszynie z ciepłymi napojami, więc zostało jej tylko uzupełnianie sobie marnej jakości kawę ze zbyt dużą ilością cukru.
Wraz z podłapaniem spojrzenia z Blakiem, uniosła nieco brwi, choć zaskoczona nie powinna być. Myślała jednak, że została już sama z tych wszystkich znanych jej osób. Przez myśl jej przeszła ciekawość, co Travis nagada Leslie albo Asli o niej. Nie wydawał się być przyjaźnie nastawiony wobec niej, więc pewnie wiedział o aferze, którą wywołała w domu Griffitha. Do dnia dzisiejszego wstydziła się tego na samą myśl. I tej zazdrości, która przejęła kontrolę nad jej umysłem i ciałem tamtego dnia.
Skinęła mu głową, spuszczając na moment spojrzenie na maszynę z ciepłymi napojami.
- I vice versa – odparła cicho, po chwili grzebiąc w torebce, by znaleźć telefon. Zerknęła na wyświetlać. Zero wiadomości. Dlaczego czuje taki zawód i brak jakiegokolwiek zaskoczenia? Podała telefon Blake’owi. – Też nie ma za wiele baterii, więc korzystaj. Nie oszczędzaj, nie mam gdzie dzwonić i tak – mruknęła ze zrezygnowaniem i usiadła na ławce, od razu podciągając kolana pod brodę. Miała się stąd nie ruszać, a nie chciała nikomu podpaść. Domyślała się do kogo może chcieć dzwonić Blake i tym razem nie miała nikomu nic za złe; zazdrość zaś odsunęła na dalszy plan, czując jedynie żal, że potrafiła tak świetnie wszystko psuć. – Wiesz… dzięki, że interweniowałeś. Ty i Travis. Uratowaliście nas. Dzięki.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On za co cieszył się, że na pokładzie samolotu pozostał trzeźwy, tym bardziej wtedy, kiedy ciężki spodek z zamówionej wcześniej flat white uszkodził głowę jednego z napastników. Tego samego, którego twarz przyozdobiona była paskudną szramą, i równocześnie tego, który najpierw zaatakował Griffitha, a potem boleśnie postrzelił Aurę. Z rudowłosą będzie musiał się skontaktować, wszak obiecał jej, że jeśli z tego wyjdą (cóż za ironia patrząc na jej stopę), to zafunduje im kolejne wakacje. Nie sprecyzował terminu, ponieważ zamierzał dotrzymać słowa, a doskonale wiedział, że jego codzienność lubiła płatać figle nie tylko jemu, ale i bliskim mu ludziom. Aktualnie jednak los próbował zadrwić z jego prób starania się względem Charlotte i dziecka. Miał być. Odebrać ją z nowego domu, by wspólnie udać się do szpitala na badania kontrolne. Co więcej, nie tylko czuł, że p o w i n i e n tam być, a ku swojemu zaskoczeniu... c h c i a ł tego.
Plany zostały zweryfikowane przez okoliczności, na które - niestety - nie miał wpływu. Chciał skrócić swoje przesłuchanie jak tylko mógł, a wszystko zdawało się kpić z jego starań. Na szczęście przeżył, nie tak, jak matka z dzieckiem na pokładzie samolotu, oraz kilka innych osób...
Prawdopodobnie i on powinien przez to poczuć coś. Cokolwiek; nutę żalu, smutku, współczucia. Pojedynczy objaw empatii, którego ponownie w nim brakowało. Może gdyby swoje myśli dłużej skupił na tym, że chodziło o niewinne osoby, to nieprzyjemny ścisk w żołądku odczuwałby bardziej, niż szepczące z tyłu głowy, egoistyczne (chociaż czy na pewno, skoro miał na uwadze kogoś innego?) ja.
- Dzięki - odpowiedział szybko, w tym samym czasie wyciągając rękę po telefon. Początkowo chciał zadzwonić od razu do Charlotte, lecz potem zdał sobie sprawę z tego, że najpierw zamówi taksówkę, by podczas rozmowy z blondynką ta już mogła zbliżać się do posterunku.
- Dlaczego nie pojechałaś do domu? - zapytał, skupiając wzrok na ciemnowłosej. Widział jej zmęczenie i to, że zdecydowanie jej stan nie można było określić jako dobry. Zmrużył oczy, opierając się plecami o ścianę obok miejsca, które zajęła. - A może lepszym rozwiązaniem będzie szpital? - podjął, wsłuchując się w cichy, przerywany sygnał w słuchawce. Nawet on mu się dłużył w nieskończoność. Na szczęście niedługo później dowiedział się, że samochód do pięciu minut będzie podstawiony.
- Umówiłem się tam z Charlotte. - I powinien być tam już, teraz. Zacisnął wargi. - Możesz pojechać ze mną, ktoś na miejscu cię obejrzy - zasugerował, bo może jej kiepski stan to tylko skutki po spożyciu alkoholu, ale co jeśli nie tylko to i warto było sprawdzić?
- A Lottie na pewno będzie chciała się z tobą zobaczyć, jak dowie się o wszystkim. - Tego był pewien; zamieszanie zarówno w ZOO, przy którym ledwo co wylądował samolot, pewnie będzie jednym z głośniejszych tematów przyszłych dni, jeżeli nie tygodni. Blake zaś nieszczególnie planował się na cokolwiek żalić, bo jedynym większym obrażeniem które odniósł, była rozcięta z tyłu głowa. Krew już się nie sączyła, a jego opuściły zawroty głowy, więc diagnoza mogła być jedna - przeżyje.
- Kurwa - warknął odruchowo, kiedy po tym, jak wybrał numer do starszej siostry Perrie, telefon ciemnowłosej zgasł. No tak, ostrzegała, że bateria może zrobić im na złość. Oddał smartfona, z wahaniem zatrzymując na dodatkowych parę sekund wyciągniętą w jej stronę rękę.
- Idziesz? - podjął ze zniecierpliwieniem, posyłając kobiecie ponaglające spojrzenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A może to dobrze, że miał na uwadze kogoś innego niż samego siebie? Niż tych biednych ludzi, niewinnych i zrozpaczonych, którzy polegli na pokładzie samolotu? Lepiej mu będzie ze sobą, gdy nie będzie budził się zlany potem w środku nocy, bo któraś z ofiar eko-terrorysty nawiedza Blake’a we śnie.
Z drugiej strony: czy Perrie też czekają koszmary? Z czego? Większość zlała się w czarną dziurę, jakby ktoś wymazał jej pamięć z większej części lotu. A chciałaby. Chciałaby być przytomna cały czas, patrzeć na te krzywdy, które się zadziały i móc interweniować. Wstyd jej było niemiłosiernie. Nie odpokutuje tego do końca życia (nawet po-grobowego). Dla tego beznadziejnego przypadku nie ma nadziei.
Zerknęła na Blake’a przelotnie, żałując w głębi duszy, że do niej nikt nie dzwoni. Mógłby Mason, ale skoro o niczym nie wie, nie miała zamiaru go martwić. Zresztą, obawy o siebie już minęły wraz z zerwaniem zaręczyn. Teoretycznie. Nie miała też takiego Blake’a, który myślałby tylko o niej. Żadnego mężczyzny ani kobiety, przyjaciółki chociażby, co pomyślałaby o Perrie w trakcie tych strasznych wiadomości o ZOO i samolocie.
- To nie koniec mojego przesłuchania. Nie wierzą, że nic nie pamiętam, więc musieli zrobić sobie przerwę na chińszczyznę – odparła beznamiętnie. Może to była forma nauczki, by nie tknąć alkoholu już nigdy więcej. A może to forma wytrzeźwienia, aby nie wysyłali ją na izbę? Czuła się względnie dobrze, a napady chęci zwracania śliny powracał już coraz rzadziej.
Pokręciła głową na jego słowa, uśmiechając się blado; kąciki jej ust ledwo drgnęły, jakby coś odcięło jej zdolność do ruszenia policzków. Odetchnęła głęboko, opierając łokcie na kolanach.
- Jedź sam. I nie mów jej, że też byłam w samolocie. Będzie spokojniejsza, ma wystarczająco na głowie, a w ciąży… lepiej nie denerwować kobiet – spuściła wzrok w bok, by nie zdążył zauważyć smutku, który odbił się w jej ciemnych tęczówkach. Właśnie dotarło do niej jak bardzo jest samotna. Siedziała na komisariacie sama. Blake spieszył się do Charlotte. Travis poleciał do Asli. Charlotte miała dziecko. Walczyła ze sobą, by łzy w sobie zatrzymać; w tym głębokim wnętrzu, gdzie zabunkrowała je rok temu i przysypała kamieniami obojętności. Góra ta zaczynała się kruszyć, ukazując prawdziwe wnętrze, które domagało się miłości i czułości. – Idź, Blake. Ja poczekam, złożę jeszcze raz te same zeznania i wrócę sobie do domu. I pójdę spać, a wtedy wszystko minie. Mi nic nie jest, naprawdę. Nie każ Charlotte czekać. Może to coś ważnego, skoro jest w szpitalu? – wróciła spojrzeniem do Griffitha, usilnie ignorując wyciągniętą dłoń w jej stronę. Sięgnęła jedynie po telefon, który schowała do torebki od razu. – Cieszę się, że się dogadujecie. Wtedy… nie powinnam była tak… wybuchać. Przepraszam – powiedziała po chwili milczenia ze skruchą.
I przepraszam, że zazdrosna byłam. Bo zazdrość wszystko wtedy zniszczyła; nie tylko jej zazdrość. Musiała jednak ustąpić, bo jej szczeniacka miłostka nie miała absolutnie żadnego znaczenia w porównaniu z tym maleństwem, które Blake ma wychowywać z jej siostrą.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedział i nie zastanawiał się, czy ktokolwiek planował dodzwonić się do niego, w czym utrudniał zniszczony telefon mężczyzny. W zasadzie wolałby, aby informacja o jego osobie na pokładzie samolotu nie rozniosła się za szybko (albo najlepiej wcale), choć zdawał sobie sprawę z tego, że nie było to możliwe. Zainteresowanie wokół ZOO, jak i przymusowego, nagłego lądowania w miejscu, jakie bynajmniej nie było ku temu przeznaczone, było olbrzymie, a jego osoba wciąż w pewnych kręgach budziła zainteresowanie. Nie takie jak jeszcze rok temu, aczkolwiek z jakiegoś powodu (ciekawe jakiego...) zawsze tam, gdzie wydarzało się jakieś nieszczęście i on był w pobliżu, jedną kwestię łączono z drugą. Zazwyczaj nie był niczego winien, choć czy na pewno pokrzepiającym był fakt, że nie pociągnął za spust? Nie zgadzał się przez to z Perrie; nie zrobił zbyt wiele, chociaż przy okazji nie odczuwał też wyrzutów sumienia. Zresztą, te czuł niezwykle rzadko.
- Wiesz, że każda niewinna osoba nawet najmniejszą ingerencją pomogła? - zagaił niespodziewanie po chwili namysłu. Jej udziałem mogło być chociażby to, że na jakiś czas odwróciła uwagę terrorystów, czy... spektakularnie zwymiotowała, albo zatoczyła się wpadając na tego, który zarządzał całą operacją. Wbrew pozorom takie drobiazgi też były ważne i pomagały reszcie ustalić plan działania.
- To nie tylko Travis i ja. Każdy w jakimś stopniu wykazał się odwagą - skwitował, dodając do tego krótkie, acz pewne skinienie głową. Ona, Aura, Logan, Eileen, oraz ta drobna, młoda blondynka, której nie znał, a została postrzelona. Było wiele innych osób - pasażerów - którzy podaniem czegoś do związania napastników, czy chęcią udzielenia pomocy, bardzo przyczynili się do stosunkowo pozytywnego zakończenia. W końcu większość przeżyła.
- Uhm - odpowiedział, wzrokiem sięgając jednego z mundurowych - strasznie długo cię magluje. Chyba wpadłaś mu w oko, Hughes - stwierdził, mimowolnie w całość wplatając drobną nutę rozbawienia. Na szczęście nie był tym samym policjantem, z którym coś wspólnego miała Leslie, skoro przed paroma tygodniami tak sprawnie poszła jej misja uwolnienia zza krat jego i Travisa.
- Nie będę przed nią tego ukrywał - powiedział stanowczo, nie tylko ze względu na to, że przeróżne przemilczane sprawy działały na niego i na Charlotte... źle. A Blake, wbrew temu, co myślała o nim Perrie, nie do końca definiował siebie jako kłamcę. Okej, nie miał problemu z przeróżnymi, niekoniecznie czystymi zagrywkami mającymi w sobie nutę fałszu, lecz względem niektórych osób wolał tego unikać.
- Ty też chciałabyś wiedzieć, gdyby jej coś groziło - podjął, trochę strzelając, ale coś mu podpowiadało, że nawet jeśli ich kontakt mógł obecnie wyglądać różnie (bo nie wiedział, czy się pogodziły, czy nie), to i tak siostrzana więź nie pozwoliłaby na obojętne podejście do tak poważnej sprawy.
- Ważne, ale... Mam nadzieję, że nic poważnego - mruknął, zawieszając wzrok na ścianie na przeciwko niego i zupełnie nieistotnej brudnej plamie przy suficie. - Wizyta kontrolna. - Nie musiał dodawać, że w związku z ciążą i tym, że czas tak prędko gnał i termin porodu był bliżej, niż dalej. Przygryzł od środka dolną wargę i powoli przeniósł raz jeszcze spojrzenie na profil ciemnowłosej.
- To sprytne z twojej strony - zaczął, niby z ironią, którą dodatkowo sugerował złośliwie uniesiony kącik ust - podejmujesz niewygodny temat po tym, jak cudem nas nie zabili i chwilę przed moim wyjściem, bym za wiele nie powiedział. - Nie miał teraz ani czasu, ani za bardzo sił na to, aby wdać się z nią w dłuższą rozmowę, nawet jeżeli nie rozumiał - wciąż - powodów, które tak wzburzyły młodszą z sióstr Hughes. Z drugiej strony doceniał to, że... przeprosiła; te słowo nie zawsze z łatwością przecinało swoim wydźwiękiem (nie)wygodną ciszę.
- W porządku. Po prostu więcej cię nie zaproszę do siebie - oświadczył z powagą, choć wyraz jego twarzy złagodniał, więc prawdopodobnie żartował. A może nie? Przelotne spojrzenie na zegarek zasugerowało, że miał jeszcze dosłownie chwilę, zatem nim oddalił się od kobiety, posłał jej jeszcze jedno, przeciągłe spojrzenie.
Na pewno musisz tu zostać?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wciąż istniała kwestia, która ich łączyła: żadne z nich nie chciało, aby dowiedziano się o ich udziale w ataku terrorystycznym Eko-świrów. Mieli inne powody, ale one już nie były ważne. Liczyło się to, by przeszło to bez większego echa. Nikt nie musi się zamartwiać o te dwa, marne życia, które wciąż oszukują swoje przeznaczenie. To, że wyszli z tego bez większych obrażeń, to był cud albo szczęście Głupich. Bo właśnie tak można to określić. Żałowała tylko, że to szczęście głupiego dopisało jej akurat wtedy. Była gotowa tam umrzeć, choć nie do końca świadomie. Nie była zadowolona z życia, które teraz obrała. Czuła się niepełna, samotna i wiecznie nieszczęśliwa, jakkolwiek żałośnie to brzmi.
- Racja. Tamten chłopak był jeszcze, ale… szczerze mówiąc nie pamiętam wszystkiego – przyznała, ściągając brwi ze wstydu jaki ją oblał. Nigdy nie piła tak nierozsądnie jak w samolocie. Co ona w ogóle chciała sobie udowodnić? Mieszając leki z alkoholem? A może to jakąś nieudana i nieświadoma próba samobójcza? Tego nie wiedziała. Jej umysł był jakby odcięty od ciała; oba działały na dwóch różnych obrotach.
Uśmiechnęła się niemrawo na jego komentarz i pokręciła głową, zerkając na Blake’a jakby powiedział coś naprawdę głupiego.
- Zaobrączkowany i wiem, że żona nie ściana, ale… chyba nie mam u niego szans – cmoknęła, wydymając po chwili usta. Nie był w jej typie, bo jej typ stał właśnie przed nią i spieszył się do jej siostry. Drugi typ też jej nie chciał, zasłaniają się pracą i innym wartościami, które on uważał za ważniejsze. I tak życie się toczyło, w którym ona, Perrie Hughes, może i była piękna, lecz serc męskich zdobywać nie potrafiła. Chociaż szczyty jej się udawały. A Madera słynęła z pięknych szlaków.
- Dopiero co ją uspokoiłam, nie chcę dawać jej kolejnych problemów. Chyba bym nie wolała wiedzieć, że moja siostra przeżyła okropny nie-teatr terrorystów. Zwłaszcza… zwłaszcza siostra w ciąży, rozumiesz… pewnie – mruknęła, nerwowo odgarniając włosy za uszy. Każdy dodatkowy stres miał wpływ na ciążę Charlotte i jej samopoczucie. Musieli uważać na nią. Była podatna na każdy czynnik zewnętrzny. Bała się o nią, bo wiedziała doskonale co przeżywała, gdy sama była w ciąży. Miał jednak rację chciałaby wiedzieć, gdyby coś działo się Charlotte. – No… możesz jej powiedzieć, ale… powiedz tylko, że jest w porządku i że się odezwę. Najpierw zwalczę kaca i wieczną chęć zwracania.
Odetchnęła płytko, bo jednak ciąża to wciąż drażliwy dla niej temat. Starała się to zwalczać, ale wciąż było to trudne. Boże, dlaczego to jest takie trudne! Minął rok, a ona wciąż nie potrafi pogodzić się z tym, że nie będzie matką. Normalnie miałaby już czteromiesięczne, zdrowe dziecko. Nie znała płci, ale to już nie liczyło się. Chciała mieć syna i córkę, więc pewnie staraliby się o parkę i tak. Na ten moment jednak była sama. Na komisariacie. A Blake spieszył się do Charlotte.
- Dokładnie tak – skinęła głową, zawieszając zmęczony wzrok na Blake’u. Wzruszyła ramionami delikatnie jakby to było nic, bo stać ją na zdecydowanie więcej w kwestii nieprzewidywalności. Przeprosiny były jedną z nich. Nie zamierzała żyć w kłótni i niedopowiedzeniach, a zgoda liczyła się dla niej najmocniej.
- Jakoś przeżyję chyba – odparła z lekkim uśmiechem, lecz gdy zauważyła jego nerwowy ruch, odetchnęła płytko. – Wiesz, dlaczego tak… zareagowałam wtedy? Byłam w ciąży. Mieliśmy wypadek z Masonem i w trzecim miesiącu straciłam dziecko. To był zajebiście beznadziejny akt zazdrości, że Lottie będzie miała dziecko, a ja nie i leć, bo będzie zła, a ja chyba nie będę im się narażać jeszcze bardziej. Zresztą, należy ci się odpoczynek. Spotkamy się na grilla w niedzielę? Super. Przyniosę sałatkę ziemniaczaną, które tak bardzo nie znosisz – zażartowała na koniec, zerkając na drzwi pokoju przesłuchań, a następnie ponownie na Griffitha. Nie chciała go zatrzymywać. Już nie.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Słyszał o sobie całe mnóstwo plotek; część z nich miała w sobie ziarno prawdy, lecz większość była wyssanymi z palca bzdurami, które w żaden sposób nie przypominały realiów Blake'a Griffitha. Leżały wiele mil od jego nastawienia, podejścia do życia - swojego, innych - czy zamiarów. Po opuszczeniu więzienia nie planował szukać zemsty na ludziach, którzy bez mrugnięcia okiem zeznawali na jego niekorzyść, albo dołożyli w inny sposób cegiełkę, aby długie lata spędził za kratkami. Próbował za to dotrzeć do tych, którzy mogli wiedzieć cokolwiek pomocnego w związku ze śmiercią Ivy, Jamesa i Nathalie. Niestety, zarówno mijający czas, jak i trudności w odnalezieniu świadków, nie pozwalały mu zdziałać za wiele. Do tego dochodziły również obawy, którymi podzielił się jedynie z Charlotte.
- Czasami lepiej nie pamiętać - posłał w eter, wbijając wzrok w swoje - częściowo zaplamione krwią - buty. - Szczególnie wtedy, kiedy nie zrobiłaś nic złego, a te obrazy z pokładu... - urwał i zacisnął wargi w cienką linię. On był w jakimś stopniu odporny na widok martwych ciał, choć i tak widok zwłok dziecka, które chwilę wcześniej próbowało bezpiecznie ułożyć się w ramionach matki, nie było obrazkiem, który warto było zachowywać w pamięci. Tym bardziej, że samemu za jakiś czas miał zostać ojcem.
- Lepiej, by on nie miał u ciebie - mruknął z cichym śmiechem i pokręcił głową. W końcu nie było tajemnicą, że nie przepadał - delikatnie mówiąc - za większością osób, jakie były związane ze służbą prawa.
- Wy, Hughes, macie naprawdę fatalny gust, jeśli chodzi o facetów - oświadczył, tym samym odhaczając ze swojej listy kolejną siostrę, której wyjawił prawdę o nich samych. Pierwszą była Lottie, kiedy to przyłapał ją podczas wychodzenia z klubu z nieznajomym, aczkolwiek ewidentnie podejrzanym i nie mającym dobrych zamiarów typkiem. W zasadzie mógł to zignorować i pozwolić oddalić się blondynce, ale stan, w jakim się znajdowała, również nie był najlepszy.
- Nie wiedziałem - przyznał zgodnie z prawdą i zamilknął, tym samym pozwalając jej mówić. Utrata dziecka na pewno miała spory wpływ na nią, jak i późniejsze miesiące, kiedy to musiała pogodzić się ze stratą, z czego zdawał sobie sprawę, ale równocześnie nie był najlepszą osobą, która mogłaby się wypowiadać w temacie. Samemu przecież zaproponował Lottie, by pozbyć się problemu i nie był zadowolony kiedy kobieta znalazła inne rozwiązanie spornej kwestii. Takie, w którym mieli - oboje - zostać rodzicami. Teraz jego nastawienie było nieco inne, więc - na szczęście - nie postanowił zabłysnąć swoim ciętym poczuciem humoru, które często było bardzo nieadekwatne do sytuacji.
- Będziemy mieli dziecko, a ty... - Otaksował ją wzrokiem i rozłożył ręce na boki, co niemo wyrażało zachętę do działania. No, może nie stricte z nim, co nie...
- Masz jeszcze dużo czasu, by próbować - skwitował, a na jego usta wpłynął uśmiech, najprawdopodobniej błądząc między tym sugestywnym, a pokrzepiającym. Strata nie była niczym dobrym, ale trwanie w niej i rozdrapywanie ran również nie było czymś, co było potrzebne na dłuższą metę.
- Też straciłem kogoś, kogo kochałem, Perrie - powiedział z wahaniem, lecz wiedział, że nie musi precyzować kogo miał na myśli. Jej siostrę; oboje ją stracili, a w tym miesiącu - lipcu - przypadały zarówno jej urodziny, jak i kolejna rocznica śmierci. Przygryzł policzek od środka i ostatni raz zerknął na ciemnowłosą.
- Nie daj się przesłuchiwać zbyt długo, Hughes, weekend za chwilę, a właśnie zrobiłaś mi ochotę na grilla - rzucił na odchodne, i nawet jeśli w tej całej wypowiedzi wspomniany grill miał najmniejsze znaczenie, to wiedział, że dobrze odczyta zamysł jego słów i to, że wreszcie - w niezwykle dziwnych okolicznościach - udało im się oczyścić atmosferę.

/ zt x 2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Piękną, słoneczną jesienią 2021
___________________________________

– Pan Beresford? Archer Beresford?
…?
– Mówi Tony Kensing z komisariatu policji w Phinney Ridge. Jest tu… – dotąd służbowy męski głos zawahał się i westchnął, ale zaraz podjął dzielnie: – około dwudziestoletnia biała kobieta… nieznanej tożsamości. Nie ma przy sobie dokumentów i nie… no, nie jest w stanie podać swoich danych osobowych ani miejsca zamieszkania. Natomiast znaleźliśmy w jej... hm: kieszeni... na kartce ten numer telefonu na który dzwonię. Jest pan wezwany na komisariat w tej sprawie w trybie pilnym. 188 North Greenwood Avenue, Phinney Ridge.
Klik. Koniec rozmowy.

Koniec rozmowy miał teżmiejsce trzy miesiące temu. Może cztery? Halleluiah nie była już w stanie sumiennie odliczać dni, bo od ponad dwóch miesięcy w ogóle prawie nie zajmowała się cywilizowaną egzystencją, w której coś się liczy. W zasadzie nie wyglądało wtedy na to – gdy Archer ostatecznie uciął wszystkie sznurki które Gin chciała jeszcze drżącymi rękoma poprzywiązywać do niego, do jego przyjaźni może? do cierpliwości? do zrozumienia? do dania szansy? do litości wreszcie… – wtedy, nagle wbrew sobie odłączona od niego była jak łódka, którą porzuca statek na bardzo już wtedy wzburzonym morzu. Dla Archera był to pewnie akt uwolnienia. Łódka w postaci Hallelui chyba go spowalniała, utrudniała nawigację, uniemożliwiała wreszcie normalny życiowy kurs. Nie tylko być może doradzano mu to wreszcie: zerwanie z Gin wyglądało pewnie dla każdego na najrozsądniejszą, i to wymagającą pośpiechu decyzję. Uwolnił się więc i gdzieś odpłynął – a może to ona, odcięta, gdy odpłynął znikając we mgle, nagle znalazła się na środku sytuacji, z którą absolutnie sobie miała nie poradzić. Nie tylko nie potrafiła – przede wszystkim chyba nie chciała.
Nie chciała sobie radzić. Chciała… zapomnieć. Nie czuć bólu. Nie czuć winy. Bo oczywiście – znała ją, choć to z Archerem po raz pierwszy tak naprawdę głęboko doświadczyła tej sytuacji: "Nikt nie chce mieć dziewczyny która się stacza w takim tempie, i jeszcze ma w dupie to, jak to psuje związek". Nie musiała tego słyszeć: sama to wiedziała, i była to wiedza trudna do przyznania, w jakimś sensie "zwłaszcza" dla kogoś takiego jak Halleuiah „Gin” Morrison, wychowanego w nieprawdziwej, ale za to przemożnej atmosferze post-hippisowkiego luziku.
Co więc zrobiła, gdy naprawdę-ale-to-naprawdę nie dawało się już udawać że Archer wróci, że da jej jeszcze jedną szansę? po tych kilku zmarnowanych przez nią beztrosko i tych kilku zmarnowanych już przez nią wskutek uzależnienia silniejszego niż wolna wola – co wtedy zrobiła?


– Starszy posterunkowy Kensing.
Wyciągnięta do chłopaka ręka była pewna uścisku, ale na obliczu policjanta tej pewności nie było. Była mieszanka znudzenia, współczucia i dezaprobaty.
– Proszę za mną. Ten korytarz, a potem w lewo.
Ruszył pierwszy i po kilku krokach, wyminąwszy jaką sekretarkę, szedł dalej, ale już odwracając się przez ramię do Archera.
– Powiem krótko: lepiej żeby pan nie był z rodziny, tylko jakimś, powiedzmy, znajomym, bo… – tu sobie przerwał, pokręcił głową i przez chwilę patrzył naprzód, żeby pozdrowić z kolei mijającego ich policjanta. – Zgłoszenie mieliśmy od kierowcy autobusu. O utrudnieniach w ruchu i zagrożeniu życia. Potwierdziło się kiedy patrol podskoczył tam kwadrans potem. Krótko mówiąc – szła… czy jak to nazwać? no, poruszała się chaotyczną trasą po skrzyżowaniu North Linden Avenue i Woodland. Próbując zatrzymywać samochody i jakby… rozmawiać ze zderzakami? – sam sobie zadał to trudne pytanie i pokręcił znów głową. – No krótko mówiąc – tego wyrażonka Tony Kensington wyraźnie nadużywał – totalna intoksykacja. Na moje oko metadon w jakimś speedzie z metamfetaminą, chociaż teraz to, wie pan, nic nie wiadomo. Mamy akurat, krótko mówiąc, chwilową kulminację, na rynek weszła ksylozyna i fentanyl, tak że…
Tu przerwał, chyba jednak po to, by wziąć rzeczony zakręt. Zerknął na Archera, czy z nim idzie, a złapawszy jego wzrok, skierował go na koniec korytarza.

Co wtedy zrobiła?
Zrobiła to, co dawało ulgę. Co oferowało środowisko, do którego w jakiś sposób Gin przez całe życie mniej lub bardziej należała. Skierowała swoją porzuconą łódeczkę – a może dała się ponieść jedynemu interesującemu prądowi, który skierował ją na te brudne wody – i odpłynęła.
A gdy odpłynęła – było dobrze. Nie było bólu ani poczucia winy. To były piękne, nieznane kartografii wody. A gdy się obudziła – przypomniała sobie, dlaczego odpłynęła.
I to było złe.
To było złe i w zasadzie jeszcze dobrze nie skończyła w pamięci masochistycznie wymieniać sama sobie swoje podłości, gdy pojęła, że… jeszcze raz.
Więc odpłynęła –jeszcze raz.
A potem jeszcze.
A potem po prostu o to już chodziło – choć niewiele jest tu tak naprawdę „po prostu”.
Po miesiącu od zerwania zamieniła tabletki i kreski na szybką drogę ku kojącym wodom niepamięci. Żyłami ulga płynie szybciej, odkleja od świata potężniej, powrót jest coraz trudniejszy, w zasadzie – lepiej już tam zostać, tak?
Gin? Dokąd cię to zaprowadziło? Gin?
Gdzie jesteś?


– Tam jest – oświadczył starszy posterunkowy; niepotrzebnie – na końcu korytarzowej kiszki była tylko jedna… osoba. Zmniejszany przez mężczyzn dystans pozwalał widzieć coraz wyraźniej.
Dziewczyna siedziała na jednym z czterech prostych krzesełek pod ścianą – ale nie było to statyczne, a na pewno nie stabilne siedzenie: nieustannie była w powolnym ruchu, cały jej korpus – a nogi i ręce niejako bez związku z korpusem. Nogi próbowały powstać, ale nie wiedziały jak to się robi, i po co. Ręce zaś prowadził mózg, ale mózg porozłączany. Niby chciała coś chwycić, ale rezygnowała w połowie, potem unosiła je – tak samo powoli, jak pod wodą, jakby powietrze wokół niej było z kiślu. Wreszcie chyba jednak osiągnęła dłońmi ich cel, bo oto mogło się wydawać, że dziewczyna próbuje znaleźć sposób na ubranie zwisającej z sąsiedniego krzesełka szarej bluzy. Ale ta plątanina rękawów, sznurków i kaptura była teraz dla niej nie do pokonania, a gesty, niepamiętające jeden drugiego, jedyne co uzyskiwały to nieskoordynowane ciąganie jednego rękawa po podłodze.
Zbliżając się, widzieli ją od jej prawego boku, ale twarz w tym kadrze zakrywały poplątane włosy. Jednak na dźwięk kroków – a może na inne przeczucie – głowa podniosła się, ręce porzuciły zupełnie już zapomnianą bluzę i ostatnie półgodzinne wysiłki zrobienia z nią tego, z czym się mózgowi kojarzyły rękawy, bluza zsunęła się na podłogę, a dłonie teraz zaczęły szukać sposobu na odgarnięcie włosów z twarzy. Dotykały ich, ale nie zapominały że jeszcze trzeba zaczepić palcem i odwieść przedramię wstecz. Zaczepiały – ale przypadkiem, więc ostatecznie udało się ich odgarnąć tylko pewną część, odsłaniając twarz, na której doskonale i starannie podpisały się ostatnie godziny i dni.
Powieki były zbyt ciężkie, żeby ujawnić rozwodnione spojrzenie, ale w napięciu mięśni mimicznych malował się półświadomy grymas wielkiego starania (pozostałość po walce z bluzą), niejasnego przeczucia niebezpieczeństwa (resztki pamięci wątłej szarpaniny z policjantami) i kretyńskiego, zadawanego nie wiedzieć komu pytania.
– Archer…?
To było chyba to pytanie.
- Ar… – i jeszcze jedna, zapomniana próba odgarnięcia czegoś z twarzy – …cher… Fuck…
Nogi, odziane w brudne trampki (a dokładnie w lewy –prawa stopa była bosa a drugi trampek tkwił pod krzesłem, zagnany tam pewnie podczas dziwnego spowolnionego tańca stóp) i raczej mało świeże, poprzecierane i dziurawe raczej nie tylko z powodu mody jeansy – te nogi teraz poruszyły się żywiej, ale i tak nic im z tego nie wyszło. Halleluiah jedynie zachwiała się na krześle, nie potrafiąc skoordynować woli powstania z wolą odsunięcia się i kurczowym odruchem trzymania równowagi.
– Archer: sorry – wygłosiła, wykonując dłonią gest, który miał być jakiś pojednawczy – Przepraszam.
Śmieszny (?) był ten jej niby-konkret, ta niezdolna wyjść z przymulenia próba stanowczości.
– Dzięki. Sorry. Dzięki.
I nagle dłoń, która od paru sekund zapomniała się podczas przytrzymywania kosmyków przy skroni – wysunęła się w dół, w kretyńskim wspomnieniu bluzy. Jakby ubranie teraz tej paskudnej bluzy było sposobem na lepszą prezencję.
– No proszę – już jej się poprawiło! Wychodzi z głębin, psiakrew, w kierunku zjazdu, tja... – oznajmił policjant z ironiczną dumą. – To wy sobie tutaj krotko mówiąc… pogadajcie czy coś? A potem, panie Beresford, zapraszam do podpisania wypisu. Nie możemy jej wypuścić, na odwyki też nie wysyłamy, ale jakieś jej dane lepiej żebym miał, wie pan.
Co rzekłszy, Kensington puścił Archera już przodem, znikając w jakichś drzwiach po drodze, pięć metrów od krzesełek – w chwili, gdy Gin próbowała się uśmiechnąć, a z fałd porzuconej bluzy wypadła paczka papierosów. Udało jej się –uśmiechnęła się! – i natychmiast posmutniała, zmarszczenie brwi odmalowało niepokój, gdy jej mózg zacząłpodsuwać podejrzenia, że Archer nie przyszedł tu w tym celu, którego tak pragnęła... jeszcze dwa miesiące temu... kiedy na świecie były jeszcze cenne, piękne sprawy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stał przed kawiarnią, paląc leniwie papierosa i przyglądał się mężczyźnie, który tłumaczył mu coś z lekkim, cwaniackim uśmiechem na twarzy. Archer był ubrany dosyć elegancko, ale w luźny sposób. Czarne, dopasowane jeansy, jasna koszula, a do tego ciemno szara sportowa marynarka. Miał ochotę napić się czegoś mocniejszego, ale miał coś ważnego do załatwienia, więc musiał zachować trzeźwość umysłu. Dobrze, że jego towarzysz też nie pił, to nie musiał się wykręcać tanimi wymówkami.
Skinął głową, wypuszczając dym ustami i nosem. — Myślę, że da się to załatwić. Nie powinno być żadnych problemów. Wystarczy, że każdy będzie wiedział co robić i gdzie być, a zegarki będa zsynchronizowane. Więcej nie trzeba.
Uśmiechnął się, jakby pokrzepiająco, chociaż w jego oczach nie było grama wesołości czy wyrozumiałości dla obaw rozmówcy. Zleceniodawcy często byli niepewni, zestresowani, nawet zalęknieni. Tym bardziej, jeśli nie mieli żadnego doświadczenia i zlecali pracę po raz pierwszy. Archer był swego rodzaju profesjonalistą. Mógłby takie osoby zjadać na śniadanie i dalej czuć głód. Nie robił tego jednak, bo każde nowe zlecenie wiązało się z nowymi doświadczeniami, ciekawymi doznaniami, no i dużymi pieniędzmi. Pieniędzy niby miał pod dostatkiem, ale nie aż tyle, żeby wystarczyły mu do końca życia.
W pewnym momencie telefon Archera zaczął wibrować, przerywając mu wpół słowa. Widząc nieznany numer zmarszczył brwi. Z jakiego powodu przeczuł kłopoty.
Tak, słucham? Tak.
Im dłużej słuchał, co ma do powiedzenie osoba po drugiej stronie, tym mina na jego twarzy stawała się bardziej zacięta. Zacisnął wargi tak mocno, że na moment zbielały. — W porządku. Będę niedługo na miejscu— odparł, wypuszczając w końcu powietrze z płuc. Rozłączył się i zaklął siarczyście pod nosem, wciskając telefon do kieszeni marynarki. Przeprosił klienta, umówił się z nim na telefon, po czym podbiegł do jednej z wolnych taksówek i ruszył w kierunku komisariatu policji. Wyglądał na lekko zdenerwowanego, mimo że próbował się uspokoić. Chciał mieć z władzami tak mało wspólnego, jak tylko się da. Nie miał pojęcia jakie wrażenie zrobi na policjantach, czy wyda im się podejrzany, czy może zaskarbi sobie opinie porządnego obywatela, co to ratuje ćpunki z opresji. Ah, nie miał się co oszukiwać. Ćpunki noszą w kieszeni głównie numery swoich dilerów. Krótko mówiąc: miał przejebane. — Niech to szlag — warknął, na co taksówkarz zerknął krótko w lusterko, ale koniec końców nic nie powiedział. Pewnie nie raz miał do czynienia z nerwowymi klientami.
Nie miał wątpliwości, że za wszystkim stała Gin. W końcu nie znał nikogo, kto byłby opisywany w taki sposób, w jaki opisał ją mu funkcjonariusz oraz kogoś, kto nosiłby jego numer zapisany na kartce papieru, zamiast w telefonie.
Gdy dojechał na miejsce, potrzebował znowu zapalić, co zrobił tuż przy drzwiach wejściowych na posterunek. Wszedł do środka względnie spokojny, ale nie był pewien ile ten spokój będzie jeszcze trwał.
Beresford — odparł chłopak, podając policjantowi dłoń, jednak nie robiąc sobie nic z uczuć wypisanych na jego twarzy. Szedł tam, gdzie ten go prowadził, dosyć szybko i zdecydowanie, zdeterminowany, aby zakończyć to tak szybko, jak się zaczęło. Uśmiechnął się krzywo na słowa mężczyzny. — Jestem mniej niż powiedzmy znajomym, przynajmniej od jakiegoś czasu — mruknął z nutką pogardy w głosie. Zerknął na rozmówcę kątem oka, gdy mówił o tym w jakich okolicznościach Gin została zatrzymana i co mogła brać. Znawca się znalazł. On z narkotykami nigdy nie miał specjalnie do czynienia i nie chciał mieć, to samo tyczyło się narkomanek, które gadają do zderzaków samochodowych. Boże, widzisz i nie grzmisz.
Doszli prawie do końca korytarza i jego w oczom w końcu ukazał się obraz nędzy i rozpaczy, o którym posterunkowy cały czas próbował go uprzedzić. To, co zobaczył było jeszcze gorsze, niż ich rozstanie, które swoją drogą też nie należało do najpiękniejszych, tym bardziej, że Gin była w podobnym stanie, chociaż była uczesana i względnie czysta.
Przez chwilę obserwował jak dziewczyna walczy z rozciągniętą, brudną bluzą, po czym w końcu podszedł bliżej niej, ignorując policjanta.
Wyglądasz jak gówno — warknął, by zaraz przyłożyć jej palec wskazujący do czoła i puknąć ją nim kilka razy, pozostawiając lekkie zaczerwienienie. — Czy ty kiedyś zaczniesz myśleć, wykorzystując te kilka szarych komórek, które ci jeszcze zostały, he? — zapytał wściekły, starając się jednak panować nad głosem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obraz nędzy i rozpaczy był niestety ruchomy – Halleluiah właśnie odniosła sukces w walce z bluzą: udało jej się zaczepić nieco bezwładnymi palcami dłoni za jakąś fałdę i podnieść, powoli… powoli… razem z korpusem. Czuła, że stało się coś dobrego, coś o co walczyła – więc zapomniała o tym natychmiast, zapomniana bluza trzymana za kieszeń zawisła bezsensownie, gdy dziewczyna kończyła drugą ręką odgarnianie włosów (co polegało aktualnie na dotykaniu ich, w równie bezsensownym zapomnieniu własnej intencji, opuszkami palców). Ale – uśmiechała się.
Uśmiechała się, bo jakoś miała wrażenie, że to Archer, a skoro Archer, to przyszedł tu do niej, może po nią, ale przede wszystkim – do niej, tak, do niej, i może… będzie? zostanie? powie, że…
Wyglądasz jak gówno.

Aha.
No… tak. To powitanie zatrzymało ją we wszelkich aktywnościach kinetycznych, zamarła, jakby przysnęła…? nie: zaraz opadła plecami na oparcie krzesełka, bezwładnie, więc siła tego oparcia zsunęła ją trochę w dół, grożąc zjechaniem tyłka z siedziska. I doprawdy, w jako takiej pozycji najbardziej utrzymał ją ten jego palec, i tego palca puk-puk-puk w czoło. I pytanie.
A raczej – pytający głos, bo nie do końca przetwarzała słowa na sens, ale czuła… pretensje? czy – pogardę?
– Ale… – zmarszczyła brwi, co było też efektem skupienia, bo należało z wielką starannością kontrolować mowę – wszak neurologicznie rzecz biorąc jej stan był bliższy snu osoby wykończonej psychofizycznie i do każdego twardszego konkretu musiała się przedzierać przez jakiś oleisty gąszcz… więc starała się, bardzo s^ę starała i udało jej się sformułować nawet wypowiedź!:
– Tak… tak… ja wiem… przepraszam… że masz kłopot? – nie do końca panowała nad intonacją, ale tak bardzo się starała, że przecież doceni, prawda? Przecież był tu, przyszedł, nieproszony, dla niej… A to chyba znaczyło że…
– …wróciłeś… do mnie, Archer – ostatnie sylaby to już szeptem, brak sił na tak długie przebywanie na powierzchni, coś ją ściągnęło w głąb, walczyła –i wynurzyła się znów:
– Słuchaj… wyglądam jak gówno? Może... – uczesać się! tak! Łapki znów zaczęły szukać końcówek kosmyków, na próżno, więc –nieważne: – ...nie wiem czemu tutaj… jestem ale…musisz mnie zabrać, bo oni… – nieczytelny ruch ramieniem „dookoła”, jacyś „oni”, bo chwilowo zapomniała, że to posterunek – …chcą coś ode mnie… ale ty im powiedz: że jesteśmy znów razem, nie? i że nie ma problemu! –nagle się ożywiła – i opadła – bo już… idziemy. Idziemy… do ciebie? hm? prawda? – i takie to było źródło mocy, to wyobrażenie że Archer jest tu dla niej, że się troszczy i pamięta, i że po prostu wrócił, i znów jest dobrze – taka siła, że aż zaczęła całkiem sprawnie (choć idiotycznie powoli) podnosić się z krzesła, szukając dygoczącą dłonią wsparcia, próbując zaczepić się o jego pasek, czy chwycić za ubranie.
– Proszę pana – my jesteśmy razem. Archer wszystko jakby… załatwi i już idziemy. Arch, słuchaj… a masz fajkę i coś do picia może? prawda? Masz, nie? – i chyba nawet zaczepiła się za pasek, żeby powstać, żeby złapać trudny pion i być gotową do wysiłku, skoro Archer, jej Archer przybył tu dla niej – jaką piękną to było wizją w jej wewnętrznym obrazku, malowanym farbkami pomieszanych opiatów i barbituranów, czy innego gówna.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#14

Człowiek czuje się dobrze, ma kontrolę nad tym co robi i myśli, a kontakty z pewnymi ludźmi dają mu poczucie szczęścia. Jednak co z tego, gdy przychodzi taki dzień kiedy łapią go szpony rzeczywistości, realiów, których nie jest nagle w stanie opanować. Ogarnąć, rzeczy, których nie może zmienić, naprawić, bo po prostu brakuje mu już na to sił i uporu. Wtedy zostaje mu tylko szary, chłodny, deszczowy dzień, w który siedzi w swoim pustym domu. Wtedy w środku idealnie komponuje się z otoczeniem, będąc tak samo pochmurnym, samotnym i tak trudnym do zmienienia.
Nie przypuszczał, że spotkanie z ex żoną tak mocno odbiły się na dalszych aspektach jego funkcjonowania. Na pracy przy tym całym skomplikowanym śledztwie, do którego i tak już nie miał cierpliwości, a teraz doszedł brak skupienia z jego strony. Przez chwilę zdążył także zapomnieć o zbliżającym się balu na komisariacie policji. Balu organizowanym co roku, na któryzaprosił Charlotte, by mu towarzyszyła i przy okazji pomogła przyjrzeć się paru osobą. Myśl, że znajdą na nim kogoś powiązanego z morderstwami dzieciaków, zdawała się być nikła, ale zawsze warto spróbować.
- No no, nieźle się wystroiłeś McCoy, oby tą tajemniczą panienka to doceniła. Pamiętaj jednak, że dalej jesteśmy w pracy. - Słowa te rzucił w jego kierunku, kolega z oddziału. Oczywiście nie skomentował ich w żaden sposób, a tylko wywrócił oczami. Nikomu nie powiedział kogo zaprosił, nie każdemu też powiedział o swoim odkryciu, bo wszystkim z nich nie ufał w 100 procentach. Nieliczni, którzy jednak dostali od niego cynk, by mieli oczy szeroko otwarte , posłusznie wykonywali rozkazy. Sam również cały czas się rozglądał, do czasu, aż nie zjawiła się przed nim Charlotte.
Nie czuł, żeby aż tak się wystroił, bo założył pierwszy lepszy garnitur, który znalazł w swojej szafie. Nie czuł też potrzeby bycia docenionym przez kobietę, która miała mu towarzyszyć. Bo przychodząc tu miał tylko jeden cel, ale patrząc na znajomą i to jak pięknie się prezentowała, na chwilę go rozposzyło. - Wow. Z pewnością tą kreacją przykujesz dzisiaj wiele spojrzeń. Pięknie wyglądasz. - Przywitał się z nią, składając na jej policzku delikatny pocałunek. Może się rozpędził? Może nie powinien? Nie czuł jednak żadnego skrępowania, bo chyba powoli stawali się dobrymi znajomymi? - Chcesz coś do picia, czy od razu idziemy przetrzasnac wszystkie biura? - Zapytał, patrząc się jej prosto w oczy. Plan miał taki, że przejrzeć dokumentację z dnia , w którym podobno trafiły opóźnione zgłoszenia o zniknięcia dzieciaków. Tego kto wtedy pracował i miał możliwość ukrycia tych informacji.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte po dziś dzień nie miała pojęcia, czy wyjście tego typu i ukrywająca się pod jego płaszczykiem akcja miały jakikolwiek sens i szanse na większe powodzenie. Daleko jej było do podręcznikowego przykładu wiecznie zmartwionej pesymistki, ale pewne sprawy zwyczajnie nie mogły się udać. Prowadzone z Williamem śledztwo i chęć odnalezienia wciąż prężnie działającej w policji wtyczki chyba należało do tego (nie)zaszczytnego grona.
Mimo wielu wątpliwości i wielokrotnie powracającej chęci odwołania całego przedsięwzięcia, ostatecznie zdecydowała się nie wprowadzać niepotrzebnego zamieszania. Dodatkowo nie lubiła zawodzić ludzi, którym albo coś obiecała, albo którzy działali w słusznej sprawie. W tym przypadku te dwa elementy znacząco się zazębiały i tworzyły całość, w której Hughes nie zamierzała tak po prostu dać plamy.
Poza licznymi uwagami względem niedociągnięć ich planu, Charlotte stanęła przed jeszcze jednym wyborem - kreacji na wieczór. Choć w ostatnich miesiącach przyzwyczaiła otoczenie do zwiewnych sukienek i podkreślających jej sylwetkę spódnic, to jednak wieczorowe stroje znajdowały się gdzieś na samym dnie jej szafy. Ostatnią wyjściową kieckę miała na sobie może pod koniec listopada, kiedy Blake zabrał ją na urodzinową kolację. Potem były już tylko wygodne dresy i typowo domowe ubrania, w których trudno było poczuć się ładnie.
Nie chciała przesadzić, szczególnie że jej gust przez niektóre osoby zaliczany był do grona fatalnych, ale widząc w lustrze swoje odbicie - postać w czarnej, sięgającej mniej więcej połowy ud sukience i z finezyjnie ułożonymi, spiętymi na wysokości karku włosami uśmiechała się zachęcająco i z aprobatą - uznała, że nie tego wieczoru nie istniało coś takiego jak przesada.
Na miejscu pojawiła się punktualnie, w tłumie niemal od razu odnajdując Williama. Przeciskając się przez tłum, czuła na sobie pojedyncze spojrzenia. Jej nazwisko nie było bowiem jednym z wielu, ale tym, które regularnie przewijało się na korytarzach komendy, kiedy kolejne sprawy ostatecznie lądowały w rękach FBI.
Dziś ta rozpoznawalność nieco jej przeszkadzała.
- Cześć - rzuciła krótko, nie kryjąc zaskoczenia związanego ani z tym wylewnym powitaniem, ani strojem swojego towarzysza. Mimo to kąciki jej ust uniosły się w nieznacznym uśmiechu. - Taki komplement z twoich ust? Myślałam, że zaczniesz sobie ze mnie żartować - skwitowała, wywracając oczami.
Rozglądając się dookoła, bardzo łatwo udało się jej przywołać wspomnienia imprez z poprzednich lat. Była skłonna dać sobie uciąć rękę, że w przeszłości prezentowało się to wszystko dużo lepiej.
- Brzmisz, jakbyś próbował mnie zaciągnąć w jakieś ustronne miejsce. Nie masz szans - mruknęła z przekorą, mając nadzieję, że jej zawadiacki ton zostanie przez mężczyznę wyłapany. - Może stwórzmy pozory, że nie przyszliśmy tutaj tylko szpiegować - dodała po krótkiej pauzie, uznając, że coś do picia będzie dobrym początkiem.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miał żadnego konkretnie ustalonego planu. Tak naprawdę, nie wiedział też czego mieliby w ogóle szukać i jakie były ich szanse na powodzenie. Liczył jednak, że jego domysły są chociaż w jakimś stopniu słuszne i uda mu się je potwierdzić. Na balu i tak musiał się pokazać, bo należał do policyjnej spolecznosci, a przyprowadzenie tu kogoś odnajdującego się w tym gronie było najlepszym pomysłem. Nie traktował tego ani jako randki, ani możliwości lepszego poznania Charlotte, bo wystarczała mu na ten moment obecna wiedza, choć z drugiej strony liczył, że to ona pozna go w tym lepszym świetle. Powoli starał się wypracować względem niej jakiś szacunek, a nawet próbował odbudować zaufanie, bo nie chciał mieć na swoim koncie wielu zrażonych do niego ludzi.
Will lubił dobrze wyglądać, zawsze starał się znaleźć odpowiedni strój do danej okazji i dzisiaj też nie zamierzał pojawić się w zwykłej koszuli, czy dresie. Jednak przy tym co włożyła na siebie dzisiaj Charlotte, on znalazł się całkowicie na drugim planie, lecz odpowiadała mu taka rola. - Zapewne znalazłbym jakiś zabawny komentarz, co do twojego wyglądu. Doceń jednak to, że postaram się dzisiaj zachować jak dżentelmen. - Tak naprawdę, wyglądała na tyle oszałamiająco, że ciężko było mu nie powiedzieć jak pięknie wygląda. Co innego, gdyby zrobiła sobie chociaż o wiele mocniejszy makijaż. Wtedy mógłby powiedzieć coś w stylu, zę makijaż a la panda nie wzbudza dobrych emocji i czy przechodni nie patrzyli się na nią, jak na pokrzywdzoną przez los kobietę.
Słysząc jej dalsze słowa, nie powstrzymał się od śmiechu. Dobrze, że w ręku nie trzymał jeszcze żadnego kieliszka szampana, którego próbowałby się napić, bo zapewne jego zawartość znalazłaby się gdzieś indziej, niż w żołądku mężczyzny. - Po pierwsze nie mam zamiaru Cię nigdzie zaciągnąć, by dorwać się do twoich majtek. Poczekałbym, aż sama byś tego zapragnęła. Po drugie mam ważniejsze sprawy na głowie. - Odparł, uśmiechając się do niej i na chwilę złapał ją w talii, by odsunął od przeciskającego się przez tłum człowieka. Z początku go nie rozpoznał, ale gdy uraczył Williama swoim chłodnym spojrzeniem, od razu wiedział z kim ma doczynienia. Sprawa z Batlerem w ostatnich tygodniach zdążyła przycichnąć, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie na długo, bo nadal nie wykonał jego ostatniego polecenia. Na szczęście nie odezwał się ani słowem, a po prostu odszedł i McCoy od razu odsunął dłoń od ciała dziewczyny. - Przepraszam, coś mówiłaś. - Mruknął, starając się powrócić do rzeczywistości, nie dając się ponieść żadnym negatywnym emocjom. - Napijmy się zatem. Sok pomarańczowy, czy wino? Bo nie wiem, czy możesz już pić takie trunki. - Zapytał, cała swoją uwagę skupiając na jej osobie i prowadząc Char w kierunku stołów, na których znajdowały się jakieś przekąski oraz napoje. Sam wybrał coś słabego i postawił na lampkę szampana.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Świadomość, że ich plan pozostawał niedopracowany i w dużej mierze opierał się na odrobinie szczęścia - którego w życiu Charlotte czasami aż za mocno brakowało - nie podnosiła blondynki na duchu. Dobra organizacja i rozpisanie każdego kroku było dla niej czymś dużo wygodniejszym i bezpieczniejszym, a dobrze opracowany schemat działania kojarzył się jej z sukcesem. Tego wieczoru nie wróżyła im zbyt wielkiego powodzenia, dlatego resztkami sił trzymała się nadziei, że przynajmniej nie nabroją i że nie wydarzy się nic, co mogłoby mieć poważne i długoterminowe konsekwencje dla każdej ze stron.
- Ty i dżentelmen. Sądziłam, że to się wyklucza? - dopytała z charakterystyczną dla ich rozmów przekorą, choć tym razem celowo zrezygnowała z podszycia swojej wypowiedzi nutą złośliwości. Doceniała to, że William starał się przełamać lody, że docenił trud, jaki włożyła w to, by prezentował się na tyle dobrze, by przypadkiem nie przynieść mu wstydu chociaż to raczej on miał ku temu większe predyspozycje i że podejmował kolejne próby podtrzymania miłej, przyjaznej atmosfery.
Charlotte zmarszczyła nos, nie do końca rozumiejąc powody nagłego napadu śmiechu u Williama. Mimo to sama pozwoliła sobie na to, by kąciki jej warg uniosły się w nieznacznym uśmiechu. Chwilami naprawdę brakowało jej tego, co łączyło się z życiem w policji - nie tylko pod kątem nieustannej adrenaliny i możliwości zrobienia czegoś dobrego, ale również ze względu na tego typu okolicznościowe imprezy, nawet jeżeli nigdy nie była zwolenniczką nadmiernego i usilnego zacierania granicy między pracą a życiem prywatnym.
- Chyba zapomniałeś, że mam dziecko, a jego ojciec jest mi odrobinę bliski - odparła w szczerym rozbawieniu, na przedostatnie słowo kładąc wyraźny nacisk. Odrobinę było tu bowiem sporym niedopowiedzeniem, biorąc pod uwagę to, jak wiele wyznań padło podczas niedawnego wyjazdu z Blake'm. Myśl o tym jednak wcale nie napawała blondynki bezgraniczną radością, wszak nawet to nie pozwoliło na chociaż minimalne określenie tego, kim dla siebie byli i jak mogli o sobie mówić, a przecież to właśnie zwrotów pokroju ojciec mojego dziecka wolała uniknąć, bo również i ona nie postrzegała Griffitha jedynie przez pryzmat rodzicielstwa. - Dlaczego mam wrażenie, że odwrócenie twojej uwagi przyszłoby mi dzisiaj bardzo łatwo? - dopytała, szturchając Williama w bok.
Nie spodziewała się, że ich rozmowa mogłaby zostać przerwana przez chwilą konsternację mężczyzny, ale ponieważ jej powody bardzo szybko okazały się jasne, również Charlotte zamilkła, kątem oka spoglądając na mijanego gliniarza.
- Widzę, że wasza relacja wciąż zasługuje na status pokroju to skomplikowane? - dopytała, w ten pokrętny sposób chcąc nakłonić swojego znajomego do uchylenia kolejnego rąbka tajemnicy związanej z tym, co knuł mijany przed momentem mężczyzna i jak obecnie wyglądały sprawy między nimi.
- Sok wystarczy - mruknęła, rozglądając się po głównej sali. Nie czuła się tam tak pewnie jak miało to miejsce w minionych latach, dlatego wolała zrezygnować z jakiejkolwiek formy otępiania zmysłów.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W pracy starał się mieć dobrze opracowany schemat działania, by jemu oraz innym z wydziału nie stała się większa krzywda, ale pewnych rzeczy nie da się zaplanować, czy przewidzieć. Życie weryfikuje wszystko, los potrafi nas zaskoczyć, a my mamy tylko wpływ na podejmowane przez nas decyzję, a nie na to jakie potem mogą być ich konsekwencje. Nie wszystko szło po ich myśli, ale zazwyczaj całe to planowanie było dobre. Obmyślanie strategii im się bardzo przydawało, bo każdy wiedział wtedy co ma mniej więcej robić i nikt nie stał jak kółek lub szedł do miejsca, w którym mógłby od razu zarobić kulkę w łeb. Will za to prywatnie inaczej już funkcjonował. Starał się nie zakładać niczego z góry, funkcjonował bardziej spontanicznie, niż pisał na tablicy cały plan dnia. Dlatego też nie przemyślał niczego odnośnie tego balu, bo nawet nie miał czasu przy ostatnim zatargu z żoną oraz tym chaosie w swojej głowie, który sam sobie zapewnił.
- A ja myślałem, że pasuje idealnie.- Mruknął w odpowiedzi. Może czasami nie zachowywał się jak na prawdziwego dżentelmena przystało, bo przecież to już wymarły gatunek? Ale aż takim chamem, czy nie wychowanym mężczyzną to on raczej nie był. Umiał szanować kobiety, czasem nieświadomie je krzywdził, ale nie robił tego, bo mu się to podobało. Z Charlotte łączyła go przeszłości, której nie było warto już poruszać, a jednak dalej rzucała pewien cień na ich obecną relacje, która powoli stawała się czysto kumpelska?
- Nie zapomniałem, ale dalej jestem facetem lubiącym pofantazjować. - Wzruszył ramionami przy swoim wyzwaniu, jakby było to czymś normalnym. Nie zmieni płci, ani swoich pragnień. W jego oczach Charlotte dalej pozostawało atrakcyjną kobietą, szczególnie w takiej sukience, ale nie czuł już tak silnego pociągania względem niej. Nie czuł żadnej chemi i nawet nie chciał, by uległo to zmianie, ponieważ powoli zdawał sobie sprawę z tego, że nie do końca wyleczył się z uczuć kierowanych w stronę ex żony. Teraz jak zaczął się nad tym zastanawiać, to może błędem było zaproszenie tu Char, gdy nie tak dawno spotkał się z byłą ukochaną i powiedział jej o zdradzie. - Skąd takie przypuszczenia? - Zapytał, nie do końca mając pojęcie o co jej chodziło, gdy zbyt szybko jego myśli pokierowały w zupełnie innym kierunku.
Wiedział, że prędzej czy później trafi na tego człowieka, bo pracowali w tym samym miejscu. Dlatego nie był też zdziwiony jego obecnością na balu, bo musiał przecież stwarzać pozory w byciu dobrym stróżem prawa. Jak na kogoś, kto raczej nie trzymał się zasad i brał łapówki, to dalej był szanowany przez ludzi, bo nie każdy zdawał sobie sprawę jak wiele miał za uszami. - Bo to jest skomplikowane. Pamiętasz jak prosiłem Cię o pomoc w sprawie Batlera? To właśnie był on. Nie pała do mnie sympatią odkąd wsadziłem jego informatora do celi, a chciał żebym go wypuścił. - Do tej pory nie odkrył, czemu tamten gość był dla niego tak ważny, ale o pewnych rzeczach może nie warto wiedzieć? Tak dla świętego spokoju. Dopóki nie wchodzili sobie w drogę, ani żaden nie zamierzał zniszczyć kariery drugiemu, tak chyba nie było potrzeby bardziej tego komplikować. Chciał ostatecznie go uziemić, pozbyć z tego komisariatu, lecz na czele listy do zrobienia, znajdowała się sprawa zamordowanych dzieciaków.
Upił w ciszy kilka lykow szampana, by w między czasie moc się rozejrzeć. Widział swoich kumpli z oddziału oraz co jakis czas zerkał w stronę Batlera, który najwyraźniej postanowił zrobić to samo, bo przez moment nie spuszczał z niego oka. - Mam dziwne przeczucie, że wydarzy się dzisiaj coś okropnego. - Wyszeptał pod nosem, bardziej kierując te słowa do siebie, niżeli dziewczyny stojącej obok.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Seattle Police Department”