WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podczas, gdy on walkę toczył z demonami przeszłości, znaczącym brakiem ojca i przegranymi bitwami; ona – szła w to głębiej i mocniej, jakby innej drogi nie znała. Bo zamiast uciekać, biec ile sił w nogach i płucach, ona szukała wciąż podobnego mężczyzny do sprawcy z dzieciństwa, który rękę podniósł nie raz, dziweczką nazwał i zakazy dawał. Szukała wciąż kogoś, kto serce jej złamie jak ten muzyk, który sławą się zachłysnął. Obaj siebie warci, bo choć nie kłamali nigdy, najbardziej tępe sztylety wybierali, by powolutku w te biedne serce się wbijać i ciąć.

Kocham cię, tylko z tobą chcę być, jeść już nie chce, bo nie dość, że bez zapachu, to i bez smaku. Warte jednak swojej ceny; makarony zawsze są grzechu warte każdego dolara i centa, bo pasta to posiłek bogów.
Nie zostałbyś ze mną i tak. Wino do tego dobierz i posiłek idealny; jak krew dziewicy dla wampira.
Nigdy dla nas żadnej szansy nie będzie.

Wychowany, proszę bardzo. Matula mówiła jak grzecznie zakończyć randez-vous, by kobiecie przykro nie było zbytnio. Kulturalnie zbywa ją, taksówkę proponując (chociaż on i tak nie płaci). Kończy posiłek, układając odpowiednio sztućce i to już znak: uciekaj, bo ja cię nie chcę. Wciąż tak samo bolesne, za każdym razem. Zwłaszcza ze strony Dwellera.
Już usta otworzyła, by potwierdzić, że taryfa to dobry pomysł, gdy wzrok jego podłapała; błagalny, jak u pobitego kundla, który (znowu) nocy sam nie chce spędzić. A ona (znowu) uwierzyła w ten chłam, w jakieś nieme obietnice, że tylko jej pragnie, nawet jeśli nie mogą już być razem [dlaczego właściwie? ze strachu, Jackie-Jack?]. No, mów, serca połamanego już nie zdołasz bardziej połamać. Słowa nigdy niewypowiedziane, nadzieję jej dały i trzymała się nich, tonąc nie chcąc. Józefina spóźniała się, specjalnie pewnie podtapiając Charlie; tą, co pływać nie potrafi, ani w wodzie, ani w życiu.
- Chcę, żebyś wrócił ze mną, Jack. Nie chcę być tam sama – ciche słowa, wręcz nieśmiałe jakby do czasów nastoletnich się wróciła. Nie chciałaby mieszkać w tym domu, co zgodnie z Bastianem określi cmentarzyskiem. Miejscem śmierci jej męża i dziecka, a wkrótce i jej własne. Szykowała się na to codziennie, podczas każdego poranka kontemplowała jak to zrobi, kiedy i gdzie.
Może ze schodów się rzuci, jak to kiedyś z nią Michael zrobił? Tym razem bardziej umiejętnie będzie upadać; teatralnie wręcz, by i ktoś film mógł z tego piękny stworzyć.
Albo w sypialni, gdzie zapił się jej mąż. Och! W kuchni! Na tym samym blacie, na którym Harper-Jack ją posadził i teren ponownie zaznaczał, bo ona już nie jego jest.

W taksówce za dłoń sięgnęła go tylko raz, spłoszona jak sarenka na polanie, co myśliwego przyuważyła. Niby gest niewinny, całkiem przypadkowy, lecz wciąż czuły jak za dawnych czasów. Przeszłością się stali, nie wiadomo kiedy. Bez przyszłości żadnej przez to, bo i teraźniejszość została wymazana z tej przezabawnej historii dwojga (nie)zdecydowanych ludzi.

Tell me how to be in this world
Tell me how to breathe in and feel no hurt


Już w domu, poprowadziła Harpera prosto do sypialni, subtelnie, bo przecież chciał od niej tylko jednego, prawda? Mimo to, sięgnęła zza komódki po gitarę, uśmiechając się do Harpera.
- Pamiętasz? Dałeś mi na przetrzymanie, a ja nie potrafiłam się z nią rozstać – usiadła na łóżku, na piętach, a sukienka odsłoniła zgrabne uda (ponownie niby-)przypadkowo. Zwilżyła wargi, dłoń układając na miękkiej, granatowej pościeli obok siebie. – Zagrasz mi coś, Jack? Proszę – wzrok niewinny wbiła w jego ciemne tęczówki, a głowę przechyliła nieco, przypatrując się swojemu muzykowi.

Już ci gra, nie widzisz, Charlie? Nie widzisz jak bawi się tobą? Kotka zgrywając? Chociaż wyjątkowo uległa myszka z ciebie jest. I nie powiesz, że wcale go nie pragniesz, bo myślisz o nim przez całą, pierdoloną kolację. Myślisz o jego ustach na twoich piersiach, na palcach sunących po talii i gorącym ciele, skroplonym potem, który przylgnie do ciebie i jednością znów się staniecie. O szeptach, zapewnieniach, że jesteś jego Lottie, niczyją więcej. O tych jękach, co zmysły rozpalają. Włosy przeczesała palcami, rozsypując je po półnagich ramionach, kolejną zagrywkę prezentując, bo już nie wypuści go z sideł. Nie chce tego robić po raz kolejny.
Aż rumieniec na bladziutkie policzki Everett wypełzły, niczym zdradzieckie stworzenie, które tylko czeka, aż może jadem zaatakować.

Myślisz, Harper, że to ty łowcą jesteś? Więc w wielkim błędzie jesteś. I nadziałeś się już na przynętę jak naiwna złota rybka na harpun.
Ostatnio zmieniony 2021-07-30, 07:52 przez charlie everett, łącznie zmieniany 1 raz.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Charlie?
C h a r l o t t e ?
Przecież od wszystkiego można się uzależnić.
Od Buólu.
Od Wstydu.
Od siebie nawzajem.

I od niczego też, chyba.
Bo czy nie tym właśnie byliśmy? Czy nie tym jesteśmy? Na blacie kuchennym, u szczytu sławy schodów, w sypialni - tej, w której Twój mąż ducha wyzionął - Spiritus Sanctus - i amen.
N i c z y m.
Cieniem dwojga kochanków, fantasmagorią, którą zdmuchnąć można jednym oddechem nie dość ostrożnym. Konstrukcją ze szkła.

My dwoje. Fuzja Przeszłości z Teraźniejszością (i które jest którym, Lottie?), za to bez "przyszłości żadnej przez (...) tej przezabawnej historii dwojga (nie)zdecydowanych ludzi". Monstrum dziwaczne, o dwóch głowach i sercu jednym (tym w Tobie, choć niedługo już dwa serca równocześnie w Tobie bić zaczną, bo moje już dawno na wylot przeżarte, w popiół zamienione), chimera jakaś potworna, której rozsądkiem nie da się ubić.
A próbował. No jasne, że próbował - lata całe, do jasnej cholery (ile to już będzie? sześć?), grodząc się od Charlie Everett murem sławy i kotarą uplecioną z blasku fleszy. Każdym kolejnym związkiem, każdym romansem i przygodnym flirtem, starał się utwierdzać w przekonaniu, że, jak to mówili, pierwsza decyzja zwykle jest najlepsza, a pierwszą decyzją było przecież zakończenie ich związku.
Dlaczego więc wracał? W myśli, w mowie, w sercu. Jak ptak z natury dziki, lecz w niewoli wychowany, co z głuszy najdalszej musi wracać co czas jakiś do swojej złotej klatki. Jak bumerang wadliwy, za każdym razem trafiający właściciela prosto w serce.
Albo wiedział, że nie potrafi inaczej, albo nie chciał wiedzieć, że potrafiłby, gdyby się postarał.
Czy Charlie była jego strefą komfortu? Jego oprawcą w dziwacznej wersji syndromu sztokholmskiego? A może jego ofiarą - w kursie tej perwersyjnej gry, w którą grać zaczęli popełniwszy najpospolitszy błąd co drugiego nowicjusza.
Nie napisali sobie przeczytali instrukcji.

Przełknął głośno - ot, nastolatek na pierwszej randce, mówca przed najważniejszym wystąpieniem, muzyczny żółtodziób na chwilę przed tym, jak mikrofon raz pierwszy w życiu oplecie palcami na najprawdziwszej estradzie - dając się prowadzić. Pomknął za Charlie nabrzmiałym ciemnością korytarzem, potknął się lekko o próg, wemknął za nią do sypialni, zatrzymał czas, bicie serca, galop rozpędzonych w głowie wątpliwości się nieopodal, parę kroków od skraju łóżka, od którego granatowej płaszczyzny szczupła sylwetka kobiecego ciała odcinała się jak wykrojona skalpelem (co to była za operacja? cesarskie cięcie? czy wiwisekcja może ,bo przecież martwi byli?).
Nie spodziewał się, że Lottie wręczy mu gitarę. Że głosem niższym niż zazwyczaj, głębszym, jak-nie-jej, a jednak dobywającym się z tej samej drobnej, unoszonej regularnym oddechem piersi, nakaże mu poprosi go, by coś jej zagrał. A jednak, mimo wszystkiego, co można by o nim rzec, jeśli był w całej postaci Dwellera jeden pewnik, to to, że potrafił grać.
Na nerwach na strunach, uginających się pod palcami dokładnie tak, jak sobie tego zażyczył; śliskich, cienkich, w razie potrzeby zdatnych i do tego, by ukręcić z nich garotę. A lata praktyki, drogą niemalże pawłowowskiego warunkowania, tak nauczyły Dwellera, że sam widok instrumentu kazał mu wyrywać dłonie do gryfu i czule sprawdzać napięcie żyłek dookoła kluczy.
Uśmiechnął się i, nim przejąłby instrument, prędko zdjął kurtkę, szelestem nabukowych frędzli mącąc na chwilę gęstą ciszę, co wypełniała przestrzeń między nimi. To była cisza, co tętni - jak serce, jak krew żyłami tłoczona; cisza, która żyje własnym życiem, cisza, która krzyczy.

Ze wszystkich piosenek, które znał od serca - kalk oryginałów chowanych skrzętnie w archiwum pamięci, zwykle w idealnym stanie zachowanych, choć czasem którąś zdobiła luka jakaś, albo kleks nadinterpretacji - musiał wybrać akurat tę jedną, którą, jak Charlie, tak łatwo było pokaleczyć. A jednak nie zawahał się, wsparłszy krawędź pudła rezonansowego o kawałek nagiej skóry, co to ukazała się pod skrajem podwiniętej koszulki.

If you want a lover
I'll do anything you ask me to
And if you want another kind of love
I'll wear a mask for you
If you want a partner, take my hand, or
If you want to strike me down in anger
Here I stand, I'm your man


W aulach koncertowych, w miejscach o perfekcyjnej akustyce, a w dodatku wsparty asystą wzmacniacza i kroplówką witaminową (tym razem serio - nie zaś w synonimie dla innych substancji), którą manager Dwellera lubił mu zafundować na dwie godzinki przed wejściem na scenę, głos bruneta brzmiał niewiarygodnie czysto, niezakłócony żadną nierównością czy aperfekcją. Głupie brukowce przyrównywały go do anielskiego (HJ zawsze sarkał na takie komentarze), krytycy zachwycali się nad szerokością gamy dźwięków, które mógł z siebie dobyć. Nawet w nerwach zwykle nie przechodził przedwcześnie do falsetto, nawet po pijaku potrafił nie sfałszować najtrudniejszych mostów w swoich piosenkach. Radził sobie. Wiedział, co robi, i robił to fenomenalnie jak należy.
Ale tamto... Tamto, na scenie, w amfiteatrach i na otwartych przestrzeniach festiwali, to nie był on.
Prawdziwy Harper-Jack bowiem... - zjawisko rzadkie jak zaćmienie słońca, i równie hipnotyzujące (oraz niebezpieczne, jeśli spoglądać na nie bez filtra ,słyszysz, Charlie?) - nie był ideałem. Był, jak i jego głos, pełen zadziorów i rys.
I stał tu przed nią.

Ah, the moon's too bright
The chain's too tight
The beast won't go to sleep
I've been running through these promises to you
That I made and I could not keep

But a man never got a woman back
Not by begging on his knees
Or I'd crawl to you baby and I'd fall at your feet
And I'd howl at your beauty like a dog in heat
And I'd claw at your heart, and I'd tear at your sheet
I'd say please - please
I'm your man


- Oczywiście, że pamiętam - nie skłamał tym razem; pamiętał, pamiętał dokładnie. Swój lęk o przyszłość i niepewność, gdy podejmował decyzje o odejściu z zespołu, o rzuceniu studiów, o podpisaniu takiej, śmakiej, a potem jeszcze kolejnej umowy z wytwórnią. Swój niepokój, gdy wyruszał w pierwszą solową trasę po dwóch sąsiednich stanach, jeszcze bez żadnego kontraktu, a i bez nazwiska, które cokolwiek by komukolwiek mówiły. Oczywiście, że pamiętał. Jak śmiałby ją skrzywdzić zapomnieć? Ostatnie akordy zawisły w powietrzu, gdy Dweller odłożył gitarę na miękkość pobliskiego fotela - Nie tylko z nią nie potrafisz się rozstać, Charlie.

If you want a father for your child
Or only want to walk with me a while across the sand
I'm your man
Ostatnio zmieniony 2021-07-31, 14:53 przez harper-jack dweller, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I pryśnie czas wraz ze wschodem słońca, gdy pierwsze promienie słoneczne rozproszą cienie tych marnych kochanków. Już walczyć o siebie nie będą mogli, utopieni w czerwieniach i pomarańczach. Zachłysnął się sobą, co tylko pomoże im jeszcze na głębsze dno opaść. Z uniesień pozostaną jedynie bąbelki łapczywie nabieranego tlenu (i szybko zalewającej płuca wody).
Gdzie ta Przyszłość świetlana, którą wróżyła im wróżka w wesołym miasteczku w dwa tysiące dwunastym roku? Gdzie ta Przyszłość, którą mieli spędzić wspólnie? Bo co to jest – marne spotkania co jakiś czas; nie do końca określone.

Kocham cię, ale nie chcę z tobą być.

Tak to wygląda. Bez-nadzieijnie. Charlie chciała więcej niż jej dawał. Więcej uniesień, wzruszeń wspólnych, nocy spędzonych policzek przy policzku i ramion wiotkich od samych spojrzeń. Prosi o wiele, ale czy nie mogą do tego wrócić? Dorośli byli co nie znaczy, że i dojrzali, więc gdzie tu krył się problem? Instrukcja skomplikowana była, niemal po szwedzku pisana i tylko dla wybrańców. Dane im nie jest być w pełni szczęśliwymi. Może, gdy księżyc się wznosi, tak jak teraz, raz na miesiąc napawać się swoją obecnością mogą. Czułe słówka również szeptać będą, co to wkrótce do zapomnienia przejdą.

Wraz z pierwszymi dźwiękami nastrojonej gitary, zamilkła. Zahipnotyzowane spojrzenie wbiła w Dwellera, a delikatny zarys uśmiechu przykleił się na stałe do jej spragnionych warg. Piosenka pełna była dwuznaczności; mógł wybrać inną, a nie taką, z obietnicą o wspólnej przyszłości. Mimo to, podobała jej się. Lubiła jego głos, którego unikała, gdy tkwiła w małżeństwie, by jej nadzieje nie urosły do większych rozmiarów. Tęskniła za głosem Harpera, który śnił jej się po nocach nieprzespanych i przepłakanych. Teraz brzmiał inaczej. Prywatnie. Tylko dla niej. Sunęła spojrzeniem po jego smukłych palcach, zahaczających zwinnie o struny, bez potrzeby zerkania tam. Wspaniałe to było. Jakby świat wokół nie istniał i tylko jego niezwykle boski głos roznosił jej wnętrze od zniecierpliwienia na więcej i więcej.
Uśmiechnęła się już promienniej, gdy skończył grać. Powiodła wzrokiem za gitarą z rozmarzeniem, bo przecież mogli mieć to częściej, bez żadnej gry wstępnej kolacji ani podchodów. To byłoby takie proste: mieliby siebie na co dzień, a jednak wciąż by się pożądali, bo Charlie założyła te czerwone szpilki do pracy na wieczór, a Harper śpiewał dzisiaj na koncercie T A K bosko, że najchętniej już za kulisami byłby jej, Charlie, żadnej innej.
Bo ona już zawsze jego będzie. Nie wiesz tego? Przecież to oczywiste. Nikt nie spojrzy na Harpera tak jak ona: z rozmarzeniem, ale i czystą miłością, jakiej chyba nikt jeszcze nie zaznał na tym świecie.
Byłoby o wiele lepiej niż teraz. Byliby szczęśliwsi i na koncie sumienia tyle zgonów by nie mieli. Własne dzieci by wychowywali, zamiast je zabijać. Teraz nie potrafili znaleźć własnej ścieżki, zakłócanej wciąż fleszami aparatów, despotycznymi mężami (albo matkami) i żałością, co serce wypełniała aż po brzegi.

- To prawda, ale też nie chcę tego – chwyciła jego dłoń, którą ułożyła sobie na kolanie. Nakierowała ją po chwili wyżej; i ciutkę jeszcze wyżej, odsłaniając przy tym więcej nagiej skóry z czerni sukienki. Wpatrywała się przy tym bez krzty wstydu, bo przecież już tą małą Lottie nie była. Zwilżyła wargi, przejeżdżając po nich językiem. – Myślę, że i ty rozstać się nie możesz z przeszłością, Harper – dodała po chwili, podnosząc się do klęczek. Wsunęła jedno kolano między jego uda, tym samym zbliżając się do miłości swojej jeszcze bardziej i dystans zmniejszając. Doskonałe dojście miał do miejsca, które znał doskonale.

Desire, I’m hungry
I hope you feed me


Wplotła palce w jego włosy (przycięcia wymagają, bo do oczu już mu wpadają) i zbliżyła usta do jego, jednak wciąż dystans pozostawiając. O matko! Jaka miłość biła z jej wymarłego serca (jeszcze pojedynczego). Z Michaelem nigdy nie czuła tego, co z Harper-Jackiem. Nawet jeśli szczęście to ma być ulotne, warto życie za nie oddać.
A pamiętasz ten pierwszy raz, Jackie-Jack? Pamiętasz, jak oboje się baliśmy? I choć stresu było co nie miara, że krzywdę mi zrobisz, że będzie bolało, albo że nie podołam ci – to był najpiękniejszy wieczór. Szczerzy byliśmy, sobą i w końcu szczęśliwy. Czy to wróci do nas jeszcze? Czy już nie zasługujemy na to?
Życie za ciebie oddam.
Musnęła wargami jego, smukłymi palcami obejmując jego żuchwę, a ciałem nieznacznie napierając na jego ciało. Grać przed nim nie potrafiła, a ukryć pożądania już nie mogła. I on też nie mógł. Za dobrze zdążyła go poznać przez sześć lat bycia razem. Nawet ta przerwa nie pozwoliła jej zapomnieć o nawykach fizycznych Dwellera, o zapachu o delikatności skóry na szczuplutkim ciałku, ani smaku jego ust, bo ta kwestia jednak była wyczulona przez brak zmysłu jednego.
Serce jej krwawiło za każdym razem, gdy szmatławce rozpisywały się o kolejnych związkach jej Harper-Jacka. Zdjęcia jego publikowali, gdy taki szczęśliwy przechadzał się z inną kobietą albo mężczyzną. I serce jej krwawiło wraz z jego zdjęciami, ukazującymi jak bardzo cierpi przez swoje własne uzależnienia (w tym przez Charlie, bo przecież byli dla siebie narkotykiem tak mocnym, że zrezygnować nie potrafili i nawet najlepsza terapia szokowa nie działała).
Uzależnieni znów wracali do siebie.

Cześć, jestem Charlie i jestem uzależniona od Harper-Jacka Dwellera.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

NSFW, 18+, nie pokazywać Babci

Witaj, Charlie.
Aplauz. Nieśmiały z początku, lecz stopniowo wzbierający na sile - aż wreszcie prowadzący nie uciszy zebranych subtelnym, lecz wymownym gestem dłoni.
Rządki plastikowych krzeseł; część zajęta przez ciała strawione pragnieniem głodem albo spuchnięte nadmiarem - tak, czy inaczej: niezdrowe; część pusta, jak szczerby w gargantuicznym uśmiechu. Listwy świetlne, halogeny blade, uczepione krawędzi sufitu. Niski stolik pod południową ścianą - szwedzki bufet dla tych, którzy apetyt mają tylko na jedno; ciastka jak tektura, herbata bez smaku, kanapeczki jakieś - (nie)wytrawne placebo dla nienasyconych dusz. Siermiężny podest dla przemawiających - niby podium, a tak naprawdę dyby, które unieruchamiają delikwenta mówcę w kleszczach spojrzeń słuchaczy. Atmosfera niby-anonimowa, a każdy i tak przecież wie...
Kto jest tutaj z kim.
I przez kogo.
Witamy na naszym spotkaniu. Krok Pierwszy
Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu wobec siebie nawzajem, a nasze życia stały się niekierowalne nierozerwalnie złączone.
- Ja? Ja nie chcę - Harper-Jack uśmiechnął się półgębkiem, automatycznie wchodząc z Charlie w polemikę. Boże, ile to już razy - w tematach najbłahszych, jak i tych, które związek mogą zniszczyć lub umocnić: w rolę adwokata diabła kochał się wcielać, rekreacyjnie zajmując w dyskusjach pozycję przeciwległą do tej, którą przyjmowała Charlie. - Nie chcę się z nią rozstawać, rozumiesz?
Nie chcę się z Tobą rozstawać.
Krok Drugi
Uwierzyliśmy, że Siła większa od nas samych może przywrócić nam zdrowy rozsądek zmysły(?).
Charlie Everett nie czuła własnego zapachu.
A więc - czy jej zapach nie należał zatem tylko do niego?
Perfumy, wybrane chyba, o ironio, przez Bastiana; wino wietrzejące z warg, lecz tętniące w ciele; czystość - ciało wyszorowane z dotyku kogokolwiek, kto kiedykolwiek miał czelność ją dotykać, nie będąc przy tym Harper-Jackiem Dwellerem.
Wciągał go w nozdrza tak, jak wciąga się najdroższy speed.
Ostrożnie. Powoli.
Wolniej, Charlie. Nigdzie nam się nie spieszy.
Jak świętość nad świętościami.
In Nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti.
Krok Trzeci
Podjęliśmy decyzję, aby powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, tak jak Go rozumieliśmy temu drugiemu.
Zanurzał się w jej spojrzeniu bez wstydu i bez skrępowania; nie tonął, nie dryfował. Płynął. Pewnie, bez lęku. Wiele razy przebytą niby, a i tak jakby po raz pierwszy w życiu eksplorowaną trasą.
Znał ją przecież na wylot i pod każdym możliwym kątem - tak, jak zna się drugiego człowieka po sześciu latach najdotkliwszej z możliwych bliskości.

"(...) dojście miał do miejsca, które znał doskonale".

Do jednego, niby? Nie.
Do wszystkich miejsc w Charlie Everett. Do wszystkich najczulszych jej punktów.
Bo po sześciu latach związku - i kolejnych sześciu tęsknoty - wie się aż nadto, gdzie dotknąć, żeby było dobrze i gdzie uderzyć, żeby zabolało.
I wie się, gdzie się wybrać, by spotkać tę drugą osobę:
- na mały ryneczek warzywny we Fremont, na który Charlie kochała chadzać w soboty, ucinając sobie słodkie pogawędki o niczym ze starymi sprzedawcami warzyw, pokurczonymi weteranami handlu, którzy pozwalali jej próbować malin, i urywali - tak na spróbowanie - piętki ze świeżo upieczonego chleba, cierpiąc, że dziewczyna nie czuje jego aromatu;
- pod krawędź koronkowej bielizny, na głodną dotyku prerię gładkiej skóry;
tu? no, przecież wiem, że tutaj...;
- do sklepiku z materiałami dla ceramików, między regały wypełnione gipsem i mozaikowym kruszcem, w pył i kurz unoszący się znad kół garncarskich, nad którymi pochyliłaby się w skupieniu i zachwycie, z dłońmi lepkimi od dzieł z każdym kolejnym obrotem tworzonych na nowo;
- pomiędzy jej wargi, koniuszkiem języka; wprost w ciepło dwóch połówek drobnych, ale pełnych ust;
- na jego własny koncert, prawda? myślisz, że nie wiem, Charlie, ale ja wiem - w mrok ostatniego rzędu, w którym kryła się raz, czy dwa przed swoim własnym wstydem, gdy tak bardzo chciała go unikać i tak bardzo nie potrafiła tego robić;
Krok Czwarty
Zrobiliśmy wnikliwą i odważną osobistą inwenturę moralną.
Gdzieś mamy morale, a "inwentura" nie jest nawet prawdziwym słowem, a więc jebać ją nie istnieje.

Czy nie tego właśnie chcesz? Powiedz, Charlie - nie tego chcesz, gitarę w moich dłoniach zastępując własnym, rozpalonym ciałem?
Przecież wiem, że nie chcesz mnie potulnego jak baranek, miękkiego jak puch.
Uśmiecha się zuchwale, dłoń Charlie przesuwając poniżej sprzączki swojego paska. Rozpina ją wolną ręką - tą, której akurat nie zaciska na dziewczęcym pośladku.
Czujesz, Charlie?
Przecież wiem, że nie chcesz mnie dziś tak, jakbyśmy znów mieli po naście lat.
Krok Piąty
Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów miłość bez-nadzieijną.
Chcesz mi się oddać.
Wszystko mi oddałaś.
Widzę (czuję - och, Chryste, Charlie...), że chcesz mi się oddać.
Swój smutek i swój ból. Swój głód. Strach - czasem ostry jak sztylet, czasem subtelny jak otarcie naskórka. Wszystkie swoje błędy, wszystkie wyrzuty sumienia. Sześćdziesiąt cztery miesiące budzenia się z myślą, że on nie jest mną, a Ty nie chcesz być sobą w świecie, którego ze mną nie dzielisz.
Oddaj mi. Daj. Daj. Ja to udźwignę. Ja to poniosę. Daj. Słyszysz?
Oddaj mi się.

Wyrywaciąga pasek ze szlufek spodni; ciche klaśnięcie cielęcej skóry, naciągniętej gwałtownie między dłońmi, metaliczny zgrzyt klamry. Odsuwa się, zestawiając jedną stopę na chłód podłogi. Patrzy Charlie prosto w twarz.
- Zdejmuj to - nakazuje, opuszkiem palca jedynie mknąc od linii biodra w górę po bocznym szwie sukienki.
Krok Szósty
Staliśmy się całkowicie gotowi żeby Bóg usunął wszystkie te wady charakteru.
Hm? Charlie? A Ty? Gotowa jesteś?
Gotowa jesteś na mnie?

Tak. Bo czym, jeśli nie gotowością, są źrenice rozszerzone w oczekiwaniu. Ciało napięte pożądaniem - gumka fig naprężona między hakami kości biodrowych jak lina woltyżerska, łopatki ściągnięte siłą lęku i antycypacji, wargi rozchylone pośpiechem.
Nie słyszałaś mnie?
Powoli.
I po dobroci. Tak Cię wezmę, bo i tak mi się oddasz.


Harper-Jack odkłada ściągniętą przez Charlie sukienkę na oparcie fotela. Nie odrzuca jej na bok, nie spycha na podłogę jak popędliwy, pożądliwy nastolatek, definicja przerostu ambicji nad formą (i treścią). Ma czas. Ma czas, ma kontrolę. Dwie, kurwa, rzeczy, których we własnym życiu zawsze mu brakuje. A więc delektuje się nimi. I widokiem - o, tak, widokiem też się delektuje, nieśpiesznie obchodząc kant łóżka. Zatrzymuje się dopiero, gdy zobaczy kosmyki ciemnych włosów dziewczyny przysłaniających różaniec jej kręgosłupa.
- Ręce, Charlie.
Krok Siódmy
Z pokorą i otwartością umysłu poszukiwaliśmy sposobów eliminacji naszych wad.
Ale przecież Ty kochasz moje wady, Charlie. Kochasz każdą z moich rys, każdą z niedoskonałości. Czasem myślę, że gdyby zniknęły, i Twoja miłość by zniknęła.
Czy to nie ból bowiem, który Ci sprawiam samym moim istnieniem, stał się Twoim największym nałogiem? Czy to nie do niego lgniesz jak ćma zmierzchnica do płomienia świecy? Trupia główka, rzadki gatunek nocnego motyla, o skrzydłach zachwycających misternym wzorem, ale i zasiewających w sercu najgłębszy rodzaj przerażenia.
Istota, która otarła się o śmierć.

Wiąże ją.
Przekłada skraj paska pomiędzy trzymanymi za jej plecami dłońmi, podkłada pod, przekłada nad, zawija w ósemkę i ściska.
Sprawdza. Nie uwolni się od niego już nigdy sama, choćby chciała.
Całuje skrawek skóry za jej drobnym uchem.
Wie, że nie chce.
Krok Ósmy
Zrobiliśmy listę wszystkich osób, które skrzywdziliśmy, i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim.
Na Twojej liście - imion, niesłusznie!, zbyt wiele.
Na mojej liście: Ty.
Krok Dziewiąty
Za(z)d(r)ość-uczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe.
Za-każdym-razem, gdy myślisz o mnie z innymi.
Za-każdym-razem, gdy myślę o innych w Tobie.

Zazdrość - mi - czynisz.
Ranisz mnie.

A przecież:
"(...) mogli mieć to częściej, bez żadnej gry wstępnej kolacji ani podchodów. To byłoby takie proste... (...)".

Tylko, widzisz, Charlie - ja nie umiem żyć bez cierpienia. Cierpienie mnie żywi. Cierpienie mnie napędza. Cierpienie nadaje sens temu, czemu ja sam sensu nadać nie potrafię.
Krok Dziesiąty
Prowadziliśmy nadal osobistą refleksję, z miejsca przyznając się do popełnianych błędów.
Przyznam się, ale nie przed Tobą.
Klęknę, ale nie w Twojej obecności.
Pokajam się, lecz nie teraz.
Tyle jeszcze musi się wydarzyć.

Wraca do niej, zawsze do niej wraca na łóżko, na skrawek granatu za plecami Charlie. Apaszką jakąś, chwilę temu jeszcze przewieszoną na ramie toaletki, wiedzie po nagiej skórze pleców i unieruchomionych za nimi ramion. Oplata dokoła jej szyi, przytrzymuje na chwilę niepewnąapięcia, sunie dalej, aż materiał oczy jej przysłoni.

Takie to proste.
(Chryste, Charlie. Chryste, Chryste, Chryste. Czemu to WSZYSTKO musi być takie trudne!?).
Przywłaszczyć sobie kogoś. Podporządkować, kilkoma gestami poddanym sobie uczynić bez słowa zapytania. Jeśli ją popchnie choć ciut mocniej - dziewczyna kompletnie straci równowagę. Jeśli pociągnie - za supeł włosów? za więzy z paska? - wpadnie w jego ramiona za szybko; to jeszcze nie pora.
Wsuwa udo pomiędzy te jej, szczuplutkie, obciągnięte bardzo jasną skórą. Ręką sięga przez jej ciało, na front (na pole bitewne jej brzucha i łona; w myślach pluje jej pierdolonemu mężowi-wojskowemu w twarz; w myślach zuchwale salutuje jej jebanemu ojcu: wszystkim mężczyznom, którzy ją zniszczyli).
Niżej. Niżej. Pod materiał bielizny.
Bez litości choćby chwili zawahania.
Krok Jedenasty
Staraliśmy się przez modlitwę i medytację poprawiać nasz świadomy kontakt z Bogiem - tak, jak go rozumieliśmy - prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia.
A Ty, Charlie?
Przyznaj się. No, przyznaj się.
- Dobrze ci?

Nigdy nie miałaś innych Bogów przede mną.

Krok Dwunasty
Przebudzeni duchowo w rezultacie tych kroków staraliśmy się nieść to posłanie innym alkoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach po sześciu latach, kontrolę rozum tracimy nad sobą dla siebie.

-

*Dwanaście Kroków Anonimowych Alkoholików
1) Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu – że nasze życie stało się niekierowalne.
2) Uwierzyliśmy, że Siła większa od nas samych może przywrócić nam zdrowy rozsądek.
3) Podjęliśmy decyzję, aby powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, tak jak Go rozumieliśmy.
4) Zrobiliśmy wnikliwą i odważną osobistą inwenturę moralną.
5) Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów.
6) Staliśmy się całkowicie gotowi, żeby Bóg usunął wszystkie te wady charakteru.
7) Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki.
8) Zrobiliśmy listę wszystkich osób, które skrzywdziliśmy, i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim.
9) Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych.
10) Prowadziliśmy nadal osobistą inwenturę, z miejsca przyznając się do popełnianych błędów.
11) Staraliśmy się przez modlitwę i medytację poprawiać nasz świadomy kontakt z Bogiem, tak jak Go rozumieliśmy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia.
12) Przebudzeni duchowo w rezultacie tych kroków staraliśmy się nieść to posłanie innym alkoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

dalej +18, jak coś

Nie musisz przyznawać tego na głos już po pierwszym spotkaniu, bo to zraża – słowa Lizzie wbiły jej się do głowy jakby za użyciem młotka, którego używało się w szkole, by dzieci nim straszyć, gdy nie uczyły się na bieżąco. To jak z uzależnieniem. Nie przyznasz na pierwszym spotkaniu, ze wciąż kochasz alkohol, narkotyki, papierosy Harper-Jacka Dwellera. Terapia skutków tu nie da; chyba, że uboczne jak niepożądana śmierć, bo to byłoby takie proste.
Więc Lizzie: Lizzie doświadczona, Lizzie wszechwiedząca wbija do głowy młodej Lottie, by nie wyznawała Harperowi swojej miłości po pięciu spotkaniach, choć kocha go od pierwszego. Ani nie może powiedzieć jako pierwsza słów zakazanych
- kocham cię -
bo ucieknie. Ale on uciekać n i e chciał. Z nią chciał być, ją kochać, ją posiąść. A ona jego chciała. Lizzie nie wiedziała co to uzależnienie od miłość do drugiej osoby. Niszcząca ich, niecierpiąca niepowodzeń i spragniona destrukcji. Osobne wizje przyszłości posiadali jak się okazało, a jednak – byli tu teraz, razem. Charlie uśmiechała się delikatnie na słowa Harpera, zadowolona, że w tej kwestii zgodni byli.

Pytanie jedno brzmiało: czy rozróżniali pożądanie od miłości? czy już w jedną całość się splotła jak sploty swetra dzierganego podczas zimowych wieczorów przez Agathę?

Od samego spojrzenia dwellerowskiego przeszywał ją dreszcz, zapowiadający powrót do przeszłości. Michael przecież nie potrafił podołać. Och, jak niewiele potrzeba, by mężczyznę zadowolić (udawanym) uniesieniem i prostymi słowami dobrze mi. Tym razem kłamać nie będzie. Teatr tu był niepotrzebny, a nawet jeśli, to i tak na wylot ją znał. Wszystko wiedział. Jak powiedzieć. Kiedy dotknąć. Gdzie pocałować. Kiedy czas zatrzymać.
Jaka zazdrość się w niej pojawiła, gdy mógł poczuć jej zapach; zapach mydła pomieszanego z pożądaniem i perfumami na specjalną okazję (wybranymi przez Bastiana jeszcze sto lat temu, a może i dwieście). Pod przymkniętymi powiekami czuła Harper-Jacka. Jego perfumy: typowo męskie, z nutą drzewną i paprociową; mydło, takie jedno z tańszych, bo po co mu takie za trzydzieści dolarów od Hugo Bossa?; wino, cudowny zapach winogronowy, który dzielili jeszcze tak niedawno w Eve. Unieść się chciała, wraz z nim, jak za dotknięciem magicznego pyłu Dzwoneczka. Tylko przy tym już miała nabytą umiejętność latania.
Pierwszy krok ku przepaści, z której skoczyć miała w chmury.
Boże, jak mnie skóra parzy od dotyku, od palców, o których marzą miliony kobiet, a jednak teraz we mnie moje będą.
Z gardła jakiś nieznaczny dźwięk się wydał, o przyjemności świadczący. Oddać mu się chce. I czuje, że on również jej pragnie. I nowości chcą w ich związku. Dlatego patrzą na siebie z tak wielkim pożądaniem, prawda? A Charlie dłoń nieznacznie zaciska, wargę przygryzając, by uśmiech powstrzymać; uśmiech zadziorny i pełny wyzwania ku Harperowi.

Jak sobie życzysz, o panie mój i władco serca mego.
Powoli, powolutku rozpina suwak na linii talii, nie spuszczając spojrzenia z jego tęczówek. Kusi, by zlustrować jego ciało, równie rozpalone co jej, lecz dzielnie rzuca mu wyzwanie. Kto pierwszy mrugnie ulegnie?
Oddaje mu suknię (szkoda, że czarną, a nie białą, do kompletu z welonem), klęcząc wciąż przed nim, cała jego. Dziećmi już nie są. Dziecko tworzą właśnie. Przerwa sześcioletnia musiała uświadomić im, że czas na nowe. Już nie romantyzm, oklepany tak i nadzieję tworzący. Choć i teraz słowa i czyny Harpera wytwarzały w głowie jej scenariusze, co do przyszłości prowadzą.
Już nie do przeszłości.
Ani do miejsc, znanych im doskonale, w których naprzeciw się sobie wychodzi, niby przypadkiem, ale jednak nie do końca.
Sześćdziesiąt cztery miesiące na to czekali.
Sukienka na fotelu s-poczęła, jeszcze nigdy tak spokojnie i powoli.

Ja? Gotowa jestem. Całe moje życie na ciebie jestem gotowa.
I gorączki dostaję, bo odsunąłeś się, gdy już mi się tak dobrze robiło.
Wzrokiem za nim wodzi, policzek zatrzymując na wystającej kości obojczyka. Posłusznie jego rozkazy wykonuje. W końcu Mark Everett nauczył ją tego, a Michael Hangroove przejął nauki, równie cielesne co jego poprzednik. Uwiązana była przez swojego męża, ale emocjonalnie i choć teraz, to nie należało do szczytu marzeń, bo dotyku pragnęła, p-oddała się.

Już dawno uwiązałeś mnie do siebie. A jak – jak pies (nie)wierna, za tobą podążać będę już zawsze. Kochać będę cię nawet, gdy zranisz mnie i kamieniem pogonisz.

Pierś jej unosi się nieco szybciej, w oczekiwaniu na kolejny ruch Harpera. Apaszka skutecznie pozbywa ją kolejnego zmysłu, więc dotyk i słuch stają się jeszcze bardziej wyczulone. Na języku czuje cierpki smak winogron i smak Harper-Jacka, jego jedyny, którego nigdy nie zapomniała. Bitwę toczy ze sobą, by w pionie być i nie osuwać się na jego udo, tak słodko kuszące i ocierające się o wnętrza jej ud. Dużo nie potrzebowała. Bitwa zaraz znajdzie swój szczytowy punkt, króla i królową za wygranych uznając, a żołnierzy za przegranych.

Ale czy to nie jest tak, że i ty, Harper, niszczysz mnie? Wracasz, by znikać bez słowa na całe tygodnie. To chcesz mnie czy nie? Prawdę powiedz. Od mojego męża się uczyłeś? Czy może ojca? Gdy obaj swoich technik skutecznego ranienia używali? Ojciec zabił moją zdolność czucia. Mąż mi dziecko zabił. A ty? Czego mnie pozbędziesz? Przecież nic już nie mam.

Szybkie skinienie głową i płytkie nabranie powietrza, łapczywe wręcz uznane mogą zostać jako potwierdzenie. Nie widziała jednak czy aby na pewno ją obserwuje, więc zebrać musiała się w sobie, by powiedzieć cokolwiek; nie chciała końca, choć tak blisko był. Taka spragniona. Wdowa w końcu. Mąż jej już też nie chciał. Cała nadzieja w niej pozostała, ale co to za nadzieja, gdy umiejętności brak?
- Cu-cudownie – szepnęła szybko, mimowolnie przechylając się ku niemu bardziej. – Jackie-Jack – ratuj mnie, bo sama nie chcę już być. Moim mężczyzną bądź. I tylko moim.

Więc jak to było, Lizzy? Nigdy nie mów kocham, bo zrazisz? Harper-Jack Dweller nie boi się miłości do i od Charlie.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

nadal porno i duszno, 18+

Pytanie jedno brzmiało: czy rozróżniali pożądanie od miłości? Czy już w jedną całość się splotła jak sploty swetra dzierganego podczas zimowych wieczorów przez Agathę?

Czyli cóż? Charlie? Znów zaczniemy, zwyczajowo, spierać się o definicje? W słownik zerkać i encyklopedie po brzeg wiedzą wypełnione - wertować histerycznie w pościgu za wątpliwym znaczeniem? Leksykony wszelkie zaciekle studiować, w wierze naiwnej, że remedium jakieś w nich na ból nasz znajdziemy, podczas gdy, przewrotnie, co innego zupełnie w nich się kryje: nie lek, ale lex.
Prawo odwieczne, prawo niezmienne, prawo surowe:
Wzajemność absolutna nie istnieje.
Nie ma takiej emocji, którą by się dało bezwzględnie odwzajemnić.
A żadna miłość - nawet pozornie po równo dzielona na dwoje - lustrzanym odbiciem uczuć tego drugiego być nie może.
Zanim więc zarzucisz mi - w myślach nieśmiałych, choć jakoś zasadnych (rzeczywiście: zbyt wiele wysiłku nie wkładam w przekonywanie Cię, że jest inaczej) - że Cię nie kocham, i zdrajcą mnie nazwiesz, łajdakiem ostatnim... Zrozum, że może, choć kocham, to nigdy nie będę tak kochać Cię w stanie, jakbyś tego chciała. I tak kochać Cię też nie potrafię, jak Cię kochałem dziesięć lat temu, w przeszłości tak już zamierzchłej dla mnie, że snem bardziej, fantazją się zdaje, niż zbiorem wydarzeń faktycznym, pomiędzy karty życia wsuniętym z precyzją.
Być może nie potrafię kochać Cię jak dawniej, bo moja dzisiejsza definicja miłości za daleko od tej przez Ciebie wyznawanej stoi. Za blisko pożądania i pożaru, co każdy obiekt na drodze mu stojący płomieniami strawi; za daleko agape, którą chciałabyś mnie pewnie obdarować, gdybym głowę tylko skłonił, poddając się pod Twoje błogosławieństwo.

[A być może... Nie potrafię kochać Cię, bo nie potrafię kochać siebie. Jak w czasach, w których jeszcze wierzyć mi się chciało, że wart jestem więcej, niż trzy gramy koksu i aplauz stojący od zgrai nastolatek równie żałosnych, co ja.]

I widzisz, Lottie - Ty, może, chciałabyś, byśmy jak ten sweter Agathy właśnie na wieki wieków już zostali. Spleceni z sobą starannie i nie-rozdziel-nie, w wymiarze o-wiele-bliższym-sobie niż ten czysto cielesny. Jak miłość z pożądaniem? życie ze śmiercią zwykle są splecione (pytanie tylko, które z nas, to które?).
Ale ja nie potrafię.
Chcieć? Chcieć - może nawet bym i chciał.
Tresowany od lat jednak ciągłą zmiennością i pędem, nie pamiętam już, co to znaczy: być blisko.
Nie pamiętam też znaczenia wyłączności.
Mogę udawać, że jest inaczej - na ten jeden raz (dotykam Cię tak, jakby świat żaden wkoło nie istniał). Ale to fałsz, fałsz, fałsz. Kolejne tylko przedstawienie Harper-Jacka Dwellera. Nakład biletów wyczerpany.
(Dostępny był tylko jeden.)

Sukienkę mu oddaje tak, jak rękę by pewnie oddała gdyby słowo rzekł choć jedno - pokornie, posłusznie, potulnie.
I duszę mu oddaje tak, jak oddała mu sukienkę. Polubownie, po dobroci, po całości.
W zamian o wiele nie prosi.
Bądź tylko mój, Jackie-Jack.

A więc... Proszę.
Tyle może jej dać. Niewielka to wartość bowiem - być Harper-Jackiem Dwellerem. I niewielka strata - oddać siebie.
Rutyna wręcz. Bo czy nie było tak, że co wieczór się oddawał? Na pożarcie.
Wyobraźniom wygłodniałym, wizje tego, jak to jest mieć go na własność rozsnuwającym. Dłoniom spoconym i głodnym, spod sceny do jego kostek i łydek wyciągniętym. Oczom nienasyconym, gardłom rozwartym, włosom rozwianym, do czół przyklejonym, policzkom czerwonym od rumieńca w przekonaniu, że tę jedną piosenkę, to śpiewa tylko dla nich.
Od jakiegoś czasu nie śpiewał już dla nikogo.
Od jakiegoś czasu nie czuł już nic.

Teraz jednak...
Czuje.
Zamrugać aż musiał śmiesznie - błonka powiek zaskoczeniem podrażniona. Dłoń własną uniósł i przyglądał jej się chwilę - pod nikłe światło bocznej lampki podstawionej - w taki sposób, jakby pierwszy raz na kłykcie swoje, i ścięgienka patrzył.
Czy prawdziwe to wszystko było? Ten stan, od lat w składziku pamięci upchnięty, po macoszemu traktowany, stertą nowych dowyznań miłości przykryty? Czy możliwe było, by znowu czuł w sposób, w jaki... nie czuł drugiego człowieka od...
Od kiedy, Dweller, co?
Kiedy ostatnio nie czułeś się tak przerażająco, dojmująco sam?

Powietrze przez nos wypuścił - obłoczek mały, rozrzedzony podnieceniem. Zdjął koszulę, spodnie zrolowane dokoła kostek szczupłych i ścięgien naprężonych pożegnał spojrzeniem nietęsknym.
Zbroi się wyzbył. I głosik jak z bajkowej opowieści zignorować próbował tylko:
Król jest bezbronny nagi!
Król jest pijany zagubiony samotny smutny nagi!


Do Charlie - ciałka drobnego, struny cieniutkiej naprężonej żądzą - powrócił. Skórą do skóry, oddechem do oddechu, udem dłonią pomiędzy uda.
Żar.
(I żal. Nas, Charlie. Żal nas. Kiedyś przecież potrafiliśmy być dla siebie. W innym życiu chyba. Utraconym.)

Ale wciąż - wszystko wiedział pamiętał. Jak powiedzieć. Kiedy dotknąć. Gdzie pocałować. Kiedy czas zatrzym(yw)ać.
[Najlepiej - rytmicznie, w interwałach].
Jak do miejsc znanych w których naprzeciw się sobie wychodzi, niby przypadkiem, ale jednak nie do końca trafić.
Lewą dłonią ku jej ustom rozchylonym sięgnął. Drugą - po jej własną dłoń, do siebie przyciągając.
Oddech rwany. Oddech smagający rozpaloną skórę karku. Oddech tracony i odzyskiwany (z przytomnością razem, chyba).
Zabierał ją nad samą krawędź, zostawiał nad przepaścią. Jeden krok niewłaściwy, jedno popchnięcie stanowcze nader, i w czeluść wpadnie.
Ale nie. U(s)paść jej nakazuje nie pozwoli; trzymał ją przecież w ramionach pewnie, mocno [mocniej].
Bardziej niż taki Michael byłby kiedykolwiek w stanie.

Jeśli mieli skończyć, to tylko razem.

["Ojciec zabił moją zdolność czucia. Mąż mi dziecko zabił. A ty? Czego mnie pozbędziesz? Przecież nic już nie mam."
Ja?
Ja wszystkich zmysłów Cię pozbawię, Charlotte Lottie Charlie.
Nie rozumiesz?
W s z y s t k i c h zmysłów: "kocham Cię", "nienawidzę Cię", "zostań", "odejdź", "tak", "nie".
Wszystkich.]

[Tylko serce rozdarte Ci zostawię.]

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

+18 jeszcze trochę

Rzeczywiście, dziesięć lat to dużo – ludzie, my, zmieniamy się. Miłość ulega dziwnym kombinacjom chemicznym pod wpływem innych ciał wypełnionych wodą, krwią i pożądaniem. Ale czy nie można wtedy powstrzymać wodzy i próbować kochać tylko i wyłącznie siebie mnie? Niewinna. Spragniona. Przez los skrzywdzona. Należy mi się trochę miłości, bo samotna się czuję. Bo nikt mnie nie zapewnia o tej miłości, ani fizycznie nie otula ramionami, gdy jest mi źle.

Szloch w ryk się przeradza, drżenie ciała w bezsilność. Brzmi znajomo? Tylko nie ta definicja.

Dziesięć lat to wystarczająco dla zapomnienia. Nie powinien wiedzieć gdzie oraz w jaki sposób dotknąć. Ona powinna była wymazać z pamięci postać tą z pozoru wątłą, a tak naprawdę silniejszą niż jej mąż – wojskowy.
Zabawne, bo może to właśnie ja spaczyłam się przez te wszystkie lata? Żyję jakąś dziwną miłością, która istnieje jedynie w mojej głowie? Może to wszystko to jedno, wielkie wyobrażenie? Bo tonący brzytwy się chwyta (albo jebanych drzwi Józefiny). Głodny chlebem się pożywi, a zakochany obrazami przeszłości i przyszłości z działu G D Y B Y. Tak więc: co by było, gdybyś kochał mnie wciąż tak samo? Szczęśliwi byśmy byli. Bez żadnych tragedii po drodze; z niewielką ilością kłótni o to, co zamawiamy wieczorem, bo ja znów na nic nie mam ochoty. Dzieci to już oddzielna kwestia, nie na ten dzień. Wyobrażasz to sobie? Wspólne kąpiele. Ja jako najwierniejsza fanka, ukryta pod osłoną półmroku klubowego, ale wpatrzona w ciebie i tylko ciebie. Ty – tylko we mnie. Może po koncercie spontaniczny seks w kabinie toaletowej? Tej męskiej, bo mniej ludzi tam chodzi. Wszystko jakieś łatwiejsze się wydaje, bardziej znośne przede wszystkim. Gdybyś kochał mnie jak dziesięć lat temu, bylibyśmy szczęśliwi. Razem.
Więc tak – chcę być jak sweter mojej matki, spleciony włóczką nierozerwalną wieczności, razem. Tylko razem. Coś w tym złego jest? Jeśli tak: powiedz mi to prosto w oczy, tchórzu. Tylko skończmy najpierw przyjemniejszą część, bo po wszystkim pozostaną znów jedynie wspomnienia wyblakłe jak klisza z polaroidu po latach.
Obiecałeś być mój, w piosence wyśpiewałeś, a ja wzięłam to sobie do serca. I bądź taki.
Bądź tylko mój, Harper.

Czuj tylko mnie.

Coraz ciężej było oddychać jej głęboko i spokojnie. Pozbawiona zmysłu traciła kontrolę nad życiem ciałem i umysłem. Traciła kontrolę tak jak wtedy, gdy się poznali. Spojrzenia innych ludzi ją spłoszyły i wystraszyły, że Harper nabija się z niej tylko, a nie na poważnie ją traktuje. A jednak wtedy zakochał się w niej. I teraz ją kocha, nawet jeśli nie tak jak kiedyś. Kocha. Gdyby było inaczej, teraz nie kochaliby się, prawda? I czuje . Harper czuje coś więcej niż przeraźliwą pustkę.
stawaliśmy, by znów się cofnąć z głębokim wdechem ulgi, że to nie jest koniec. Mogłoby to potrwać wiecznie, gdybyś tylko chciał. Nie tylko trzy godziny. Nie tak zwyczajnie jak na kanapie, a później łóżku. Bo wśród chmur się unosimy teraz.
Chęć zniknięcia z powierzchni ziemi znika wraz z mocnym objęciem Harpera. Chciała żyć. Czuła, że żyje. Ciężki oddech owiał jego smukłe palce, dosłownie chwilę później odchylając głowę w skurczu mięśni. Ciałem uciec nie mogła; jednością byli, nierozerwalną więzią splecioną niemal jak sweter Agathy. Niemal, bo wciąż nie do końca należeli do siebie. Charlie należała do Harper-Jacka, on zaś serce swoje oddawał innej, oddał innemu. Powieścią się stali, zaprzeszłością, do której wraca się jedynie, czytając stronice z sentymentu. Udowadniała mu, że ulegnie pod każdym względem, byle tylko w niej z nią był.
Brakowało jej jednak jednego zmysłu (i nie był to węch, choć tak bardzo pragnęła poczuć go całą sobą), więc zsunęła apaszkę z powiek i objęła go za szyję, przyciągając jego spocone ciało bliżej siebie. Kosmyki włosów przykleiły się do jej czoła oraz drażniły policzki, niemal tak jak jego, gdy schylał się do jej ust. Jeszcze nie tak dawno umarłaby za jeden pocałunek, ten dwellerowski, bez przyszłości, jedyny. Dostała więcej niż prosiła.

Zmysłów chciał jej pozbawić? Udało się. Razem na metę dotarli, razem z sił opadli. Słodki ciężar czuła, gdy ledwo oddech łapała.

Zostań.

- Harper? – szept przeciął ciszę jaka zapadła w sypialni przed kilkoma chwilami. Zdobyć się nie mogła na normalny ton; sił wciąż nie miała, a może bała się przerwać tą błogą chwilę? Oparła czoło o jego, ustami od ust zatrzymując się o milimetry. Przesunęła językiem po spierzchniętych ustach, uśmiechając się delikatnie, nieśmiało wręcz. Oczy jej błyszczały w końcu z radości i szczęścia, a nie żalu i łez, które z czasem wyschły na wiór. Szczęśliwa była dzięki niemu (jeszcze była szczęśliwa). – Kocham cię, Harper – i choć wiedziała, że on już nie kocha jej tak jak kiedyś, zapewnieniem tym pragnęła, by zapamiętał raz, a dobrze – w jej sercu pozostanie na zawsze, niezależnie od sytuacji.
Rozwiążesz mnie już?bo i tak uwiązana do ciebie będę już na wieczność.
Żadne przysięgi przed klerykiem nie były potrzebne, ani podpisywanie świstku papieru przed urzędnikiem nie zapewniało życia wspólnego na zawsze. Z Michaelem udowodniła, że to szczęścia nie daje.

Chociaż Charlie pragnęła zostać panią Dweller od lat.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”