WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 5. (ale przed czwórką)
Cały ewentualny stres ich wyjściem bez dwóch zdań przykrywała ekscytacja, z którą nie potrafił się kryć. Cieszył się, że po powrocie z pracy zastał niezmiennie pusty dom, bo nie chciał psuć sobie nastroju robieniem wymówek przed żoną i tłumaczyć się bez końca dokąd się wybiera. Ten wieczór miał być bezproblemowy, idealny i być ich, tak to zaplanował - mówiąc "ich", miał oczywiście na myśli siebie i Cerisse. Nie po to zawczasu zadbał o każdy detal, by teraz coś miało pójść nie po jego myśli. Wydawało się, że zadbał o wszystko. Stolik w restauracji był zarezerwowany dla nich już przeszło od tygodnia, garnitur przygotowany z okazji tego wyjścia tylko czekał na włożenie go, wyprasowany i ułożony nienagannie na łóżku, a tuż obok niego spoczywała niewielka paczuszka, kryjąca wewnątrz pewien skromny prezent dla kobiety, z którą miał zamiar spędzić ten wieczór. Zdaje się, że przed pracą zadbał nawet o to, by zajechać na myjnię i doprowadzić do porządku samochód, którego karoseria lśnić miała czystością, kiedy po nią przyjedzie. To był detal, który z dużym prawdopodobieństwem mieli wyłapać co najwyżej przedstawiciele płci męskiej, ale dla Chada nic nie mogło pozostać pominięte. Postarał się tak, jak gdyby w jego planach na ten wieczór nie było choćby cienia czegoś złego i nieodpowiedniego.
Kiedy wchodzili do wnętrza Canlis, delikatnie objął ją w pasie, jakby podświadomie obawiał się, że może ją zgubić tutaj, co oznaczałoby bezapelacyjnie samotną kolację. Na to w żadnym razie nie miał ochoty, co więcej, gdyby miał zamiar jeść w pojedynkę, nie zdecydowałby się na takie miejsce, a najzwyczajniej zamówił sobie coś do domu czy jeszcze do pracy. W miejsca, jak to, Farrow najczęściej nie chadzał bez okazji, a przynajmniej na ogół. Ciężko było powiedzieć, co stanowiło okazję tego dnia, ale gdyby musiał na to odpowiedzieć, na pewno znalazłby rozwiązanie. Kiedy usiedli, wykorzystał moment nieuwagi Cerisse i wyjął z kieszeni pudełeczko, które później miał zamiar jej podarować. Na tę chwilę znalazło się na jednym z krzeseł przy ich stoliku, tym, które stało najbliżej miejsca Chadwicka, będąc zupełnie niewidocznym dla wszystkich innych osób. - To na co masz ochotę? - zagadnął zaraz po tym, jak kelner umieścił przed nimi karty. W drodze do lokalu opowiadał jej trochę o tym, co tutaj serwują, a kiedy teraz miała wszystko przed oczami, był coraz bardziej ciekawy co wybierze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 3.
Początek roku zawsze był w odczuciu Cerisse niezwykle stresujący, czy to ze względu na pracę czy jakieś poczucie, że powinna nałożyć na siebie postanowienia noworoczne i je wypełniać. Niby próbowała się z takich schematów wyrywać i nie wpędzać się w nie niepotrzebnie, ale trudno było niektóre rzeczy w jej odczuciu przeskoczyć. Sporym oderwaniem od takich zmartwień była relacja z Chadwickiem. Spotkania, wspólne wyjścia, wieczory przed telewizorem czy czułe pocałunki – to wszystko pozwalało jej poczuć się trochę pewniej nie tylko w mieście, które zdecydowanie było w jej odczuciu zbyt smutne i deszczowe, ale także napawało ją pewnego rodzaju nadzieją. Na to, że będzie lepiej. Że będzie im się dobrze razem żyło. Że… jest przed nimi wspólna przyszłość. Nie wiedziała czy tak jest w rzeczywistości, sporo rzeczy pod tym względem sobie dopowiadała, bo przecież żadnej poważnej rozmowy nie odbyli, ale próbowała się tym nie zadręczać. Jak to mówią, co ma być, to będzie. Chociaż czasem wydawała się to naprawdę mroczna wizja.
Cieszyła się z ich kolacji, a nawet specjalnie z tej okazji wyszykowała. Nowa sukienka, ulubione szpilki, delikatny makijaż z czerwonymi ustami, włosy, z którymi walczyła ponad godzinę, żeby finalnie i tak nie uzyskać zamierzonego efektu i wisiorek, który dostała jakiś czas od Chadwicka, to wszystko prezentowało się naprawdę dobrze i była z końcowego efektu bardzo zadowolona. Przez całą drogę do restauracji Cerisse ekscytowała się bardzo mocno, do tego stopnia, że gdy wreszcie dojechali na miejsce i weszli do środka, poszła za kierownikiem sali zdecydowanie zbyt szybkim krokiem, który miała nadzieję Chad miał jej wybaczyć. Dopiero siadając na swoim miejscu zorientowała się jak bardzo narosła jej ekscytacja i delikatnie się zawstydziła, co momentalnie zaróżowiło jej policzki, próbowała jednak o tym nie myśleć. Zamiast tego rozejrzała się po wnętrzu, a następnie zerknęła na kartę, powoli przemierzając ją wzrokiem. — Krewetki w maśle czosnkowym brzmią smacznie. Gnocchi też. I jagnięcina z warzywami… — rozmarzyła się na myśl o tych wszystkich pysznościach, dopiero po chwili zerkając na Chadwicka z uśmiechem na ustach. — Może mi coś zaproponujesz? — dłonią powędrowała do jego, na moment go za nią łapiąc i gładząc kciukiem, nie potrafiąc się powstrzymać przed tą drobną czułością.

autor

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

01.

Czas wydawał mu się upływać ostatnio w dziwny sposób: momentami Chet odnosił wrażenie, że nie pamiętał już, jak jego życie wyglądało wcześniej - przed powrotem do Seattle, ale również przed tym, jak jedna, drobna brunetka wywróciła je całkowicie do góry nogami. Przed Jordaną. I choć staż ich związku liczył się zaledwie w miesiącach - co w obliczu trzydziestu trzech lat jego życia było stosunkowo niedługim okresem - to wszystko, co miało miejsce przedtem, było obecnie niczym mgliste wspomnienie zamierzchłej przeszłości. I chyba po raz pierwszy Chester nie żałował już, że pewne sprawy - z jego pracą, z tym, co niegdyś posiadał - potoczyły się tak, a nie inaczej, i że dzisiaj znajdował się w tym właśnie miejscu, w tym właśnie mieście. Może dlatego mówi się, że szczęśliwi czasu nie liczą. On sam długo nie rozumiał, co to znaczy być szczęśliwym - za mały sukces uznawał fakt, iż nie był nieszczęśliwy, i to mu wystarczało. Szczęście jawiło się w jego mniemaniu jako przywilej ludzi głupich, naiwnych, zaślepionych; lecz jeśli taka istotnie była za nie cena, to dziś Chet Callaghan mógłby być nawet pierdolonym ślepcem. Ale był szczęśliwy. Obecnie natomiast odczuwał również coś innego; nie była to jeszcze tęsknota - choć i ta dotkliwie dała mu się już niegdyś we znaki z powodu Jordie, i to paradoksalnie wtedy, kiedy miał ją, kobietę, której tak pragnął, na wyciągnięcie ręki, a nie mógł jej dotknąć - ale pewien nienazwany brak. Brak Jordany obok niego w łóżku, niezależnie od tego, czy spędzaliby te noce u niej, czy u niego; brak jej bliskości, brak jej ciała. Nie brak jej samej, bo podczas kilkudniowego wyjazdu brunetki, utrzymywali telefoniczny kontakt, choćby miała to być tylko krótka rozmowa czy wymiana kilku (sprośnych) wiadomości przed snem; lecz mimo to - brak. Czy miało im to wyjść na dobre i czy Chet miał ją przez to bardziej docenić - to być może miało się dopiero okazać, ale faktem pozostawało, że mężczyzna pragnął ją wreszcie znów zobaczyć. Dotknąć. To chyba przede wszystkim. Człowiek - chyba każdy, ale Chester na pewno - musiał czasem dać upust temu, co w nim siedziało, co kumulowało się w nadmiarze, w naturalny sposób szukając ujścia, i nawet wysiłek fizyczny, nawet wyładowanie emocji na worku treningowym - nie zawsze pomagało. Być może zatem randka, jaką zaplanował na ten pierwszy wieczór po jej powrocie, była fatalnym pomysłem. Tak naprawdę ostatnim, na co Chet miałby aktualnie ochotę, była romantyczna kolacja w eleganckiej restauracji; co ewidentnie nie było też najbardziej oryginalnym sposobem na spędzenie wspólnie czasu, ale - chciał zrobić coś dla niej, chciał żeby było jej miło, i żeby po prostu pobyli razem. Nie był tylko przekonany, czy zdołają przy tym wszystkim utrzymać grzecznie ręce na stole... Z drugiej jednak strony - nie po to zarezerwował im wcześniej stolik w restauracji, aby teraz mieć jakieś wątpliwości; nawet jeśli już sam widok panny Halsworth - gdy odbierając ją spod jej domu, Chet pocałował ją na powitanie, a nawet wręczył jej kwiatka: jedną, białą różę, nie omieszkając przy tym skomplementować, jak ślicznie wyglądała - spowodował, że miał on raczej ochotę zaciągnąć ją prosto do łóżka aniżeli do samochodu, którym zajechali wkrótce na miejsce. Nie był to lokal, na bywanie w którym osoby o raczej średniej zasobności portfela mogłyby sobie pozwolić na co dzień, ale - Chet nie był też człowiekiem oszczędnym; nie planował już swojej przyszłości, więc i nie odkładał pieniędzy "na później". Zaś dzisiaj oboje pasowali tutaj idealnie: ona niezmiennie cudowna w sukience, w jakiej rozpalała Chestera do czerwoności - i którą z pewnością zerwie z niej, gdy tylko znajdą się później w domu - a on w ciemnych spodniach, koszuli z nonszalancko jednak rozpiętym pod szyją guzikiem i pasującej marynarce. Zaraz po tym, jak zajęli miejsce przy stoliku - z pięknym widokiem na oświetloną panoramę miasta i sączącą się cicho między nimi spokojną muzyką z połowy ubiegłego wieku - złożyli swoje zamówienie, by wreszcie po odejściu kelnera móc zostać sam na sam. Przynajmniej częściowo, ale w chwili obecnej chyba nic poza nimi samymi mogłoby dla nich w ogóle nie istnieć, gdy, trzymając się za rączki, po raz kolejny wymienili roziskrzone spojrzenia. - Musisz zająć mnie rozmową, żebym nie myślał o tym, co masz pod tą sukienką - brunet zagaił po chwili z majaczącym w kąciku jego warg uśmiechem, tylko częściowo sobie żartując, co jednak można było uznać za komplement, a Jordana doskonale powinna już wiedzieć, że pomimo tego, jak ewidentnie na niego oddziaływała, nie była już dla niego tylko ładnym ciałkiem, jakie lubił brać, gdy miał na to ochotę. Była kimś znacznie więcej, co nie było wcale takie oczywiste w przypadku człowieka, jaki nie przywiązywał się łatwo do innych. - Więc, dobrze się bawiłaś, czy tylko ciężko pracowałaś? - dopytał nieco rutynowo, jakby istotnie usiłował odciągnąć swoje myśli od rejonów, w jakie nie powinny się w tej chwili zapuszczać. W gruncie rzeczy jednak interesowało go to, bo chciał także uczestniczyć w życiu Jordie i chciał zachęcić ją do tego, aby podzieliła się z nim swymi wrażeniami z wyjazdu oraz tym, jak rozwijała się jej kariera modelki - co częściowo brunetka czyniła na bieżąco, zdając mu przez ostatnie dni relacje przez telefon, ale teraz mieli na to więcej czasu.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

1.

Nie byłoby pewnie kłamstwem stwierdzenie, że dla zakochanych czas staje w miejscu – bo przynajmniej Jordie miała wrażenie, iż ten jej czas nagle jakby się zatrzymał, dokładnie w tym momencie, w którym w jej życiu pojawił się Chet. I z uwagi na to jak wiele się wtedy działo, niemalże wszystkie jej wspomnienia oscylują właśnie wokół jego osoby, wokół tych wspólnie spędzonych chwil, których nigdy nie chciałaby zapomnieć; sprawiło to jednak, że w jakimś stopniu i ona nie miała już pojęcia jak wyglądało jej życie przed nim. I chyba nawet nie chciała pamiętać, bo to właśnie teraz była w końcu na tyle szczęśliwa, że to życie nabrało dla niej sensu, nie tylko prywatnie, ale i zawodowo. Jakby nagle los się odwrócił i wszystko zaczęło się układać. Całe życie spędzone w rodzinnym Seattle mogło sprawić, iż w pewnym momencie pojawiłaby się niemiła rutyna, że ciążyłoby jej nieustanne życie w jednym miejscu, że czegoś ciągle by jej brakowało. Nie wyobrażała sobie jednak, że mogłaby to miejsce zostawić, zwłaszcza teraz, gdy pojawił się w nim mężczyzna jej życia, u którego boku czuła się najlepiej. Szczęśliwa do granic możliwości, bo chociaż i ona nie zawsze wiedziała czym dokładnie jest to wszechobecne szczęścia, to tym razem naprawdę miała wrażenie, że odnalazła to swoje właściwie miejsce, właściwego mężczyzna i że wreszcie zaczęła podążać właściwą drogą, nie tylko decydując się na powrót do świata mody, ale również poprzez skupienie się na studiach, z którymi także wiązała swoją przyszłość. A ta przyszłość jawiła się jej niezwykle kolorowo, nie brała pod uwagę żadnych potknięć czy nieprzewidzianych, niemiłych zdarzeń, bo chociaż w istocie oboje żyli teraz niczym w cudownej mydlanej bańce – która w każdej chwili mogła pęknąć – to są razem już przeszło trzy miesiące i jeżeli przez ten czas zdołali cieszyć się sobą do granic możliwości, to czy coś jeszcze było w stanie im zaszkodzić? Nawet jeżeli ten staż nie jest długi, to jest chyba wystarczającym, aby stwierdzić, że całkiem dobrze się już poznali i wypracowali sobie pewien schemat, w którym wspólnie się odnajdują. Pierwszy raz jednak Jordie wyjechała na dłużej niż jeden dzień, realizując w Waszyngtonie jeden z kontraktów, które udało się jej podpisać; pierwszy raz od dawna odczuła też tak mocno brak Chestera, czego się chyba nawet nie spodziewała. Samotne noce w hotelowym łóżku były po prostu trudne – pomimo nawet tego, że wcześniej mogła go usłyszeć podczas rozmowy telefonicznej czy też pobudzić wyobraźnie przez niegrzeczne smsy, które tak chętnie wymieniali przed snem. Brakowało jej go fizycznie i nie mogła nic na to poradzić – tęskniła. Nie tylko za jego ciałem i bliskością, ale jednak również i za nim, chociaż mogła odczuwać jego obecność poprzez to, iż cały czas byli w kontakcie; to zdecydowanie jednak nie było to samo. Nałożone na nos różowe okulary sprawiały, iż świat bez Chet’a był po prostu nudny, że nawet kilka dni z daleka od niego były niczym tortura – a przecież pojechała realizować coś w czym czuje się świetnie i co kocha. A mimo to najbardziej cieszyła się z powrotu. Do niego. Niespodzianka zaś, którą dla niej przygotował, wzbudzała w niej niemałą ekscytację, bo raz, że pragnęła wreszcie wpaść w jego ramiona, to dwa, naprawdę uwielbiała kiedy tak ją rozpieszczał i mimo wszystko, ciągle o nią zabiegał i starał się, by ciągle było tak miło. Dzisiejsza randka na pewno nie była więc pierwszą, w ostatnim czasie często gdzieś razem wychodzili i wbrew pozorom – nie spędzali każdej chwili w łóżku. Dziś jednak zapewne najchętniej to właśnie by zrobili, korzystając czy to z łóżka, czy pobliskiego mebla, czy nawet z kanapy w jego samochodzie, ale… musieli powstrzymać swoje pragnienia, przynajmniej do powrotu do domu. Jordana naprawdę chciała nacieszyć się jego obecnością, zjeść coś dobrego, bo od podróży nic nie jadła i po prostu porozmawiać, o ile w istocie zdołają w ogóle utrzymać ręce na stole i z dala od siebie. A to wydało się już niebotycznie trudnym zadaniem w chwili, w której opuściła budynek, który zamieszkiwała i wzrokiem prześlizgnęła po sylwetce swojego chłopaka, tak elegancko ubranego. Z trudem powstrzymywała się więc przed tym, by - gdy wymieniali już czuły i pełen tęsknoty pocałunek – nie dobrać się do guzików jego koszuli. Z uśmiechem przyjęła jednak komplementy i białą różę, którą jej wręczył, jak zwykle zaskakując ją takimi romantycznymi gestami, które kiedyś z jego strony chyba byłyby nie do pomyślenia – teraz to jednak był kompletnie inny Chet i to między innymi ta jego wersja, którą tak uwielbiała. Tak jak i jego wizualną wersją w tym eleganckim wydaniu, przez co niemalże nie mogła oderwać od niego wzroku; a wszystko z powodu tego, iż mężczyzna nie często decydował się na takie ubranie, tym bardziej więc to doceniała. Powstrzymując więc wzajemnie wszystkie te niemalże zwierzęce instynkty, zdołali wsiąść do samochodu, którym udali się na miejsce. Wyraz jej twarzy z pewnością wskazywał, że jest zachwycona tym co widzi, gdy trzymając się za ręce weszli razem do budynku i na odpowiednią salę, gdzie czekał na nich zarezerwowany stolik. Widok niemalże zapierał dech w piersiach, niemalże tak samo jak ten widok, który miała przed sobą, gdy już zajęli swoje miejsca. – Pięknie tutaj – odparła i przez to uśmiech niemalże nie schodził jej z twarzy, gdy palcem czule gładziła męską dłoń, w której trzymał jej własną – niemalże tak, jakby jednak nie byli w stanie darować sobie choćby takiego kontaktu fizycznego. Niemniej jednak idealnie wpasowywali się w klimat tego miejsca, zarówno Jordie – tak seksownie prezentująca się w czarnej, idealnie dopasowanej do jej sylwetki sukience i wysokich szpilkach, jak i Chet – który w tej wersji rozpalał wszystkie jej zmysły do granic możliwości (nie żeby nie robił tego na co dzień). Niemalże już widziała to jak jej palce zwinnie rozpinając guziki jego koszuli, ale tym samym tą randką, brunet chyba sprawił, że ten czas oczekiwania na deser jeszcze bardziej podsyci atmosferę. Bo bez wątpienia myśli obojga krążyły wokół jednego i nikt nie mógł ich za to winić, skoro nie widzieli się kilka dni, a oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że gdy tylko dotrą do domu… nic ich już nie powstrzyma. – A co jeżeli powiem, że mam na sobie wyłącznie sukienkę? – uniosła sugestywnie brew ku górze z majaczącym na jej buźce zaczepnym uśmiechem – Z kolei co się pod nią znajduje, chyba już doskonale wiesz… nie wiem czy zdołam na tyle Cię zagadać, ale spróbuje – stwierdziła z rozbawieniem, nie odrywając wzroku od męskich oczu. Ich roziskrzone spojrzenia niemalże mówiły same za siebie, niemalże tak jak i temat ich obecnej rozmowy. Zagryzła na sekundę dolną wargę, świdrując wzrokiem męski tors, który tak idealnie opinała koszula. – Może to jednak Ty będziesz musiał zagadywać mnie, żeby powstrzymać moją chęć zdjęcia z Ciebie tej koszuli – dodała, unosząc spojrzenie ponownie do jego ciemnych oczu, których zdawał się nie odrywać od niej nawet na sekundę. Niby przypadkowo, trzymając jedną nogę na drugiej, przesunęła pod stołem koniuszkiem szpilki po jego łydce, uśmiechając się w ten oczywisty, tylko jemu tak dobrze znany sposób. Dopiero jego kolejne pytanie jakby nieco sprowadziło ją na ziemie, ale bynajmniej nie zmazało uśmiechu z jej twarzy. – Wyjazd był cudowny. Pierwszy raz byłam w Waszyngtonie i jest tam naprawdę fantastycznie, minus taki, że niewiele zobaczyłam, bo większość czasu spędzałam na sesji – sięgnęła do torebki i wyjęła z niej telefon, by wyświetlić na nim po chwili kilka zdjęć z sesji, które mu przy okazji pokazała – Tak jak wspominałam to sesja ubrań dla sieciówki, co prawda nie spełnienie moich marzeń, ale przynajmniej lepiej na tym zarobię, pokaże się i również przypomnę sobie jak to jest pracować w tej branży – oznajmiła, odkładając smartfona na bok, by ponownie skupić całą uwagę na brunecie – A być może potem dostanę jakieś ciekawsze oferty – uśmiechnęła się szerzej, zerkając co jakiś czas na swoją dłoń, którą teraz to brunet czule gładził, wysłuchując jej opowieści – Ale strasznie za Tobą tęskniłam. I zaskoczyłeś mnie tą romantyczną randką na powitanie, aż nasuwa mi się pytanie czy aby na pewno byłeś grzeczny pod moją nieobecność – zażartowała, spoglądając na niego tym razem z rozbawieniem. Póki co nie wspominała też o tym, że sama dostała propozycję wyjście na drinka i to dwukrotnie, ale to było chyba normalne w tej branży, w końcu też każdy mężczyzna ma oczy i widząc Jordanę, zapewne traci głowę. Jej serce jednak stanowczo było już zajęte, przez tego właśnie mężczyznę, który teraz zaśmiał się z rozbawieniem na jej słowa, a ona chłonęła z niekrywaną przyjemnością ten dźwięk.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chet uważał się za realistę; a jako takowy powinien pewnie z nieco większą rezerwą podchodzić do tematu relacji damsko-męskich, i do tej pory - tak właśnie było. Tym razem jednak wszystko wyglądało inaczej, bo i jego życie wyglądało inaczej - jego głowy nie zaprzątała już praca, która koniec końców zawsze wysuwała się na pierwszy plan, w tyle pozostawiając związki i uczucia. Właściwie można by powiedzieć, że zaangażował się w tę relację z zaledwie dwudziestodwuletnią studentką, bo nie było nic innego, w co mógłby się zaangażować, i do pewnego stopnia - oraz do pewnego momentu - to także było prawdą. Wszedł w ten związek w stu procentach i oddał w to całego siebie; w tym przypadku trudno o bardziej trafne powiedzenie, aniżeli: stracił głowę - a w każdym razie: rozum - i wcale mu jej nie brakowało, dopóki ten stan absolutnej beztroski, sielanki i szczęścia, mógł trwać w najlepsze. Nie martwił się tym, co będzie dalej, za jakiś czas - widocznie wyciągnął jednak jakąś lekcję z ich wcześniejszych doświadczeń, kiedy to zrujnował łączące ich relacje między innymi właśnie samą obawą, a właściwie przeświadczeniem, że i tak prędzej czy później to zniszczy; że to się musi tak skończyć; że zostało to już przesądzone. Obecnie jedynymi, którzy mogli cokolwiek wyrokować, byli oni sami, a Chet robił wszystko, żeby tym razem było dobrze - bo robił to wszystko dla Jordie, bo ona niezmiennie go motywowała, i każdy jej uśmiech utwierdzał go w tym, że istotnie było warto. Że była szczęśliwa, a przecież dokładnie tego Chet pragnął od samego początku, tylko nie zawsze egzekwował swoje zamiary we właściwy sposób. A wtedy - i on był szczęśliwy, mogąc sprawić brunetce przyjemność, choćby miało nią być zaproszenie jej do ładnej restauracji i zjedzenie wspólnie smacznego posiłku - wszak dokarmianie jej przez Chestera stało się niemal ich małą tradycją, chociaż od pewnego czasu Jordie nie zostawała już w tej kwestii w tyle, dzięki czemu mogli wspólnie realizować kulinarne ambicje. Dzisiaj jednak przygotowanie posiłku pozostawili profesjonalnemu szefowi kuchni, a sami, skupieni całkowicie na sobie, mieli szansę nadrobić ten czas, kiedy się nie widzieli, a tym samym - na nowo nacieszyć się swoim towarzystwem. Zaintrygowany sugestią, lub raczej wizją, podsuniętą mu przez Jordie, mężczyzna spoważniał jakby i uniósł wysoko brwi, by zaraz potem z głuchym świstem wypuścić powietrze z płuc. - Zwariuję przez ciebie - pokręcił głową. - Trzeba było zamówić chińszczyznę i zjeść w łóżku - skwitował, nim rozciągnął jednak usta w uśmiechu. I bez tej wiedzy, jakoby Jordie nie miała na sobie bielizny, brunet był bliski obłędu - wyobrażając ją sobie w seksownym, koronkowym komplecie - a teraz dodatkowo zżerała go ciekawość i tym bardziej nie mógł doczekać się momentu, w którym będzie mógł samodzielnie przekonać się, ile było w jej słowach prawdy. Co ukradkiem spróbował zweryfikować, ześlizgując spojrzeniem z jej oczu w dół, na jej dekolt i czarny materiał sukienki, pod jakim faktycznie chyba nie odznaczał się biustonosz, ale klimatycznie przytłumione światło w lokalu nie sprzyjało rzetelnej ocenie. I mimo iż Chet znał jej ciało niemalże na pamięć, to nie zmieniało to faktu, iż odkrywał je zawsze z tą samą ekscytacją i zachwytem. Uwielbiał je - nie, uwielbiał - w każdym calu. Zresztą oboje oddziaływali na siebie w dokładnie taki sam sposób, a ten magnetyzm pomiędzy nimi był tak silny, że to aż dziwne, że sztućce nie latały jeszcze po pomieszczeniu... Po jej słowach uniósł lekko brew, i zerknął na swoją koszulę. - Podoba ci się? Moja dziewczyna jest modelką i muszę teraz trzymać fason, żeby dotrzymać jej kroku - dodał żartobliwie. Na co dzień rzeczywiście preferował nieco luźniejszy styl - choć do pracy nosił koszule, to po godzinach wolał po prostu czuć się swobodnie i wygodnie; a najlepiej czuł się w czerni, przez co rzadko zakładał na siebie coś w jaśniejszych kolorach. Co nie zmieniało faktu, że Chet był chodzącym dowodem na to, iż "ładnemu we wszystkim ładnie". Uśmiechnął się ponownie, słysząc, że była zadowolona z wyjazdu. - A po sesji? Nie powiesz mi chyba, że tylko siedziałaś w hotelu, myślałem, że w tej branży więcej się imprezuje - zauważył, troszkę ciągnąc ją za język, bo zdawał sobie sprawę, iż Jordie lubiła się zabawić, i nie było przecież powodu, dla którego miałaby coś przed nim zatajać. A że czasem bywał odrobinę zazdrosny... chyba nie dało się tego uniknąć, ale nie zamierzał popadać w paranoję i zamykać jej w klatce. Wysłuchał jej z zainteresowaniem, a kiedy wyjęła telefon, by pokazać mu zdjęcia z sesji, obejrzał je i pokiwał z uśmiechem głową. - To świetnie, cieszę się, że ci się podobało. I na pewno czeka na ciebie wiele ofert. Jestem z ciebie dumny - odrzekł, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni. Nie kłamał; nawet jeśli ten wyjazd nie był szczytem jej marzeń - które być może w ogóle miały się nie spełnić, bo raczej niewielki procent młodych dziewczyn osiągał w tej branży spektakularny sukces, ale Chet nie chciał brutalnie ściągać Jordie na ziemię; a może po prostu musiała jeszcze trochę poczekać na więcej - to nie zmieniało to faktu, że wciąż miała w nim wsparcie. Wierzył w nią i szanował to, że potrafiła zawalczyć o swoje. Odrobinę zaskoczony sugestią, jakoby miał coś na sumieniu i z tego też powodu zaprosił ją na tę randkę, brunet uniósł brwi i wydął lekko usta, z miną łobuza, który właśnie dał się przyłapać, zanim zaśmiał się, potrząsając głową. Istotnie, nie inaczej zachowałby się facet, który pod jej nieobecność skoczył sobie w bok i chcąc zagłuszyć poczucie winy, rozpieszczał ją teraz kwiatami (kwiatkiem) i romantyczną kolacją. Ale Chet jak dotąd, chyba nawet trochę ku własnemu zdumieniu, nawet nie odczuwał potrzeby szukania wrażeń między nogami innej kobiety - co nie do końca oznaczało, że w ogóle innych kobiet nie zauważał, ale wszystko, czego mógł chcieć, miał u boku Jordany. Nawet jeśli przez tych ostatnich kilka dni mocno mu tego brakowało. - Zawsze jestem grzeczny - chyba nawet nie dało się temu zaprzeczyć, skoro od kilku miesięcy Chet niczego nie zepsuł, a przy pannie Halsworth, z samotnego wilka stał się potulnym szczeniaczkiem. - Po prostu musiałem zadbać o to, żebyś zbyt łatwo o mnie nie zapomniała, kiedy jesteś taka rozchwytywana i zajęta robieniem kariery - zażartował. Chet doskonale wiedział, co to znaczy poświęcić wszystko dla kariery, i nawet jeśli po latach, i przy Jordanie, zrozumiał już chyba, że nie tylko od tego zależało, czy jego życie było kompletne, to wciąż odczuwał pewną trwogę na myśl, że wszystko sprowadzało się teraz do jednej osoby, jaką nie był on sam. Z całą pewnością jednak nie wyobrażał sobie sytuacji, w jakiej to on miałby być tym, który trzymałby Jordanę w miejscu, nie pozwalając jej się rozwijać, nawet gdyby miało się to odbywać kosztem ich związku. Zapewne uznałby, że realizacja własnych planów byłaby dla niej lepsza niż tkwienie u jego boku - a przecież już raz pomylił się, sądząc, że wiedział, co było dla niej dobre...

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zaufanie w ich relacji nadal mogło być problemem, który stanąłby im na drodze do szczęścia; mogło być, ale nie jest, głównie dlatego, że Jordana naprawdę zdecydowała się podjąć kolejny raz to ryzyko. Wtedy, gdy zdecydowała się zrobić ten pierwszy krok, a spotkało ją jedynie odrzucenie i okrutne traktowanie ze strony Callaghana, zdecydowanie mogła się całkowicie wycofać – nie tylko z relacji z nim, ale pewnie w ogóle z jakichkolwiek relacji damsko-męskich na dłuższy czas. Niebywałym był więc fakt, jak stosunkowo szybko zdołała mu na nowo zaufać, jak szybko weszła w ten związek całą sobą i równie cała mu się oddała – w stu procentach. Zaryzykowała, ale również wiele zainwestowała w tę relację, na której obecnie zależy jej chyba najbardziej. Wystarczył bowiem jeden jego uśmiech czy to spojrzenie z błyskiem w oku, by Jordie zapomniała o tym, że istnieje cokolwiek oprócz nich i to chyba właśnie są te uczucie, z którymi na próżno walczyć. A ona na pewno nie chciała walczyć z tym stanem, w którym się dzięki niemu znalazła, bo wszechogarniające szczęście dodawało jej energii, jakiej chyba nigdy jeszcze nie miała. Dlatego była tak uśmiechnięta, całkowicie pochłonięta obecnością bruneta i szczęśliwa z powrotu, bo wreszcie mogła być tutaj z nim. I kolejny raz do jego uszu mógł dobiec jej cichy śmiech, gdy dostrzegła to zaintrygowanie w jego spojrzeniu. – To byłoby zbyt proste, a przecież nutka ciekawości i odrobina wyczekiwania, jedynie podsycają atmosferę – odparła, z majaczącym w kąciku jej ust zaczepnym uśmiechem, który poszerzył się nieco, gdy zauważyła, jak mimowolnie Chet próbował zorientować się w tym, czy mówi prawdę czy też sobie tylko z nim pogrywa – Chociaż nie wiem czy tą między nami można jeszcze bardziej podsycić… jesteś ciekawy czy mam na sobie bieliznę? – mruknęła cicho, kusząco prześlizgując się opuszkami palców po skórze na jego dłoni, nęcąc go i prowokująco w ten subtelny sposób. Ale to była doprawdy ryzykowna gra, bo pożądanie było wyczuwalne w powietrzu i jak tak dalej pójdzie, to mogą w ogóle nie wytrwać do momentu, w którym zostanie im podane jedzenie. Z drugiej zaś strony, kuszącą była także wizja zamówienia chińszczyzny i zjedzenia w łóżku, najpewniej po namiętnym seksie – czym teraz to ją zaintrygowała i skusił na więcej, podsuwając te wizje do jej głowy, po której i tak krążyły już brudne myśli. – Musiałbyś przekonać się o tym sam… ale może Ci na to pozwolę – rzuciła jeszcze z tajemnicą w głosie i zawadiackim uśmiechem, który przemknął po jej ślicznej, rozpromienionej buźce. Pokiwała jednak zaraz ochoczo głową, gdy nawiązał do swojego ubioru i szerzej się uśmiechnęła, zaciskając palce na jego dłoni. – Wyglądasz świetnie, naprawdę pasuje Ci takie eleganckie ubranie. A ta koszula opinająca Twoje cudowne ciało… – zawyrokowała szeptem, który mógł usłyszeć tylko on i wypuściła nieco głośniej powietrze z ust -…nie chcesz wiedzieć co ze mną robi – dodała przekornie, nie decydując się na ujawienie swoich niegrzecznych myśli, które on zapewne i tak doskonale znał. Skwitowała to więc jedynie pełnym pożądania spojrzeniem z tym typowym dla siebie błyskiem w oku, próbując zapanować nad pragnieniami, które ogarniały całe jej ciało. – Co oczywiście nie zmienia faktu, że nawet w podkoszulku wyglądasz cholernie seksownie i chyba tak naprawdę każde ubranie chciałabym z Ciebie zerwać – wzruszyła niewinnie ramieniem, z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. A ta niewinność zdecydowanie do niej teraz nie pasowała, nie teraz, gdy to pożądanie aż od niej biło, a sama wyglądała niczym milion dolarów, w tej opinającej jej ciało sukience, pod którą najpewniej nie miała już nic więcej. Niemniej jak tak dalej pójdzie, nie zdołają się chyba powstrzymać, więc podjęcie innego tematu było naprawdę dobrym pomysłem. – A po sesji była impreza, a właściwie to były dwie. Tyle, że wtedy też niewiele zobaczyłam, głównie to zwiedziłam dwa kluby, w których najczęściej bywają. Imprezy w tej branży są… intensywne – stwierdziła nieco ostrożnie, chociaż Chet zapewne i tak zdawał sobie z tego sprawę – Ale tak naprawdę nawet nie piłam alkoholu, mam złe wspomnienia więc chyba po prostu wolałam zachować trzeźwość umysłu – oznajmiła zgodnie z prawdą, bo te branżowe imprezy w świecie mody nie raz i nie dwa doprowadziły do tragedii, a przed laty sama była tego świadkiem, więc… ostrożności nigdy za wiele. – Dlatego byłam grzeczna i nawet dwukrotnie odmówiłam zaproszeniu na randkę – posłała mu rozbawienie spojrzenie, zdradzając ten malutki sekret, ale przecież nie miała czego ukrywać, skoro odmówiła. A fakt, iż ktoś był nią zainteresowany, chyba nie mógł ogólnie dziwić, bo to zapewne zdarzać się będzie często. Poza tym lubiła, gdy Chet był o nią zazdrosny, sama także znała to uczucie, gdy koło jej mężczyzny kręciły się inne kobiety, które w oczywisty sposób pragnęły poznać go bliżej. I to także nikogo dziwić nie powinno, bo przecież jej mężczyzna mógł skraść niejedno kobiece serce, ważnym było jednak, by tego nie chciał, a jak wiemy – zaufanie to podstawa. Zaufanie, jak i wsparcie, które gdy właśnie jej okazał, spowodowało, że jej twarz znowu się rozpromieniła, zwieńczona delikatnym uśmiechem skierowanym w jego stronę. – Twoje wsparcie dużo dla mnie znaczy – przyznała, ciesząc się, że był po jej stronie, że popierał jej decyzję i że był obok niej, gdy próbowała na nowo swoich sił w modzie, nawet jeżeli nie wszystko zawsze mu się podobało – Nie nastawiam się na wielką karierę, ale chciałabym trochę popracować nawet w tej komercyjnej branży i nieco więcej zarobić. Na pewno jednak nie zrezygnuje z dziennikarstwa, bo chyba w tym teraz widzę swoją przyszłość – oznajmiła, tym samym obrazując swoje przemyślenia w tej kwestii i być może wewnętrznie podjęte decyzje. Co było sporą oznaką dojrzałości z jej strony, bo dotychczas sama nie wiedziała czego chciała, a teraz naprawdę czuła, że jej życie dokądś zmierza. I to wszystko dzięki niemu. Niemniej szturchnęła jego dłoń, gdy wyraz jego twarzy nagle zwiastował, iż faktycznie mógł mieć coś na sumieniu, przez co właśnie znajdowali się na tej romantycznej randce. Wiedziała jednak, że to jedynie żarty, bo ufając mu, miała pewność, że nigdy by jej nie skrzywdził w ten sposób, nie po tym co już razem przeszli. – Powiedziałabym raczej, że zawsze jesteś niegrzeczny – stwierdziła z błyskiem w oku, chociaż w tej sytuacji mając na myśli jedynie te momenty, w których byli sam na sam, bo wtedy Chester zdecydowanie nie był potulnym szczeniakiem i to on prowadził ją po nieodkrytych jeszcze dotąd przez nią zakamarkach intymności – Nigdy o Tobie nie zapominam, kochanie – przyznała ze szczerością i uczuciem w głosie – Chociaż cały wyjazd naprawdę mi się podobał i świetnie się bawiłam, to najbardziej cieszyłam się z powrotu do Ciebie – dodała, wpatrując się w jego ciemne oczy; nawet jeżeli on w tej chwili jedynie zażartował, to ona poczuła potrzebę wypowiedzenia tych słów. Uśmiechnęła się i pochyliła nieco ku niemu, by na moment złączyć ich usta w krótkim pocałunku, w trakcie którego – przypadkowo – zrzuciła ze stolika łyżeczkę, która spadła na podłogę po jego stronie. Oderwawszy się więc od męskich warg, przesunęła koniuszkiem języka po swojej dolnej, spoglądając znowu w jego oczy. – Ups… gapa ze mnie – mruknęła przekornie, wyginając delikatnie usta w uśmiechu, gdy dopiero teraz się wyprostowała i usiadła, pozwalając mu sięgnąć po jeden z elementów sztućców, jednocześnie zsuwając jedną z nóg, które dotychczas spoczywały jedna na drugiej – wszystko oczywiście tylko i wyłącznie dla lepszych widoków.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Ta znajomość, choć pierwotnie miała być czymś niezobowiązującym i łatwym, oboje ich kosztowała wiele pracy - jego: pracy nad samym sobą, nad tym, by otworzyć się emocjonalnie na drugą osobę i ją do siebie dopuścić; ją: pracy nad zaufaniem do człowieka, który dotkliwie ją skrzywdził w najohydniejszy sposób, jaki tylko przyszedł mu do głowy. Ostatecznie wyszło im to jednak na dobre, a tamte doświadczenia okazały się wartościową lekcją bardziej niż czynnikiem, jaki pozostawiłby ich samotnych, zgorzkniałych i nieskorych do ponownego nawiązania bliskiej relacji. A w każdym razie Chet tak chciał to traktować - jako doświadczenie, które pozwoliło mu zrozumieć pewne rzeczy, a którego z całą pewnością nie zamierzał powielać. Nie wiedział - i szczerze, już się chyba nawet nie zastanawiał - jak zapatrywała się na to wszystko Jordie; czy w jej głowie tliły się jeszcze czasami wątpliwości co do niego, jego intencji i szczerości. Dał jej się wszak poznać jako nie tylko wyśmienity kłamca, który bez mrugnięcia okiem mówił jej rzeczy, które - według jego późniejszych zapewnień - nie miały nic wspólnego z prawdą; ale też jako facet, który w obliczu pierwszych trudności odepchnął ją od siebie i zamknął się w swojej skorupie. Nie mogła mieć zatem żadnej pewności, że to wszystko, co słyszała od niego obecnie, było szczere, i że gdy tylko coś między nimi znowu zacznie się psuć, Chet znów od niej nie ucieknie. Mogła jedynie w to wierzyć. On - ze swojej strony zrobił wszystko, co dało się zrobić, aby to zaufanie odzyskać. Tylko czy mógł ufać sam sobie? Tego nie wiedział - ani on, ani ona. Nie byli w stanie dywagować na temat przyszłości; pozostawało im jedynie zaczekać, aż stanie się ona teraźniejszością. Niekoniecznie tak miłą jak ta, którą przeżywali obecnie; bo i ten wieczór nie do końca był taki jak na co dzień, mimo iż Chester lubił rozpieszczać Jordie nawet jakimiś drobnymi gestami nie tylko przy specjalnej okazji. Tym razem to jednak ona rozpieszczała go, a jednocześnie dręczyła bezlitośnie, wizją jej ciała odzianego tylko w tę opinającą sukienkę, co istotnie rozpalało męską wyobraźnię, sprawiając, że nie miał już nawet ochoty myśleć o jedzeniu. A po to tu przecież przyszli, poniekąd. I po to, żeby spędzić razem czas, żeby porozmawiać, nadrobić zaległości - ale nie po to, by prowokować się nawzajem do brudnych myśli, jakie zdecydowanie powinni zachować na później. - Masz rację - przyznał na jej uwagę odnośnie oczekiwania, które w pewien sposób stanowiło dodatkowy dreszczyk. Dla Chestera było to tym, czy dla dziecka była bożonarodzeniowa noc, gdy nie mogło się już doczekać, by rozpakować swój prezent; zwłaszcza gdy wciąż pozostawała ta nutka niepewności co do tego, co znajdzie w środku. - "Może mi pozwolisz"? Sama będziesz o to prosić - zauważył w odpowiedzi, nie kryjąc się z tym, jak wielką ochotę miał przekonać się o tym, co Jordie skrywała pod sukienką - jednocześnie zdając sobie sprawę, że i ona nie grzeszyła cierpliwością i zapewne nie mogła doczekać się finału tego wieczoru równie mocno, co on. A ta świadomość czyniła owo oczekiwanie nieco przyjemniejszym. Uniósł w zaciekawieniu brew, gdy snuła te swoje małe fantazje odnośnie zrywania z niego ubrań. Dzisiaj: koszuli. - Jestem prawie pewien, że jednak chcę wiedzieć. Ale zostawmy to na później - uciął ze skinieniem głowy, bo jeszcze słowo i musiałby ją zaciągnąć do łazienki, gdzie zepsuliby sobie niespodziankę i przedwcześnie zakończyli to intrygujące oczekiwanie - a tego przecież nie chcieli... Niewiele mogli chyba jednak poradzić na to, że gdy byli blisko, ich myśli podążały w wiadomym kierunku, a rozmowy nazbyt często skłaniały się ku jednemu tematowi, co Chet skutecznie przewidział - lecz nie zdołał temu zapobiec. Bo może nawet wcale tego nie chciał. Pokiwał jednak ze zrozumieniem głową, gdy Jordie wyjaśniła kwestię branżowych imprez. - Domyślam się. I... - zawahał się, nie chcąc zabrzmieć jak stary, prawiący morały człowiek - uważaj na siebie - dodał jednak, zapewne nie pierwszy raz; bo to, że Jordie była teraz dojrzalsza i trochę bardziej odpowiedzialna niż wtedy, gdy stawiała swoje pierwsze kroki w modelingu, i nie ulegała tak łatwo cudzym wpływom, nie zmieniało faktu, że ludzie z tej branży pozostali tacy sami. Chet znał jej wcześniejsze, dość tragiczne, doświadczenia z opowieści i życzył jej, aby te obecne okazały się jednak bardziej pozytywne. Uniósł ponownie brew na wzmiankę o dwóch zaproszeniach na randkę. Nie mógł się jednak dziwić temu, że faceci próbowali swoich szans, jeśli nie miała wypisanego na czole, że jest już zajęta - ani nie nosiła na palcu pierścionka, który by o tym świadczył i Chet nie miał raczej w swych najbliższych planach wręczenia jej takowego. - No proszę, niezły wynik. Czyli rozumiem, że do trzech razy sztuka, dlatego moje zaproszenie przyjęłaś? - zażartował ponownie, z ukrytą jednak gdzieś głęboko nutką goryczy, bo mimo wszystko trudno oczekiwać, aby był zadowolony z tego, że jego dziewczyna miała tylu adoratorów. Tak naprawdę nie miał jednak chyba jeszcze okazji okazać swej zazdrości w pełnej krasie, dlatego pewnie Jordie uważała te jego grymasy za urocze. Wszystko jest urocze dopóki... w końcu przestaje takie być. Nie pozostawało mu zatem nic innego, jak robić dobrą minę do złej gry i wspierać brunetkę w jej wyborach; była wszak inteligentną, młodą kobietą i wiedziała, co robi. Dlatego odwzajemnił zaraz uśmiech, jakim go obdarzyła, i pokiwał głową. - Słusznie, takie doświadczenie na pewno ci się później przyda, kiedy będziesz chciała podjąć pracę w zawodzie. Nie to żeby podawanie drinków w barze było mniej przydatne, ale... - mrugnął do niej, chyba częściowo próbując przy okazji wybadać, jak Jordie widziała swoją przyszłość w The Crocodile, bo zgodnie z ich niepisaną umową, miała to być dla niej tylko praca na chwilę, dopóki nie odkuje się finansowo i nie znajdzie czegoś lepszego - choć ta pisemna umowa gwarantowała jej stałe zatrudnienie i pensję. Z drugiej strony, to chyba nie był też najlepszy moment na omawianie jej zawodowych planów, więc Chet nie starał się tego nadmiernie drążyć i machnął zaraz ręką. - Grzeczny to subiektywne pojęcie. Nie masz się czego obawiać - dodał gwoli ścisłości, ściskając nieco mocniej jej dłoń, bo zasiewanie w jej głowie wątpliwości nie było mu do niczego potrzebne. Zresztą jego spojrzenie jasno mówiło, że liczyła się dla niego tylko Jordie i że nie powinna mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. - To dobrze. Dłużył mi się ten czas bez ciebie - przyznał. Nie byłoby prawdą powiedzenie, że nie mając jej u boku, nie umiał nagle znaleźć sobie miejsca i zajęcia, bo miał jeszcze znajomych i nie był sam, ale gdy kolejny dzień z rzędu kładł się do pustego łóżka, odczuwał brak Jordie. Mimo że przed nią, przez tak wiele lat był sam, że wydawało mu się, iż nie umiałby już istnieć inaczej. Tym chętniej odwzajemnił pocałunek, zbyt krótki jednak, by mógł zaspokoić tę tęsknotę, kiedy nagle Jordana oderwała się od jego warg i cofnęła na oparcie swojego krzesła. Dopiero wtedy brunet zwrócił uwagę na strąconą przez nią z blatu łyżeczkę, kiedy zagryzł lekko wargę, zerkając na podłogę. Odchrząknął i schylił się, by sięgnąć po srebrny sztuciec, w tej samej chwili jak Jordie zdjęła jedną nogę z drugiej, mimowolnie przykuwając tym męskie spojrzenie i... fundując mu pod stołem najprawdziwszy nagi instynkt. Po omacku już Chet odnalazł na podłodze łyżeczkę dłonią i wyłonił się po chwili spod blatu, prostując na powrót plecy, z szeroko otwartymi oczami oraz wypiekami na twarzy, gdy nagle zrobiło mu się bardzo ciepło. - Cholera, Jordie... - wymamrotał, przełknąwszy ślinę, choć nie zdradził się jednoznacznie z tym, że właśnie zajrzał jej między nogi. Nie sądził chyba, że Jordie tak szybko pozwoli mu przekonać się, co miała pod sukienką; paradoksalnie tylko jeszcze bardziej podsycając jego apetyt. - Jesteś diablicą, nie gapą - dokończył niejako myśl, pochylając się nieco bardziej w jej stronę i niemal otworzył już usta, by zaproponować, aby czmychnęli do łazienki na szybki numerek; kiedy nagle koło ich stolika zmaterializował się kelner z przystawkami. Oszołomiony nieco Chet zamrugał kilkakrotnie oczami i podziękował machinalnie, dopiero po paru sekundach uświadamiając sobie, że wciąż ściskał uparcie w dłoni łyżeczkę, którą oddał zaraz kelnerowi i poprosił o nową. Po jego ponownym odejściu, zamiast po widelec mężczyzna sięgnął jednak po kieliszek i od razu upił parę głębokich łyków, wymieniając z Jordaną znaczące spojrzenia, które nie wymagały nawet żadnych słów. Dlatego jedynym, jakie padło teraz z ust Callaghana było krótkie: - Smacznego - zanim skupił swoją uwagę - a w każdym razie: spróbował to zrobić - na jedzeniu.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Niezależnie od tego jak trudne były dotychczasowe doświadczenia, to jednak były również dla nich cenną lekcją, z której zapewne oboje wiele wynieśli i nawet jeżeli jej zaufanie do niego zostało nadszarpnięte, to w ostatnim czasie Chester zrobił tak wiele, by udowodnić, że mu zależy – że Jordie chyba nie mogłaby pozostać na to obojętną. I co więcej, nie chciała pozostać obojętna, bo naprawdę jej zależało na nim i na tej relacji, którą razem tworzyli. Puszczając więc w niepamięć te przykre incydenty – chociaż oczywiście pewnie i tak już zawsze zostaną jej tam gdzieś z tył głowy i być może przy jakiejś niemiłej okazji będzie skłonna mu je jeszcze wypomnieć – mogli wreszcie spróbować ruszyć do przodu i to też uczynili w ciągu ostatnich przeszło trzech miesięcy, podczas trwania których wszystko układało się im wręcz idealnie. Co najważniejsze, nie minęło im zainteresowanie sobą wzajemnie, ekscytacja i pożądanie – nadal byli w stanie patrzeć na świat przez różowe okulary, przez te same, przez które spoglądali na siebie pierwszego dnia po tym, jak się pogodzili. Możliwe, że początkowo Jordana miewała jeszcze – mimowolnie i nawet wbrew sobie – pewne obawy co do bruneta, gdy jakieś jego słowa bądź działanie wzbudzały w niej niepewność, ale póki co starała się z tym skutecznie walczyć i obecnie chyba mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że ma to już po prostu za sobą. Że dzisiaj jest tutaj z nim, nie martwiąc się o to co było i co będzie, a jedynie ciesząc się chwilą, a teraz ciesząc się jego obecnością, bo przecież stęskniła się za nim w ciągu tych kilku dni. A wystarczyło jedno wyjście na kolacje, by ta dwójka wróciła do swojego stałego repertuary, nęcenia, kuszenia i prowokowania siebie wzajemnie, co wychodziło im niemal perfekcyjnie. Cichy śmiech przerwał nagle ciszę, gdy zareagowała w ten sposób na jego słowa, podszyte taką pewnością. – Tak uważasz? A może to Ty będziesz prosił mnie? – uniosła wyzywająco brew, bo zapewne w jej głowie już urodziła się ta myśl o małej rywalizacji odnośnie tego, które z nich poddałoby się jako pierwsze, ale… bądźmy szczerzy. W tej grze przegraliby oboje, tym bardziej dzisiaj, gdy byli tak spragnieni swojej bliskości, że byli w stanie zerwać z siebie ubrania nawet tutaj. Oczekiwanie było wręcz bolesną torturą, ale z drugiej strony jakże przyjemną. – Chociaż w zasadzie, mam na Ciebie tak wielką ochotę, że byłabym skłonna prosić nawet teraz – mruknęła przekornie, z delikatnym, aczkolwiek figlarnym uśmiechem, który wślizgnął się na jej buźkę. Istniała właśnie ta jedna opcja – łazienka, z której zdarzało się im przecież czasem korzystać w różnych miejscach, niemniej jednak na ten moment to zdecydowanie zepsułoby im oczekiwanie. Ale cóż mogli poradzić na to, że oboje myśląc o tym samym i pragnąc tego samego, jednocześnie mówili o tym samym – to było silniejsze od nich. Niemniej ochłonęła na moment, gdy temat zszedł na pracę, a uśmiech na jej twarzy stał się znacznie łagodniejszy, przeszyty wręcz uczuciem skierowanym do Chet’a. – Uważam na siebie teraz o wiele bardziej niż kiedyś. Ale to urocze, że się o mnie martwisz – przyznała, wpatrując się w jego przystojną twarz, w międzyczasie ściskając delikatnie jego dłoń. Znowu jednak zareagowała śmiechem na jego słowa i pokiwała głową. – Dokładnie tak, po prostu miałeś szczęście być trzecim w kolejce, a skoro do trzech razy sztuka… - wzruszyła teatralnie ramieniem, spoglądając na niego z wyraźnym rozbawieniem – Może jednak powinieneś się kiedyś ze mną wybrać na taki wyjazd, spędzilibyśmy trochę czasu razem, a przy okazji… odpędzałbyś tych wszystkich napalonych facetów – zaproponowała, niby trochę żartem, ale jednak też trochę serio. Bo czemu miałby się z nią nie wybrać? Zaraz jednak zagryzła lekko dolną wargę i zmarszczyła delikatnie brwi, kręcąc głową. – Chociaż nie, to chyba byłby zły pomysł. W końcu jest tam tyle modelek i tyle pięknych kobiet, że… pewnie byś się od nich nie opędził. Lepiej nie będę ryzykować – uśmiechnęła się do niego uroczo, przy okazji jasno zaznaczając, że i ona jest piekielnie zazdrosna, więc wolałaby chyba nie strzelić sobie w ten sposób w kolano. Zastanowiła się jednak przez moment nad barem, o którym wspomniał, bo to miejsce też było dla niej ważne i szczerze je polubiła. – Lubię pracę w The Crocodile, poza tym lubię też stanie za barem i robienie drinków, rozmowy z ludźmi – chyba z natury jestem po prostu towarzyska. To też wiele mi dało, a przede wszystkim teraz dało mi możliwość utrzymania, bo uratowałeś mi w ten sposób tyłek – przypomniała, bo zgodnie z prawdą gdyby nie ta praca, to pewnie musiałaby zrezygnować ze swojego mieszkania i wrócić do rodziców – Na razie jednak nie zamierzam niczego zmieniać – zawyrokowała na koniec, jakoby nie planowała rzucać pracy, nawet jeżeli jej kariera w świecie mody nieco się rozpędzała. Nadal jest po prostu studentką na dorobku, która jeszcze pracować w swoim zawodzie nie może, dlatego aby za coś żyć, zdecydowanie musiała dbać o pracę w barze, którą jej zaoferował. A że czuła się tam świetnie, to czego potrzeba jej więcej? – To nawet zaskakujące, że tak długo udało się nam ukryć nasz związek w barze, myślisz, że ktoś coś podejrzewa? Bo ja nie wyłapałam żadnych insynuacji – zagadnęła nagle, z ciekawością w głosie, bo być może Chet był świadkiem jakiejś sytuacji, w której ktoś o czymś mógł rozmawiać. Ona póki co całkiem dobrze się z tym kryła, a też jednak dbali o to, by nie wpadać na siebie w barze zbyt często i to chyba owocowało. Niemalże tak samo jak właśnie zaowocował mały, niecny plan Jordie, która wprowadziła w życie nagi instynkt, jeszcze bardziej pobudzając wyobraźnię Chestera, co jej się niezmiernie podobało. Obserwowała go uważnie, aż do momentu, w którym podniósł łyżeczkę i wyprostował się, kierując na nią wzrok – a wyraz jego twarzy mówił wszystko, przez co skwitowała to rozbawieniem. – Widziałeś tam coś ciekawego? – zaśmiała się, unosząc nieznacznie brew ku górze, gdy jego wyraźne zaskoczenie i pożądanie niemalże atakowało ją ze zdwojoną siłą. Uwielbiała go zaskakiwać i doprowadzać do takiego stanu, w którym nie był w stanie się jej oprzeć. Czując, iż jej oddech nieco przyspieszył, pochyliła się kusząco ku niemu, pragnąc złączyć ich usta znowu w pocałunku. – Lubisz, gdy jestem diablicą? – mruknęła cicho wprost w jego usta, chociaż odpowiedź była oczywista i z zainteresowaniem wyczekiwała na to co Chet zamierzał powiedzieć, mimo, iż niemal była pewna tego co usłyszy i sama tego chciała, ale… nagle pojawił się obok nich kelner. Jakby za pstryknięciem palców wyrwał ich więc z tego stanu pełnego pożądania, na co Jordie westchnęła w duchu i usiadła znowu prosto, dziękując za przystawki. Gdy kelner załatwił wszystko przy ich stoliku, wbiła spojrzenie w bruneta i sięgnęła po kieliszek, z którego upiła kilka łyków, uśmiechając się mimo wszystko znacząco w jego stronę. Ugasiła nagłe pragnienie, które zapanowało w jej gardle, ale to pragnienie, które ogarniało całe jej ciało, nadal pozostawało niezaspokojone. – Wzajemnie – odpowiedziała, jednocześnie również próbując skupić się tylko i wyłącznie na jedzeniu, chociaż brunet swoim spojrzeniem skutecznie jej to utrudniał – A co Ty robiłeś podczas mojej nieobecności? Bo nie chce mi się wierzyć, że tylko pracowałeś. Byłeś w barze? Bo zakładam, że ta nowa kelnerka Olivia chętnie Ci tam wtedy towarzyszyła, co? – zagadnęła z majaczącym w kąciku jej ust uśmiechem, który z jednej strony zwiastował zainteresowanie, z drugiej pozostanie czujną na ewentualną odpowiedź – bo przecież gołym okiem było widać, że młoda pracownica wzdychała do szefa. Jakże zabawnym było więc obserwowanie jej potencjalnych starań, kiedy Jordie wiedziała, że brunet należy tylko do niej, ale… podobno czego oczy nie widzą tego sercu nie żal?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

- Proszę... - parsknął głucho, kręcąc głową z niemym politowaniem dla jej słów, zanim pozwolił, by na jego usta wpełzł uśmiech, zwiastujący, iż było to jedyne "proszę", jakie Jordie miała dzisiejszego wieczora usłyszeć z jego ust. - I więcej tego ode mnie nie usłyszysz - oznajmił z tą samą pewnością w głosie, troszkę sobie szydząc z jej sugestii, bo oboje dobrze wiedzieli, że to on znacznie częściej prowokował Jordanę do tego typu granicznych zachowań. Sam - przeważnie po prostu brał to, czego chciał, i nie pytał, czy może. Bo wiedział, że mógł (podobnie jak i ona mogła, ale najwidoczniej lubiła go prosić - albo lubiła dawać w ten sposób satysfakcję Chesterowi), w czym tylko utwierdzało go każde kolejne słowo z ust Jordany - lecz, mimo iż sam miał równie wielką ochotę, to ostatecznie pokręcił głową na "nie". - Wolę, kiedy prosisz na kolanach - odparł, ściszając nieco głos. - Później - zarządził więc, opadając ponownie plecami na oparcie krzesła i, nieco bardziej metaforycznie, schodząc na ziemię, choć z całą pewnością znacznie bardziej niż tu, przy stoliku w restauracji, wolałby być teraz z Jordaną w jakimś zacisznym miejscu, ale w tym przypadku - oczekiwanie było o tyle ułatwione, że oboje wiedzieli, jak miła i przyjemna czeka ich za nie nagroda. Odrobinę zaskoczyła go propozycja Jordany, aby towarzyszył on jej kiedyś podczas takiego wyjazdu - nie był to wszak wyjazd rekreacyjny i... nie chciał jej przeszkadzać. Poza tym, choć nie mówił tego na głos, trochę z obawy, że Jordana źle by go zrozumiała, to po cichu uważał, że taka kilkudniowa przerwa była wręcz czymś wskazanym. Oczywiście nie lubił się z nią na tyle rozstawać, ale z drugiej strony, spędzali ze sobą na co dzień tyle czasu, że może powinni za sobą zatęsknić, aby nie znudzić się tym, co razem mieli. A jak widać na załączonym obrazku, taka kilkudniowa rozłąka sprawiła, że byli siebie jeszcze bardziej spragnieni. Co nie zmieniało faktu, że Chet był trochę ciekaw i chętnie popatrzyłby sobie na te wszystkie modelki... z Jordaną na czele, rzecz jasna. Zaśmiał się jednak, gdy wspomniała o napaleńcach, od jakich nie mogła się opędzić. - Rzucaj mi dalej w twarz wizją tych wszystkich napalonych na ciebie facetów, to w ogóle zabronię ci gdzieś wyjeżdżać - pogroził jej palcem, oczywiście w formie żartu, bo nie miał przecież żadnego prawa, aby jej czegoś zabraniać. Raz tylko zadecydował za nią i omal jej przez to nie stracił. - Ale... może. Chętnie zobaczyłbym, jak wygląda twoja praca, o ile nie skończyłoby się na tym, że ty całe dnie spędzałabyś na sesjach, a ja sam zwiedzałbym miasto - dodał z nieznacznym wzruszeniem ramion. Traktował to jednak bardziej jak luźną rozmowę, aniżeli realne snucie planów, chociaż jako wspierający ją partner, mógłby jej nieco umilić ten czas po pracy. - No tak, pewnie po całym dniu przed obiektywem wszystkie te modelki są spragnione... rozrywki i miłego towarzystwa. Przekonałaś mnie - dodał z rozbawieniem, troszkę sobie z nią igrając, skoro ona również mogła to robić. Aczkolwiek wystawianie go na taką pokusę i testowanie jego wierności oraz silnej woli istotnie mogło okazać się ryzykownym posunięciem. Ale Jordie przecież mu ufała, tak? - W porządku. Cieszę się, że się tam odnalazłaś i że to lubisz. Chyba faktycznie... lepiej skupić się na jednej rzeczy na raz - przyznał z kiwnięciem głową. Miała rację - to nie była najlepsza pora na szukanie innej pracy, gdy jednocześnie musiała pogodzić swoje dotychczasowe zajęcie z modelingiem, a niewielu pracodawców - zwłaszcza w miejscu innym niż bar - byłoby w tej kwestii równie wyrozumiałych co Callaghan. Nie drążył on jednak dalej tematu, nie chcąc, aby Jordie opacznie pomyślała przypadkiem, że zamierzał ją wyrzucić - chociaż z drugiej strony, nie chciał też, żeby czuła się uwiązana do tego miejsca przez wzgląd na jego osobę. Dlatego przypominał jej, że stać ją było na więcej, kiedy tylko miał ku temu okazję. Skoro jednak Halsworth czerpała przyjemność z pracy za barem, z ludźmi - Chet mógł się z tego tylko cieszyć. Pokręcił przecząco głową w odpowiedzi na jej przemyślenia. - Raczej nie, widocznie naprawdę dobrze udajesz, że w ogóle cię nie interesuję - odpowiedział niezmiennie z żartobliwą nutą, bo w istocie to napięcie, które pojawiało się między nimi, ilekroć tylko przebywali razem w jednym pomieszczeniu, można by kroić nożem. Tym bardziej więc dziwiło, że postronni obserwatorzy, jakimi w The Crocodile byli pracownicy, niczego się nie domyślali; a w każdym razie żadne takie pogłoski czy domysły nie dotarły do uszu Chestera. Jordie była w pracy znacznie grzeczniejsza i subtelniejsza, niż teraz, kiedy jawnie go prowokowała, pozwalając mu zajrzeć pod stół i pod jej sukienkę, czym po raz kolejny kompletnie odebrała mu rozum, by w miejsce tego pozostało tylko surowe pożądanie, którym rozpłomieniło się jego spojrzenie. Nie miał problemu z powiedzeniem na głos, co w niej lubił, co uwielbiał, co mu się podobało - mimo iż słowo na K jeszcze z jego ust nie padło. - To lubię w tobie najbardziej - odrzekł więc bez ogródek, pochylony nad stołem, przechylając nieco głowę jak do pocałunku, kiedy nagle tę miłą chwilę przerwał im kelner, nieświadomie studząc to narastające znowu między nimi i w nich napięcie. Chłodny trunek przywrócił nieco trzeźwość umysłu, na tyle, by zdołali tymczasowo zająć się jedzeniem i powrócić do rozmowy. Brunet wpakował kęs do ust i uśmiechnął się ukradkiem, gdy Jordie zapytała o interesującą się nim rzekomo kelnerkę. - Nie wiem, czy mi towarzyszyła. Pracowała, bo ktoś musiał to robić, kiedy ciebie nie było - zauważył w odpowiedzi, jakże niewinnie, wręcz nieco naiwnie, zerkając na nią z uniesioną lekko brwią. - Właściwie większość wieczorów spędzałem w barze. Ale bez obaw, nie flirtuję z pracownicami... zazwyczaj - Jordana była w tej kwestii oczywistym wyjątkiem, ale z nią najpierw Chet sypiał, a dopiero później zaproponował jej zatrudnienie w The Crocodile, i to tylko dlatego, że potrzebowała pracy, a on częściowo odpowiadał za to, iż straciła tę poprzednią. Jego sumienie pozostawało zatem czyste; zresztą... był zdania, że malutki flirt nikomu nie szkodzi, dopóki nie przekracza się pewnej granicy. Tylko niekoniecznie miał ochotę dzielić się takowymi refleksjami z panną Halsworth. - A w nocy, kiedy nie mogłem zasnąć... - podjął nieco zniżonym głosem, jak gdyby był to wstęp do opowieści dla dużych dziewczynek - znalazłem w okolicy całodobową siłownię. Brzmi żałośnie? - kącik jego ust zadrżał lekko, nim mężczyzna ponownie uniósł doń kieliszek i upił niewielki łyk. Żałosne jednak czy nie, tego typu nocne zajęcia były czymś najzupełniej do niego podobnym - do Chestera, tego, jakim był przed swoim powrotem do Seattle; tego, który miał pokręcone nawyki - by odreagować, rozładować napięcie lub, przeważnie złe, emocje - a którego Jordie nie miała okazji do końca poznać, bo w momencie, gdy wpadli na siebie w tamtym przypadkowym barze przeszło rok temu - był on raczej człowiekiem, który stracił wszystko; niewiele więc było w nim z tego, kim był przedtem. Zaś obecnie - możliwe nawet, że nie było nic.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

- Wbrew pozorom ja również lubię jak mnie prosisz – stwierdziła w związku z jego słowami, lekceważącym nieco tonem głosu i przede wszystkim bijącą od niego pewnością siebie – którą oczywiście uwielbia w nim szczególnie, niemniej jednak czasami lubiła mu się odgryźć. – Może dzisiaj mam ochotę posłuchać jak to słowo pada z Twoich ust… - uniosła sugestywnie brew ku górze, nonszalancko sięgając po kieliszek, z którego upiła kilka łyków, nie odrywając wzroku od ciemnych, męskich oczu, które świdrowały ją intensywnym spojrzeniem. Niemalże jakby toczyli niemą walkę na spojrzenia, prowokując się nieustannie do działania. Trudno było jednak spierać się z faktem, że jego pewność siebie cholernie ją podniecała i sam fakt, że Chet zazwyczaj brał to co chciał i robił to na co miał ochotę, sprawiał, że traciła dla niego głowę i dawała mu siebie w stu procentach, pragnąc dokładnie tego samego co i on. Bo uwielbiała przekraczać z nim granice, badać nieznane rejony i poznawać własne ciało za każdym razem na nowo – w skutek tych pieszczot i doznań, które jej ciągle serwował. Zagryzła jednak nagle policzek od środka, próbując powstrzymać w ten sposób zadziorny uśmieszek, który próbował wślizgnąć się na jej buźke i kątem oka zerknęła nawet w bok, chcąc upewnić się, czy aby na pewno nikt ich nie słuchał, chociaż brunet w istocie ściszył głos. Być może właśnie też spowodował, że nieznaczne rumieńce pojawiły się na jej policzkach, ale nie pozostawała tym faktem skrępowana, jedynie przesunęła koniuszkiem języka po dolnej wardze, wpatrując się w twarz swojego chłopaka. Zaraz jednak wyraz jej twarzy uległ zmianie i to od niej biła pewnego rodzaju pewność siebie i nieznaczna wyższość nad brunetem, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego jaki był jej spragniony, jak bardzo chciał ją dzisiaj mieć – i chociaż ona też chciała, to równie dobrze mogła to wykorzystać na swoją korzyść. – Chyba będziesz musiał się nieco bardziej wysilić dzisiejszego wieczora – stwierdziła z nutką tajemniczości w głosie, w rzeczy samej nie potwierdzając, że to ona będzie prosić. Na kolanach. Bo dziś role mogły się odwrócić, a zdeterminowana Jordie mogła naprawdę wiele i chyba już się o tym przekonał. Pytaniem pozostawało czy chciał wejść w tę grę. W gruncie rzeczy byli tak spragnienie i pełni pożądania, że być może o żadnej grze nie będzie nawet mowy, tym bardziej, że już w tej chwili byli gotowi czmychnąć do najbliższej łazienki, ale… oczekiwanie potęguje doznania – między innymi tego właśnie sam ją nauczył. Więc w zasadzie i ona w jakimś stopniu doceniała krótką rozłąkę, bo chociaż strasznie jej go brakowało, to z drugiej strony tym wspanialszy był powrót do niego; nie miałaby mu więc chyba tego za złe. – Może subtelnie próbuję Ci zaproponować, żebyś został moim prywatnym ochroniarzem. To byłoby całkiem kuszące… - mrugnęła do niego zaczepnie, snując tego typu wizję w swojej głowie, ostatecznie jednak skwitowała to po prostu śmiechem – Lubię jak jesteś taki zaborczy, nawet jeżeli ostatecznie tylko żartujesz. A Ci faceci faktycznie byli na mnie napaleni, ale… ja jestem napalona tylko na Ciebie – przyznała bez ogródek, tym razem jednak również nieco ściszając głos, by przypadkiem ktoś postronny nie był tutaj świadkiem ich niegrzecznych rozmówek. Uśmiechnęła się jednak na koniec, zachęcona jego słowami i poniekąd zgodą na jej wcześniejszy pomysł. – Naprawdę? Chciałbyś ze mną pojechać? Wtedy na pewno nie zostawiłabym Cię samego, między innymi dlatego, że te wszystkie napalone panny zapewne kręciłyby się wokół Ciebie – wydęła swoje kuszące usta z rozbawieniem i teraz to ona pogroziła mu paluszkiem – Mógłbyś potowarzyszyć mi na sesji, zobaczyć jak to wygląda od kulis, a potem wyskoczylibyśmy razem na miasto – zaproponowała, póki co całkowicie zachwycona wizją takiego wspólnego wyjazdu. Wtedy na pewno praca byłaby o wiele przyjemniejsza, tak samo jak sam wyjazd i możliwość zwiedzenia z nim nowych miejsc. I to też nie tak, że pilnowałaby go na każdym kroku, bo pomimo faktu, że na pewno cieszyłby się dużym zainteresowaniem, to Jordie w istocie ufała mu na tyle, by nie martwić się o to, że być może zrobi coś, czego potem mógłby żałować. Znajdowali się nadal na takim etapie, że wzajemna fascynacja była na tyle silna, iż ani jej ani jemu nie w głowie były inne osoby – w końcu u swojego boku mieli wszystko czego potrzebowali. I dbali o to na tyle dobrze, że nawet w barze byli w stanie zachować potrzebny dystans – chociaż w istocie czasami prowokowali sytuacje – co pozwalało im nie zdradzić się ze swoim związkiem. Głównie z uwagi na Jordie, która nadal nie chciała, by jej relacje ze współpracownikami uległy zmianie. – Szczerze? Wydaje mi się, że udaje beznadziejnie, jak pojawiasz się w barze na mojej zmianie, nie jestem w stanie oderwać od Ciebie wzroku, nie mogę się skupić, a gdy ewentualnie nawiązujemy jakiś kontakt, to mam wrażenie, że napięcie wzrasta do maksimum. Poza tym nakryli nas kilka razy w Twoim biurze… a właściwie to przeszkodzili nam – zaśmiała się cicho – Może jednak nie podejrzewają nas o nic więcej albo po prostu to oni dobrze kryją się z plotkami. Póki co nie zmienili jednak nastawienia do mnie, więc chyba jest okej – stwierdziła na koniec, zadowolona z tego faktu, mimo, że to trzymanie dystansu było niezmiernie ciężkie. Na szczęście miało to miejsce tylko w barze, bo inaczej chyba całkowicie by oszalała, nie mogąc go dotknąć czy pocałować. I to też nie tak, że zawsze była taką diablicą, która nęciła go i prowokowała, czasami w nieco perwersyjny sposób, ale doskonale wiedziała, że brunet to uwielbia, bo wprost jej o tym mówił. A ona uwielbiała słuchać tych wszystkich miłych słów, które padały z jego ust, gdy bez zawahania i na głos mówił o tym co mu się podobało, czego pragnął i nawet jeżeli nie padła jeszcze ta ostateczna, konkretna deklaracja, to i tak w pełni była usatysfakcjonowana. I z uśmiechem skwitowała jego deklaracje, dokładnie tego się w sumie spodziewając. – Dobrze o tym wiem – mruknęła jeszcze wprost w jego usta, przyznając, że celowo czasami zamieniała się w małą diablicę, którą tak w niej lubił. W końcu jednak musieli ostudzić nieco te emocje i narastające pożądanie, bo przyszła pora na jedzenie, a że Jordie rzeczywiście była już nieco głodna, to zamierzała nieco zjeść, aby nabrać sił na resztę wieczoru. Co więcej podczas wyjazdu miewała gorsze samopoczucia i chociaż nie wspominała o tym głośno, to czasami odczuwała niechęć do jedzenia, przez co zapewne teraz była tak chętna do kosztowania przeróżnych rzeczy. Mając tylko nadzieję, że żołądek nie odmówi przez to współpracy. – Nie wiem czy przekonuje mnie stwierdzenie o nie flitowaniu z pracownicami, skoro z jedną z nich sypiasz – mruknęła z rozbawieniem, oczywiście jedynie sobie żartując, bo przecież ich relacja była całkowicie inna i nie miała nic wspólnego z barem, bo jej zatrudnienie tam miało miejsce już po fakcie – Większość wieczorów spędzałeś w barze? I czyżby Olivia miała akurat wtedy zmianę? – zagadnęła nieco prowokacyjnie, chcąc przy okazji nieco bardziej pociągnąć go za język. Oczywiście nie podejrzewała go o nic, głównie sobie po prostu żartowała, ale też z drugiej strony, należało chyba jednak pozostać czujnym. Zwłaszcza, że młoda, ładna kelnerka nie kryła się wcale z tym, że jest zainteresowana szefem. – Co gorsza, kryjąc się z naszym związkiem, muszę wysłuchiwać od niej jaki to jesteś przystojny i cudowny… chociaż całkiem to nawet zabawne – sięgnęła po jedną z przystawek i niespiesznie, niemalże kusząco wsunęła ją pomiędzy wargi, po chwili zjadając. Otarła koniuszkiem palca kąciki ust i spojrzała na bruneta uważnie, jakby jego wstęp do kolejnej wypowiedzi miał sugerować coś więcej – coś czego być może nie chciałaby usłyszeć. Zmarszczyła na koniec brwi i szturchnęła go lekko z rozbawieniem. – Myślałam, że wtedy wymieniałeś ze mną niegrzeczne wiadomości, które umilały Ci wieczór – zażartowała, po czym jednak spojrzała na niego nieco poważniej – Nie mogłeś spać? – zainteresowała się mimo wszystko tym faktem i pokręciła ostatecznie głową w odpowiedzi na jego pytanie – Nie, nie brzmi żałośnie. Właściwie nawet mi się to podoba, skoro przez tych kilka nocy tak intensywnie trenowałeś, to tym bardziej będę musiała sprawdzić efekty tej ciężkiej pracy – zasugerowała, posyłając mu znaczące spojrzenie, po którym wyprostowała się i oparła znowu o oparcie, unosząc delikatnie kąciki ust ku górze. W międzyczasie obróciła głowę w bok i z wyraźnym zachwytem spojrzała na piękny widok za oknem, który dosłownie zapierał dech w piersiach. Uśmiechnęła się nawet na to nieco szerzej, płynnym gestem sięgając do swoich włosów, które założyła za ucho, gdy opadały jej niesfornie na twarz. W tej też chwili pojawił się ponownie kelner, który dostarczył do ich stolika zamówienie – główne danie, za które podziękowali i gdy odszedł, Jordie sięgnęła po sztućce. – Wygląda pięknie. Myślisz, że powinniśmy się nim powoli delektować czy raczej szybko się z nim uporać? – zerknęła na niego wymownie, oczywiście wprost nawiązując do tego co miało nastąpić po skonsumowaniu posiłku, który stanowił ostatni element oddzielający ich od powrotu do domu. Czyli powstrzymujący ich od konsumpcji deseru.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Istniały takie momenty, gdy wszystko między nimi sprowadzało się do rywalizacji - o to, które z nich okaże się mieć silniejszą wolę, a które odpuści jako pierwsze; o to, które skuteczniej utrzyma nerwy na wodzy lub wykaże się większą cierpliwością. Ta ostatnia nigdy jednak nie należała do mocnych stron Chestera, ale zawierzając stwierdzeniu, iż na dobre rzeczy warto trochę zaczekać, był on skłonny to właśnie zrobić - zwłaszcza, że zawsze to oczekiwanie oboje wynagradzali sobie wzajemnie aż z nawiązką. A prawda była taka, że w ich przypadku to, co następowało przed, niejednokrotnie było wcale nie mniej przyjemne i cudownie budowało napięcie - krok po kroku, kawałek po kawałku. Dzisiaj, tym, co w pewien sposób podsycało atmosferę, był chociażby widok Jordie w tej piekielnie kuszącej sukience; świadomość, że pod nią prawdopodobnie nie miała na sobie absolutnie nic; jak i chyba sama wizja tej małej próby siły oraz możliwość przekonania się, kto tym razem będzie prosił. Zwłaszcza że każde z nich było ewidentnie pewne swego, a sugestia, jakoby Chet musiał się jeszcze bardziej wysilić, była jak kolejne wyzwanie; chociaż ktoś mógłby też powiedzieć, że wysilił się on już wystarczająco, zabierając Jordanę na romantyczną randkę, dając jej kwiatka i później płacąc za tę kolację. Wszak kobiety podobno lubiły takie traktowanie, nawet jeśli tuż po zamknięciu drzwi, gdy tylko zostawali sami, oboje pokazywali nieco odmienne oblicze: mniej grzeczne, urocze i romantyczne. - Ale wiesz, że takie usługi kosztują? - odparł w temacie zostania jej prywatnym ochroniarzem, co z pewnością byłoby robotą na pełny etat - za którą należałaby się zapłata, niekoniecznie pieniężna - a w czym Chet miał już częściowo okazję się sprawdzić, bo to, że Jordie budziła męskie pożądanie, jednocześnie ściągało na nią niejednokrotnie problemy. A to, że Chet się o nią martwił i że poniekąd chciał ją chronić - było też chyba w pełni uzasadnione, chociaż starał się nie być przez to nadopiekuńczy i nie popadać w paranoję - nie był wszak jej ojcem ani nawet starszym bratem, i nie mógł, ani nie zamierzał, pilnować jej przez całą dobę. Była dużą dziewczynką, której należało pozwolić radzić sobie samej. - Bardzo jesteś napalona? - podjął trochę z ciekawością, a trochę z rozbawieniem. - A skoro to lubisz, to może powinienem przestać tylko żartować - zauważył z uniesioną lekko brwią. Łatwo być zaborczym; znacznie trudniej było zapanować nad tym odruchem, gdy koło panny Halsworth kręcili się inni mężczyźni, a Chet niewiele mógł w tej kwestii zrobić, mimo że niejednokrotnie świerzbiły go ręce i teraz podejrzewał wręcz, że Jordanę może nawet by to kręciło, gdyby obił ryj następnemu facetowi, który pojawi się w jej pobliżu. Kwestię wspólnego wyjazdu skwitował skinieniem głowy. - Jasne, czemu nie. Chociaż wolałbym taki wyjazd, gdzie moglibyśmy więcej poodpoczywać, ale jeśli mógłbym być gapiem podczas sesji i zobaczyć, jak pracujesz, to chyba nic nie stoi na przeszkodzie - przyznał szczerze, również co do tego, że jeszcze bardziej uśmiechałyby mu się wspólne wakacje, chociaż takowych konkretnie nie zaproponował, bo i nie był pewien, czy to z kolei nie zadziałałoby w drugą stronę, a oni, spędzając kilka dni i nocy z rzędu tylko ze sobą, nie mieliby siebie dość. Nic na to wprawdzie nie wskazywało, a oni niezmiennie cieszyli się każdą wspólnie spędzoną chwilą, ale wyglądało to jednak inaczej, kiedy w tym wszystkim mogli złapać oddech. Nawet jeśli czasem widywali się nie tylko prywatnie, ale i w pracy - w barze, gdzie jednak zachowywali dystans; i zachowywaliby go chyba niezależnie od tego, czy współpracownicy wiedzieliby o ich związku, czy nie. Mimo wszystko Chet uśmiechnął się na myśl, że Jordie wciąż miała problemy ze skupieniem się na swych zajęciach, gdy pojawiał się on w pobliżu. - Widocznie są bardziej naiwni, niż się obawiałaś i myślą, że jesteś po prostu kiepską kelnerką, a ja wiecznie wzywam cię do siebie, żeby dać ci reprymendę - zawtórował jej śmiechem, bo w pewnym sensie nie było to nawet aż tak dalekie od prawdy. Zaraz jednak zastanowił się chwilę. - Jesteś pewna, że wolisz to dalej trzymać w tajemnicy? Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale kiedy jednak zaczną się jakieś domysły, może być jeszcze gorzej. Mogą nie być zachwyceni tym, że to ukrywałaś... - zauważył trzeźwo. Było bardziej niż pewne, że nie zdołają ukrywać się ze swoim związkiem przez wieczność - chociaż z drugiej strony nikt też nie powiedział, że to, co ich łączyło, miało być na wieczność - a z dwojga złego zagranie w otwarte karty i oznajmienie ludziom, że "hej, jesteśmy parą" wydawało się rozsądniejsze niż czekanie, aż bar zacznie huczeć od plotek o tym, że Jordana spółkowała z szefem za plecami innych. Ale to jej komfort był tu na szali i jej Chet zostawił tę decyzję. - Dlatego powiedziałem: zazwyczaj - stwierdził w odpowiedzi na jej wątpliwości co do flirtu z pracownicami, a gdy Halsworth dalej dopytywała o młodą kelnerkę, Chet odchrząknął, nim zripostował krótko: - Owszem - pozwalając zaraz, by na jego ustach zamajaczył lekki uśmiech. - A może w Olivii tak naprawdę przeszkadza ci to, że odciągnęła od ciebie uwagę, co? - odbił piłeczkę, celowo zresztą nie odnosząc się do rzekomego zauroczenia koleżanki Jordie po fachu jego osobą, a zamiast tego wbijając jej samej malutką szpilkę. Trochę niedojrzałą, ale celną, jak sądził, bo istotnie przez pewien czas to głównie Jordana cieszyła się w barze zainteresowaniem płci przeciwnej, i to ona wciąż odmawiała młodemu barmanowi, gdy ten usiłował zaprosić ją na randkę; a teraz inna dziewczyna była tą intrygującą nowością. Chociaż oczywiście dla Chestera to nadal niezmiennie Jordana była głównym - to znaczy: jedynym - obiektem jego zainteresowania. Pokiwał głową na wzmiankę o tym, jak umilali sobie wieczory, gdy byli osobno. - To też. Tylko że zazwyczaj te wiadomości mnie rozbudzały, zamiast usypiać - odrzekł szczerze, pytanie Jordie kwitując tylko wzruszeniem ramion, bo w jego opinii, bezsenne noce po prostu się zdarzały. - Ale wolę trenować z tobą - dodał, zawieszając spojrzenie na osobie swej towarzyszki, która odwróciła na chwilę głowę, podziwiając widok za oknem, a jemu pozwalając podziwiać jej profil, gdy odgarnęła włosy za ucho, odsłaniając smukłą szyję. I była po prostu piękna - nie mniej, choć w zupełnie inny sposób - niż ta rozciągająca się za oknem panorama mieniącego się ulicznymi światłami miasta. Brunet odchrząknął zaraz i zerknął tylko ukradkiem na kelnera, który po chwili pojawił się ponownie, by postawić przed nimi talerze i na powrót oddalić się w głąb sali. Słysząc pytanie Jordie, brunet uniósł nieznacznie brew, doskonale domyślając się, co miała na myśli. - Myślę, że nie powinniśmy zwlekać, tylko jak najszybciej zaspokoić... głód - odrzekł i, niejako na potwierdzenie, sięgnął po sztućce i odkroił kawałek soczystego mięska. Ewidentnie miał dziś wilczy apetyt. Nie tylko na jedzenie.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Im dalej brnęli w tego typu rozmowę, tym bardziej niecierpliwa stawała się Jordana, chociaż w istocie twierdziła, że jest w stanie utrzymać swoje pożądanie na wodzy. I w normalnej sytuacji zapewne zdołałaby to zrobić, pragnąc pokazać mu, że ona także potrafi – w końcu mniej więcej do tego zawsze sprowadzały się ich małe rywalizacje – i że w ostateczności sprawi, że to on będzie prosił o więcej. I w oczywisty sposób snuła już takową wizję w swojej głowie, z drugiej zaś strony jednak pragnęła w końcu się do niego dobrać, bowiem tęsknota brała górę i chyba na próżno było z nią dzisiaj walczyć. Może więc nie powinna jednak rzucać tego typu propozycji czy wyzwań, jeżeli sama nie chciała być ich częścią, mimo, iż były tak bardzo intrygujące – ale to oczekiwanie niezmiernie się już dłużyło, a im więcej o tym rozmawiali, prowokując się wzajemnie, tym bardziej podniecona i spragniona stawała się Jordie; przez już sama miała ochotę zaproponować, by na chwilę wybrali się do łazienki. Niezmiernie kusił ją ten pomysł, ale warto było chyba się powstrzymać, by potem, już w zaciszu czterech ścian jej mieszkania bądź jego domu, dać ponieść się chwili, tak długo i tyle razy ile tylko zechcą. Póki co zamierzała delektować się tym romantycznym wieczorem, który oczywiście także miał dla niej ogromne znaczenie i sam fakt, że Chester przywitał ją po powrocie w taki właśnie sposób, sprawiał, że traciła dla niego głowę jeszcze bardziej – bo chociaż zdobywał się coraz częściej na tego typu gesty i to zwykle nawet bez okazji, to jednak dzisiaj znaczyło to dla niej dużo więcej. W jakiś sposób także pokazywało, że za nią tęsknił, a takie gesty jedynie bardziej ich do siebie zbliżały. – Myślę, że po znajomości jakoś się dogadamy? – uniosła zaczepnie brew ku górze, powstrzymując cisnący się na jej usta uśmieszek – Chociaż chyba wiesz najlepiej, że potrafię się ładnie odwdzięczyć – stwierdziła całkiem niewinnie, jak na sam podtekst tej wypowiedzi, który tylko oni dobrze znali. I szczerze uwielbiała tego typu rozmowy, w których drugie dno stanowiło tak pobudzający element, którego nikt inny nie mógłby zrozumieć tak dobrze jak ta dwójka, a wzajemne prowokowanie się opanowali już niemalże do perfekcji. Wizja jednak posiadania prywatnego ochroniarza w osobie Chestera, była tak czy inaczej bardzo kusząca, nawet jeżeli była jedynie formą żartu. Tak czy inaczej doceniała to, że się o nią tak martwił, że obecnie naprawdę dbał o jej dobro i że zawsze mogła na niego liczyć w potrzebie. Chroni ją najlepiej jak potrafi i to w związku jest niezmiernie ważne, przynajmniej dla Jordie, która oczekuje głównie właśnie poczucia bezpieczeństwa u jego boku. – Nie wiem czy powinieneś zadawać mi takie pytania – mruknęła cicho, wpatrując się intensywnie w jego ciemne oczy – Ale to jak bardzo jestem napalona musiałbyś sprawdzić sam – zasugerowała szeptem, insynuując iż mógłby bez problemu sięgnąć pod jej sukienkę i przekonać się osobiście o tym jak bardzo była już na niego gotowa, a przecież nawet nie opuścili jeszcze lokalu. No domiar złego, Jordie nadal zaczepnie smyrała szpicem buta nogę bruneta, niemalże nie przerywając kontaktu fizycznego, nawet wtedy gdy nie trzymali się już za ręce, skupiając się na jedzeniu. Po prostu nie potrafiła się od niego oderwać, gdy był tak blisko i ta niewielka – aczkolwiek nadal odległość – niezmiernie ją irytowała, bo zdecydowanie bardziej wolałaby mieć do niego swobodny dostęp. – Wspólny urlop też brzmi świetnie, może kiedyś nam się uda gdzieś na trochę wyjechać. Póki co jednak fajnie byłoby, gdybyś wybrał się ze mną kiedyś na taki wyjazd służbowy, trochę bym popracowała, mógłbyś zobaczyć jak to wygląda, a potem spędzilibyśmy nieco czasu razem w innym miejscu niż Seattle – zaśmiała się, wzruszając delikatnie ramionami. Oczywiście to nadal była tylko sugestia, nie konkretne plany, ale podobał się jej ten pomysł, to raz, a dwa, nie miała nic do Seattle i spędzania czasu tutaj, ale z drugiej strony wypad w inne miejsce mógł być bardzo interesujący. Dużo nowych miejsc do wypróbowania… w sposób, który lubią najbardziej. – Wiem, też się nad tym zastanawiałam - zaczęła, w związku z tematem ukrywania się w pracy – Już parę razy miałam ochotę po prostu rzucić Ci się na szyję i pocałować przy wszystkich – zaśmiała się – Ale też gdy zaczną coś podejrzewać albo gdy wyda się to przypadkiem, mogą mieć mi za złe, że to ukrywałam, a przez cały ten czas kręciłam z szefem. W sumie nie chciałabym wyjść na jakiegoś zdrajcę… ale z drugiej strony, jeżeli im powiem to to też zmienie moje relacje z nimi. Przemyślę to jeszcze – dodała, uśmiechając się delikatnie, aczkolwiek biorąc pod uwagę to, by w końcu jednak ogłosili wprost, że są czymś więcej niż szefem i pracownicą. Zaśmiała się jednak znowu na sugestię co do Olivii i pokręciła z rozbawieniem głową. – Naprawdę myślisz, że odciągnęła ode mnie uwagę? W związku z tym lepiej chyba żebyś się nie przekonał jak jest naprawdę – stwierdziła z rozbawieniem, nie wspominając jednak o tym, że młody barman nadal miał na nią ochotę, a klienci i tak w dużej mierze skupiali uwagę na niej, nie zaś na młodej, nowej kelnerce. Ta może i była ciekawa – bo nowa, ale to Jordie miała ten charakterek i charyzmę, które przyciągały do niej ludzi. No dobra, świetnie ciało też ma, a to głównie interesowało płeć męską, nie ma co się oszukiwać. – Bo nasze treningi są najlepsze – przyznała, posyłając mu promienny, nadal podszyty rozbawieniem uśmiech. Gdy jednak otrzymali swój zamówiony posiłek, mogli zabrać się za jedzenie i wcale nie zdziwiła jej jego odpowiedź, bo właściwie dokładnie takiej oczekiwała. Wymienili więc kolejny raz te jednoznaczne spojrzenia, gdy wsunęła pomiędzy wargi kolejny kawałek mięsa, zajadając ze smakiem i nie spuszczając wzroku z Chestera. Rzeczywiście zaspokoili ten pierwszy głód niezmiernie szybko, Jordie co prawda nawet nie zdołała dokończyć swojej porcji, bo była dość duża, ale zdecydowanie nie była już głodna. Nie w ten sposób. Teraz liczyła już tylko na najlepszy deser, który mógł jej zaoferować Chet, dlatego gdy rachunek został uregulowany, trzymając się za ręce opuścili lokal – no dobrze, niemalże z niego wybiegli, chociaż Jordana na tych szpilkach miała nieco utrudnione zadanie, ale skrupulatnie dotrzymywała kroku brunetowi. Gdy tylko znaleźli się przy samochodzie, uśmiechnęła się szeroko, gdy przycisnął jej drobne ciało do drzwi od strony pasażera i chętnie odwzajemniła soczysty, namiętny pocałunek, które przeciągali tak długo jak mogli, aż w końcu brakło im tchu. Gdy oderwała się od jego warg, odetchnęła głęboko i westchnęła cicho, czując jego usta na swojej szyi, dłonie zaś na pośladkach, które ścisnął nieco mocniej, jakby upewniając się, że faktycznie były nieskrępowane bielizną. – Jedźmy już – sapnęła cicho wprost do jego ucha, pozwalając by ich usta raz jeszcze spotkały się w przelocie w krótkim pocałunku, po którym Chet otworzył jej drzwi i gdy zajęli swoje miejsca, odjechali w stronę jej mieszkania, które po prostu było bliżej. Zniecierpliwieni, stęsknieni i spragnieni.

/zt x2

autor

Jordie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Posłał jej w końcu SMS-a. Treść krótka, dodatkowo średnio pasująca do jego typu osobowości. Odjeb się jak należy, zabieram cię na „randkę”. O ile pierwsza część wiadomości by się zgadzała, bo Maverick w ten sposób się wysławiał, o tyle to, co było po przecinku – tak, potrafił stawiać poprawnie przecinki, nawet w wiadomościach tekstowych – nie należało do standardowych odzywek Reyesa. Używał słowa randka wyłącznie wtedy, kiedy musiał powiedzieć, że na takowe nie chodzi, podając przy tym przeróżne powody: „strata czasu”, „a niby po co?” oraz „haha, ciekawe, kurwa, z kim”, a także „siłą by mnie na coś takiego nie zaciągnęli”. I teraz wcale mu się nie odmieniło, żaden bożonarodzeniowy duch go nie natchnął na to, by nagle stać się tym typem określanym jako: niepoprawny romantyk.
Zaproszenie to wystosował do Stelli, to po pierwsze. Nie dyskredytując jej w tym momencie, ale to tak, jakby próbował umówić się z własną siostrą. Była jego Królową, jego Gwiazdą, jego Księżniczką, a także Nalą do jego Simby, jednak nigdy nie postrzegał jej jako potencjalnej partnerki.
To znaczyło, że to było puste słowo, które miało zastąpić: zabiorę cię na kolację. Choć właściwiej by było napisać, iż ta treść to zaproszenie do wygłupów. Nie tam jakichś dziecięcych odpałów w figloraju, czy gdzie tam Hirschówna chodziła, ale do naśmiewania się z osób, które na takie spotkania się udawały. Nie wykluczał, że za cel obierze sobie postacie, które w miejscu, w którym będą, pojawią się właśnie dlatego, że się umówiły. Na randkę.
Zajechał po Stellę; zabrał ją ze wskazanego przez nią miejsca, a potem ruszył do wybranego przez siebie lokalu, za wiele podczas drogi nie mówiąc, poza ewentualnym „no, no, a się odstawiła”. Bardziej rozmowny stał się w momencie, w którym znaleźli się już w restauracji, zasiadłszy przy stoliku przy oknie, za którym rozciągała się wieczorna panorama.
Kwiatków nie ma, przykro mi – poinformował ją, tonem swojej wypowiedzi zdradzając, iż nie było mu faktycznie przykro z tego powodu. Choć nie powinno to być zaskoczeniem. – Miał być basen, ale przypomniałem sobie, że przecież mam jeszcze szwy pozakładane. – Nie chwalił jej się, ale ledwie te kilka dni temu zaliczył z Siriusem kolejną eskapadę, z której nie wrócili cali i zdrowi. Nic nowego. – Nie opowiadałem ci? – dodał po chwili, spoglądając na dziewczynę. – Upierdolił mnie doberman. – W zasadzie to sam się dałeś ugryźć, Maeve. Jak ostatni kretyn, pozbawiony wszystkich szarych komórek, pobiegłeś na spotkanie z rozwścieczonym psem, który was ścigał.
Podrapał się po rękawie na lewej ręce, pod którym skrywał się opatrunek zabezpieczający ranę. Zaraz potem przyjął kartę od kelnerki, która powiedziała im, że wróci za chwilę po zamówienia. Potem podniósł spojrzenie na Stellę, unosząc przy tym lekko łuk brwiowy.
Co masz taką minę? – Może nie miała wcale. Też nie był specjalistą od czytania ludzkich emocji. Może zwyczajnie menu jej się nie podobało.
<link rel="preconnect" href="https://fonts.googleapis.com"><link rel="preconnect" href="https://fonts.gstatic.com" crossorigin><link href="https://fonts.googleapis.com/css2?famil ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.mr1 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:15px 0px 0px 0px;} .mr11 {width:150px; box-shadow: 0px 0px 4px #111111; border-radius:0px 0px 15px 0px;} .mr2 { width:290px; background-color: white; opacity:0.24; height:20px; margin-top:-40px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8.5px; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.9; } .mr3 { width:290px; margin-top:-22px; padding-left:5px; padding-right:5px; padding-top:2px; padding-bottom:2px; font-family: arimo; font-size:8px; line-height:100%; color:black; text-transform: uppercase; letter-spacing:0.3; position:relative; opacity:0.95;}</style><center><img src="https://64.media.tumblr.com/b852d7a5bfc ... 1_250.gifv" class="mr1"><img src="https://64.media.tumblr.com/5cf9012e07c ... o9_250.gif" class="mr11"><div class="mr2"></div><div class="mr3">Love me or hate me<br> Either way <b>I'm on your mind</b></div></center><br>

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Stella wzięła sobie słowa przyjaciela do serca i ostatnie trzy godziny poświęciła na szykowanie się do wyjścia. Na początku podjęła najtrudniejszą decyzję ze wszystkich, czyli: W co się ubrać? Przewaliła wszystkie posiadane sukienki w poszukiwaniu tej jedynej, która najbardziej do niej przemówi, ale problem polegał na tym, że przemówiły do niej co najmniej cztery kreacje. Czarna, nieco dłuższa sukienka z zielonym dołem, którą kupiła kiedyś z mamą na zakupach. Krótka czerwona sukienka z rozkloszowanym dołem, którą kupiła kiedyś z Dakotą. Kwiecista sukienka, którą zamówiła w zeszłym roku przez internet, a której nie miała okazji często zakładać. I wreszcie ona, raczej dopasowana, krótka, z białym dołem i nieco fantazyjną pomarańczowo-złotą górą, migocącą nieznacznie, a intrygująco. Przymierzyła każdą z nich, ostatecznie decydując się na tą ostatnią. Reszta już poszła z górki: zakręciła lekko włosy, pozwalając im swobodnie opadać na ramiona, bez zbędnych gumek i spinek. Paznokcie pomalowała na elegancki beż, nieszczególnie rzucający się w oczy. Makijaż też zrobiła delikatny, wklepała w powieki trochę jasnego migocącego cienia, naturalnie długie rzęsy podkręciła zalotką, a usta musnęła różowym błyszczykiem. Do torebki wrzuciła telefon, portfel, chusteczki, podstawowe ratunkowe przybory do makijażu, miętową gumę do żucia, awaryjną podpaskę, i kilka innych mniej potrzebnych drobiazgów. Była gotowa na nierandkę. Nie był to jej wymarzony wieczór, zdecydowanie bardziej wolałaby siedzieć w restauracji z faktyczną miłością, a nie jej przyjacielskim zamiennikiem, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma – zamierzała mimo wszystko miło spędzić końcówkę tego dnia.
- Nie szkodzi – odparła, siadając naprzeciwko niego. Wyjrzała przez okno na wieczorną panoramę miasta, przyglądając się migocącym światłom przejeżdżających w oddali samochodów. Ciekawe dokąd jechali, albo skąd wracali, jak wiedli swoje normalne dnie w Seattle, czy podobnie do Stelli, czy zupełnie inaczej.
- Co? – Wróciła spojrzeniem do swojego dzisiejszego towarzysza, a brwi odruchowo powędrowały do góry w oznace lekkiego zdziwienia. - Doberman?! Co ty mówisz! Gdzie, kiedy? Maeve, ty to zawsze się w coś wpakujesz – Wywróciła teatralnie oczami, bo skoro siedział naprzeciwko niej pozornie cały i zdrowy, to spotkanie z dobermanem nie mogło przebiec szczególnie dramatycznie. Mimo wszystko czekała na rozwój opowieści, bo była ciekawa co nawywijał.
Podziękowała kelnerce za menu i skupiła się na lekturze, nawet nie myśląc o tym, że mogła zrobić jakąś minę. - Nie mam miny – burknęła, spoglądając na Maverica. - To znaczy… Jakąś mam, zawsze się jakąś ma, prawda? Ale normalną, a nie taką – wyjaśniła pokrętnie, wracając do przeglądania dań. - O! Ten makaron z jarmużem brzmi całkiem smacznie. A może… pappardelle z kwiatami cukinii... – nie miała pojęcia co oznaczają te wszystkie mądre słowa, dlatego zamierzała wybrać danie trochę w ciemno, zdając się na własną intuicję. - A co u ciebie, najdroższy? Poza tym, że upierdolił cię doberman? – Z trudem powstrzymała śmiech.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Harper naprawdę nie wiedział, skąd oni
  • (gdzie "oni" oznaczało, symbolicznie, wytwórnię muzyczną Armadillo Records, komercyjny przybytek usytuowany w północnym Seattle, który w ostatnich latach był dlań zarówno miejscem mąk i artystycznego cierpienia, jak i bezpieczną przystanią, u której mógł się skryć, i w której szyld wsiąkały jego gorzkie, celebryckie łzy za każdym razem gdy jego kariera znów zdawała się wisieć na jednym, cieniutkim włosku...)
wytrzasnęli Cleo McIntosh.
Młodą, ładną, pozytywnie nastawioną do życia istotę, nienagannie się w dodatku prezentującą w obcisłych skórzanych spodniach, których wysoki stan podkreślał smukłość talii, i nakrapianej wielobarwnymi cętkami jedwabnej koszuli, otulającej zdrową barwę jej ramion jak mgła.
Cleo - zawsze wyspaną. Cleo - zawsze uprzejmą. Cleo - zawsze na czas. Nie tylko zdolną pamiętać wszystkie imiona wszystkich potencjalnych klientów i kontrahentów Amarillo - a więc obity w jasnofioletowy skaj terminarz noszącą pod pachą chyba tylko dla picu... - ale także potrafiącą je poprawnie wypowiedzieć.
W przeciwieństwie do...
  • No cóż. W przeciwieństwie do niektórych.
- Jingyi.
Oczy Cleo - dwa okręgi w barwie pitnego miodu, z zewnątrz ozdobione wstęgą ciemnobrązowych obwódek, a w centralnych punktach zwieńczone bezdennymi studzienkami źrenic - wypełniły niemal całe pole widzenia Harper-Jacka, gdy dziewczyna pochyliła się doń nad blatem restauracyjnego stolika. Tak bardzo, że mógł poczuć pozostałość intensywnie-miętowej gumy do żucia osiadłą na jej oddechu. I blady powidok perfum - kwiatu białej brzoskwini z migdałem i pieprzem - jakimi skropiła skórę za uszami poprzedniego wieczora, przed wyjściem na jedną z zawodowych imprez.
- No już, Harper. Powtarzaj za mną: J i n g y i.
Piosenkarz przełknął ciężko - łyk czystej wody (niestety?), zaserwowanej mu przed chwilą przez usłużnego pracownika Canlis - na sekundę przed rozwarciem spierzchniętych tremą warg, i podjęciem kolejnej (z dużym prawdopodobieństwem - skazanej na porażkę) próby nie-spieprzenia pronuncjacji egzotycznie brzmiącego imienia.
- Ingij?
Cóż... Wnioskując z braku aplauzu, i wyrazu rosnącej konsternacji, obsiadającego smukłą twarz brunetki, nie. Nie "Ingij".
- Jingyi.
- Yyy... Ćingij...?
Nie zrozummy się źle - Cleo naprawdę próbowała. Układając wargi w śmieszny dziobek, a potem rozciągając w przerysowaną podkówkę. Wywijając językiem bardziej, niż sam Dweller zwykł to robić w nieco odmiennych kontekstach. Do znudzenia podkreślając fonetykę chińskich zgłosek w imieniu młodego artysty, na którego teraz czekali. Próbowała... Próbowała...
- Harper, na miłość boską. Jing-yi. Jingyi. Jingyi.
Próbowała... I:
- Uh. No dobra. Żygnij?
Raz po raz ponosiła spektakularne fiasko. Bo... Bo Harper nie potrafił.
On. Jasna cholera, on. Ze słuchem ponoć-prawie-absolutnym. Z rodzicielską fortuną przez całe lata jego wczesnej-i-późniejszej edukacji wpakowaną w renomowanych nauczycieli rytmiki, fonetyki, i dykcji. On. Gwiazda-pożal-się-Boże-akcentów i wokaliz. On.
- Ja pierdolę, no to jest tragedia... - Zajęczał, znalazłszy się na skraju załamania nerwowego, i na dwie minuty przed umówioną godziną spotkania z muzykiem, z którym miał ponoć potencjalnie nawiązać owocną, i okraszoną wzajemnym szacunkiem, współpracę (i tym samym wyrównać straty finansowe, jakich buńczucznie narobił wytwórni) - I co ja teraz zrobię? Cleo? C - Urwane, gdy dziewczyna wstała, zwalniając miejsce za stołem suto zastawionym najróżniejszymi brunchowymi smakołykami - g-gdzie ty idziesz... Cleo?!
Cleo szła tam, gdzie wszystkie Cleo tego świata chodzą, kiedy ich podopieczni mają odbywać spotkania biznesowe jeden-na-jeden w modnych restauracjach. W stronę baru. Mijając się przy tym z wchodzącym właśnie na salę Jingyi, i pozostawiając za sobą Harpera: sto osiemdziesiąt siedem centymetrów paniki wciśniętej w sinoniebieski atłas koszuli, i głęboki granat spodni-cygaretek w kroju unisex, i siedemdziesiąt dwa kilogramy wstydu, że zaraz śpiewająco spierdoli rzecz tak podstawową, jak poprawne wypowiedzenie imienia własnego gościa.
No chyba, że...
No. Chyba. Że.
  • Dweller zamrugał i rozpromienił się nagle.
No, chyba że będzie robił to, co zazwyczaj robił najlepiej.
I m p r o w i z o w a ł.
- Ji-ji! - czarujące, melodyjne, płynne, wzmocnione entuzjastycznym wystrzałem najpierw ramion, a potem całego ciała, gdy wstawał z krzesła, by przywitać się z młodszym mężczyzną - Dotarłeś! Tak się cieszę, siadaj! Zamówiłem już trochę... - Wodząc wzrokiem po szesnastu naczyniach pełnych słodkich i wytrawnych przekąsek - Jedzenia, ale mów, gdyby ci czegoś zabrakło! Napijesz się czegoś? Wody, kawy? A może.... Po Mimozie? Tak na dobry początek?
Ostatnio zmieniony 2022-06-12, 13:56 przez harper-jack dweller, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Canlis”